Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:25085.92 km (w terenie 6008.46 km; 23.95%)
Czas w ruchu:1471:29
Średnia prędkość:17.05 km/h
Maksymalna prędkość:64.91 km/h
Suma podjazdów:154398 m
Maks. tętno maksymalne:240 (130 %)
Maks. tętno średnie:156 (84 %)
Suma kalorii:1058920 kcal
Liczba aktywności:339
Średnio na aktywność:74.00 km i 4h 20m
Więcej statystyk

WOŚP

Niedziela, 13 stycznia 2013 · Komentarze(3)
Norah Jones - All A Dream


Zaległy wpis po bardzo dłuuuugiej przerwie…., ale chyba dam radę…

Niedziela, wcześnie rano, za oknem sporo lepiej niż wczoraj, tzn. przynajmniej nie sypie śnieg. Na zewnątrz jest zimno, ale „Pani kierowniczko, jak jest zima to musi być zimno, tak? Takie jest odwieczne prawo natury”. Chwila porannej rozmowy z Darkiem, w zasadzie nikt nikogo nie musiał przekonywać, po prostu, zamiast na WOŚP do Rudy Śląskiej jedziemy do Bytomia, jest bliżej, warunki są jakie są, o jeździe w terenie raczej możemy zapomnieć, trzeba będzie się tarabanić szosami.
W końcu ruszamy, ze sporym marginesem czasu, szczęśliwie jest niedziela i ruch jest symboliczny, nikt „normalny” w takie dni nie wychyla nosa na mróz, chyba, że jest się szalonym bikerem jadącym na spotkanie znajomych :).
Początkowo zjazd do Rokitnicy, później odbijamy na Miechowice i Karb, bu dotrzeć do centrum Bytomia. Drogi wąskie, jak to w zimie, brak jakiegokolwiek marginesu w przypadku problemów, jednak dzisiaj kierowcy sporo spokojniejsi niż zwykle, może to ten dzień tak ich nastraja?

Rowerowy WOŚP w Bytomiu © amiga


Już na rynku spotykamy trochę znajomych i nieznajomych :), chwila na pogaduchy, nastawiamy się jednak na jazdę i w krótkim czasie formuje się kolumna jadąca za policją. Niektórzy już na dzień dobry łapią gumę, a szkoda, bo byłaby okazja nieco dłużej porozmawiać w trasie, a tak… No nic… pewnie będą kolejne okazje w przyszłości.

Niektórzy wiedzą jak przypozować.... © amiga


Początkowo okrążamy centralny plac miasta, by w końcu skierować się za radiowozem w trasę dookoła Bytomia. Jako, że bardzo słabo znam tą okolicę, więc z ciekawością rejestruję kolejne mijane miejsca, może trochę szkoda, że od czasu do czasu się nie zatrzymujemy, nie kwestujemy, w końcu to WOŚP…( z drugiej strony chyba każdy odczuwa uroki aury, przemoczone buty to chyba norma w tym dniu :). Niemniej przechodnie zwracają na nas uwagę , tu i ówdzie pokazując nas sobie palcami, w końcu to dość niecodzienny widok – środek zimy i ponad 50 rowerów jadących za niebieskim samochodem.
Próbuję odgadywać ile faktycznie jest ludzi z Bytomia, mam wrażenie, że nie stanowią jednak większości, najbardziej chyba widoczna jest mocna ekipa zza Przemszy, dzisiaj jednak Gorole z Hanysami jadą obok siebie.
Zastanawiam się nad jeszcze jednym, niby przejazd związany z Owsiakiem, ale czemu spore kawałki przejazdu po lesie (niedźwiedzie raczej się do nas nie dołączą)? Nie zmienia to faktu, że wolę ciszę spokój, las, a nie rozwrzeszczane centra naszych miast.
Mniej więcej od połowy trasy Policja zaczyna mocno spowalniać nasz przejazd, zastanawiamy się czemu, może chodzi o dołączenie się , do naszej kolumny kogoś „ważnego” o określonej godzinie. Może…

Będą do nas strzelać © amiga


W końcu jednak wracamy do śródmieścia, tam czeka na nas ciepły poczęstunek, trochę gadżetów rowerowych, kalendarz…, no i w końcu można spokojnie zamienić kolejne kilka słów… .

W końcu chwila na pogaduchy © amiga


Tyle, że czas biegnie nieubłaganie i pora wracać na Helenkę, a przed nami jeszcze kilkanaście km przez leśne ostępy. Może przesadzam, las był, ale przejazd po asfalcie, prawdę powiedziawszy, dzisiaj nie mam ochoty na teren, nie w takich warunkach, nie z przemoczonymi już butami.
Po raz kolejny „zaliczamy” Miechowice i ostatecznie lądujemy w Darkowym domu, można chwilę odsapnąć, odtajać i pobawić się z Bajką

A to już zupełnie inna Bajka.... © amiga

śląski spontan :)

Sobota, 22 grudnia 2012 · Komentarze(7)
Tina Dico - Sacre Coeur

Wpisz szybki, bo i czasu niewiele dzisiaj, zaczyna się młyn przedświąteczny, nieważne…

Wczoraj zgadaliśmy się wstępnie z Mariana na mały objazd okolicy, przy okazji udało się wyciągnąć Darka na rower jeszcze w tym roku, jeszcze w grudniu…
Z domu wyjeżdżam chwilę przed 11:00, wstępnie umówiliśmy się z Marianem gdzieś w okolicy targańca, chce tam być wcześniej, może pofocić chwilę, może posiedzieć, ot tak…, zastanowić się…. .
Te trochę ponad 6km jakoś tam mi szybko minęło, nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się na miejscu, okazało się, że Marian już jest, pomyślał podobnie jak ja :). Chwila rozmowy, ustalamy wstępnie dalszą drogę i ruszamy, pierwszy cel na dzisiaj to świąteczna choinka w środku lasu przystrojona dla dzików, saren i zbłąkanych bikerów….
Bożonarodzeniowa choinka w lesie :) © amiga


Amiga zabawia się bombką.... © amiga


Szkoda, że nie ma śniegu, wyglądałaby dużo lepiej, a tak jest szaro buro, z drugiej strony gdyby leżał śnieg pewnie na niego byśmy narzekali, jak przystało na prawdziwych polaków ;P
Krótki Tel i wiemy że Darek jest już w drodze, wiemy gdzie mamy się spotkać, więc pora ruszać dalej, nie ma sensu się ociągać…., tym bardziej, że każde zatrzymanie wychładza organizm, czuję to dość wyraźnie, więc wolę kręcić…. Lasami docieramy do Halemby, tutaj kawałek szosami aby trochę podgonić i kolejny las ,tym razem niebieski szlak turystyczny, prowadzący aż do Zabrza Makoszowy…, po drodze w końcu udaje się spotkać z Darkiem i już w trójkę jedziemy dalej… Obieramy kierunek Chudów…, dawno tam nie byłem, z drugiej strony jest to na tyle blisko, że nie powinniśmy mieć problemów z powrotem. W końcu dzień jest krotki, a każdy z nas ma plany na dzisiejszy wieczór…
Przy moście w Zabrzu Makoszowach © amiga

Jedziemy szosami, jest szybciej, trochę się tego dzisiaj bałem zważywszy na moje przygodny 2 dni temu… . Jednak ruch jest w zasadzie symboliczny i nawet na ruchliwych drogach jedzie się nieźle, samochody z reguły wymijają nas z odpowiednim odstępem, pewnie jest to spowodowane oczojebną kamizelką która Marian ma na sobie :). Bez przygód docieramy do Chudowa, chwila postoju, jakoś nie mogę się przyzwyczaić do tak wyludnionej okolicy…. dziwnie to wygląda…
Trzeba się napić czegoś ciepłego.... © amiga


Strasznie pusto tutaj.... © amiga


może chociaż tutaj będzie otwarte © amiga

Ruszamy dalej, kierujemy się na Borową Wieś, jeszcze małe odbicie aby pofoić biały domek…
przy małym białym domku.... © amiga

Kierujemy się na Kończyce, tam będziemy musieli się rozstać z Darkiem, on spieszy się na Helenkę, my mamy swoje plany…. Chwila pożegnania…
Życzenia z zaskoczenia..... © amiga

I już w dwójkę lecimy dalej, początkowo Bielszowice, Pawłow, jednak później odbijamy i zakosami docieramy w okolice lasów Panewnickich
jak pana to tylko w panewnikach.... © amiga

Tutaj dostaję od Mariana kartkę z życzeniami świątecznymi i worek łakoci :), jestem nieco zaskoczony, oszołomiony…. Ech Ci bajkerzy :)
wesołych świąt.... © amiga


Fajnie się było spotkać, fajnie było kawałek przejechać pogoda dopisała, chociaż mogłoby być dzisiaj nieco cieplej.
Jeszcze raz dzięki za spontaniczny wyjazd :)

Tropiciel 9

Sobota, 24 listopada 2012 · Komentarze(7)

Rammstein ("Das Model")

Wraz z Darkiem i Wiktorem jedziemy na rajd przygodowy w Twardogórze – Tropiciel 9.
Jesteśmy kilka km przed punktem zbiórki - Twardogórą, ale już w lasach widzimy błądzące światełka, piesi ruszyli, trzeba uważać, Raz drogę przebiega nam lis, chwilę później sarna, biedne zwierzęta, nie wiedzą co się dzieje, ewakuują się z lasu, na drodze czują się bezpieczniej.

Brama bazy.. © amiga



Dojeżdżamy na do punktu T9 (Tropiciel 9). Mamy spooooro czasu…, możemy na spokojnie rozejrzeć się po okolicy, przynieść graty z samochodu i przygotować się i rowery do trasy… . Niewiemy czego się spodziewać, w lesie może być różnie. W bazie spotykamy jeszcze Marcina i Rafała rozmawiamy kilkadziesiąt minut, jest ciekawie, dowiadujemy się, że na trasie pieszej jest Błażej i Maratonka. Błażej spotykam w sobotę, tuż po jego powrocie z trasy pieszej, przy okazji wiem, że walczyli w grupie z Kaśką i jeszcze jednym znajomym. Maratonki nie udaje nam się zoczyć…, szkoda :).


Na mapie jakieś krzyżyki, pewnie miejsca zaginięć.... © amiga


Już prawie kompletny... © amiga


Ciekawe czy uda mi się coś zarejestrować.... © amiga


W końcu następuje odprawa, trwa całe 5 minut ;), w zasadzie powiedziane jest wszystko co jest nam potrzebne, kilka min przed startem dostajemy mapy i chwilę się zastanawiamy nad optymalną trasą i ruszamy….

Odprawa techniczna.... © amiga


Kierownik wycieczki z mapami... © amiga



Początkowo obieramy kurs na punkt Z, wygląda na banalny, kilka km po szosie, wjazd na ścieżkę polną i jesteśmy na miejscu. Niestety rzeczywistość jest zupełnie inna, jest noc, na dokładkę mgła redukuje widoczność do minimum, wjeżdżamy w polną drogę, ale nie tam gdzie chcieliśmy, w efekcie snujemy się po okolicy, zanim trafiamy na właściwą tracimy cenne minuty, w końcu obserwując światełka we mgle, docieramy na miejsce jadąc przez ściernisko, ale w końcu trafiamy na punkt.

Ufo wylądowalo.... © amiga



Odbijamy się i lecimy dalej, wybieramy oczywiście złą drogę, ale zamiast się wrócić brniemy dalej, bo… dobrze się jedzie, na mapie tej ścieżki nie ma, ale udem doprowadza nas do szosy do której mieliśmy dotrzeć, tyle, że kilometr dalej. Niewielka wpadka ale to już druga, na samym początku.

Punkt Y mieści się tuż za cmentarzem, spoglądamy na mapy i jedziemy, przed brama spotykamy tubylca który kieruje nas we właściwą ścieżkę, w zasadzie gdybyśmy spojrzeli na mapę to ścieżka jest wyraźnie narysowana tuż za cmentarzem, a nie przez cmentarz… ech… brak mojego doświadczenia daje się we znaki, ale to jedyna metoda aby się czegoś nauczyć…, na szczęście mam u boku Darka, który koryguje moje wpadki…

Światełka zdradzają pozycję.... © amiga


Punkt tym razem ma być prosty, spory kawałek po szosach, i niewielki fragment terenu, i w zasadzie ten punkt zdobywamy bez większych wpadek, na miejscu czeka nas zadanie do wykonania, dwójka z nas musi przeczołgać się przez tunel nie potrącając niczego po drodze, a mi przypada przyjemność oświetlania trasy światłem stroboskopowym. Nie zazdroszczę Darkowi i Wiktorowi tego przejścia, tym bardziej, że sędziowie i tak tego nie kontrolują, o czym dowiadujemy się na końcu, niemniej wysiłek nie poszedł na marne i zaliczamy próbę.
Punkt R – Pierwotnie planujemy trasę mocno po terenie, jednak jak to bywa w naszym przypadku obieramy zły kierunek i lądujemy w nieco innym miejscu niż mieliśmy. Nieco inną drogą udaje się dotrzeć do niego, może dobrze się stało, bo trasa którą wybraliśmy była zdecydowanie krótsza.

A przed nim bieży baranek... © amiga


Do tego miejsca mieliśmy drogę zaplanowaną, teraz przyszła kolej na zastanowienie się co dalej, tym bardziej że minęły 3 godziny zabawy. Uświadamiamy sobie, że o zdobyciu Tropiciela możemy zapomnieć, nie zdobędziemy wszystkich punktów, decydujemy się na skrócenie trasy, ignorujemy punkt Ci jedziemy na punkt X.

Ogniska już dogasa blask.... © amiga


Wyjeżdżamy z lasu, teraz już ma być banalnie, kilka km po szosach. Troszeczkę po terenie i już. Jednak rzeczywistość okazuje się zdecydowanie inna, trafiamy na szosę, która jest na mapie, ale z jakiegoś powodu nikt z nas jej wcześniej nie zauważył, przez kilka min nie wiemy gdzie jesteśmy i gdzie jedziemy, przypadkowo obieramy jednak właściwy azymut, a chwilę później uświadamiamy sobie nasz błąd. Przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Czeka nas teraz dłuuugi 3 km odcinek po szosach, może nie jest idealnie bo trasa czły czas pod górę, ale tragedii nie ma. Sam punkt jest zlokalizowany przy drodze, światełka pieszych dodatkowo wskazują nam właściwe miejsce.

tylko psów jakoś mało © amiga


Przy punkcie czeka nas zadanie odgadniecie długości jednego z psich wyścigów, mylimy się, 1200km to nie ta wartość. Później w necie znajdujemy informacje o wyścigach po 1800km czy 3000km…, niemniej dajemy ciała, w ramach odkupienia win śpiewamy piosenkę z motywem psim. Trzech tenorów daje radę, dobrze, że tego nikt nie nagrywał, ale zadanie zaliczone.
Rzut oka na mapę i wybieramy następny punkt X, jest jakieś 2 km dalej przy linii kolejowej. Trasa po terenie. Jakby mogło być inaczej wybierając z 2 ścieżek w lesie obieramy tą złą, korygujemy to kilometr dalej na innej ścieżce, przecinającej nam drogę, z małymi błędami nawigacyjnymi docieramy we właściwe miejsce.
Spoglądamy na mapę, kompas i coś tu nie gra, kompas pokazuje południe, tam gdzie wg nas jest północ. Masakra…, na dokładkę na mapie ten fragment jest odwrócony o kilkadziesiąt stopni, łatwo nie będzie, planujemy objechać „anomalię” i zaliczyć wpierw punkt L później I, jednak problemy z kompasem i mapa wyprowadzają nas zupełnie gdzie indziej…, lądujemy w Moszycach.

Kościół w Twardogórze © amiga



Dalsza walka nie ma już sensu, wiele nie zdziałamy, chyba pora zjechać do bazy.
Już na miejscu szybki bigos, herbata i idziemy na salę, zastanawiamy się nad wyjazdem krajoznawczym po okolicy, przeglądając wcześniej strony internetowe wiemy, że jest co zwiedzać. Wiktor jednak patrzy na nas jak na alienów i stwierdza że chyba nas pogięło po czym odwraca się od nas i chwilę później wita się z Morfeuszem. Chwilę rozmawiamy z Darkiem, ale mi zasilanie również zaczyna padać, tam gdzie siedziałem zasypiam. Z relacji Darka wiem, że poszedł w nasze ślady. Można się wyspać, caaaałą godzinę. Po godzinie się budzę, Darek również o dalszym odpoczynku raczej nie ma mowy, wybieram się na poszukiwanie kawy, w punkcie rejestracji dowiaduję się, że o tej porze najbliższa kawa jest na Orlenie jakieś 3 km dalej. Masakra.

Wszyscy popadali... © amiga



Szwendam się po budynku i odkrywam automat z kawą, chyba nikt go nie zauważył, jedyny który działa, jedyny który jest chyba ignorowany przez wszystkich współuczestników. Teraz szybko do Darka, zanim wystygnie, kawa ma być gorąca… Pomimo paskudnego mocno plastikowego smaku jest nam dobrze, druga kolejka jest już zdecydowanie lepsza…, Moc wraca – przynajmniej na chwilę…

Małe przyjemności, co z tego, że plastkowe © amiga


Zbliża się 12:00, pora na ogłoszenie wyników i losowanie nagród. Jakimś cudem zostaje jednym z laureatów. Dziwnie mi z tym ale, cieszy mnie to ;),nowy szaliczek zawsze się przyda, a i różowy niezbędnik robi wrażenie – głównie kolorem ;P
Przed 13:00 zbieramy się i ruszamy w drogę powrotną. Nieprzespana noc daje się nam we znaki, mi zasilanie pada w okolicach Wrocławia, zjazd do McDonald-a ratuje sprawę. Dawno nic mi tak nie smakowało jak to co tu serwują i jeszcze ta Kawa. Pycha, chyba odwołam wszystko co kiedykolwiek o nich mówiłem, w takich sytuacjach są naprawdę potrzebni…
Drugie odcięcie prądu następuje tuż przed Zabrzem, ale jesteśmy przed domem Darka, więc walka ze snem nie jest długa.
Jak oceniam Tropiciela i wyjazd?
Organizatorzy to jacyś geniusze, którzy jakimś cudem zapanowali nad organizacją zabawy dla ponad 700 osób, wspomagani przez 120 wolontariuszy pokazali jak powinno organizować się takie spotkania, żadnej obsuwy, żadnych problemów… Po prostu wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Chapeau bas…
Co do szwędania się po nocy to jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, zresztą jestem początkujący na takich rajdach i dopiero zapoznaję się z czytaniem map, z nawigacją, dobrze, że miałem Darka pod bokiem inaczej pewnie skończyłbym rajd dużo szybciej… . Tyle, że nikt mi nie mówił, że będzie prosto, lubię wyzwania, więc pewnie właduję się w kolejny rajd, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej….
Ps. Dzięki za fantastyczne towarzystwo…

Odyseja Jurajska 2012 - Part II

Niedziela, 7 października 2012 · Komentarze(9)
Na zakręcie - Krystyna Janda


Odyseja Jurajska 2012 mapa dzień 1 © amiga


Odyseja Jurajska mapa dzień 2 © amiga


Kolejny dzień Odysei Jurajskiej, pogoda jest jednak różna od tej wczorajszej. W nocy lało, w chwili gdy otrzymujemy mapy i karty startowe deszcz znowu zaczyna padać. Kilka różnych prognoz i każda mówi co innego, jednak wszystkie twierdzą, że opady mają się skończyć w okolicach południa.

Ubieram się w wariancie mocno przeciwdeszczowym, kurtka + spodnie + 2 warstwy pod spodem, temperatura ma spadać. O 9:00 jest nieprzyjemnie, a ma być gorzej. Organizatorzy w trosce o nas skracają dzisiejszą trasę o 4 punkty i godzinę jeżeli chodzi o czas całego przejazdu. Niby dobrze bo będzie prościej, z drugiej strony patrząc na opisu i rozmieszczenie tych punktów to troszkę ich szkoda. Myślę, że przy jakiejś nadarzającej się okazji pojadę tam mimo to rekreacyjnie :).
Przed wyjazdem analizujemy z Darkiem rozmieszczenie PK i nasz wybór pada na PK 2 – skrzyżowanie dróg leśnych, położony jest za kamieniołomem, a z mapy wynika, że prowadzą do niego co najmniej 3 drogi, wybieramy najkrótszą i jedziemy, tyle, że jakoś nikt z nas nie zastanowił się, że przejazd przez kamieniołom może być mocno utrudniony, a jedna z bocznych dróg jest jakaś taka niekompletna na mapie. Po dojeździe na wysokości wjazdu do okazuje się, że zasieki uniemożliwiają nam przejazd, odzywa się jednak ułańska fantazja i zastanawiamy się czy nie przeprawić się na przełaj przez chaszcze, bo tam gdzieś musi być droga. Na szczęście wczorajsza rozmowa z Bartkiem dała nam do myślenia i odpuszczamy, w końcu nie jesteśmy leśnymi skrzatami. Wycofujemy się i jedziemy asfaltem szerokim łukiem omijającym kamieniołom, robimy kilka km więcej, ale z dojazdem nie ma większego problemu. PK odnajdujemy szybko i sprawnie, więc lecimy dalej na PK 1 – Skrzyżowanie ścieżek – z tym punktem również nie mamy problemów, więc zadowoleni z osiągnięć, pchamy się na PK 4 – rów, i napotykamy pierwszy poważniejszy podjazd, niby asfalt ale rower toczy się po nim dość niemrawo. Sam punkt widoczny jest z kilkunastu metrów, więc odbijamy karty i pora na PK5. Na mapie nie wygląda to groźnie, jednak od zjazdu z szosy czeka na nas paskudny błotnisty podjazd, koła się ślizgają, tracą przyczepność, jest ciężko.

Droga przez mękę.... © amiga


PK 5 - szczyt jaru © amiga


Chwila zastanowienia i już wiemy, że wszystkich PK nie zaliczymy, czas leci, odpuszczamy PK8 – Mostek i kierujemy się na PK 6 – Róg lasu ścieżka. Z PK 5 zjeżdżamy polną ścieżką i lądujemy na drodze prowadzącej do Głuchówki jednak na mapie nie ma pewnych oznaczeń i nie do końca wiemy gdzie wylądowaliśmy, ale kręcić trzeba więc jedziemy, po 2-3 km odnajdujemy się i możemy skierować rowery na właściwy szlak do PK6. Tam czekają na nas organizatorzy z poczęstunkiem.

brakuje tylko wilków.... © amiga


Bo ja jestem proszę pana na zakręcie © amiga


Kilka ciastek i ruszamy dalej PK9 – drzewa na miedzy, lecimy po szosach, najkrótsza i najszybsza trasa, w ciągu kilku min jesteśmy na miejscu, podbijamy karty i kierujemy się na PK 7 – Pod skałą, wschodnia ściana. Podjeżdżamy od północy – inaczej niż większość uczestników, ale mamy podobne problemy jak reszta, na odszukanie PK tracimy dobre kilkadziesiąt min, po prosty za dużo skałem w okolicy, ale opis jest właściwy, to jest ściana wschodnia :).

Skałki jurajskie © amiga


PK 7 - pod skałą, wschodnia ściana © amiga


Powoli kierujemy się w kierunku mety do zaliczenia pozostał już tylko jeden punkt – PK3 – Południowo wschodni róg polany. Jadąc drogą popełniamy dość poważny błąd nawigacyjny i gratis nadkładamy kilka km. Dojeżdżając na miejsce mści się to na nas niesamowicie, nie mamy czasu na szukanie PK. Wiemy, że jest w okolicy jednak metę zamykają za ok. 40 min, a przed nami jeszcze kilka ładnych km po terenie i szosach, z przewagą tych pierwszych. Olewamy PK, trudno, ale lepiej być klasyfikowanym, niż mieć zaliczone wszystkie PK i spóźnić się.

Jedyne suche miejsce.... © amiga


Na metę wpadamy w ostatniej chwili z kilkoma innymi spóźnialskimi bikerami, Ostatni kilometr to horror począwszy od tego, że przeciskaliśmy się pod szlabanami przejazdu kolejowego w Krzeszowicach pomiędzy jednym a drugim pociągiem. Obłęd. Chyba pierwszy raz coś takiego robiłem, ale maraton rządzi się swoimi prawami ;P.

W efekcie kończymy imprezę na 7 miejscu, nie jest źle, ale…
Pogoda dała nam się dzisiaj mocno we znaki, nie miałem na sobie nic suchego, nawet plecak zaczął przesiąkać. Przeciwdeszczowe ubranie dało głównie tyle, że byłem chroniony od wiatru i błota.

W sumie niezła imprezka, świetne tereny, następnym razem będzie lepiej, przynajmniej miałem okazję zobaczyć jak to powinno działać, jak jeżdżą „zawodowcy”.

Z drugiej strony jechałem tam dla zabawy i ten cel został zrealizowany w 100%. Fantastyczny weekend, niezłe towarzystwo. Liczę na kolejne. Za 2 tyg. Harpahan :).

Odyseja Jurajska 2012 - Part I

Sobota, 6 października 2012 · Komentarze(10)
Maleńczuk-Cicha Woda


Minęła pierwsza noc na Sali, powoli wstajemy, do bazy w między czasie nadciągają kolejne hordy bikerów. W sumie zbiera się nas ponad 100, mało, ale i całkiem sporo, to już nie jest kameralne spotkanie, zapowiada się niezła przepierducha. Prognoza na Sobotę jest rewelacyjna temperatura pomiędzy 18-22 stopniami, bez opadów i innych niespodzianek. Jedziemy na krótko :). Wraz z Darkiem jedziemy w parze jako DarkRiders.
Chwilę przed startem na odprawie technicznej dostajemy mapy (zdjęcie zrobiłem już po powrocie), analizujemy punkty i …

Mapa z dnia pierwszego ©

postanawiamy jako pierwszy zaliczyć PK 25 – Krzyż, dojazd jest w większości po szosie, więc nie powinno być problemu z dojazdem, dopiero w Miękini odbijamy w teren, kolejne poziomice dają się we znaki, ale jeszcze się nie rozgrzaliśmy, później pewnie będzie lepiej. Na dzień dobry zaliczamy drobnego Zonka, szukamy PK nie tam gdzie jest zaznaczony, wydaje nam się, że powinien być 100m wcześniej, na szczęście po chwili inni bikerzy naprowadzają nas na odpowiednie miejsce.

PK 25 - Krzyż ©


Nie tracąc zbyt dużo czasu lecimy na kolejny punkt 21 – Skrzyżowanie dróg (ktoś się nieźle wysilał przy nazywaniu tych punktów, 60% jest pisana jako skrzyżowanie dróg), z tym punktem nie ma specjalnego problemu, lampion pomimo, że poza ścieżką, jest widoczny z daleka.

PK 21 - Skrzyżowanie dróg ©


Nie namyślając się wiele ruszamy w kierunku miejscowości Płotki gdzie czeka na nas kolejny punkty – PK 20 – Skrzyżowanie dróg :), chwila nieuwagi i skręcilibyśmy nie tam gdzie powinniśmy, na szczęście jest nas dwóch i możemy korygować nawzajem swoje błędy.

Konwertujemy cm na km ©


Kościół w Płokach... ©


Odbijamy perforatory na kartach i ruszamy w dalszą drogę, nie ma co się rozczulać, czas jest mocno limitowany, a punktów jeszcze sporo przed nami. Jedziemy terenem na PK 19 – źródło, miejsce jest dość ciekawe, urokliwe, robi wrażenie, jednak skrzyżowanie i oznaczenia chwilami Są mylące. Zabija tzw. ścieżka rowerowa, gdzie końcówka to ścianka z korzeniami. Pamiętając moje doświadczenia sprzed tygodnia wolę zejść z rowera i zwyczajnie zejść.

Zielony szlak rowerowy ©


PK 19 - źródło ©


Kolejny PK 18 – Skrzyżowanie dróg na dawnej pustyni Starczynowskiej, dość dziwne miejsce, jednak ścieżka jest idealna, płaska jak stół, w obie strony jedzie się szybko przyjemnie i bez zbędnego marudzenia.

PK 18 - Skrzyżowanie dróg - dawna pustynia Starczynowska... ©


Do tego PK mieliśmy z grubsza rozrysowaną trasę, teraz musimy zdecydować co dalej…, czas ucieka, mamy świadomość, że nie zaliczymy wszystkich PK, najbliżej jest PK 17 – więc tam się kierujemy, w między czasie odwiedzamy jeszcze jeden PK, wodopój powoli mi wysycha, muszę uzupełnić baki i wizyta w sklepie jest jak najbardziej wskazana.

PK - sklep spożywczy - ten punkt dołożyliśmy sami ©


Wchodząc do sklepu, sprzedawczyni rozbraja mnie pytaniem – „Czy pana kolega jest z bractwa rycerskiego?” Nie wiem o co jej chodziło? O to, że przyjechał na białym koniu, czy chciała zasugerować coś zupełnie innego? Hmmm.
Tutaj euro jeszcze nie nie skończyło ©


10 min odpoczynku na przysklepowej ławeczce daje nam pozbierać myśli, ustalić kolejne PK do zaliczenia, ale też posilić się. Banany, jabłka + kola robią swoje, odzyskujemy energię i możemy gnać dalej.
Gdzie ten punkt może być? ©


PK 17 – Skrzyżowanie drogi i przecinki - nie sprawił nam żadnego problemu, szubko odbijamy się i ruszamy na PK16 – skrzyżowanie ścieżek. Niby wszystko idzie ok, ale…

Już zaorane... ©


Jedziemy drogą, której nie ma na mapie, widać, że jest nowa, oj… chyba chwilę zajmie nam odnalezienie tego PK. Pochylamy się nad mapą i wygląda na to, że „ta” droga odbija za bardzo na południe, więc wjeżdżamy w najbliższą ścieżkę odbijającą na północ i wjeżdżamy w las, tam już ścieżkami docieramy do poszukiwanego przez nas PK. Szczęśliwie jest dobrze widoczny, więc nie tracimy czasu i kierujemy się na PK15 – róg młodnika. Panorama rozpościerająca się z tego miejsca rozbraja nas, wygląda to fantastycznie, brakuje tylko piwa…, ale w końcu prowadzimy rowery i wydmuchanie czegoś na alkomacie mogłoby się skończyć wizyta w więzieniu. Lepiej nie ryzykować ;P

Piękna nasza jura ©


Nie możemy zostać zbyt długo, jedziemy dalej na PK23 – Skałka południowe podnóże – na miejscu mamy drobny problem, podjeżdżamy od strony północnej i skałek jest zdecydowanie więcej, na odszukanie PK tracimy dobre 30 min.

Na skałkach... ©


Rowery czekają, a my z buta... ©


PK 23. Skałka południowe podnóże ©


Spoglądamy na zegarki, czasu zostało niewiele, nie zaliczymy wszystkich PK, olewamy PK 22 – Skraj lasu i pędzimy na nasz ostatni PK 24 – Droga Leśnia – znajdująca się w pobliżu wielkiego kamieniołomu. Na miejsce prowadzi żółty szlak, miejscami z buta jest trudny doprze bycia, koleiny „głazy”, błoto, woda mocno ograniczają naszą prędkość. Jednak widoki rekompensują naszą męczarnię…., jest po prostu pięknie.

Zimna woda... ©


Gdzie strumyk płynie z wolna ©


Kamieniołom ©


Zabawki dla dużych chłopców ©


z tej odległości wyglądają tak niewinnie ©


Ścieżkami leśnymi docieramy do Dębnika, byliśmy tu wczoraj, więc obieramy właściwy kierunek i lecimy na metę. Na więcej PK nie ma czasu, a szkoda, żal mi jest Doliny Szklarki i Będkowskiej, byłem tam jakieś lata temu i wiem, że trasa jak i widoki są genialne…. .
W czasie gdy organizatorzy analizują wyniki, możemy zająć się małym after party, jednak wszyscy jesteśmy mocno zmęczeni i nieco po północy kończymy zabawę i każdy ląduje w swoim śpiworze.

Jutro czeka nas ciężki dzień, prognozy na niedzielę nie są zachęcające.
Koko jest wszędzie... ©

Odyseja Jurajskia - prolog

Piątek, 5 października 2012 · Komentarze(6)
Maryla Rodowicz & Seweryn Krajewski-Ludzkie gadanie


Jest piątek, dzisiaj nietypowo, mam wolne, musze się przygotować do wyjazdu na Odyseję Jurajską do Krzeszowic, po kilku rajdach których brałem udział, apetyt na kolejne wyzwania rośnie. Tyle, że wcześniej brakowało mi kondycji doświadczenia i w zasadzie wszystkiego. Teraz część zaległości odrobiłem więc, świadomie mogę podjąć się takiego wyzwania.

Około południa umawiam się z Darkiem, jestem już spakowany, rower przesmarowany, wyregulowany. W końcu ruszamy, trasa paskudna bo jedziemy opłotkami, wąskimi dróżkami przez Jaworzno, Chrzanów, Trzebinię, dziwna ta trasa, ale Hołowczyc chyba wie co mówi ;P i nie mamy mu powodu nie wierzyć :)

W drodze czytam jeszcze raz regulamin, bo może coś pominęliśmy, czytam na głos i wszystko jest ok. do chwili gdy dochodzę do punktu odnośnie zalecanego sprzętu, rower, karimata, śpiwór – i tu rozniosło się po okolicy gromkie słowo określające krzywą po łacinie. Zapomniałem śpiwora i karimaty. Co robić, warianty są 2 – albo wrócić, albo podjechać do marketu i kupić nowe. Jesteśmy w połowie trasy więc wybieramy wariant powrotu (do marketu jest dalej najbliższy w Krakowie). Masakra, w sumie niepotrzebnie tracimy godzinę.

W końcu z w/w małymi przygodami docieramy do gimnazjum im. A. Mickiewicza w Krzeszowicach, jest ok. 15:00 – biuro otwierają o 18:00 więc nie dziwi brak organizatorów i uczestników. Mamy sporo czasu więc jedziemy do centrum, coś zjeść. W miejscie wybór jest żaden, 2 restauracji, kebab i hamburger. Na 2 ostatnie nie mamy ochoty więc trafiamy do jednej z restauracji w która okazuje się całkiem niezłą Pizzerią.

Maksymalnie wypchani wracamy do gimnazjum, jest po 16:00 ale nic się nie zmieniło, więc przebieramy się na przyszkolnym parkingu i ruszamy na mały objazd okolicy, chcemy zobaczyć jak wygląda teren, czego się spodziewać . Pierwotnie próbujemy wyjechać na azymut, ale jakoś nam to specjalnie nie wychodzi więc sięgamy po mapę i już wiemy gdzie jedziemy. Pierwotnie na Czatkowice, później po terenie na Dębnik, w lesie na kamienistych ścieżkach jest delikatna warstwa błota, zdradliwego błota, chwilami nie wiemy co się dzieje z rowerami, co z tego, że hamujemy, rower ślizgiem zjeżdża dalej, niesamowity hardcore. Spodziewamy się Sajgonu na Odysei. Na jednym ze zjazdów Darek zalicza delikatną glebę, szczęśliwie przy niewielkiej prędkości i miękkim podłożu. W Dubiach przejeżdżamy obok kamieniołomu i wkrótce wyjeżdżamy na szosę. Już jest bezpieczniej, teraz długi zjazd do Krzeszowic i lądujemy ponownie przy szkole.

Strażnika nie ma .... © amiga


Trzeba powalczyć z rowerami © amiga


Każdy dyma jak może © amiga


Jest już grubo po 18:00, a organizatorów coś nie widać,…. zaczynamy się niepokoić, może coś jest nie tak, może coś przeoczyliśmy, kilka tel. I dalej nic nie wiemy. Na szczęście wkrótce ktoś się pojawia, uff, to Maciek jeden z organizatorów. Napięcie ustępuje, chwilę gadamy, zajmujemy jedną z sal w szkole i czekamy na kolejnych uczestników. W między czasie odwiedzamy pobliski sklep z izobrontami. Siadamy w pobliżu wejścia i zaczynamy witać kolejnych bikerów dojeżdżających na miejsce. Integracja postępuje, dzieje się… Spać udajemy się po opróżnieniu ostatniej butelki, jest grubo po północy.

Bonjour, Willkommen, Welcome, Witamy ;P © amiga


Tędy proszę © amiga


Gadu, gadu nocą.... © amiga

Rajd w Zabrzu i obite gary

Niedziela, 30 września 2012 · Komentarze(14)
Guns N' Roses - November Rain


Niedziela, 9:00, po wczorajszym after&before; party, budzimy się ok. 9:00, w zasadzie to dużo powiedziane, zwlekamy się powoli i zaczynamy powoli się przygotowywać do wyjazdu na rajd szosowy w Zabrzu. Idzie nam to wyjątkowo niespiesznie i niesprawnie, większość z nas ma drobne problemy z błędnikiem ;P, ale jakoś dajemy radę. Na szczęście zawody rozpoczynają się o 13:00 więc jest troche czasu aby doprowadzić się do stanu używalności.
Jest grubo po 11:00 gdy wraz z Tomkiem i Moniką jedziemy na start.
Trochę ludzi już jest © amiga

Na miejscu dokonujemy zapisów i czekamy na resztę ekipy, przy okazji rozmawiając ze spotkanymi znajomymi. Chwilę później dojeżdżają Darek, Aneta, Wiktor, Igorek, Olek i Ania.
Jako pierwsi na starcie stają najmłodsi, wygląda to niesamowicie, gdy takie małe szkraby dają z siebie wszystko, gdy pędzą, gdy widać na ich twarzach malujący się uśmiech i zadowolenie z osiągnięcia, z tego, że pokonali całą trasę.
Jako pierwszy z naszej grupy startuje Igorek,
Jak oni pędzą © amiga

daje z siebie wszystko, pokazuje większości dzieci jak się powinno jeździć, wyprzedzają go w zasadzie tylko szosowcy. Góral niestety średnio nadaje się na wyścigi szosowe, chociaż, czasami można się nieźle zdziwić patrząc, co ludzie potrafią zrobić z tym sprzętem (np. Igorek).

Chwila przerwy i startuje Wiku z Aniutą, już na starcie, już czekają na sygnał…
Wiktor i Aniuta na starcie © amiga


Ruszają i pędzą, ile sił w nogach, po niedługim czasie wpadają na metę ze świetnymi czasami. Ania zdobywa nawet pudło, gratulacje.
Aniuta - już niedaleko © amiga


Wiktor już prawie na miecie © amiga

Znowu przerwa i w końcu na starcie staje spora część naszej ekipy – Monika, Tomek, Olek i Ja. Monia ma przed sobą jedno kółko, reszta po 3. Masakra. Niby trasa jest prosta jednak „drobna” górka na półmetku daje siwe znaki, może jeszcze nie na pierwszym nawrocie, jednak już za 2 i 3 razem wyraźnie ją czuję.
Pędząca po wygrana Kosma © amiga


Latający Tomek.... © amiga

It's Mła gnający do mety © amiga

Już na mecie czuję, że płuca nie palą, to być może efekt przeziębienia, mam nadzieję, że nie będę musiał z nim walczyć w kolejnym tygodniu. Średnio mam ochotę na jazdę z temperaturą (a wszystkie 7 kamyków zużyłem już na leczenie).

Olek na luzaka © amiga


Pozostał jeszcze Darek, z racji „sędziwego” wieku jedzie nieco później ale i on daje sobie świetnie radę na tej niby „prostej” trasie.
Walczący Darek © amiga

W rzeczywistości wszyscy mamy podobne spostrzeżenia, niby prosto, niby łatwo, ale…
Miło się tak spotkać... © amiga

Numerki startowe zdajemy, a w zamian dostępujemy zaszczytu losowania „prezentów”, mnie się trafia plecak, inni dostają książki, breloki, zawieszki, długopisy itd…
Świetny pomysł, genialne przygotowanie, jest to przykład jak zachęcić ludzi do uczestnictwa w takich imprezach rowerowych, jak przyciągnąć całe rodziny, duże brawa.
Pozostało już tylko odczekać na koronację Ani i Moniki, ta pierwsza nie mogła jednak odebrać osobiście nagród – „drobne problemy” ze zdrowiem.
Królowa jest jedna... © amiga

W końcu pora się pożegnać, Monika i Tomek pędzą w swoją stronę, a my powoli i lekko okrężnie ruszamy na Helenkę, zgarniając po drodze Aniutę. Rowerowo jedziemy jednak tylko w trójkę: Wiktor, Olek i ja, reszta postanawia odpocząć w samochodzie ;P
Wiku prowadzi nas swoim singletrackiem, częściowo jechałem nim już tydzień temu jednak dzisiaj coś poszło nie tak, na łagodnym zjeździe na którym jest paskudny korzeń z uskokiem ok. 15-20cm zaliczam solidne OTB, chyba po raz pierwszy w życiu tak gwizdnąłem. Najazd na przeszkodę z prędkością ok. 25-30km/h, później krótki lot trzmiela zakończony efektownym przyziemieniem amortyzowanym lewą częścią twarzy.
Tuż po przyziemieniu © amiga

Uderzenie czegoś w splot słoneczny pozbawia mnie oddechu na kilka długich chwil, ciągnących się w nieskończoność. Pierwszy raz nie sprawdzam na wejściu stanu roweru, tylko testuję moje uszkodzenia, gęba obita i lekko napuchnięta, szczeka boli, lewy nadgarstek też boli przy nacisku, a dokładkę odbił się na nim pulsometr :). Podrapane łokcie, kolana, ramię, klata, przerysowana twarz, ale żyję, nic nie złamałem. Kilka min później znów siedzę na rowerze i jadę dalej, najgorzej jest z nadgarstkiem, nawet trzymanie kierownicy sprawia mi ból. W końcu dojeżdżamy na Helenkę i jest okazja znowu chwilę porozmawiać, pośmiać się. Jednak dzień się kończy trzeba do domu. Czeka mnie jednak wyjątkowo nierowerowy powrót, Darek odwozi Anię, a w drodze powrotnej odstawia mnie do domu.
Dzięki, za wspaniały weekend, dzięki za pokazanie mi ciekawego wariantu single tracka, zapamiętam go na zawsze :).

Nocą po lesie

Sobota, 29 września 2012 · Komentarze(2)
Męskie Granie 2012 - Ognia! ( Katarzyna Nosowska & Marek Dyjak)


Ląduję u Darka w Zabrzu, kolejne spotkanie z jego wspaniałą rodziną, czekamy jeszcze na kolejnych uczestników, mają dojechać z dworca PKP w Rudzie Śląskiej, Postanawiamy wyjechać im naprzeciw (jest 20:00), wsiadamy więc na rowerki i jedziemym przez Helenkę, Rokitnicę i skręcamy w kierunku os. Młodego Górnika 9wszystko ścieżkami rowerowymi) i w krótkim czasie spotykamy ich Monikę i Tomka, krótkie powitanie i... postanawiamy pojeździć troszkę po lesie, Wszyscy mamy lampki więc to nie problem, prowadzi oczywiście Darek, a od czasu do czasu Ja. Część ścieżek jest mi znana, jednak w nocy wyglądają nieco inaczej i udaje mi się kilka razy pojechać nie tak jak bym chciał, nie tak jak powinienem. Odwiedzamy m.inn. Dolomity, RedRocka, Segiet, na chwilę zatrzymujemy się w knajpce celem uzupełnienia elektrolitów i powoli trzeba wracać do bazy. Jest 22:00 namiejscu możemy spokojnie siąść, porozmawiać, posłuchać dobrej muzyki, z każdym łykiem jest nam coraz milej, kończymy ok 3:00, najwyższa pora w końcu jutro czeka nas rajd rowerowy w Zabrzu. :)

chwila przerwy © amiga


Tarnowskie Góry © amiga


Nocą na RedRocku © amiga

AZS MTB Zabrze

Niedziela, 23 września 2012 · Komentarze(7)
Piotr Rogucki - Jesień


Niedziela, budzę się wcześnie, za wcześnie, ale jakoś tak już mam wprogramowane, że 6:00 to moja godzina. Powoli budzą się pozostali domownicy, kawa, herbata, śniadanie i powoli trzeba się zbierać w końcu czeka nas dzisiaj maraton MTB w Zabrzu. Pierwotnie zapisałem się na zawody dla "profesjonalistów" jednak po rozmowie i wstępnych oględzinach trasy stwierdzam, że nie jestem jeszcze, aż tak bardzo poryty, muszę jeszcze nad tym popracować, wybieram wariant dla amatorów. Mniejsza szansa na uszkodzenie.

Poranek rześki, poniżej 10 stopni, a my (Igor, Wiktor) na rowerkach ruszamy w kierunku Rokitnicy. Na miejscu dołącza do nas Anetka, a nieco później Ania i Olek.

Piękne pogoda © amiga


Początkowo zapisujemy się w biurze zawodów i czekamy na kolejne starty, pierwszy na trasę rusza Igorek. Już na początku widać, kto tu jest najlepszy, od razu wychodzi na prowadzenie...

i wystartowali © amiga


wracając z trasy, ma już taką przewagę, że nie musi się spieszyć, ale daje z siebie wszystko, do końca walczy.

Trzeba się spieszyć © amiga


Efekt? Drugi zawodnik w jego kategorii przyjeżdża za stratą ok 4 minut. Sporo.

kolejny zawodnik na trasie © amiga


Nieco później na trasę rusza Wiku, w jego kategorii już nie ma takich dysproporcji, chyba był to najbardziej dynamiczny start w całych zawodach, nie wiem jak jechali, na trasie, ale całość zrobili w rekordowym czasie. Po 9 minutach pierwsi zawodnicy docierają na metę, po 10 było już po wszystkim.

tym razem zawodniczki © amiga
]

Mały zgrzyt na trasie i niestety nie udaje się dotrzeć w pierwszej trójce, ale i tak wielkie brawa, do końca dawał z siebie wszystko.

Teraz mamy nieco więcej czasu, godzinę później startuje Ania i nie m konkurencji, sama mówi, że jakoś dziwnie się z tym czuje, ale z tego co było widać, to na trasie maratonów MTB jest bardzo mało kobiet. W każdej kategorii wyglądało to podobnie. Może kobiety stały się już za wygodne? Wolą samochody?
nie ma konkurencji... © amiga

Aniuta - tuż po wyścigu © amiga


Kolejna przerwa, mój i Olka przejazd trasą maratonu rozpoczyna się dopiero o 14:00, w tym czasie zdążyliśmy się przegłodzić, wyschnąć, więc uzupełniamy braki w "maratonowej" stołówce. Poza żurkiem, reszta jest zjadliwa ;)

Skrzat leśny? © amiga


ale numer... © amiga


Coco75 - chwila odpoczynku © amiga


a był taki piekny, czyściutki © amiga


W końcu nastaje nasz czas, startujemy w największej grupie, widać, że nie będzie łatwo, na pierwszej linii sami wyjadacze. Trasa wbrew pozorom daje się we znaki, tarka zakończona rowem z błotem i gałęziami działa dziwnie, część zawodników ma problemy, a tym ja, spada mi łańcuch. W efekcie tracę sporo czasu, po szybkiej reparacji ruszam dalej i pozostaje mi tylko gonić pozostałych, powoli odrabiam straty (wyprzedzam kilku zawodników) jednak szans na pudło nie ma (za krótka trasa, nie ma gdzie tego nadrobić). Trudno. Kończę na 6 miejscu :(.

O 16:00 następuje długo oczekiwana koronacja.

koronacja © amiga


Król jest tylko jeden © amiga


Mistrz Zabrza © amiga


Królowa MTB © amiga


Więc mamy 2 zwycięzców i obojgu należą się wyrazy uznania.
Było świetnie, fantastyczny rowerowy weekend, może nie było dużo kręcenia, ale za to intensywnie. Za rok planuję dołączyć do listy zwycięzców :), a teraz mam czas na treningi.

W domu ląduję dopiero o 21:00. Mam tylko 2 marzenia, pierwsze to kąpiel, drugie to łóżko, więcej do szczęścia mi nie potrzeba.

i po BSOriencie

Niedziela, 16 września 2012 · Komentarze(7)
Anastasis - Uciekamy


Niedziela 7:30, nadszedł czas, aby powoli kończyć przygodę z BSOrientem, na dzisiaj zaplanowana jest jeszcze wycieczka po okolicy, jednak, nie mogę towarzyszyć do końca, mam na dzisiaj coś innego w planach, ale... jest ranek, wszyscy śpią (prawie wszyscy). Do wyjazdy mam prawie 90 min. więc z buta wybrałem się do lasu, może znajdę tam coś godnego uwagi, uwiecznienia, obfocenia. Pogoda jest średnia, chociaż wg prognoz ma się poprawić, ale może dlatego w lesie panowała cisza, prawie absolutna cisza, jedynie z daleka dobiegały odgłosy ulicy.

Pieją kury pieją.... © amiga


no łade kwiatki © amiga


Stoi przy drodze na jednej nodze... © amiga


kolejny czerwony... © amiga


prawie jak biedronka © amiga


nad rzeczką.... © amiga


Spoglądam w pewnej chwili na zegarek i... masakra gdzieś mi czas uciekł, specjalnie nie wiem jak daleko się oddaliłem, teoretycznie w ciągu godziny mogłem przejść ok 6-8km, jednak focenie skutecznie spowalnia marsz, więc pewnie do bazy nie mam więcej niż 3km. Czasu na powrót mam niewiele, pozostaje jedno - bieg...., w zasadzie to nie pierwszyzna, już zdarzało mi się ganiać po kilkanaście km, jednak tym razem w jednej ręce mam 1.5kg aparatu a w drugiej 0.7kg obiektyw, dziwnie się biega z takim sprzętem, ale jest to możliwe. Przy okazji okazało się, że kontuzja biodra jest już historią, a ja w ciągu 20 min dotarłem do bazy ufff...
Po powrocie okazuje się, że część uczestników jeszcze śpi :), więc wyjazd nieco się opóźnia (o ponad godzinę). Żegnamy się z częścią uczestników, a my w składzie Kosma100, T0mas82, Kajman, Niradhara, Kiri, Tymoteuszka i oczywiście Ja.

W Łęce trafiamy na imprezkę z okazji 75-lecia miejscowej Straży Pożarnej, tubylcy chodzą odświętnie ubrani, całość wygląda ciekawie...

jedziemy gasić pożar? © amiga


drewniana zabudowa © amiga


Latająca Tymoteuszka © amiga


75 lecie straży pożarnej... © amiga


prawie jak pochód 1 maja © amiga


i... niestety muszę opuścić tak zacne towarzystwo, mój plan obejmuje wizytę u qmpla na Zagórzu, czasu mam mało, więc żegnam się i jadę dalej sam. W Dąbrowie Górniczej natykam się na Maraton MTB Skandia, który dość skutecznie mnie opóźnia, zamknięte całe centrum, muszę jechać opłotkami, trochę focę, ale znowu czas, czas...., niby niedaleko, ale...

Skandia MTB w Dąbrowie Górniczej © amiga


W końcu udaje się dotrzeć do Sosnowca i względnie bez błądzenia docieram na spotkanie. Trochę czasu zajmują nam pogaduchy z całą rodzinką, w efekcie wyjeżdżam w dalszą trasę po 18:00, późno, ale... warto było.
Jadę przez Mysłowice, Giszowiec i w końcu docieram do moich lasów, jakoś nie mogę sobie odpuścić lekkiego objazdu po nich :),lubię ten las ten klimat, ten teren, pięknie tu... Wieczorem jeszcze trochę prac przygotowawczych, w końcu jutro do pracy.


Ech... Fantastyczny weeked.