Wpisy archiwalne w kategorii

Zupełnie pojechane

Dystans całkowity:131.53 km (w terenie 11.00 km; 8.36%)
Czas w ruchu:08:20
Średnia prędkość:15.78 km/h
Maksymalna prędkość:43.30 km/h
Suma podjazdów:592 m
Maks. tętno maksymalne:182 (98 %)
Maks. tętno średnie:148 (80 %)
Suma kalorii:5225 kcal
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:32.88 km i 2h 05m
Więcej statystyk

Nasze jeżdżenie po Malcie - dzień drugi

Wtorek, 7 maja 2019 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Wstajemy nieco później niż pierwotnie planowaliśmy, może to zmęczenie dnia poprzedniego. Powolutku się zbieramy, dzisiaj dzień rowerowy, co bardzo nas cieszy. Choć... z kilku powodów nie wzięliśmy na Maltę ubrań rowerowych. Jadę więc w dżinsach ;) Nie pamiętam kiedy zrobiłem coś podobnego poza wyjazdami na myjnię ;) Obstawiam, że szwy zrobią swoje... cóż ciekawe jak będzie.

Podobnie jak i wczoraj korzystamy z mapy, mało szczegółowej mimo stali 1:40000 oraz nawigacji. Droga nie wydaje się początkowo specjalnie skomplikowana, musimy jednak ponownie przywyknąć do jazdy po niewłaściwej stronie drogi. Po jakimś czasie udaje się to ogarnąć i jazda jest bezpieczna. Gdzieniegdzie kluczymy pomiędzy uliczkami. Tyle, że dzisiaj już kościoły w środku miasta już na nas nie wywierają takiego wrażenia, są zbyt powszechne, są zbyt podobne do siebie. Podobnie dzieje się z opuncjami. Wczoraj z rana zatrzymywaliśmy się przy prawie każdej... Dzisiaj... to już codzienność ;)
Okolice Gudji
Okolice Gudji © amiga
Għaxaq
Għaxaq © amiga
Kościół w Għaxaq
Kościół w Għaxaq © amiga
Żejtun
Żejtun © amiga
Zbliżamy się do Marsaxlokk
Zbliżamy się do Marsaxlokk © amiga
Wczesny wyjazd ma pewne zalety, ruch na drogach jest mały, zresztą nie jedziemy przez wielkie miasta, tylko małe miasteczka. Wkrótce docieramy do morza. W zasadzie spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy wczoraj, ale wiatr jakoś nas odstraszył od bezpośredniego kontaktu. Dziś jest inaczej... 
Kościół w centrum Marsaxlokk
Kościół w centrum Marsaxlokk © amiga
W porcie Marsaxlokk
W porcie Marsaxlokk © amiga
Sporo łódek :)
Sporo łódek :) © amiga
Gdy wychylamy się z nabrzeża widzimy krystalicznie czystą wodę, widać pływające w niej rybki, widać dno... Przypomina to nasze najczystsze rzeki i jeziora. Nie ma nic wspólnego z Bałtykiem, który od zawsze kojarzy mi się z pływającym syfem... Po prostu człowiek ma ochotę wskoczyć do takiej wody :)... Mija dobra chwila nim opuszczamy Marsaxlokk... 
W wodzie widać małe rybki
W wodzie widać małe rybki © amiga
Marsaxlokk - port
Marsaxlokk - port © amiga
Sporo łodzi
Sporo łodzi © amiga
W oddali widać Marsaxlokk
W oddali widać Marsaxlokk © amiga
Chyba trochę przesadzają z paleniem
Chyba trochę przesadzają z paleniem © amiga
Wyspa nie jest płaska, to w zasadzie skała, raz wyższa, raz niższa, podjazdy chwilami szokują, osobiście brakuje mi budów i pedałów SPD... Docieramy do Marsaskali, ponownie jesteśmy przy brzegu... Tutaj kontakt z wodą jest jeszcze bliższy... To naprawdę niesamowite... i chyba największe zaskoczenia. 
W drodze do Marsaskali
W drodze do Marsaskali © amiga
Okolice San Tumas
Okolice San Tumas © amiga
Pięknie tutaj
Pięknie tutaj © amiga
Niesamowicie czysta woda
Niesamowicie czysta woda © amiga
Uśmiechnięta Posterunkowa :)
Uśmiechnięta Posterunkowa :) © amiga
Morze Śródziemne
Morze Śródziemne © amiga
Powolutku jedziemy wzdłuż wybrzeża, jest pięknie, choć chwilami wiatr daje o sobie znać. W końcu postanawiamy odbić w kierunku centrum wyspy, ściąć część szlaku gdzie nie spodziewamy się niczego specjalnego, a mogłoby się to skończyć niepotrzebnymi przelotami tam i z powrotem. Mimo mapy i nawigacji udaje nam się kilka razy pojechać nie tak, na szczęście błędy dość szybko korygujemy. 
Mocno zabudowane wybrzeże
Mocno zabudowane wybrzeże © amiga
Łodzie wypłynęły chyba....
Łodzie wypłynęły chyba.... © amiga
Okolice Żonqor
Okolice Żonqor © amiga
Ciekawe miejsce
Ciekawe miejsce © amiga
Łodzie nawet na skrzyżowaniach dróg
Łodzie nawet na skrzyżowaniach dróg © amiga
Madonna Tad-Dawl Chapel
Madonna Tad-Dawl Chapel © amiga
Jedzie samochód, jak tu się minąć?
Jedzie samochód, jak tu się minąć? © amiga
Słońce pali niemiłosiernie, po pierwszej opaleniźnie jeszcze schodzi mi skóra, a już szykuje się kolejna ;) Gdy docieramy w okolice Tarxien zaczynamy kołować po mieście, są chwile gdzie ruch samochodowy jest paskudny, gdzie postanawiamy połamać trochę przepisów jadąc chodnikiem. Jest bezpieczniej, mimo, że ludzie dziwnie na nas się patrzą. I co z tego ;) Trafiamy na pastizzerie, zaopatrujemy się w kilka lokalnych przysmaków. Każdy z innym nadzieniem i kombinujemy gdzie zjeść. Spokojne miejsce z ławeczką odnajdujemy do kilku minutach. To okazja by zajrzeć do mapy i ustalić gdzie właściwie jesteśmy. Po Zsynchronizowaniu nawigacji z mapą, okazuje się, że w okolicy jest kilka ciekawych pozycji do obejrzenia, ale to po drugim śniadaniu :)
Kościół Matki Bożej Łaskawej w Żabbar
Kościół Matki Bożej Łaskawej w Żabbar © amiga
Dalej mam wrażenie, że wszyscy jadą pod prąd ;)
Dalej mam wrażenie, że wszyscy jadą pod prąd ;) © amiga
Paola Parish Church
Paola Parish Church © amiga
Przerwa w Tarxien
Przerwa w Tarxien © amiga
Kościół w Tarxien
Kościół w Tarxien © amiga
Malta Islamic Center
Malta Islamic Center © amiga
Droga do Valetty
Droga do Valetty © amiga
Trochę pokrążyliśmy po Tarxien, wracamy na wybrzeże, tym razem północno-wschodnia część. Widoki niesamowite, kierujemy się do Valetty, to stolica Malty. Jak to zawsze bywa w takich miejscach liczba turystów zabija naszą chęć zwiedzania, tak więc kilka szybkich zdjęć i uciekamy dalej. Wyjeżdżając z miasta, w zasadzie to gdy jesteśmy pod murami Valetty jakaś baba otwiera drzwi samochodu może metr przed Karoliną, jestem kilka metrów za zdarzeniem, ale gacie mam pełne... Karolina nie miała szans na wyhamowanie. Uderzyła w drzwi... Baba coś pyskuje, sam na nią krzyczę, Karolina odjeżdża.... Po kilkuset metrach zjeżdża na pobocze... Adrenalina puściła.... widzę jak się trzęsie, siadamy odpoczywamy, pocieszam ją, zjadamy trzecie śniadanie ;), Mija dobre kilkadziesiąt minut. Mimo, że chodnik jest wąski korzystamy z niego, mimo tego, że od czasu do czasu pojawiają się piesi... 
Z murów Valetty
Z murów Valetty © amiga
Niesamowite widoki
Niesamowite widoki © amiga
Widok na Florianę
Widok na Florianę © amiga
W kierunku Valetty
W kierunku Valetty © amiga
Mury i winda w Valettcie
Mury i winda w Valettcie © amiga
Górny ogród
Górny ogród © amiga
Widoki zapierają dech
Widoki zapierają dech © amiga
Uliczki w Valettcie
Uliczki w Valettcie © amiga
Uliczki w Valettcie
Uliczki w Valettcie © amiga
Uliczki w Valettcie
Uliczki w Valettcie © amiga
Uliczki w Valettcie
Uliczki w Valettcie © amiga
Uliczki w Valettcie
Uliczki w Valettcie © amiga
Fort Manoel
Fort Manoel © amiga
Floriana Heritage Trail
Floriana Heritage Trail © amiga
Sarria Church - Floriana
Sarria Church - Floriana © amiga
Msida - port
Msida - port © amiga
Docieramy w do Msidy, tutaj możemy dać sobie spokój z drogami, pojawia się szeroka promenada, możemy się rozkoszować widokami, nie musimy mieć oczu dookoła głowy, a to pomaga, po niedawnym zdarzeniu. Jeszcze jakiś czas jedziemy wzdłuż wybrzeża, jednak patrząc na zegarki i dystans do Mosty modyfikujemy trasę. Oczywiście kręcimy się gdzieś pomiędzy miasteczkami źle, skręciliśmy i .... by nie zaliczać podjazdu po raz drugi wnosimy rowery po schodach. Jest szybciej i krócej ;)
Msida Parish Church
Msida Parish Church © amiga
Szeroka promenada
Szeroka promenada © amiga
Żaglowiec w porcie
Żaglowiec w porcie © amiga
Balluta
Balluta © amiga
Wąskie drogi pomiędzy kamiennymi murami
Wąskie drogi pomiędzy kamiennymi murami © amiga
W San Gwan odnajdujemy Lidla, muszę się napić, słońce robi swoje, a może źródełko wyschło. Wpadam do środka i... jakoś podobnie jest... Postanawiam prócz picia kupić Liony, pewnie będą smakować inaczej ;). Gdy spoglądam na skład widzę napis.... wyprodukowano w Polsce i Warszawski adres ;) Za to Kinnie niesamowicie dobre. Czuję gorzką pomarańczę, chyba cynamon. W Polsce nie widziałem tego napoju, a szkoda. Jest pyszny... 
Wkrótce ruszamy dalej... zahaczając to tu to tam. Do Mosty docieramy kilkanaście minut przed czasem... 
Resztki wiatraka
Resztki wiatraka © amiga
Bazylika św. Heleny w Birkirkara
Bazylika św. Heleny w Birkirkara © amiga

Chwilę rozmawiamy z właścicielem rowerów, chyba zaskoczyliśmy go taką trasą :) Mówi że Karolina to twarda twardej baby... :) I ma rację, ma całkowitą rację :) Wkrótce rozstajemy się z przemiłym panem i kombinujemy co dalej z tam pięknie rozpoczętym dniem :)

Nasze jeżdżenie po Malcie - dzień pierwszy

Poniedziałek, 6 maja 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Trudno jest się przyzwyczaić do rowerów... Są ciut za małe, amortyzatory to zwykłe sprężyny. Brak pedałów SPD też mnie trochę opóźnia. Ale najważniejsze, że jedziemy. Z perspektywy siodełka świat wydaje się lepszy. Tylko te drogi, ten ruch lewostronny, i te ronda. Koszmarne ronda. Na tych nieco bardziej ruchliwych siada nam psychika... Muszę przyznać, że gorszych kierowców nie widziałem... Na szczęście boczne drogi pomagają, tutaj można jechać. Cisza  spokój, od czasu tylko jedzie samochód dający znać z daleka, że się zbliża... 

Z daleka od centrum
Z daleka od centrum © amiga
Boczne drogi na Malcie
Boczne drogi na Malcie © amiga
Czas strasznie ucieka, chcemy być na mecie przed zmrokiem, a ten zapada w ciągu kilkunastu minut po zachodzi słońca. Mało tego dzień jest krótszy niż w Polsce. 
Qormi
Qormi © amiga
San Bastjan Church
San Bastjan Church © amiga
Przy polu Glfowym
Przy polu Glfowym © amiga
St. Andrew's Church
St. Andrew's Church © amiga
Malutki cmentarz na Malcie
Malutki cmentarz na Malcie © amiga
Do kwatery docieramy gdy zaczyna się ściemniać, rowerki zostają na parterze w przedsionku, profilaktycznie informujemy o tym właścicielkę. Teraz pora na kolację, pora na piwo Maltańskie, pora na owoce Opuncji ;)

I powiem tak, piwo... nie kupować, Nawet Lech bezalkoholowy bije na głowę to co tutaj piją. Za to opuncje są przyjemne w smaku. Przypominają mi kiwi. Te mniej dojrzałe są takie sobie, za to te mocno czerwone, czy raczej już bordowe są niezłe... 

Pora udać się na spoczynek, kolejny dzień zapowiada się intensywny :)

Zwiedzanie bunkra....

Czwartek, 21 marca 2013 · Komentarze(4)
Suede - Bloodsports FULL ALBUM


Wyjeżdżam z pracy, jest grubo po 16:00. Na zewnątrz panują paskudne warunki, całun ciemnych chmur zakrywających niebo nie przepuszcza zbyt wiele promieni słonecznych, pada delikatny deszcz, jest nieprzyjemnie…

Pora jednak ruszyć drogę powrotną, obawiam się jej trochę, ale cóż…, na szczęście na drogach panuje względny spokój, kierowcy jeżdżą jakoś tak ostrożniej, a może tylko mi się wydaje, może to już wieczorne zmęczenie materiału…

Gęste chmury nad okolicą © amiga


Dojeżdżam do Rudy Śląskiej, w zasadzie jestem już na Wirku, wjeżdżam w teren, dokładnie w ten kilometr przez pola i… postanawiam zahaczyć o pobliski bunkier…, kiedyś podjechałem tam tylko raz, teraz jest okazja na małą penetrację okolicy i może zajrzenie do środka?
Deszcz zamienia się w drobny śnieg, uderza o prostopadle o twarz, to chyba efekt wzmagającego się wiatru, na ścieżce woda, błoto i trochę śniegu w zasadzie uniemożliwiają przejazd do podnóża budowli…, prowadzę rower, w końcu to max 100m.

Jestem już na miejscu, robię kilka fot, widzę że wejscie jest otwarte, pewnie ekolodzy już dawno wynieśli stalowe wrota na złom, więc można zajrzeć do środka.

Zapach unoszący się dookoła świadczy o dość paskudnej zmianie przeznaczenia tego miejsca, w chwili obecnej służy raczej jako toaleta publiczna, niż pamiątka po wojnie, trochę szkoda takich miejsc, szkoda że niszczeją. Zatykam nos i mimo wszystko wchodzę do środka, może uda się coś zobaczyć.

Schron bojowy numer 34 na Wirku © amiga


Strop jest niski, musze uważać, zdejmuję kask, będzie prościej, zaglądam do komory obok jakieś schodki prowadzą na górę…, trzeba tam zajrzeć…, widzę przed sobą rozciągające się pola i dróżkę, którą przyjechałem, nic specjalnie ciekawego, chyba pora wyjść. Odwracam się i zaczynam schodzić, chwila nieuwagi i walę głową o betonową belkę, leżę na ziemi, czuję jak z głowy sączy się stróżka krwi, rana chyba nie jest głęboka…

Zauważam jednak coś jeszcze z boku po lewej stronie znajduje się jakiś niewielki otwór, mój upadek spowodował wypadnięcie kilku cegieł otaczających go… widać, że ktoś zamurował to przejście, prowadzące… gdzieś… ?

Sprawdzam kolejne cegły, są obluzowane, dają się łatwo wyciągnąć, wyjmuję jedną po drugiej, odkładam je na bok, czuję powiew powietrza z odkrytego przejścia, świecę latarką są schody, prowadzą w dół, sporo pajęczyn, nie lubię takich klimatów.

Przypomniałem sobie o rowerze, wychodzę nac hwalę na zewnątrz, zabieram Manfreda do środka, prowadzę go ze sobą do odkrytej „czeluści”

Ostrożnie podążam w głąb przejścia…, z oddali zauważam jasne światło, początkowo małe, jednak z każdym krokiem coraz większe, jestem już kilka metrów od "wyjścia", słyszę jakieś głosy, zwalniam, wychlam się i wewnątrz kolejnego pomieszczenia widzę ludzi, przebranych w polskie mundury, żołnierze? Może jakaś grupa odtworzeniowa?
Chyba sobie zażartuję, wchodzę do środka i krzyczę „Hände hoch”. Odwracają się w moim kierunku i podnoszą broń mówią coś szeptem…, chyba nie zrozumieli żartu…

Widzę, jak jeden z nich przeładowuje karabin i mierzy we mnie. Co jest grane? Co się dzieje, próbuję do nich mówić, jednak przerywa mi wystrzał, to drugi żołnierz strzelił w ziemię może metr ode mnie. To nie są ślepaki…, coś naprawdę jest nie tak… . Każda próba nawiązania kontaktu kończy się podobnie, podnoszę ręce, chyba pora odpuścić, zobaczyć jak to się dalej potoczy, co się stanie….

Wyższy z nich podchodzi do mnie, odbiera mi latarkę i stawia rower pod ścianą, każe mi opróżnić kieszenie i w końcu wiąże ręce z tyłu. Dopiero teraz ten niższy opuszcza broń…, lekko odetchnąłem, nie skończę z kulką w piersi….

Sytuacja zaczyna się uspokajać, ponownie próbuję zagaić, nawiązać kontakt teraz jest już lepiej, emocje opadły…, okazuje się, że ten mniejszy to kapitan Marek, ten większy to szeregowy Mietek. Próbuję wyciągnąć informacje kim są i co to za akcja…, uparcie twierdzą, że są Żołnierzami Polskiej Armii….

Chwila, tylko czemu mundury przypominają te z czasu II wojny?
Pokazują mi gazetę, wygląda na nową tylko ta data 31.08.1939? Jakiś reprint? Po dłuższej rozmowie udaj mi się ich przekonać że jestem niegroźny i na dokładkę jestem polakiem…, w końcu rozwiązują mnie, mam okazję też wyjrzeć przez niewielkie okienko na zewnątrz, jest zielono, świeci słońce, okolica podobna ale jakaś nie ta sama, w oddali powinienem wiedzieć bloki, ale nie, nie ma ich zniknęły… Tylko przy głównej drodze stoją familoki…
Mija kilka godzin, niby wszystko pięknie, ale „chłopaki” nie spuszczają ze mnie wzroku, są czujni, boją się, że ucieknę? Może mają trochę racji….

Zaczyna się ściemniać, Marek prowadzi mnie do pomieszczenia obok i wskazuje prycze, chyba mam gdzie spać…, jakoś trzeba by było dać znać do domu, gdzie jestem i co się dzieje, ale komórka nie działa, nie ma sygnału…

Gaśnie światło, zasypiam…

Budzę się, jestem w bunkrze, na głowie czuję wielkiego guza i zaschniętą krew, już chyba wiem co jest grane, to uderzenie w głowę pozbawiło mnie chyba świadomości, tylko ten „sen” taki realny…

Zbieram się, mam wrażenie, że smród jest jeszcze większy niż był, powoli wychodzę na zewnątrz, czuję świeży powiew powietrza, zapach lasu…, chwila, chwila, jaki las… przecież bunkier jest/był w szczerym polu…, Rozglądam się i… wydaje mi się że jestem w pobliżu Starej Kuźni, do domu mam może 10km w linii prostej… Tylko jak ja się tutaj dostałem?

Polowy schron piechoty w lesie Panewnickim © amiga


Ps. tak jakoś mnie naszlo dzisiaj, może to pogoda, może to nastrój...
Mam nadzieję, że chociaż przyjemnie się czytało :)

Miałem sen....

Czwartek, 28 lutego 2013 · Komentarze(10)
Silent Hill - muzyka Akira Yamaoki


Budzę się wcześnie rano, za oknem jeszcze ciemno lecz nie chce mi się już spać, czuję się wypoczęty, czuję, że mam dość energii by zmierzyć się z kolejnym dniem, dniem świstaka, by po raz kolejny odbębnić 8 godzin w pracy.

Zbieram się dość, szybko, znoszę rower, zaczyna świtać..., mgła jak diabli, widoczność ograniczona do 50m... szaleństwo... Odpalam wszystkie dostępne lampki, zakładam odblaski i ruszam.

Początkowo ul. wilcza, zbożowa, mam wrażenie że coś jest nie tak, wytężam wzrok, ale nie mogę przebić się przez tą chmurę, ten smog...

Dookoła panuje kompletna cisza, nawet ptaków dziś nie słychać...., nie pamiętam kiedy po raz ostatni słyszałem taką ciszę, przygnębia mnie to.... dojeżdżam do Panewnik, dostrzegam jakieś dziwnie poskręcane samochody, chyba był wpadek, ludze krzątają się dookoła, nie ma więc potrzeby zatrzymywania się... pędzę dalej.... przyspieszam, tutaj jest gdzie przycisnąć, na poboczach dostrzegam sylwetki mijanych osób, coś wzbudza we mnie niepokój, nie wiem jeszcze co, może ubiór, może sposób poruszania...

Kochłowice.... kościół, dookoła kręci się spora ciżba, biją dzwony, znowu dostrzegam rozbite samochody, co się dzieje, robi się coraz dziwniej...., czeka mnie teraz długi 2km podjazd..., staję na pedałach i próbuję pocisnąć..., cudem unikam kolizji z gościem, który ni stąd ni zowąd wskakuje mi pod koła..... Jasny gwint, nie wiem jak go wyminąłem... chwilę później sytuacja powtarza się jeszcze raz, może się zatrzymać, może zwrócić uwagę..., średnio mam na to ochotę, w końcu pędzę do pracy, pędzę do Gliwic, mam za sobą dopiero 1/3 drogi...

Długi zjazd, trochę obawiam się go, mgła gęstnieje, przy >40km/h nie będę miał czasu na reakcję... staram się jechać wolniej... na poboczu widzę jakieś dziwne scenki rodzajowe, sylwetki nachylające się nad czymś..., a może nad kimś..., nie jestem w stanie określić tego dokładnie.
Zastanawia mnie coraz bardziej brak ruchu na drogach, czyżby święta, jakiś dzień wolny, o którym zapomniałem, o którym nie pamiętam... .

Z zamyślenia wyrywa mnie pożar, łuna jest widoczna z dobrych kilkuset metrów, coś się dzieje w pobliżu stacji na Wirku... chyba pali się skład pociągu...., może jakieś chemikalia, paskudny czarny dym zasnuwa okolicę, dusi mnie, dookoła kręcą się ludzie, pewnie strażacy, policja....

Dziwnie zaczyna się ten dzień, wymijam to miejsce jadę dalej pustymi ulicami, chcę skrócić drogę po terenie, po tym krótkim fragmencie który jest obecnie akceptowalny.... który nie spowolni mnie zbytnio... Trochę błota, resztki lodu lecz nie jest źle, wyjeżdżam na szosę, jeszcze kawałek i będę w Bielszowicach, na skrzyżowaniu światła szaleją, jest prawie jak na dyskotece, zielone, czerwone, pomarańczowe, znowu czerwone,... Cholera chyba coś się zepsuło, nie czekam na zielone, droga i tak jest pusta... Skręcam w kierunku Kończyc, czeka mnie przejazd przez rozkopany kawałek drogi... staram się zbytnio nie zwalniać, spoglądam na licznik, średnia w okolicach 26km/h... nie jest to moja życiówa. Na wysokości cmentarza chwila nieuwagi i przednie koło wpada do jakiegoś doła, zaliczam OTB, uderzam o coś twardego, tracę świadomość.... budzę się chwilę później, ktoś się nade mną pochyla, kolejnych dwóch dołącza do niego, coś bełkoczą, nie rozumiem ich, dziwnie wyglądaja: wyłupiaste oczy, trupia cera, obszarpane ubranie... jeden podnosi wielki kamień..., o żesz k..., widzę szybki ruch jego dłoni, tracę przytomność....

Budzę się zlany potem..., to był sen, tylko sen.... muszę ochłonąć... spoglądam za okno, jest ciemno, chyba wisi gęsta mgła...., znowu.... nieeeeee....


Coś co mnie dzisiaj ucieszyło, widać słońce :) © amiga


Na boisku nic się nie dzieje, tylko krety mają radochę.... © amiga


Ponioslo mnie dzisiaj we wpisie, ale to pewnie przez komentarze Limita z ostatnich kilku dni :)
Droga na szczęście nie taka hardcorowa, ruch wyraźnie większy, chyba wszyscy dzisiaj wsiedli do swoich samochodów i pędzą. Im bliżej 8:00 tym gorzej. W samych Gliwicach w wielu miejscach zrobiły się korki, więc spore fragmenty pokonuję po chodnikach...., jakoś udaje się dotrzeć do firmy. Chwila na kawę i do pracy :)

Miłego dnia...