Kolejny dzień na Malcie, niestety ostatni, około 11 odlatujemy do Polski. Trzeba więc wykorzystać cały czas jaki nam pozostał.
Zrywamy się z łóżek jeszcze gdy jest ciemno. Pakujemy się, jemy śniadanie i w końcu żegnamy naszą Maltańską kwaterę.
Prawie biegniemy na przystanek autobusowy... w parku trwa impreza. Nie wiem czy od wczoraj, czy to już dzisiejsza? ;)
Autobus przyjeżdża o czasie, wsiadamy, płacimy 3 euro i rozsiadamy się... Mamy dobre kilkadziesiąt minut dojazdu do Valetty...
Na miejscu szok... nie ma turystów :) W końcu miasto jest przebieżne ;)... Można pospacerować, można coś zwiedzić, zobaczyć....
Chyba najbardziej zachwyca nas wschód słońca, jest niesamowity, jest piękny....
Valetta budzi się do życia © amiga
Ruiny w centrum Valetty © amiga
Centrum Valetty © amiga
Wschód słońca na uliczkach Valetty © amiga
Pomnik gołębia? © amiga
Plac w Valettcie © amiga
Uliczki Valetty © amiga
W górnym ogrodzie © amiga
Wschód słońca w Valettcie © amiga
Świt na Malcie © amiga
Słońce wstaje © amiga
Okolice górnych ogrodów © amiga
Okolice górnych ogrodów © amiga
Widoki niesamowite © amiga
Budzi się dzień © amiga
Górny ogród o poranku © amiga
Po uliczkach krążymy dobrą godzinę, gdy pojawia się więcej ludzi postanawiamy zakończyć zwiedzanie, tym bardziej, że na lotnisko wybieramy się z buta ;) To co mi znowu przeszkadzało Valettcie, ale występuje też w naszych miastach to smród starej frytury i wszechobecnych barów z kebsami... Po prostu dookoła śmierdzi...
Widok uliczek, jednak zrobił swoje :) zachwyceni wychodzimy z miasta. Odpalamy nawigację, bo głupio byłoby nie zdążyć na samolot ;), czy zabłądzić wśród wąskich uliczek...
Zadowolona Karolina :) © amiga
Uliczki Valetty © amiga
Uliczki Valetty © amiga
Uliczki Valetty © amiga
Uliczki Valetty © amiga
Uliczki Valetty © amiga
Uliczki Valetty © amiga
Czaszka na podłodze kościoła © amiga
Misrah San Gorg © amiga
Przywieźli drzewa ;) © amiga
Budka telefoniczna, ciekawe czy telefon działa? © amiga
Niesamowite są te drogi :) © amiga
Bazylika Matki Bożej z Góry Karmel w Valletcie © amiga
Prokatedra św. Pawła w Valletcie © amiga
Dość charakterystyczna zabudowa © amiga
Plac w Valettcie © amiga
Misrah San Gwann © amiga
Rondo w Valettcie © amiga
Piękna aleja :) © amiga
Widok z Floriany na Valettę © amiga
Oczywiście mamy cały czas opcję skorzystania z autobusów, ale po co... Mamy nogi. Faktem jest, że nieźle się załatwiłem, buty obtarły mnie do krwi, kuśtykanie to ból, łydek, kręgosłupa... przynajmniej wiem, że żyję ;) Dziś i tak jest nieźle...
Idąc uliczkami zauważamy sad... to złe słowo, ogród pomarańczowy.... Szkoda, że nie można było wejść do środka. Z zewnątrz robiło to wrażenie :)
Słońce jest coraz wyżej, robi się gorąco, o ile jeszcze z rana mieliśmy coś na siebie pozakładane, to kurki lądują w plecaku :)
Drzewko pomarańczowe :) © amiga
Holy Trinity Church © amiga
Trochę zmęczeni © amiga
Nawigacja prowadzi nas ciekawymi drogami © amiga
Nawigacja mówi nam skręć w prawi, w lewo... itd, mimo tego kontroluję co jakiś czas, czy nie próbuje nas wyprowadzić na manowce. Zaskakuje mnie prowadząc przez "pole golfowe" czy boisko... ale przechodzimy bez najmniejszych problemów. Niektóre uliczki, drogi już znamy, przejechaliśmy tędy przedwczoraj rowerami :). Idąc pieszo zastanawiamy się jak to podjechaliśmy? ;)
Wejście na cmentarz muzułmański © amiga
Luqa - Wąskie uliczki © amiga
Po dłuższym spacerze jesteśmy na lotnisku, mamy sporo czasu do odlotu, trzeba co nieco skonsumować, dopić wodę, bo i tak nas z nią nie wpuszczą dalej...
Już na lotnisku, pora pożegnać się z Maltą © amiga
Odprawa przebiega bez problemu, pakujemy się do środka samolotu. Niestety wizzair rozrzuca nas po samolocie, ja jestem gdzieś z przodu, Karolina z tyłu. Gdy już jesteśmy w powietrzu okazuje się, że nie ma problemu z przesiadką ;)
Przez okienko podziwiamy Maltę z wysoka, trochę później mijamy Sycylię, Włochy...
Po 2.5 godzinie lądujemy we Wrocławiu... teraz jakoś trzeba dojechać do Tomaszowa... Przed lotniskiem stoi autobus, za chwilę ma odjazd, pakujemy się do środka licząc na to że dowiedzie nas w kilkadziesiąt minut do centrum miasta.
Czas strasznie ucieka... przejażdżka trwa i trwa... Po ponad godzinie jesteśmy na dworcu PKP i zaczynają się problemy z pociągami z biletami...
Jedziemy do Częstochowy tam będzie przesiadka z obowiązkowym spacerem pomiędzy dworcami. Czasu będzie sporo, godzina a do pokonania 2.5 km... Jednak pociąg na starcie ma już 10 minut opóźnienia, rozmawiamy z konduktorem. Twierdzi, że nadrobimy to na trasie.... jakoś mu nie wierzę...
I mam rację. Gdy docieramy do Częstochowy mamy 10 minut na dotarcie do dworca głównego. Wskakujemy do taksówki... pierunem docieramy na dworzec, udaje się jeszcze kupić bilety w kasie na dalszą podróż. Ufff.... Bezpieczni wracamy do domów :)
O ile przelot z Malty zajął nam 2.5 godziny to po Polsce przejazd to kolejne 6 godzin.
Dzięki Karolina za kolejną niesamowitą podróż :)