Tak jak się spodziewałem, od chwili gdy wyszedłem na zewnątrz wiem, że pojadę lasem... wariantem najbardziej terenowym, no... prawie...
Wjeżdżam w Sośnicy w okolicy budowy DTŚ-ki, później hałda, Makoszowy, i onownie las, na wysokości Kończyc skręcam i bokami w okolicach Borowej wsi wjeżdżam na kolejne szlaki omijające Halembę..., na chwilę wyjeżdżam do cywilicachi w Starej Kuźni i waham się czy nie pojechać jeszcze na Starganiec..., jednak nie... na dzisiaj starczy... więc wybieram wyjazd w Panewnikach :) Dobrze się jechało..., chociaż trochę długo..., ale dzisiaj nie zależało mi na czasie dojazdu.
Stare Dobre Małżeństwo - Czas Płynie i Zabija Rany
Ostatni dzień przed nieco wydłużonym wekendem..., trochę obawiam się jazdy po szosach, ale ostatnio aura była dośc łaskawa. Więc cóż... jadę lasami, dopiero w Makoszowach decyduję się na wjazd na szosy i myknięcie nimi, oczywiście z zaliczeniam lasku Makoszowskiego... Zastanawiam się co będzie wieczorem..., jak pojadę, profilaktycznie się zabezpieczylem 2 lampki na kierowwnicy i czołówka powinny wystarczyć... zobaczymy.
Kolejny powrót po ciemku..., wieczorową porą..., po porannej przgodzie zastanawiam się czy nie pojechać jednak lasami, jednak po raz kolejny muszę być jak najwcześniej w domu, plan dość napięty. Jednak jest coś dziwniego, coś co mnie zaskoczyło, na drogach wyjątkowo mało samochodów, czemu? Ciężko powiedzieć..., wczoraj o tej porze nie było tak miło..., dzisiaj rano ponownie sajgon, a teraz? Cisza przed burzą? Trasa dość szybko zleciała...., chsila w domu i wypad dalej.... :)
Wyjeżdżam nieco wcześniej niż zwykle, pociągnę po szosach to będę szybciej w firmie, przynajmniej taki mam plan na dzisiaj... Ruszam, coś strasznie duży ruch na drogach..., chwila zastanowienia i przypomniałem sobie o pierwszym listopada. Ech.... trzeba będzie uważać...
Pomimo tej refleksji i oczu dookoła głowy w Panewnikach jakiś kretyn za kierownicą prawie mnie trafił ruszając na czerwonym... Brakowało 10 cm..., idiota ruszył bo zapaliła mu się zielona strzałka w praco więc pojechał prosto... Masakra... Dlatego nie lubię tego krótkiego okresu przed świętami..., chwila pyskówki i lecę dalej... tyle, że odechciało mi się jazdy po drogach..., jeszcze mam możliwość zmiany trasy. Wjeżdżam w las... i dopiero w Kończycach decyduje się na chwilę po szosach... będzie nieco krócej..., kawałek za wiaduktem odbijam na Makoszowy i lasek Makoszowski...
Już tylko końcówka w Gliwicach i jestem w firmie :) Żyję...
Zmiana czasu jednak trochę odmieniła wyjazdy, w zasadzie tylko przez pierwszą chwilę jest jeszcze w miarę jasno..., jednak 10 min później panuje ciż ciemność, jadę szosami, spieszy mi się... jestem wieczorem umówiony. Z grubsza doprowadziłem tel do stanu używalności, chociaż pewnie chwilę to potrwa zanim wszytko będzie na nim zainstalowane tak jak ja chcę...
Zbliżają się "święta" w zasadzie jednodniowe święto, nie lubię tego okresu, na drogach pojawiają się półmózgi w swoich blaszanych puszkach..., spory ruch, trzeba znacznie bardziej uważać..., dzisiaj obyło się bez większych komplikacji, ale kto wie co przyniosą kolejne dni?
W domu zauważam, że endomondo po raz kolejny nawaliło, a w zasadzie zeżarły się 2 zainstalowane wersje, normalna i pro... w efekcie utraciłem cały zapis trasy. Cóż... znowu jestem bogatszy o nowe doświadczenie.
Budzę się przed 6:00, tylko czemu tak późno? Miałem wstać 30 min wcześniej, budzik w tel się nie odezwał? Coś jest nie tak... Sprawdzam tel... głuchy, shit... Kilka prób odpalenia i echo... ładowarka podpięta, ale brak śladu ładowania... dopiero po kilkunastu min coś się odzywa..., tel odzywa, jednak nie na tyle, aby dało się go używać, szybkie odszukanie starej Nokii 5800XM przekładanka kart, instalacja softu i jestem z czasem w plecy... Nie ma czasu na konfiguracje, nie mam listy kontaktów... masakra... ale mam zainstalowane endomondo :) mogę jechać.
Jest ciepło, znowu piękna pogoda..., świeci słońce..., lecz muszę być wcześniej w firmie, jadę szosami, będę próbował odrobić stracony rano czas... HTC-k ląduje w plecaku, sprawdzę go w firmie i odpalam endo na nokii... Jakie to jest ubogie :)
Przez większość drogi wiatru nie ma, może jakiś leciutki, dopiero w Gliwicach zrywa się coś bardziej konkretnego z zachodu... Ciężko się pcha rower pod tak silny wiatr..., jednak jakoś daję radę..... Wchodzę do firmy szybkie przywitanie i dowiaduję się, że niepotrzebnie dzisiaj się spieszyłem :(
Zmiana czasu ma z jednej strony ucieszyła bo poranek mam już po "jasnemu" jednak odbiło się to z drugiej strony, teraz wyjazdy do domu są już w "nocy", albo tuż przed zapadnięciem zmierzchu. Niby to tylko kilka miesięcy... trzeba będzie przeczekać... Co prawda jeszcze nie pora aby kończyć sezon. Przynajmniej ja jeszcze nie zamierzam kończyć.
Do lasu podobnie jak i rano nie mam ochoty wjeżdżać, ciągnę szosami.., całkiem sporo samochodów, na szczęście nie ma wariatów i mam wrażenie, że dzisiaj jest dzień uprzejmości dla bikerów..., w kilku miejscach pomimo zatykania kierowcy mnie przepuszczają przez skrzyżowania. Jakiś miły dzisiaj ten Matrix, a może coś się w nim zepsuło?
Ciężki weekend, ciężki powrót z Tropiciela i w końcu niedziela w zasadzie stracona, a może dobrze wykorzystana? Udało się wreszcie odespać cały ostatni dłuuugi okres maratonowy, czułem już niesamowite przemęczenie... a 14 godzin snu chyba wystarczyło ;P aby spłacić dług..., może teraz będzie lepiej? Kto wie...
Poranek dość ładny, zresztą jak kilka ostatnich, jest ciepło :),zresztą rok temu jesień chyba była równie ciepła..., jednak w tym roku liczę ta to że jeżeli nie było wiosny i lata to może i zimy nie będzie? Ubieram się na "krótko", no prawie, bluzę biorę z długim rękawkiem. Po ostatnich opadach jakoś nie spieszno mi do lasu, jadę szosami. Jest względnie pustawo. W wielu miejscach kończą się remonty, w końcu Rogoźnicka jest prawie przejezdna, trwają prace wykończeniowe. Tylko czemu to musiało trwać przez pół roku z 4 miesięczną przerwą? Przy wyjeździe z Kończyc na rondzie trochę zaciska, ale wjeżdżam na chodnik i pcham wymijam całe towarzystwo. Końcówka w Gliwicach już bez problemów. Docieram do firmy, szybki prysznic i do pracy :)
Jest już ciemno..., docieramy do bazy w Jelczu-Laskowicach, mamy całkiem sporo czasu, to dobrze, po ostatnich kilku dniach przerzutka tylna odmówiła ponownie współpracy. Po raz n-ty w tym roku zapycha się linka w ostatnim odcinku pancerza. 15 minut później rower już gotowy do wyjazdu.
W końcu wybija godzina T11 – 1:30. Mamy już mapy, kartę, i błogosławieństwo. Na skróconym wariancie odprawy dowiadujemy się, że punkt G musimy zdobyć z buta, rowerem się nie da, nie ma takiej możliwości..., a już się łudziłem, że chociaż raz będzie prosto.
Rozrysowujemy plan, trasę..., skala 1:50000, punkty dość mocno porozrzucane o mapie, coś nie wydaje mi się, aby to miało być 40km jak zapowiadano... ale może się mylę?
Po kilku minutach w końcu ruszamy, jedziemy na punkt znajdujący się najbliżej bazy - „C” - Przy polnej drodze. Znajdujący się na północy. Kluczymy nieco po mieście i w końcu wyjeżdżamy z miasta kierując się na zachód ;P. Nie wiem o co chodzi to kolejny raz gdy wyjazd z miasta sprawia nam spore problemu, za to szwędanie się po bagnach zaczyna być naszą specjalnością..., może to dobra prognoza na kolejne Dymno? ;P
Pędzimy ciemnymi szosami, w pewnej chwili Darek ostro hamuje, robię to samo, niewiele brakuje a wbilibyśmy się w jakieś krzaki oddzielające nas od parkingu przyzakładowego... , coś się nie zgadza, droga miała prowadzić dalej, nie widzę na mapie nic co mogłoby sugerować taką końcówkę... Małe przeszukanie okolicy i kilka metrów z lewej jest cd naszej drogi..., uff... jednak to nie kolejna pomyłka... Docieramy do Miłoszowic. Na PK mamy 2 warianty dojazdu, od południowego wschodu i od północy. Zaznaczyliśmy przecinkę od północy, ale też zakładaliśmy do tego PK będziemy jechać z „C” a nie bezpośredni z bazy... więc pora na pierwszą korektę..., tym bardziej, że natykamy się na grupę bikerów jadących w tym samym kierunku... cóż, jedziemy za nimi, sprawdzając tylko z grubsza odległości i kierunki..., w lesie krążymy trochę to tu to tam..., przecinek w realu jest sporo więcej niż na mapie..., na dokładkę z mapy wynika że ten PK powinien być w zagłębieniu... Tracimy dobre kilkanaście minut..., ale w końcu trafiamy na właściwą przecinkę i zdobywamy nasz pierwszy punkt - „T” - Mogiła. W nagrodę dostajemy po Lionie, ruszamy dalej, kierujemy się na północ, później na wschód by ponownie skręcić na północ w okolice Dziupliny gdzie znajduje się nasz kolejny punkcik - „Z” - Skrzyżowanie dróg leśnych.
Tym razem poszło bezbłędnie, gorzej bo zadanie które dostaliśmy przerosło nas..., wylosowaliśmy 3 zdjęcia psów..., tylko co to za bestie? Jedne nieco przypominał Lessi tylko kolor się nie zgadzał, drugi kudłaty, a trzeci nijaki ;P Jamnika, czy brodacza Zbrosławickiego jeszcze bym rozpoznał, ale to... Dwie nazwy się utrwaliły już po – border collie (ten podobny do Lessi) i nowofunland (duży czarny i kudłaty, trudno rozpoznać gdzie ma początek, a gdzie koniec), trzeciego za diabła sobie nie mogę przypomnieć..., nazwa się nie utrwaliła... cóż... noże na wiosnę będzie kolejna okazja... Możemy ruszać, batona co prawda nie było, dodatkowych punktów też, trzeba będzie z tym żyć..., jedziemy na nasz zapomniany punkt „C” - Przy polnej drodze. Wybieramy szosy, wbijamy się centralnie na Dziuplinę i kierujemy się na Laskowice aby odbić w przecinkę, trafiamy bezbłędnie. Klimat przy dojeździe rodem z lat 40, XX wieku..., żołnierze, widać, że zmęczeni wielodniowymi walkami, usmarowani, ubrudzeni, ale witają nas serdecznie i zapraszają do bunkra... Należy się bać, czy jednak będą przyjaźni?
Na dole Rosjanie, dostajemy broń do rozpoznania, oczywiście taki pacyfista jak ja wie z grubsza którędy kula wylatuje i gdzie należy przycisnąć, ale z delikatnym wspomaganiem elektroniki poszło nieźle. Pierwsze zadanie zaliczone, pozostało rozpoznanie 2 historycznych postaci i to również wychodzi nam dobrze... nie mamy problemów, wychodzimy na zewnątrz, na świeże rześkie powietrze.
Możemy sobie pogratulować, możemy wsiąść na rowery i gnać na najdalej wysunięty na północ punkt „W” - Leśna ścieżka. Spoglądam na licznik..., na bank to nie będzie kółko 40km, ze wstępnych szacunków zrobimy ok 60km. Może za dużo wspomagamy się szosami? Tyle, że do „W” w zasadzie jedyna możliwość dojazdu to szosy, gnamy ile sił w nogach, mijamy Mościsko, skręcamy na Brzezinki i kierujemy się na Chrząstkową Wielką, kilka km przed PK awaria, Darkowi pękła oprawka w okularach... zatrzymujemy się na przystanku i na szybko reperujemy je taśmą klejącą..., ruszamy dalej..., szkoda czasu. Kilka min później spotykamy grupę bikerów wracających z PK, krzyczą do nas, że „W” jes tylko dla trasy pieszej... 60km. Masakra...
Faktycznie w legendzie mapy jest taka informacja, ale rysując trasę zakładaliśmy, że wszystkie zaznaczone na mapie PK nas dotyczą..., chyba czasami warto zerknąć na opisy PK, a nie tuż przed dojazdem... ech... Gratis dokręciliśmy kilkanaście km... Zawracamy. Pędzimy ile sił w nogach, średnia na tym odcinku utrzymuje się powyżej 30km/h, jest jeszcze sporo czasu, dalej jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów. Docieramy do „Y” - Przy polnej drodze (ognisko), aż chce się tutaj zostać dłużej, klimat rodem z obozów harcerskich... Nie możemy zostać, przed nami jeszcze długie kilka godzin jazdy, najbliżej nas jest punkt „D” - Przy strumieniu – polna droga, dojazd względnie prosty, tym bardziej, że od czasu do czasu migają nam czołówki pieszych, docieramy na miejsce, tam dwójka znudzonych gości w namiocie,
rejestrujemy się, oznaczają nam karty i jedziemy na poszukiwanie punktu „G” - rzeka graniczna (wydawało mi się, że G to skrót od czegoś innego, ale może się mylę?). Mijamy Dębinę, kierujemy się na północny wschód, by odbić na zachód..., zmieniamy jednak delikatnie plany, po drodze wjeżdżamy w jedną z przecinkę prowadzących na północ, które powinny nas doprowadzić w pobliże punktu, sumiennie odmierzamy odległości, z grusza wszystko się zgadza, teraz pozostało odbić na zachód i odszukać nasz PK..., ścieżka, szubko zmienia się w tor przeszkód, usiana jest gałęziami, miejscami podmokła, brniemy na azymut starając się trzymać kierunek. W końcu z daleka widać błyskające światełka... kierujemy się na nie... jeszcze chwila i punkt osiągnięty, ale..., czeka na nas zadanie do wykonania, musimy przeprawić się na drugą stronę rowu czy może rzeki... po linach rozwieszonych tuż nad... na dokładkę musimy tam przepchnąć również rowery.
Idę pierwszy i chwilę później brnę do pół łydki w bagnie..., na szczęście to tylko kilka kroków, ale buty przemoczone..., teraz droga powrotna, zastanawiam się czy po prostu nie przejść ponownie przez rzekę w końcu gorzej nie będzie, mokry już jestem... Jednak nie, zmieniam linę i ta jest jakby mocniej napięta, bardziej stabilna, tym razem przechodzę bez większego problemu, ściągam rower i czekam na Darka, który chwilę później również zaliczył to zadanie..., możemy wracać, tylko którędy, ścieżka ledwie widoczna, ponownie próbujemy przebijać się na azymut, tyle, że tym razem nie ma błyskających światełek, zostawiliśmy je z tyłu. Jednak trochę szczęścia, trochę samozaparcia i docieramy do jakiejś przecinku z grubsza prowadzącej w kierunku cywilizacji. Kierujemy się na Łaźno, tam mały błąd nawigacyjny, małe nieporozumienie, ale szybko uzgadniamy wspólny wariant dojazdu i kierujemy się na „P” - leśna droga. Nie mamy problemów z dojazdem i odnalezieniem, ale po raz kolejny czeka na nas zadanie, tym razem jest to tor przeszkód, trzeba się czołgać, skakać jak kozica..., itp... ale poszło nieźle.., możemy jechać dalej, na punkt „R” - Ambona przy strumieniu. Kierujemy się na Kopalinę, odbijamy w kierunku dworca PKP. Tam skręcamy na wschód i później wraz z grupą bikerów kierujemy się na południe, by pod koniec odbić ponownie na wschód jadąc przez ścieżkę usianą pieńkami po wyciętych drzewach... Zdobywamy PK, więc możemy wyjeżdżać, wiemy jedno... czasu jest mniej niż zakładaliśmy, przez niepotrzebną wycieczkę na „W” teraz zaczyna nam go brakować. Chyba odpuścimy „X” - Ruiny i pojedziemy od razu na „A” - Przy strumieniu. Na mapie mamy wyrysowaną drogę na zachód z początkowym lekkim odbiciem na północ więc.... jedziemy na południe, zastanawia mnie czemu, ale zakładam, że jest w tym jakiś plan, że za chwilę odbijemy na zachód..., Tak sobie jedziemy, jedziemy..., jedziemy, tylko czemu tak długo? W końcu decyzja, musimy w końcu skręcić na zachód, wjeżdżamy w przecinkę i pakujemy się w błotne koleiny, zawracany, szukamy innej przecinki, nieco dalej, niby jest lepiej, da się jechać, ale dość niespodziewanie się kończy, musimy znowu odbić na południe. Docieramy do jakiegoś mostku..., przechodzimy na drugą stronę, robimy kilka kroków i słyszę Darka, wyciągnij mnie.... zdradliwie tutaj, próbujemy się ostrożnie przebijać, jednak w końcu drogę zagradza nam woda, jakieś rowy,
tym razem ja czuję, że ziemia usuwa mi się spod nóg..., chyba pora wrócić się po własnych śladach, ponownie przekraczamy mostek..., wracamy do miejsca gdzie urwała nam się wcześniej przecinka i już na azymut przebijamy się przez las później przez zaorane pole..., ale w oddali widać światła..., byle po drodze nie trafiła nam się kolejna rzeka, bagno itp... Zbliżamy się do jakiejś szosy, widzimy światełka, to nasi.... Próbuję analizować mapę, kombinować gdzie jesteśmy. Na 90% na drodze prowadzącej z punktu „X” - Ruiny do Nowego Dworu. Tyle, że czas nam się skończył, na brodzeniu przez błota, bagna straciliśmy sporo czasu, teraz już tylko chcemy wrócić do bazy. Odbijamy na Piekary, później Laskowice i przez osiedle Metalowców kierujemy się na metę.
Mamy za sobą prawie 70km, zaliczone bagna, rzeki, i inne niespodzianki, na mecie szukamy znajomych, jednak coś ich nie widać..., kierujemy się do jadłodajni, grochówa, chleb... i...
zastanawiamy się co dalej..., możemy się przespać kilka godzin i poczekać na wyniki, albo zwinąć się by o 2 godzinach osiągnąć dom... Wybieramy to drugie rozwiązanie...., niby niedaleko, ale dawno nie mieliśmy tam męczącego powrotu..., już w domu padam na łóżko i wiem że nie pośpię, dzisiaj jeszcze mała imprezka, na której prawie odpadam...
Podsumowując, 2 błędy, pierwszy to niepotrzebna wycieczka na „W”, dobre kilkadziesiąt minut stracone i powrót z „R”-ki... kosztujący nas ponad godzinę...
Śladu GPS wyjątkowo nie ma, zastrajkowało endomondo :(
Ciut wcześniej wychodzę z firmy, dzisiaj krótkie przygotowania i lecimy z Darkiem do Jelcza-Laskowic na 11 edycję Tropiciela. Zamiast więc do Katowic obieram kierunek na Helenkę..., nie zastanawiam się którędy będę jechał..., raczej standardziakiem przez ul. Leśną, pewnie będzie trochę błota, liczę jednak, że za bardzo się nie utytłam. Niestety to była tylko nadzieja... Na krótkim odcinku zbieram więcej syfu niż przez tydzień dojazdów do pracy i z powrotem. Dobrze, że przynajmniej mam 2 komplety ubrań w zapasie :) Już na miejscu chwila odpoczynku i o 20:00 wyjeżdżamy na podbój Dolnego Śląska.