nocne dymanie po lasach
Poniedziałek, 14 stycznia 2013
· Komentarze(7)
Kategoria W jedną stronę, Solo, Do/Z Pracy, do 34km
Ozzy Osbourne - Dreamer
W ciągu dnia kilka razy sprawdzam pogodę za oknem i jakoś nie napawa mnie optymizmem to co widzę... Całkiem spore opady śniegu, a ja wariat na rowerze, 30 kilometrów od domu.... chyba mnie …. .
Wychodząc z firmy przez chwilę się zastanawiam czy nie wybrać wersji "lite", tzn wspomóc się Kolejami Śląskimi, z drugiej strony i tak ostatnie kilka km będę musiał przejechać centralnie przez Katowice, co średnio mi odpowiada...
Ruszam i lekko z duszą na ramieniu (chyba na prawym mi siedziała i szeptała do ucha), jadę szosami, jednak mijając 6km podejmuję decyzję o wbiciu się w las..., zdaję sobie sprawę z tego, że będę jechał sporo dłużej, ale przynajmniej będzie bezpieczniej, wolę nie zawierzać się ślepemu losowi i nadziei, że wszyscy będą jeździli zgodnie z przepisami, że nie spotkam żadnego wariata na drodze, który będzie próbował mnie przewieźć na masce samochodu.
Lasek Makoszowski to tylko przedsmak tego co mnie czeka, trochę kolein, sporo śniegu, jazda jest mocno wymagająca, jest niezłym wyzwaniem dla kondycji i techniki jazdy.
Klocki opony są spore i kilka razy ratują mi 4 litery przed upadkiem, przed poślizgiem, po prostu wbijają się w zbity śnieg.
W Makoszowach kawałek po drodze i ponownie las, tutaj jest jeszcze trudniej, głębokie śnieżne koleiny sprawiają spore problemy, wielokrotnie haczę pedałami o brzegi tego kanionu..., jakimś cudem udaje się dotrzeć do Rudy Śląskiej bez większych ekscesów...
W Halembie znowu wyjeżdżam na szosę, tutaj można nieco przycisnąć, ale mimo wszystko wolę nie ryzykować, jadę sporo wolniej niż mógłbym, ale nie liczy się czas, ważne aby dotrzeć z punktu A do punktu B.
Kolejny kawałek leśny, tym razem prowadzący do Panewnik i chyba jest to najgorsze dzisiejsze doświadczenie, brak jakichkolwiek śladów (długo nikt tędy nie jechał, nie szedł), sporo zasp, przykryte grubą warstwą śniegu koleiny, jest ciężko. W kilku miejscach mam wrażenie, że za chwilę wpadnę do przepaści rozciągającej się po prawej i lewej stronie ścieżki. Dziwne, bo jeżdżąc tędy w „normalnych” warunkach nie zauważyłem tego..., tym razem jest inaczej...
Udaje się w końcu dotrzeć do cywilizacji, kolejna droga, przykryta śniegiem w kolorze ecru, później przybierającym barwę cappuchino, wjeżdżając na Panewnicką jadę już po mokrej brązowej breji.
Pozostało ok 7km, skręcam w Bałtycką, znowu sporo śniegu, ale przynajmniej ruch jest zerowy, jedynie jakaś „mądra” kobieta wchodzi mi pod koła...., hamowanie, opierdol i jadę dalej...
Już w Ochojcu, czuję trasę, może nie w nogach, ale na pewno w plecach, czuję każdy kręg, masakra... muszę chwilę odpocząć..., zmęczyłem się....
Jutro do pracy pociągiem, prognozy są jeszcze gorsze....
W ciągu dnia kilka razy sprawdzam pogodę za oknem i jakoś nie napawa mnie optymizmem to co widzę... Całkiem spore opady śniegu, a ja wariat na rowerze, 30 kilometrów od domu.... chyba mnie …. .
Wychodząc z firmy przez chwilę się zastanawiam czy nie wybrać wersji "lite", tzn wspomóc się Kolejami Śląskimi, z drugiej strony i tak ostatnie kilka km będę musiał przejechać centralnie przez Katowice, co średnio mi odpowiada...
Ruszam i lekko z duszą na ramieniu (chyba na prawym mi siedziała i szeptała do ucha), jadę szosami, jednak mijając 6km podejmuję decyzję o wbiciu się w las..., zdaję sobie sprawę z tego, że będę jechał sporo dłużej, ale przynajmniej będzie bezpieczniej, wolę nie zawierzać się ślepemu losowi i nadziei, że wszyscy będą jeździli zgodnie z przepisami, że nie spotkam żadnego wariata na drodze, który będzie próbował mnie przewieźć na masce samochodu.
Lasek Makoszowski to tylko przedsmak tego co mnie czeka, trochę kolein, sporo śniegu, jazda jest mocno wymagająca, jest niezłym wyzwaniem dla kondycji i techniki jazdy.
Klocki opony są spore i kilka razy ratują mi 4 litery przed upadkiem, przed poślizgiem, po prostu wbijają się w zbity śnieg.
W Makoszowach kawałek po drodze i ponownie las, tutaj jest jeszcze trudniej, głębokie śnieżne koleiny sprawiają spore problemy, wielokrotnie haczę pedałami o brzegi tego kanionu..., jakimś cudem udaje się dotrzeć do Rudy Śląskiej bez większych ekscesów...
W Halembie znowu wyjeżdżam na szosę, tutaj można nieco przycisnąć, ale mimo wszystko wolę nie ryzykować, jadę sporo wolniej niż mógłbym, ale nie liczy się czas, ważne aby dotrzeć z punktu A do punktu B.
Kolejny kawałek leśny, tym razem prowadzący do Panewnik i chyba jest to najgorsze dzisiejsze doświadczenie, brak jakichkolwiek śladów (długo nikt tędy nie jechał, nie szedł), sporo zasp, przykryte grubą warstwą śniegu koleiny, jest ciężko. W kilku miejscach mam wrażenie, że za chwilę wpadnę do przepaści rozciągającej się po prawej i lewej stronie ścieżki. Dziwne, bo jeżdżąc tędy w „normalnych” warunkach nie zauważyłem tego..., tym razem jest inaczej...
Udaje się w końcu dotrzeć do cywilizacji, kolejna droga, przykryta śniegiem w kolorze ecru, później przybierającym barwę cappuchino, wjeżdżając na Panewnicką jadę już po mokrej brązowej breji.
Pozostało ok 7km, skręcam w Bałtycką, znowu sporo śniegu, ale przynajmniej ruch jest zerowy, jedynie jakaś „mądra” kobieta wchodzi mi pod koła...., hamowanie, opierdol i jadę dalej...
Już w Ochojcu, czuję trasę, może nie w nogach, ale na pewno w plecach, czuję każdy kręg, masakra... muszę chwilę odpocząć..., zmęczyłem się....
Jutro do pracy pociągiem, prognozy są jeszcze gorsze....
Panewniki - Kuźnicka, prawie idealna nawierzchnia© amiga