Dzień był męczący, muszę lekko odreagować... Jest ciepło :), pędzę początkowo szosami, jednak wjeżdżam w lasek Makoszowski, zaliczam wiadukt DTŚki a w Makoszowach ul Wiosenną, by pociągnąć dalej lasami na Halembę... W lesie jest niesamowicie przyjemnie, pogoda dzisiaj rewelacyjna, chociaż patrząc na prognozy, to od jutra ma być spore załamanie... nie będzie tak przyjemnie. Korzystam więc póki mogę :) Jadąc szukam, kapliczek, krzyży... może któraś mnie zaciekawi, zainteresuje, tuż przed Panewnikami staję na chwilę przy dość siermiężnym betonowym krzyżu... żadnej inskrypcji... nic... po prostu krzyż...
Tydzień wyjątkowy, nieco krótszy... kończy się na czwartku a nie piątku... Ponownie późny wyjazd... ruszam dopiero o 7:20... gnam szosami... w Katowicach i Kochłowicach spory ruch... jest nieprzyjemnie... Jeszcze Wirek lekko zapchany... Jednak zanim dojeżdżam do Bielszowic... mina ósma... i znikają zaciski... Przejazd przez Zabrze dawno już nie był tak przyjemny... pusto na drogach...
Pod koniec na chwilę odwiedzam park w Zabrzu... króciusieńka przerwa i lecę dalej, do firmy... może będzie dzisiaj spokojniej?
Wyjeżdżam, z pracy około 17... jest chłodno... jedynie 10 stopni... ale jest też słonecznie... korki w Gliwicach powodują, że nieco zmieniam drogę, a przejeżdżając obok cmentarza hutniczego postanawiam go odwiedzić... :)
Dzisiaj jadę lasami, terenem... W lesie zaskakuje ilość spacerowiczów, rowerzystów, pomimo dość niskiej temperatury chyba wszyscy potrzebujemy już słońca... ciepła... Powoli wszystko jest już zazielenione, ukwiecone... słychać śpiew ptaków... :)
Na Halembie moją uwagę przykuwa kwitnące drzewo, zjeżdżam w pobliże focę...
Z rana chłodno... gdy wyszedłem na zewnątrz po 7:10... poczułem, że temperatura spadała w stosunku do ostatnich dni... Jedynie 6 stopni... Długie spodnie, długa bluza i wiatrówka... a i tak czuję zimno... Chwilę trwa zanim się rozgrzewam, jedynie pociesza mnie to, że słońca jest na niebie, może więc będzie cieplej... Jadę szosami, im szybciej dojadę tym lepiej, w pracy i tak dzisiaj będzie młyn... Sporo do zrobienia... Ale w jakiś sposób lubię to... :) lubię gdy coś się dzieje... Na drogach względnie pusto... po wczorajszych korkach w okolicy Wirka nie ma śladu, to musiało być coś chwilowego... może coś na A4-ce w końcu niedaleko jest zjazd... Już do tego raczej nie dojdę... Wiatr wyraźnie się odwrócił, czuję, że jadę cały czas pod górkę, chyba najbardziej poczułem to przejeżdżając przez hałdę w Bielszowicach... Normalnie na góralu można tutaj gnać 35km/h dzisiaj mocno naciskając na pedały wykręcam ledwo 24... a jest z górki... Wietrzna ta wiosna w tym roku... :)
Z firmy wychdzę jakieś 10 minut po 17... Udało się przeczekać ulewę... radary meteo pokazuję, że gdzieś od południowego wschodu zbliża się kolejna chmura... ale w tej chwili jest dopiero gdzieś za Pszczyną...
Wieje paskudny silny wiatr... trochę dziwna sytuacja, bo czuję, że mam go w plecy a chmury poruszają się dokładnie w przeciwną stronę... Gnam szosami... jedzie się dość przyjemnie.... Na Wirku jednak widzę że jest jakiś wielki korek, we wszystkich kierunkach, coś się stało? Podejmuję decyzję, że jednak wpakuję się lekko w teren pojadę wzdłuż potoku Bielszowickiego..., ech gdyby on tak nie śmierdział... masakra... Na wysokości gródka postanawiam sprawdzić ścieżkę prowadzącą gdzieś w kierunku centrum Kochłowic... przyznam się, że nie sprawdziłem tego na mapach, na zdjęciach satelitarnych, jadę na czuja...
Okazuje się, że droga jest ślepa... muszę zawrócić... w między czasie zrywa się bardzo silna wichura... uciekam na szosy... i pędzę ile sił w nogach do domu... Pod koniec trasy zaczyna kropić..., a gdy jestem w domu zaczyna lać...
Wsiadając na rower czuję dalej dyskomfort, odwodnienie po weekendzie powoli mija, organizm zaczyna dochodzić do siebie... Trochę w czarnych barwach widzę wyjazd 9 maja... Ale teraz to nieważne...
Wiatr mam w plecy... wiec dojazd powinien być w miarę szybki... na drogach dość spory ruch i to chyba jedyny problem... 12 stopni z rana :) pięknie... krótkie gacie i długa bluza starczają... Jeszcze ze 4 stopnie więcej i będzie rewelacyjnie...
Przez chwilę myślałem by pojechać podobnie jak wczoraj lasem... jednak nie... późny wyjazd i prawie pewność, że w pracy będzie sajgon, skutkuje tym, że jadę szosami, jedynie krótki epizod w parku w Zabrzu poprawia mi humor :)
Jest po 17:00 gdy wyjeżdżam z pracy, jest niesamowicie ciepło i słonecznie... lekki wiatr od wschodu... Jadę lasem... Tak przynajmniej mi się wydaje... Na sośnicy zatrzymuje mnie biker na szosie... nie wie jak dojechać do Katowic... hmm... chwila zastanowienia, podprowadzę go trochę. Ruszamy... z terenu dzisiaj nic nie wyjdzie... na dokładkę trzeba przejechać centrami miast... i zaliczyć dziesiątki świateł... trudno...
Po drodze wymieniamy kilka zdań, ale gnamy na wariata.... Ciężko jest dotrzymać góralem kroku szosie, na szczęście wie o tym... i nie przeginamy... Co prawda gdy patrzę na licznik to nie mogę uwierzyć, że rozbujałem górala na tej trasie do takiej prędkości... Średnia w okolicach 30 km/h...
Jednak pogoda ruch na drogach jest niewielki, więc można jakoś bezpiecznie jechać, z drugiej strony A4 i DTŚka zrobiły swoje... Centralnie zaliczany Zabrze, Świętochłowice, delikatnie zahaczamy Chorzów i dojeżdżamy do Katowic... Na Gliwickiej niespodzianka, aż do Wiśniowej jedna wielka budowa, jedynie chodnikami można to objechać...
Miałem odbić wcześniej ale nie wyszło, cóż, podprowadzam go pod dworzec... Już na spokojnie możemy porozmawiać.. już nie gnamy... i kilka minut później żegnamy się, może jeszcze kiedyś będzie okazja popędzić drogami? Od dworca powoli jadę sobie przez ul. Kościuszki i park Kościuszki... Wkrótce docieram do domu...
Po bardzo rowerowym weekendzie, firmowo - Karolinowym :).... Przyszła pora na prozę życia... Pora na dotarcie do firmy... Wstawanie idzie tak sobie... na szczęście budzik ma dar przekonywania... Na rower wsiadam dopiero około 7:15... o ile zakwasów nie mam, to cztery litery czuję wyraźnie... nie mogę dobrać sobie pozycji na siodełku... Wiem, że dzisiaj raczej pojadę spokojniej, wolniej, jest ciepło... 12 stopni... świeci słońce... więc... cóż... w Panewnikach wjeżdżam w lasy... pojadę trochę dłużej, ale nie mam ochoty na jazdę wśród samochodów... Większość tej drogi to powtórzenie tego co zaliczyłem w sobotę prowadząc wycieczkę... wczoraj popadywało, i mniej jest pyłu, piasek też bardziej ubity... Ciekawi mnie to, jakie będą komentarze po wycieczce w firmie... czy nie przegiąłem z terenem, z odległością... Jak będą się czuli uczestnicy i czy jeszcze kiedyś z nami pojadą? W takim sobie czasie docieram do firmy, 4 litery już tan nie bolą, chyba się rozmasowały :)... Ciekawe jak będzie w trakcie powrotu... ;P
Niedziela... jest jeszcze ciemno gdy wstaję... Czuję zmęczenie po wczorajszej wycieczce firmowej, czuję efekt odwodnienia. Ale o 6:23 muszę być na dworcu PKP... Coś czuję, że to będzie zwariowany dzień.... Termometr pokazuje coś powyżej 10 stopni... jak na tą porę nieźle, jednak później będzie niewiele więcej do 15 może 16 stopni... Niewiele przygotowane, wczoraj nie było jak i kiedy... dopiero teraz uświadamiam sobie, że mapnik jest w firmie, odkopuję stary... trudno... musze dodatkowo zmienić mocowanie liczników... Wyjeżdżam z domu około 5:40... mam ponad 40 minut, nie muszę się spieszyć... W Katowicach pociąg jest dopiero podstawiany, i jak to w reklamie nie wszystkie pociągi to InterCity.... to chyba wolałbym by podstawili stary skład Regio... Może bardziej śmierdzący, ale tam przynajmniej jest miejsce na rower... Po raz kolejny przekonuję się gdzie IC ma rowerzystów... Rower musi stać w korytarzu... co stację muszę kontrolować czy da się przejść, czy nie blokuje drzwi... czy się nie przewrócił... masakra... Na szczęście nie każdy pociąg to IC.... W między czasie dosiadają się kolejnu bikerzy, problem z rowerami narasta...
Docieram do Piotrkowa Trybunalskiego, pociąg ma 20 minut opóźnienia... krótka wizyta w przydworcowym, kupuję drożdżówki... pewnie wczorajsze, ale mogą się dzisiaj przydać... Opóźnienie pociągu jest spore..., w Smardzewicach na tamie mam być o 10:00..., nie ma czasu na zwiedzanie, focenie... wsiadam na rower i jadę przez Koło, Lubaszów..., miałem jechać przez Bronisławów, jednak... w ostatniej chwili rezygnuję z tego pomysłu... Mogę tam trafić na teren a to mnie spowolni, lepiej nieco nadłożyć jednak gnać asfaltem... Golesze Duże, Dębsko, Swolszewiece Duże, Swolszewice Małe.... Osiągam tamę jest 10:15... Okazuje się, że jesteśmy po 2 różnych stronach tamy... wsiadam więc na rower i jadę.... minutę później już się witam z Karoliną..., Omawiamy w skrócie dzisiejszy plan wycieczki... już wstępnie wydaje się nie do zrealizowania w całości... zbyt mało czasu... mam jedynie 7 godzin... Główny cel podróży to Poświętne i tamtejsze sanktuarium, którze urzekło mnie wnętrzami które miałem okazję już sporo wcześniej widzieć na zdjęciach... Szkoda tylko, że przez poranny pośpiech nie wziąłem mapy okolic Spały... mam tylko mapę o skali 1:75000 tej części woj. Łódzkiego...
Karolina zaczyna mnie oprowadzać po okolicy, w dziwnym miejscu pokazuje mi źródełko... Sam chyba w tym miejscu nie szukałbym go... a jednak... wypływa spod małej skarpy.
Kierunek Tomaszówek, Wincentów... i zaskoczenie, gdy dojeżdżamy do krawędzi lasu wyłaniają się wielkie około 3 metrowe rzeźby... To Panteon patronów i Opiekunów Łowiectwa... Obowiązkowa sesja fotograficzna...
Po dobrych kilkunastu minutach w końcu ruszamy... niedaleko jest kolejny PK, tuż przy skansenie Niebowo... dojeżdżamy w kilka minut... Na miejscu okazuje się, że to teren prywatny, właściciele sami prowadzą ten skansen... może jest niewielki ale piękny... Chwila rozmowy z nimi... i to miejsce warte jest kolejnych odwiedzin może przy okazji wiejskiej potańcówki :) na którą zapraszali... :)
I trochę dalej zaliczamy PK przy leśnej kapliczce Giełzów. Teren trochę dał się we znaki, sporo piasku, na końcu podjazd terenowy... wszystko co każdy biker "lubi"... Ale warto było się pomęczyć...
Opuszczamy kapliczkę i kierujemy się szlakiem Hubala na Poświętne, gdzieś małe przegapienie skrętu i... lądujemy jakieś 1.5 km dalej... na wiadukcie nad Centralną magistralą kolejową... Na mapie Karoliny zaznaczony jest jakiś pomnik z początku XXw... to jakieś 150-200m za wiaduktem... Jak już tutaj jesteśmy to warto go odszukać... Stajemy... i kolejne miejsce które zaskakuje, to 3 krzyże... bez jakiejkolwiek inskrypcji... tablicy informacyjnej czy czegokolwiek...
Wracamy na szlak Hubala, tym razem skręcamy we właściwą przecinkę, a raczej leśną autostradę :) i już po chwili odnajdujemy miejsce postojowe przy którym umieszczony jest kolejny punkt...
Czas leci... nie możemy tutaj zabawić zbyt długo... a szkoda... można by rozpalić ognisko :)... Do Poświętnego już niedaleko... gdy dojeżdżamy z daleka widać sanktuarium...
W pobliżu jest kilka starych drewnianych młynów... tyle, że czas strasznie goni, dzisiaj damy radę podjechać tylko do tego najbliższego... jednak warto było... tylko czemu jest taki zaniedbany... taki zniszczony, to w końcu atrakcja tego miejsca.. , zdaje się jednak, że właściciele wolą postawić kolejną knajpę niż remontować stary młyn...
Spoglądamy na zegarki... czasu jest niewiele... niecałe 3 godziny pozostało do odjazdu pociągu... Kolejne atrakcje zostawiamy na kiedy indziej... a teraz gnamy dalej szlakiem Hubala w kierunku szańca... przy którym ciut dłuższy postój... Zastanawiamy się czy po drodze będzie można cokolwiek zjeść... Jednak knajpki odpadają, bo za długo trzeba by czekać na jedzenie... konsumujemy drożdżówki zakupione w Piotrkowie Trybunalskim... Dodają nam trochę energii...
Teraz, musimy już gonić... Wracamy na DK48 , nie przepadam za takimi drogami, jednak dzisiaj zaskakuje... nie ma ciężarówek... ruch samochodów osobowych jest też jakby mniejszy... Gdyby jeszcze nie ten wiatr w twarz... W 2 miejscach zatrzymuję się... Pierwsze to Synagoga w Inowłodziu,
Gdy dojeżdżamy do spały... okazuje się, że mamy ponad godzinę czasu, więc pozwalany sobie na wizytę w drewnianym kościółku, podobno nie za często można zajrzeć do środka... :)
I pozostaje już tylko dojazd do Tomaszowa, w którym jak się okazuje mamy na tyle czasu by podjechać do Maka... w zasadzie do McDrive :)... Dzięki temu jesteśmy obsłużeni w kilka chwil... więc konsumujemy to co udało się zakupić...
Tuż obok jest plac Kościuszki, W końcu działa fontanna... szkoda tylko, że jest tak jasno... Wieczorem wygląda zabójczo...
Jednak nie możemy tutaj spędzić zbyt dużo czasu... Gnamy na dworzec PKP... dojeżdżamy kilka minut przed czasem... I niestety musimy się pożegnać... W tym momencie zaświeciło słońce... zrobiło się ciepło, przyjemnie... Pomimo aury... dzień niesamowicie udany, bardzo rowerowy..., szkoda, może nawet zbyt intensywny, ale sam chciałem odwiedzić Poświętne... Dzięki Karola, że mnie tam zaprowadziłaś, że po raz kolejny oprowadziłaś mnie po swojej ziemi, za mile spędzone chwile... Dzięki za wszystko... :-D KKK
Pociąg dość szybko dotarł do Koluszek, mam godzinę, ruszam gdzieś.. może znajdę jakąś "atrakcję", portale "polska niezwykła" i "polskie szlaki" poddały się w Koluszkach... więcej atrakcji jest na pustyni Błędowskiej... Ruszam jednak na Stare Koluszki, na mapie jest zalew... Podjeżdżam fota i wracam, rozczarowało mnie to miasto... jest... nijakie... bez historii i bez przyszłości... Na chwilę obecną kojarzy mi się z wszechobecnymi Kababami... Czyżby Turcy opanowali tą miejscowość? Sobieski się w grobie przewraca... Ech...
Wracam na dworzec, zaczyna padać, robi się nieprzyjemnie... Przyjeżdża mój pociąg, niestety znowu jest to IC... i znowu brakuje miejsca na rowery... Cóż... rower zostaje na korytarzu... W Piotrkowie pojawia się drugi rower... przejścia już nie ma...
Ruszamy z Darkiem około 8:40... Na chwilę obecną musimy jak najszybciej dotrzeć do Gliwic, na Szarą... mamy niewiele czasu około 45 minut, jednak naciskając mocniej na pedały... idzie nam to sprawnie...
Wpadamy do firmy... jest chwila by przygotować gadżety... w miedzy czasie dojeżdża kilka osób które ruszają z ami spod firmy... główne miejsce spotkania jest 6km dalej... na granicy z Zabrzem...
W składzie 7 osobowym ruszamy w kierunku wiaduktu na Sośnicy... całość szosami... gdy docieramy na miejsce, już kilka osób jest..., w ciągu kolejnych 10 minut dociera reszta... gdy dochodzi 10:00 jesteśmy już w komplecie...
Po sprawdzeniu listy obecności... okazuje się, że brakuje jednej osoby, szybki telefon i wiemy, że nie dojedzie ma awarię... trudno...
Zebrało się w sumie 17 osób :), całkiem sporo, w skrócie przedstawiamy plan wycieczki... kilka informacji i powolutku ruszamy... kierunek hałda :)
Przyznam się, że trochę się obawiam trasy, wiem, że jest trudna... na trasie czeka nas wszystko... podjazdy, zjazdy, asfalt, teren, piasek... to jak sprawdził Darek najtrudniejsza trasa jaką do tej pory zaprojektowaliśmy... W zasadzie to mi się bardziej oberwie. Tuż przed jeziorkiem mała awaria... jednego roweru... w zasadzie 2... w pierwszym problem z poluzowanym błotnikiem, a w drugim rowerze trwa walka z hamulcami...
Mały postój na szczycie hałdy... w między czasie ginie nam jedna uczestniczka... okazało się, że zasugerowała się oznaczeniami szlaków i wróciła do miejsca gdzie wcześniej staliśmy... Na szczęście szybko udaje się odnaleźć Emilkę... i możemy ruszać dalej kierunek pałac w Przyszowicach... Ciekawe ile osób wie o jego istnieniu?
Pora jednak ruszać, już mamy lekkie opóźnienie w stosunku do pierwotnego plany, ale też nie jedziemy się ścigać :), to jest w końcu wycieczka krajoznawcza po okolicy... i to pięknej okolicy, pogoda nam dopisuje... 20 stopni na starcie... :)
Docieramy w pobliże zamku w Chudowie... stajemy przy Tekli i rozkoszujemy się widokami, napojami i grzejącym słońcem...
Pora ruszyć dalej... kierunek Bujaków... i tamtejszy Parafialny Ogród Botaniczny jedziemy z nieco innej strony, unikamy szos, za to jest nieco więcej terenu... troszkę podjazdów... ale nieznacznych i z uśmiechami an twarzach docieramy na miejsce...
Tuż obok jest kilka sklepów, trzeba uzupełnić zapasy i możemy ruszać do właściwego celu podróży, Śląskiego Ogrodu Botanicznego w Mikołowie..., to w zasadzie tylko 2-3 km dalej, ale do zaliczenia są pierwsze podjazdy szosowe... a dojazd do wieży widokowej nie jest najprostszy... licznik pokazuje mi w ty miejscu około 14%... niemniej wszyscy lądują na szczycie...
Szkoda tylko, że knajpka jest jeszcze nieczynna... trochę to dziwne, bo aż prosi się o tu... Pełno ludzi... dzieci... i nic... jedynie kawa w kawiarni... ale to nie no...
Cóż.. pozostaje ruszyć dalej... tuż obok jest kamieniołom i wapienniki... W obu tych miejscach obowiązkowy postój...
Teraz czeka na nas długi bo ponad 10km odcinek... przez Retę Śmiłowicką, aż do Stargańca... po drodze nie ma sklepów, knajpek, nic... zresztą i później czeka na nas kolejne 3km bez uzupełnienia zapasów...
Ruszamy... kierunek Stare Panewniki i stawy w okolicach Kochłowic... w drodze jednak mała niespodzianka, tuż przed Panewnikami pojawiła się jakaś budowa... zagradzająca nam przejazd, musimy obejść to miejsce lasem... jeszcze 2-3 dni temu w tym miejscu nic nie wskazywało na to, że coś się bezie działo... Ale udało się obejść zasieki i ruszyliśmy przez dolinę Kłodnicy do naszych stawików...
Wizyta w knajpce... Przystań, od razu poprawiła wszystkim humory... po posiłku ruszyliśmy dalej, jednak nastąpiła mała korekta planów... Jest już późno... po 16:00... a do Gliwic około godziny jazdy... wracamy więc do Starych Panewnik i tam odbijamy na Halembę... (w między czasie opuszcza nas Jacek)
W której chwila postoju przy sklepie i już bez żadnych specjalnych objazdów lecimy lasami na Makoszowy przejeżdżając tuż obok stawów Makoszowskich. Wkrótce w parku dzielimy się na 2 grupy, jedna jedzie na Zabrze, druga którą prowadzę do miejsca startowego wycieczki...
Rozstajemy się i ja z Michałem gnamy w kierunku firmy... Rano zostawiłem kilka rzeczy do zabrania popołudniem.... teraz zabieram co moje... i wracam podobną trasą jak ta wycieczkowa do Katowic ;)....
Wycieczka chyba się udała, pomimo tego, że wszyscy twierdzą, że było ciężko głównie przez podjazdy Mikołowskie oraz piaski w okolicach Stargańca... to już pojawiły się pytania kiedy następna wyprawa ;)