Po wczorajszej miłej wycieczce na pustynię dzisiaj nastąpił moment pożegnania się z Kosmą i Mustą. W chwili wyjazdu pogoda jest rewelacyjna, piękne słońce, jest ciepło (jeżeli można tak napisać o zerze stopni).
Jadę podobną trasą jak wczoraj, tyle, że w odwrotnym kierunku. Jakoś dziwnie szybko się jedzie, może to ta pogoda, a może to że doładowałem baterie ? Po godzinie jestem już na wyjeździe z Sosnowca i kieruję się do centrum Mysłowic. Niestety ktoś tam u góry chyba mnie nie lubi, zaczyna wiać bardzo silny wiatr i pojawiają się płatki śniegu. Niedobrze. Zatrzymuję się na chwilę przy Biedronce Mysłowickiej, szybkie uzupełnienie płynów i zapasów energii i ruszam dalej. Nie ma na co czekać, wygląda na to, że pogoda nie będzie mnie rozpieszczać. Ostatnie 15km jadę w śnieżycy, za Giszowcem wjeżdżam w las, tu wieje zdecydowanie mniej, ale za to spotykam się z lodem i śniegiem na ścieżce rowerowej. Prędkość średnia mocno spada, ale w końcu nie chodzi o to aby się zabić, tylko dojechać :)
Marzy mi się już wiosna. Temp. > 15 stopni, bez śniegu. Jeszcze chwilę trzeba będzie na to poczekać, Królowa Śniegu jeszcze nie odpuszcza. Dzięki Kosma za wczorajszy dzień :)
Piątek - przygotowania Po dłuższej przerwie w pedałowaniu trzeba było zająć się rowerem. Kilka dni wcześniej wymiana tylnej przerzutki zakończyła się porażką. Stara linka była zbyt krótka i coś trzeba było z tym zrobić. W piątek dotarły nowe linki i późnym wieczorem wybrałem się do znajomego. Skończyło się na wymianie linek do obu zmieniarek, przy okazji zainstalowana została przednia przerzutka. Zobaczymy jak będzie się spisywać... Wymianę kasety i łańcucha zostawiłem na później, jeszcze nie ma tragedii.
Sobota - kierunek pustynia Wyjazd na miejsce spotkania ok 10:30. Pogoda całkiem ciekawa - świeci słońce, jest względnie ciepło, więc zamiast wpakować się do pociągu postanowiłem przejechać cały dystans rowerem. Pierwsza część trasy prowadzi przez las pomiędzy Ochojcem a Giszowcem, i ... masakra. Całe 6 km to jazda po lodzie, wodzie i błocie, 2 razy musiałem się asekurować nogami. W Giszowcu mam już solidnie przemoczone buty, rokowania nie są najlepsze, ale jak się przejechało 6 km to kolejne 30 też dam radę ;). Jadę jednak szosami, nie ładuję się do lasów, jest zdecydowanie lepiej. Prawie zero śniegu i lodu, jedynie jeziora i dziury w jezdni sprawiają problemy. Mijam kolejne miasta, Mysłowice, Sosnowiec i jadę w kierunku Łośnia. Zatrzymuję się tylko raz, uzupełniam poziom płynów i po kolejnych kilkudziesięciu minutach docieram na miejsce. Witam się z Kosmą i Mustą, chwila odpoczynku przy ciepłej herbacie i pora ruszyć dalej. W końcu dzisiejszym celem jest zdobycie pustyni Błędowskiej.
Jedzie się przyjemnie. Od czasu do czasu pojawia się słońce ogrzewając nas. Drogi jakiś dziwnie suche, w końcu zbliżamy się do pustyni ;) ,zatrzymujemy się kilka razy, focąc okolicę. Docieramy w pobliże pustyni i ... ostatnie 400m to jazda ekstremalna po lodzie i śniegu. Miejscami nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe. Jednak po dotarciu na miejsce szok ... na pustyni praktycznie nie ma śniegu ?? Leo Why ?
Powrót do Łośnia Po kilkunastu minutach spędzonych na pustyni zbieramy się. Chmury nie wróżą nic dobrego. Na dokładkę buty mam już masakrycznie przemoczone, ważą chyba kilka kg więcej, nie czuję nóg, ale jadę. Zrywa się silny „wmordę’ wiatr, nawet jazda z górki wymaga wysiłku, a moja kondycja po zimowej przerwie nie jest najlepsza. Na dokładkę na 10km przed metą siadają mi baterie, jazda nie sprawia mi przyjemności, męczę się, w efekcie poddaję się na jednej z górek. W najbliższym otwartym sklepie za radą Moniki kupuję batony, może pomogą. Niestety drugi kryzys dopada mnie jakieś 400m przed domem Kosmy. Ponownie walczę ze słabością. Ech, chyba trzeba będzie przeprosić się z rowerkiem treningowym.
Epilog. Już na miejscu szybka kąpiel, jest lepiej, siły powoli wracają, czuję się dobrze. Wieczór kończymy grając w Scrabble, składając przy okazji biżuterię (w zasadzie Monika składa, ja kibicuję :).