o 17:00 małe pożegnanie kumpla z pokoju... zmienia pracę..., trochę się przeciągnęło, kilka piw później gdzieś około 22:00 opuszczam towarzystwo i rozważam możliwe alternatywy. Po pierwsze, czy jazda rowerem ma sens? Czy alkohol się ulotnił? Może jednak pociągiem? Taki też mam plan... Tyle, że wszystko się sypie gdy docieram do firmy po ciuchy, po rower...., jedno, drugie spotkanie, kilka zdań wymienionych i w zasadzie nie mam po co iść na dworzec. Niby jest jeszcze autobus... ale po pierwsze z rowerem nim nie pojadę..., a po drugie ile można jechać busem 30km... chore.
Zmieniam plan. jadę rowerem, nie jestem przeszczęśliwy z tego powodu. Wiem, że muszę uważać jak diabli. tak szybko jak się da muszę uciekać do lasu, na boczne ścieżki, na chodniki. Moje OC tego nie obejmuje :(
Powoli wyjeżdżam z Gliwic, ruch niewielki..., pustki na szosach..., tuż za wiaduktem w Sośnicy jadę przez lasek makoszowski, kieruję się drogami na których raczej nie powinno być samochodów, o są najczęściej pozamykane z jakiś powodów, czy to remont, czy po prostu zakaz jazdy. W Rudzie Ślaskiej kawałek drogą, ale specjalnie alternatywy nie było, jednak dalej już wyłączenie oczne drogi i ścieżki rowerowe... po prostu przykład idealnego bikera... ;P
Jazda zajęła sporo czasu, ale to nie był czas na szarże, na pędzenie na oślep, na ryzykowanie. Z drugiej strony chyba nie będę dumny z tego wyjazdu...
Poranek... Znów wychodzę później niż myślałem, ech...
Przy domu widzę jadącego Tomka, pozdrawiamy się i ruszam w swoją drogę... do Gliwic...
Kolejny ciepły dzień, ciepły poranek, prognozy wskazują na możliwość wystąpienia deszczu, w ostatnim odruchu założyłem błotniki. Późniejsze wyjście owocuje koniecznością omijania korków, staram się skracać drogę jak się da, miejscami nawet po chodniku ;P
Centrum Kochłowic dość niemiło zaskakuje, sporo samochodów, lekki korek, trzeba bardzo uważać... Podobnie jest na Wirku, na szczęście tam tylko niewielki kawałek drogi, dość szybko odbijam na Bielszowice. drogi przez które jeżdżę, są fragmentami rozkopane, dzięki temu samochodów tam jak na lekarstwo, rower bez problemu radzi sobie z koniecznością jazdy przez plac budowy. Pawłów wygląda podobnie, pusto na drogach... W końcu zbliżam się w okolice centrum Zabrza. Jest po ósmej, więc jak to zwykle o tej porze ruch lekko zamiera..., jedynie samochody DHL-a denerwują... goście zap...ą ile mocy w silnikach, spieszą się, czasami łamią przepisy i stwarzają dość nieprzyjemne sytuacje, jednak widząc furgon DHL-a wiem, że należy być ostrożnym, bo diabli wiedzą co kierowcy strzeli do głowy.
W Gliwicach jakieś 3km przed metą mija mnie samochód firmowy, pozdrawiamy się i jedziemy... w tym samym kierunku. Wkrótce tracę go z widoku. W tym miejscu więcej niż 35 nie pojadę...
Wieczór... jest po 17:00
Miałem wyjść wcześniej, ale wyszło jak zwykle... ;P
Czuję dość wredny wiatr od południa...., miejscami mam go w twarz..., 2 najgorsze fragmenty to 3 km w Zabrzu, jakieś 2 w Bielszowicach i kolejne 3 pomiędzy Kochłowicami, a Katowicami, gdzie jestem na otwartym terenie bądź jadę dokładnie na południe. Po raz drugi dzisiaj zaskakuje mnie wyjątkowo mały ruch... Dość zaskakujące jak na połowę tygodnia. Przy czym absolutnie nie powiem, że mi to przeszkadza. Jestem wręcz zadowolony z tego. Do domu docieram w średnim tempie, jednak w trasie próbuję się przekonać do przełożenia 48/11. Ciężkie, ale da się jechać..., muszę trochę poćwiczyć..., tan naprawdę to 42 zęby w góralu to stanowczo za mało..., następna zębatka mam nadzieję, że będzie miała ich przynajmniej 44. Chociaż nie wiem czy taką dostanę do 10rz korby Hollowtecha.
jeszcze mam na to czas, bo blat zarżnę pewnie najwcześniej w lato..., może później, bo pewnie więcej będę jeździł Giantem, w końcu po to był kupiony ;P
Wczoraj mała przerwa w wyjazdach do i z pracy. Dostałem wezwanie na policję ;P jako świadek... Pierwsze wrażenie to zdziwienie..., po co i jakiej sprawie. Nic trzeba było się tam w końcu wybrać i zobaczyć co jest grane. Już na miejscu dowiedziałem się, że sprawa dotyczy usera allegro który prawdopodobnie przywłaszczył sobie kasę nie wysyłając towaru. Za to pytania zabawne... czy pamięta pan usera..., aukcje.... sprzed 3 lat.... jaja jakieś... Po nazwie aukcji domyśliłem się, że chodziło o pendrive, ale już dawno o tym zapomniałem. W między czasie miałem kilka innych ;P Przy czym, Policja pewnie leciała po liście wszystkich którzy kiedykolwiek tam kupowali. A ja miałem dzień w plecy. Może nie do końca, bo udało się go spożytkować m.inn. na wizytę u lekarza. Kolekcja prochów zakupiona i teraz można próbować się kurować.
A poranek, jak zwykle w lutym ciepły ;P, wyjazd kilka min. po 7:00. Dość ograniczony ruch co może zaskakiwać, ale zupełnie nie przeszkadza.... Od jakiegoś czasu czuję, że w Giancie mam nieco za nisko siodełko i jest źle pochylone... i o ile pamiętam o tym gdy jadę, ale nie chce mi się tego korygować na trasie, to w domu o tym zawsze kompletnie zapominam... tym razem czuję to samo, a jest to odczuwalne szczególnie po jeździe na "pomarańczy" gdzie lata pracy ekspertów pozwoliły wypracować odpowiednią pozycję siodełka ;P
Oczywiście teraz też nie pora na to... w sumie pewnie zajęło by mi to minutę..., jednak mimo wszystko szkoda mi czasu. Po prostu gnam po szosach...
W Bielszowicach chwila przerwy na... myjni. muszę doprowadzić rower do jakiegoś stanu używalności, po ostatniej jeździe jest cały pokryty warstewką błota. 2 zł wydane i rower prawie nówka ;P
Do pokonania zostało już tylko Zabrze i Gliwice... drogi prawie puste..., jazda jest przyjemnością..., dojeżdżam do firmy i wita mnie wynalazek znajomego...., musiałem się zatrzymać i zrobić mu fotę. :)
Wyjeżdżam, jest jeszcze jasno, względnie jasno. W końcu po kilku dniach pora wrócić do domu.
Męczy mnie przeziębienie, to już 5 tydzień, chyba pora odwiedzić doktora...
Ale nie to jest ważne, przede mną 30km. Drogi względnie puste, ruch jakby mniejszy, dzisiaj marzę o jak najszybszym dotarciu do Katowic. Jadę ale, nogi nie chcą specjalnie pomagać, o wjeździe w las nawet nie myślę, chociaż góral powinien sobie dawać tam świetnie radę. Mam wrażenie, że wieje na dokładkę wiatr od wschodu..., ech... cóż, jechać trzeba... :)
Na pocieszenie zostaje wysoka (jak na luty) temperatura i coraz dłuższe dni...
Poranek..., poniedziałek..., jestem w Zabrzu... mam bliżej do pracy, ale czuję się tak sobie... W sumie dobrze że zaliczyliśmy "Złoto dla zuchwałych" jednak coś mi się zdaje, że obydwoje to odpokutujemy. Darek rano jedzie do lekarza, a ja się umawiam na jutro... Mam już dość kaszlu, zmęczenia, temperatury. Co nie oznacza przerwy w jeździe na rowerze :), przynajmniej nie w moim, przypadku...
Z helenki wyjeżdżam około 7:30..., jeszcze chwila na smarowanie łańcucha, mała korekta magnesów na kole... i ruszam... Przez chwilę chodzi mi po głowie opcja jazdy przez ul. Leśną, ale szybko nachodzi mnie refleksja, nie mam założonych błotników, nie ma mrozu, a tam na bank leży masa błota. Nie dzisiaj....
Jedyną opcją jest przejazd przez centrum Zabrza i zaliczenie ul Chorzowskiej w Gliwicach za którą nie przepadam, tyle że ok 8:00 przebijam się z centrum Zabrza do centrum Gliwic... rucha jak diabli. Co chwilę coś, światła, skrzyżowanie, korek, autobus... itd...
Po dojeździe cieszy mnie, że to koniec na tą chwilę, może wieczór będzie lepszy?
Baza
Piątkowy poranek, nietypowy. Zamiast do pracy jedziemy z
Darkiem przez Poznań do Lubostronia w pobliżu Bydgoszczy na pierwszy Rowerowy
Rajd; "Złoto dla zuchwałych". Poznań jest jedynie krótkim
przystankiem u klienta.
W drodze przypominamy sobie czego zapomnieliśmy...
Kilkadziesiąt km przed bazą, zatrzymujemy się w Żninie. Wizyta w Biedronce i
Pizzeri. Dość dziwne miasto..., miasto kebabów. Chwilę nam zajęło zanim
znaleźliśmy jakąś otwartą "restaurację". Wystrój i klientela
wskazywała raczej na niezbyt wyszukaną kuchnię z mrożonek. Jednak kucharz
zaskoczył, nie dość że smaczne to na dokładkę dużo...
Z pełnymi brzuchami ruszamy dalej. Do bazy docieramy ok
18:40, organizatorów nie ma. Ktoś w samochodzie obok potwierdza nam, że dobrze
trafiliśmy, a Piotrek jest już w drodze. Ok czekamy.
Dochodzi 19:15, pojawiają się organizatorzy. Melinujemy się
na sali gimnastycznej, staramy się wybrać dobre miejsca, tuż przy gniazdkach i
kaloryferze. Mamy sporo czasu na przygotowanie rowerów.
Powoli pojawiają się kolejni znajomi i... nieznajomi, a w
między czasie organizatorzy proponują nam posiłek - fasolkę po bretońsku,
gorącą herbatę..., rewelacja, na dokładkę możemy się zrelaksować grając w
bilard przy kilku stołach. :)
Około 22:00 sala jest już częściowo wypełniona. Spotkanie z
Barkiem owocuje niesamowitymi gdyńskimi pączkami z wiśniami :). Na spotkaniach
i pogaduchach mijają kolejne godziny. W końcu zmęczeni poddajemy się, pora
spać.
Start
Poranek, sobota, ciężko się wstaje, ciężko się dobudzić,
przeziębienie z którym walczę nasiliło się dość mocno, na dokładkę Darek
wygląda mocno nieszczególnie, ale jeżeli już tutaj jesteśmy to głupio byłoby
nie pojechać.
Dochodzi 7:45 pora na odprawę, wyjątkowo krótką. Dostajemy
mapy możemy zająć się wykreśleniem szlaku. Z grubsza zaznaczamy ścieżki, od
razu zakładając w kilku miejscach 2-3 warianty w zależności od tego co może nas
spotkać w terenie. Niestety jakość mapy pozostawia wiele do życzenia, już na
pierwszy rzut oka widać, ze to robota drukarki atramentowej o nieszczególnych
możliwościach. Wyraźnie brakuje rozdzielczości..., w efekcie część ścieżek jest
prawie niewidoczna, trudno je rozróżnić w gąszczu innych oznaczeń. Tak na dobrą
sprawę wystarczyłoby gdyby zostały usunięte poziomice, są za gęste i niewiele
wnoszą w całości. W końcu to nie Karkonosze, gdzie takie szczegóły mają istotne
znaczenie (chociaż na Rudawskiej Wyrypie poziomice też były usunięte ;P jeżeli
dobrze pamiętam). Koniec narzekania. Kilka minut po 8:00 ruszamy na
poszukiwanie pierwszego PK.
PK 5 - Ruiny wieży
drzewo 20m na N
Ruszamy dalej, trochę podjazdu, ale ruiny wierzy widoczne są
z daleka, krótki postój na odnalezienie lampionu i możemy jechać dalej.
PK 6 - drzewo na SE
skraju skarpy
Dojazd do PK szybki, od poprzedniego przejechaliśmy max
1.5km ,a pewnie mniej. Tym razem poszło nieźle.
PK 11 - Skraj lasu
słupek wysokości
Kolejny bliski punkt, w sumie chyba nawet dobrze, że
pojechaliśmy w tą stronę, gorzej, że wcześniej straciliśmy niepotrzebnie sporo
czasu. Lampion odnaleziony, kierujemy się na wschód, tam czekają na nas 2 PK 10
i 14 umieszczone po 2 stronach drogi którą jedziemy.
PK 10 - Początek
strumienia
Mijamy wjazd na 14 i nieco dalej odbijamy na zachód kierując
się na 10-kę. Natykamy się na grupkę bikerów jadących z, i na PK więc z samym
odnalezieniem lampionu nie ma większych problemów.
PK 12 - Szczyt górki
Pora zawrócić i skierować się na Bukszewo, tyle, że źle
skręcamy i jedziemy na Kaliska..., z pomyłki zdajemy sobie sprawę dopiero w chwili
gdy próbujemy odbić na Obielewo... niby wszystko się zgadzało, ale coś jest nie
tak. Dobrze, że Darek czuwa.
Błąd nie jest może wielki, bo zaledwie kilka km, ale strata
w czasie jest. Zastanawiamy się, czy nie zawrócić do miejsca gdzie mieliśmy
skręcić, decydujemy się jednak na drogę przez pola po utwardzonej drodze.
Przynajmniej tak wynika z mapy. Początek jest niezły, o droga jest niezła.
Tyle, że w którym momencie odbija na północ zamiast prowadzić dalej na zachód.
Może inaczej, droga na zachód była, ale wyglądała tak paskudnie iż
zdecydowaliśmy się na wariant północy ;)
Wkrótce dojeżdżamy do szosy którą mieliśmy jechać wracając z
14-ki. Dojeżdżamy do Jabłówka, wjeżdżamy w drogę prowadząca w pobliże 12-ki.
Jest las, jest zakręt, jest górka..., tylko gdzie lampion?
Po kilku min poszukiwania decydujemy pojechać dalej, objechać górkę i
zaatakować z drugiej strony. Wyjeżdżamy z lasu i brzegiem pola objeżdżamy górkę
odnajdując ścieżkę, chwilę później jesteśmy już na PK wraz z kilkoma pieszymi.
Pomyłka kosztowała nas kolejne kilkadziesiąt minut... Jednego jesteśmy już
pewni - nie zaliczymy wszystkich punktów. Pod nóż idą PK 20, 22, 13, a dalej
się zobaczy.
PK 9 - Granica kultur
Kolejny z PK z moim ulubionym opisem.... ;P
Początkowo mieliśmy na niego jechać przez Gąbin, jednak
droga prowadząca w pobliżu PK 15 jest na tyle dobra iż decydujemy się na kontynuowanie
jazdy nią. Troszkę nie w tym miejscu
wyjeżdżamy na szosę więc musimy szybko skorygować plan jednak do samej 9-ki
dojeżdżamy w dość niezłym czasie. Nawet opis punktu nam nie przeszkodził
:)
PK 2 - Skraj rowu
Ponownie dłuższy przelot przez lasy, aż do drogi prowadzącej
na Łabiszyn, Chwilę później namierzamy rów i kierujemy się wzdłuż niego, natykamy
się na grupę bikerów, wspólnymi siłami odnajdujemy lampion. Można ruszać dalej.
Spoglądamy na zegarek i... chyba pora po raz drugi skorygować nasze plany.
Odpuszczamy 17, 21, 4, 1, a decyzję co do 19 zostawiamy sobie na później.
PK 7 - Brzeg
strumienia
Przejazd przez miasto i długi odcinek szosami, po koniec
wjazd w teren i jesteśmy na PK. poszło nieźle.
PK 23 - Wielki pień
na skarpie
Okolica punktu nie wygląda najlepiej, mocno „nadziubane” na
mapie, sporo ścieżek, może być bardzo różnie. Podjeżdżamy pod górkę zsiadamy z
rowerów i szukamy pnia. Minutę później mamy podbite karty, pamiątkowa fota i
jedziemy dalej.
PK 24 - Skrzyżowanie
drzewo 10m na SE
To PK położony najbliżej bazy, mieliśmy zaliczać go jako
ostatni, ale plany zostały jakiś czas temu zmienione. Przy 23 jeszcze się zastanawiamy
czy aby nie pojechać przez 19-kę... jednak liczba odpuszczonych PK jest zbyt
wielka. Jeden więcej, jeden mniej już niewiele zmieni. Sam punkt odnaleziony
dość szybko, pozostało skierowanie się na 16 i 18.
PK 16 - Zagłębienie
złamane drzewo
początkowo szosą, później trochę terenu i zbliżamy się na
PK. Z daleka widać jakieś zagłębienie, wypełnione wodą, zsiadamy z rowrów i
zagłębiamy się...
Mija dobre 10-15 min. Po drzewie i lampionie nie widać
śladu. Darek postanawia się wrócić... do rowerów i przestudiować mapę jeszcze
raz. Słyszę przekleństwa..., coś się stało...? Wracam.... spoglądam na Darka,
na rowery i... na lampion dokładnie na wprost :)
Zawracamy, po głowie chodzi jeszcze myśl, aby zebrać
19-kę..., mamy ok godzinę czasu. Jednak nie. Wracamy do mety, zatrzymujemy się przy
pałacu w Lubostroniu i wracamy do szkoły gdzie czeka na nas kolejny ciepły
posiłek.
Godzinę później wsiadamy o samochodu i wracamy na Śląsk.
Zamiast do domu, kieruję się na Helenkę, jutro z rana czeka nas wyjazd do Poznania. Zabieram resztę rzeczy z firmy o których zapomniałem i ruszam. Szosy, szosy, szosy i to po raz kolejny w tym tygodniu przez Zabrze, Mikulczyce, Rokitnicę...
Nie spieszę się..., jak będę zbyt wcześnie to czeka mnie kwitnięcie przed blokiem, ale może to i lepiej, przynajmniej nie pędzę na złamanie karku.