Dzień podobny do wczorajszego, w trakcie gdy jestem w firmie, leje... przed wyjściem pojawia się słońce, jest nawet dość ciepło... około 10 stopni... a około 12:00 terometry pokazywało zero... Przez chwilę zastanawiam się czy wrócić drogami... jednak nie gdy jest ładnie... Szybka decyzja... znowu las... rower i tak jest brudny... więcej syfu może spowodować co najwyżej, że gruba warstwa po prostu odpadnie... :) Pierwsza przerwa przy stawach Makoszowskich... focia... i ruszam dalej... endomondo się sypnęło... musiałem je odpalić ponownie.... Kolejna wysypa na Halembie również przy foceniu... coś jest nie tak... W domu muszę zresetować dane w aplikacji.. Może to pomoże... Przypominam sobie o małym drobiazgu... muszę odwiedzić bankomat... W Panewnikach wiem, że jest mój bank więc podjeżdżam inkasuję to co potrzebuję i nachodzi mnie myśl by jednak spłukać syf na myjni... Wydawało mi się że w Panewnikach jest coś takiego, myliłem się, wydawało mi się, że na Zadolu też istnieje myjnia... również się myliłem, w końcu podjeżdżam na myjnię na Manhatanie... ta wiem że istnieje... 2 minuty mycia i rower zaczął przypominać rower :) Wracam do domu... tera pora na spłukanie brudu z siebie :)
Z pracy wyjeżdżam koło 17:00 późno... później niż myślałem..., pomimo tego, że w ciągu dnia pogoda zmieniła się i to dość mocno - głównie padało... w chwili wyjścia świeciło słońce, zrobiło się dość przyjemnie... Gdyby jeszcze temperatura była ciut wyższa :) Jedynym poważnym minusem jest silny wiatr... nie lubię tego... szczególnie gdy dostaję boczne podmuchy... Decyduję się zaryzykować i pojechać lasem... Wbijam się wpierw w lasek Makoszowski, a później nad stawy w Makoszowach :) W drodze kilka krótkich przerw, coś mi się dzieje z rowerem, przednie koło, a raczej kierownica coś dziwnie się zachowuje, mam wrażenie, że pływa... Krótka analiza i... coś jest nie tak ze sterami... - jest luz.. pewnie uderzę do serwisu bo były wymieniane przy okazji zmiany amora... W każdym bądź razie przy stawie rozkręcam mostek, i już widzę co jest nie tak, jedna z podkładek jest dziwnie wykrzywiona... czuć wyraźny opór przy skręcaniu w prawo... Prostuję to co skrzywione, składam i jest lepiej... koło już nie pływa... mogę jechać... Do domu docieram ze sporym opóźnieniem, jednak błoto i woda na ścieżkach leśnych potrafi spowolnić....
W firmie i tak wszystkie ciuchy powędrowały do suszenia… a
jak wrócę to poleci wszystko raczej do prania… bo już nazbierałem masę piachu
błota… rower chyba też… ale odpuszczę mu brechtanie na myjni… przynajmniej do
czadu gdy pogoda się nie zmieni… bo to gra nie warta świeczki…
Niedziela... rano, wcześnie rano...
W nocy była zmiana czasu, bałem się, że będę miał
straszne problemy z pobudką, że pojadę nie na tą godzinę...
profilaktycznie budziki ustawione na wszystkie możliwe
opcje, gdyby coś nie zadziałało...
Udaje się wstać...jest coś po 4:00 wg nowego czasu...
ciemno... nic nie widać...
Rower przygotowany, tylko jeszcze mapa, ona może być
przydatna... Co prawda mam nawigację w tel., ale to nie załatwia wszystkich
problemów...
Wyjeżdżam z domu w okolicach 5:40... gnam przez tonące we
mgle ulice miasta. Pustki..., na całej trasie minęły mnie może 3 samochody.
Trafiam na dworzec PKP.. mam ponad 30 minut do odjazdu pociągu, jeszcze małe
zakupy w sklepie, muszę mieć jakąś wodę na drogę. Coś na drugie śniadanie wziąłem
z domu.
Podjeżdża pociąg do Warszawy, w zasadzie podjeżdżają 3
pociągi do Warszawy, w tym jeden opóźniony przez zmianę czasu... Ten mnie nie
interesuje...
Stojące na peronie obok Pedolino również mam w
poważaniu...
Wsiadam do TLK... odjazd na kilka minut. Pomimo zakupu
biletu z opcją rower, miejsca na rowery brak... Biedny stoi w przejściu. Muszę
co jakiś czas sprawdzać, czy coś się nie stało, czy się nie przewrócił, czy nie
przeszkadza. Ogólnie o opcji spanie nie ma mowy...
Pociąg rusza, na kolejnych stacjach dosiadają się kolejni
właściciele 1-śladów. Przejścia zablokowane... masakra...
Mijam kolejne stacje, jakieś Gorolowiec, Zawiercie,
Częstochowa, Radomsko, Piotrków Trybunalski i w końcu Koluszki. Wysiadam,
niestety przez opóźnienie pociąg w kierunku Tomaszowa zwiał...
Cóż... wysyłam tylko esa o zmianie planów, wsiadam na
rower i gnam na Skrzynki... Całą drogę mam jakiś paskudny wiatr w twarz...
spoglądam na mapę, by jak najszybciej odbić w las. Mapa niestety kończy mi się
jakieś 5km przed Koluszkami... Z odpaloną nawigacją nie jest jednak źle,
kierunek mam nadany, po drodze nie planuję zwiedzania, po prostu chcę jak
najszybciej dotrzeć na miejsce.
Nowy Redzeń, Stary Redzeń... przy kościołach coś dużo
ludzi...
Wjeżdżam do Budziszewic, przy kościele obłęd, w chwili
gdy dojeżdżam zaczynają ludzie wychodzić z mszy, wyjątkowo jest ich dużo,
przypominam sobie co jest grane... Niedziela Palmowa.
Spoglądam na mapę... średnio mam ochotę jechać na Ujazd.
Za to na mapie jest zaznaczona alternatywna droga na Skrzynki, kolor żółty,
więc powinien być asfalt... I owszem
jest, mocno zniszczony, jednak przejezdny… a drobne braki.. cóż…
Kieruję się na rezerwat Małecz, za którym skręcam na
Skrzynki i przejazd Kolejowy na którym oczekuje na mnie Karolina :)
W pobliżu powinna być stara stacja... mała analiza zdjęć
satelitarnych googlea i już wiemy gdzie można się jej spodziewać... W lewo
później w prawo... w sumie chyba nie ujechaliśmy 100m i jest... Oczywiście
obowiązkowa sesja...
skrzek również widać, we wszystkich oczkach wodnych...
Miejsce to musi magicznie wglądać gdy wszystko się zazieleni... :)
Niby chwila, a czas szybko zleciał... jedziemy do
Tomaszowa, na tamtejszy Kirkut...
wejście jest dość dobrze ukryte, wiedzą o nim tylko
wtajemniczeni. Rowery przenosimy na teren cmentarza i.... szok... zza bramy nie
widać nawet części ukrytych tutaj macew...
W końcu wydostajemy się z cmentarza... i udajemy się na
ul Kępa, udokumentować zamknięte przejście piesze nad Wolbórką, aż dziw bierze,
że kładka nie została wyremontowana, pewnie koszt byłby niewielki...
Po pierwsze plac Kościuszki - już po remoncie... miejsce
aż się prosi o organizację imprez... :) pomimo ciągnącego się wiele lat
remontu, warto było czekać.
Mam coraz mniej czasu, a jeszcze tyle do zobaczenia...
Gnamy w kierunku Białobrzegów, by zobaczyć wyremontowany
drewniany kościółek św. Marcina i ruszamy w kierunku Spały,
Zegar pokazuje, że jest po 16:00... pora powili kierować
się na dworzec PKP...
Głównym szlakiem rowerowym wracamy do Tomaszowa, krótki
postój w sklepie spożywczym, muszę zaopatrzyć się na drogę powrotną i wkrótce
lądujemy na dworcu...
10 minut do odjazdu... rozmawiamy jeszcze chwilę, żegnamy
się, a wkrótce pewnie będzie okazja spotkać się na BikeOriencie...
jak na złość szynobus przyjechał o czasie..., dziękuję
Karolinie za Wspaniały dzień i pakuję się wraz z szarakiem co pojazdu...
30 minut później jestem już w Koluszkach...
Kombinuję czy w okolicy jest co zwidzieć, ale miasto jest
jakieś nijakie..., ulice opustoszałe, trochę podróżnych i tyle... Spędzam
kilkadziesiąt minut w poczekalni. Reklamowana darmowa sieć WiFi nie działa... nie
ma połączenia z internetem...
W dworcowym barze kupuję zapiekankę, to chyba ostatni
posiłek dzisiaj... o dziwo jest
przyzwoita... :) Połowa zakupionej jeszcze w Tomaszowie koli znika..., chyba
się delikatnie odwodniłem.
Kilka minut przed przyjazdem mojego pociągu zaczyna
kropić deszcz, a i wiatr robi się bardziej nieprzyjemny.
W końcu podjeżdża pociąg, wagon 10-ty... miejsc na rowery
brak.. ;P Znowu rower kwitnie na korytarzu, znowu muszę doglądać co stację czy
nie przeszkadza. Mam za to trochę czasu by zajrzeć do prezentu od Karoliny -
przewodnika po Tomaszowskich Trasach Rowerowych...
Coś mam wrażenie, że warto w te okolice przyjechać
jeszcze nie jeden raz...
Pociąg zatrzymuje się na kolejnych stacjach, od Radomska
do Częstochowy jedzie jako osobowy... dzięki temu droga jest prawie o godzinę
dłuższa.
22:24 - jestem na stacji w Katowicach, leje jak z cebra,
ubieram dodatkowego Softshella który jeździł ze mną przez cały dzień w plecaku...
Kierunek dom...
20 minut później solidnie zlany... idę pod prysznic... i
chwilę później spać...
Pobudka wcześnie rano... zbieram się by wyjść około 8:30... Na zewnątrz chłodno... 5 stopni...i wieje, wieje jak diabli... Jadę szosami kierunek Zabrze-Rokitnica. Na drogach rewelacyjnie, tak mogło by być codziennie... a tie tylko w soboty... Jest po prostu pusto... Zatrzymuję się kilka razy, Po kilku kilometrach ubieram wiatrówkę... A myślałem, że nie będzie potrzebna..., w Bielszowicach staję na stacji by umyć rower po ostatnich opadach wygląda paskudnie... wszędzie piasek, błoto, jakieś przyklejone liście... a w końcu mam go wprowadzić gdzieś do pomieszczenia gdy dojadę, przynajmniej taką mam nadzieję... 2 minuty starczyły... mogę jechać dalej... przynajmniej jeden z nas wygląda dobrze... Już w samej Rokitnicy mała przerwa przy sklepie spożywczym, małe zakupy i muszę coś zjeść, drożdżówka wystarczy...
Dojeżdżam do hali..., witam się z Anetką i kilkoma znajomymi... kilka minut wcześniej zaczął się pierwszy mecz z Mysłowicami... Nasi gromią ich...przewaga jest ogromna... Godzinna przerwa i grają drugi mecz... tym razem z Chorzowem... zespół wyraźnie trudniejszy, są większe problemy, ale i tak wygrywamy... Rokitnica rozgromiła po raz 3-ci rywali... Nie ma na nich mocnych... :)
Po meczu jeszcze chwilę rozmawiamy i uciekam powoli do domu, wiatr chyba większy... bardziej męczący... jadę do centrum Zabrza... tam mała przerwa na dworcu PKP połączona z zakupem biletów na jutro... i ruszam dalej... pozostało jakieś 20 km... Myślę by jak najszybciej dotrzeć do domu...męczy mnie wiatrzysko... Krótka przerwa na Wirku... przypominam sobie, że mam w plecaku 2l wody mineralnej i drożdżówkę... Zjadam... wypijam trochę wody i gnam do domu... wyziębiło mnie dzisiaj okrutnie... Oby jutro było cieplej... tak +15...
Wyjeżdżam z firmy coś koło 16:40... W ciągu dnia padało, raz mocniej, raz słabiej, w chwili gdy ruszyłem nic nie kropi, nic nie pada, jedynie niebo zaciągnięte jest grubymi ciemnymi chmurami... Pomimo prognoz wskazujących na to, że może padać, postanawiam jechać przez las, na początek zaliczam lasek Makoszowski i nowy wiadukt nad torowiskiem. Później w Makoszowach odbijam na stawy... gdzie zbieram bazie :) Ruszam dalej...w lesie na ścieżkach sporo wody... musiało solidnie padać... pewnie będzie musiało minąć kilka dni zanim to odparuje,. czy może wsiąknie... Chwila oddechu na Halembie... i dalej ciągnę przez dolinę Jamny i lasy Panewnickie. Zaczyna się powoli ściemniać... odpalam w końcu lampki, bo niewiele widzę na drodze... w zasadzie to nawet nie wiem po czym jadę. Dość zgrabnie dojeżdżam do Katowic i... tutaj zamiast do domu odbijam jeszcze do paczkomatu... w końcu dotarły nowe opony do Gianta po 2 tygodniach błędów sprzedawcy dotarło to co zamówiłem... 2 Smart Samy 29"x1.75 Oby tylko pasowały pomiędzy wąskie widelczyki szaraka :)
Poranek dżdżysty... nie chce się wstać, nie chce się jechać, po głowie chodzi mi opcja pociąg, tylko co to da? Nie zmoknę? Dojadę szybciej... ? Ani jedno, ani drugie... Punkt 7:00 jestem na zewnątrz..siąpi... Ruch na drogach jak wszyscy diabli, niektórzy wariują, gdzie im tak się spieszy? W Starych Panewnikach krótka przerwa przy przystanku..., trzeba zabezpieczyć plecak przed deszczem, leje coraz bardziej... ruszam dalej... Dojazd do Kochłowic po rowerówce średnio przyjemny, widać, że przejechała zamiatarka i cały bród, z piachem, kamieniami i gałęziami znalazł się na niej... Część omijam chodnikiem... zbyt duże ryzyko. Wiatr wieje w oczy... cały czas od zachodu... jest nieprzyjemnie... W wielu miejscach tworzą się zaciski... nie zazdroszczę kierowcom, chociaż pewnie oni nie zazdroszczą mi ;) W laku makoszowskim natykam się na 3 sarny, szybko jednak umykają, widzę tylko z daleka ich białe zady :) Za to od granicy z Gliwicami jedzie sobie skuter... w wariancie 2 osobowym, kierujący jakiś niepewny swoich umiejętności... na każdym łuku zwalnia, ma wyraźnie problemy z omijaniem... pewnie gdybym spojrzał mu w oczy zobaczyłbym strach... przed jazdą... przez jakiś czas wlokę się za nim niecałe 20km/h ale ile można... Za skrzyżowaniem z ul. W.Reymonta przyspieszam... wyprzedzam skuter, który dogania mnie gdzieś przed Zabską, gdy stoję i czekam na możliwość przejazdu... Chwilę później melduję się w firmie... Oby powrót nie był tak mokry.
Wyjeżdżam z firmy gdzieś koło 17:00... później niż wczoraj i przedwczoraj, ale pogoda też specjalnie nie zachęca do jazdy... Co jakiś czas kropi, pada, po niebie przewalają się ciężkie deszczowe chmury... Temperatura +17... Postanawiam jednak przebić się do Katowic lasami, tak też czynię wjeżdżając wpierw w lasek Makoszowski a później już w Makoszowach w las, przejeżdżam koło stawów, chwila postoju, ponownie poluję na kaczki :) i ruszam dalej... Gdzieś po głowie chodziło mi by pojechać ponownie przez Mikołów, jednak kolejna fala deszczu zmienia mój plan, jednak lepiej pojechać do domu, kiedy indziej podjadę na Starganiec nie dzisiaj. Zatrzymuję się jeszcze na starej hałdzie za Halembą... moją uwagę zwraca niesamowity harmider, szukam jego źródła, niestety ciemnieje i niewiele widać... jednak to ptaki... tysiące ptaków na łące w zaroślach...
Poranek niesamowicie ciepły, dowiedziałem się tego dopiero gdy wyszedłem na zewnątrz... Wcześniej lało co opóźniło mój wyjazd... Po 6km musiałem się zatrzymać się i zdjąć softshella.. było mi za gorąco. Gdy ruszyłem przez chwilę było mi chłodno, ale to efekt tego, że bluza była mokra, gdy trochę podeschła już było wszystko ok. Zapomniałem jak może być miło jeżdżąc w tak wysokich temperaturach. :) Pomimo tego, że w sumie wyjechałem dość późno, ruch na drogach nie był zbyt duży. Nawet w miejscach gdzie z reguły na coś się natykam dzisiaj był luz. Pod koniec trasy skróciłem sobie drogę przez lasek Makoszowski, ale nie zatrzymywałem się, było już późno....