Powrót w większości po terenie, wieje niemiłosiernie i na dokładkę z niewłaściwego kierunku, czytać "wpysk"... nie chce mi się kręcić, ale cóż... jakoś trzeba dojechać..., trzeba wrócić... dość szybko dochodzę do wniosku, że lepiej będzie w lesie, przynajmniej drzewa mnie częściowo osłonią od wiatru..., tyle, że po ostatnich deszczach trochę się obawiam tego na co mogę trafić...
Obawy okazały się niepotrzebne...., jest dziwnie sucho, gdzieś ta woda zniknęła, jedynie w 2 może... 3 miejscach pozostało nieco błota, ale to krótkie odcinki... Gorzej, że na hałdzie w Sośnicy rozmyło nieco ścieżkę..., trzeba uważać...
Dzień po Galicji, po Bochni...., chyba coś mnie bierze, pewnie to po części ta pogoda, a być może przewiało mnie w górach? Jazda idzie, a w zasadzie to nie idzie..., mgły o poranku też wyjątkowo nie cieszą..., jadę po szosach w zasadzie też nie wiem czemu.. Coś mam wrażenie, że to będzie ciężki dzień...
Drugi dzień zmagań w Bochni. Dzisiaj ma być bardziej „lajtowo” do przejechania ok 60km, 10 punktów kontrolnych. Po wczorajszej walce ze swoimi słabościami, dzisiaj z założenia odpuszczamy część PK. Z planu trasy skreślamy te najbardziej wysunięte na południowy wschód i zachód.... Wykreślamy PK 40/x, 38 i 35.
Nasza trasa jest skrócona do ok 40-45km -
31 – Rozwidlenie dróżek 33 – Kapliczka 39 – Róg łąki 37 – Mała polanka 36 – Pod skałą, Pn skraj kamieniołomu 34 – Przepust 32 – Szczyt grodziska
Początek jak zwykle w Bochni, pod górkę :), zresztą jakby mogło być inaczej w Beskidzie Wyspowym ;). Jednak nie jest tak ciężko jak dzień wcześniej, ciężko opisać dlaczego. Pogoda?, Kondycja? A może coś innego? Pierwszy PK zaliczamy w tramwaju... w kilak osób, tyle, że każdy jechał nieco inną drogą i spotykamy się kilkaset metrów przed PK :), szukania nie było bo i jak... :)
Z kolejnym PK – kapliczka również nie ma problemów, docieramy tam w dość licznym gronie, podbijamy karty i możemy jechać dalej. Dopiero teraz peleton zaczyna się rozrywać, większość chce zaliczyć wszystkie PK, my jedziemy wariantem skróconym...
Odnajdujemy krzyż, ścieżkę i... wpychamy rowery, o jeździe nie ma mowy, sporo połamanych drzew, gałęzi... a im dalej tym ścieżka jest bardziej zarośnięta...
Pod koniec wychodzimy na lepszą ścieżkę po której da się jechać..., jeszcze kawałek i jest Pk widoczny z daleka..., kolejne dziurki na karcie są możemy jechać na poszukiwanie kolejnego punktu. Dojazd początkowo po szosach, jednak później źle skręcamy i zamiast jechać szosach jedziemy polną łąką, która coraz bardziej przypomina tą z poprzedniego PK... w końcu ginie gdzieś w krzakach i w efekcie ostatnie kilkadziesiąt metrów to przedzieranie się przez jeżyny, pokrzywy... Kierujemy się na jakiś budynek którego kształt widzimy za krzakami... Ech... a obok była piękna szosa... Masakra.. straciliśmy sporo czasu. Jednak trzeba było się cofnąć kawałek.
Polanka w końcu odnaleziona...., lampion również, tym razem czeka nas punkt z bufetem, większość dojazdu to szosy, dobrze się jedzie, jednak w okolicach PK liczba informacji umieszczona w tym miejscu powoduje, że wjeżdżamy nie w tą ścieżkę i objeżdżamy kamieniołom dookoła, jednak nie jest źle, bo mamy okazję zobaczyć piękny cmentarz (We wpisie Darka jest więcej informacji na jego temat). A po obok cmentarza mieliśmy jechać do kolejnego PK, już wiemy, że lepiej nadłożyć kilka km i polecieć po szosach niż pchać się po takiej paskudnej drodze...
Za to szosa genialna, chyba po raz pierwszy w tej okolic tak długi zjazd... ponad 6km w dół... pnad 60kmh na liczniku... Takie rzeczy tylko w górach... :) Przed samym PK trafiamy na pociąg bikerów wracających z tego punktu.... więc z samym namierzeniem nie mamy problemu. Szybko zaliczony... Pozostał ostatni, niedaleko Bochni... tuż za dłuuugim podjazdem. Końcówka to wspinaczka do PK z kilkoma współzawodnikami...
W końcu lecimy do mety, ostatni zjazd w kierunku centrum, liczniki szaleją....
Teraz już tylko kąpiel i oczekiwanie na dekorację zwycięzców..., chwila rozmowy z organizatorami... Przyznam się, że był to jeden z najlepiej zorganizowanych maratonów... klimat genialny.... :) Zresztą jak zawsze... Liczę na kolejną edycję w przyszłym roku ;)
Piątek wieczorem… rower przygotowany, podjeżdża Darek i… ruszamy do Bochni na Galicja Orient. Ciężko powiedzieć/napisać czego się spodziewać, jedno jest pewnie. Nie będzie lekko… Rok temu Krzeszowice, wiosną Miechów. Na dokładkę to Beskid Wyspowy z którym miałem już okazję się spotkać, jest niesamowicie wymagający, tu nie ma pasm…, tutaj każda górka jest wyspą. Górki mają stosunkowo niewielkie wysokości, ale suma podjazdów szybko się kumuluje.
Dojeżdżamy do bazy i… jest pusto, przed nami dojechała tylko jedna osoba… trochę to zaskakuje, patrząc na listę startową. Dopiero w okolicach 21-22 zaczynają dojeżdżać kolejni zawodnicy. Jest w końcu czas aby porozmawiać ze znajomymi. Sobotni poranek.
Jest trochę czasu do startu, możemy na spokojnie przygotować rowery i siebie. Dostajemy do ręki mapy. Wykreślamy nasz plan działania zakładając, że objedziemy całą trasę…, chyba nie doceniliśmy organizatorów…
Na dzień dobry wyjazd z Bochni i oczywiście pod górkę…, pomimo chłodnego poranka jest mi niesamowicie gorąco, szukając drogi dojazdowej gdzieś ją przegapiamy, wjeżdżamy nieco dalej w przecinkę niedaleko cmentarza, początkowo zjazd po trawie, później podobny podjazd…, pk znaleziony, karty podziurawione, zdejmuję część ubrania… ciepło..
Zjeżdżamy inną ścieżką niż przyjechaliśmy, nie ma jej na mapie, ale kierunek właściwy, w efekcie lądujemy na podwórku jakiegoś gospodarstwa, krótka wymiana zdań z przemiłym gospodarzem i jedziemy dalej, leśniczówka na swoim miejscu, lampion też.., jest nieźle, tylko znowu jest mi chłodno, ubieram się ;)
PK3 – Skrzyżowanie ścieżki z potokiem, 20m w górę Potoka
Z dojazdem nie ma specjalnego problemu…, rozmieszczenie lampionów jest perfekcyjne…, jednak spoglądam na zegarek…, czas zdobywania kolejnych PK jest zatrważająco długi, tzn… czas przejazdu zajmuje nam stanowczo za dużo cennych minut…, nie wróży to dobrze…
Z mapy wynika, że lampion umieszczony będzie przy zamku w Nowym Wiśniczu, ile się da jedziemy asfaltami, tylko tak możemy podgonić…, perforator odnaleziony i możemy ruszyć dalej…
PK9 – U zbiegu potoków
W okolcie punktu docieramy bez większych problemów, jeszcze tylko skok przez strumień i… kolejne dziurki znajdują się na naszych kartach.
PK7 – Skała na północnym stoku Spoglądamy na mapę, do kolejnego PK mamy 2 warianty dojazdu… wybieramy ten niby krótszy, jednak dość wredny podjazd, właściwie podejście zabiera nam kolejne cenne minuty…, jednak lepiej byłoby się wrócić… kawałek i pojechać szosami, za to okolica i widoki wynagradzają wspinaczkę.
W końcu dojeżdżamy w okolice PK oznaczonego !!!. Bardzo strome podejście… rowery zostają na dole, nie ma sensu ich targać ze sobą…, szczytami docieramy na PK, szybkie dziurkowanie i powrót…, znowu kilkanaście min… w plecy ech…
Za to ten punkt pamiętam…., gdy dojeżdżamy na miejsce widzimy w okolicy przynajmniej kilka miejsc mogących pretendować do miana takiego skrzyżowania…, pierwsza myśl, będą problemy z odnalezieniem PK, a jednak lampion jest widoczny… i po raz kolejny na miejscu…, korydujemy też nasze plany, nie ma mowy o zaliczeniu wszystkich punktów, tylko ile ich odpuścić…, najważniejsze jest aby dotrzeć do mety przed limitem czasu…
Przed miejscem gdzie spodziewamy się PK natykamy się na plątaninę ścieżynek… prowadzących w rożnych kierunkach… , trochę błądzenia, jednak słyszymy tutaj jest…, korzystamy z informacji, podbijamy karty, odpuszczamy kilka punktów:
PK 16 - Szczyt ogrodzenia przy kapliczce PK 13 - Zarośnięta polana pd-wsch róg PK 17 - Stos kamieni na granicy lasu PK 18 - Stos kamieni na granicy lasu PK 12 - Południowy róg zagajnika Tych dzisiaj już nie zaliczymy, trochę szkoda, ale lepiej nie igrać z czasem…
Jadąc na ten punkt szosą, coś nam się nie zgadza, nie ma ścieżek od południowego wschodu…, a może ich nie zauważyliśmy po prostu…, podjedziemy z innej strony… wzdłuż strumienia, jednak tutaj też jest trochę namieszane ze ścieżkami i w efekcie mamy gratis 500m podjazd, gdy
orientujemy się, że ścieżka skręciła i jedziemy nie w tym kierunku…, zawracamy, wjeżdżamy w jedną wcześniej, tym razem jest dobrze… dojeżdżamy w pobliże miejsca gdzie powinien być lampion… chwila szukania i jest…
Jadąc mamy PK w zasadzie w pobliżu, jednak czas leci nieubłagalnie, patrząc na poziomice postanawiamy go odpuścić, możemy stracić zbyt wiele cennych minut. Kierujemy się na
PK4 – Skraj lasu przy szczycie
Długi przelot po szosach, później trochę terenu… w sumie nie ma tragedii… chociaż mam serdecznie dość podjazdów na dzisiaj…
PK2 – Przepust
Ostatni punkt do zaliczenia przed metą…, jednak prowadzi do niego dłuuuugi podjazd… i krótki zjazd w kierunku Bochni, skręcamy w boczną drogę, trochę zamieszania z kierunkami, ale jest.. powrót na szosę i pędzimy do mety…, ostatni podjazd i… chwilę później rowery rozpędzają się do ponad 60km/h…, dobrze, że nie było policji…:)
Już na mecie, chwila oddechu, szubka kąpiel i idziemy w towarzystwie do pobliskiej Pizzerii, później sklepu… i możemy nacieszyć się dłuższym after/before party w bazie… Wieczór kończy się ok. pierwszej w nocy… Pięknie było
Wychodzę z firmy trochę przed 16:00, muszę dojechać do Katowic, jestem z Darkiem umówiony po 18:00, w tym czasie muszę przygotować rower do Galicji Orient. Mykam szosami, jednak godzina szczytu dość paskudnie mnie hamuje..., piekło na drogach, a ja bez alternatywy wjazdu w teren. Dopiero minąwszy Rudę Śląską czuję, że zaczyna się nieco luzować...
A w domu czeka mnie szybkie mycie roweru, krótki serwis i zmiana opon...., w slickach chyba zabiłbym się w górach
Poranny wyjazd, znowu na slickach, nowy Maxxis czeka na powrót, w zasadzie to jutro będzie jego dzień, dzień na RNO w Bochni. Zobaczymy jak sobie da radę w ciężkim terenie... Chociaż poprzednia jechała po wszystkim :)
Dojazd jak można się spodziewać po szosach.., liczy się czas, chociaż mam wrażenie, że zaczyna się na drogach przedweekednowy sajgon. W Zabrzu zaciska jak diabli, źle się jedzie, trzeba uważać, w 2 miejscach kierowcy próbowali mnie trafić, ale nie dałem się...
Dzisiaj i tak będę musiał nieco wcześniej wyjść, muszę wrócić do Katowic, i delikatnie przygotować rower do wyjazdu... Oj będzie się działo w weekend. Przynajmniej mam taką nadzieję...
Po pracy znowu muszę jechać szosami..., cieniutkie oponki na mnie to wymuszają, jednak zupełnie mi to nie przeszkadza. Jedzie się przyjemnie, a w plecaku wiozę nowiutką oponkę Maxxis Ranchero, poprzednia wytrzymała ze mną 9000km, z tego 70-75% po szosach, więc jest to wynik rewelacyjny. Na dokładkę trafiłem na jakąś dziwną promocję za 65zł wersja zwijana... :) Założę ją jednak dopiero na Galicja Orient, w piątek będę się cieszył jeszcze Slickami, diabli wiedzą kiedy założę je ponownie.... W kilku miejscach specjalnie wbijam się w teren, kawałki niezbyt długie, ale chcę wyczuć te opony, chcę sprawdzić jak cieniutki laćki spisują się na błocie, piasku w terenie, ale też na podjeździe po schodach (niezbyt wysokich, jakieś 7-8cm). Powiem tak jest nieźle... Kendy były kupione aby potestować trochę ten wariant rowerowy, ale w przyszłym roku obiecałem sobie Maxxisy Xenith 26x1.50 :) na dojazdy do pracy.
Poranek średni, ale nie mam ochoty, na kolejne łatania o poranku, sklep mam w Gliwicach... Spoglądam do rowerowej komórki i... :) mam oponki... 2 komplety Zimówki i Slicki. O tych drugich zapomniałem... Zmieniam opony i dętki... Kendy Kwest 1"25 na kołach, liczniki uaktualnione mogę jechać... Tyle, że do pracy muszę jechać szosami..., te opony nie nadają się w teren..., przynajmniej tak mi się wydaje... Pierwsze wrażania niesamowite, zerowe opory, mam wrażenie, że nawet pod górkę rower sam jedzie... Problem pojawia się dopiero na przejeździe przez plac budowy na granicy Rudy i Zabrza, po paletach nie ma mowy o jeździe, koła wpadają w dziury pomiędzy deskami..., muszę zejść i przeprowadzić rower kawałek, jednak reszta po błocie, piasku i kamieniach poszła całkiem sprawnie...
KAZIK NA ŻYWO - Co się z tobą stanie, gdy ci ufać przestanę
W ciągu dnia... zdzwaniam się z qmplem, umawiamy się wieczorem, chyba będzie wypad do kina..., wychodzę nieco później niż planowałem, spieszy mi się jak diabli..., jadę szosami... Wyjeżdżając z Gliwic czuję, że rower tańczy po szosie..., spoglądam i... nie ma powietrza na dole opony. W chwili gdy zależy mi na czasie... ech... szybka wymiana i jadę dalej... Jest nieźle, ale w Panewnikach po raz drugi czuję, że coś jest nie tak... tyle, że tym razem powietrze uchodzi bardzo szybko... Staję, łatam dętkę..., sprawdzam oponę, jest wbity kawał szkła..., pięknie... Dojeżdżam do domu, mam 5 min na kąpiel, przebranie się i wyjście... obłęd... W każdym razie jedno jest pewne, jutro idę po nową oponę...
Pogoda taka sobie, temperatura 8 stopni na starcie też nie zachwyca... dobrze, że nie leje..., w końcu ruszam, wbijam się w teren... nie mam melodii do ciągnięcia szosami..., a może po prostu chciałem zobaczyć las... liście na drzewach... jeszcze miesiąc i drzewa będą przypominać miotły... Szkoda gadać... Z lasu wyjeżdżam w Kończycach, nieco wcześniej niż planowałem ale czas zaczął gonić..., praca czeka.