Galicja Orient dzień 2
Niedziela, 29 września 2013
· Komentarze(0)
Kukiz i Piersi - Rozjebałem się na drzewie
Drugi dzień zmagań w Bochni. Dzisiaj ma być bardziej „lajtowo” do przejechania ok 60km, 10 punktów kontrolnych. Po wczorajszej walce ze swoimi słabościami, dzisiaj z założenia odpuszczamy część PK. Z planu trasy skreślamy te najbardziej wysunięte na południowy wschód i zachód.... Wykreślamy PK 40/x, 38 i 35.
Nasza trasa jest skrócona do ok 40-45km -
31 – Rozwidlenie dróżek
33 – Kapliczka
39 – Róg łąki
37 – Mała polanka
36 – Pod skałą, Pn skraj kamieniołomu
34 – Przepust
32 – Szczyt grodziska
Początek jak zwykle w Bochni, pod górkę :), zresztą jakby mogło być inaczej w Beskidzie Wyspowym ;). Jednak nie jest tak ciężko jak dzień wcześniej, ciężko opisać dlaczego. Pogoda?, Kondycja? A może coś innego?
Pierwszy PK zaliczamy w tramwaju... w kilak osób, tyle, że każdy jechał nieco inną drogą i spotykamy się kilkaset metrów przed PK :), szukania nie było bo i jak... :)
Z kolejnym PK – kapliczka również nie ma problemów, docieramy tam w dość licznym gronie, podbijamy karty i możemy jechać dalej. Dopiero teraz peleton zaczyna się rozrywać, większość chce zaliczyć wszystkie PK, my jedziemy wariantem skróconym...
Odnajdujemy krzyż, ścieżkę i... wpychamy rowery, o jeździe nie ma mowy, sporo połamanych drzew, gałęzi... a im dalej tym ścieżka jest bardziej zarośnięta...
Pod koniec wychodzimy na lepszą ścieżkę po której da się jechać..., jeszcze kawałek i jest Pk widoczny z daleka..., kolejne dziurki na karcie są możemy jechać na poszukiwanie kolejnego punktu. Dojazd początkowo po szosach, jednak później źle skręcamy i zamiast jechać szosach jedziemy polną łąką, która coraz bardziej przypomina tą z poprzedniego PK... w końcu ginie gdzieś w krzakach i w efekcie ostatnie kilkadziesiąt metrów to przedzieranie się przez jeżyny, pokrzywy...
Kierujemy się na jakiś budynek którego kształt widzimy za krzakami... Ech... a obok była piękna szosa... Masakra.. straciliśmy sporo czasu. Jednak trzeba było się cofnąć kawałek.
Polanka w końcu odnaleziona...., lampion również, tym razem czeka nas punkt z bufetem, większość dojazdu to szosy, dobrze się jedzie, jednak w okolicach PK liczba informacji umieszczona w tym miejscu powoduje, że wjeżdżamy nie w tą ścieżkę i objeżdżamy kamieniołom dookoła, jednak nie jest źle, bo mamy okazję zobaczyć piękny cmentarz (We wpisie Darka jest więcej informacji na jego temat). A po obok cmentarza mieliśmy jechać do kolejnego PK, już wiemy, że lepiej nadłożyć kilka km i polecieć po szosach niż pchać się po takiej paskudnej drodze...
Za to szosa genialna, chyba po raz pierwszy w tej okolic tak długi zjazd... ponad 6km w dół... pnad 60kmh na liczniku... Takie rzeczy tylko w górach... :)
Przed samym PK trafiamy na pociąg bikerów wracających z tego punktu.... więc z samym namierzeniem nie mamy problemu. Szybko zaliczony... Pozostał ostatni, niedaleko Bochni... tuż za dłuuugim podjazdem. Końcówka to wspinaczka do PK z kilkoma współzawodnikami...
W końcu lecimy do mety, ostatni zjazd w kierunku centrum, liczniki szaleją....
Teraz już tylko kąpiel i oczekiwanie na dekorację zwycięzców..., chwila rozmowy z organizatorami... Przyznam się, że był to jeden z najlepiej zorganizowanych maratonów... klimat genialny.... :) Zresztą jak zawsze... Liczę na kolejną edycję w przyszłym roku ;)
Drugi dzień zmagań w Bochni. Dzisiaj ma być bardziej „lajtowo” do przejechania ok 60km, 10 punktów kontrolnych. Po wczorajszej walce ze swoimi słabościami, dzisiaj z założenia odpuszczamy część PK. Z planu trasy skreślamy te najbardziej wysunięte na południowy wschód i zachód.... Wykreślamy PK 40/x, 38 i 35.
Nasza trasa jest skrócona do ok 40-45km -
31 – Rozwidlenie dróżek
33 – Kapliczka
39 – Róg łąki
37 – Mała polanka
36 – Pod skałą, Pn skraj kamieniołomu
34 – Przepust
32 – Szczyt grodziska
Początek jak zwykle w Bochni, pod górkę :), zresztą jakby mogło być inaczej w Beskidzie Wyspowym ;). Jednak nie jest tak ciężko jak dzień wcześniej, ciężko opisać dlaczego. Pogoda?, Kondycja? A może coś innego?
Pierwszy PK zaliczamy w tramwaju... w kilak osób, tyle, że każdy jechał nieco inną drogą i spotykamy się kilkaset metrów przed PK :), szukania nie było bo i jak... :)
Z kolejnym PK – kapliczka również nie ma problemów, docieramy tam w dość licznym gronie, podbijamy karty i możemy jechać dalej. Dopiero teraz peleton zaczyna się rozrywać, większość chce zaliczyć wszystkie PK, my jedziemy wariantem skróconym...
Pod Kapliczką© amiga
Odnajdujemy krzyż, ścieżkę i... wpychamy rowery, o jeździe nie ma mowy, sporo połamanych drzew, gałęzi... a im dalej tym ścieżka jest bardziej zarośnięta...
Ścieżka rowerowa?© amiga
Pod koniec wychodzimy na lepszą ścieżkę po której da się jechać..., jeszcze kawałek i jest Pk widoczny z daleka..., kolejne dziurki na karcie są możemy jechać na poszukiwanie kolejnego punktu. Dojazd początkowo po szosach, jednak później źle skręcamy i zamiast jechać szosach jedziemy polną łąką, która coraz bardziej przypomina tą z poprzedniego PK... w końcu ginie gdzieś w krzakach i w efekcie ostatnie kilkadziesiąt metrów to przedzieranie się przez jeżyny, pokrzywy...
Kierujemy się na jakiś budynek którego kształt widzimy za krzakami... Ech... a obok była piękna szosa... Masakra.. straciliśmy sporo czasu. Jednak trzeba było się cofnąć kawałek.
Polanka w końcu odnaleziona...., lampion również, tym razem czeka nas punkt z bufetem, większość dojazdu to szosy, dobrze się jedzie, jednak w okolicach PK liczba informacji umieszczona w tym miejscu powoduje, że wjeżdżamy nie w tą ścieżkę i objeżdżamy kamieniołom dookoła, jednak nie jest źle, bo mamy okazję zobaczyć piękny cmentarz (We wpisie Darka jest więcej informacji na jego temat). A po obok cmentarza mieliśmy jechać do kolejnego PK, już wiemy, że lepiej nadłożyć kilka km i polecieć po szosach niż pchać się po takiej paskudnej drodze...
Spoglądąjąc przez kraty© amiga
Krzyże...., cmentarz© amiga
Za to szosa genialna, chyba po raz pierwszy w tej okolic tak długi zjazd... ponad 6km w dół... pnad 60kmh na liczniku... Takie rzeczy tylko w górach... :)
Przed samym PK trafiamy na pociąg bikerów wracających z tego punktu.... więc z samym namierzeniem nie mamy problemu. Szybko zaliczony... Pozostał ostatni, niedaleko Bochni... tuż za dłuuugim podjazdem. Końcówka to wspinaczka do PK z kilkoma współzawodnikami...
W końcu lecimy do mety, ostatni zjazd w kierunku centrum, liczniki szaleją....
Teraz już tylko kąpiel i oczekiwanie na dekorację zwycięzców..., chwila rozmowy z organizatorami... Przyznam się, że był to jeden z najlepiej zorganizowanych maratonów... klimat genialny.... :) Zresztą jak zawsze... Liczę na kolejną edycję w przyszłym roku ;)
Meta..., koronacja... i pożegnanie© amiga