Minęła 17:00, późno, na dokładkę widzę, że pogoda na zewnątrz mocno się zmieniła, niebo zaciągnęło się chmurami, słońce ledwo przez nie prześwituje, wieje silny wiatr z południowego-wschodu. Najgorszy możliwy kierunek, silne podmuchy od czasu do czasu chwieją rowerem. Jednak nie pada, tzn. jeszcze nie pada. Ruszam, kieruję się na boczne drogi, ścieżki, do lasu, przez hałdę w Sośnicy. Na ścieżkach pustka, nie ma żywego ducha, jestem sam. Mijam kolejne miejscowości, kolejne ścieżki, w końcu wyjeżdżam w Halembie, tam na hałdzie chwila odpoczynku , rozsiadam się wygodnie, strzelam kilka fotek. Nie chce mi się kręcić, nie chce mi się jechać, jakiś taki dzień, dopadło mnie chyba jakieś zmęczenie, a może to stres przed weekendowym wyjazdem?
Walki z terenem cd... jadę podobnie jak wczoraj, sporo w terenie, na koniec hałda w Sośnicy, sprawdzam czy policja zabrała samochód. Śladu po nim nie ma, na dokładkę chyba się przydali i przy wygładzili część kolein :), może będę ich częściej tutaj zapraszał?
Na przód założyłem dzisiaj nowiutkiego Maxxsa Tomahawk-a 1.95 w miejsce mocno już zmęczonego Crossmarka... (ponad 7000km na tyle + może 1000 na przodzie) Ogólnie wrażenia dość pozytywne, poza może małym szczegółem, opona dość wysoko unosi kamyki z podłoża, które uderzają o ramę w efekcie dając dość nieprzyjemny odgłos..., wrażenie było takie jakby coś pękało, ale już się przyzwyczaiłem.
Powrót z pracy po 17:00, od pewnej chwili było pewne, że posiedzę nieco dłużej. Przed wyjazdem przepakowuję plecak, zostawiam graty na Rudawską Wyrypę, zabieram rzeczy z BikeOrientu + kilka drobiazgów które się przeleżały w szafce. W sumie na plecach ląduje ładne kilka kg. Na zewnątrz jest ciepło, temperatura w okolicach 20 stopni. Jadę ponownie przez hałdę w Sośnicy. zaczynam już zjeżdżać gdy zauważam zaparkowane w bocznej ścieżce Mitsubishi Space Star na zabrzańskich blatach. Już rano zwróciło moją uwagę, tyle, że zignorowałem to, czasami pracownicy zostawiają w okolicy swoje samochody, a sami przewracają hałdę do góry nogami. Jednak po 10 godzinach tej fury nie powinno już być. Podjeżdżam do samochodu, jest otwarty, dziwne, na przednim siedzeniu leżą kluczyki... . Wyciągam tel. i dzwonię na 112. Chwila rozmowy z dyspozytorem, próbuję mu wytłumaczyć jak dojechać na hałdę od strony Zabrza..., w końcu proponuję, że poczekam na policję w okolicach kościoła w Makoszowach i poprowadzę ich w kierunku znaleziska.
Staję pod kościołem, obok jest sklep, zakładam, że policja nie przyjedzie w 5 min, więc wchodzę do środka, szybkie zakupy, coś na ząb + napój, rozsiadam się. Mija 20 min, podjeżdża policyjny bus. Chwila rozmowy i pakuję się wraz z rowerem do środka, prowadzę ich moją ścieżką przez hałdę. Dojeżdżamy do podnóża, dalej nie jadą, szkoda auta. Prowadzę ich jeszcze 150m i wskazuję samochód. Szybko okazuje się, że został wczoraj skradziony. Mija kolejne kilkadziesiąt minut, jest czas aby porozmawiać z ekipą. Wszystko to młodzi chłopcy w wieku ok do 30 lat. 2 dni temu wrócili ze szkolenia w Katowicach-Piotrowicach - jakieś 2 km od mojego domu :) Gdy z grubsza wszystko ustalone, zostawiam im namiary na siebie i jadę po raz kolejny z hałdy :) Już bez kombinowania jadę najkrótszą trasą z tego miejsca, 0 przygód, na dzisiaj chyba starczy :)
Phil Collins - "In The Air Tonight" / Live and loose in Paris /
Poniedziałkowy poranek, pora pozbierać się do pracy, tyle, że się nie chce po weekendzie, po rajdzie. Udaje mi się jednak pozbierać, ruszam, droga po lasach, unikam głównych dróg, mam ochotę na lasy, tym bardziej, że w końcu wszystko zaczęło się zielenić, zaczyna kwitnąć. Rewelacja.
W Gliwicach przejazd przez hałdę. Podjazd bez większych problemów, pomimo tego, że na plecach dzisiaj nieco większy plecak. Już z częścią gratów na kolejny RNO.
Już w firmie widzę, że nie będzie lekko, sporo pracy, wydaje mi się, że skończę wszystko dzisiaj, jednak dzień pokazuje jak bardzo się mylę.
Po BikeOriencie w końcu przyszła pora na powrót z Helenki do domu. Pakuję się, wsiadam na rower i jadę. Coś nienajlepiej się czuję, od rana łzawi mi lewe oko, czuję jakby coś w nim było, jakiś paproch, być może przywieziony z wczorajszego rajdu. Nic... do domu dojechać trzeba, wybieram szosy, powinno być nieco szybciej, w niedzielę ruch jest minimalny, więc sama jazda jest dość przyjemna, chociaż pogoda nijaka, chłodno, mokro. Zatrzymuję się na Wirku, już jakiś czas temu moją uwagę zwrócił wrak na poboczu (w zasadzie to chyba jakiś prywatny teren, ale nieogrodzony), rozkłada się tutaj już dobre kilka lat. Trzeba go obfocić, bo jeszcze kilka miesięcy i może po nim zostać tylko rudy ślad na ziemi.
Kilkanaście minut później ruszam dalej, docieram, teraz trochę przygotować do pracy, uzupełnienie wpisów na blogu i można odpocząć.
Trochę po godzinie 9:00 dojeżdżamy do bazy RNO – BikeOrient :) znajdującego się w Ośrodku Edukacji Ekologicznej w Lesie Łagiewnickim. Mamy „sporo czasu” do odprawy jest grubo ponad godzina. Startuje nas trójka Darek, Andrzej i oczywiści „Mła”, jednak tym razem jest nieco inaczej, startujemy jako Etisoft Bike Team. Firma w której pracujemy zauważyła nasze poczynania i postanowiła nas wspomóc w zmaganiach. Całość krystalizowała się kilka miesięcy, ale w końcu możemy wystartować jako EBT :)
Na parkingu pierwsze zaskoczenie, kilku uczestników rozpoznaje logotyp, nazwę i wie czym się zajmujemy. Gdy minął pierwszy szok, wymieniamy kilka zdać i czujemy, że to co robimy, to, że reprezentujemy firmę ma sens :)
Wróćmy do rajdu Trwają przygotowania rowerów, schodzi nam na tym około godzina. Kilkanaście minut przed startem postanawiamy na chwilę wjechać w las, sprawdzić sprzęt, rozruszać się, rozgrzać... Pogoda dopisuje, nad nami błękitne niebo, gdzieniegdzie usiane białymi chmurkami, świeci słońce, jest ciepło. Jednak wszystkie prognozy wskazują iż za kilka godzin nie będzie tak ładnie, pogoda ma się załamać,
Pora zakończyć szybki rozjazd i dotrzeć do bazy. Za chwilę ma się rozpocząć „ceremionia” odprawy oraz rozdanie map. Wszystko przebiega dość sprawnie. Andrzej wyrusza samotnie na walkę z trasą, z nawigacją, a ja z Darkiem zabieramy się za wstępne rozrysowanie plany trasy, zaznaczamy kilka punktów zostawiając dalsze decyzje na później, zemści się to na nas później.
Ruszamy w teren, na pierwszy ogień idzie PK10 – ogrodzenie Mapa lasu Łagiewnickiego ma skalę 1:15000 ciężko się przyzwyczaić do takiej skali, gdzie 1,5km to aż 10 cm, „przejazd mapy” w poprzek zajmuje nie więcej niż 6-7 minut. Za to w samym lesie świetnie oznaczony zielony szlak, rowerówki itd, do punktu docieramy w kilka minut, nawet nieco go przejeżdżamy, na szczęście dość szybko naprawiamy błąd i możemy jechać dalej do
PK4 – róg ogrodzenia Całość pokonujemy szosami, najlepszy możliwy wybór, mijamy pałać Hainzla, kościół św. Antoniego i klasztor franciszkanów. Z daleka widać lampion i kręconcych się w pobliżu rowerzystów :), nie ma się specjalnie nad czym zastanawiać, zresztą czasu na zwiedzania okolicy też nie mamy, w końcu to zawody, a nie wycieczka krajoznawcza, na tą pewnie też przyjdzie kiedyś czas. Podbijamy karty i ruszamy na pobliski
PK1 - szczyt wzniesienia którym okazuje się Ruska Góra, w końcu musimy się zmierzyć z podjazdem w terenie, bez problemów docieramy na miejsce odbijamy się i ruszamy dalej leśnymi ścieżkami szukać
PK8 – skrzyżowanie dróg Większość trasy pokonujemy niebieskim szlakiem napoleońskim, a kawałek dalej kilkaset metrów leśną rowerówką, Nawigacja banalna, bezbłędnie zaliczamy kolejny punkt, a przy okazji jest szansa na uzupełnienie energii, miejsce okazuje się punktem żywieniowym. Posilamy się, uzupełniamy elektrolity i musimy dorysować kawałek trasy, nasze wcześniejsze malunki kończą się na tym punkcie. Rozrysowujemy kolejny fragment trasy, Jedziemy na
PK15 – zagajnik W ciągu kilku minut jesteśmy na miejscu, nie zastanawiamy się wiele, podbijamy karty i.... Darek zauważa, że zamiast na PK13 lepiej będzie zaliczyć wcześniej
PK7 – szczyt wzniesienia Późniejszy powrót do tego punktu kosztowałby mas zbyt wiele czasu, więc lepiej zaliczyć go od razu, kolejne miejsce szybko odnalezione, jednak wjeżdżając czuję że coś jest nie tak z rowerem, na zakrętach strasznie pływa, widzę że zeszło powietrze z dołu opony. Ech..., chwila postoju, zmieniam dętkę, Darek w tym czasie poprawia mapnik. Tracimy ok 10 minut. Gdy wszystko jest ok możemy ruszyć dalej, tym razem zabieramy się za resztę punktów na drugiej mapie. Pora pojechać na PK13. Jadąc jednak sosami zjeżdżamy popełniamy błąd w nawigacji, przejeżdżamy drogę w którą mieliśmy skręcić i zamiast na PK13 docieramy do drogi nr 14, z mapy wynika, że musimy skręcić w lewo i podjechać ok 3km. Co prawie czynimy i skręcamy w... te drugie lewo więc zamiast zbliżyć się do poszukiwanego punktu oddaliliśmy się jeszcze bardziej. Przyglądamy się mapie i.... najlepszym wyborem w tym przypadku będzie
PK16 – cmentarz bocznymi drogami docieramy w pobliże punktu, zagadujemy autochtona o położenie cmentarza, i.... zostajemy zdrowo zrugani za wcześniej przejeżdżających tędy bikerów, okazuje się, że wszyscy jeżdżą na przełaj prze prywatną łąkę, a później pole, nie chcemy podsycać agresji rozmawiamy z nimi krótko, właściciele uspokajają się i sami wskazują nam położenie cmentarza ewangielickiego,
w zasadzie tego co po nim zostało. Podbijamy karty i pora na
PK14 – szczyt wzniesienia Bardzo szybko odnajdujemy do i nie zastanawiając się wiele ruszamy dalej odszukać
PK17 – ruiny budynku to najdalej wysunięty na wschód PK, zaliczając go od tej chwili będziemy powoli wracać do bazy, w zasadzie to jesteśmy w połowie dystansu do pokonania :), jadąc po terenie prawie przegapiłem ten punkt, na szczęście pierwszy nawigator czuwa i zwraca moją uwagę na ruinę, chyba raczej resztki fundamentów budynku. Ponownie podbijamy karty i pora ruszyć do
PK20 -zagajnik na mapie zaznaczona jest ścieżka i obok widać, że będzie w pobliżu budowana droga, ruszamy i... trafiamy na plac budowy fragmentu A1, na szczycie wzniesienia widać pracująca koparkę, ale my nie damy rady? Wjeżdżamy na rozkopany teren i... obydwoje mamy dość dziwne wrażenie, w jednaj chwili czujemy jak zapadają się koła, rowerem jedzie się jakby opony kręciły się w kilkucentymetrowym budyniu, dziwne uczucie.... jedyne w swoim rodzaju, ciężki podjazd, ale... zjazd również nie należy do super szybkich. Chwilę później docieramy do drogi asfaltowej...., na której jest niewiele asfaltu,to nie pierwsze takie miejsca, ale też nie ostatnie na naszej trasie, mam wrażenie że to dość charakterystyczny motyw w tym regionie. Odbijamy w dróżkę polną i szybciutko zaliczamy kolejny PK :). Przyszła pora na
PK19 – skrzyżowanie dróg Mijamy dworek w Starych Skoszewach, kawałek dalej na wzniesieniu mijamy kościół Wniebowzięcia NMP i św Barbary po czym skręcamy na zielony szlaka po przecięciu szosy wjeżdżamy na łódzki szlak konny (pamiętam je z jury kr-cz), jednak ten jest całkiem przyjemy, prawie jak polna autostrada. Punkt znajduje się przy krzyżu. Chwila na podbicie kart i kolej na
PK18 – szczyt wzniesienia kolejny kawałek trasy nad którym nie ma się co specjalnie zastawiać, większość o szosach, do Pk docieramy w ekspresowym tempie., z jego odnalezieniem też nie ma większego problemu. Pora na kolejny
PK13 – mała żwirownia podchodzimy do tego PK po raz drugi. Pora naprawić wcześniejszy błąd w nawigacji. Droga prowadzi częściowo lasem z niesamowitym zjazdem na którym osiągamy chyba najwyższą prędkość :), tyle, że zniszczony asfalt, a później kamienie zmuszają nas do nieco ostrożniejszej jazdy. Ponownie docieramy do drogi 14, przejazd od szosą i kawałek dalej mamy skręcić w teren. Mama jest dość dokładna jednak udaje nam się, źle wjechać i... zamiast zjechać kilkaset metrów w dół i wbić się w kolejną ścieżkę która doprowadziła by nas na PK, postanawiamy kontynuować wspinaczkę i wjechać przecinkę najeżdżając punkt z drugiej strony. Oj... okazuje się to jedną z najgorszych decyzji, tracimy się w terenie, nie jesteśmy w stanie ustalić swojej pozycji, trochę kręcimy się w kółko... w końcu decyzja zjeżdżamy do pobliskiej drogi do przystanku PKS- który jest charakterystyczny i ponownie najedziemy na PK tym razem odmierzając drogę. Masakra, okazuje się że w zasadzie przejechaliśmy koło tego miejsca wcześniej może w odległości 100-150m. Straciliśmy niepotrzebnie ponad 40minut. Mamy nauczkę na przyszłość. Od jakiegoś czasu zaczął padać też deszcz, robi się nieprzyjemnie, jest chłodno.
Skoro Pk jest już zaliczony pora wrócić na pierwszą mapę do lasu Łagiewnickiego zaliczyć brakujące 8 PK. Kierujemy się na
PK3 – skraj lasu Zaczyna czuć zmęczenie, ale nie te fizyczne, zaczyna popełniać błędy w nawigacji, dobrze że mam bardziej doświadczonego kompana, w odpowiednim momencie zwraca mi uwagę, że pora na wjazd w teren aby odszukać punkt. Niebieski szlak jest rewelacyjnie oznaczony i nie mamy roblemu z dotarciem na miejsce. Karty podbite i jedziemy na
PK11 – nasyp umieszczony jest przy jednej z leśnych ścieżek, lampion jest widoczny z daleka, odnajdujemy go bardzo szybko. I kawałek dalej czeka na nas kolejny
PK9 – szczyt wzniesienia docieramy na miejsce w niespełna 2 może 3 minuty, punkty w lesie Łagiewnickim są rozłożone blisko siebie, w charakterystycznych miejscach widocznych z daleka, przynajmniej tak nam się jeszcze wydaje. Podbijamy karty i pora na
PK 16 – szczyt góry szczytem okazuje się „Rogowska Góra (śmieciowa)”, sam bym tego nie nazwał górą, ale jest kawałek podjazdu a w zasadzie podejścia, bo na szczyt prowadzą 3 ścieżki, w lewo, w prawo i centralnie środkiem, jako, że nie znamy tego miejsca wybieramy środkową, ścianka jest stroma i nie ma mowy o podjeździe, już na szczycie widać, że najlepszą opcją była ścieżka lewa, dość łagodna okalająca „górę”. Poszło szybko. Pozostały do zaliczenia już tylko 3 PK.
Ruszamy na ten wysunięty najdalej na południowy-wschód
PK2 – skraj lasu tym razem mamy do pokonania ok 3km rogi na wprost, na miejscu opis i oznaczenie okazuje się nieco mylące, 2 razy podchodzimy do tego PK. I w końcu z wykorzystaniem linijki udaje się je odnaleźć. Pozostał powrót do szosy niedaleko mety i odszukanie
PK5 – szczyt wzniesienia kolejny szczyt, znowu las, jednak tym razem jest jakoś inaczej, o ile wcześniej wszystkie ścieżku i drogi rowerowe było dobrze oznaczone to tym razem nie ma nic. Nie ma oznaczenia które powinno być – czerwona ścieżka rowerowa. Jeździmy w pobliżu miejsca gdzie spodziewamy się PK i nic, robimy kółeczko i wracamy do drogi, w ruch idzie ponownie linijka, odmierzmy dokładnie kolejne metry i … punktu nie ma, czas leci, do zamknięcia mety pozostało tylko kilkanaście minut, a my jesteśmy jeszcze w lesie, w końcu decyzja, punkt powinien być tam jedziemy offroad na azymut i... trafiamy na PK. Okazuje się, że była nawet ścieżka, tyle, że odchodziła nieco w innym miejscu niż się spodziewaliśmy, była wąska i przykryta grubą warstwą zeszłorocznych liści.... Do zaliczenia pozostał już tylko PK12 – paśnik – to punt którego nie zauważyliśmy wcześniej, a który właśnie się mści... mamy może 10 min. Odpuszczamy, lepiej jednak dotrzeć do mety przed czasem z jednym brakującym PK niż z kompletem o czasie. Jedziemy na metę – trudna, ale jedyna słuszna decyzja. Na miejscu spotykamy się z Andrzejem, czeka na nas ponad godzinę, ech... to efekt 2 błędów – Pk13 * 2 i PK5. Trudno.
Czekamy chwilę na ogłoszenie wyników, w międzyczasie jakaś kiełbaska, herbatka, kilka wymienionych z innymi zawodnikami zdań. Dekoracja przebiega dość sprawnie, pozostało się pożegnać i ruszyć w drogę powrotną. Zaczynamy tez odczuwać zmęczenie, chłód... Pakujemy rowery i pora wrócić do Zabrza...
Jak na pierwszy występ to wyszło nieźle, kolejne RNO pokaże na co nas stać, a to już w przyszły weekend. Nie będzie lekko.
Z pracy wychodzę nieco po 16:00, tyle, że dzisiaj powrót w wersji skróconej, jutro wypad na BikeOrient do Łodzi, wyjazd wcześnie rano. Aby nie kombinować najlepszym rozwiązaniem jest małe spotkanie before party u Darka. Planuję przejazd ul. leśną. Jednak pomimo tego, że jechałem tędy już wielokrotnie udaje mi się źle skręcić, za to w chwili gdy uświadamiam sobie mój błąd, dochodzę do wniosku, że co mi tam, pojadę inaczej, najwyżej zwiedzę więcej ;) Tak też się dzieje, kluczę po Mikulczycach by w końcu pojechać kawałek za autobusem, który wyprowadza mnie w miejsce które znam i wiem gdzie jestem :) Dalsza trasa to już czysta przyjemność, za to kilka km więcej dołożone.
Piatek :), na starcie niesamowicie przyjemnie, ciepło, zbieram graty, dzisiaj w plecaku nieco więcej niż zwykle...
Ruszam, kawałek szosą i w Panewnikach wjeżdżam an ulubioną ścieżkę leśną :), cisza spokój tylko te ptaki.... :)
Rowerek chodzi praktycznie idealnie, pewnie za jakiś czas trzeba będzie go doregulować, jak rozciągną się linki itd..., ciekawi mnie też wytrzymałość suportu i łożysk maszynowych. Mam nadzieję, że poprzednia wpadka okaże się wyjątkiem, a nie regułą.
Nie spieszy mi się, dzisiaj wariant odpoczynkowy, nie chcę przegiąć, jutro czeka mnie przeprawa pod Łodzią..., a przy okazji fajnie jest się zatrzymać w parku w Zabrzu :) i chwilę pofocić
jest ok 16:30 zaczynam się zbierać, ale muszę jeszcze zahaczyć o serwis rowerowy, rano zostawiłem tam rower z informacją o konieczności wymiany suportu + wymiana linek i ew. zrobienie wszystkiego co wpadnie im w oczy. W efekcie udaje mi się odbić rower ok 17:00. Wymienione linki i pancerze przerzutek. Teraz są czerwone :-D Wymieniony suport - miski są czerwone :-D Wyregulowane obie zmieniarki, hamulce i parę innych drobiazgów. Dziwne bo chyba po raz pierwszy w tym serwisie wszystko zostało zrobione tak jak należy, nie miałem potrzeby niczego poprawiać. Chyba się wyrobili.
Cóż mogłem zrobić z tak odnowionym rowerem? Tylko jedno...., przeciorać go po terenie, co też uczyniłem. Trasa niewiele dłuższa od standardowej, ale za to tylko ok 8km po szosach, reszta to lasy, ścieżki, szuter, kamienie, hałdy, zaschnięte błoto. Czegóż można chcieć więcej.
Rower jest przygotowany na sobotnią przepierduchę...., a myślę, że będzie się działo :)
Wczoraj po powrocie wymieniłem w końcu klocki hamulcowe w rowerze, stare, szczególnie na tyle były już mocno "zmęczone".
Po wczorajszej rozmowie z Devilkiem z głupoty sprawdzam luzy na korbie nie robiłem tego od miesiąca. Pora to skontrolować i.... niestety są, na dokładkę całkiem spore. W domu tego już nie zrobię, ale plan obejmuje wrzucenie rowera do serwisu w czasie gdy będę w pracy, niech oni się z tym pomęczą :) Jeżeli nie da się ich zbić to w razie czego mam przy sobie wymienionego na gwarancji Accenta - dam mu drugą szansę... a może nie bawić się i wsadzić takiego samego XTR-a jaki w tej chwili jest - 12000km budzi respekt...
Wracając do drogi, dzisiaj mam w planie małe polowanie, oczywiście bezkrwawe w Lasku Makoszowskim. Więc spokojnie terenem docieram do Zabrza do obranego wcześniej miejsca, gdzie spodziewam się sporo latających "potworów". W sumie jest tak sobie, spodziewałem się ich więcej, ale może to jeszcze nie czas?