Wpisy archiwalne w kategorii

Firmowo

Dystans całkowity:2914.48 km (w terenie 641.68 km; 22.02%)
Czas w ruchu:158:29
Średnia prędkość:18.39 km/h
Maksymalna prędkość:63.92 km/h
Suma podjazdów:22777 m
Maks. tętno maksymalne:213 (115 %)
Maks. tętno średnie:145 (78 %)
Suma kalorii:111394 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:94.02 km i 5h 06m
Więcej statystyk

Impreza integracyjna Etisoft 2019 - powrót

Niedziela, 9 czerwca 2019 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Dzień zapowiada się leniwie, przynajmniej jego pierwsza część. Wczoraj dotarliśmy do Morska po 19, integracja trwała do północy, a w niektórych przypadkach do świtu :) Od rana masa atrakcji: joga, skałki, wycieczki piesze, jaskinia, leżing, obiad itp... 

Ekipa rowerowa zbiera się po 13, Wraca 8 osób. Dziś prowadzi Andrzej... mamy wolne ;) 
Średnio się czuję, coś  mnie męczy, coś przewraca mi się w żołądku, jakieś echa wczorajszej kolacji?  
Do wyjazdu jesteśmy gotowi dopiero po 14... Trasa względnie krótka, ile się da po terenie, z daleka od palącego słońca. 

Już od początku zaczynają się podjazdy, ciężko mi się kręci... ale jakoś trzeba wyjechać z jury, a tutaj wszędzie są górki... Kierujemy się na południową część Zawiercia... dalej do Łaz... Ledwo żyję, nie jestem w stanie nadążyć za peletonem... Na szczęście Andrzej ogłasza przerwę przy sklepie... Kola, baton i banan stawiają mnie do pionu... Poprawia mi się humor, kondycja... Mogę jechać... W żołądku też się uspokoiło... Gnamy dalej w wariackim tempie, ścieżkami, ścieżynkami, asfaltem. Podjazdy idą mi średnio, cóż mało w tym roku jeździłem i to są skutki... ale im dłużej jedziemy tym jest mi lepiej, tym mocniej mogę nacisnąć na pedały :) 

W okolicach Pogori IV robimy przerwę, jeszcze w Wojkowicach Kościelnych. Pora coś zjeść, pora uzupełnić elektrolity... Godzina mija :) 

Pojazd dostawcy pierogów :)
Pojazd dostawcy pierogów :) © amiga

Ruszamy dalej, to połowa przejazdu, a czas ucieka. Andrzej łapie panę, zostaje z Marcinem, dogoni nas na trasie ;). Reszta jedzie dalej. Szlaki są totalnie nieoczywiste, sporą ich część widzę pierwszy raz... Jest pięknie :) Mijamy kolejne miasta gdzieś bardzo z boku... z grubsza orientuję się gdzie jestem... A to po kominach elektrowni, a to po znajomych kształtach górek... 
W końcu zbliżamy się do Miechowic, tam krótki postój w knajpie, kolejne uzupełnienie elektrolitów i...żegnamy się z Darkiem i Marcinem... Darek jest prawie pod domem, Marcin skraca drogę do domu przez Helenkę, a my gnamy dalej. 
Mała zmyłka w Ostoi Miechowickiej i zaliczamy szlaki MTB ;) Dobrze, że tego nie ma dużo... Wracamy na asfalt, ściemnia się, a do firmy zostało kilkanaście km... 

Ostatnie odcinki to leśna w Zabrzu, i fragmenty terenowe w Żernikach. W końcu po 21 docieramy pod firmę. Szybko się pakujemy i każdy rusza w swoją stronę... 

Powrót hardcorowy, ale na swój sposób piękny, podobało mi się :) Zdjęć zrobiłem praktycznie zero... Jedno w Wojkowicach... i tyle. Nie było czasu na focenia, a jak już stawaliśmy to ważniejsze było by się napić, coś zjeść ;) 

Drugi dzień... łatwiejszy od pierwszego... ale też zupełnie inny. 

Dzięki za towarzystwo, dzięki za trasę. Pięknie było :)

Wyjazd integracyjny Etisoft 2019 - Morsko

Sobota, 8 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Nadszedł długo wyczekiwany termin wyjazdu integracyjnego. Spotykamy się na parkingu w Gliwicach, pakujemy rowery i jedziemy autokarem do Krakowa. Na miejscu jesteśmy około godziny 8:30.... Chwilę zajmuje nam przygotowanie rowerów, krótka odprawa, podział na grupy itp.

Tym razem grupa rowerzystów jest nieco mniejsza niż w poprzednich latach, to ze względu na podział na 3 równoległe imprezy, w Tresnej, w Wiśle i w Morsku (to ta nasza).

Po dobrych 15 może 20 minutach udaje się ruszyć... Na dzień dobry małe zaskoczenie, obok toru kajakowego nie ma możliwości przejazdu, trwają zawody. Zostajemy skierowani na wały, na trasę "terenową" i muszę przyznać, że nie jest to zła opcja ;) Tor jest widoczny, a my mamy o jeden podjazd mniej ;)

Pierwszy nieco większy postój planujemy w dolinie Mnikowskiej, tyle, że trzeba wydostać się z miasta :). Początek drogami, jedne nieco bardziej ruchliwe inne mniej...

Przed wjazdem do dolinki, mylę trasę, jedno pytanie Krzyśka... i wprowadzam ekipę w błąd... Dobrze, że po 20 metrach nie brnę dalej... zawracamy i już wjeżdżamy w odpowiednią odnogę.

Docieramy do mostku, do błotnistej ścieżki, tuż przy potoku i... robi się nieciekawie... jeden z uczestników prawie ląduje w strumieniu... drugi na skarpie... Na szczęście nic wielkiego się nie stało, choć wyglądało to groźnie. Nieco dalej zatrzymujemy się przy Matce Boskiej. To nasz pierwszy postój... Chwila na napicie się, chwila na batonik, chwila na odpoczynek...

Sama dolinka chyba wszystkim się podoba... Zresztą gdy jechałem z Darkiem na pierwszy objazd to mieliśmy podobne odczucia :) Cokolwiek by nie mówić, to dolinki Krakowskie mają swój urok...

W dolinie Mnikowskiej
W dolinie Mnikowskiej © amiga
Matka Boska Mnikowska ;)
Matka Boska Mnikowska ;) © amiga
Nas strumieniem po trudach jazdy ;)
Nas strumieniem po trudach jazdy ;) © amiga

Po kilkunastu minutach przerwy ruszamy dalej... w większości asfaltem, choć to nie oznacza, że będzie łatwo. W informacjach przed wycieczkowych pisaliśmy o tym, że trasa jest wymagająca, a suma przewyższeń nawet nas trochę zaskoczyła...
Chyba najgorzej jest na odcinkach pozbawionych cienia, gdy jednak wjeżdżamy do lasu jest przyjemnie, są miejsca gdzie rower sam jedzie, prędkość na liczniku 50 czy nawet 60 km/h nie jest wyjątkiem. Coś co odróżnia jurę od zeszłorocznego wyjazdu do Zakopanego to podjazdy. Te z którym się teraz mierzymy są krótkie, najczęściej 2 do 3 km... po czym zawsze jest zjazd... po którym znowu jest podjazd i zjazd itd.... w nieskończoność.

Trzymamy się jednak twardo wersji, że jest płasko ;) Tylko nachylenie jest lekko zmienne ;) Gdzieś na zjeździe przed Rudawą mała awaria, zerwany łańcuch. Skucie chwilę zajmuje Krzyśkowi... mamy nieplanowaną przerwę.

Chwilę później docieramy do Rudawy i zarządzam przerwę marketową. Sklep jest, w środku całkiem przyzwoite zaopatrzenie :)


Centrum Rudawy
Centrum Rudawy © amiga

Kierujemy się do doliny Będkowskiej, podziwiamy skałki, malownicze odcinki zmieniają się co chwilę. Lekkie nachylenie na poziomie 1-2 procent chyba nie robi wielkiego wrażenia na uczestnikach wyprawy :) Przed wjazdem do dolinki ustalam z Krzyśkiem, że zatrzymamy się w Brandysówce. Który to już raz w tym roku będę tam gościł ;) Co do jedzenia tam mam mieszane uczucia. Wszelkie próby kupienia tam czegoś kończyły się tym, że to co jest gotowane na ma wiele wspólnego z jedzeniem. Nawet kawa potrafi zaskoczyć niemiło... Na miejscu okazuje się, że jest uruchomiona wiata, jest coś więcej niż zwykle... Zamawiamy piwo bezalkoholowe Miłosław... I szok... To ma nawet smak, jest pijalne...

W między czasie przekazuję informację, że tuż po wyjeździe czeka nas ścianka z nachyleniem 15%... Trzeba się do tego przygotować mentalnie...
Gdy ruszamy, boję się, że za chwilę w moją stronę polecą jakieś niecenzuralne słowa, typu "nie lubię was" itp... Jednak nie... mimo, że jedziemy w różnym tempie to nie widzę by ktoś miał problem z podjazdem. Świetnie poszło... chapeau bas!!!

W Brandysówce
W Brandysówce © amiga
Pięknie tutaj
Pięknie tutaj © amiga
Jeszcze chwila postoju
Jeszcze chwila postoju © amiga

To w zasadzie jedyny tak stromy podjazd na zaplanowanej przez nas trasie, i jedyny którego tak się obawialiśmy z Darkiem. Nie taki diabeł straszny jak go zmalowaliśmy ;) Dalej jeszcze kilka zjazdów i podjazdów i jesteśmy w okolicach Białego Kościoła.
Mamy kolejną, drugą awarię, tym razem rozleciał się wolnobieg w rowerze Michała... Nie ma opcji by to naprawić na trasie, tutaj potrzebne były by części. Nikt nie wozi ze sobą zapasowego wolnobiegu.
Próbuję się zastanowić kiedy miałem podobną awarię... Przypomina sobie, że był to styczeń, może luty 6 może 7 lat temu, gdy woda dostała się do zapadek i unieruchomiła mnie... Skończyło się wtedy spacerem do domu... Tym razem dzwonimy do naszych Aniołów Stróży... Samochód już jedzie. Zostawiamy Michała mając nadzieję, że szybko pomoc dotrze i jedziemy dalej. Przed nami dość fajny odcinek - wpierw długi zjazd do doliny Prądnika, a później Ojców, Pieskowa Skała...


Krótka przerwa
Krótka przerwa © amiga
Przy Bramie Krakowskiej
Przy Bramie Krakowskiej © amiga
Rękawica
Rękawica © amiga
Figura Matki Bożej Niepokalanej w skale Prałatki
Figura Matki Bożej Niepokalanej w skale Prałatki © amiga
Kaplica
Kaplica "Na wodzie" pw. Św. Józefa Robotnika © amiga
Pieskowa Skała
Zamek w Ojcowie © amiga
Maczuga Herkulesa
Maczuga Herkulesa © amiga

Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tyle Ochów i Achów... Niektórzy nie znali tych okolic, inny byli tutaj na wycieczkach szkolnych... Mimo, że tylko przejeżdżamy to na wszystkich robi to wrażenie. W Ojcowie przegapimy wóz z żywnością ;), ten na szczęście dogania nas nieco dalej pod maczugą Herkulesa. Woda, batoniki i banany stawiają nas do pionu. Za to opuszcza nas Jacek, źle się czuje :(, dodatkowo jeszcze trzy osoby z peletonu które miały nam towarzyszyć przez część trasy zawracają, to mnie więcej połowa trasy, taki miały plan i tego się trzymają...


Pieskowa Skała
Pieskowa Skała © amiga
A może się powspinamy?
A może się powspinamy? © amiga
Okolice Młynów
Okolice Młynów © amiga

Po szybkim pożegnaniu i uzupełnieniu zapasów jedziemy dalej. Teraz czeka nas niewdzięczny odcinek przez Sułoszowę, cały czas lekko pod górkę, główną drogą, bez żadnego miejsca gdzie można się zatrzymać w jakimś celu, czy to zabytek, czy jakieś wyjątkowo ładne skałki, czy może piękna dolinka... Tutaj nie na po prostu nic... Pod koniec odcinka jeszcze szybkie pytanie, czy potrzebny jest sklep... ale mamy zapasy, dotrzemy do Rabsztyna :)
Wjeżdżamy na leśny odcinek, mimo, tego, że jest trochę piachu to jednak jest to jakieś wytchnienie, jakaś odmiana po jeździe na patelni w nieciekawej okolicy. Do obiadu coraz bliżej, widzę, że niektórzy mocniej naciskają na pedały :) Głodni czy jak?

Skałki w Sułoszowie
Skałki w Sułoszowie © amiga

Wkrótce docieramy do karczmy w Rabsztynie, godzinna przerwa pomaga, a w grupach drobne przetasowania. Wraca Michał na rowerze Jacka :). Za to Olga i Marek mówią pass, co trochę zaskakuje bo nieźle dobie radzili do tej pory, ale należy uszanować ich decyzję :)

Obiad mija na wymianie spostrzeżeń, atmosfera jest przyjemna. Może dlatego, że jedzenie jest bardzo smaczne. Zaskakuje nas ciasto. Co prawda ja już nie mogą patrzeć na słodkie, ale niektórzy się tym zajadają ;) Osobiście skłaniam się na lany kwas chlebowy... Jest niezły :)

Zamek w Rabsztynie
Zamek w Rabsztynie © amiga

Po godzinnej przerwie, ruszamy dalej, w planach jeszcze kilka atrakcji, kilka podjazdów, kilka zjazdów. Kierunek Klucze... Tutaj interesuje nas punkt widokowy na pustynię Błędowską. Pamiętam podjazd pod ten punkt, trochę się obawiam co będzie, tym bardziej, że jeszcze trawimy ;) I o ile jeszcze przed górką słyszę, nie lubię was, to już na punkcie zostaliśmy rozgrzeszeni :) Od początku wydawało nam się, że to jest jedno z takich miejsc, które po prostu trzeba odwiedzić...


Teraz długi zjazd
Teraz długi zjazd © amiga
Punkt widokowy na Pustynię Błędowską
Punkt widokowy na Pustynię Błędowską © amiga
Lans ;)
Lans ;) © amiga
Pustynia Błędowska
Pustynia Błędowska © amiga

Po pobycie w pobliżu pustyni musimy jakoś wyjechać z Kluczy, tutaj jest w zasadzie jedna opcja, główna droga, brakuje przy niej jakiegoś pasa dla rowerzystów. Te 2 km na szczęście szybko mijają, odbijamy na Kwaśniów Dolny, później Górny. Ciągnący się podjazd trochę męczy, ale zjazd dla odmiany poprawia humory :) pojawia się też nieco więcej tereny, szczególnie od Ryczowa. Zastanawiałem się jeszcze czy nie podjechać pod strażnice, bo to ledwie 300m, ale na tym etapie jazdy chyba nie byłbym zrozumiany ;) Ta więc wyznaczonym szlakiem jedziemy do Podzamcza podziwiając widoki :)


Lubię takie miejsca
Lubię takie miejsca © amiga
Ale pięknie :)
Ale pięknie :) © amiga

Samo podzamcze trochę nas denerwuje, przypomina Krupówki, robimy szybkie zakupy w sklepie, i ruszamy na ostatni odcinek zaplanowanej trasy. Do Morska zostało ledwie 15 km:) Robi się też coraz później, ale nie jesteśmy na wyścigach, jedziemy spokojnym dość równym tempem. Podjazdy i zjazdy robią się krótsze, jest też więcej tereny. Na jednym z odcinków leśnych jakieś 7-8 km przed metą trafiamy na Michała w samochodzie wypchanym wodą, kolą, batonami i bananami... I wszystko byłoby pięknie gdyby nie komary... Te chcą nas zeżreć żywcem.... Szybko więc oddalamy się od punktu żywieniowego ;)


Miejsce postojowe
Miejsce postojowe © amiga
Wielki okiennik
Wielki okiennik © amiga

Odliczamy powoli kilometry do mety.. Mijamy Wielki Okiennik i wkrótce jesteśmy w Morsku. Witani oklaskami możemy zejść z rowerów...

Trasa była wymagająca, była piękna, widokowa... kto jechał ten wie :)


W tym roku trochę nas zaskoczył podział imprezy na 3 równoległe. Trudno powiedzieć czy to dobrze, czy źle... Wiedzieliśmy, że nie będzie lekko, dodatkowo mocno ograniczyła nas termin i czas. Bo jak w tak krótkim czasie pokazać piękno jury? Wszystkiego nie da się pokazać. O czerwonym szlaku możemy zapomnieć... przynajmniej o większości tego szlaku, a trochę szkoda.

W trakcie spotkania, czy jazdy kilak osób pytało się mnie i pewnie Darka także jak udało nam się znaleźć, czy wyznaczyć taką trasę?
Niby proste, bo trochę po jurze już jeździliśmy. Zdarzyła się też Transjura, którą do tej pory wspominamy. Pierwsze pomysły pojawiły się okolicach marca. Nastawialiśmy się na wyjazd z Gliwic, później zmiana planów, trochę na nas wpływano, pojawiła się opcja podwózki do Krakowa i ruszenia stamtąd. O ile ja byłem zachwycony tym pomysłem, bo wiem jak piękna jest ta okolica, to Darek miał w pamięci podjazdy... Pierwsze wyznaczenie szlaku i... ponad 1500 metrów przewyższeń.... Grubo... Do Zakopanego w zeszłym roku w drugi dzień było 1100m... kilkadziesiąt godzin nad mapami, kilkadziesiąt punktów na mapie, kilka różnych pomysłów na trasę. Kilka wyjazdów na jurę by zobaczyć to i tamto... W końcu po wielu próbach... udało się wyznaczyć szlak końcowy. Nasz szlak... W ostatniej chwili i tam musieliśmy zrobić kilka drobnych korekt, bo okazało się, że jeden z wyjazdów z dolinki Będkowskiej jest zamknięty, wymiana kanalizacji... Inny terenowy jest nieprzejezdny po opadach... Za Pieskową skałą pierwotnie był podjazd na punkt widokowy, ale był tam stromy podjazd... Na tym odcinku lepiej było to już sobie odpuścić. W sumie... godzinowo pewnie siedzieliśmy tydzień nad mapami analogowymi, cyfrowymi, część dróg przejechaliśmy na google street ;) W końcu pojawiliśmy się tam w realu. Udało mi się wykorzystać do tego prywatne wyjazdy by poznać okolicę, dodatkowo z Darkiem spędziliśmy kilka dni na objeździe trasy...
I mogę powiedzieć jedno...

Warto było... każda godzina, minuta spędzona na nudnym planowaniu, na objeżdżaniu trasy gdy padało, gdy prażyło... warte było tej ceny. By zobaczyć uśmiechy i zadowolenie ludzi w trakcie, na mecie...

Morsko okazało się strzałem w dziesiątkę. Wiele osób starszych stażem przypomniało sobie jak to było jeszcze 10-15 lat temu gdy firma była mniejsza, gdy wszyscy wspólnie się integrowali. Temu wszystkiemu pomogły rowery, wspólny przejazd, wspomaganie się nawzajem... Coś czego zwykle nie ma. Gdzie osoby często są anonimowe, kryjące się za nickami, za mailami...

Dla mnie wszyscy biorący udział w wyjeździe, czy raczej wyprawie rowerowej to bohaterowie.
Są także osoby poza nami, których nie widać specjalnie, a bardzo nas wspomogli, czy to w trakcie planowania, czy już na trasie.
Cały serwis, dziewczyny we wsparciu grupy rowerowej...
Podziękowania należą się kierownictwu Wojtkowi i Michałowi, którzy wspierali nas moralnie i finansowo.
Jak zawsze dobrym duchem okazała się Agnieszka... Czasami potrzebowaliśmy od niej kopa... by ruszyć dalej z pomysłami :)

Dzięki :)

Objazd trasy - część druga

Niedziela, 26 maja 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Po wtorkowej ucieczce przed ulewami ponawiamy z Darkiem atak na Morsko. W zasadzie to pozostała część trasy, ta którą musieliśmy odpuścić. Wyjeżdżamy o świcie pociągiem z Katowic. Wysiadamy w Olkuszu. Pogoda lepsza. Minęło kilka godzin od śniadania, rozglądamy się za jakąś cukiernią, może piekarnią, ostatnio wszystko było otwarte, dzisiaj czemuś pozamykane. Chwila zastanowienia... Przecież jest wolna niedziela... I wszystko jasne ;)

Rowerki jeszcze odpoczywają
Rowerki jeszcze odpoczywają © amiga
Jedziemy do Rabsztyna, odbijamy na czerwony szlak i kierujemy się na pobliskie Klucze. Może to ta pogoda, może chodzi o to, że jednak jestem bardziej wypoczęty, ale jedzie mi się nadspodziewanie dobrze, mimo, że kilka górek daje popalić ;)
Zamek w Rabsztynie
Zamek w Rabsztynie © amiga
Jednak po każdym podjeździe jest zjazd i to całkiem konkretny. Tak kręcąc sobie na spokojnie jedziemy w kierunku Kluczy gdzie chcemy podjechać pod punkt widokowy przy pustyni Błędkowskiej. Trochę szkoda, że nie będzie okazji podjechać od strony Chechła, dotknąć piasku.... ale zmiana planu przejazdowego na wariant Krakowski pozbawiła nas tej przyjemności. Może na kolejnym wyjeździe? 
Górki też są ;)
Górki też są ;) © amiga
Wieża widokowa w Kluczach
Wieża widokowa w Kluczach © amiga
Pustynia Błędowska
Pustynia Błędowska © amiga
Pora się zbierać, plan pierwotny zakładał jazdę główną drogą aż w okolice Podzamcza, szybko jednak dochodzimy do wniosku, że to zły pomysł. Droga jest ruchliwa. Jeden czy dwóch rowerzystów to nie problem, ale 50? Zmieniamy wariant, kierunek Kwaśniów, Ryczów... lekki ale kilku km podjazd, sporo lasów. A dalej super fragment szlaku czerwonego z rewelacyjnymi widokami na jurę... 
Kapliczka na Borach (1864) i pomnik partyzantów AK (2000)
Kapliczka na Borach (1864) i pomnik partyzantów AK (2000) © amiga
W cieniu jest lepiej
W cieniu jest lepiej © amiga
Lubię takie miejsca
Lubię takie miejsca © amiga
Ale pięknie :)
Ale pięknie :) © amiga
Docieramy do podzamcza, pora na obiad... tyle, że tutaj niewiele jest. Wszystko to odpust, cepelia, pakujemy się do jakiejś knajpy z ogródkiem, zamawiamy jedzenie i... szkoda gadać. Aż dziwne, że coś takiego istnieje... Zaletą jedzenia było to, że było... Trudno mówić, że było smacznie, zdrowo czy cokolwiek innego. Na szczęście podjedliśmy i możemy jechać dalej. Do Morska już niedaleko, ale na mapie widzę, że będziemy przejeżdżać tuż obok źródeł Czarnej Przemszy... Tam nas jeszcze nie było. Tak więc odbijamy do Bzowa. Źródła trochę zaskakują, choć nie wiem czego oczekiwałem... 
Kiermasz chińszczyzną na Podzamczu
Kiermasz chińszczyzną na Podzamczu © amiga
Źródła Czarnej Przemszy
Źródła Czarnej Przemszy © amiga
Źródła Czarnej Przemszy
Źródła Czarnej Przemszy © amiga
Źródła Czarnej Przemszy
Źródła Czarnej Przemszy © amiga
Miejsce postojowe
Miejsce postojowe © amiga
Kilka fot i wracamy na trasę, Kilkanaście km w większości asfaltem, trochę szutrami, niektóre miejsca widzę pierwszy raz, może dlatego, że gdy kilka lat temu pokonywałem czerwony szlak na tym odcinku było kompletnie ciemno... Start Transjury był o 21.. Tutaj pewnie byliśmy gdzieś koło 1 może 2 w nocy... ;)
Wielki okiennik
Wielki okiennik © amiga
Kościół MB Skarżyckiej
Kościół MB Skarżyckiej © amiga
Na spokojnie docieramy do Morska. Chwila odpoczynku w restauracji i uciekamy do Zawiercia na pociąg. Przed nami jakieś 12 może 13 km dość łatwej drogi. Choć początek nie jest różowy ;) Kilka stromych podjazdów... Widoki z górek zapierają dech... Ostatni 6-7 km to długi zjazd. Kupujemy bilety, i szukamy jakiejś cukierni... Ta chodzi za nami od rana ;)
Zadowolony Darek
Zadowolony Darek © amiga
Przed Zawierciem
Przed Zawierciem © amiga
Przy dworcu polecają nam Marlenkę z lodami i bitą śmietaną. W komplecie kawa... Pycha.... 
Chyba zasłużyliśmy na Marlenkę
Chyba zasłużyliśmy na Marlenkę © amiga
Pociąg przyjeżdża po kilkudziesięciu minutach, wsiadamy do środka i wracamy do domów. Plan wykonany, ale fragment trasy jeszcze do korekty. 

Objazd trasy - część pierwsza

Wtorek, 21 maja 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Wyjazd, czy raczej objazd planowany od kilku dni, meteo i inne prognozy pokazywały, że będzie ciepło..., nie będzie padać. Umawiamy się z Darkiem na objazd całej trasy od Krakowa do Morska. Wyjazd pociągiem, powrót również, tyle że z Zawiercia. 

Pociąg z Katowic rusza o 5:30, jedzie przez Piotrowice, więc mi to pasuje, mam bliżej. Za to Darek musi wpierw dojechać do Zabrza, dotrzeć pociągiem do Katowic i tam wsiąść do "mojego" pociągu.

W Piotrowicach na stacji PKP
W Piotrowicach na stacji PKP © amiga
Przejazd koleją koszmarny, wszytko przez remonty torowisk, prawie na całym odcinku. Ciężko to nazwać jazdą. Z lekkim poślizgiem, ale docieramy do Krakowa, ten o tak wczesnej porze jest piękny. Niewielu turystów, trochę mieszkańców i tyle. 

A w pociągu sprawdziliśmy przez przypadek to co pokazuje meteo. Prognozy zmieniły się bardzo mocno. Gdzieś  po 14 zapowiedziane są opady. Nie wygląda to dobrze. Zresztą niebo jest mocno zaciągnięte chmurami. 
Kościół Mariacki w Krakowie
Kościół Mariacki w Krakowie © amiga
Sukiennice
Sukiennice © amiga
Tylu samochodów na rynku w Krakowie na raz chyba nigdy nie widziałem
Tylu samochodów na rynku w Krakowie na raz chyba nigdy nie widziałem © amiga
Pod zamkiem w Krakowie
Pod zamkiem w Krakowie © amiga
Zaskakujący pomnik
Zaskakujący pomnik © amiga
Zamek w tle
Zamek w tle © amiga
Po krótkim objeździe centrum wyjeżdżamy z miasta, kierunek okolice Tyńca, do miejsca gdzie planujemy za kilka tygodni rozpocząć wycieczkę firmową. Z jednej strony cieszy mnie jura, z drugiej coś czuję, że nie będzie lekko... Suma podjazdów trochę nas zaskoczyła ;) 
Wzdłuż Wisły
Wzdłuż Wisły © amiga
Miejsce startowe ;)
Miejsce startowe ;) © amiga
Tor kajakowy
Tor kajakowy © amiga
Darek korzysta z nawigacji, ja mam mapę z narysowanym śladem, wziąłem to głównie po to by widzieć coś więcej niż tylko najbliższe 100m. Zakładam, że możemy mieć potrzebę skorygowania trasy. Na mapie od razy widać możliwe warianty... Mimo, że te okolice mam trochę zjeżdżone, to jednak są miejsca które zaskakują. Zupełnie nieoczywiste szlaki rowerowe, w tym jeden trochę za miejscem startowym, gdy asfaltowa ddrka prowadzi nas wzdłuż drogi, tyle, że opada i kończy się wałem ;) Bez sensu, już wiemy, że trzeba będzie wybrać wariant terenowy... 
Fajna kładka :)
Fajna kładka :) © amiga
Wisła
Wisła © amiga
Niespodzianka...
Niespodzianka... © amiga
Lubię takie drogi
Lubię takie drogi © amiga
Kierujemy się na dolinę Mnikowską, wjazd nie jest oczywisty, a pierwsze 100 metrów za mostkiem błotniste. Psychika lekko szwankuje ;) Wolę ten fragment przejść. Za to dalej... jest pięknie, ścieżka rozszerza się, pojawia się Matka Boska ;) na skale. Prowadzą do niej schody... Wygląda to nieziemsko ;) ale my jedziemy dalej. To przecież dopiero początek. 
W dolinie Mnikowskiej
W dolinie Mnikowskiej © amiga
Zadowolony Darek :)
Zadowolony Darek :) © amiga
Ciekawy odcinek...
Ciekawy odcinek... © amiga
Matka Boska Mnikowska ;)
Matka Boska Mnikowska ;) © amiga
Lubię takie skałki
Lubię takie skałki © amiga
Uwielbiam lasy
Uwielbiam lasy © amiga
Widoki niesamowite
Widoki niesamowite © amiga
Spore fragmenty szosami, czuję, że droga cały czas lekko się pnie... To niewielkie nachylenie, ale odczuwalne. Na spokojnie dojeżdżamy do Rudawy i kierujemy się do doliny Będkowskiej. Pamiętam ją z wojaży z Karoliną sprzed miesiąca. Zastanawia mnie ten wyjazd terenowy z dolinki. Nie mam pojęcia jak wygląda. Za to warto było sobie przypomnieć jak wygląda dolinka. Niby nie zapomniałem, ale te skałki... szczególnie Sokolica i Dupa Słonia ;)
Dom w którym podobno mieszkał Sienkiewicz
Dom w którym podobno mieszkał Sienkiewicz © amiga
W dolinie Będkowskiej
W dolinie Będkowskiej © amiga
Sokolica
Sokolica © amiga
Mały wodospad w dolinie Będkowskiej
Mały wodospad w dolinie Będkowskiej © amiga
Wyjazd z dolinki ten terenowy początkowo jest lekko błotnisty, ale nie jest to nic szczególnego, więc jedziemy dalej. Jednak gdy wjeżdżamy między drzewa, zaczyna być średnio... Głębokie koleiny wypełnione wodą, wszędzie pełno błota. Na dokładkę pojawiają się uskoki... Te 2 km... zajmują nam prawie 30 minut. Ta opcja musi wylecieć z planu przejazdu. Tylko się zmęczymy, a część osób po nim zrezygnuje. Są jeszcze 2 opcje wyjazdu asfaltem, obie strome, ale chyba lepiej po asfalcie podprowadzić kawałek rower niż tarzać się w błocie. 
Wariant terenowy w dolince Będkowskiej...
Wariant terenowy w dolince Będkowskiej... © amiga
Znowu asfalt ;)
Znowu asfalt ;) © amiga
Nie jest źle
Nie jest źle © amiga
Z chmur od czasu do czasu kapie
Z chmur od czasu do czasu kapie © amiga
Dalej jest trochę szutrów, jakiś krótki odcinek po trawie i mamy zjazd do doliny Prądnika, na wysokości bramy Krakowskiej  :) 
Zaskoczył mnie bruk i nachylenie, choć wolę po tym zjeżdżać niż podjeżdżać ;) W dolince sporo wycieczek, trzeba uważać, ale i tak stajemy co chwilę robiąc zdjęcia.  
Szkoda, że nie ma słońca
Szkoda, że nie ma słońca © amiga
Zjazd do Ojcowa
Zjazd do Ojcowa © amiga
Brama Krakowska
Brama Krakowska © amiga
Skałki :)
Skałki :) © amiga
Zamek w Ojcowie
Zamek w Ojcowie © amiga
Kapliczka pw. Św. Józefa Robotnika
Kapliczka pw. Św. Józefa Robotnika © amiga
Wnętrze kapliczki
Wnętrze kapliczki © amiga
Maczuga Herkulesa
Maczuga Herkulesa © amiga
Pieskowa Skała
Pieskowa Skała © amiga
Za Pieskową skałą, jest długi "nudny" odcinek, Darek postanawia go nam urozmaicić w chwili gdy nawigacja proponuje mu zjechanie na kilka km z głównego szlaku. Podjazd może i fajny, nie za długi, widoki piękne, ale to nachylenie ;) Chwilę trwa walka z samym sobą by nie zejść.....  
Po stromym podjeździe ;)
Po stromym podjeździe ;) © amiga
Żółte pola
Żółte pola © amiga
Co jakiś czas delikatnie kropi, zbliżamy się do Rabsztyna, robimy tam postój w restauracji. Szybki obiad i gdy chcemy ruszyć zaczyna padać...  Na szybko zaglądamy na radary meteo. Idzie na nas jakiś Armageddon. Niby do Morska 45 km, ale w deszczu będzie się średnio jechać. Zmiana planów. Jedziemy do Olkusza, pociąg będzie na jakiś czas... trzeba będzie to przeczekać. Może na miejscu znajdziemy coś cichego, spokojnego. Gdy docieramy do dworca leje już okrutnie. Sprawdzamy rozkłady pociągów, mamy ponad godzinę. Jedziemy na poszukiwanie kawiarni z ogródkiem, zamawiamy deser i pani kelnerka prawie się nie zabiła o nasze rowery... Kawa rozlana, piwo uciekło... Jedynie ciasto nie ucierpiało ;)
Chmury zaczynają straszyć
Chmury zaczynają straszyć © amiga
W oczekiwaniu na pociąg w Olkuszu - coś poszło nie tak ;)
W oczekiwaniu na pociąg w Olkuszu - coś poszło nie tak ;) © amiga

Po pyszny deserze wracamy na dworzec PKP. Wsiadamy do pociągu i wracamy do domów. Szkoda, że pogoda pokrzyżowała nam plany. Tak niewiele brakło. Wiemy za to, ze musimy tutaj wrócić i przejechać pozostały odcinek. 
Na dworcu w Olkuszu
Na dworcu w Olkuszu © amiga

Bieg Dziewięciu Górników

Sobota, 15 grudnia 2018 · Komentarze(2)
Uczestnicy

Bardzo, bardzo długa przerwa, pogoda nie rozpieszczała, do kompletu trochę lenia i... okazało się, że zamknąłem sezon wcześniej niż myślałem, co prawda do nowego roku jest jeszcze chwila, jednak jakoś nie do końca jestem pewien czy uda się wyjechać. Dzisiaj jednak mam plan. Jestem umówiony z Darkiem, Anią i Anetą na biegu 9 górników. W sumie niedaleko, ale jest dość chłodno, na dokładkę wieje paskudny zimny wiatr... Kombinuję jak się ubrać, jednak coś mi się wydaje, że każda opcja będzie zła. Jeżeli się spocę i będę czekał to zimno mnie zabije... 

Rowerówka zimową porą
Rowerówka zimową porą © amiga
W parku Kościuszki
W parku Kościuszki © amiga

Ruszam trochę przed 11. Mam niby sporo czasu, jednak nie wiem na co trafię. Drogi wyglądają nieźle, nawet DDRka jakaś normalna :) I wszystko jest piękne do granic parku Kościuszki, gdzie na ścieżkach zalega śnieg, lód. Mocno zwalniam, wiem, że jadę częściowo po trasie biegu, nie zazdroszczę zawodnikom, choć trochę piasku jednak wypadałoby tutaj wysypać. 

Pod kopalnią Wujek
Pod kopalnią Wujek © amiga

Docieram w pobliże kopalni Wujek. W okolicy sporo policji, cześć dróg już jest zamknięta. Staję i zdzwaniam się z Darkiem. chwila czekania i możemy się przywitać, na szybko zdaję relację z tego co widziałem w parku... 

Darek i Ania już gotowi
Darek i Ania już gotowi © amiga

Pod dobrych kilkudziesięciu minutach następuje uroczyste przywitanie się z zawodnikami, organizatorzy nawiązują do historii. Mimo tego, że byłem młodym chłopcem to jednak przez mgłę przypominam sobie stojące tutaj czołgi, stojące wojsko... 

Rozpoczyna się część oficjalna
Rozpoczyna się część oficjalna © amiga

Zanim zawodnicy ruszą na trasę ja już jadę, chcę dotrzeć przed nimi do parku Kościuszki, ustawić się tak by dało się zrobić kilka zdjęć. Wiar zabija. To czego obawiałem się spełniło się. Lekko się spociłem, a stanie w miejscu wychładza. W ciągu kilku minut jest mi zimno... 

W końcu pojawiają się zawodnicy. Ustawiam parametry aparatu... kilka strzałów i wydaje się, że mam z grubsza wszystko dobrze ustawione. Czekam... i są... biegną, jeszcze zadowoleni... ;)

Truchtając po parku Kościuszki
Truchtając po parku Kościuszki © amiga

Przemieszczam się pomiędzy miejscami gdzie mogę spodziewać się kolejnych spotkań z Darkiem i Anią, udaje mi się ich kilka razu sfotografować :)

Na ścieżkach
Na ścieżkach © amiga
W drodze do celu
W drodze do celu © amiga


Po kilkudziesięciu minutach następuje koniec... Wszyscy zawodnicy dostają koce termiczne, coś ciepłego do picia, coś do zjedzenia. Organizacja jest niezła, co zresztą potwierdza Darek.

Na mecie
Na mecie © amiga
Zimowe ubranko ;)
Zimowe ubranko ;) © amiga
Darek na mecie :)
Darek na mecie :) © amiga
Pogoda, a raczej wiatr nie rozpieszcza, wkrótce wszyscy marzniemy, po biegu ubrania są wilgotne, pora jak najszybciej się rozejść i pojechać do domu... 

Wracając do domu
Wracając do domu © amiga

Rozstajemy się i jadę podobnie jak tutaj dojechałem, najkrótszą drogą do domu... 

Przemarznięty, ale jednak zadowolony z tego wyjazdu. Ciekawe kiedy kolejny raz wsiądę na rower... 




Tropiciel 26

Niedziela, 21 października 2018 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Jak to zwykle bywa, przed większym wyjazdem zawsze panuje chaos. Wyjazd na Tropciela był planowany od miesiąca, może nawet ciut dłużej, w ostatniej chwili pokrzyżowały mi się plany. W efekcie na spotkanie z Darkiem i Darkiem ;) docieram z godzinną obsuwą. 
Na szczęście do Wołowa prowadzi Darek ;) 

Jakoś dziwnie mi się pisze gdy 3 osoby w jednym aucie mają na imię Darek ;) Może więc przyjmę, że Darek to Djk71, a drugi Darek to Darek, siebie będę określał poprzez Ja i może jakoś to pójdzie ;)

Droga do Wołowa na szczęście przebiegła bez większych problemów, zresztą tych mniejszych też nie było. Na miejscu spotykamy resztę ekipy - Anię, Dorotę, Krzyśka i Tomka. W sumie 7 osób. Jako, że regulamin Tropiciela dopuszcza drużyny 2-4 osób to podzieliliśmy się na 2 grupy. Większa połowa to Etisoft Bike Team 1 (djk71, Krzysiek, Ania, Tomek) i mniejsza połowa to Etisoft Bike Team 2 (Dorota, Darek i ja ). 

Do startu mamy ponad 2 godziny, jednak przygotowania zajmują trochę czasu, gdy już wszystko ogarnęliśmy okazuje się, że mamy całe 30 minut. Pora coś zjeść, napić się... 

O 0:10 udajemy się na górkę przy OSiR Wołów na której znajduje się START. Dostajemy mapy, krótką historyjkę i trzeba rozrysować plan jazdy. Sama trasa nie wygląda na skomplikowaną, jednak nie raz zaliczyliśmy wtopy na prostych rzeczach. Trzeba więc mieć oczy dookoła głowy. 

Pora spiłować pazurki ;)
Pora spiłować pazurki ;) © amiga
W oczekiwaniu na start
W oczekiwaniu na start © amiga
Na szczycie górki startowej w Wołowie
Na szczycie górki startowej w Wołowie © amiga

Wstępny plan to punkty w kolejności: A, C, E, K, L, I, F, G, D, H, B

Tak więc zaczynamy od A, niby nic specjalnego, ale przy wyjeździe z miasta błąd, prowadzą nas Krzysiek i Tomek. Nie mam ani czasu, ani sposobności spojrzeć na mapę, przyjrzeć się planowi wycieczki, w zasadzie nie kontroluję toru jazdy. Mam tylko cichą nadzieję, że Krzysiek i Tomek mają pojęcie co robią, liczę też trochę na Darka(djk71). Wkrótce po korekcie trasy docieramy do PK, w zamian dostajemy Snikersa :). 

Kierujemy się na punkt C, osobiście pewnie wybrałbym trasę od północy, wydaje się bezpieczniejsza, ale grupa zadecydowała inaczej, dwóch ścigaczy prowadzących ponownie przestrzeliwuje właściwy wjazd, nie podoba mi się to, jeżeli każdy punkt będziemy tak zaliczać, to nie wróży to dobrze reszcie trasy, teraz jesteśmy wypoczęci, a co będzie dalej? 
Sam punkt jest niespodzianką, jest to solidnie zamaskowane nielegalne kasyno, trzeba odpowiedzieć na kilka dziwnych pytań. Jakimś cudem naszej grupie wychodzi to lepiej, EBT1 ma dodatkową pulę pytań. W między czasie zaczyna kropić. 

Gdy jechaliśmy do Wołowa sprawdzałem radary i prognozy pogody, wszystko wskazywało na to, że dorwie nas jakaś ulewa na trasie, czyżby miało to być już na początku jazdy? Ech, nie taki był plan. 

Mafia czeka
Mafia czeka © amiga

Powrót do szosy i jedziemy na północ odnaleźć punkt E, tym razem trafiamy bezbłędnie, na dzień dobry gra w Cymbergaja pomiędzy mną a Krzyśkiem z EBT1. Zasady proste, szanse 50% na wygraną i... ponownie moja drużyna prowadzi. Mamy chwilę by odetchnąć, a EBT1 ma dodatkowe zadanie przy ognisku słuchają historii... 

Pieczenie rowerzystów
Pieczenie rowerzystów © amiga
Może zagramy?
Może zagramy? © amiga

Punkt K nie wydaje się specjalnie daleko, wg mapy powinna do niego prowadzić na wprost ścieżka przez las, jednak, przy wyjeździe zamiast na południe, pojechaliśmy na północ, ponownie dały znać o sobie chęci szybkiej jazdy bez zastanowienia. Dopiero na skrzyżowaniu leśnych ścieżek udaje się zatrzymać "ucieczkę" i skierować wszystkich we właściwą stronę. Przecinki w lesie jednak nie do końca opowiadają temu co jest w rzeczywistości,  powinny być przejezdne, a okazuję się zbyt krótkie, urywają się po kilkuset metrach. Przy powrocie z jednej z nich koło wpada mi w dziurę, zaliczam glebę. Na szczęście prędkość zerowa, podłoże "miękkie".  
Za to rower nie do końca wychodzi bez szwanku, wypadło tylne koło z zacisku, poluzowała się prawa klamka hamulca i obróciło się siodełko. O ile 2 pierwsze problemy to pierdoły, to coś stało się z zaciskiem sztycy, siodełko ma tendencję do opadania. Masakra... 

Cóż... ruszamy dalej, tym razem mocno dookoła lasu, przestrzeliwujemy jedną z przecinek, tym razem to moja wina, choć w tempie jakim jedziemy nie do końca jestem pewien odległości na mapie, zamiast 2 wydaje mi się, że do przejechania są 4 cm... 
W zamian za nadłożenie drogi możemy podziwiać niesamowitą pełnię księżyca wyłaniającego się spomiędzy chmur
Tak więc mocno dookoła ale trafiamy w końcu do K... 

Zadania nie ma, jest tylko perforator... zresztą to chyba reguła na tropicielu, że najdalej wysunięte punkty od bazy nie mają obsady. 
Chwila na dziurkowanie i jedziemy na L, by nie kombinować wracamy do wsi Dębno, stamtąd droga powinna nas wyprowadzić do PK. Oczywiście  lekko nie ma, pojawiają się bruki których osobiście nie lubię, chyba nikt normalni ich nie lubi ;) 
Tym razem z odnalezieniem perforatora nie ma problemu. Punkt bez obsady. 

Nieobsadzony punkt
Nieobsadzony punkt © amiga

Kierunek punkt I, powrót do Dębna, dalej Rudna, bruki zabijają, cały peleton nieco zwalnia, jedynie djk71 na bujanym rowerze nie ma problemów, choć i tak widzę, że stara się jechać brzegami ulic. Punkt odnajdujemy bez najmniejszych problemów. Do wykonania jest zadanie, przeniesienie wiaderka z jednej pozycji do sędziego, który wyjmuje z niego złotą monetę i odstawienie wiaderka drugiej pozycji. Nie mamy z tym większego problemu. Na jakiś wcześniejszych edycjach Tropiciela już się z tym spotkaliśmy :) więc w jakiś sposób jest łatwiej. 

Punkt F jest kolejnym na naszej trasie, odległość nie jest specjalnie daleka, za to pojawia się górka, na którą podprowadzamy rowery, wjazd jest z drugiej strony ;). Tym razem musimy uwolnić zakładnika. Mamy 10 sekund by przyjrzeć się temu co ma na sobie i na podstawie tego co zauważymy rozbroić bombę. Darek (ten trzeci jest najbardziej spostrzegawczy), bomba nie wybucha :) Ufff

Pora na punkt G, na poprzednich tropicielach trzeba było szukać tego punktu na podstawie wskazówek, tutaj po prostu jest, z jego odszukaniem lekko nie jest jednak dziesiątki lampek piechurów czy rowerzystów wskazują nam odpowiednie miejsce. Na miejscu EBT2 ma proste zadanie, zaśpiewać piosenkę ;) 100 lat wystarcza ;) Musimy jednak poczekać na EBT1 które ma rozkuć 2 swoich członków. Mija dobra chwila nim zostają uwolnieni. 

Próba uwolnienia zawodników
Próba uwolnienia zawodników © amiga

Do mety zostały już tylko 3 punkty, pierwszy do D, w drodze do niego odzywa się mój zacisk na sztycy, puszcza i... siedzę dobre 20 cm niżej... czuję jak kolana dostają popalić, częściowo jadę na stojąco, częściowo siedząc bardzo, bardzo nisko.... w Krzydlinie Małej krótki postój, Krzysiek ma ze sobą kombinerki, dokręcamy resztki uszkodzonego zacisku, jest lepiej, może nie idealnie, ale przynajmniej siedzę wyżej. Siodełko lekko buja się na boki. Trudno... Da się jednak tak jechać. W perspektywie jeszcze jakieś 15 km. Wkrótce docieramy do PK... To coś w rodzaju baru z czasów prohibicji w stanach. Karty zostają od razy przedziurkowane. Możemy jechać dalej, jednak to dobra chwila by coś zjeść, napić się itd... Czasu mamy sporo w zapasie, jeżeli wiec nie nastąpi jakiś Armageddon to dotrzemy do mety. Zresztą formuła Tropiciela jest tak zorganizowana, iż nie ma zwycięzców. Oczywiście są informacje o zajętym miejscu, jednak nie wiąże się to z nagrodami czy gratyfikacjami. Te losowane są wśród wszystkich uczestników.

Melina w lesie ;)
Melina w lesie ;) © amiga

Przed wyjazdem ponownie poprawiam lekko siodełko, mimo wszystko leciusieńko opadło, to może 2 cm jednak robią różnicę w komforcie jazdy. Po w sumie kilkuminutowej przerwie ruszamy. 
Punkt H, bo do niego zmierzamy nie nastręcza specjalnych problemów, trafiamy bezbłędnie, jednak na miejscu zadanie dopasowanie łusek do broni nie jest dla naszej drużyny łatwe, zdecydowanie lepiej poszło EBT1. Osobiście brzydzę się wojskiem, myśliwymi, bronią i wszystkim co ma z tym coś wspólnego, po prostu nie moja bajka. W efekcie dopasowanie łusek zajmuje nam trochę czasu. Cóż nie można wiedzieć i umieć zrobić wszystkiego.

Do odnalezienia został ostatni już punkt B, wydaje się, że nie powinno z nim być większych problemów, choć plan jest taki by dojechać do drogi w okolicach Łososiowic i stamtąd odmierzyć odpowiednią odległość. Jednak gdy kluczmy po leśnych ścieżkach ni stąd ni zowąd trafiamy na miejsce gdzie masa rowerzystów i piechurów pakuje się w ścieżkę, z oddali widać, że tam dookoła ogniska kręci się masa lampek. To musi być punkt. Dojście, czy dojazd do niego nie jest łatwy, trzeba pokonać dość paskudny rów. Na miejscu kolejna zagadka, tym razem z tekstów trzeba wyłuskać pojedyncze litery i złożyć z nich hasło. Minuta, czy może 2 i mamy rozwiązanie. Pora wrócić do bazy, na metę... 

Do mety mamy same asfalty, żarty, a może by terenem okazują się nie trafiać na podatny grunt ;) Chyba wszyscy czujemy zmęczenie. Piachu było więcej niż można by się spodziewać. Na spokojnie docieramy do Osiru, odnosimy karty i kończy się nasza przygoda. 

Jeszcze tylko posiłek i 6 osób z drużyny udaje się na spoczynek. Ogłoszenie wyników będzie za kilka godzin. 

Zadanie do rozwiązania
Zadanie do rozwiązania © amiga

Jako, że dla mnie świt to nie pora na spanie, wolę się przemęczyć i pozwiedzać Wołów. Aparat został w domu, wariactwo przy przepakowywaniu się spowodowało to, że o kilku drobiazgach zapomniałem. Zakreślacz został w Gliwicach, aparat w domu, narzędzia i nowy zacisk do sztycy też jest w Gliwicach... cóż. Nie można mieć wszystkiego. 

Zastanawiam się co może być otwarte o 7:00 w takiej miejscowości w niedzielę. Mam wielką ochotę na dobrą Kawę. Może na stację? Postanawiam jednak pokrążyć po starym mieście. Stacja jest poza nim i średnio mam ochotę wyjść z miasta. Liczę jednak na to, że jakaś żabka, czy inny sklep, punkt będzie otwarty. 

W Wołowie o poranku
W Wołowie o poranku © amiga
Ciekawa zabudowa
Ciekawa zabudowa © amiga
Ratusz w Wołowie
Ratusz w Wołowie © amiga
Może zagramy?
Może zagramy? © amiga
Kościół św. Karola Boromeusza w Wołowie
Kościół św. Karola Boromeusza w Wołowie © amiga
Budzi się dzień
Budzi się dzień © amiga
Poranne mgiełki
Poranne mgiełki © amiga
Mógłbym na to patrzeć
Mógłbym na to patrzeć © amiga
Zabudowania przy Garwolskiej
Zabudowania przy Garwolskiej © amiga
Wołów o poranku
Wołów o poranku © amiga
Nad rowem Wołowskim
Nad rowem Wołowskim © amiga

"Stare miasto" w Wołowie © amiga
Zamek w Wołowie
Zamek w Wołowie © amiga
Stacja PKP w Wołowie
Stacja PKP w Wołowie © amiga

Mija prawie 90 minut zanim decyduję się wrócić do bazy. O kawie nie było mowy, jedynie 2 sklepu z alkoholem były otwarte. Chodziło o kawę może coś ciepłego do zjedzenia.., a nie o upodlenie się o świcie. 

Po powrocie do bazy widzę, że już ekipa się wybudziła. Idę więc do nich, Jakieś 30 minut później pada informacja o tym, że do godziny nastąpi zakończenie Tropciela. 

Losowanie nagród chwilę trwa, wśród nas jedynie Tomek będzie miał pamiątkę :) 

Pora wracać, pakujemy więc manatki i wracamy na Górny Śląsk :)

Na przyszłość mamy jednak nauczkę, by częściej spoglądać jednak na mapę, używać kompasu. Nie pędzić na złamanie karku, bo to nie zawody MTB czy szosowe. Niemniej Ekipa firmowa stanęła na wysokości zadania. w sumie okazało się, że zajęliśmy 7 i 8 miejsce wśród ponad 20 zespołów. Nieźle. 
Organizacja Tropiciela ja zawsze zasługuje na uznanie, na wielkie brawa, choć brakowało mi poszukiwania punktu G ;), może więc następnym razem... 

Powrót z Zakopanego

Niedziela, 10 czerwca 2018 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Sobota minęła dość spokojnie, bez wycieczek rowerowych. Za to na spokojnym spacerze po Zakopanem i okolicy, po kilku tygodniach spiny, kulminacji w czwartek i piątek, wczoraj odpoczywaliśmy z Darkiem. 20 km spacer :), niby nic wielkiego, ale jednak czujemy zmęczenie. 

Zespół Szkół Budowlanych im. dr Władysława Matlakowskiego w Zakopanem Technikum Nr. 1
Zespół Szkół Budowlanych im. dr Władysława Matlakowskiego w Zakopanem Technikum Nr. 1 © amiga
Oby nie padało z tych chmur
Oby nie padało z tych chmur © amiga

Giewont, rok temu tam byłem
Giewont, rok temu tam byłem © amiga
Krajobrazy jak z bajki
Krajobrazy jak z bajki © amiga
Kościół na Pęksowym Brzyzku pw. Matki Boskiej Częstochowskiej
Kościół na Pęksowym Brzyzku pw. Matki Boskiej Częstochowskiej © amiga
wewnątrz kościoła na Pęksowym Brzyzku pw. Matki Boskiej Częstochowskiej
wewnątrz kościoła na Pęksowym Brzyzku pw. Matki Boskiej Częstochowskiej © amiga
Pomniki zaskakują
Pomniki zaskakują © amiga
Czaszka na jednym z grobów na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku
Czaszka na jednym z grobów na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku © amiga
Kolejna czaszka na grobie na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku
Kolejna czaszka na grobie na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku © amiga
Pomniki zaskakują
Pomniki zaskakują © amiga
Grób Kornela Makuszyńskiego na cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku
Grób Kornela Makuszyńskiego na cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku © amiga

Zbieramy ekipę około 8:00, oczywiście są opóźnienia, ruszamy trochę przed 9. Tym razem pozostali najwytrwalsi. Trasa powrotna planowana jest na 100 km do Żywca, a dalej jeżeli ktoś chce też może jechać. W sumie rusza na 9 osób, 2 kolejne mają wyjechać nieco później i podążać inną trasą. Peleton szybko się rozbija, z przodu jadą wycinaki, a ja z Witkiem i Tomkiem spokojnie jedziemy z tyłu. Wiatr nas wspomaga. Jeszcze w Zakopanem krótki postój przy sklepie, szybkie uzupełnienie zapasów. Podjazd na Kościelisko daje się lekko we znaki. Za to dalej... przez kolejne kilkadziesiąt km głównie z górki.

Od Chochołowa po szlaku kolejki.. Pogoda dopisuje... Gdy wracamy na szosy ruch jest sporo mniejszy niż w tygodniu, nie widać Tirów, osobówek też mniej. Kierujemy się na Korbielów, krótszy wariant, znamy go, podjazd nie jest specjalnie wymagający. Na szczycie Złoty Bażant bezalkoholowy, zakup serków i można jechać dalej. Zjazd do Żywca zajmuje nam około godziny :) Tam rozstajemy się z kilkoma osobami, jadą do samochodu w Łodygowicach. 

14% podjazd po bruku ;) za nami
14% podjazd po bruku ;) za nami © amiga
Uwielbiam takie drogi
Uwielbiam takie drogi © amiga

Jest pora obiadowa, tak więc zatrzymujemy się w centrum w restauracji, zamawiamy obiad i czekamy... czasu jest trochę, bo samochody które mają nad odebrać są jeszcze daleko :)... Tak więc najedzeni i napici dzielimy się na 3 grupy, pierwsza jedzie ze mną, druga zapakuje się za chwilę do innego samochodu i trzecia Witek i Sławek którzy postanowili pojechać rowerami do Gliwic. 
W domu jestem około 17... tego wieczora mam jeszcze 2 rzeczy do ogarnięcia. Gdzieś po 21 dostaję informację, wszyscy bezpiecznie dojechali.... 
Ten przedłużony weekend to kulminacja półrocznych przygotowań. Wszystko się udało, nie było większych problemów na trasie, emocje opadły. 
Podziękowania należą się wszystkim którzy podjęli wyzwanie, Za rok obiecujemy, że trasa będzie łatwiejsza... choć niekoniecznie krótsza ;)

Wyjazd integracyjny Zakopane 2018 - dzień drugi

Piątek, 8 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Dzień drugi firmowego wyjazdu rowerowego do Zakopanego. Wczesny poranek, pora przyjrzeć się rowerom, sprawdzić czy wszystko działa, czasami wymienić opony ;), podpompować koła. Zbliża się 9, na miejscu jest już kolejne kilkadziesiąt osób mających nam towarzyszyć, w sumie jedzie nas dzisiaj 88. Kilka osób dopiero dzisiaj wyjechało z Gliwic w wariancie 226 km w jeden dzień.

Samochód wiozący rowerzystów lekko się spóźnił, w efekcie wyjeżdżamy z półgodzinnym poślizgiem. Nie ma to jednak większego znaczenia tą trasę planujemy na 10 godzin z postojami... 

Ostatnie przygotowania
Ostatnie przygotowania © amiga
Początek jest wyjątkowo trudny, pojawiają się pierwsze podjazdy, nie są specjalnie długie, ale za to strome, ten "najgorszy" ma około 14%, ale za to widoki.... 
Pomimo wczesnej pory słońce grzeje niemiłosiernie, to jedna z tych rzeczy której się obawiam, odwodnić się w takich warunkach jest się łatwo, a część osób nie ma wyrobionych nawyków picia. 
Prognozy pogoda na dokładkę nas straszą burzami po południu, zastanawiamy się wszyscy gdzie to nas dopadnie i czy w ogóle dopadnie, a może meteo się myli? 
Zwarty szyk
Zwarty szyk © amiga
a teraz w dół
a teraz w dół © amiga
Chwila odpoczynku po ostrym podjeździe
Chwila odpoczynku po ostrym podjeździe © amiga
Jest gdzie się zmęczyć
Jest gdzie się zmęczyć © amiga
Pod sklepem
Pod sklepem © amiga
Początek trasy wygląda tak, że co 2-3 km jest krótki postój, by pozbierać grupy, by zrobić zdjęcia, nie wróży to dobrze czasowi przejazdu. O 12 powinniśmy być na przełęczy Glinka, a mamy za sobą dopiero 12 km i już minęła godzina. W Węgierskiej Górce wjeżdżamy na trakt cesarski, piękna droga bez samochodów, piękne widoki. W Milówce wjeżdżamy na czerwony szlak i jego z grubsza musimy się trzymać. Tyle, że przy projektowaniu trasy w ślad wkradł się błąd i o ile ja czy Darek wiemy jak jechać, to obawiamy się jak poradzą sobie z tym pozostałe grupy. Już na mecie dowiadujemy się, że faktycznie wprowadziło ich to w błąd i wchodzili pod jakieś dziwne mostki, ale bez większych problemów przejechali ten odcinek. Tym bardziej, że za przejazdem kolejowym w Milówce i tak musimy się poruszać główną drogą. 
Piękne widoki
Piękne widoki © amiga
Na mostku
Na mostku © amiga
Kładka w Węgierskiej Górce
Kładka w Węgierskiej Górce © amiga
Sporo chmur na niebie
Sporo chmur na niebie © amiga
Góry coraz bliżej
Góry coraz bliżej © amiga
Okolice Rajczy
Okolice Rajczy © amiga
Droga coraz bardziej stroma
Droga coraz bardziej stroma © amiga
Ostatnia stacja...
Ostatnia stacja... © amiga

Na podjeździe robimy jeszcze 2 krótkie postoje, jeden w Rajczy i drugi w Ujsołach, tam ostatnie uzupełnienie płynów. Zaczyna się bardziej stromy odcinek. To około 8 km, jednak może nam zająć i godzinę. Mimo tego, że im bliżej d granicy tym nachylenie większe, to wszyscy dają sobie z tym świetnie radę. Ewe podwożą na przełęcz drogowcy ;) Łukasz odkrywa, że od dłuższego czasu ma zaciśnięty przedni hamulec... ;) To jest wyczyn... jechać 30 km pod górkę na zaciśniętym hamulcu :) Na szczycie już czekają na nas wozy wsparcia. Są banany, batony, woda, kola itp. Przerwa około 30 minut. Trochę straszą mnie te ciemne chmury na horyzoncie. Może jednak uda się przejechać bez deszczu... 
Wycinanki na drodze
Wycinanki na drodze © amiga
Na szczycie przełęczy
Na szczycie przełęczy © amiga
Teraz długi zjazd
Teraz długi zjazd © amiga
Chmury nie wróżą nic dobrego
Chmury nie wróżą nic dobrego © amiga
Długi zjazd po Słowackiej stronie, ale... wjeżdżamy w ulewę, w ciągu kilku chwil jesteśmy mokrzy, zatrzymujemy się tylko na chwilę, pochować telefony. Ulewa połączona z gradem na dość ruchliwym odcinku drogi nie jest przyjemna. Gnamy jak szaleni, Zatrzymujemy się po około 30km za tamą. Deszcz ustaje. 
Solidnie leje
Solidnie leje © amiga
Ten deszcz nie umila jazdy
Ten deszcz nie umila jazdy © amiga
Chwila odpoczynku
Chwila odpoczynku © amiga
W końcu przestało padać
W końcu przestało padać © amiga
Chyba się wypogadza
Chyba się wypogadza © amiga
Oravská priehrada
Oravská priehrada © amiga
Od grupy jadącej za nami jakieś 30 minut później dowiadujemy się, że oni jechali tylko po mokrych drogach, nie skropiło ich nic z nieba. Cóż trzeba mieć szczęście. ;) Uśmiechnięci zadowoleni jedziemy dalej. Temperatura znowu rośnie, coś czuję, że wyschniemy zanim dojedziemy do hotelu w Zakopanem, a do tego jest coraz bliżej. Zostało około 50 km. 
Ostatni postój w Słowacji
Ostatni postój w Słowacji © amiga
Kawałek z górki
Kawałek z górki © amiga
Od Trsteny zaczyna się 15 km najfajniejszego odcinka na trasie poprowadzonego po starym nasypie kolejowym w kierunku Nowego Targu. Tutaj słychać zachwyty Ochy i Achy, tyle, że patrząc a kierunku Tatr Wysokich widać szalejące tam burze. Oby nas znowu coś nie dorwało. Jedna z rzecz których nie lubię, są burze w lesie i w górach, szczególnie gdy jestem na szczycie. ;)
Most kolejowy przerobiony na rowerowy
Most kolejowy przerobiony na rowerowy © amiga
Krótka przerwa
Krótka przerwa © amiga
Te mostki są niesamowicie klimatyczne
Te mostki są niesamowicie klimatyczne © amiga
Genialna rowerówka
Genialna rowerówka © amiga
Miejsce postojowe przy drodze rowerowej w kierunku granicy z Polską
Miejsce postojowe przy drodze rowerowej w kierunku granicy z Polską © amiga
Tatry coraz bliżej
Tatry coraz bliżej © amiga
Przed Chochołowem
Przed Chochołowem © amiga
Po przekroczeniu granicy jesteśmy w Chochołowie, ostatnia przerwa na trasie, tym razem dość krótka, kilka osób jedzie już siłą woli, ale nie poddają się, do mety około 20km, to jakaś godzina z lekkim okładem. Leciusieńko kropi, na szczęście nie jest to nic wielkiego. ruszamy. Ostatni podjazd na Kościelisko, i dłuuuugi zjazd do Zakopanego. 
Przerwa w Chochołowie
Przerwa w Chochołowie © amiga
Kawałek pod górkę
Kawałek pod górkę © amiga
Kościół pw. św. Kazimierza w Kościelisku
Kościół pw. św. Kazimierza w Kościelisku © amiga
Giewont na wyciągnięcie ręki
Giewont na wyciągnięcie ręki © amiga
Te 3 km od centrum miasta do hotelu są nieprzyjemnie, ruch jak diabli, cały czas lekki podjazd, zajęło nam to dobre 20 minut, ale jesteśmy na miejscu, dotarliśmy, zwyciężyliśmy. Dla wielu osób były to życiówki, rekordy odległości, rekordy prędkości.... 
Dalej nie jadę ;)
Dalej nie jadę ;) © amiga
Już w hotelu
Już w hotelu © amiga

Na miejscu podczas kolacji dziękujemy wszystkim uczestnikom za podjęcie wyzwania, za miesiące przygotowań. To był 5 wyjazd rowerowy w dużym gronie, co roku zapisuje się na nieco coraz więcej osób. Strach pomyśleć co będzie jeżeli przedłużymy dystans do 300km. Podziękowania należą się szefostwu Etisoftu za udzielone wsparcie, działowi HR,osobą które jechały samochodami i w razie czego wspomagały nas, czy to bananami, czy narzędziami. Niespodzianek na całym 220 km odcinku prawie nie było.



Wyjazd integracyjny Zakopane 2018 - dzień pierwszy

Czwartek, 7 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Uczestnicy
W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany dzień, to zwieńczenie półrocznych przygotowań. Dziś ruszamy jako Etisoft Bike Team do Łodygowic. Zebrało się około 60 osób, jutro w drugi dzień dołączy do nas kolejne kilkadziesiąt. Z roku na rok trasa jest coraz dłuższa, coraz bardziej wymagająca, a i tak zapisuje się coraz więcej osób. Gdy rok temu pisaliśmy o 200km ludzie pukali się w głowę, nie dacie rady... Oczywiście daliśmy radę, tym razem jest jeszcze trudniej.
Trasa nieco dłuższa, 2 dni, pierwszy bardziej spokojny, krótszy z mniejszymi przewyższeniami, drugi dłuższy i do pokonania przełęcz. 

Po 13:00 w końcu ruszamy, podzieleni na 4 grupy po około 15 osób. Mam zaszczyt prowadzić grupę S2, mocno mieszaną, zachowane są parytety :). Wszyscy z którymi jadę przygotowywali się kilka miesięcy do tego wyczynu :)

Jeszcze tylko kilka zdjęć przed wyjazdem i... 
Ostatnie przygotowania
Ostatnie przygotowania © amiga
Ekipa na pierwszy dzień firmowego wyjazdu integracyjnego 2018 - Etisoft
Ekipa na pierwszy dzień firmowego wyjazdu integracyjnego 2018 - Etisoft © amiga

.... i w końcu jedziemy, początki trudne, słońce wysoko, grzeje, pojawiają się pierwsze odcinki z podjazdami, trasę nieco wydłużyliśmy, tak by poprowadzić wycieczkę bocznymi drogami, dzięki temu przejeżdżamy przez Przyszowice i Chudów, gdzie na 2-3 minuty się zatrzymujemy. 
Długi dość łagodny podjazd do Bujakowa, weryfikuje naszą kondycję, nie jest źle :), na miejscu trafiamy na grupę Darka, korzystamy z okazji i uzupełniamy płyny w pobliskim sklepie. Wiem, że za chwilę będzie kolejny podjazd na górę św. Wawrzyńca w Orzeszu.
Już w drodze
Już w drodze © amiga
Okolice zamku w Chudowie
Okolice zamku w Chudowie © amiga
Krótki postój w Bujakowie
Krótki postój w Bujakowie © amiga

Na szczycie rozstajemy się z Maćkiem, jedzie wariantem bardziej szosowym do Goczałkowic, gdzie ma na nas poczekać, my wolimy lasy i szutry. Pojawia się jednak problem, ktoś się za nim puszcza, udaje mi się go powstrzymać, ale mylę drogę... i skręcamy za wcześnie z tego powodu robimy lekki objazd po szczycie górki... nachylenie jest solidne, mój błąd... po kilkuset metrach wracamy na właściwą drogę. Pora na lasy, wpierw Zgoń i dalej już ścieżkami... w kilku miejscach trafiamy na wysypane kamienie. Nie jest to przyjemne. Dobre kilkanaście km dalej wracamy na szosy i lądujemy w Pszczynie pod pałacem gdzie raczymy się lodami :), a niektórzy nawet kawą.
Zbliżamy się do lasu
Zbliżamy się do lasu © amiga
Sklep z Zgoniu
Sklep z Zgoniu © amiga
Szutry nam niestraszne
Szutry nam niestraszne © amiga
Po płytach przed Piaskiem
Po płytach przed Piaskiem © amiga
Grupa S1 właśnie nas mija ;)
Grupa S1 właśnie nas mija ;) © amiga
Podczas przerwy w Pszczynie
Podczas przerwy w Pszczynie © amiga
Jedziemy dalej
Jedziemy dalej © amiga
Spoglądam na zegarek, powinniśmy się zbierać jeżeli chcemy dojechać na miejsce przed zmrokiem, do Goczałkowic nie ma na szczęście daleko, a nowa rowerówka uprzyjemnia nam drogę :). Piękny asfalcik odsunięty nieco od szosy :) W połowie tamu zjeżdżamy, a nawet znosimy rowery, czasami tak trzeba by ominąć jakiś paskudny odcinek. Dalej już tylko szosy. 
Na tamie w Goczałkowicach
Na tamie w Goczałkowicach © amiga
Ścieżka w dół ;)
Ścieżka w dół ;) © amiga
Droga z tamy w Goczałowicach
Droga z tamy w Goczałowicach © amiga
Spacer z rowerami
Spacer z rowerami © amiga
Pozostaje Bielsko-Biała, zdaję sobie sprawę z tego, że to najtrudniejszy i najbardziej wymagający fragment drogi, to jedno z tych miast przez które nie lubię jeździć rowerem, niby są DDRki jednak nie wszędzie i nie zawsze takie jakie bym sobie życzył.  Podjazdy też dodają uroku, stromy podjazd na wiadukt i kolejny chwilę później na ul Zuchów wyciska ostatnie krople potu. Przejazd przez miasto zajął nam sporo czasu, na dokładkę sklepy w większości są już zamknięte, a przydałoby się coś do Picia. Z daleka widzimy Żabkę, podjeżdżamy i... jest zamknięta... masakra. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez kolejne kilka km nie ma nic.
Ciekawie to wygląda :)
Ciekawie to wygląda :) © amiga
Wiadukt przy wjeździe do Bielska-Białej
Wiadukt przy wjeździe do Bielska-Białej © amiga
na ul. Zuchów w Bielsku-Białej
na ul. Zuchów w Bielsku-Białej © amiga
Bielskie rowerówki
Bielskie rowerówki © amiga
Zamknięta Żabka
Zamknięta Żabka © amiga
Kółko mi się nie kręci
Kółko mi się nie kręci © amiga
Dopiero na wysokości Wilkowic trafiamy na otwarty sklep, nieco wcześniej Dorota dysząc jak lokomotywa mówi, że chyba coś jest nie tak z rowerem, bo koło nie chce się obracać. Sprawdzam, zerwana szprycha, bicie koła na centymetr, na połowie obwodu koło trze o hamulec, w tej chwili średnio jest czas na naprawę, rozpinam więc hamulec, do hotelu w Łodygowicach niedaleko, dojedziemy. 

Już na miejscu sprawdzamy z Tomkiem koło, o ile udaje się nie nieco wyprostować, to okazuje się, że hamulec też jest uszkodzony. Ktoś za mocno dokręcił jedną ze śrub regulacyjnych i uszkodził go. Próby naprawy pękniętej obejmy do niczego nie prowadzą. Za ten cyrk odpowiedzialny jest jakiś serwis z Knurowa, podejrzewam, że na siłę centrowali koło, przeciągnęli szprychy i uszkodzili hamulec przy regulacji. Masakra. Rower w zasadzie nie nadaje się do dalszej jazdy. Dorota decyduje się kontynuować podróż jako suport.. 

Grupa S2 po dotarciu do Łodygowic
Grupa S2 po dotarciu do Łodygowic © amiga

Pod hotelem
Pod hotelem © amiga
Jest trochę rowerów
Jest trochę rowerów © amiga

Wieczorem przy kolacji rozmawiamy z kilkunastoma osobami, wszyscy zachwyceni, zadowoleni. Dość szybko udajemy się na spoczynek, jutro dłuższa i bardziej wymagająca trasa, sporo długich podjazdów i większa epika :)

Silesia Marathon

Niedziela, 1 października 2017 · Komentarze(5)
Niedzielny poranek, po długiej przerwie od rowera... Pewnie gdyby nie wyjazd na Silesia Maraton to pewnie i tak gdzieś bym się urwał na rowerze. Trochę męczy mnie przeziębienie, w zasadzie jego początek, ale... kilku znajomych i Darek biorą udział w maratonie. Pakuję aparat do plecaka, coś do jedzenia na drogę i... ruszam. Przed 9 jestem w okolicach Katowickiego ronda, czekam, po kilku minutach mijają mnie pierwsi zawodnicy... jakąś minutę za nimi pojawia się peleton... Co jakiś czas ktoś mi kiwa :)... 

Czołówka zawodników w okolicy ronda w Katowicach
Czołówka zawodników w okolicy ronda w Katowicach © amiga
Peleton Silesia Marathonu
Peleton Silesia Marathonu © amiga
Podobno ponad 2000 ludzi biegło na dystansie 42,195 km, a ponad 6000 osób na wszystkich dystansach
Podobno ponad 2000 ludzi biegło na dystansie 42,195 km, a ponad 6000 osób na wszystkich dystansach © amiga
Artur w peletonie :)
Artur w peletonie :) © amiga
Jest i Darek :)
Jest i Darek :) © amiga
Po chwili zbieram się i jadę na Muchowiec, drogą na krechę, by dotrzeć tam przed zawodnikami... nie doceniłem jednak tempa, gdy melduję się przy lotnisku, czołówka już dawno przebiegła. Jednak interesują mnie "zające", to za tymi konkretnymi wiem, że mogę oczekiwać znajomych... Peleton rozciągnął się... to dobrze, prościej "wyizolować" zawodników :)... 
Na Muchowcu peleton już się rozciągnął
Na Muchowcu peleton już się rozciągnął © amiga
Chwilami za kolejnymi zającami pojawia się większa liczba biegaczy :)
Chwilami za kolejnymi zającami pojawia się większa liczba biegaczy :) © amiga
Dawid właśnie mija moje stanowisko :)
Dawid właśnie mija moje stanowisko :) © amiga
Darek na zakręcie :)
Darek na zakręcie :) © amiga
Mija mnie po raz drugi dzisiaj Darek :), jest nieźle, jakieś 7 km za nim :)... Przyglądam się mapie, by nie jechać w peletonie, to nie ma sensu... poza tym pewnie służby by mnie usunęły z trasy... ale... mogę pojechać przez las na Giszowiec i dalej na Nikiszowiec :)... Wg rozpiski zająca który mnie najbardziej interesuje mam... 50 minut na dojazd, zdążę ;)... Od Giszowca jadę chodnikiem... nie ma opcji by pchać się pod prąd biegnących... Po raz kolejny widzę Darka :), to już 15 kilometr.... 
Dobiegając do Nikiszowca
Dobiegając do Nikiszowca © amiga

"Wybieg" z Nikisza © amiga
Teraz zawodników czeka dość nieciekawy odcinek, przez fragment Giszowca i drogę przy Mysłowicach, ale do Katowic mają wrócić przez Janów. Jadę na skróty, ustawiam się w Szopienicach... i czekam... Spotykam Adama z Etisoftu, chwilę rozmawiamy, czekamy na Darka... w końcu jest mija nas, robimy kolejne zdjęcia..., Adam ucieka na Stadion Śląski gdzie za około godzinę będzie finisz półmaratonu, a ja dalej podążam śladem Darka, a raczej wyprzedzam jego ślad... 
Kurtyna wodna w Szopienicach
Kurtyna wodna w Szopienicach © amiga
Po raz kolejny spotykamy się w Dąbrówce Małej, tym razem chwilę jadę koło niego, możemy zamienić kilka zdań... widać już zmęczenie, ale dalej biegnie... nie poddaje się... Jeszcze tylko 10 km... do mety... Ustawiam się w centrum Siemianowic Śląskich, przy jednej z bramek... Kolejne kilka zdjęć... i powolutku kieruję się do parku Śląskiego... 
Jedna z bramek w Siemianowicach Śląskich
Jedna z bramek w Siemianowicach Śląskich © amiga
Odliczam kolejne km... do mety coraz bliżej... jadę więc pod stadion... tutaj trafiam na jakiegoś stukniętego służbistę, gościa z ochrony, masakra... a gdzie pan jedzie, po co... a dlaczego... robił wrażenie jakby jeszcze wczoraj leżał pod sklepem z alkoholem... na szczęście pyskówka nie trwała zbyt długo, ustawiam się i czekam na Darka... jest dobiegł... Pokonał cały morderczy dystans... 
Już w Parku Śląskim
Już w Parku Śląskim © amiga
Jeszcze kilkaset metrów i będzie meta
Jeszcze kilkaset metrów i będzie meta © amiga

Już po wszystkim możemy zamienić kilka zdań, Spotykam się też z Adasiem i jego rodziną... mija dobre pół godziny zanim się rozstaję z wszystkimi i jadę do domu... 
Dzień miło spędzony, chociaż czuję, że to odchoruję... ale co tam :) Warto było :)
Gratulacje dla wszystkich uczestników....