Wyjeżdżam około 16:40... prognozy wskazują po raz kolejny, że może padać, jednak nie mam ochoty dzisiaj na jazdę szosami... po prostu czuję, że muszę do lasu... Więc odbijam na Sośnicę... i tyłami jadę na hałdę... ciekawe na co trafię, boję się, że po ostatnich opadach będzie ciekawie...
Na hałdzie przypominam sobie że w weekend odbywał się tutaj runmageddon..., zostały taśmy pojawiły się nowe ścieżki wyznaczone przez zawodników... ktoś kto prowadził miał fantację..., chodziło mu o wykończenie zawodników, co po kilka metrów było wejście na hałdę i zejście z niej... po paskudnym sypkim żwirze... tutaj chyba tylko na czworaka można było to pokonać... Trochę dalej widzę, że przeciągnęli ich przez trzęsawisko, bagna... rowy.... Musiało się dziać...
A ja wyjeżdżam z hałdy i kieruję się na ścieżkę na Helembę, tyle, że spory kawał po wałach Kłodnicy... a samą Halembę wyminąłem dość szerokim łukiem :) wbijając się na kolejne szlaki :)
W mocy solidnie lało... gdy po przebudzeniu spojrzałem na okno... wszystkie drogi były mokre... zakładam błotniki... o 7:15 ruszam.... Trochę zabawy z omijaniem kałuż, staram się unikać terenu... jak zwykle zostaje jedynie Bałtycka i lasek Makoszowski....
Zachwyca mnie ten brak samochodów... ale zaczęło się pojawiać coś w zamian w wielu miejscach drogowcy wyszli na drogi i czegoś szukają... pierwsza niespodzianka już w Panewnikach... rozkopany kawałek rowerówki... Przed Kochłowicami dla odmiany trwa ścinka drzew... na rowerówce w niektórych miejscach trzeba uważać na gałęzie leżące na ścieżce...
Wiatr dalej w twarz jednak wyraźnie osłabł... już nie ma tej siły, już nie ma podmuchów co wczoraj... Do firmy docieram dość szybko... czyżby organizm już się zregenerował? To chyba te "izotoniki" u Darka ?
Wyjeżdżam trochę przed 17... pogoda dalej nijaka... w ciągu dnia kilka razy coś tam spadało z nieba... o lesie nie myślę, dzisiaj plan... szynko do domu... może nie zmoknę za bardzo... Szosy znowu puste... podobnie jak z rana... wiatr wieje od zachodu, mam go w plecy, pomimo tego, że jest nieprzyjemny to jednak pomaga :)...
W niedzielę, trochę odpocząłem od rowera... dzisiaj po krótkiej przerwie ruszam do pracy... Szlak raczej standardowy, ciekawe co będzie, wczoraj chwilami solidnie lało.... Z rana delikatnie coś mży, ale to wszystko... zapowiedzi były dużo gorsze. Co jednak zaskakuje? w zasadzie to nie powinno zaskakiwać... - Ruch na drogach... spadł może nawet o połowę... w zadzie pustki są wszędzie..., a nie wyjechałem wcześniej, a raczej o standardowej porze... o 7:05.... Widać, że zaczęły się wakacje....
Droga do pracy raczej standardowa, po szosach... jedynym urozmaiceniem jest Bałtycka w Panewnikach i park w Zabrzu... :)
Do końca nie byłem pewien jak dotrę na zawody..., czy będzie to pociąg, czy przyjadę z Darkiem, czy może skorzystam z innej opcji...
Dopiero wczoraj się to skrystalizowało... zostało potwierdzone na 100%.
około 5:30 wyjeżdżamy z Darkiem z Zabrza... Google twierdzi że mamy ok 3 godzin jazdy, odpalone 2 różne nawigacje - Janosik i OSMAnd...
Do Radomska prowadziły podobnie jednak później każda z nich ma inny plan... zawierzamy jednak Janosikowi, może ma rację, w końcu ma dodatkowo aktualne dane o ruchu....
Na miejsce docieramy około 30 minut przed planowanym przez nawigacje czasem...
Dzięki temu zyskujemy kilka chwil więcej na przygotowanie się i rowerów do wyjazdu... spotykamy kilku znajomych... witamy się...
Jest i Karolina z którą umawiam się na wspólną jazdę...
Wcześniejsze komunikaty wskazywały na to, że będzie to jedna z najcięższych edycji BikeOrientu... jak będzie to się dopiero okaże na trasie....
Spoglądając na mapę spodziewałem się, że zaliczymy leśny zakątek... bez cywilizacji... tylko trochę szutrów, szlaków i tyle... zapowiada się, że przez cały ten czas nie będzie sklepów... Do jedzenia i picia będziemy mieli tylko to co w plecakach... więc trzeba tą trasę zaliczyć jak najszybciej... Do pokonania mamy około 50km....
Po wstępnym rozrysowaniu wygląda na to, że zaliczymy punkty w kolejności: 9, 20, 3, 17, 1, 8, 13, 19, 16, 4, 2, meta...
Brakuje nam tylko jednego... opisu punktów... zawsze była osobna kartka, bądź znajdowały się w rogu mapy... a tutaj nic... dopiero po chwili... śmiech... przecież są naniesione obok numeru PK
Ruszamy na wschód, chociaż bardziej na południowy-wschód...
9 - punkt widokowy
Ciekawe ile osób wybrało ten kierunek... początkowo jedziemy sami, droga prawie płaska, asfaltowa, oby było tak przez cały czas, jednak coś mi podpowiada, że to tylko wersja DEMO która szybko się skończy.... Tuż przed Borkowicami odbijamy na szuter mający nas doprowadzić w pobliże PK...., mam to trochę inaczej zaznaczone, ale Karolina wie co robi :) Chwilę później zaczyna się podjazd, te chyba ten ze 100 metrami przewyższenia, tydzień temu w górach, teraz góry, niby niższe, niby nachylenie mniejsze, ale jest co robić... Po kilku minutach jest mi gorąco... dobrze, że przed wyjazdem zdjąłem wiatrówkę, chyba bym się ugotował :) Natykamy się przy PK na na kilku, może nawet kilkunastu bikerów...., podbijamy karty, wsiadamy na rowery i jedziemy szukać kolejnego PK....
20 - dół Kocham takie opisy, a znając Piotrka to dól będzie na górce :).... Długi szuter... mijamy Dąb i krzyż/kapliczkę św Huberta... przy nim widać lampion, kilka osób pognało do niego licząc na to, że to ten właściwy... Mapa mówi jednak, coś zupełnie innego... To prawdopodobnie lampion dla trasy pieszej... Nasz znajduje się nieco dalej i jest nieco bardziej ukryty... przynajmniej tak wynika z mapy... Dojeżdżamy do właściwej przecinki... skręcamy... natykamy się na całe stado bikerów czeszących las... trochę na czuja odbijamy... w lewo... wg tego co wskazuje mapa.. Tutaj gdzieś powinien być PK, jest nawet drzewo z zamalowanym znakiem... wiec lampion musi być blisko... oczywiście jest w sąsiednim dołku :)
Wyjeżdżamy spod dołka..., przed nami kawał szutra... z którego chcemy odbić trochę za rowem zaznaczonym na mapie... Swoją drogą jest dziwnie sucho... Patrząc na mapę spodziewam się niezłej przepieduchy... czesania lasu... liczba ścieżek w miejscu gdzie ma być PK jest iście imponująca... Część osób odbija we wcześniejszą przecinkę... My nie.. realizujemy plan po swojemu, staramy się nie ulegać instynktowi stadnemu... który jest zdradziecki... co niejednokrotnie miałem okazję sprawdzić... Skręcam w przecinkę, tuż za rowem, a raczej rowikiem...czy bardziej głębszą bruzdą bo ten dołek nazwać rowem to lekkie nadużycie... Dojeżdżamy do skrzyżowania ścieżek i... chyba najlepszą opcją jest podążać wzdłuż "brudzy"... PK namierzony... możemy wracaćdo rowerów...
Pierwotnie planowaliśmy zaliczyć 17kę... jednak zmieniamy decyzję
1 - parking leśny - bufet Dojazd wydaje się banalny... taki też jest... wyjeżdżamy na asfalt... na 749.... jedziemy przez Kuźnicę, Januchtę i Ruski Bród... tuż za tą miejscowością odbijamy na Parking... a tam.... pustki.... nie ma nikogo... podobno 12 osób było przed nami...
Chyba pierwszy raz jestem na bufecie tylko z "bufetowym ".... Dostępne jest wszystko... nawet domowe ciasto :)
5 minut przerwy, uzupełnienie bidonów i pora ruszać na ...
8 - brzeg strumienia
Wielkich problemów z nawigacją nie ma... szeroki prostu szuter.... lekko pod górkę... później odbijamy na północny zachód, tym samym szuterkiem... Po drodze spotykamy grupę bikerów/zawodników pytających czy ta droga gdzieś prowadzi...
za strumieniem wbijamy się w przecinkę... lampion namierzony w ekspresowym tempie.... zawracamy....
Nie powiem zaintrygował mnie ten punkt, ciekawe co będzie. jaka to kopalnia, jak długi chodzik, czy będzie woda? Z ósemki dość prosty dojazd do ścieżki prowadzącej na PK odbijamy z szutra na wschód, ścieżka trochę się wije ale doprowadza nas na miejsce... jest kilku bikerów czeszących sztolnię, twierdzą, że PK nie ma... tyle, że kilkanaście metrów dalej jest druga sztolnia... i tam już lampion widać... podbijamy karty
Wyjazd z 17 wydaje się banalny... ale źle popatrzeliśmy na mapę i źle wybraliśmy kierunek... zamiast na zachód jedziemy na północny wschód... Dopiero szuter prowadzący na północny zachód uzmysławia nam, że jesteśmy nie tam gdzie chcieliśmy... jednak nie ma twego złego... Może to nawet lepszy wariant.. ? Przy czym czeka nas teraz dość stromy podjazd po luźnych kamykach... praktycznie nie da się jechać... tylne koło traci przyczepność... Ciężko... ale docieramy do asfaltu który mamy przekroczyć... spotykamy kilku bikerów jadących w przeciwnym kierunku. Twierdzą, że 13 to najłatwiejszy PK jaki był do tej pory w ich wariancie... Hmmm....
Dość długi zjazd, odbijamy w ścieżkę w lewo i już po chwili jesteśmy przy tablicy... Faktycznie banalny PK... Może to było by dobre miejsce na drugi bufet ;)
Wyjeżdżając z punktu wypowiedziałem nie w porę kilka słów, których szybko pożałowałem "idzie nam nieźle, za max 2 godziny jesteśmy w bazie z kompletem PK"... Nie zauważyłem jednak symptomów zmęczenia, pogodą, podjazdami... a to jest wstęp do załatwienia się na cacy...
Do przecinki prowadzącej na PK prowadzi długi szuter.... z nim nie mamy żadnych problemów.. skręcamy we właściwą przecinkę i odmierzamy... liczymy przecinki... ścieżka kilka razy zakręca... natykamy się na bikerów... i najczęściej zadawane przez nich pytanie to "wiecie gdzie jesteśmy".... ;P wkrótce i my tracimy orientację... kilka razy sprawdzamy przecinki... nie zauważając jednak, że na rozwidleniu 500m wcześniej odbiliśmy nie w tym kierunku, pojechaliśmy zgodnie z tym co podpowiadał nam instynkt.... tą ładniejszą ścieżką... ignorując tą bardziej zarośniętą... zakrzaczoną.... zemściło to się okrutnie... W końcu postanawiamy wrócić do szutra i zaatakować PK z drugiej strony... od północy, wydaje się, że powinno być prościej... Początkowo owszem tak jest do miejsca gdzie skręcamy w przecinkę... na niej pojawiają się rozlewiska, błoto... musimy kilka razy schodzić z rowerów... przenosić rowery.... W którymś momencie zauważam, że ścieżka zmieniła niespodziewanie kierunek..... coś jest nie tak... zmęczenie coraz większe.... mózg chyba też mi nie pracował poprawnie... gdybym przeanalizował na chłodno mapę... to zauważyłbym, że ścieżka tak zakręca... Po drodze przy któryś przenosinach rowera Karolina informuje mnie, że zgubiła po raz kolejny w tym roku licznik... Masakra... myślałem że tylko ja tak mam... zawracamy... szukamy... i jest... ufff... leżał na trawie obok wielkiego rozlewiska... Masakra... Krążymy po ścieżkach leśnych coraz mniej rozumiejąc i chyba coraz bardziej się gubiąc... w końcu po 2.5 godzinie dochodzimy do wniosku, że to nie ma sensu... jeszcze trochę i stracimy cały czas... pora odpuścić ten punkt... trudno.... Z marsowymi minami wracamy do szutra, widać, że obydwu nas dobił ten punkt, że mamy trochę dość... nawet rozmowy cichną.... To kolejny dowód na przemęczenie, na odwodnienie.... itd...
16 - skrzyżowanie ścieżki z przecinką
Patrząc na mapę spodziewam się kolejnego PK wokół którego będziemy krążyli.... multum ścieżek na mapie nie ułatwi nawigacji... Na początek mamy jednak długi szutr... kilka km po pagórkach... By dotrzeć w okolice 16-ki musimy wjechać na inny szuterek prowadzący bardziej na zachód.. z jego odnalezieniem nie mamy problemów... odnajdujemy też strumień/ciek wodny... za którym wjeżdżamy w ścieżkę... okazuje się że namierzenie lampionu nie stanowi problemu... po prostu wpadamy na niego :)
W nieco lepszych humorach wracamy do główniejszego szutra... tam zatrzymujemy się na chwilę, siadamy... jemy banany, grześki, pijemy... to co jeszcze mamy w bidonach...
jest nieco lepiej... odzyskujemy nieco energię... może nie będzie tak źle... do końca zostały tylko 2 PK...
4 - źródło
Jadąc dalej zastanawiamy się głośno czy nie skręcić w przecinkę przed centrum radiowo-telewizyjnym, jednak przecinka wygląda nijak... jedziemy niżej... wjedziemy w "normalny" szutr... to już nie czas, nie pora na zabawy w lesie... Szybko namierzamy właściwą przecinkę, wjeżdżamy w nią... i jest PK... podbijamy karty i jedziemy na ostatni dzisiaj PK
2 - świątynia solarna Słowian VIIw
do świątyni wygląda na to, że prowadzi kilka przecinek... kilka szlaków... więc nie powinniśmy mieć problemów z dojazdem... jednak się mylę... Przecinki w które wjeżdżamy... dość szybko się kończą... przed nami przepaść... zawracamy... po 2 próbach decydujemy się na zjazd i podjazd os strony parkingu... niestety tam też w zasadzie nie ma opcji... z mapy wynika, że obok nadleśnictwa jest nieco lepsza droga... Może i jest... ale... za płotem, nie ma przejazdu... masakra... Chwilę później rozmawiamy z "tubylcem" wskazuje nam możliwość podejścia, co o podjechaniu raczej nie będzie mowy... Jednak po krótkiej wymianie zdań... i konsultacjach z zegarkiem... decydujemy się odpuścić ten PK i pojechać już na metę... lepiej przyjechać przed czasem niż nawet minutę po...
meta
dojazd do mety możliwy jest w kilku wariantach, mamy jednak dość lasu, dość szutrów, szlaków w większości źle oznakowanych lub wcale bez oznaczeń... wybieramy asfalty... 10 minut później wpadamy na metę, oddajemy karty...
witamy się z Darkiem, spotykamy kilku znajomych, wszyscy twierdzą, że było ciężko..... 19-ka dała w kość nie tylko nam... wiele osób krążyło w okolicy.... część namierzyła lampion... część nie...
Pakujemy rowery, zaliczam szybką kąpiel w kultowej "łazience" i możemy czegoś się napić, coś zjeść... Do rozdania zostało może 30 minut....
Dotrwaliśmy do zakończenia, koronacji... rozsiadamy się wygodnie na murawie... możemy chwilę porozmawiać... Karolina zdobywa w losowaniu torbę na laptopa :) - jest upominek z zawodów...
Po 19... pora się pożegnać, opuścić miejsce zawodów... było ciężko... ale nie każde zawody są łatwe, a te były pucharowe i Piotrek stanął na wysokości zadania... najważniejsze że lampiony były na miejscu... Pewien niesmak pozostał przy liczeniu punktów... gdzie na chwilę została przerwana ceremonia... i w pamięci pozostaną kibelki... za zasłonami kołyszącymi się we wszystkich kierunkach :) Oczywiście sam teren... też na długo zapamiętamy...
Dziękuje Karolina za wspólną jazdę, za cierpliwość do mojej dezorientacji... ale w sumie fajnie było... i w trakcie jazdy i po.. Dziękuję Ci za to... i za wszystko inne :)
Wydawało mi się, że zaczynam wstawać coraz wcześniej, że zmęczenie minęło... a jednak nie.... Dzisiaj problemy ze wstawaniem... w efekcie na rower wsiadam dopiero o 7:30... masakra... na dokładkę pogoda nie rozpieszcza, meteo.pl twierdzi że przez cały dzień możliwe są przelotne opady... zresztą kolejne 2 dni zapowiadają się równie nieciekawie...
Jadę szosami... trochę obawiam się tego, że będzie nieciekawie na drogach... dzisiaj ostatni dzień szkoły... większość rodziców będzie chciała odwieźć swoje pociechy... to pewniak zwiększonego ruchu....
A jednak... z rana jakoś dziwnie pusto... może zakończenie w szkołach jest później? W każdym bądź razie na drogach jest luz... nawet w Gliwicach na Zabskiej przejeżdżam bez jakiegokolwiek czekania... szok...
Ciekawe jak będzie w przyszłym tygodniu gdy oficjalnie zaczną się wakacje :)
Wracam do domu.... pomimo tego, że pogoda jeszcze nie rozpieszcza to decyduję się na nieco lasu, nieco terenu...
Omijam jednak szerokim łukiem hałdę na Sośnicy... jakoś nie mam melodii by się przez nią dzisiaj przebijać, tym bardziej, że mam założone slicki... Zupełnie też nie wiem co będzie w terenie.... ale... najwyżej pojadę wolno, ew. gdy będzie bardzo źle to odbiję gdzieś na szosy....
Przejeżdżam tuż obok stawów Makoszowskich... później odbijam na niebieską rowerówkę i dalej czerwonym szlakiem na Halembę... Na chwilę zatrzymuję się w Starej Kuźni, widać, że poprawki ścieżki rowerowej to nie było coś chwilowego, zaczęło się czyszczenie lasu, ze śmieci z krzaków... ze starych połamanych drzew... odświeżone też zostało miejsce na ognisko..., gdzieś zniknęła latryna ;P
Wkrótce dojeżdżam do granicy Katowic, wjeżdżam na szosy i gnam do domu....
Z dnia na dzień jeździ mi się coraz lepiej... dzisiaj po raz pierwszy nie czuję zmęczenia po poprzednim weekendzie... Gdy wsiadam na rower i tak wyjątkowo późno... jedzie mi się bardzo dobrze... pagórki po drodze nie stanowią specjalnie wyzwania.... to dobry prognostyk na weekend...
Poranek standardowo po szosach, co prawda nie pada, ale w lesie pewnie jest sporo błota... a może się mylę? trzeba to będzie kiedyś sprawdzić, ale nie teraz...
Spieszy mi się do firmy... czasu niewiele, późny wyjazd... i w zasadzie ostatni dzień roboczy szkół... jutro mają już tylko pożegnanie...
Kolejny raz wychodzę dość późno z firmy jest 17:10 gdy ruszam w drogę do domu... W ciągu dnia po niebie przewalały się ciężkie chmury, coś padało, kropiło, zresztą przed wyjazdem sprawdzałem radary meteo... i to co widziałem nie napawa optymizmem... jest spora szansa że gdzieś mnie dorwie deszcz, przelotne opady powtarzają się co jakiś czas...
Do domu wybieram więc w miarę krótką trasę, żadnych szaleństw, i prawie w całości szosami... chyba to najlepsza opcja... jedzie mi się za to coś wyjątkowo dobrze, czyżby wiało od zachodu?
Już w domu sprawdziłem, że tek było w istocie :) Wspomagał mnie wiatr.... :) chociaż raz....
Wczoraj zrobiłem sobie jeden dzień odpoczynku od rowera... Jadąc w poniedziałek w obie strony bolało mnie wszystko, zmęczenie dawało się we znaki, a wczoraj miałem jechać wieczorem do kuzynki... więc było wytłumaczenie by nie jechać rowerem ;)
Dzięki temu organizm trochę odetchnął, zregenerował się... dzisiejsza jazda już zdecydowanie lepsza... 4 litery przestały się odzywać. Siodełko znowu jest wygodne :)....
Dzisiejszy poranek nieco cieplejszy od poniedziałkowego, przypomina bardziej wieczór sprzed 2 dni... czyżby w końcu robiło się cieplej? po dość długim okresie opadów, dżdżu?
Na drogach znowu jakiś maraton... trwa wyścig szczurów...byle do piątku...