Podobno na kaca najlepsza jest pięćdziesiątka....
Sylwester skończył mi się ok 5 rano..., jednak wstaję już ok 9:00, plany zupełnie nierowerowe, początkowo boję się, że gdybym wsiadł na rower to błędnik nie będzie działał tak jakbym sobie tego życzył. Więc z rana trochę dłubaniny na komputerze... jednak ok 13:00 nie mogę wysiedzieć zbieram się i... zastanawiam się gdzie... warianty mam 4 układają się jak krzyż św. Andrzeja z punktem centralnym na Ochojcu. Wygrywa ten spokojny bocznymi drogami, mimo wszystko wolę dzisiaj nie spotkać policji, przynajmniej przez pierwszą godzinę...
Kierunek Goczałkowice, trasa prosta, nieskomplikowana, idealna na taki dzień jak dzisiaj..., nieco mniej terenu niż zwykle, omijam kawałki lasu pomiędzy Katowicami i Tychami oraz nieco większy kawałek w Goczałkowicach... Nie zmienia to faktu, że za Pszczyną wpakowałem się w błotne bajoro, czuję jak kółka w rowerze obracają się w miejscu - paskudnie, chwilę później cały rower jest oblepiony tym czymś.... fuj...
Na miejscu jednak nie zabawiam długo, zdaje się, że jestem jednym z setek ludzi którzy dzisiaj wybrali się na zaporę, szybka fota i uciekam....
Styczniowe Goczałkowice....© amiga
Chwila na odpoczynek w Pszczyńskim parku, trzeba uzupełnić zapasy energii i elektrolitów. 10 minut przerwy, ale czuję, że temperatura spada, a pot wychładza mi organizm, nie ma sensu dłużej tu siedzieć, tym bardziej, że zaczyna się ściemniać...
Park w Pszczynie....© amiga
Zbieram się i lecę, kierunek dom... dość szybko odnajduję swoje ślady i po nich wracam do Katowic...
W sumie udał się wypad... a te trochę powyżej 50-ki wypaliło resztki alkoholu z organizmu i.... w zasadzie o to mi chodziło :)
Udanego 2013 roku