Mamy piątek, spoglądam na termometr, 6 stopni, ale nie pada, lekkie mgiełki... rewelacja. Dzisiaj będzie trochę zamieszania w firmie...
Z Katowic wyjeżdżam ok 7:40 - późno jak diabli, jadę szosami, będzie może nieco szybciej, na bank będzie szybciej, nie będę musiał walczyć z błotem, kałużami itp. Tyle, że o tej porze ruch w Katowicach zabija wszystkie moje zapędy... korki, korki, korki, światła.... tracę sporo czasu... w Gliwicach jestem kilka minut przed 9:00, ech...
Wczoraj miałem umyć rower, ale się nie udało i mści się to niesamowicie, w trakcie jazdy czuję, że syf zapchał mi pancerz tylnej przerzutki, w zasadzie można uznać, że nie działa... Nie wróży to dobrze przed tropicielem, zastanawiam się czy nie oddać tego do serwisu jak będę w firmie, ale pewnie znowu wymienią mi wszystko zamiast wyczyścić pancerz... do bani z taką technologią... będę musiał się sam tym zająć wieczorem, już u Darka przed wyjazdem na Tropiciela.
Wracam po szosach, pomimo tego, że mam nieco więcej czasu i mógłbym pchnąć lasem ,to jakoś odstrasza mnie błoto na które mogę się natknąć. Reszta nie ma znaczenia, ciuchy suche, ale buty przemoczone, a wszystko upstrzone błotem.... Tyle, że nie leje i jest ciepło... długa bluza ląduje w plecaku..., początkowo i tak jest mi chłodno, ale to przez pierwsze 4-5km później już jest mi gorąco... :) Dojeżdżam do domu, poszło całkiem zgrabnie..., jestem zadowolony, w planach jeszcze mycie roweru...
Poranek, zbieram się wychodzę, leje... Nie jestem z tego powodu szczęśliwy, teren odpuszczam, po wczorajszej glebie nie wiem jak będzie mi się jechało, kolano dalej boli. Szybko okazuje się, że boli jak chodzę, a nie jak jadę... Jednak jest spora różnica pomiędzy jedną, a drugą aktywnością. Obciążenie nóg jest zdecydowanie mniejsze na rowerze. Dobrze się dzisiaj jedzie, nie popełniam takich błędów jak wczoraj, może to też nieco mniejszy ruch? Ciężko powiedzieć... Dojeżdżam do pracy, jestem przemoczony, w zasadzie wszystko jest przemoczone..., ciekawe czy wyschnie, chociaż poza butami w razie "w" mam komplet zastępczy. Chwilę po przyjeździe deszcz ustaje..., świnia...
Wracam z pracy, jest stosunkowo późno, ale podobnie jak rano nie mam ochoty na jazdę szosami, nie czyję się dzisiaj na siłach, aby walczyć ze zmęczeniem na drogach, zbyt niezbezpieczne. Wjeżdżam w Sośnicy na hałdę i gnam lasami...
Niby wszystko ok, niby sucho. W zasadzie nic się ciekawego nie dzieje aż do... lasów panewnickich. Tam masa błota, na jednym takim placku rower ucieka mi...., wbijam się w jakieś krzaczory, ląduję na boku chwytając jakieś gałęzie, walę kolanem w cegłówkę leżąca na poboczu, co ona to robi...
Czuję nieziemski ból, klnę siarczyście..., mija kilka minut zanim dochodzę do siebie... kolano boli jak diabli...
Dojeżdżam do domu, sprawdzm co z kolanem. Paskudnie to wygląda, ale jest całe, tyle, że zerwany naskórek i kawałek wydepilowany.
Kolejny poranek, ciepło jak na tą porę roku, w chwili wyjazdu było ok 10 stopni, jednak wyjeżdżając z miasta temperatura nieco spadła. W każdym bądź razie szybko koryguję plany, miałem jechać po szosach, ale jak zauważyłem jakie błędy popełniam na drodze, to lepiej dla mnie i dla wszystkich będzie jak pojadę lasem... W pobliżu domu mało nie wpakowałem się pod samochód, w ostatniej chwili udało mi się wyhamować, ominąć samochód. To zdecydowanie nie mój dzień. W Panewnikach wjeżdżam w las, stosunkowo mało błota, w zasadzie tylko na niewielkim fragmencie jest błotniście. Zaliczam wszystkie kawałki leśne... Zdedydowanie bezieczniej się tutaj czuję...
W Gliwicach jestem nieco później niż myślałem, ale... przynajmniej w jednym kawałku
Wracam z pracy, wychodzę późno, bo w końcu jak wcześniej się przyjedzie to wychodzi się późno... Czuję wszechogarniające mnie zmęczenie, muszę kiedyś się wyspać, jadnak coś czuję, że jeszcze nie dzisiaj..., wieczorem jeszcze kilka spraw do załatwienia, zrobienia... Jadę szosami, może zaoszczędzę trochę czasu...
Jestem już w Ochojcu, coś na ząb i jadę rowerem do znajomych, odbieram kompa i wracam... będę miał dodatkowe zajęcie... nie będzie mi się nudzić...
Wczesna pobudka, jestem niewyspany, na zewnątrz ciemnia. Wsiadam na rower i pędzę, muszę dotrzeć przed 8:00 do firmy, jedyna możliwość to szosy, dziwnie pusto. W zasadzie to chyba normalne o 6:40 rano..., Cisnę ile wlezie, jednak zmęczenie po Harpaganie daje o sobie znać... Niemniej zgodnie z planem docieram do Gliwic 10 minut przed ustalonym czasem, teraz szybka kąpiel i mogę się zająć ważnymi sprawami...
Do pracy samochodem..., weekend delikatnie się przeciągnął..., rano zero chęci do jazdy, a musimy być w Gliwicach przed 8:00... Rower został na Helence...
Po pracy nieco podobnie, wychodzę z Darkiem i jedziemy do Zabrza..., chwila na rozmowy i ruszam do Katowic. Jest już ciemno..., początkowo myślałem, że jednak pojadę dłuższą trasą, nieco bokiem ,nieco więcej w terenie, ale jest na tyle późno, że zdecydowałem się jednak na klasyk szosowy. Jest niesamowicie ciepło..., niewielki ruch na drogach.., jedzie się szybko i przyjemnie...
W domu, padam na pysk..., zmęczenie..., a z rana muszę być przed 8:00 w Gliwicach...
Sobota…, zbieramy się, ostatnie przygotowania, śniadanie, odbieramy rowery z przechowalni… i jedziemy na pobliski stadion odebrać mapy. Trawa wyraźnie oszroniona, temperatura przy ziemi w okolicach -1. Później się dowiadujemy, że o 5:00 było -3. Dziwna sytuacja, w zasadzie nie ma odprawy, po prostu dostajemy mapy i w drogę.
Trochę przesadziłem, spoglądamy na mapę i… nie ma punktów, chwila…, odpalam czołówkę, zdecydowanie lepiej…, coś jednak widać… punkty rozsiane po sporym obszarze, tylko jak z tego zrobić pętlę? Jedno jest pewnie, nie przejedziemy całości, planujemy tylko pierwsze kilkanaście punktów, początkowo chcemy zaliczyć trzy PK po lewej stronie Wisły, kolejność 10, 9, 17, spoglądamy na ich wagi, warto tam jechać, później 6, 8, 14, 4, 20, 12, 16, 3, 15, 11 i tyle na początek, później będziemy korygować w miarę potrzeb…. Na mapie dodatkowo znajduje się informacja o czasach zamykania poszczególnych punktów i oczywiście ich wagi, od 1 do 5. Pojawia się jeszcze kilka problemy, po pierwsze skala 1:100000 z założenia będzie mało szczegółowa, po drugie już w trasie wiadomo, że mapy nie opierają się na najnowszych danych…
Pierwsze wyzwanie to wyjazd z miasta mamy się kierować z grubsza na północ i później odbić na zachód by dotrzeć do jedynego mostu na Wiśle. Ruszamy i jedziemy na południe, dobrze że niewiele przejechaliśmy…, zawracamy.
Mała ilość szczegółów i jakieś inne oznaczenia dróg niż w rzeczywistości sprawiają początkowo problemy, jednak przy wyjeździe w końcu zwracamy większą uwagę na przydrożne tablice informacyjne. Droga dłuży się niesamowicie, ale czego możemy oczekiwać gdy dwadzieścia punktów jest do zaliczenia na 200km, średnio wychodzi PK co 10km.
Trafiamy na most na Wiśle, a przynajmniej tak się domyślamy, po poza pobliskimi pylonami i linami biegnącymi do i z nich nic więcej nie widać, mgła jest tak gęsta, że nawet rower ma problem aby przebić się przez nią… Czemu ten most jest tak długi?
W końcu jest drugi koniec, chyba trafiliśmy do innego świata, mgła gdzieś zniknęła, zza chmury wychyla się tarcza słoneczna…, pięknie to wygląda, odbijamy na Tymową,… chyba jedziemy dobrze przynajmniej tak wskazują znaki no i nie ma Jeleniej Góry :).
Jakiś km dalej drogowskazy pokazują nam drogę na Rzym 1km? Znowu się zagalopowaliśmy? To już nie pomyłka o 18km tylko o kilka tysięcy, tylko kiedy? Jakaś Rowerowa teleportacja? ;P
Jedziemy dalej jest jakiś znak na Tymową więc chyba nie ma tragedii, tylko nikt nam nie powiedział, że Tymowa jest za Rzymem… Długi podjazd, bardzo długi, prawie jak w górach… Może kilometr dalej jeszcze większe zaskoczenie, wjeżdżamy do Betlejem, sprawdzam czy dalej jadę na rowerze, czy może to już osiołek…
Docieramy jednak do Tymowej… długa podróż za nami, pozostaje odszukać „PK 10 – TYMOWA - rozwidlenie dróg” wjeżdżamy w pierwszą przecinkę za kościołem i… błąd kierunek się nie do końca zgadza… zawracamy, wjeżdżamy w inną odchodząca bardziej na północ, też coś się nie zgadza, zawracamy.
Jedziemy nieco dalej… i jest właściwa ścieżka…, wyjeżdżają z niej bikerzy, więc powinna być to ta właściwa. Zjazd po terenie, po piachu, jest PK – „10 – TYMAWA – rozwidlenie dróg” i namiot z osobami pilnującymi lampionu… :)
Rejestrujemy się i zawracamy, znowu długi przelot, ponownie mijamy Betlejem, Rzym, na zjeździe słońce mnie oślepia, nic nie widzę, jadę na czuja, jak nietoperz kieruję się odgłosem jadącego przedmą Darka…. Zjeżdżamy w dół w mgłę…, jest ciężka zawiesista, widoczność zaledwie na kilka metrów… Skręcamy na drogę prowadzącą do Pólka… podjazd w terenie…, ale mgła po raz kolejny znika… świeci słońce jest pięknie :).
Rejestrujemy się na „9 – PÓLKO – izba leśna” i wracamy odszukać ostatni PK po tej stronie rzeki. Zjazd w dół i otacza nas gęste mleko… jeszcze kilka km i zbliżamy się, plątanina przecinek w terenie i nawalone wszystkim w okolicach punktu, z mapy niewiele wynika. Trochę kluczymy i trafiamy na namiot i lampion „17 – WIOSŁO – skrzyżowanie dróg”.
Wbijamy się na drogę prowadzącą do Janowa, szybki przelot asfaltami i docieramy do miejsca gdzie powinien być prom… Lampion i namiot widoczny z daleka, „6 – JANOWO – miejsce widokowe” zaliczony. Tyle, że tym razem zatrzymujemy się na chwilę, jakaś bułka, kola, chwila na focenie, nadjeżdża jakaś para zamieniamy z nimi kilka zdań… wspominają, że jadą na 18…
Ruszamy, tylko co oni z tą 18-ką, może się pomylili, bo my jedziemy na „8 – BRACHLEWO – stajnia leśna”. Wieje dość silny boczny wiatr…, w drodze korygujemy nieco trasę, jest krótszy wariant, a w tych warunkach i tej odległości, każdy km mniej ma znaczenie, mijamy wiadukt i skręcamy w prawo, odmierzamy ok 700m tyle, że przecinka jest nie pod tym kątem… coś się nie zgadza, sprawdzamy te wcześniejsze, późniejsze… wracamy do wiaduktu i jedziemy kawałek drogą której nie ma na mapie musiała powstać później, ale jest szeroka może tędy przebijamy się na PK, kluczymy, błądzimy, i d..a.
Zastanawiamy się czy nie odpuścić go…, ale jak znalazła go bierka wyjeżdżająca ze ścieżki którą wczesnej jechaliśmy to nie może to być trudne… ponownie odmierzamy 700m, jesteśmy przy tej samej przecince, kąt wjazdu się nie zgadza, ale jest szeroka… jedziemy nią… i trafiamy na PK. Masakra… straciliśmy sporo czasu… Zawracamy, jedziemy przez Ryjewo, Borowy Młyn, szukamy przecinki, jest jedziemy, tylko czemu droga zmieniła kierunek z zachodniego na północny? Pora zawrócić, pora skorygować trasę, co jest nie tak? Po raz kolejny nie tak pojechaliśmy… tylko czemu? Odległości z grubsza się zgadzały…
Zawracamy docieramy do wcześniejszej przecinki którą pominęliśmy bo.. była za wcześnie i pod niewłaściwym kątem. Wjeżdżamy w nią… i docieramy do kolejnej przecinki prowadzącej w okolice zabudowań zaznaczonych na mapie, przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy, tym razem już nie ma problemów… „14 – BOROWY MŁYN – droga leśna” zaliczony.
Darek zauważa jednak jeden szczegół…, na mapie jest punkt którego nie zauważyliśmy rano, to „18 – BIAŁA GÓRA – parking leśny”, to efekt tego, że kolory użyte do oznaczenia Pk są jakieś mocno nijakie i pewnie ta wczesna pora wyjazdu dały znać o sobie. Jest w pobliżu więc głupio byłoby go nie zaliczyć. Całość po szosach. Wiatr się wzmaga…, początkowo mamy go z tyłu, później już z boku, nie lubię czegoś takiego… , chwieje rowerem, chwieje mną… dojeżdżamy do wałów, chronią nas nieco przed wiatrem, tyle, że co z tego skoro teraz mielibyśmy go w plecy?
Jesteśmy na miejscu, jest urokliwe, ciekawe z kanałem łączącym Nogat i Wisłę… chwila na focenie i zjeżdżamy do namiotu przylampionowego… :) Czuję, że siły mnie opuszczają, potrzebuję cukru, namawiam Darka na mały postój przy pierwszym napotkanym sklepie, no może nie pierwszym, w Sztumie, przez który pojedziemy. Coś jem, w zasadzie w tej chwili nie jestem w stanie przypomnieć sobie co to było… Resztki koli i jestem gotów do jazdy… Kilka km przez las i jesteśmy w Sztumie, zamiast sklepu Darek zatrzymuje się przy jakimś lokalnym Fast Food-zie. Zamawiam Kebaba…, muszę coś zjeść, Darek zamawia jakąś kanapkę, ale wygląda podobnie do tego co sam jem… Muszę przyznać, że jest to dobre… Chwila rozmowy i… zaczepia nas jakiś przechodzień, pyta się o Harpagana o rajdy na orientację… Fajne :)
Pora jednak ruszyć 4 litery…, jedziemy zdobyć „4 – POSTOLIN – rozwidlenie dróg”, po raz kolejny po szosach, z odnalezieniem lampionu i namiotu nie mamy problemów, mijamy Postolin i kierujemy się na Mikołajki Pomorskie. Za nimi czeka na nas kolejny lampion „20 – MIKOŁAJKI – rozwidlenie dróg”. Jakieś mało oryginalne nazewnictwo, chociaż nie powinno mnie to dziwić po „drzewach” na Jesiennych Trudach :).
W Mikołajkach kolejny postój, tym razem przy sklepie, zakup Pepsi, Vervy i ciepłych Lionów… Możemy jechać dalej, nie mamy problemów z tym PK… jest nieźle… wjeżdżamy na główną drogę i jedziemy na „12 – ORKUSZ – rozwidlenie dróg” Spoglądając na okolice tego PK to nie będzie lekko. Dojeżdżamy do granicy lasu, są ścieżki, tyle, że jest ich całkiem sporo… kluczymy po bocznych dróżkach.. robimy rundę honorową, widzimy jak ktoś wyciąga samochód z jeziora czy innego bagna…
Za dużo tych ścieżek… , wracamy do punktu wyjścia, odmierzamy ponownie, i jesteśmy przy tej samej przecince w którą wcześniej wjechaliśmy…., więc to musi być ta.. wjeżdżamy w nią, spotykamy piechurów… zamieniamy 2 zdania i kierują nas we właściwe miejsce… tam gdzie topił się samochód, mamy odbić prawo… :). Okazuje się, że przejechaliśmy obok PK w odległości może kilkunastu metrów…, był za pagórkiem. Ech…
Przynajmniej wiemy jak szybko wyjechać z tego miejsca i skierować się na Laskowice… i dalej na „16 - SZADOWSKI MŁYN – parking leśny”. Szybki fragment trasy, dojeżdżamy do rzeki, jest parking, jest młyn…, tylko punktu nie ma… Sprawdzamy mapę, sprawdzamy parking… i nie ma śladu po namiocie, po lampionie, na dokładkę Darkowi urwał się mapnik, w zasadzie to się postawił. Sprawdzamy czas zamknięcia tego PK, powinien tu być jeszcze przynajmniej 20 min… rozglądamy się, w końcu dzwonimy do bazy…, dostajemy informację, że punkt jest…. Czas upływa, postanawiamy odpuścić ten PK, jest już zbyt późno.., może po drodze zaliczymy jeszcze coś…, jak będzie chwila czasu.
Dzwoni telefon, to organizatorzy, oddzwaniają, okazuje się, że punkt został zamknięty 30 minut przed czasem. Ech…, niemniej mamy mieć go zaliczony. Straciliśmy tutaj sporo czasu, wyznaczamy najkrótszą drogę do Kwidzynia. Mamy przynajmniej 10km do mety. Niby niedużo…, ale musimy to zrobić w około 30-35 minut. Zaczyna się ściemniać, po drodze jeszcze na chwilę się zatrzymujemy, trzeba wyciągnąć czołówki… Chwilę później zapada zmrok… Wjeżdżamy na szosę… pędzimy, mijamy ścieżkę prowadzącą na PK1. Nawet nie myślimy aby go zdobywać…, tik, tak, tik, tak… zegar tyka… a my gdzieś w lesie…
Docieramy do rogatek Kwidzynia, teraz już tylko dotrzeć do mety, spoglądam na zegarek… 4 minuty…, masakra…, za dużo straciliśmy czasu na 16. Pędzimy przez miasto…, mijamy kolejne ronda, skrzyżowania… wpadamy na metę… są 3 minuty po czasie… Tracimy w sumie 4 punkty przeliczeniowe… ech… szkoda, ta 16-ka nie daje jednak spokoju…
Dotarliśmy do bazy, teraz oddać identyfikatory, wykąpać się, coś zjeść, porozmawiać ze znajomymi i odczekać na rozdanie statuetek. Po raz kolejny nikt nie zdobył wszystkich PK na trasie rowerowej 200km…, to znaczy że było ciężko… Może na wiosnę się uda? Na pocieszenie tombola okazuje się dla nas łaskawa… z nowymi gadgetami możemy wracać na Śląsk ;) Trochę zabijamy te długie przeloty i ta mapa…, ale w końcu to Harpagan….
Piątkowy wyjazd do pracy, ostatni w tym tygodniu i pierwszy na nowym napędzie. Wymienione zostało całkiem sporo... środkowa zębatka na korbie, stara padła po ok 25000km, kaseta z tyłu, kółka w przerzutce. Nowa to ponownie szosowa 11-25 nowe łańcuchy Campagnolo C9, wymienione wszystkie linki, stare po kilku miesiącach są już mocno poniszczone, a pancerze pordzewiałe... Powinien być przez jakiś czas św spokój... zastanawia mnie tylko jedno... Do tego łańcucha nie udało mi się wpiąć spinek Srama które uważam za chyba najdoskonalsze na rynku, bo to jedyne które mi nie strzeliły po nawet długim czasie eksploatacji, czyżby łańcuch był ciut szerszy?
Coś jest jednak nie nie tak... czuję, że od czasu do czasu łańcuch przeskakuje na zębatkach, nie ma reguły, może za słabo napięty, a może to wina użycia starej spinki Connex-a? Dzisiaj już tego nie sprawdzę, za kilka godzin wyjazd na Harpagana 46. Jak wrócę to będę się nad tym zastanawiał.