Tropiciel 9
Rammstein ("Das Model")
Wraz z Darkiem i Wiktorem jedziemy na rajd przygodowy w Twardogórze – Tropiciel 9.
Jesteśmy kilka km przed punktem zbiórki - Twardogórą, ale już w lasach widzimy błądzące światełka, piesi ruszyli, trzeba uważać, Raz drogę przebiega nam lis, chwilę później sarna, biedne zwierzęta, nie wiedzą co się dzieje, ewakuują się z lasu, na drodze czują się bezpieczniej.
Brama bazy..© amiga
Dojeżdżamy na do punktu T9 (Tropiciel 9). Mamy spooooro czasu…, możemy na spokojnie rozejrzeć się po okolicy, przynieść graty z samochodu i przygotować się i rowery do trasy… . Niewiemy czego się spodziewać, w lesie może być różnie. W bazie spotykamy jeszcze Marcina i Rafała rozmawiamy kilkadziesiąt minut, jest ciekawie, dowiadujemy się, że na trasie pieszej jest Błażej i Maratonka. Błażej spotykam w sobotę, tuż po jego powrocie z trasy pieszej, przy okazji wiem, że walczyli w grupie z Kaśką i jeszcze jednym znajomym. Maratonki nie udaje nam się zoczyć…, szkoda :).
Na mapie jakieś krzyżyki, pewnie miejsca zaginięć....© amiga
Już prawie kompletny...© amiga
Ciekawe czy uda mi się coś zarejestrować....© amiga
W końcu następuje odprawa, trwa całe 5 minut ;), w zasadzie powiedziane jest wszystko co jest nam potrzebne, kilka min przed startem dostajemy mapy i chwilę się zastanawiamy nad optymalną trasą i ruszamy….
Odprawa techniczna....© amiga
Kierownik wycieczki z mapami...© amiga
Początkowo obieramy kurs na punkt Z, wygląda na banalny, kilka km po szosie, wjazd na ścieżkę polną i jesteśmy na miejscu. Niestety rzeczywistość jest zupełnie inna, jest noc, na dokładkę mgła redukuje widoczność do minimum, wjeżdżamy w polną drogę, ale nie tam gdzie chcieliśmy, w efekcie snujemy się po okolicy, zanim trafiamy na właściwą tracimy cenne minuty, w końcu obserwując światełka we mgle, docieramy na miejsce jadąc przez ściernisko, ale w końcu trafiamy na punkt.
Ufo wylądowalo....© amiga
Odbijamy się i lecimy dalej, wybieramy oczywiście złą drogę, ale zamiast się wrócić brniemy dalej, bo… dobrze się jedzie, na mapie tej ścieżki nie ma, ale udem doprowadza nas do szosy do której mieliśmy dotrzeć, tyle, że kilometr dalej. Niewielka wpadka ale to już druga, na samym początku.
Punkt Y mieści się tuż za cmentarzem, spoglądamy na mapy i jedziemy, przed brama spotykamy tubylca który kieruje nas we właściwą ścieżkę, w zasadzie gdybyśmy spojrzeli na mapę to ścieżka jest wyraźnie narysowana tuż za cmentarzem, a nie przez cmentarz… ech… brak mojego doświadczenia daje się we znaki, ale to jedyna metoda aby się czegoś nauczyć…, na szczęście mam u boku Darka, który koryguje moje wpadki…
Światełka zdradzają pozycję....© amiga
Punkt tym razem ma być prosty, spory kawałek po szosach, i niewielki fragment terenu, i w zasadzie ten punkt zdobywamy bez większych wpadek, na miejscu czeka nas zadanie do wykonania, dwójka z nas musi przeczołgać się przez tunel nie potrącając niczego po drodze, a mi przypada przyjemność oświetlania trasy światłem stroboskopowym. Nie zazdroszczę Darkowi i Wiktorowi tego przejścia, tym bardziej, że sędziowie i tak tego nie kontrolują, o czym dowiadujemy się na końcu, niemniej wysiłek nie poszedł na marne i zaliczamy próbę.
Punkt R – Pierwotnie planujemy trasę mocno po terenie, jednak jak to bywa w naszym przypadku obieramy zły kierunek i lądujemy w nieco innym miejscu niż mieliśmy. Nieco inną drogą udaje się dotrzeć do niego, może dobrze się stało, bo trasa którą wybraliśmy była zdecydowanie krótsza.
A przed nim bieży baranek...© amiga
Do tego miejsca mieliśmy drogę zaplanowaną, teraz przyszła kolej na zastanowienie się co dalej, tym bardziej że minęły 3 godziny zabawy. Uświadamiamy sobie, że o zdobyciu Tropiciela możemy zapomnieć, nie zdobędziemy wszystkich punktów, decydujemy się na skrócenie trasy, ignorujemy punkt Ci jedziemy na punkt X.
Ogniska już dogasa blask....© amiga
Wyjeżdżamy z lasu, teraz już ma być banalnie, kilka km po szosach. Troszeczkę po terenie i już. Jednak rzeczywistość okazuje się zdecydowanie inna, trafiamy na szosę, która jest na mapie, ale z jakiegoś powodu nikt z nas jej wcześniej nie zauważył, przez kilka min nie wiemy gdzie jesteśmy i gdzie jedziemy, przypadkowo obieramy jednak właściwy azymut, a chwilę później uświadamiamy sobie nasz błąd. Przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Czeka nas teraz dłuuugi 3 km odcinek po szosach, może nie jest idealnie bo trasa czły czas pod górę, ale tragedii nie ma. Sam punkt jest zlokalizowany przy drodze, światełka pieszych dodatkowo wskazują nam właściwe miejsce.
tylko psów jakoś mało© amiga
Przy punkcie czeka nas zadanie odgadniecie długości jednego z psich wyścigów, mylimy się, 1200km to nie ta wartość. Później w necie znajdujemy informacje o wyścigach po 1800km czy 3000km…, niemniej dajemy ciała, w ramach odkupienia win śpiewamy piosenkę z motywem psim. Trzech tenorów daje radę, dobrze, że tego nikt nie nagrywał, ale zadanie zaliczone.
Rzut oka na mapę i wybieramy następny punkt X, jest jakieś 2 km dalej przy linii kolejowej. Trasa po terenie. Jakby mogło być inaczej wybierając z 2 ścieżek w lesie obieramy tą złą, korygujemy to kilometr dalej na innej ścieżce, przecinającej nam drogę, z małymi błędami nawigacyjnymi docieramy we właściwe miejsce.
Spoglądamy na mapę, kompas i coś tu nie gra, kompas pokazuje południe, tam gdzie wg nas jest północ. Masakra…, na dokładkę na mapie ten fragment jest odwrócony o kilkadziesiąt stopni, łatwo nie będzie, planujemy objechać „anomalię” i zaliczyć wpierw punkt L później I, jednak problemy z kompasem i mapa wyprowadzają nas zupełnie gdzie indziej…, lądujemy w Moszycach.
Kościół w Twardogórze© amiga
Dalsza walka nie ma już sensu, wiele nie zdziałamy, chyba pora zjechać do bazy.
Już na miejscu szybki bigos, herbata i idziemy na salę, zastanawiamy się nad wyjazdem krajoznawczym po okolicy, przeglądając wcześniej strony internetowe wiemy, że jest co zwiedzać. Wiktor jednak patrzy na nas jak na alienów i stwierdza że chyba nas pogięło po czym odwraca się od nas i chwilę później wita się z Morfeuszem. Chwilę rozmawiamy z Darkiem, ale mi zasilanie również zaczyna padać, tam gdzie siedziałem zasypiam. Z relacji Darka wiem, że poszedł w nasze ślady. Można się wyspać, caaaałą godzinę. Po godzinie się budzę, Darek również o dalszym odpoczynku raczej nie ma mowy, wybieram się na poszukiwanie kawy, w punkcie rejestracji dowiaduję się, że o tej porze najbliższa kawa jest na Orlenie jakieś 3 km dalej. Masakra.
Wszyscy popadali...© amiga
Szwendam się po budynku i odkrywam automat z kawą, chyba nikt go nie zauważył, jedyny który działa, jedyny który jest chyba ignorowany przez wszystkich współuczestników. Teraz szybko do Darka, zanim wystygnie, kawa ma być gorąca… Pomimo paskudnego mocno plastikowego smaku jest nam dobrze, druga kolejka jest już zdecydowanie lepsza…, Moc wraca – przynajmniej na chwilę…
Małe przyjemności, co z tego, że plastkowe© amiga
Zbliża się 12:00, pora na ogłoszenie wyników i losowanie nagród. Jakimś cudem zostaje jednym z laureatów. Dziwnie mi z tym ale, cieszy mnie to ;),nowy szaliczek zawsze się przyda, a i różowy niezbędnik robi wrażenie – głównie kolorem ;P
Przed 13:00 zbieramy się i ruszamy w drogę powrotną. Nieprzespana noc daje się nam we znaki, mi zasilanie pada w okolicach Wrocławia, zjazd do McDonald-a ratuje sprawę. Dawno nic mi tak nie smakowało jak to co tu serwują i jeszcze ta Kawa. Pycha, chyba odwołam wszystko co kiedykolwiek o nich mówiłem, w takich sytuacjach są naprawdę potrzebni…
Drugie odcięcie prądu następuje tuż przed Zabrzem, ale jesteśmy przed domem Darka, więc walka ze snem nie jest długa.
Jak oceniam Tropiciela i wyjazd?
Organizatorzy to jacyś geniusze, którzy jakimś cudem zapanowali nad organizacją zabawy dla ponad 700 osób, wspomagani przez 120 wolontariuszy pokazali jak powinno organizować się takie spotkania, żadnej obsuwy, żadnych problemów… Po prostu wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Chapeau bas…
Co do szwędania się po nocy to jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, zresztą jestem początkujący na takich rajdach i dopiero zapoznaję się z czytaniem map, z nawigacją, dobrze, że miałem Darka pod bokiem inaczej pewnie skończyłbym rajd dużo szybciej… . Tyle, że nikt mi nie mówił, że będzie prosto, lubię wyzwania, więc pewnie właduję się w kolejny rajd, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej….
Ps. Dzięki za fantastyczne towarzystwo…