Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:25085.92 km (w terenie 6008.46 km; 23.95%)
Czas w ruchu:1471:29
Średnia prędkość:17.05 km/h
Maksymalna prędkość:64.91 km/h
Suma podjazdów:154398 m
Maks. tętno maksymalne:240 (130 %)
Maks. tętno średnie:156 (84 %)
Suma kalorii:1058920 kcal
Liczba aktywności:339
Średnio na aktywność:74.00 km i 4h 20m
Więcej statystyk

Radzionków - Family Cup

Niedziela, 2 czerwca 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Sweet Child'O Mine by pARTyzant


Niedziela, poranek. Cóż można zrobić z takim dniem, tym bardziej, że świeci słońce i w końcu jest ciepło... Rano kontrolny sms i.... w te pędy zbieram się. Kierunek Radzionków przez Zabrze-Helenkę. Może uda mi się dotrzeć ma czas i z wszystkimi pojedziemy rowerami... na zawody Family Cup w Radzionkowie. Trasa do Zabrza przebiega standardowy mi drogami którymi poruszam się praktycznie na co dzień gdy jadę szosami do pracy.

Portret Kosa o poranku © amiga


Nie ma dzisiaj czasu na zatrzymywanie się, focenie, czy cokolwiek innego, jedynie czerwone światła przeszkadzają. W niezłym tempie docieram w okolice Biedronki na Helence. Telefon..., wszyscy już wyjechali, już są w drodze, nie pytam czy na rowerach, bo wydaje się to oczywiste ;P. Poczekają na mnie w Stolarzowicach. Tylko kilka km więc w te pędy ruszam dalej. Dojeżdżam niedaleko kościoła i... są... czekają na mnie, tylko czemu w samochodzie? Hmmm... Pakuję rower na bagażnik i pora nieco pogonić do Radzionkowa, jest już późno. Cel Księża Góra i ośrodek MOSiRu.

Obiektywnie profesjonaliści © amiga


Nawet się cieszę, że pojechałem samochodem, rowerem pewnie kluczyłbym po okolicy kombinując jak tu dojechać, droga jest magiczna. Rynek, jakiś wąski przesmyk pod wiaduktem kolejowym i..... podjazd... :) aż żal, że nie wjeżdżam na rowerze. W każdym bądź razie znalazłem kolejne miejsce gdzie chcę wrócić :) i zmierzyć się z tym :), może się uda jeszcze przed wypadem na śnieżkę? Kto wie....

Na trasie zawodów © amiga


W końcu jesteśmy na miejscu, chwila na przywitanie się ze znajomymi, i pora na mały przejazd po trasie Igorka, trasa nie wydaje się jakoś specjalnie trudna. Jest jeden nieprzyjemny podjazd, jednak sam trasa nie jest specjalnie trudna technicznie. Mierzył jużsię z o wiele trudniejszymi wyzwaniami więc, nie spodziewamy się kłopotów.

Wszyscy już skupieni © amiga


W blokach startowych © amiga


Tuż po starcie © amiga


Chwila oczekiwania i w końcu rusza na trasę, pierwsze okrążenie, jest pierwszy, rewelacja, jednak na kolejnym podjeździe nie jest już tak miło, jeden z zawodników go wyprzedza, próba dogonienia go nie przynosi skutków, brakło niewiele..., niemniej wielki brawa za zajęcie 2 miejsca :)



Pudło zaliczone © amiga


Mija trochę czasu na trasę rusza kosma100, a my z Igorkiem udajemy się na obchód trasy, w międzyczasie wybierając ciekawe miejsca do fotografowania zawodników na trasie.

Spoglądając z góry © amiga


Z górki na pazurki © amiga


Wkrótce dociera jako II w swojej kategorii, a ja dostaję sygnał, że za chwilę na trasę rusza Wiktor, znajdujemy ciekawe miejsce opodal mostka, i czekamy, czekamy.... mija 10 min, 15, 30... kolejny tel...jest małą obsuwa, W końcu rusza, a my poruszamy się wzdłuż trasy, podjazd na mostek to masakra.

Na podjeździe na mostek © amiga


Na pierwszym okrążeniu już leży kilku zawodników, paskudny podjazd i śliskie podłoże nie przujająw tym miejscu zawodnikom, teraz długi gliniasty podjazd, w końcu prosta dłuższy zjazd, agrafka i rynna toru saneczkowego.... I tutaj zaczyna się gehenna większości uczestników, bardzo trudny podjazd, może nie specjalnie stromy, jednak kamieniste podłoże z warstewką błota daje się wszystkim we znaki, Przyglądając się zawodnikom to może 2-3 osoby jakoś przejechały po tym czymś.. Końcówka to już upragniony zjazd, można w końcu chwilę odpocząć, nie długo, kółek jest w sumie 6... każde kolejne wysysa siły, męczy... W końcu upragniona meta, koniec wyścigu :)

Bo ja jestem proszę pana na zakręcie © amiga



Patrząc na zmagania zawodników cieszę się, że odpuściłem, że nie pojechałem na tej trasie.
Po zmaganiach pozostało oczekiwania na zakończenie imprezy, czas mija powoli, świecące słońce wysysa resztki sił. Chyba wszyscy odczuwamy zmęczenie, tym bardziej, że każdy start jest sporo opóźniony, zawody kończą się ok 17:00.

Igor, Bruce Lee, karate mistrz ;P © amiga


Ruszamy jeszcze na objazd trasy Wiktora, rynna toru saneczkowego pokonuje nas wszystkich, chyba najlepiej radzie sobie Darek . Jednak pora kończyć dzisiejszą przygodę.

Hops w kierunku mety © amiga


Żegnamy się ze znajomymi i ruszamy w drogę powrotną, początkowo podczepiam się do samochodu Darka, docieram na Helenkę, Mam jeszcze godzinę do wyjazdu, jest chwila na pogaduchy, tym bardziej, że przyjeżdżają dawno nie widziani Adam, Aga i Kuba :). W efekcie wyjeżdżam po 19:30, decyzja prosta, jak najszybciej po szosach, czas goni..., Na DDR w Rokitnicy spotykam Olka na kijkach, chwila na rozmowę, cieszy mnie, że czuje się lepiej, że wraca do formy, jest szansa iż uda mu się jeszcze w tym roku pojeździć. Najważniejsze to nie podawać się, Krótkie pożegnani i każdy leci w swoją stronę. Dojeżdżam do centrum Zabrze w pobliże płaskorzeźby ;P i... spotykam dawno niewidzianego Jacka :), mija kilka minut rozmowy, fajne jest się zobaczyć po tak długim czasie, jednak czas mnie goni, Jacka zresztą też, więc musimy się rozstać. Ruszam dalej, odpalam wszystkie lampki, słońce powoli chyli się ku horyzontowi, jeszcze 30-40 min z zapadnie zmrok. W domu jestem ok 21:20. Dziwny to był dzień, wiele spotkań, większość z zaskoczenia. A swoją drogą to ciężko jest przejechać przez Zabrze nie spotykając znajomych :)

Odyseja miechowska - gdzie ten limit pecha....

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Dokken - Heaven Sent


Jest trochę przed 9:00 jesteśmy już w Miechowie. Poranek niesamowicie piękny ciepły, prognozy się nie sprawdziły, na niebie nie ma ani jednej chmurki.

Chwila na przygotowanie rowerów © amiga


Zgłaszamy się w biurze zawodów i mamy ponad godzinę..., całkiem sporo czasu, jednak trzeba przygotować rowery do drogi. Mieliśmy to zrobić wczoraj, ale.... oczywiście się nie udało. Pracy sporo jednak idzie to dziwnie sprawnie, już po chwili możemy ruszyć na mały rozjazd. W międzyczasie docierają znajomi Tymoteuszka, Sylanarowerze, Radek, Maciek i wielu innych, jest więc czas na krótkie rozmowy.

Św. Jan Nepomucen © amiga


Chwila na rozmowy © amiga



Wybija godzina S, dostajemy mapy i mamy 5 min do startu, ustalamy wstępnie trasę. Planowana kolejność to PK 2, 3, 4, 5, 6, 22, 11, 21, 20, 17, 16 a … później się zobaczy.

Ruszamy, początkowo kółeczko wokół rynku w Miechowie i w końcu można ruszyć na pierwszy PK, większość zawodników rusza na

PK 2 – skraj lasu
kocham takie szczegółowe opisy, jednak nie mamy żadnych problemów z odnalezieniem tego PK, chmary uczestników wskazują jego umiejscowienie, kolejka do dziurkacza nieco nas spowalnia, ale mamy niezły czas, świetnie.
Nie ma na co czekać, ruszamy dalej na

PK 3 – jar
I tym razem trafiamy bezbłędnie, jednak dotarcie do PK nastręcza nieco problemów, wysoka skarpa za którą widać lampion, musimy się wspomagać, ale PK zaliczony, ruszamy i....
Darek zrywa łańcuch. Tracimy cenne minuty, jednak mamy trochę zapasu czasu, nie jest źle.... Kilka min później pędzimy na

I hopsasa © amiga



PK 5 – Krzyż
zamiast jak wstępnie planowaliśmy PK4, wydaje nam się, że będzie krótsza droga, zauważam też brak jednego z liczników, masakra, jednak wracać się nie mam ochoty.
PK 5 to jeden z 3 PK które są przestawione w stosunku do umiejscowienia na mapie. Wszystko idzie idealnie, gdy... zjeżdżamy nieco za daleko, spoglądamy na mapę i chyba podjedziemy nieco dalej przecinką (nie chcemy się wracać), początkowo jest ok, jednak później obydwoje mamy wrażenie że idziemy jakimś wąwozem wypłukanym przez deszcze, połamane drzewa skutecznie nas opóźniają, jeszcze kawałek na przełaj prze pole i w końcu mamy ścieżkę, jeszcze 200m i w końcu zdobywamy PK... tyle, że czas zaczął dziwnie uciekać, już nie jest tak wesoło. Ruszamy na

PK 4 – jar
to drugi PK tak opisany, może 500m dalej Darek łapie gumę..., zdejmuje oponę i widać tkwiący kolec akacji. Kolejne bezcenne minuty uciekają, wkrótce ruszamy. Zjeżdżamy w dół, mamy wrażenie, że przejechaliśmy za daleko, na szczęście kawałek dalej dostrzegamy lampion, uff, niemniej coś jest nie tak z oznaczeniem, zresztą już wcześniej zauważyliśmy, że dokładność map pozostawia wiele do życzenia. Niemniej możemy ruszyć dalej.

Pozdrowienia z Akacji © amiga



PK 6 – doły
jedziemy skrajem lasu, niby wszystko ok, dość szybko docieramy w pobliże PK i czuję, że tylne kolo mi pływa, nie ma powietrza, lecz tylko na dole, pech nas nie opuszcza. Zdejmuję oponę i.... znajduję kolec akacjowy... tyle, że mniejszy niż ten Darka. Wymiana dętki i ruszamy dalej, po drodze uczestnicy nam doradzają jak dojechać/dojść do PK. Zdobywamy go względnie bezproblemowo i wracamy, pora na

PK 7 – leśna droga
Po raz kolejny korygujemy plan trasy, ten PK będzie nam utrudniał późniejszy powrót, nie wpisywał nam się w drogę powrotną, lepiej zaliczyć go od razu. Wjeżdżamy w kolejny las i... mapa po raz kolejny okazuje się bezużyteczna, ścieżki są ale... jest ich sporo więcej i... nie w tych kierunkach, jednak nie tylko my mamy problem z tym punktem, spora ilość zawodników owocuje tym, że PK zostaje zaliczony, jednak jego umiejscowienie na mapie ma się nijak do tego co jet w terenie... ech.... Kombinujemy na leśnych ścieżkach i wybieramy te które prowadzą z grubsza na zachód, musimy dotrzeć do szosy, w końcu jest, ruszamy dalej na

Wąskie ścieżynki © amiga



PK 22 – leśna droga
kolejna mało oryginalna nazwa, zaczynam się jednak bać takich nazw wspominając poprzedni PK i nie jest to bezpodstawne, bo docierając w miejsce gdzie powinien być PK nie widzimy go, nie możemy go odszukać... za to spotykamy Tymoteuszkę, pozdrawiamy się i Karolina leży..., upadek wygląda nieciekawie, na szczęście nic się nie stało. Szukamy w 3-kę PK i nic. W końcu z Darkiem wyjeżdżamy z lasu i zjeżdżamy jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej, jest jeszcze jedna ścieżka, tej poprzedniej nie widać na mapie, tutaj PK jest widoczny... można zacząć szukać

Precyzyjne rozmieszczenie PK © amiga


PK 11 – młodnik olchowy
Kierujemy się wskazaniami mapy, chociaż już od dłuższego czasu wiemy, że mapa jest.... mocno niedokładna. Inni zawodnicy też mają podobny problem. W sumie na miejscu jest nas ok 10 osób i wszyscy kombinują, w końcu wracamy się nieco, tam gdzie jest młodnik, tyle, że to nie miejsce na które wskazuje mapa i okazuje się, że PK jest kilkaset metrów wcześniej... kolejna wpadka budowniczych, a może to specjalny zabieg ? Tym razem ma być prosto i.... w zasadzie jest.... kierujemy się na

PK 21 – skałki po kamieniołomie
wcześniej jest jeszcze bufet, można coś zjeść, uzupełnić płyny i chwila na korektę planów, wiemy już że czas nie pozwoli nam zaliczyć całości, na dzień dobry w odstawę idzie PK 20, jest za daleko od głównej trasy. Dojeżdżamy do PK 21 – odnalezienie nie nastręcza specjalnie problemów jednak.... Darek gdzieś zgubił kartę.... prawdopodobnie przy bufecie, to niedaleko, wraca się... ja podbijam swoją i... spotykam po raz kolejny Karolinę, znajduje jakiś bidon, stawia go i... odjeżdża, czasu trochę minęło, postanawiam wyjechać na spotkanie Darka, zabieram bidon ze sobą, oddam go na bufecie, jednak chwilę później nadjeżdża Darek i... okazuje się, że to jego... co nas jeszcze dzisiaj czeka? Zawracamy i pora na

Koleiny ci u nas dostatek © amiga



PK 17 – opuszczone gospodarstwo
Przed wyjazdem organizatorzy wspomnieli, że PK jest przesunięty, bo... gospodarstwo nie jest już opuszczone. Jedziemy przecinkami i dojeżdżamy do miejsca gdzie spodziewamy się PK... tyle, że go tu nie ma... Na szczęście inni zawodnicy naprowadzają nas na miejsce. PK jest niżej, tyle, że musimy przebić się centralnie przez podwórko, innej drogi nie ma... Gospodarz na szczęście jest przyjaźnie usposobiony..., krótka wymiana zdań, podbijamy karty. I namawiam Darka na

PK 16 – ślady grodziska
Darek coś ma obiekcie dotyczące tego PK, hmmm....
Początkowo jedziemy czarnym szlakiem ( miejcami zaoranym) i docieramy do szlaku niebieskiego który ma nas doprowadzić na miejsce, aby było ciekawiej mylimy ścieżki i.... niepotrzebnie przejeżdżamy kolejny kilometr, spoglądamy na mapy.... ech.... chyba temperatura i odwodnienie daje nam się we znaki, coraz więcej błędów, wracamy i dojeżdżamy w okolice psiej skały, tylko gdzie to grodzisko? Rozmawiamy z kolejną miłą napotkaną osobą, bez problemu wskazuje nam pozycję grodziska. Jest... na górze za skałką.... wspinamy się bez rowerów, lampion jest, tyle, że ja tutaj nie widzę żadnego grodziska. Za to widoki rozciągające się z tego miejsca zapierają dech...
Wracamy na dół, kolejny PK d zaliczenia to, 19 tyle, że czasu już nie ma, o 17:00 upływa czas, mamy godzinę, później przez kolejne 30 min naliczany jest czas karny, a po 17:30 jest będzie po ptokach.

Dowcipne rozmieszczenie PK © amiga

Zaczynamy się spieszyć, gnamy ile sił w nogach, zatrzymujemy się na 2 min przed sklepem, musimy uzupełnić wodę, te 31 stopni daje nam się we znaki, czuję, że skóra na rękach jest już spalona. Średnia na powrocie utrzymuje się przez większość czasu > 25km/h, tylko co z tego. Droga okazuje się dłuższa niż się spodziewałem. W końcu docieramy 6 min przed definitywnym zamknięciem mety... Udało się. Uczucia mieszane, ale nie czas na to... teraz coś trzeba zjeść, tego akurat nie brakuje, można jeść do woli, wybierać co się chce, pierwsze idą hot-dogi, później zupa, pomarańcze... Zaczynamy stygnąć...
Rozmawiamy ze znajomymi i okazuje się, że nikomu nie udało się zaliczyć wszystkich PK, więc nie tylko my mieliśmy problemy. Wszyscy narzekają na mapy, na oznaczenia..., już podczas koronacji organizatorzy przepraszają za to i obiecują poprawę..., na przyszłych edycjach ;)

Już po, teraz mozna chwilę odsapnąć © amiga


Popaleni poparzeni słońcem wracamy do domu, gorąco wyssało z nas energię, przewyższenia też dały się we znaki, ale... okolica piękna, wręcz idealna na wycieczki rowerowe. Zastanawiam się tylko kiedy... czasu coś mało... na takie wojaże.. chociaż kto wie...

Zbłosławice i okolica

Piątek, 17 maja 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
KISS - I Wanna Rock N Roll All Night - 1996


Piątek, po pracy wyjazd na Helenkę, szykuje się kolejny weekend na wyjeździe. Jednak dzisiaj w planach mały rozjazd po okolicy. Dojeżdżam na miejsce spotkania, mały przepak i ruszamy z Darkiem w kierunku Zbrosławic. Dzisiaj spotkanie z Olkiem. Trochę kropi, lecz o to dla nas ;P. Na miejsce dojeżdżamy w niezłym czasie - 22 minuty.
Na miejscu chwila na rozmowę, ustalamy trasę i... jedziemy za Olkiem. Szybko skręcamy w teren, odwiedzamy okoliczne bunkry, później po starym nasypie kolejowym jedziemy dalej. Po drodze sporo błota, pokrzyw, komarów. Całkiem solidna zaprawa przed wyprawą na Odyseję Miechowicką. Zatrzymujemy się na chwilę w okolicznej knajpce. Piękne miejsce i dziwnie opustoszałe.
Jest już ciemno, jest późno, pora ruszyć w drogę powrotną. Żegnamy się z Olem i lecimy na Helenkę.


Konik na lesnej w Zabrzu © amiga


Bunkier w okolicach Zbrosławic © amiga


Niemieckie umocnienia © amiga


Jezioro w okolicach Zbrosławic © amiga



Ule na polu © amiga


Coś strasznie pusto dzisiaj w tym miejscu © amiga

Dymno 2013

Sobota, 11 maja 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Maxi Dance - Lato z komarami



Piątek. Jest nieco po 14:00, zbieramy się z Darkiem wyszamy w długą powróż do Łochowa – bazy tegorocznego Dymna.

Od 3 godzin jesteśmy już w trasie i minęliśmy... Częstochowę, na wróży to dobrze..., odprawa jest o 22:30. Stajemy na chwilę przy stacji, kupujemy coś do picia, Darek zagaduje coś o piwie na wieczór, ale w końcu pewnie po drodze będzie milion sklepów, większy wybór, poza tym mamy do kupienia i tak nieco więcej drobiazgów, przy okazji muszę odwiedzić bankomat, na wioskach może być problem z płaceniem kartą. Ruszamy, szkoda czasu.

Jesteśmy już za Warszawą, jest późno, minęła 21:00, o sklepach nie ma już mowy, jedynie jakiś bankomat banku spółdzielczego udaje się odnaleźć. Może coś zwojujemy na miejscu, dla mnie to naturalne, że „wszędzie” są sklepy nocne..

Sekretariat Dymno © amiga


Czekając w kolejnce © amiga


W końcu na miejscu, mamy jeszcze kilkadziesiąt minut do odprawy, instalujemy się w bazie, chwila rozmowy ze znajomymi, przygotowanie rowerów i pora na odprawę.

Odprawa, jakaś gra kaciana? © amiga


Omawiane są kolejne trasy, piesze, rowerowe, ekstremalne. Nas interesuje z wiadomych powodów rowerowa. Prezentowane są nam 2 płachty – 2 wielkie mapy (1:50000 z 1985 roku) z zaznaczonymi 35 punktami gdzieś w terenie. Jako bonus dostajemy kolejne 4 kartki A4 z „szczegółowymi” mapkami okolicy punktów. Są 3 rodzaje takich mapek, w skali 1:15000. Mapy dostaniemy oczywiście dopiero przed startem, teraz to tylko informacja, czego możemy się spodziewać. Mimochodem zostaje rzucona informacja o insektach na mokradłach, podniesionych stanach rzek i... w zasadzie tyle. W międzyczasie dowiadujemy się, że człowiek odpowiedzialny za rozstawienie PK na trasie jeszcze nie wrócił (wyjechał o 3:00).

Trochę czasu zajmuje nam jeszcze przygotowanie plecaków do jutrzejszego dnia, we znaki daje się brak piwa, bo oczywiście o sklepie nocnym mogliśmy zapomnieć. To nie Katowice, to nie Zabrze, to nie Śląsk... Pora iść spać, ustawiamy budzenie na 4:30.

Z cyklu wielcy polacy © amiga


Sobota, 4:30 – odzywają się kolejne telefony, chwilę później zaczyna lać. Patrzymy po sobie i... jeszcze kilka min w śpiworze dobrze nam zrobi. 10 min później jest już po ulewie, pora zacząć się przygotowywać, czasu jest niewiele...

Wybija 6:00 – w końcu możemy zapoznać się z mapami – nie wygląda to dobrze, do zdobycia jest 30 PK + 5 PK dodatkowych (nieobowiązkowych) ustalamy wstępnie trasę na kilka najbliższych PK – rysowanie całości nie ma większego sensu, jest tego zbyt dużo. Wstępny plan to zaliczenie PK po wschodniej stronie Liwiec. Wyznaczona kolejność PK to 16, 27, 26, 24, 25, 29, 28, 32, 30, 34, 33, 35, 20 – a później się zobaczy.

Ruszamy na PK 16 – Granica kultur, zarastająca polana
Punkt zaliczony dość szybko, spora liczba tłoczących się rowerzystów i piechurów wskazuje pozycję lampionu, dostęp do perforatora jest nieco utrudniony, trochę błota, każdy jeszcze stara się specjalnie nie zamoczyć. Na dokładkę dostępu do PK bronią eskadry komarów..., w ruch idzie spraj na komary, kleszcze i inne latające tałatajstwo

PK 27 – Jeziorko, zachodnia strona

Po raz pierwszy drobne problemy z mapami, przez 30 lat nieco się zmieniło, szkoły już nie ma, za to jest dom pomocy społecznej, zniknęły też niektóre ścieżki, na dokładkę coś nam się nie zgadza na mapach szczegółowych odległości są jakieś dziwne, miało być 1:15000, a wygląda na to, że jest inna skala 1:25000, szczęśliwie ten punkt też jest obsadzony i trafiamy na miejsce, jednak nazwanie tej kałuży jeziorkiem jest sporym nadużyciem, ruszamy dalej ścieżką, która kończy się... płotem, bokiem udaje się jakoś dostać do głównej drogi.

Pierwsze spotkanie z rzeką © amiga


Kierunek PK 26 – granica łąki i lasu przy jeziorku
Po drodze zatrzymujemy się przy sklepie na skrzyżowaniu dróg, wchodzę do sklepu, uzupełnić to czego wczoraj nie udało mi się kupić. Pakuję się i…. zaczepia nas tubylec informując że rowerzyści tam pojechali :). To też „tam” jedziemy, przy drodze stoi drogowskaz „3 laski”, jest nas 2 ale może damy radę, jedziemy. Wjeżdżamy w las, lasek co prawda nie ma, ale... jest ścięta gałąź brzozowa, leży w poprzek ścieżki, nie jest specjalnie duża, Darek najeżdża na nią i.... leży... wyglądało to nieciekawie. Ból, obtarcie, chyba to nic poważnego, na szczęście. Jedziemy dalej, próba posiłkowania się mapami szczegółowymi niewiele daje, problemów ze skalą ciąg dalszy, mimo tego udaje się odnaleźć PK. Wracamy.

PK 24 – wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy
Wjazd przez polną ścieżkę, później gdzieś nam ginie, jedziemy na azymut przez łąkę, później mały lasek. Docieramy do brzegu rzeki. Da się przejść nie zamaczając butów :)

Wejście na wysę? © amiga


Podziwiamy robotę bobrów, podbijamy karty i w długą.

Bobrza robota © amiga


Czeka kolejny PK

PK 25 – północny róg zagajnika sosnowego
Dość szybko docieramy na miejsce i szukamy zagajnika sosnowego, tracimy sporo czasu, widzimy, że docierają kolejni uczestnicy i... mają ten sam problem, obchodzimy wszystkie okoliczne drzewa, ale.... zagajnik moim zdaniem wygląda inaczej, tym bardziej sosnowy zagajnik. Po 30 min odpuszczamy, nie warto. Nieco psuje nam to nastrój, ale jest jeszcze spory zapas czasu i PK, więc ruszamy na

PK 28 – Róg granicy kultur

Darek na PK © amiga

Mała zmiana planów, nieco źle wyjechaliśmy, ale mamy blisko do tego PK 28 odwiedzimy chwilę później. Poważnie zaczynamy zastanawiać się nad oznaczeniami dróg na mapach, z mapy wynikało, że powinien być asfalt, a jest droga leśna, to nie pierwsze takie zaskoczenie, jednak doświadczenie Darka daje znać o sobie i bezbłędnie odnajdujemy ten PK., w tył zwrot, pora na


PK 29 – zakręt strumienia

nie mamy jakiś specjalnych problemów z tym PK, ruszam dalej na PK 32.

PK 32 – kępa drzew, mały lasek
Ktoś miał poczucie humoru opisując punkty, na szczęście nie jest on problematyczny. Więc szybki zaliczenie i pora ruszyć dalej.

PK 34 – przecinka, u podnóża wydmy
Troszkę błądzenia, kolejne miejsce gdzie coś się zmieniło od chwili wydania map którymi się posługujemy, jakby więcej budynków, więcej ścieżek, ale szczęśliwie docieramy na miejsce, lampion widać z daleka, wydmę już niespecjalnie, chociaż jest, tyle że mocno zarośnięta. Przy okazji mamy wrażenie, że komary odpuściły, tylko czemu? Podbijamy karty, w tył zwrot i na

Kolejny Pk zaliczony © amiga


PK 30 – lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania
Tym razem trochę trudniej, jakieś biegające burki powodują, że mylimy ścieżki i chwilę mija zanim naprawiamy błąd i leśnymi przecinkami z grubsza trafiamy w miejsce gdzie powinien być PK. Lampion jest mocno wypłowiały, słabo widoczny w gęstwinie młodych drzewek, odnalezienie go zajmuje nam chwilę. Przez łąkę ruszamy dalej, ścieżka gdzieś nam ginie, jednak z daleka widzimy drogą do której musimy dotrzeć, jedziemy na przełaj i niewiele by brakowało abym wpadł na elektrycznego pastucha, zatrzymuję się w ostatniej chwili kilka cm od niego...

Bocian w oddali © amiga


Darek w oddali © amiga


Jest lampion © amiga



PK 33 – skrzyżowanie przecinki z drogą
Dotarcie w okolice PK zajmuje nam trochę, jednak to co tam zastajemy trochę przerasta moją wyobraźnie gdzie można postawić PK. Droga totalnie zalana, opłotkami, boczkiem udaje się przebyć z buta ok 200m przez rozlewiska, bagna, w końcu jest podbijam karty i... jak wrócić ;P, znowu na azymut , przez moczary.... komary znowu przypomniały sobie o nas.... Ewakuacja!!!

Już tyle piachu, błota a napędzie © amiga


PK 35 – kępa drzew na polu
W końcu coś przyjemniejszego sporo otwartego terenu, szybka jazda, PK mamy zaznaczony na zdjęciu satelitarnym, zero problemów z odnalezieniem, komarów nie ma ;), Podbijamy karty i w drogę.

Wiele razy spotkaliśmy się gdzieś w drodze © amiga


Kłębiące się chmury © amiga


PK 20 – róg wału
Tym razem długa prosta wzdłuż wałów przeciwpowodziowych na Bugu, trochę piachu, ale już przywykliśmy, piorunem docieramy na PK, widać go z daleka... co prawda na zdjęciu Satelitarnym wgląda to inaczej, jednak podniesione poziomy rzek i zalany teren odmieniły nieco oblicze tej okolicy.

Malownicze rozlewiska © amiga


Pk na wale © amiga


Skończyły nam się PK które zaznaczyliśmy na starcie, teraz to już improwizacja, najbliżej mamy
PK 21 – skrzyżowanie przecinek przy rowie.
Spoglądamy na mapy do PK prowadzą 2 przecinki, przy w połowie pierwszej jest na mapie zaznaczone bagno. Wybieramy tą drugą. Jedziemy przez las. Mamy do pokonania ok 1800m przez las. Pierwsze 600 jest bezproblemowe, jednak dalej ścieżka jest nieco bardziej zarośnięta, teren robi się podmokły, zwalniamy. Jadę przodem, przejeżdżam przez kilka kałuż, wjeżdżam w kolejną i.... cudem udaje mi się wylądować bezpiecznie na nogach, 2/3 koła wpadło do zalanej dziury. Wyciągam Manfreda i dalej już z buta przebijam się przez bagnisko. Nienażarte latające bestie tną nas z każdej strony. Przypomina mi się, że żaby jedzą komary, może jak zaczniemy kumkać lub rechotać to je odstraszymy, chociaż trochę? Ale nie jest nam do śmiechu rechotanie wychodzi nijak :) W końcu udaje się dotrzeć na miejsce, odbić karty i ruszamy dalej, jak się okazuje drogą która jest może trochę piaszczysta ale przejezdna i bez jakichkolwiek rozlewisk, kałuż.... ech.... Może będzie to nauczka na później? Na chwilę łączymy siły z Anią, Przemkiem poznanymi o drodze, jedziemy w tym samym kierunku na


PK17 – zachodni brzeg bagienka
Początkowo idzie rewelacyjnie, dalej zaczynają się schody nie ma ścieżek tych które powinny być, strumienie też jakieś inne... przebijamy się nieco na azymut w końcu docieramy do miejsca gdzie spodziewamy się PK, spoglądamy na mapę szczegółową, odmierzamy wg skali 1:25000 i jedziemy, ścieżka coś szybko się skończyła, chyba źle wjechaliśmy, Ania i Przemek zawracają, Przemek odpuszcza i jedzie gdzie indziej, Ania odmierza jeszcze raz drogę. Za to ja zsiadam z rowera, idę na azymut, przechodzę przez jakiś strumień, zimny, w butach chlupie, obchodzę dobry kawał okolicy i wracam. Może 20m przed miejscem gdzie czekają rowery trafiam na PK. Hmmm. Coś jest nie tak... Spoglądamy na mapy i okazuje się, że wycinki pochodzą z 3 różnych źródeł i są w kilku różnych skalach, te bardziej zielone to prawdopodobnie skala 1:25000, te niebieskawe to 1:15000 a zdjęcia satelitarne nie mają skali. Ech....
Ruszamy dalej, chwilę później zauważam brak jednego licznika, shit.... jednak wiem, że stało się to na odcinku max 200, wracam się z buta. Odnajduję go, powrót biegiem, wsiadamy na rowery i jedziemy na

PK 15 – na tyłach cmentarza sióstr zakonnych

Kawałek przez ruchliwą 62, nie jest dobrze gdy samochody z dużą prędkością wymijają nas, na szczęście tuż za mostem na Liwcu skręcamy w prawo, jest spokojniej, bezbłędnie trafiamy na PK, wracamy na główną drogę i pora rozrysować plan obejmujący kilka dodatkowych punktów kontrolnych. Przeliczamy też czasy gdy nie zaliczymy czegoś. Okazuje się, że nie warto walczyć w tej chwili do końca, zysk ze zdobytych PK może nie zrównoważyć czasu ich poszukiwania, Chyba pora zmienić strategię, decydujemy się zaliczyć jeszcze kilka okolicznych miejsc i odpuszczamy resztę, błąkania po bagniskach mamy dość, podobnie jak latających żarłocznych bestii, tym bardziej że skończył nam się środek przeciwkomarowy.
Pora na

PK 14 – kępa drzew nad Liwcem
Większość po szosach, w Stachowie zatrzymujemy się w napotkanym sklepie, klimat dość dziwny, zresztą ogólnie okolica jest dość dziwna, miałem wrażenie, że ktoś cofnął czas o przynajmniej kilkadziesiąt lat. Miejscami nie widuje się murowanych domów, są tylko drewniane na dokładkę mocno już zniszczone, obok chałup znajdują się rozlewiska, mniejsze, większe, ale są praktycznie wszędzie, za to prawie nie widać pól uprawnych bo i gdzie? Na mokradłach? Może ryż by tutaj się przyjął, ale podłoże jest piaszczyste, więc pewnie też nie... Zwierząt hodowlanych praktycznie nie widać, może jakieś pojedyncze sztuki, ale to wszystko. Drogi asfaltowe należą do wyjątku. Za to sporo starych samochodów, motorów, skuterów, działających motorynek.... Jedyne z czego tu pewnie by się wyżyło to hodowla żab na rynek francuski. Pożywienia mają pod dostatniem, samo się mnoży na bagniskach.

Chwila odpoczynku w wsiowym sklepie © amiga



Chwilę uzupełniamy braki energii w sklepie przysłuchując się lokalnej gwarze ;P knajpiarskiej i ruszamy dalej, szkoda czasu. Kawałek dalej wjeżdżamy w ścieżynkę by zdobyć PK, znajdującego się w krzakach tuż nad brzegiem rzeki. Wracając spotykamy kilku znajomych, wymieniamy kilka zdań i każdy rusza w swoją stronę. My jedziemy na kolejny

PK 13 – róg granicy kultur na brzozo-sośnie
Odnalezienie właściwej ścieżki nie stanowi problemu, jednak im dalej w las tym bardziej otaczają nas chmary komarów, miejscami robi się ciemno od nich i te ciągłe bzzzzz.... dookoła,

Leśna rzeczka © amiga


Chwilę tam spędzamy, PK i uciekamy z lasu, pewnie straciliśmy po kilka litrów krwi... musimy dostać się jak najszybciej do drogi, tam nie ma tyle tego tałatajstwa. W koło wplątuje mi się jakiś patyk, jadę dalej, nie chcę się tutaj zatrzymywać, dopiero a szosie usuwam dziadostwo. Kawałek dalej czuję bicie na kole, chyba trzeba będzie je wycentrować, patyk pewnie narobił trochę szkód..., moja wina...

I hopsasa © amiga


Wracamy do bazy, jednak po drodze zaliczymy jeszcze jeden

PK 31 – zakole rzeki od wschodu
zaczynamy już popełniać błędy, początkowo źle skręcamy, szybko jednak korygujemy błąd, mijamy rzekę i wjeżdżamy w teren, tyle że PK nie ma, postanawiamy wrócić do szosy... i pojechać nieco w kolo przecinkami, jednak coś dalej jest nie tak przecinki są, jakie jakieś dziwne, kawałek dalej jest cmentarz, pewnie jakiś nowy bo na mapie go nie ma… kawałek dalej jest kolejny mostek, kolejna rzeka. Jeszcze raz spoglądamy na mapy i... w końcu zauważamy... na mapie też jest cmentarz i są 2 rzeki... już wiemy gdzie jesteśmy, pora do lasu pora odnaleźć PK podbić karty. Wracamy do bazy. Mamy dość.

Urokliwe miejsce nad rzeką © amiga


Baza
Uff. Wróciliśmy spoglądamy na siebie, na całym ciele mamy masę bąbli po ugryzieniach komarów. Chwila na mycie rowerów, pora na posiłek. Idziemy na stołówkę i.... szok. Proszę usiąść, już podajemy... dostajemy zupę, ciężko mi określić jaki miała smak, ale była dobra, była ciepła, a przede wszystkim była...., może 30s później podchodzi do nas kolejna osoba z obsługi kładąc na stole 2 hot-dogi. Patrzymy po sobie ale ok. Nie mija nawet10s i dostajemy kolejne 2 hot-dogi. Z opadniętymi szczękami patrzymy po sobie, po obsłudze.... wow.... Logistyka na najwyższym poziomie. W McDonald's mogą się od nich uczyć.

Posiłek w bazie rajdu © amiga


Minęła dobra godzina po zimnym prysznicu i wstępnym zapoznaniem się z wynikami ruszamy w drogę powrotną...

Wstępne wyniki © amiga


Było ciężko, sporo bagien, piachu, a przede wszystkim komarów dawał się we znaki. Jednak coś jest w tym maratonie, coś innego ,niepowtarzalnego, teren łaski jak stół, ale można się zmęczyć. Już za rok kolejna edycja :)


Rudawska Wyrypa

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(9)
Justyna Steczkowska - Sabat Czarownic 2



3 maja 2013 roku.
Jak można uczcić takie święto? Tylko w górach na rowerze. Wraz z Darkiem około godziny 16:00 lądujemy w bazie „Rudawskiej Wyrypy” w Łomnicy. Dojeżdżając na miejsce mieliśmy mieszane uczucia, bo po pierwsze w tym roku gór jeszcze nie widzieliśmy, nie wspominając o jakiejkolwiek jeździe po nich. Na dokładkę przez całą drogę towarzyszy nam rzęsisty deszcz.
Już na miejscu mamy okazję towarzyszyć organizatorom w otwarciu biura ;), chwila na powitanie i kierujemy się na stołówkę, mamy 2 godziny czasu do chwili gdy będziemy mogli się usadowić i być może chwilę pospać przed czekającym nas wysiłkiem.
Wybija 18:00, w końcu chwila na przygotowanie posłań na jednym z korytarzy, przepakowanie się i pora chwilę zająć się rowerami. Przy okazji uświadamiam sobie, że chyba mnie po....o, jadę w góry w ciężki teren na szosowych oponach i kasecie. Nie wiem czy sobie poradzę, czy uda mi się wspiąć na jakąkolwiek górkę.
Do startu niby sporo czasu, jednak gdzieś te minuty i godziny lecą, nie zauważamy a już minęła 22:00 za chwilę odprawa techniczna.


Na odprawie © amiga


Dostajemy mapę, + kilka kartek z dokładnym usytuowaniem punktów w terenie, trochę tego dużo. Patrzymy to na mapy, to na siebie. Uczucia mieszane. Ubrać brązowe gacie, czy może od razu czerwoną koszulę?
Wybija 23:00 – pora startu, pakujemy mapy do mapników i w tej chwili zauważam brak karty startowej, shit !!! Chwila zastanowienia i chyba domyślam się gdzie jest, gdzie ją zostawiłem. Biegiem do „rowerowego garażu” i powrót już z kartą.
W końcu ruszamy, jako ostatni, jednak to nie maraton MTB gdzie liczy się każda sekunda i miejsce z którego się startuje.
Początek prosty, niby delikatnie pod górkę, ale to szosa, nie czuć tych delikatnych podjazdów, można je śmiało zignorować, pędzimy ile sił w nogach, dość szybko doganiamy maruderów. Początkowo mamy delikatne problemy z nawigacją trzeba przywyknąć do map na których nie ma żadnych nazw miejscowości. Ta mała niedogodność specjalnie nie przeszkadza i po kilku spojrzeniach na mapie świetnie sobie z nimi radzimy, w zasadzie umieszczenie dodatkowych informacji mogłoby wręcz przeszkadzać.

Wjeżdżamy na żółty szlak w okolicach Janowic Wielkich (na mapie oczywiście nie ma żadnych oznaczeń szlaków, za to są na drzewach, słupach itd...), Wspinamy się kilometr za kilometrem żużlową doliną, mijając po drodze Mały Wołek i Wołek, lekko podmokłe podłoże daje się nam we znaki. Zbliżamy się do miejsca gdzie wg nas powinien być PK1, hm... punkt powinien być za wartkim potokiem płynącym wzdłuż ścieżki, jednak jakoś nie mamy ochoty na moczenie się w lodowatej wodzie. Po raz pierwszy spoglądamy na dodatkowe informacje umieszczone na osobnych kartkach n mapki bezpośredniej okolicy PK. Od razu widać, że coś jest nie tak, że nie jesteśmy w tym miejscu. Obok znajdują się jakieś magiczne piktogramy, ale cóż, trzeba będzie się przyjrzeć kiedyś co one oznaczają. Teraz możemy się jedynie domyślać.
50m dalej jest wjazd na interesującą nas ścieżkę i bez błąkania docieramy do PK1.

Kamieniołom w nocy © amiga


Pora skierować się na PK2. Z mapy wynika, że jest umieszczony w okolicy kamieniołomu w okolicach Przełęczy Rudawskiej. Nie udaje nam się znaleźć właściwej ścieżki jest ukryta za samochodami. W efekcie robimy kółko i lądujemy niedaleko punktu wjazdu w okolice kamieniołomu. Chwila zastanowienia, możemy nadrobić trochę drogi i podjechać po szosach, tyle, że stracimy kolejne cenne kilkadziesiąt minut. Od startu minęły już 3 godziny, a mamy zdobyty 1 pk. Odpuszczamy PK2, szkoda czasu, kierujemy się na PK 3.

PK 3 - lub 59 jak kto woli :) © amiga


Tym razem sporo zjazdów, tyle, że podłoże mocno niestabilne, usiane tu i ówdzie kamieniami, fragmentami drzew po ścince i poprzecinane podeszczowymi strumieniami, chwilami nie ma mowy o jeździe. Trzeba zejść z roweru i go przenieść, przeprowadzić. Ostatnie kilka km to szubki zjazd gdzieś po drodze wypada mi z mapnika mapa. Chwila zastanowienia czy się wracać, ale jak przypomnę sobie po czym jechaliśmy to... odpuszczam. Mamy jeszcze jedną. Po chwili wjazd w teren, ale... coś się nie zgadza, droga prowadzi nie w tym kierunku. Pora na analizę mapy i... nie jesteśmy na tej ścieżce na której powinniśmy. Wycofujemy się kawałek i tym razem już właściwą drogą docieramy w okolice PK. Chwila na odszukanie i jest. Podbijamy karty i ruszamy dalej, znowu podjazd, znowu sporo błota. później udaje się zdobyć PK :)

Potok o świcie w pobliżu PK © amiga


Rzut okiem na karty, mapy © amiga


Pora na PK 4, tym razem zero problemów punkt odnajdujemy dość szybko, mało tego piktogramy umieszczone przy pozycjach poszczególnych PK coraz więcej nam mówią, zaczynamy się domyślać co one oznaczają :) Mała przerwa i pora ruszamy, zaczyna świtać, budzi się dzień, a my w drodze :). Zbliżamy się do kolejnego miejsca gdzie spodziewamy się PK5 i... nie ma punktu. Znowu próbujemy rozszyfrować piktogramy. Co może oznaczać, wężyk, krzyżyk i wężyk? Oczywiście skrzyżowanie że strumieni ;P. Dosłownie 5-6m od nas znajduje się coś takiego, podbijamy karty i ruszamy dalej.

Budzi się dzień © amiga


Poranne zamglenia © amiga


Śnieżka - jeszcze chwila i tam będę - znowu :) © amiga


Spoglądamy na mapę i... chyba odpuścimy PK6 i 7, są zlokalizowane gdzieś w okolicach Karpacza, długi ciężki podjazd. Wiemy, że i tak dzisiaj nie wygramy, więc czy będzie 1 PK więcej czy niej to już nie robi różnicy. Skracamy trasę kierujemy się na PK 8. Mały błąd nawigacyjny szukamy kolejnego PK 50m za wcześnie. Udaje się jednak dość łatwo skorygować błąd i odnajdujemy punkt.

Czas na fotę :) © amiga


Taki poranek tylko w górach © amiga


Radość dla oka... :) © amiga


W końcu przyszła pora na PK9, to baza, więc nie mamy żadnych problemów z odszukaniem tego miejsca, na dokładkę jest szansa na zmianę ubrań, jednak temp. nad ranem dość mocno spadła, jest ok 4 stopni, więc wielkich zmian w ubiorze nie ma. Za to uzupełniamy banki i żołądki, ruszamy na PK10 początek odcinka specjalnego. Z opisu wynika, że to tylko ok 10km a do zdobycia 12 punktów, powinno być prosto i szybko dodamy kilkanaście PK do naszego wyniku. Początkowo szacuję trasę na ok 90 min z buta. Jednak głębokie błoto, kałuże, ścianki, kamienie zmuszają nas do korekty planów, w wielu miejscach nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe.

Odcinek specjalny - jest... specjalny :) © amiga


Ciężki teren daje nam się we znaki. Jednak zdobywamy komplet PK na OS-ie w kolejności: S10, S09, S04, S02, S03, S04, S06, S05, S08, S07, S12 i S11.

Ukryty wśród skał © amiga


Mały Tyrol © amiga


Ukryty w ruince © amiga


Dojeżdżamy w końcu do mety Odcinka specjalnego. Uff – zajęło nam to 3 godziny. PK 23 zaliczony – meta OS-a :). Przerwa, na uzupełnienie baków, zjadamy po bananie i ruszamy dalej. Po drodze jeszcze PK 24 i PK 25 i możemy skierować się do bufetu na PK 26 sporo ruchliwych szos i jest...siadamy, raczymy się gorącym kubkiem, możemy też spłukać rowery, naoliwić napędy i chwilę odsapnąć.

Chwila dla roweru © amiga


Jeszcze tylko z tej strony © amiga


Trochę się tego nazbierało © amiga


Też nieciekawie © amiga


Jak on to przeżył © amiga


Dostajemy też kolejną mapę, na drugą pętlę – tą.... bardziej terenową. Spoglądamy na mapę, na siebie i... krótka decyzja. Mamy na dzisiaj dość zaliczymy po drodze jeszcze ze 2 PK i do bazy. PK 38 i PK 39 mamy po drodze więc zaliczymy je i starczy. Na pierwszy ogień idzie PK 39, jest jednak coś co nas delikatnie niepokoi, poziomice jakoś tak gęstnieją na mapie, okazuje się, że podjazd jest męczący , kolejne kilka km pod górkę. Punkt znajduje się za skałką na polu ogrodzonym płotem, Więc skok przez plot i podbijamy karty. Powrót i... odpuszczamy PK38, wiele to już nie zmieni. Lecimy do bazy, jednak czuję dziwną potrzebę uzupełnienia elektrolitów, w wolnym tłumaczeniu muszę napić się koli. W sklepie jest tylko pepsi, jest mi wszystko jedno. Kupuję 1.5 wariant tego napoju + po 2 pączki w czekoladzie, siadamy na chwilę na trawie w pobliżu marketu. Jak fajnie gdy 4 litery mogą spocząć na czymś co nie podskakuje na wybojach.
20 min później dosiadamy rowerów i mkniemy do mety. Jest już pierwszy zawodnik z TR200 z zaliczonymi wszystkimi PK. Jak? Nie mam pojęcia, niemniej należą się gratulacje.

Jesteśmy już w bazie, zaliczone 25PK, 118km, 3600m przewyższeń. Jak na pierwszy taki „numer” to całkiem nieźle...., wiem jedno, podobało mi się ;) pewnie jeszcze tutaj wrócę na kolejne wyrypy, na kolejne edycje :)

Zautomatyzowany system wydawania biletów na A4 ;P © amiga



BikeOrient – Wzniesienia Łódzkie - EBT( Debiut )

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(6)
Zagubiłem się w mieście - Kazik




Trochę po godzinie 9:00 dojeżdżamy do bazy RNO – BikeOrient :) znajdującego się w Ośrodku Edukacji Ekologicznej w Lesie Łagiewnickim. Mamy „sporo czasu” do odprawy jest grubo ponad godzina.
Startuje nas trójka Darek, Andrzej i oczywiści „Mła”, jednak tym razem jest nieco inaczej, startujemy jako Etisoft Bike Team. Firma w której pracujemy zauważyła nasze poczynania i postanowiła nas wspomóc w zmaganiach. Całość krystalizowała się kilka miesięcy, ale w końcu możemy wystartować jako EBT :)

Sprawdzenie sprzętu © amiga


Na parkingu pierwsze zaskoczenie, kilku uczestników rozpoznaje logotyp, nazwę i wie czym się zajmujemy. Gdy minął pierwszy szok, wymieniamy kilka zdać i czujemy, że to co robimy, to, że reprezentujemy firmę ma sens :)

Pogoda jeszcze dopisuje © amiga


Wróćmy do rajdu
Trwają przygotowania rowerów, schodzi nam na tym około godzina. Kilkanaście minut przed startem postanawiamy na chwilę wjechać w las, sprawdzić sprzęt, rozruszać się, rozgrzać...
Pogoda dopisuje, nad nami błękitne niebo, gdzieniegdzie usiane białymi chmurkami, świeci słońce, jest ciepło. Jednak wszystkie prognozy wskazują iż za kilka godzin nie będzie tak ładnie, pogoda ma się załamać,

Chwila oczekiwania na odprawę.... © amiga


Pora zakończyć szybki rozjazd i dotrzeć do bazy. Za chwilę ma się rozpocząć „ceremionia” odprawy oraz rozdanie map. Wszystko przebiega dość sprawnie. Andrzej wyrusza samotnie na walkę z trasą, z nawigacją, a ja z Darkiem zabieramy się za wstępne rozrysowanie plany trasy, zaznaczamy kilka punktów zostawiając dalsze decyzje na później, zemści się to na nas później.

Przyjechalo trochę bikerów © amiga


Odprawa techniczna © amiga



Mapy - jeszcze dziewicze © amiga


Ruszamy w teren, na pierwszy ogień idzie
PK10 – ogrodzenie
Mapa lasu Łagiewnickiego ma skalę 1:15000 ciężko się przyzwyczaić do takiej skali, gdzie 1,5km to aż 10 cm, „przejazd mapy” w poprzek zajmuje nie więcej niż 6-7 minut.
Za to w samym lesie świetnie oznaczony zielony szlak, rowerówki itd, do punktu docieramy w kilka minut, nawet nieco go przejeżdżamy, na szczęście dość szybko naprawiamy błąd i możemy jechać dalej do

PK4 – róg ogrodzenia
Całość pokonujemy szosami, najlepszy możliwy wybór, mijamy pałać Hainzla, kościół św. Antoniego i klasztor franciszkanów. Z daleka widać lampion i kręconcych się w pobliżu rowerzystów :), nie ma się specjalnie nad czym zastanawiać, zresztą czasu na zwiedzania okolicy też nie mamy, w końcu to zawody, a nie wycieczka krajoznawcza, na tą pewnie też przyjdzie kiedyś czas. Podbijamy karty i ruszamy na pobliski

PK1 - szczyt wzniesienia
którym okazuje się Ruska Góra, w końcu musimy się zmierzyć z podjazdem w terenie, bez problemów docieramy na miejsce odbijamy się i ruszamy dalej leśnymi ścieżkami szukać

PK8 – skrzyżowanie dróg
Większość trasy pokonujemy niebieskim szlakiem napoleońskim, a kawałek dalej kilkaset metrów leśną rowerówką, Nawigacja banalna, bezbłędnie zaliczamy kolejny punkt, a przy okazji jest szansa na uzupełnienie energii, miejsce okazuje się punktem żywieniowym. Posilamy się, uzupełniamy elektrolity i musimy dorysować kawałek trasy, nasze wcześniejsze malunki kończą się na tym punkcie. Rozrysowujemy kolejny fragment trasy, Jedziemy na

PK15 – zagajnik
W ciągu kilku minut jesteśmy na miejscu, nie zastanawiamy się wiele, podbijamy karty i.... Darek zauważa, że zamiast na PK13 lepiej będzie zaliczyć wcześniej

PK7 – szczyt wzniesienia
Późniejszy powrót do tego punktu kosztowałby mas zbyt wiele czasu, więc lepiej zaliczyć go od razu, kolejne miejsce szybko odnalezione, jednak wjeżdżając czuję że coś jest nie tak z rowerem, na zakrętach strasznie pływa, widzę że zeszło powietrze z dołu opony. Ech..., chwila postoju, zmieniam dętkę, Darek w tym czasie poprawia mapnik. Tracimy ok 10 minut.
Gdy wszystko jest ok możemy ruszyć dalej, tym razem zabieramy się za resztę punktów na drugiej mapie. Pora pojechać na PK13. Jadąc jednak sosami zjeżdżamy popełniamy błąd w nawigacji, przejeżdżamy drogę w którą mieliśmy skręcić i zamiast na PK13 docieramy do drogi nr 14, z mapy wynika, że musimy skręcić w lewo i podjechać ok 3km. Co prawie czynimy i skręcamy w... te drugie lewo więc zamiast zbliżyć się do poszukiwanego punktu oddaliliśmy się jeszcze bardziej. Przyglądamy się mapie i.... najlepszym wyborem w tym przypadku będzie

PK16 – cmentarz
bocznymi drogami docieramy w pobliże punktu, zagadujemy autochtona o położenie cmentarza, i.... zostajemy zdrowo zrugani za wcześniej przejeżdżających tędy bikerów, okazuje się, że wszyscy jeżdżą na przełaj prze prywatną łąkę, a później pole, nie chcemy podsycać agresji rozmawiamy z nimi krótko, właściciele uspokajają się i sami wskazują nam położenie cmentarza ewangielickiego,

Cmentarz ewangielicki © amiga
w zasadzie tego co po nim zostało. Podbijamy karty i pora na



PK14 – szczyt wzniesienia
Bardzo szybko odnajdujemy do i nie zastanawiając się wiele ruszamy dalej odszukać

PK17 – ruiny budynku
to najdalej wysunięty na wschód PK, zaliczając go od tej chwili będziemy powoli wracać do bazy, w zasadzie to jesteśmy w połowie dystansu do pokonania :), jadąc po terenie prawie przegapiłem ten punkt, na szczęście pierwszy nawigator czuwa i zwraca moją uwagę na ruinę, chyba raczej resztki fundamentów budynku. Ponownie podbijamy karty i pora ruszyć do

pewnie kawałek dalej stoi policja z suszarką © amiga


PK20 -zagajnik
na mapie zaznaczona jest ścieżka i obok widać, że będzie w pobliżu budowana droga, ruszamy i... trafiamy na plac budowy fragmentu A1, na szczycie wzniesienia widać pracująca koparkę, ale my nie damy rady? Wjeżdżamy na rozkopany teren i... obydwoje mamy dość dziwne wrażenie, w jednaj chwili czujemy jak zapadają się koła, rowerem jedzie się jakby opony kręciły się w kilkucentymetrowym budyniu, dziwne uczucie.... jedyne w swoim rodzaju, ciężki podjazd, ale... zjazd również nie należy do super szybkich. Chwilę później docieramy do drogi asfaltowej...., na której jest niewiele asfaltu,to nie pierwsze takie miejsca, ale też nie ostatnie na naszej trasie, mam wrażenie że to dość charakterystyczny motyw w tym regionie. Odbijamy w dróżkę polną i szybciutko zaliczamy kolejny PK :). Przyszła pora na

PK19 – skrzyżowanie dróg
Mijamy dworek w Starych Skoszewach, kawałek dalej na wzniesieniu mijamy kościół Wniebowzięcia NMP i św Barbary po czym skręcamy na zielony szlaka po przecięciu szosy wjeżdżamy na łódzki szlak konny (pamiętam je z jury kr-cz), jednak ten jest całkiem przyjemy, prawie jak polna autostrada. Punkt znajduje się przy krzyżu. Chwila na podbicie kart i kolej na

PK18 – szczyt wzniesienia
kolejny kawałek trasy nad którym nie ma się co specjalnie zastawiać, większość o szosach, do Pk docieramy w ekspresowym tempie., z jego odnalezieniem też nie ma większego problemu. Pora na kolejny

PK13 – mała żwirownia
podchodzimy do tego PK po raz drugi. Pora naprawić wcześniejszy błąd w nawigacji. Droga prowadzi częściowo lasem z niesamowitym zjazdem na którym osiągamy chyba najwyższą prędkość :), tyle, że zniszczony asfalt, a później kamienie zmuszają nas do nieco ostrożniejszej jazdy. Ponownie docieramy do drogi 14, przejazd od szosą i kawałek dalej mamy skręcić w teren. Mama jest dość dokładna jednak udaje nam się, źle wjechać i... zamiast zjechać kilkaset metrów w dół i wbić się w kolejną ścieżkę która doprowadziła by nas na PK, postanawiamy kontynuować wspinaczkę i wjechać przecinkę najeżdżając punkt z drugiej strony. Oj... okazuje się to jedną z najgorszych decyzji, tracimy się w terenie, nie jesteśmy w stanie ustalić swojej pozycji, trochę kręcimy się w kółko... w końcu decyzja zjeżdżamy do pobliskiej drogi do przystanku PKS- który jest charakterystyczny i ponownie najedziemy na PK tym razem odmierzając drogę. Masakra, okazuje się że w zasadzie przejechaliśmy koło tego miejsca wcześniej może w odległości 100-150m. Straciliśmy niepotrzebnie ponad 40minut. Mamy nauczkę na przyszłość. Od jakiegoś czasu zaczął padać też deszcz, robi się nieprzyjemnie, jest chłodno.

mała żwirownia.... (jak dla mnie to dziura w ziemi) © amiga


Skoro Pk jest już zaliczony pora wrócić na pierwszą mapę do lasu Łagiewnickiego zaliczyć brakujące 8 PK. Kierujemy się na

PK3 – skraj lasu
Zaczyna czuć zmęczenie, ale nie te fizyczne, zaczyna popełniać błędy w nawigacji, dobrze że mam bardziej doświadczonego kompana, w odpowiednim momencie zwraca mi uwagę, że pora na wjazd w teren aby odszukać punkt. Niebieski szlak jest rewelacyjnie oznaczony i nie mamy roblemu z dotarciem na miejsce. Karty podbite i jedziemy na

PK11 – nasyp
umieszczony jest przy jednej z leśnych ścieżek, lampion jest widoczny z daleka, odnajdujemy go bardzo szybko. I kawałek dalej czeka na nas kolejny

PK9 – szczyt wzniesienia
docieramy na miejsce w niespełna 2 może 3 minuty, punkty w lesie Łagiewnickim są rozłożone blisko siebie, w charakterystycznych miejscach widocznych z daleka, przynajmniej tak nam się jeszcze wydaje. Podbijamy karty i pora na

PK 16 – szczyt góry
szczytem okazuje się „Rogowska Góra (śmieciowa)”, sam bym tego nie nazwał górą, ale jest kawałek podjazdu a w zasadzie podejścia, bo na szczyt prowadzą 3 ścieżki, w lewo, w prawo i centralnie środkiem, jako, że nie znamy tego miejsca wybieramy środkową, ścianka jest stroma i nie ma mowy o podjeździe, już na szczycie widać, że najlepszą opcją była ścieżka lewa, dość łagodna okalająca „górę”. Poszło szybko. Pozostały do zaliczenia już tylko 3 PK.

Widok z Rogowskiej Góry (śmieciowej) © amiga


Ruszamy na ten wysunięty najdalej na południowy-wschód

PK2 – skraj lasu
tym razem mamy do pokonania ok 3km rogi na wprost, na miejscu opis i oznaczenie okazuje się nieco mylące, 2 razy podchodzimy do tego PK. I w końcu z wykorzystaniem linijki udaje się je odnaleźć. Pozostał powrót do szosy niedaleko mety i odszukanie

PK5 – szczyt wzniesienia
kolejny szczyt, znowu las, jednak tym razem jest jakoś inaczej, o ile wcześniej wszystkie ścieżku i drogi rowerowe było dobrze oznaczone to tym razem nie ma nic. Nie ma oznaczenia które powinno być – czerwona ścieżka rowerowa. Jeździmy w pobliżu miejsca gdzie spodziewamy się PK i nic, robimy kółeczko i wracamy do drogi, w ruch idzie ponownie linijka, odmierzmy dokładnie kolejne metry i … punktu nie ma, czas leci, do zamknięcia mety pozostało tylko kilkanaście minut, a my jesteśmy jeszcze w lesie, w końcu decyzja, punkt powinien być tam jedziemy offroad na azymut i... trafiamy na PK. Okazuje się, że była nawet ścieżka, tyle, że odchodziła nieco w innym miejscu niż się spodziewaliśmy, była wąska i przykryta grubą warstwą zeszłorocznych liści....
Do zaliczenia pozostał już tylko PK12 – paśnik – to punt którego nie zauważyliśmy wcześniej, a który właśnie się mści... mamy może 10 min. Odpuszczamy, lepiej jednak dotrzeć do mety przed czasem z jednym brakującym PK niż z kompletem o czasie. Jedziemy na metę – trudna, ale jedyna słuszna decyzja. Na miejscu spotykamy się z Andrzejem, czeka na nas ponad godzinę, ech... to efekt 2 błędów – Pk13 * 2 i PK5. Trudno.

ogłoszenie wyników © amiga


Czekamy chwilę na ogłoszenie wyników, w międzyczasie jakaś kiełbaska, herbatka, kilka wymienionych z innymi zawodnikami zdań.
Dekoracja przebiega dość sprawnie, pozostało się pożegnać i ruszyć w drogę powrotną. Zaczynamy tez odczuwać zmęczenie, chłód... Pakujemy rowery i pora wrócić do Zabrza...

Jak na pierwszy występ to wyszło nieźle, kolejne RNO pokaże na co nas stać, a to już w przyszły weekend. Nie będzie lekko.

Na szczęście nie byli potrzebni © amiga


Toszek

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · Komentarze(6)
Marek Dyjak - Sam pan wie


Po dość ciężkiej sobocie, przyszła pora na niedzielny poranek, na stawienie się o umówionej godzinie na Helence, plan narodził się w piątek. Już było wiadomo, że czasu nie będzie zbyt wiele, więc wariant skrócony – Toszek.

Wdziewam na siebie krótkie spodenki, bluza jeszcze długa. Na starcie ok. 7 stopni i świeci słońce. Jedzie się przyjemnie, ale nie warto dzisiaj przeginać, czeka mnie setka…

Trochę po 9:00 dojeżdżam na Helenkę, zatrzymuję się na chwilę przy ruinach domu, chwila na focenie i ruszam na spotkanie z Darkiem i jego rodziną.

Zabytki na Helence :) © amiga


Miło upływa czas na gadkach, jednak plan trzeba wykonać, trzeba ruszyć do Toszka, sprawdzić gdzie w końcu wszyscy kiedyś wylądujemy…

Plan obejmuje tylko szosy, w lesie jest jeszcze zbyt mokro, aby tam się pchać, aby brnąć przez maź oklejającą koła. Z Helenki dość szybko docieramy do Ptakowic i już z daleka rzuca się w oczy długo wyczekiwany przybysz z Afryki. Nie można było się nie zatrzymać i powitać go…, jeszcze sam w gnieździe, widać, że trwają porządki.

Uratowani! Uratowani jesteśmy! Bocian! Patrz! Bocian! Jak on żyje, to znaczy, że my też możemy. © amiga


Po kilku minutach ruszamy dalej, kierunek Wilkowice, Księży Las i Łubie… Zatrzymujemy się przy kościele, Darek idzie focić, a ja zabieram się za wymianę dętki, czuję że delikatnie schodzi mi powietrze… znowu na coś najechałem? Po wymianie zamieniamy się, Darek pilnuje dobytku, a ja idę na przyległy do kościoła cmentarz. Chwilę focę i zaczepia mnie tubyle, zaczyna opowiadać o leżącej tutaj żonie John Baildon, okazuje się, że oprócz niego pochowanych jest tutaj sporo więcej osób z tego zacnego rodu.

Cmentarz przy kościele w Łubiu © amiga


Chwila rozmowy i okazuje się, że niedaleko za majątkiem wystarczy skręcić wedle tych brzózek i w polu stoi metalowy krzyż i hełm z przestrzelinami na grobie żołnierza. Dziękujemy i ruszamy, majątek jest, brzózki też, wjeżdżamy w polną drogę, ale krzyża jak nie było tak nie ma… pewnie coś nie tak… pewnie nie te brzózki, patrzymy na mapę, gps-a i wygląda, na to, że tuż za laskiem jest droga która nas interesuje, jako, że trakt jest dość szeroki a i błota niewiele więc jedziemy dalej, kilka razy widzimy uciekające sarny, pięknie jest. Już przy lesie zaczyna się robić ciekawie, terem mocno podmokły, sporo błota, chwilami nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe. Docieramy do mostku przechodzimy na drugą stronę i… co dalej ?

Mostek na rzeczce Kwai? © amiga


Czekam na bardziej dynamiczną akcję.... © amiga


Ścieżka jest, ale jakaś taka dziwna, kawałek dalej rozwidlenie, jedna ścieżka zawraca tam skąd przyjechaliśmy, druga prowadzi przez las… . Wybieramy tą drugą opcję. Początek to rozlewisko, ale tuż za jest znowu ścieżka, tyle, że nieprzejezdna. Rowery w dłoń i idziemy dalej ścieżka kończy się i pozostaje nam się przebić na azymut ;) prowadzę przez pole jeżyn i to był chyba jedyny moment gdy żałowałem iż mam na sobie krótkie spodenki. Odczułem to boleśnie, w końcu wychodzimy na pole po drugiej stronie lasu, jest ścieżka, podmokła, grząska, ale jest nawet da się jechać. Docieramy w końcu do szosy, Darek zauważa brak licznika…, chwila zastanowienia… wracamy się, odległość niewielka, ale przejście na azymut po śladzie może być ciężkie…, ech.

Kawałek dalej docieramy do kolejnego kościoła, tym razem drewnianego w Zachorzowicach. Wygląda jakby go niedawno postawili… czysty, odnowiony, szok… no może jeszcze niewielki fragment u dołu został do oczyszczenia.

Kościół św. Wawrzyńca w Zacharzowicach, nowy czy jak ? © amiga


Ruszamy dalej, do Toszka już niedaleko, przelatujemy przez rynek, i lądujemy przy zamku. Wielki tutaj nie byłam, a na rowerze jestem pierwszy raz… Ze starych czasów niewiele pamiętam, zamek jest w niezłym stanie, zadbany, może jedynie idiotyczna reklama i namiot nad „sceną” szpeci całość, ale jest nieźle. Spędzamy tutaj dobre kilkadziesiąt minut.

Zamek w Toszku :) © amiga


Wrota do innego świata.... © amiga


od środka też wygląda ciekawie © amiga


Nad studnią opodal krzaczka.... © amiga


Wracamy na chwilę na rynek ,

Rynek w Toszku © amiga


a kawałek dalej zatrzymujemy się na małe „co nieco” w pobliskiej ciastkarni, szału nie ma, ale i tak dobrze, że coś jest…..

Czas zaczyna nas gonić, pora podkręcić tempo, za Toszkiem skręcamy na Ciechowice, wg mojej mapy powinna tam być droga asfaltowa prowadząca, aż do Byciny…, mapa Darka pokazuje że i owszem jest tam droga utwardzona ale to tyle, GPS-y twierdzą, że drogi tam nie ma… hmmm.

Okazuje się że Darek ma lepszą mapę… zatrzymujemy się przy gliniasty podjeździe, patrzymy na siebie i skręcamy w nieco lepszą drogę odbijającą w lewo, nie wiemy gdzie prowadzi, czy nas gdziekolwiek wyprowadzi, najwyżej przebijemy się przez las na drogę do Pyskowic :)

Na szczęście nie jest tak źle, zrobiliśmy delikatne kółko i straciliśmy trochę czasu, ale nie trzeba było walczyć z kolejnymi jeżynami. Już bez kombinacji jedziemy głównymi drogami, dzisiaj i tak są puste.

Chwila postoju przy stacji wodociągowej Zawada, szkoda że nie było więcej czasu na jej zwiedzenie…, następnym razem…, jak będzie wolny weekend… (może w lipcu)

Zabytkowa Stacja Wodociągowa 'Zawada' w Karchowicach © amiga


może wejść do środka? © amiga


Ruszamy w ciągu kilkudziesięciu minut docieramy na Helenkę. Mamy chwilę czasu aby porozmawiać, pogadać. Niestety czas leci, a ja mam jeszcze coś dzisiaj do załatwienia, musze jechać dalej do Katowic. Chwila pożegnania i ruszam. Trasa standardowe, nie zatrzymuje się już nigdzie, czas mnie goni….

W sumie wyszedł fajny rowerowy dzień, nie spodziewałem się, że aż tyle uda się nakręcić…

Dzięki za wspólnie przejechany „kawałek” trasy, za niespodziewany teren. Może następnym razem gdy wszystko nieco podeschnie uda się w końcu pojeździć więcej po terenie. Brakuje tego..

Ps. Felerna mapa to; „Powiat Gliwicki” wydanie z 2009 roku – Wydawnictwo Kartograficzne PGK Katowice sp. z o.o. Chyba więcej map od nich nie kupię.

Na patrolu z Posterunkową :)

Niedziela, 24 marca 2013 · Komentarze(25)
Artur Andrus - „Piłem w Spale spałem w Pile"



Prolog

Niedziela…, czwarta rano…, wcześnie, bardzo wcześnie. Trzeba wstać, pozbierać się, za 2 godziny odchodzi mój pociąg, pociąg do Piotrkowa Trybunalskiego. Zbieram się niespiesznie, jednak czas płynie nieubłaganie, wskazówki zegara na ścianie nie chcą się zatrzymać, pędzą gdzieś coraz szybciej…
Jest już po piątej…, pora wyjść, wyjechać… w końcu to Rowerowa wycieczka, w ostatniej chwili zmieniam opony na bardziej terenowe…
Do dworca PKP docieram 20 min. przed czasem odjazdu i… pierwszy dylemat który to mój pociąg? Po numerach ustalam, że to ten który jedzie do Gdyni :). Jest podstawiany, jednak żadnego konduktora, nikogo… szukam mojego wagonu, to ten…. nieopisany :), ale jest miejsce na rower :), ech…, żeby tak wszystkie pociągi wyglądały a nie tylko te z TLK.

W pociągu... © amiga


6:10 – godzina odjazdu…, mam ponad 2 godziny na czytanie, jednak nie mogę się skupić na książce, jestem niedospany, ale zasnąć też nie mogę…, przyglądam się mijanym krajobrazom, moją uwagę zwraca wyświetlacz LED, umieszczony nad drzwiami, pokazuje prędkość pociągu, mijane stacje i… temperaturę…, -8, -9, -10, -11… oj…. Na szczęście od Częstochowy temperatura szybko rośnie, -10, -9, -8, -7, -6, ciepło ;P

Rozdział I

Wysiadam na stacji w Piotrkowie Trybunalskim, mam 2 godziny do spotkania, ale ok. 26km do przejechania, po nieznanym mi terenie…, nie wiem czego się spodziewać, ile mi to czasy zajmie. Główne dlatego odpuszczam zwiedzanie miasta, chociaż wiem, że jest co oglądać, co zobaczyć… Obiecuję sobie, że jak będę wracał to wtedy zatrzymam się w centrum na chwilę. Spoglądam na mapę na trekbuddy i z grubsza nakreślam plan przejazdu.
Kierunek Koło(taka miejscowość), krążę po Piotrkowie i w końcu trafiam na właściwą drogę, jednak im bardziej oddalam się od centrum tym więcej kraterów na drodze, mam wrażenie, że meteoryt również i tutaj pozostawił po sobie ślady.
Gdy tylko mijam rogatki miasta zaczyna się horror, oblodzona droga z wąskimi koleinami, nie zastanawiam się czy, ale kiedy zaliczę glebę…, nie mylę się, jakieś 3 km dalej koło wpada w rozpadlinę, a ja ląduję na drodze, lewe kolano boli…, robię sobie krótką przerwę, mały posiłek, uzupełnienie płynów, rozmasowanie obolałej kończyny i ruszam dalej… 1:0 dla mnie :)

Lodowa rynna... © amiga


Wiosna panie dzieju... © amiga


W Kole drogi odśnieżone, dość gładko się jedzie, nawet powiedziałbym przyjemnie, od czasu do czasu na niebie pojawia się słońce i robi się ciepło. Droga niezbyt skomplikowana, wystarczy trzymać się głównego traktu, więc mijam kolejne miejscowości Lubiaszów, Golesze, Golesze Duże, Młoszów, jako, że w większości jest to otwarty teren to na drodze nie ma kolein, a jedynie gdzieniegdzie cieniutka warstwa lodu czy śniegu. Kieruję się na Wiaderno, przede mną kilka km przez las i… powtórka z rozrywki, lód, koleiny, śnieg…, jednak tym razem nie zaliczam gleby, udaje się dojechać na otwarty teren. Zbliżam się do Wiaderna, drogi odśnieżone, odlodzone, można nieco przycisnąć. Dojeżdżam z do skrzyżowania na którym jestem umówiony z Posterunkową :) i w tej chwili dostaję sms-a o możliwości spóźnienia, postanawiam ruszyć dalej drogą wprost do Tomaszowa, wyjechać na spotkanie. Staję w pobliżu skrzyżowania ulic Dąbrowskiej, Bema i Zielonej. Chwila na posiłek… czekam…

Rozdział II

Nie mija nawet 5 minut gdy nadjeżdża Karolina. Krótkie powitanie, chwila rozmowy, pokazuje mi mapę…, trasa ambitna, boję się jednak tych oblodzonych szos na które możemy się natknąć.
Ruszamy.
Przejazd przez centrum miasta i kierujemy się na ul Strzelecką do tutejszego bunkra, z zewnątrz nie jest specjalnie okazały, pewnie sam bym go pominął, jednak przewodniczka wyjaśnia iż jest to największy bunkier w mieście. Szkoda, że nie udało się wejść do środka, może innym razem?

Wejście do bunkra w Tomaszowie Mazowieckim © amiga


Wyjście z bunkra... © amiga



Pozostawiamy budowlę samotną, gdy Karolina zaczyna przyspieszać, pogania mnie, mamy gdzieś zdążyć, pędzimy na złamanie karku i dojeżdżamy do pobliskiego parku/ośrodka położonym nad Pilicą, wita nas spora grupo mocno roznegliżowanych ludzi…. Nie jestem przyzwyczajony do takich widoków zimą przy ujemnej temperaturze, na dokładkę im bliżej rzeki tym widoki coraz bardziej szokujące, próbuję pozbierać wszystko do kupy….

Skojarzenia z pewnym bikestasowiczem jak najbardziej na miejscu :) © amiga


Toż to muszą być morsy…, w tej chwili widzę ludzi wbiegających do rzeki… Temp wody pewnie jest wyższa niż temperatura otoczenia, jednak patrząc na te obrazki robi mi się zimno. Chyba pora na odwrót, na szczęście Tymoteuszka podziela moje zdanie, a już myślałem, że kąpiel w rzece to będzie jedna z atrakcji dzisiejszego dnia :)
Chwilę później jesteśmy już na drodze prowadzącej do Niebieskich Źródeł, co prawda widziałem je już na zdjęciach wcześniej, jednak w rzeczywistości są zdecydowanie ładniejsze… Oczywiście nie obyło się bez chwili dla fotoreporterów :)

Niebieskie Źródła © amiga


Niesamowicie przejrzysta woda © amiga


Próbujemy się wydostać parku ścieżką leśną, jednak spore ilości zalegającego śniegu wpływają na naszą decyzję. Odwrót.

Rodział III
Kierujemy się na Groty Niegórzyckie, w zasadzie to Karolina kieruje nas na nie, ja mogę jedynie podążać za przewodnikiem i dotrzymywać towarzystwa. Dojeżdżamy na miejsce, kupujemy bilety i mamy 10 minut czasu do wyjścia poprzedniej wycieczki….

Nie pojadę, tak tutaj będę siedział... © amiga


Mamy trochę czasu by na spokojnie porozmawiać, wymienić się upominkami i… przerywa nam przewodnik zapraszając do środka. Wewnątrz góry tras może nie jest specjalnie długa, za to okraszona niesamowitymi opowieściami i legendami tego miłego młodego człowieka, ma gość talent.

Jesteśmy 16 metrów pod ziemią... szok © amiga


Dowiadujemy się o historii tego miejsca, o właściwościach dość specyficznego piasku wydobywanego z tego miejsca, okresie jego upadku, zapomnienia i w końcu odrestaurowania i przekazana we władanie turystom.


Diabli go nadali.... © amiga


Chłopi w kopalni © amiga



Będąc w okolicach Tomaszowa warto tutaj zajrzeć, chociaż to nie jedyna atrakcja która mnie dzisiaj czeka.


Co można zrobić z piasku.... © amiga


Szkło... © amiga


Ścieżka dydaktyczna © amiga


Po kilkudziesięciu minutach opuszczamy ciepłe i wilgotne podziemia, razi nas słońce odbijające się w białym zeszklonym śniegu… Mija kilka min zanim się przyzwyczajamy i możemy ruszyć dalszą drogę. Chwilę później jest podjazd i jak mi ktoś będzie wciskał ciemnotę, że okolica jest płaska…
Na dokładkę zaczyna się odcinek „specjalny” oblodzone wąwozy na drodze, jakoś udaje mam się dotrzeć do Swolszewic małych, w pobliże naleśnikarni, gdzie zaplanowany był mały popas… jednak wewnątrz nie ma żywego ducha, pora zawrócić i skierować się na tamę na zalewie Sulejowskim. W lesie na zakręcie chwila nieuwagi i Karolina ląduje na drodze, wygląda to nieciekawie, na szczęście obrażenie chyba nie są zbyt wielkie, podnosi się z rozbrajającym uśmiechem, wsiada na rower i…. jedzie dalej. 1:1 :) (oboje zaliczyliśmy dziś po glebie). W końcu docieramy na tamę, po prawej stronie wita nas dość niecodzienny widok roweru stojącego kilkadziesiąt metrów od brzegu, na lodzie a kawałek dalej ludzie łowiący ryby…
Na zaporze oczywiście kolejna przerwa, tym bardziej że rozpogadza się, świecie słońce, temperatura wg licznika ok. zera…, ciepło, piękne błękitne niebo pokryte białymi chmurami :). Trzeba to uwiecznić.

Rzut okiem na Pilicę z tamy © amiga


Zamarznięty Zalew Sulejowski © amiga



Tymoteuszka proponuje mi pociągniecie składu naszego krótkiego pociągu, ruszam więc jako pierwszy, z tyły na szczęście docierają do mnie polecenia, za wielką wodą skręć w lewo, a teraz pod górę i w prawo… :) fajnie. Trafiamy na kolejny podjazd, do łatwych nie należy…. Chyba nawet na swojej drodze do pracy nie mam czegoś takiego…, jest gdzie się zmęczyć. Może kilometr dalej zauważam dość spory kompleks klasztorny, okazuje się, że jest to klasztor-sanktuarium św. Anny w Smardzewicach…,

zespół klasztorny św. Anny w Smardzowicach © amiga


Brama... wielka... © amiga


ruszamy dalej i.. skręcamy w leśną drogę… na szczęście jest dość dobrze utrzymana, widać, że jeżdżą nią samochody, znaki wskazują iż kierujemy się do Ośrodka Hodowli Żubrów. Kilka km przez las, rozmawiamy nieco i w którymś momencie zauważam, że Karolina gdzieś mi zniknęła z pola widzenia, odwracam się i widzę ja w rowie. 2:1 dla Niej. Chwila na pozbieranie się i ruszamy dalej jeszcze kilkaset metrów i jesteśmy…, wow… dość specyficzne miejsce, może też inaczej wyobrażałem sobie takie miejsca, niemniej żubry są, wraz z młodymi i… klonami XXL Musty…

No pokaż się żubrze... © amiga


Zróbże Minę uprzejmą, żubrze © amiga


Mija dobre kilkanaście minut, pora pożegnać tą ostoję i ruszyć w dalszą podróż… na tapecie tym razem Jeleń, a dokładnie schron kolejowy w Jeleniu. Strasznie długi, wielki i…. opuszczony, zaniedbany, kawałek dalej kolejny kompleks budynków. Niesamowite miejsce i chyba mało znane, chociaż ślady świadczą o dość częstych lokalnych imprezach odbywających się zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz budowli…


Bunkier kolejowy w Jeleniu © amiga


Sporo śladów.... © amiga


Bunkry są, więc i tak jest zajebiście :) © amiga



Rozdział IV

Kolejna chwila odpoczynku w cieniu bunkra… i ruszamy tym razem pora na zdobycie Spały, najkrótsza droga prowadzi leśnym szlakiem, jednak nie mamy pojęcia w jakim on jest w tej chwili stanie, czy da się tamtędy przejechać, czy będziemy pchać rowery? Na szczęście widać ślady po samochodach kursujących po nim, wyjątkowo mnie to cieszy, bo ścieżka jest dość ładnie ubita. W Spale rzuca nam się w oczy piękna Karczma, po kilku godzinach na chłodzie robimy dłuższą przerwę, herbaciano-kawową ze szczyptą zup. Jest ciepło, przytulnie, czas mija na rozmowie…, aż nie chce się wychodzić na taki ziąb, ale czas goni….
Dosiadamy rowery i ruszamy dalej. Może kilometr dalej Tymoteuszka zsiada z roweru i wchodzi na ścieżkę leśną, gdyby nie przecinka pomiędzy drzewami nie pomyślałbym nawet o tym, tam coś może być, że droga gdzieś prowadzi. 600 metrów przez zaspy i jesteśmy koło groty św. Huberta, wybudowanej w podziękowaniu dla prezydenta Ignacego Mościckiego.

grota św. Huberta © amiga


Kilka metrów dalej znajduje się kamień nagrobny psa prezydenta - Lorda :).

grób Lorda.... © amiga


Kawałek dalej jest coś, co chciałem zobaczyć, jednak ilość śniegu leżąca na ścieżce powoduje zmianę planów, nie tym razem… wracamy po śladach do szosy i wracamy do Spały, jeszcze chwila przy sklepie i kilka metrów dalej przy latarni morskiej :)

Latarnia morska w Spale © amiga


i ruszamy w do Tomaszowa. Robi się późno. W pobliżu centrum żegnamy się i obiecuję kolejną wizytę, gdy już wszystko się zazieleni, gdy biel nie będzie tak kłuła w oczy, gdy wszystkie ścieżki będą przejezdne. Dziękuję za towarzystwo/oprowadzenie. Było naprawdę miło.

Rozdział V

Zaczyna zapadać zmrok, jeszcze wczesny o tej porze roku, ale włączam lampki i ruszam po porannym śladzie do Piotrkowa. Początkowo jest nieźle, „wysokie” temperatury w ciągu dnia częściowo rozpuściły lód, jednak pamiętam co było w lesie i kawałek za Wiadernem w lesie ląduję rowie 2:2. Zbieram się i ruszam dalej, spoglądam na zegarek, mam ponad 2 godziny czasu do pociągu. Mogę więc jechać powoli i dystyngowanie jak kiedyś wspominał Kajman. Jednak droga jest męcząca… Wzrok wbity w jeden punkt oddalony około 5m od roweru. Kolejne koleiny, lód, w końcu kilka miejscowości i otwarty teren, jednak nie ma co szaleć, chwila nieuwagi i będę znowu leżał… niewarto. Za Kołem zaczyna się ostatni przejazd przez las. Pojawiają się kratery w jezdni, jest ich coraz więcej, a to znak, że zbliżam się do Piotrkowa Trybunalskiego. Już widzę rogatki, widzę odśnieżoną drogę, oświetlenie uliczne. Ulga. Przejechałem. Spoglądam na zegarek, dochodzi 20:00, mam ok. 30 min. Docieram do centrum, przejeżdżam przez rynek, przez chwilę mam ochotę by się zatrzymać i obfotografować wszystko. Piękne centrum. Jednak czuję, że muszę już coś zjeść, jadę w kierunku dworca PKP, zatrzymuję się przy jakimś sklepie całodobowym, wchodzę do środka i kupuję jakieś ciastka i napoje… Już na perownie wchłaniam całą porcję HITów jest mi dobrze. Wdaję się w rozmowę z mieszkańcami to c mówią o mieście o okolicy nie napawa optymizmem… W zasadzie te kilka osób z którymi mam okazję podyskutować twierdzą, że jest to miasto w zasadzie wymarłe, gdzie młodzież ucieka, wyjeżdża, miasto emerytów… Nie tego się spodziewałem, burzy to moje wyobrażenie o tym miejscu. Ech…

Epilog

Jestem w pociągu, tym samym którym jechałem tutaj, w między czasie zdążył dojechać do Gdyni i wrócić. Na szczęście wyświetlacz LCD ma wolne, nie pokazuje już temperatury. Chyba to lepiej :). Za to co jakiś czas z kołchoźników rozlega się głos Kierownika pociągu informujący o kolejnych stacjach. Rozleniwiam się, jednak nie chce mi się spać, ale odpływam.
Jest kilka min. przed 23:00 jestem w Katowicach pozostało wsiąść na rower i przejechać ostatnie 6km. Jadę najkrótszą trasą, to nie pora na szaleństwa, tym bardziej, że na twarzy czuję szczypiący mróz, jest zimno. Już w domu, szybka kąpiel i spać… Rano czeka mnie praca

Podziękowania

Podziękowania należą się jednej osobie, Karolinie za to, że zechciała zostać moim przewodnikiem, za to że pokazała miejsca do których sam pewnie bym nie trafił, pominął by je, za wspaniałe towarzystwo i za to, że poświęciła dla mnie swój cenny czas. Wielkie Dzięki

Ślad tylko w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego, Tomaszowa Mazowieckiego i Spały. Do kompletu powinny być dojazdy do i z dworca w Katowicach... kolejne 12km(w sumie).

Szlakiem zorro ;P

Niedziela, 17 marca 2013 · Komentarze(5)
Dżem - Szeryfie, co tu się dzieje?


W sobotę wieczorem dzwoni Adam z informacją, że w Gliwicach nocuje Łukasz i dobrze by było go podholować troszkę w kierunku Chorzowa..., chwila zastanowienia, małej korekty planów, telefonów do Darkia i zaczyna się z grubsza kształtować niedzielny wypad rowerowy. Umawiamy się przy pomniku w Makoszowach ok 9:00.

(Tytuł wpisu nawiązuje tylko do kształtu śladu GPS....)


Ruszam wcześnie rano, no może trochę przesadzam..., jest ok 8:00, w Zabrzu mam być na 9:00, do przejechania ok 20km, tam mam się spotkać z Darkiem i Łukaszem. Szybkie spojrzenie na komórkę i... widzę -8.... brrr, ale jak mus to mus..., ruszam, do Makoszów trasa to standard "doparacowy", więc nie muszę kombinować z wyborem szlaku, po prostu jadę... . Na miejsce docieram 15 min przed wyznaczoną godziną. Mam chwilę czasu, wykorzystuję to jak potrafię, tzn wyciągam aparat, trzeba strzelić kilka fotek...

Nowe koła Manfreda © amiga


Pomnik przy kopalni Makoszowy © amiga


Przed 9:00 melduje się Darek, chwila rozmowy, wymiany zdań i widzimy, że od południa ktoś podąża do nas na swoim rowerze, Podniesiona lewica sugeruje nam iż może to być wyczekiwany przez nas Łukasz - zdobywca gmin.

Pięć piw ??? © amiga


Witamy się, kolejna wymiana zdań i ruszamy, początkowo ja prowadzę, a że mam głupią tendencję do częstej jazdy na azymut, szczególnie gdy z grubsza znam okolicę (czytaj Rudę Śląską) to ładujemy się w jakąś drogę osiedlową, nie kombinujemy zawracamy kilkaset metrów na główną drogą (a trzeba było objechać garaże, za nimi wg google-a jest ścieżka, sprawdzę to przy okazji)

Łukasz zatrzymuje się kilka razy, robiąc zdjęcia naszemu pięknemu Śląskowi, tym familokom, tym blokowiskom...,

Na chwilę zatrzymujemy się przy bramie obozu niemieckiego/rosyjskiego w Świętochłowicach, czasu nie ma zbyt dużo w Chorzowie czeka na nas Limit

Pomnik przed bramą obozu niemieckiego, a może rosyjskiego.... © amiga


Ruszamy więc dalej, po drodze kilka zjazdów podjazdów, przelot przez Chorzów i już jesteśmy w pobliżu stadionu Śląskiego, gdzie czeka 4 kompan. W takim składzie robimy piękną eskę po Parku Śląskim

Nic się nie dzieje... © amiga


antyterrorysta? © amiga


Planetarium - moje ulubione miejsce a parku © amiga


Wyjeżdżamy na Bytkowie, mały objazd po Siemianowicach Śląskich i przy wylocie na Katowice nasza drużyna rowerowa dzieli się na 2 mniejsze, jedna - Łukasz i Adam podążają w kierunku na Mysłowice, a Darki zawracają i opłotkami kierujemy się na Bytom, po drodze zatrzymujemy się na dłuższą chwilę na cmentarzy żołnierzy Niemieckich

Cmentarz żołnierzy niemieckich w Siemianowicach Śląskich © amiga


35000 ludzi.... © amiga


kamienne tablice © amiga


Cmentarz robi niesamowite wrażenie © amiga


Cemntarna alejka © amiga


Miejsce to robi na mnie piorunujące wrażenie, pomimo tego, że zdjęcia widziałem wcześniej na różnych blogach, jednak zdjęcia nie są w stanie oddać tego co jest w rzeczywistości... (prawie jak w Normandii). Po kilkunastu minutach pora ruszyć dalej.

Po drodze zaliczamy wizytę na stacji benzynowej, oboje jesteśmy świetnie przygotowani jak na bikerów, zero paszy i niewiele picia ;P, więc spędzamy chwilę delektując się meksykańskim wariantem "gorących psów" i wyjątkowo dobrą czarną kawą :)

Namawiam Darka na odwiedzenie Żabich Dołów, szkoda, że w południe i zimą, ale i tak cieszy mnie to, że w końcu tutaj dotarłem :)

Żabie doły... w końcu dotarłem.... © amiga


Jesus Christ Superstar.... © amiga


Jeszcze kawałek i zaliczamy park w centrum Bytomia...

Tańczące Eurydyki.... © amiga


Zaczyna się robić późno, pora obrać azymut na Helenkę, mijamy stadion Polonii Bytom, na którym odbywa się mecz, ale nie zatrzymujemy się, pędzimy dalej, jeszcze tylko wizyta w Lidlu i kilkanaście min później jesteśmy na miejscu, jest w końcu czas aby napić się piwa i porozmawiać na spokojnie ;)

Dzięki za wspólną wyprawę, fajne spotkanie BS :), oby więcej takich.

Pałace... zamki....

Sobota, 9 marca 2013 · Komentarze(11)
Sedes - Zamki
#at=33

Jestem już w domu, czuję zmęczenie, czuję te przejechane kilometry, pewnie pogoda też odcisnęła na mnie swoje piętno. Pomimo tego jestem zadowolony z wycieczki, z towarzystwa z mile spędzonego dnia.. było rewelacyjnie, Dzięki Darku :) i Rodzino wielkiego K:)

Wróćmy jednak do początku.

Mamy piątek wieczór, zadekowałem się w domu Darka, pierwotny plan nie wypalił, w weekend miał być wypad w okolice Bydgoszczy, później zmieniliśmy go na wyprawę na Anaberg, była opcja wycieczki śladami Janosza, jednak kolejne propozycje diabli brali, najwięcej w tym wszystkim namieszała pogoda i prognozy zmieniające się z dnia na dzień.... W sobotę też miało lać, jednak.... ok 22:00 w prognozach pojawiło się okienko od ok 10:00 w sobotę, więc jednak jest szansa na jakiś krótki wypad rowerowy po okolicy..., tylko gdzie.... teren raczej odpada, to jeszcze nie ta pora, to jeszcze nie ten czas...
Darek proponuje objazd kilku pobliskich zamków, pałaców..., w okolicy jest tego „trochę”, specjalnie nie namyślając się nad tym zgadzam się, W okolicach północy, jest szkic w.... głowie Darka, pozostało tylko pójść spać i rano wsiąść na rowery...

O poranku zaczynamy się powoli zbierać, spacer z Bajką, śniadanie, odszukanie ubrań rowerowych, krótki przegląd sprzętu i możemy ruszać...

Jak zakładaliśmy na początku jedziemy szosami, mijamy Ptakowice, Zbrosławice, docieramy do Kamieńca i naszego pierwszego PK – neobarokowego pałacu w którym obecnie znajduje się Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci, rozglądamy się dookoła budowli i ruszamy dalej.

Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci © amiga


widok z drugiej strony © amiga



Kolejny pałac do odwiedzenia znajduje się w Kopaninach, jadąc przez Księży Las, na kilka min zatrzymujemy się w pobliżu kościoła, ciężko focić to miejsce jeżeli wydać, że trwa ceremonia pogrzebowa..., to nie jest dobra chwila na sesję zdjęciową.

Kościół św. Michała w Księżym Lesie © amiga


Pewnie będzie jeszcze niejedna okazja aby odwiedzić to miejsce...

Kilka km dalej zatrzymujemy się przy sklepie, musimy uzupełnić zapasy, w zasadzie to zaopatrzyć w się w cokolwiek, po dłuższym okresie bez wycieczek rowerowych, zapomnieliśmy do czego służą bidony, że warto mieć ze sobą coś do jedzenia :). Jeżdżąc na trasie dom-praca-dom zapominam o takim szczególe. Jednak dzisiejsza wyprawa ma być dłuższa, nie możemy liczyć na szczęście. Chwila na posiłek i pora ruszyć dalej.

Docieramy do pałacu w Kopaniach który od kilkudziesięciu lat służy jako Państwowy Dom Pomocy Społecznej. Może nie jest w stanie idealnym, jednak na tyle dobrym iż powinien przetrwać kolejne kilkadziesiąt lat...

Państwowy Dom Pomocy Społecznej w Kopaninach © amiga


Do kolejnego PK pałacu Warkoczów w Rybnej, mamy tylko kawałek, trasę pokonujemy dość szybko, standardowo objeżdżamy budynek dookoła, widać, że jest pięknie odrestaurowany, chociaż kilka elementów wyraźnie nie pasuje do tego miejsca, jakaś rozpadająca się lodówa, samochody.

Pałac Warkoczów w Rybnej © amiga


Obserwujemy osoby wychodzące ze środka, patrzymy po sobie i chyba pora się ewakuować, zdaje się, że nie pasujemy do tego towarzystwa w ubraniach supermenów... ;P

ciekawe co jest w środku? © amiga


Pora na wizytę w Brynku, jednak czeka nas jazda po dość paskudnej drodze, i nie chodzi mi o asfalt, tylko o pędzące samochody. Fakt, że kierowca ciężarówki zachował się całkiem nieźle, dając nam znać, że pędzi na nas, dzięki temu odbiliśmy nieco bardziej na pobocze, jednak mijając nas mógł troszkę zwolnić. Nie przepadam za takimi sytuacjami.

Gimnazjum w Brynku - ciekawą historię ma to miejsce © amiga



Tym tym razem oglądamy kilka budynków zaadoptowanych na szkoły - Gimnazjum Publiczne, kawałek dalej Technikum Leśne. O ile pierwszy prezentuje dość ciekawą zabudowę z czerwonej cegły, to ogrom tego drugiego powala.

Technikum Leśne w Brynku © amiga



Technikum leśne w Brynku od frontu © amiga


na podjeździe... © amiga


Chwila rozmowy i postanawiamy zaliczyć jeszcze jeden bonusowy PK w Tworogu, to tylko kilka km i grzechem byłoby nie zahaczyć o to miejsce, tym bardziej że kolejny pałac czeka na sesję :)

Tym razem trzeba się zastanowić jak wrócić, warianty, są 2 albo po śladach, albo na czuja... , gdzieś w kierunku na Świniowice, Darek podejrzewa istnienie kolejnego pałacu w Wielowsi, jakoś dziwnie bez błądzenia docieramy na miejsce znowu chwila postoju, czas na uzupełnienie energii i chyba najwyższa pora wracać do Zabrza, zaczyna nas gonić czas.

pałac w Wielowsi © amiga


Schody prowadzące do... ? © amiga


Z Google-a wynika, że trasa nie jest zbyt skomplikowana. Przez Wojska i Jasionę powinniśmy dotrzeć do Księżego Lasu, w tej drugiej miejscowości udaje nam się zauważyć ruinę w dość paskudnym stanie. Zastanawiają mnie 2 szczegóły, pierwszy to oznaczenie obiektu zabytkowego, drugi to data zupełnie nie pasująca tego co widzimy 1954. Już w domu zagadka zostaje wyjaśniona, data odnosi się do ostatniego remontu pałacu. 59 lat jakie minęły od chwili ostatniego remontu, nie obeszło się łagodnie z tym miejscem. Szkoda...

Czy to jeszcze ruina, czy już tylko stos cegieł © amiga


Zabudowania gospodarcze, też nie wyglądają najlepiej.... © amiga


Zbliża się 16:00. musimy wracać, bez większych przerw docieramy na Helenkę, uff, można chwilę odpocząć, coś zjeść, jednak pora na mnie... muszę wrócić do Katowic. Wieczorem jestem już umówiony, a od rana czeka mnie sporo pracy...

Wyjeżdżam do domu ok 18:00, czuję te wcześniejsze 75km, te zjazdy i podjazdy, na dokładkę czeka mnie droga przez centrum Zabrza a później opłotkami przez Rudę Śląską i Katowice.

Ps. Dzięki Darku za wycieczkę, nawet pogoda nie była w stanie nam jej zepsuć.