14:45, dzisiaj nieco wcześniejsze wyjście z pracy, mamy cichy plan najechania choćby na chwilę Beskidów. Jedziemy w trojkę: Andrzej, Darek i ja. Lądujemy w Szczyrku, szybka wizyta w najbliższym sklepie, uzupełnienie izotoników, bananów i ruszamy pod górkę, bez jakiegoś specjalnego rozruchy, początkowo łatwo, drogą prowadzącą na Salmopol. Nachylenie waha się od 0 do 4%..., jednak dość szybko wjeżdżamy na szuter prowadzący serpentynami na
Skrzyczne, tutaj już nie ma zmiłuj, wg bazy podjazdów normą nachylenia na tym odcinku jest co najmniej 10%, raczej je grubo przekracza, na dokładkę jest kilka fragmentów z nachyleniem w okolicach 30%. Końcówka podjazdu po stoku narciarskim (delikatnie pojechaliśmy nie tak :). Przyznam się, że jest to chyba jeden z najbardziej prze...ych podjazdów jakie zaliczyłem, w końcu też przypomniałem sobie do czego służy najmniejsza zębatka w korbie.
Szybko nabrałem pokory do gór, chwilami trochę brakowało jeszcze jednej koronki na tyle, ale cóż, tak to bywa, jeżeli wariat wjeżdża po szlakach na kasecie szosowej ;) Dalej już zdecydowanie prościej, Głównei szczytami Małe Skrzyczne, Malinowska Skała,
Przełęcz Salmopolska, Biały Krzyż, Grabowa, okolice Kotlarza i... słyszymy w oddali burzę. Średnio mamy ochotę na kolejny przejazd po lesie wśród błyskawic uderzających w okoliczne góry, drzewa,
decyzja mogła być tylko jedna, zjeżdżamy w dół, koniec wycieczki, trochę na przełaj, przez ścieżki piesze, na czuja, chwilami nachylenie, wystające korzenie, kamienie uniemożliwiają zjazd, więc fragmenty z buta. Jednak mimo wszystko dość szybko lądujemy na szosie, teraj już tylko kawałek zjazdu do Szczyrku..., drogi mokre, ale nam jakoś się udaje...
W drodze powrotnej od wschodu mamy okazję oglądać przedstawienie światło-dźwięk... dobrze, że nie zostaliśmy na szczytach dłużej, mogło by się zrobić nieciekawie.
Niedziela..., trzeba trochę się rozkręcić po Transjurze. O poranku tel. do rodziny, chwila rozmowy i umawiamy się na ok 14:00. Powoli, rekreacyjnie objeżdżamy stawiki na dolinie 3 stawów wraz z młodym. W sumie wychodzi tego ok 20km. Świetnie mu poszło, w między czasie kilka przerw, na ławeczce, w przystawowym barze i obok GoSportu :). Powrót już samotni - to ok 5km.... nogi jeszcze podają.... :) nie jest źle, Może jednak do pracy pojadę na rowerze :)
Przejazd czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd marzył mi się od bardzo dawna, pewnie gdyby nie ten rajd, to... tą fantazje odłożyłbym jeszcze na jakiś czas.
Jednak jest piątek, dzień słoneczny, dzień wolny..., wieczorem ruszamy z Darkiem na trasę Transjury 2013. Rajd/maraton jest inny od wszystkich w których do tej pory brałem udział. Więc przygotowania też inne, nieco inny wyjazd, w zasadzie wszystko jest inne..., opis też będzie inny...
Start w Częstochowie, meta w Krakowie... Więc jedziemy do... Krakowa :), pod siedzibę naszego oddziału (Etisoft Kraków) docieramy ok południa. Mamy chwilę by porozmawiać ze znajomymi..., przygotować rowery, przebrać się i.... ruszyć w kierunku dworca PKP.
W pociągu spotkanie ze Zdezorientowamymi jadącymi na ten sam rajd, chwilę później zaczyna lać, walą pioruny po okolicy...., pięknie się zaczyna, prognozy też nie napawają optymizmem...
Około 17:00 jesteśmy w Częstochowie, tylko co zrobić z czasem? Ruszamy zameldować się w bazie rajdu, odbieramy gifty, mocujemy numerki i... mały objazd po Częstochowie, szukamy jakiejś knajpki, jedziemy główną aleją w kierunku Jasnej Góry..., masakra... przez prawie całą trasę same banki, kilka jakiś sklepów (obuwniczy, jakiś spożywczy...), wrażenia jak na filmach z Korei Północnej..., tyle, że ludzie poruszają się swobodniej..., obłęd... gdzieś z boku udaje się odnaleźć jakąś restaurację/pizzerię, zamawiamy coś do jedzenia...
Później udaje nam się zlokalizować Biedronkę w której kupujemy zapasy na trasę, bułki, banany, kolę itp... Z wypełnionymi plecakami wracamy w pobliże bazy, dalej niewiele się dzieje, jedynie zawodników nieco więcej.
Wybija 21:00, ruszamy. Początkowo prowadzi nas Policja, jednak tuż za rogatkami miasta zostajemy sami na trasie, tzn ok 40 rowerzystów :). Początkowo każdy „ciśnie”, zastanawiam się po diabła, tak się napinać, przecież to nie MTB gdzie rywalizacja kończy się po godzinie..., jednak włącza się instynkt myśliwego, gonić zwierzynę... W którymś momencie proponuję nawet Darkowi aby się zatrzymać na chwilę i puścić całe towarzystwo przodem. Szaleństwo trwa jednak aż do Olsztyna, w końcu jednak pora odpuścić.., zatrzymuję się na rynku, kilak osób jadących za nami zatrzymuje się również za nami, pytając co się stało..., a my wyciągamy aparaty i upamiętniamy rynek tego pięknego miasta...
Jedziemy dalej, początkowo z ogonem..., jednak gdzieś na trasie udaje się go zgubić, znowu odnaleźć i ponownie zgubić. Wbrew moim wyobrażeniem jest sporo terenu, masa piachu, o czym powinienem wiedzieć z wycieczek po jurze z poprzednich lat... . Ruszyliśmy o zmroku pierwsze kilka godzin, to jazda w ciemności, przez lasy, przez wzniesienia, od czasu do czasu wjeżdżamy w kolejne miejscowości, mijamy kolejne zamki na trasie, tylko co z tego jak nic nie widać, tylko kolejne flashe burz krążących o okolicy rozjaśniają jurajskie niebo...
Od ok 40-70km chyba najbardziej wyniszczający kawałek szlaku, masa piachu, wystające korzenie, jakieś wiatrołomy, kilka razy lecę z rowery, za każdym razem udaje się jednak jakimś cudem stanąć na nogi, w jednym przypadku zahaczam o zębatkę korny i... leje się krew, a na łydce zostaje odciśnięty charakterystyczny ślad.
Przed 4:00 zaczyna świtać, chwilę później rozpętuje się Armagedon, jesteśmy głęboko w lesie, wodna kurtyna ogranicza widoczność do zaledwie kilku metrów, pioruny walą dookoła nas.
Przy każdym błysku odliczam sekundy, 1..., 2..., 3..., kilometr od nas...., 1..., 2... - 600m..., spinamy się, tylko co z tego jak zjeżdżamy po terenie po śliskiej trasie niewiele widząc przed sobą... Docieramy do cywilizacji - Krzywopłoty, przystanek autobusowy, w środku jeden biker, jest miejsce, chwila przerwy, chwila na rozmowę, bułkę, kolę...
Jest ok 16 stopni, przerwa jednak wychłodziła nas, początkowo jest nam „zimno”, czujemy nieprzyjemny chłód. Mija dobre kilka-naście/dziesiąt minut zanim się rozgrzewamy. Mijamy kolejne miejscowości, kolejne PK, z sędziami i bez...
Przy okazji pierwszy raz na maratonie spotykam się z tak genialnie rozmieszczonymi punktami żywieniowymi, co ok 30 km..., można coś zjeść, uzupełnić baki, genialne..., nie zdarzyło się abym był głodny, odwodniony..., mistrzostwo świata... może jedynie wprowadziłbym jakiś „płodozmian”, drożdżówki już na 3 punkcie obrzydły, ile w końcu można zjeść bananów, dobrze, że pojawiały się akcenty z paluszkami orzeszkami, batonami...., niemniej za to należą się wielkie brawa.
Mija znowu jakiś czas, napędy chrzęszczą niemiłosiernie..., na jakimś podjeździe dzielę się z Darkiem moimi spostrzeżeniami, mówiąc, że ”Dziwię się, że napędy jeszcze działają”, nie przejeżdżam nawet 50m i.... zrywam łańcuch. Czas na oliwienie już dawno minął, ech... Kolejna przerwa, zapasowa spinka rozwiązuje szybko problem. Porcją oleju oblewam łańcuch, przy czym mam wątpliwości jak to wszystko zadziała na czymś tak zapiaszczonym... Jednak już kilkanaście metrów dalej nie mam wątpliwości, pomogło, napędu nie słychać..
Dojeżdżamy w końcu do Olkusza, od dawna nie wjeżdżaliśmy do jakiegoś większego miasta, 100m z prawej strony jest stacja benzynowa, nie zastanawiamy się, nie mamy wątpliwości, robimy przerwę...
Ten... burger, ta… kawa, ten... kibelek...., wszystko czego potrzebowaliśmy w jednym miejscu :), w suchym miejscu..., po wielu godzinach.... Niestety sielanka nie trwa długo, wracamy na szlak..., przebijamy się przez miasto, do Krakowa
teoretycznie już niedaleko, tyle, że coraz bardziej odczuwamy przejechane kilometry, walkę z piachem, i tą ulewę..., dobrze że teraz przed nami nieco bardziej szosowy kawałek do Krzeszowic. W centrum chwila przerwy, jest to jedno z niewielu miejsc gdzie nie mam mowy abym się nie zatrzymał w lodziarni w centrum. Serwują tutaj najlepsze możliwe lody..., niebo w gębie...
Przed nami jeszcze trochę szos, osiągamy Rudno i kierujemy się na Frywałd, dostarczony przez organizatora opis jest na tyle szczegółowy, że udaje nam się uniknąć pomyłek na trasie, niestety im bliżej Krakowa, tym oznaczenia coraz gorsze, mylące, bądź w ogóle ich nie ma... Nawigujemy korzystając z map, kompasu i nabytego doświadczenia... Jednak kolejne kawałki terenu coraz bardziej nam dopiekają..., Dojazd do Kleszczowa to prawdziwa masakra..., silą woli pokonujemy wzniesienia, pokonujemy teren. Osiągamy ostatni PK z wyżywieniem, zatrzymujemy się na dłużej..., rozmawiamy z sędzią..., niby teraz głównie z dół, jakoś nie dowierzamy..., jednak jak się później okazuje, nie jest źle..., pozostało ostatnie 15km..., nie ma mowy o poddaniu się o rezygnacji. Walka trwa do końca...
Osiągamy rogatki Krakowa, przebijamy się rzez boczne drogi, czasami bardziej ruchliwe, jednak do mety już niedaleko, w końcu jest..., następuje odprężenie..., wiemy że to koniec...., gdyby ktoś w tej chwili zapytał się czy pojechałbym jeszcze raz tym szlakiem to usłyszałby kawał o wężu... s.... itd... Jednak już na następny dzień odpowiedź była by zupełnie inna... ok, kiedy?
Było niesamowicie ciężko, trasa wymagająca, dla jadącego, dla roweru..., genialne.... wspomnienia zostaną na długo...
Opis trasy wg organizatorów. Zostawiam go dla potomności i dla siebie, gdyby naszła mnie ochota... Częstochowa - Stary Rynek (0 km) Rzeka Warta – wiadukt nad drogą E 75– rzeka Kucelinka – ul. Mirowska – Złota Góra poprzecinana wyrobiskami wapienników – dojeżdżamy do skrzyżowania ul. Mirowskiej z ul. Turystyczną i Hektarową [5 km]. W tę ostatnią skręcamy kierując się na ESE. W lesie [8 km] kierujemy się generalnie na S, przecinamy drogę Częstochowa - Srocko. Omijamy od E Zieloną Górę. Tutaj spotykamy czerwony pieszy szlak Orlich Gniazd ( dalej zwany PSOG) , przekraczamy linię kolejową, dojeżdżamy do asfaltu, skręcamy w lewo w drogę do Olsztyna [12 km]. Skrzyżowanie z zielonym rowerowym, za chwilę po lewej stacja kolejowa Kusięta Nowe. My poruszamy się asfaltem, wraz z nim kierujemy się na S na Olsztyn. Po prawej Góry Towarne, dalej po lewej cmentarz ofiar wojny. W Olsztynie mijamy rynek [18,5 km] od W – tutaj mała korekta przebiegu, po kilkuset metrach skręcamy na E, przez małe rondka i zaraz między zabudowaniami w lewo. Omijamy ruiny zamku od S, kierujemy się na E pomiędzy wzgórzami, w Przymiłowicach wjeżdżamy na asfalt i jedziemy dalej na E. W Ciecierzynie zaś na S. Po drodze Zrębice i węzeł szlaków [25,5 km] – MYLNE MIEJSCE- my jedziemy dalej asfaltem na S. W Suliszowicach [32 km] - węzeł szlaków. Skręcamy na E a następnie na N, początkowo wraz z niebieskim szlakiem. Po kilkuset metrach skręcamy na E i jedziemy wraz z zielonym szlakiem, wkrótce dołącza do nas czarny szlak i trzymamy się go dalej! Po 1 km kierunek zmienia się na S, po kolejnym km przekraczamy drogę 793. Po prawej zamek Ostrężnik [36 km], spotykamy się z PSOG. Dalej kierujemy się piachami wraz z niebieskim szlakiem na SW. Mijamy Czatachową i dopiero na przedmieściach Żarek w Przewodziszowicach, skręcamy na E [41 km]. Tu opuszcza nas niebieski szlak, chwilowo poruszamy się z czarnym. Skręcamy z drogi w przecinający go niebieski szlak – kierując się na S. Uwaga – wiatrołomy, przebieg niewyraźny. Szlak po kilkuset metrach kieruje się na E, po ponad km niebieski szlak znów skręca na S, a my opuszczamy go i dalej jedziemy na E. Z kolei w Moczydle łączymy się z PSOG i chwilowo dalej z nim na E, jednak tuż za cmentarzem w Niegowej skręcamy w prawo [48 km] i dojeżdżamy do drogi 789, przecinamy ją i jedziemy na wprost do Mirowa. Tam skręcamy na E, mijamy po lewej zamek Mirów, po prawie 2 km zamek w Bobolicach. Asfalt opuszczamy wraz z PSOG i pokonujemy dość piaszczysty odcinek aż do miejscowości Zdów [56 km]. Omijamy asfaltem od N piaski i rozlewiska Białki. W Młynach skręcamy na S, a za linią kolejową na W. Po 2 km jazdy asfaltem skręcamy na S i pokonujemy zbocza pomiędzy Kołoczkiem a Pośrednią, jadąc granicą rezerwatu Góry Zborów. Ostatecznie wyjeżdżamy przy Gościńcu Jurajskim w Podlesicach [63 km]. Przekraczamy drogę 792 wraz ze szlakiem niebieskim i kierujemy się na S, przez Skały Morskie, i dalej przez ośrodek Morsko. Dalej na S aż do Skarżyc częściowo ze szlakiem niebieskim, z miejscowości zaś na SE. W Żerkowicach przekraczamy drogę 78 [72,5 km] - UWAGA DUŻY RUCH !!! Dalej na SE, aż do Sulin, skąd na SW do Karlina i po jego przejeździe w kierunku Bzowa. Tam łączymy się z zielonym szlakiem i polnymi drogami udajemy się na SE do Podzamcza (Ogrodzieniec) [81 km]. Przejeżdżamy przez drogę 790, znajdujemy się na rynku. Droga krzyżuje się ze szlakiem niebieskim. Przed Zamkiem Ogrodzieńcem skręcamy w lewo i omijamy go. Potem jedziemy na E wraz z niebieskim szlakiem. W lesie krzyżujemy się z PSOG. Na asfalt wyjeżdżamy w Ryczowie [84 km]. Stąd dalej na SE, a potem na N, asfaltem do Smolenia [93 km]. Zaraz za zamkiem, wprost z drogi 794, skręcamy na S i u podnóża Skał Zegarowych kierujemy się na S i SW, wraz z PSOG, potem z czarnym szlakiem i wreszcie bez pieszych szlaków. W Górach Bydlińskich zjazd w prawo do głównej drogi, skręt na SE. Wylot wąwozu Ruska - tutaj węzeł szlaków [102 km]. Zmiana kierunku na E, potem na S, w Załężu mijamy zamek Bydlin. Kilometr dalej przejazd przez ośrodek szkolny. PSOG odchodzi w prawo, my w lewo, kierując się na asfalt. Mijamy Cieślin i kierujemy się na Golczowice. Stąd bierzemy kierunek na S, mijamy rzeczkę [111 km], po kilometrze opuszczamy asfalt i kierujemy się na SW u stóp Stołowej Góry, jadąc aż do Jaroszowca [114 km]. Obok garaży, kościoła, przez główną drogę. Dalej na S przez zalesione wzgórza, potem skrajem lasu na W, aż skręcamy na S i wkrótce SE, docierając do zamku w Rabsztynie [118 km]. Przekraczamy drogę i dalej z PSOG jedziemy na przedmieścia Olkusza. Opuszczamy czerwony pieszy i zmiana kierunku na bardziej W, pokonujemy nieco klucząc całe miasto w tym ruchliwą drogę 94 - UWAGA !!! Także linię kolejową kładką, aż w końcu wyjeżdżamy z miasta [124 km]. Nieco lasem, potem na granicy pól aż do Osieka. Chwilę asfaltem, wkrótce kierujemy się generalnie na SE przez pola. W Zimnodole na S. Na granicy lasu znów na E [127 km]. Do asfaltu, w Zawadzie na S, potem SE. Kolonia Podlesie – MYLNE MIEJSCE ! my jedziemy dalej asfaltem, ale tuż przed podjazdem do Racławic [136 km], skręcamy na S w mniejszą drogę, omijamy część miejscowości (na mapie szlak wiedzie inaczej !!!). Gdy wjedziemy już na główną drogę poruszamy się dalej na S do Paczółtowic. Stąd na W do doliny Eliaszówki [141 km]. Dalej generalnie na S, cały czas asfaltem prawie do centrum Krzeszowic, przed skrzyżowaniem z drogą z Nowej Góry [145,5 km], skręcamy w lewo i wkrótce w prawo. Szlak prowadzi wzdłuż potoku aż do centrum Krzeszowic. Przekraczamy drogę 79 [147 km] - UWAGA !!! Dalej przez linię kolejową i w Rzeczkach skręcamy na W [149 km]. Asfaltem przez Tenczynek i potem przez lasy do Rudna. Tu zmiana kierunku na E i asfaltem przez lasy – UWAGA ZARAZ MYLNE MIEJSCE ! [154 km]– jasnoczerwonożołte oznaczenia szlaku rowerowego kierują na prawo – MY ZAŚ JEDZIEMY NA WPROST NA E - wraz z zielonym rowerowym aż do Frywałdu [158 km]. Dalej już bez zielonego rowerowego szlaku, przez lasy, Bukową Górę, Kamyk, pola do Brzoskwini [163 km]. Stąd razem z niebieskim pieszym do Kleszczowa, do wąwozu Kochanowskiego, stąd kierując się bardziej na NE do Lasu Zabierzowskiego [167 km]. Tam w kompleksie leśnym wpierw na E, potem na S, SE i wreszcie do skraju lasu u wylotu doliny Grzybowskiej ( 170 km ). Stąd dalej krawędzią lasu na E. Po 1,5 km osiągamy, ciasną ścieżkę w małym wąwoziku – UWAGA ODCINEK TECHNICZNY ! zjeżdżamy do Szczyglic. Przekraczamy drogę 774, dalej za mostkiem i za boiskiem skręcamy w prawo na E, przejeżdżamy pod autostradą ( 173 km ). Ulicą Długą docieramy do stawów i dalej wpierw Krakowską a potem Balicką na E i ES - UWAGA NA DUŻY RUCH !!! Skręcamy w ulicę Zakliki z Mydlnik ( 176,5 km ), następnie w Zygmunta Starego. Ulica za torami traci swój charakter na rzecz polnej drogi …. Przekraczamy strumyk, docieramy do płotu zakładów filtracji, omijamy je od S i w końcu wyjeżdżamy na ul. Filtrową i osiągamy pętlę autobusową na skrzyżowaniu z Na Błonie ( 182,5 km ). OPUSZCZAMY SZLAK CZERWONY ROWEROWY! Przekraczamy ulicę i kontynuujemy trasę dalej Deptakiem Młynówka Królewska - ścieżką dla rowerów – oznaczenia niebieskie kwadraciki. UWAGA NA PRZEJŚCIU PRZEZ ARMII KRAJOWEJ !!! Na wysokości boiska szlak prowadzi do pętli tramwajowej, my go opuszczamy i ulicą Jadwigi z Łobzowa kierujemy się na E, kiedy ulica kończy się, pomiędzy blokami kierujemy się do ul. Bronowickiej - skrzyżowanie z Podchorążych. Przekraczamy je – OSTROŻNIE !!!! Osiągamy bramę WKS Wawel i dalej za znakami do METY! [185,0 km]. Suma podjazdów ok. 2500 m .
Wczorajszy dzień to sporo atrakcji, włącznie z pływaniem po jeziorze Żywieckim. Imprezka przeciągnęła się niektórym do 5:00, od jakiegoś czasu jest już jasno. Towarzystwo zaczęło uciekać do domków spać...., a ja jakoś nie mam ochoty na sen..., tylko co tu robić, pierwsza myśl, to aparat i polowanie na taki nad wodą. Jednak chwilę później nachodzi refleksja, jestem w górach i na żadnej w zasadzie nie zdobyłem... Chyba najwyższa pora gdzieś się wybrać. Mam niecałe 4 godziny czasu... więc nie poszaleję... krótkie spojrzenie na mapę i... Czupel... . Do najbliższego żółtego szlaku mam ok 500-700m. Dość szybko znajduję się w pobliżu Tresnej, szczyt mijam w odległości może 100m, ale nie on jest moim celem, a to na żółtym szlaku zaliczam Solisko (635) i kawałek dalej na wysokości Koleb wchodzę na czerwony szlak prowadzący na Czupel, zastanawiam się jaka jest tutaj trasa, na ile da się podjechać rowerem, wrażenia są podobne jak rok temu, jadąc innym szlakiem, wiele miejsc jest do przebycia tylko z buta. W ciągu nieco ponad godziny osiągam Czupel (933 - najwyższy szczyt Beskidu Małego w Beskidach Zachodnich), odbijam na Rogacza (899) i wchodzę na niebieski szlak, teraz głównie zejście, jednak wiem jakie to jest zdradliwe, zresztą na mapie jest gęsto od poziomic, będzie ciężko. Do Suchego Wierchu (781) jest jeszcze ok, za to później w kierunku Czernichowa jest wiele miejsc usianych kamieniami o różnej wielkości od groszku do TV Rubin... Zmęczyło mnie te zejście, chyba mimo wszystko wolę podchodzić, podjeżdżać. Ostatni kawałek to głównie szosa prowadząca do Zarzecza. W ośrodku jestem 5 min po zakładanym czasie :). Zmieściłem w limicie czasowym... uff, prawie 15km za sobą :).
Po śniadaniu w ciągu godziny wyjeżdżamy, jest nas 4: Darek, Andrzej i Tomek. Początkowo planujemy wjazd na górę Żar, jednak przy sklepie, w Czernichowie, odpuszczamy, przed nami szmat drogi, a dobrze by było dotrzeć o jakimś normalnym czasie, tym bardziej, że jest już o 11:00. Jedziemy przez Kobiernice (ech... żeby było więcej czasu), Kęty, Pisarzowice, Janowice, Bestwinę, tutaj zatrzymujemy się w małej knajpce, chwilę odpoczywamy ustalamy dalszą trasę, chwilę później rozstajemy się z Andrzejem, musi jak najszybciej dotrzeć do domu, a my niespiesznie kierujemy się przez Czechowice-Dziedzice do Goczałkowic Zdroju, tutaj przy głównej promenadzie posilamy się w knajpce... Mija kilkadziesiąt minut, na horyzoncie (od południa) pojawiają się ciemne chmury. Trzeba uciekać, jadąc przez całą długość Goczałkowic, pada deszcz, na szczęście udaje nam się wydostać spod wpływu chmury, robimy przerwę przy zalewie Łąka :)
Jednak nie ma specjalnie czasu na podziwianie okolicy. Pozostało jeszcze sporo drogi przed nami. Kierujemy się przez lasy na Zgoń, Gardawice, Zawiść, po drodze kolejna przerwa, wypijamy po małym piwie. W międzyczasie słońce zaczyna grzać. Chce mi się niemiłosiernie spać, męczę się jadąc na rowerze, uważam, aby nie usnąć, dopiero kilka podjazdów w okolicach Orzesza , Ornontowic budzi mnie na dobre :). W Gierałtowicach rozstajemy się z Tomkiem pędzi do Gliwic. Stajemy jeszcze na chwilę przy sklepie, uzupełniamy elektrolity i powoli odbijamy każdy w swoją stronę, Darek na helenkę, a ja wracam do Katowic. Jeszcze krótka przerwa przy boisku kolejarza w Piotrowicach i mogę odpocząć w domu. Jeszcze tylko włączyć pranie, coś zjeść i można iść spać :)
Piękny weekend, nawet nie przypuszczałem, że będzie taki udany, że tak miło go spędzę, ech... oby więcej takich.
Ciężki poranek, długo nie mogę dojść do siebie... zmęczył mnie wieczór... po dłuższym czasie dopiero wsiadam na rower, na krótką wycieczkę po okolicy. Jedziemy z Darkiem dookoła jeziora Żywieckiego, na więcej nie ma specjalnie czasu dzisiaj, już za 2-3 godziny wraca reszta ekipy…, zaczyna się właściwa części spotkania integracyjnego. Wracając do przejazdu to kierujemy się na Tresną, Czernichów, zatrzymujemy się na tamie
i nieco dalej jeszcze raz przy sklepie, organizm w końcu zaczął się domagać jedzenia, koli… szybko stawia mnie to na nogi, teraz mogę jechać dalej. W Międzybrodziu Żywieckim przekraczamy Sołę jadąc na Oczków, przy drodze stoi pomnik, kolejna przerwa
Informacji niewiele, tyle, że zginęło 30 osób w wypadku autobusowym… Dopiero w domu szukam czegoś więcej na ten temat… Katastrofa autobusów pod Żywcem . W wypadku brały udział 2 autobusy jadące z 2 różnych stron po oblodzonej jezdni, mijając się (w zasadzie trafiając się) na moście runęły w 18 metrową przepaść. Po kilku minutach ruszamy dalej, od wschodu i południa widzimy ciemne chmury sunące majestatycznie w naszym kierunku, czyżbyśmy mieli zmoknąć? Przyspieszamy…, wracamy do bazy, nie ma sensu ryzykować.
Szczęśliwie docieramy do ośrodka, chmury popłynęły w inną stronę, ale przez większość dnia pojawiają się kolejne, jednak my możemy zająć się integracją…
Piątek „skoroświt”.... Dzień zaczyna się nieco inaczej niż zwykle. Zabieram sięga kończenie przygotowań do wyjazdu… niby niedużo, ale na poranek zostawiłem sobie czyszczenie rowera…., zajmuje to trochę czasu. Oliwienie, przygotowaniem map… dochodzi 7:30, telefon kontrolny do Darka, jest nieźle, też kończy ostatnie przygotowania. Ok. 8:00 jestem już na rowerze, jadę w kierunku Zabrza, spotkamy się gdzieś po drodze. Plan na dzisiaj to spokojna krajoznawcza wycieczka, jako, że słońce ma palić przez cały dzień, chcemy jak najwięcej, jak najdłużej pozostać w lesie…
Dojeżdżam do Kończyc, w zasadzie do skrzyżowania leśnej ścieżki, z Chudowską, staję… dalej nie jadę, bo nie wiem do końca którędy pojedzie Darek, czy od strony Makoszów, czy Kończyc. Mam chwilę czasu aby się napić. Mijają może 2-3 minuty i jesteśmy w komplecie. Jako, że nieco lepiej znam tą trasę, a przynajmniej częściej nią jeżdżę to „prowadzę” chociaż może to lekkie nadużycie :). Początkowo Halemba, zatrzymujemy się chwilę przy pomniku Pamięci Ofiar Hitlerowskiej przemocy niedaleko elektrowni… mało znane miejsce, myślę, że nawet część mieszkańców nie wie o jego istnieniu.
Ruszamy dalej, kierujemy się na Mikołów, tyle, że nie wjeżdżamy do miasta tylko mijamy je od południa, przez Starganiec, Kamionkę, Zarzecze, Podlesie i kierujemy się przez las na Tychy, tam wjeżdżamy na szlak prowadzący nas na Żwaków i Paprocany.
W okolicy mamy Zameczek Myśliwski w Promnicach więc szkoda byłoby go nie odwiedzić, niemniej chyba 2 razy tą samą drogą do niego nie podjeżdżałem. Oznaczenie są takie sobie więc najczęściej kończy się to jazdą na czuja, na azymut, dzięki temu po raz pierwszy i jak się później okaże ostatni spotykamy błoto na drodze :). Chwila na focenie i ruszamy dalej po drodze technicznej wzdłuż wodociągu, bokiem zahaczamy o Kobiór, mijamy stojące jagodzianki, ale chwilę później mija nas jakaś BeEmWuCha pewnie je zgarnęła, bo kilka min później mija nas ponownie :). Jadąc powrotem ;P Na skrzyżowaniu z E75 spotykamy bikera jadącego po mięso do Kobióra, chwila rozmowy, próbuje nam doradzić najlepszą drogę, naopowiadał się ile wlezie a i tak pojechaliśmy po swojemu :).
Kilka km dalej wjeżdżamy w końcu do Pszczyny, zatrzymujemy się przy skansenie, kawałek dalej przy Pałacu (grzechem byłoby ominąć to miejsce) i…. szukamy jakiejś knajpki, gdzie będzie cień…
Zatrzymujemy się w restauracji na rogu ulic Piastowskiej, Katowickiej i Dworcowej. Może nie jest to jakieś super wyszukane miejsce, ale pierogi ruskie są genialne i to zimne Karmi :) Mija dobre kilkadziesiąt minut, chwilę rozmawiamy w właścicielem i chyba jednym z pracowników, doradzają nam którędy najlepiej pojechać do…. Wisły, jednak dzięki nim zmieniamy pierwotny plan i postanawiamy jechać przez Bielsko-Białą trzymając się prawej strony rzeki Białej (patrząc od strony z której jechaliśmy to była lewa strona ;P ). Będzie kilka km mniej do przejechania, a nawigacyjnie dużo prostsze.
odbijamy na Czechowice-Dziedzice i trzymając się bocznych szos docieramy do Bielska…, spory ruch na drogach, miliony świateł, skrzyżowań… ogólnie nieprzyjemnie… Chwila przerwy już prawie na wylocie przy pięknym drewnianym kościółku św. Barbary
i odbijamy na Wilkowice, w końcu doczekałem się jakiegoś konkretniejszego podjazdu, zatrzymujemy się przy jakimś sklepie, od dłuższego czasu w zasadzie nie było szans na uzupełnienie zapasów, teraz trzeba to nadrobić, temperatura utrzymująca się przez cały czas powyżej 30 stopni dobija… Przy sklepie pęka kolejna butelka, koli, wody…, ruszamy dalej.
Zaczynają się Łodygowice i dłuuuuuugi zjazd (krótka przerwa przy kolejnym drewnianym kościółku i odrestaurowanym pałacu)
w kierunku Zarzecza. Prędkości na licznikach przez cały czas grubo powyżej 50km/h :). Jeszcze tylko kilka km i kilka górek i lądujemy w ośrodku. Spotykamy kilku znajomych i jedziemy napić się w końcu zimnego piwa, tylko czemu to Żywiec….? ;P
Jest ok 16:30, wyjeżdżam z firmy, jeszcze tylko tel. kontrolny i jadę, mam godzinę czasu aby dotrzeć w okolice Halemby. Początkowo po szosach, jednak szybko zmieniam plany, w Sośnicy już ląduję na hałdzie. W Kończycach wizyta w sklepie i ruszam dalej, dzisiaj nie ma specjalnie czasu na podziwianie okolicy, spieszy mi się. Dojeżdżam do Halemby, jeszcze kawałek i ląduję nad stawem "Kiszka". Bogdan już na mnie czeka. Siadamy kawałek dalej, chwilę rozmawiamy przy piwie, jednak komary tną niemiłosiernie. Zbieramy się i jedziemy w kierunku Stargańca, prawie całość po terenie, już na miejscu mamy trochę czasu, rozmawiamy ponad godzinę, opróżniając kolejne puszki. W końcu po 20:00 pora rozstać się i ruszyć do domu. Krótkie pożegnanie i każdy jedzie w swoją stronę. Mam jakieś 6km do domu, część przez las, końcówka po szosach. Pogoda idealna, rozmowa owocna, fajnie było się spotkać po... chyba roku jeżeli się nie mylę... . Liczę na kolejne spotkanie, miejmy nadzieję że nieco szybciej niż za 12 miesięcy :).
Niedziela..., trzeba wstać, już za kilka godzin zaczynają się Mistrzostwa MTB w Tarnowskich Górach. Na miejscu jesteśmy nieco przed startem. Czasu niewiele ale wraz z Darkiem i Igorkiem jedziemy na objazd trasy. Jak się później okazało, dezorganizatorzy potrafią wprowadzać w błąd i rzeczywista trasa była sporo dłuższa, bardziej wymagająca. Może nie techniczne, ale kondycyjnie. Co ciekawe w tym samym czasie startuje grupa 50+ - być może chodzi o to, że człowiek dziecinnieje na starość? Niemniej dziwne rozwiązanie. Start i ruszyli, kilka razy zmieniam pozycję, focę w kilku różnych miejscach, nawet udaje mi się zgubić w parku, na szczęście budynek jest widoczny z daleka i na czas dojeżdżam na metę :). Igor wjeżdża jako 3 chwilę po dwóch 14-sto latkach. Więc tym bardziej należą mu się brawa za start i za tak wysoką pozycję. Gratulacje !!! Kilka minut później dekoracja i musimy powoli się zbierać. Czasu niestety mało, jak zawsze.
Długo planowałem ten wyjazd, tą wycieczkę, tą górę…, coś mnie do niej przyciąga, coś magnetycznego… . Tyle, że przez ostatnie 2 lata jakoś nie złożyło się, coś zawsze wpadło, wypadło i plany zostawały odłożone. Prawdę powiedziawszy to od marca tego roku, cały czas szukałem terminu aby skierować rower na tą górkę… Kolejne wyjazdy, wycieczki, Rajdy na orientację i pogoda krzyżowały plany. Tym razem stało się coś innego, plan zakładał przejazd czerwonym rowerowym szlakiem z Częstochowy do Krakowa, jednak, piątek zmodyfikował moje zapędy, musiałbym bym ruszyć po 4-5 godzinach snu, po ciężkim tygodniu… O 0:09 w sobotę zmiana planów. Jedziemy (po drodze zahaczę o Helenkę i wraz z Darkiem pojedziemy dalej) na Górę św. Anny. Jest Sobota, 6:00, masakra, ciężko jest się zwlec z łóżka, tym bardziej że za oknem wiszą ciężkie chmury, boję się, że będzie padać, jednak szybki rzut okiem na prognozy i wiem, że to tylko przejściowe, o deszczu raczej nie ma mowy. W końcu nieco po 8:00 wsiadam na rower i gnam na Helenkę, o tej porze w sobotę jest jeszcze luz, docieram na miejsce i idę na górę przywitać się ze wszystkimi, chwilę gadamy (mija godzina) i w końcu możemy jechać dalej. Plan to zdobycie jednego PK – góry św. Anny. Jest tylko jeden mały szczegół, mapy kończą nam się w okolicach Ujazdu. Trzeba po drodze coś kupić, albo jechać na czuja ;P. Początkowo jest chłodno, jednam w ciągu kilkudziesięciu minut gęste chmurzyska gdzieś znikają, mamy błękitne niebo i palące słońce. Oj coś czuję, że spalę się po raz 3-ci w tym roku.
Od początku było wiadomo, że nie pojedziemy najkrótszą trasą, dzisiaj jest dzień na wycieczki, na zwiedzanie. Nigdzie nam się nie spieszy, mamy czas… Jedziemy przez Wieszowa, Ziemięcice, Pyskowice
Zatrzymujemy się przy skansenie kolejowym w tym mieście. Chociaż przyznam się, że ta nazwa jest nadużyciem dla tego miejsca, to raczej ruiny tego co pozostało po lokomotywowni, po sprzęcie, zabudowaniach, lokomotywach, wagonach… Szkoda takiego miejsca…, aż się prosi o wpisanie go na listę zabytków techniki…
Po raz kolejny żal patrzeć, jak coś takiego niszczeje… . Na nas jednak pora, kierujemy się na Dzierżno i dalej Pławniowice, tutaj na szczęście udało ocalić się kilka zabytków od zapomnienia, od zniszczenia :), czasami jednak coś się udaje…
Po chwili focenia ruszamy dalej i może 100m dalej zatrzymuję się, wołam Darka. Okazuje się, że trafiliśmy na jakąś wiejską imprezę, z okazji…?, bez okazji ? nie mam pojęcia. W każdym bądź razie stoi czołg, jakieś wodzy wojskowe…, może pobór ;P
Dojeżdżamy do zimnej wódki, tutaj kończą się nasze mapy, po drodze nie było nic gdzie można by kupić nowe obejmujące ten teren, te okolice… Na jednym z podjazdów wjeżdżam na wzniesienie z głośnym okrzykiem, Darek dziwnie się na mnie patrzy, a czuje, że coś mnie gryzie w głowę… zrzucam kask… widzę, że jakaś Maja mnie up…a. Będę zdrowszy. Ruszamy dalej. Poruszamy się trochę na czuja żółtym szlakiem rowerowym który ma nas doprowadzić na miejsce, jednak gdzieś znikają nam oznaczenia i chwilę trwa zanim się odnajdujemy, za to w zamiana mamy okazję zatrzymać się przy kolejnym drewnianym kościółku…
Odnajdujemy nasz zagubiony szlak i ruszamy dalej, górę już wydać, widać kościół :), oznaczenia wskazują że mamy 5.6km. Powinniśmy być na miejscu za jakieś 20-25 min. Szlak skręca w pola i łączy się z 2 szlakami pieszymi czerwonym i czarnym. Tyle, że zaczyna się dość nieprzyjemna jazda po kamieniach, po wybojach, zaczyna się nasza droga krzyżowa. Jakiś kilometr dalej ścieżka zamienia się w ścieżynkę, jest mocno zarośnięta, miejscami pokrzywy są większe od nas, o jeździe nie ma mowy…
Poparzeni, pokłuci w końcu docieramy do jakiejś szerszej ścieżki polnej możemy iść w lewo lub w prawo, ew. przedzierać się dalej przez pokrzywy idąc na wprost. Skręcamy w lewo. Później okazuje się, że był to najgorszy możliwy wybór, droga nam się kończy, oddalamy się nieco od góry św. Anny, na dokładkę przebijamy się przez kolejne pola - żyta, rzepaku, straszymy jakieś sarny. W końcu po 90 minutach docieramy w okolicę Leśnicy. Wykończeni, zmordowani zatrzymujemy się na poboczu, mamy dość słońca… Chwila odpoczynku, chwila na banana, wodę…, cokolwiek… Już niedaleko, jeszcze tylko podjazd pod górkę, napęd trochę szaleje, powkręcane żyto i rzepak ;P w końcu wydłubuję przy muzeum powstań śląskich, tuż przy Korfantym
Szybko jednak ewakuujemy się z tego miejsca, jest za gorąco, otwarty teren… ale już blisko, docieramy na szczyt, ale nie zatrzymujemy się. Potrzebujemy czegoś innego, potrzebujemy czegoś chłodnego, bursztynowego, orzeźwiającego, najlepiej w dużych ilościach ;P
Mijamy kościół i zatrzymujemy się przy pierwszej zacienionej knajpie, mają piwo ;P Jaka ulga :) Jakieś jedzenie, dobre, zresztą cokolwiek by nie podali musi smakować. Po tej drodze, po tym przebijaniu się przez ściany zieleni, walkę z odwodnieniem słońcem, pokrzywami ;P
Pora się zwijać, jest przed 18:00, czy coś koło tego, chcemy przed zmrokiem dotrzeć do domu, już wiem, że do Katowic nie dotrę, skończy się to pewnie jakimś małym after party. Mamy 3 godzny i jakieś 70km przed sobą.
Spoglądamy na mapy zakupione na miejscu, dziwnie wykonane, z dziwną skalą 1:93000 ale przynajmniej wiemy jakie mamy miejscowości po drodze. Ruszamy, z grubsza na krechę kierunek Helenka. Po drodze: Wysoka, Kadłubiec, Dolna – chwila na focenie kościoła
Wilkowiczki, Kopienice, Księzy Las, Wilkowice…. Już niedaleko Zbrosławice, Ptakowice, Stolarzowice i… jest…. sklep jest jeszcze otwarty…. :), zdążyliśmy :)
Poparzeni słońcem, pokłuci pokrzywami, ale zadowoleni docieramy na miejsce…. Piękny wypad, piękny dzień, już zaczynamy snuć kolejne plany, aby czas, pogoda i chęci pozwoliły na ich realizację.
Sobota „skoro świt” - ETISOFT BIKE TEAM – rusza do Sczepocic Rządowych ma kolejny rajd na Orientację. Na miejsce docieramy prawie 90minut przed czasem. Dzięki temu już na miejscu mamy chwilę ma przygotowanie rowerów do wyprawy w nieznane. Jest też okazja do przywitania się z wieloma znajomymi, spotykanymi na wcześniejszych rajdach, a także tych dawno nie widzianych, startujących w tym roku po raz pierwszy, czy wręcz całkowitych debiutantów.
Siadamy na chwilę i planujemy trasę.... Wyznaczony plan to PK w kolejności: 8, 5, 2, 4, 18, 1, 20, 19, 11, 14, 16, 13,12, 15, 17, 9, 3, 7, 6, 10. Ew. korekt będziemy dokonywać już na trasie, gdy okaże się czy zaznaczone leśne ścieżki są przejezdne, czy też nie.
W trakcie planowania zaczepia nas „Niezależna telewizja Lokalna”. W efekcie wyruszamy z lekkim opóźnieniem w stosunku do pozostałych uczestników, jednak lepiej poświęcić nieco więcej czasu na dobre rozplanowanie trasy niż później błąkać się bez celu po okolicy, miotając się pomiędzy PK. Jesteśmy na trasie, kilkaset metrów dalej widzimy poskręcany rower i mocno poobijanego zawodnika, później dowiadujemy się, że było to zderzenie 2 rowerzystów, pędzących na PK8..., na szczęście skończyło się na siniakach, kilku zadrapaniach i przednim kole do wymiany. Jako, że spora liczba zawodników obrała jako pierwszy do zaliczenia PK8 – szczyt wydmy, więc odnalezienie go nie sprawia nam żadnych problemów, kilkunasty zawodników kłębiących się przy lampionie wskazuje nam bezbłędnie miejsce gdzie mamy dotrzeć. Podbijamy karty, możemy zawrócić i skierować się na PK 5 – brzeg oczka wodnego z mapy wynika, że nie powinniśmy mieć problemów z nawigacją z odnalezieniem PK, jest położony w pobliżu nasypu kolejowego, jedziemy troszeczkę nie tak jak pierwotnie planowaliśmy, podjeżdżamy od północnego wschodu i... w zasadzie dobrze się stało, Ci co jechali wzdłuż torów, pod koniec mieli do pokonania rów wypełniony błotem, wodą, szlamem., my mamy jeszcze sucho w butach ;) Za to dojazd na PK był jedyny w swoim rodzaju, jazda wąską ścieżynką przez młodnik, dostarczyła wiele emocji ;P. Nie ma na co czekać, pora na kolejny PK 2 – stare drzewo tym razem mamy wytyczone 2 warianty dojazdu, moja obejmuje jazdę szlakiem Partyzanckim „Hubala” już od Radomska, Darek woli szosę 784 i wjazd na szlak gdzieś w połowie jego długości jedną z przecinek. Przecinki w szlak okazuje się szeroki, przejezdny, bez błota, piachu, kolein. W ekspresowym tempie odnajdujemy PK, podbijamy karty i ruszamy w kierunku PK4 – brzeg torfowiska Kocham takie miejsca, spodziewam się niezłej przeprawy przez bagniska, jednak jeszcze nie teraz, zgodnie z wytyczonym planem jedziemy utwardzonymi leśnymi drogami, po raz kolejny docieramy na miejsce bez jakichkolwiek problemów z nawigacją, po prostu wjeżdżamy na PK, odbijamy się i ruszamy dalej, szukać PK18 – szczyt wzniesienia W drodze mała niespodzianka, do pokonania piękny nowiutki rów, rowery w dłoń i skaczemy, teraz łąka, ścieżki specjalnie nie widać, ale to nie pierwszyzna, jakieś 50m dalej przednie koło wpada mi w do kolejnego rowy wypełnionego wodą, jakimś cudem ląduję na nogach, jedynie wielki siniak pod kolanem wskazuje, że coś było ;), przy okazji jakaś latająca mucha, czy komar próbuje mnie zabić wpadając do ust,czuję że trzyma się migdała, próbuję odkrztusić, chwilę trwa zanim dochodzę do siebie i pozbywam się niechcianej przekąski. Możemy jechać dalej. Do pokonania pozostał krótki podjazd na Łysą Górę. PK widać z daleka, pozostało przebić się przez pole i już :).
Zawracamy, najwyższa pora na PK1 – wiata turystyczna w której usytuowany jest punkt żywnościowy, dotarcie zajmuje nam max 7-8 min. Na miejscu zabieramy się za banany, pomarańcze, batony, uzupełniamy baki i możemy ruszać w dalszą drogę.
Przed nami PK20 – wyspa na stawie brzmi ciekawie, z mapy wynika, że na miejsce prowadzi kilka przecinek, początkowo szosy, i w pobliżu sklepy w Brzezinikach „tubylcy” z daleka wołają, że pozostali pojechali tędy :), za ogrodzeniem w prawo :), skręcamy i chwilę później tuż za większym stawem odnajdujemy nasza wyspę.
PK19 – brzeg stawu po raz kolejny mamy opracowane 2 warianty podjazdu, mój to podjazd od północy z Kobieli Małych, Darek przekonuje mnie jednak do jazdy przez Katarzynów, droga nie wydaje się specjalnie skomplikowana, i tak też jest w rzeczywistości, dopiero ostatnie kilka km jazdy po żółtym szlaku końskim daje się we znaki, głębokie zalane wodą koleiny, szybko wytrącają nas z rytmu, zaliczam też pierwsze solidne wodowanie, powinienem już wiedzieć, że kałużom nie należy ufać, nie wiadomo co jest od spodem i jakie są głębokie, w efekcie przejeżdżam zanurzony do połowy kola, przynajmniej niż ni nie będzie robiło różnicy łażenie po bagnach, które dopiero przed nami.
Odnajdujemy PK podbijamy karty i postanawiamy nieco skorygować trasę, z mapy wynika, że da się przejechać ok 500m na południe do przecinki prowadzącej na PK11, szybko się okazuje, że nie była to najlepsza decyzja, ścieżka usiana jest gałęziami po wycince drzew, sporo kolein, błota, rowów. Docieramy do brzegu bagna i droga nam się kończy. Możemy przebijać się na azymut. Postanawiamy jednak wrócić do pierwotnego planu, wrócić po śladach, po drodze którą już znamy. Dookoła nas atakują chmary komarów, much i innego paskudztwa, setki małych upierdliwych insektów kąsają nas zajadle, to chyba jakaś straż PK który zaliczyliśmy, środki przeciw komarowe nie pomagają, pewnie dlatego że to Momary,
na które środek widzieliśmy na stacji benzynowej dojeżdżając do Szczepocic. Ech... Pora ruszyć na podbój PK11 – szczyt wydmy Nazwa brzmi groźnie, w zasadzie brzmi jak podwójna groźba, nie dość, że będzie podjazd, to na dokładkę po piachu, nie cieszy mnie to, tym bardziej, że z mapy wynika iż przejedziemy przez bagno. Już na miejscu okazuje się, że nie taki PK straszny jak go opisują. Podjazd dość łagodny, ilość piachu też umiarkowana, jest nieźle.
Za to chmary Momarów coraz gęstsze, zauważamy, że aby im uciec musimy jechać powyżej 16km/h gdy jedziemy wolniej czarna chmura ciągnie się za nami. Już na miejscu uzupełniamy zapasy kalorii, elektrolitów, podbijamy karty i pora na PK14 – koniec drogi z mapy wynika, że ok 4km dość prostej utwardzonej drogi przez las, początkowo jest nieźle, jednak już po kilkuset metrach ścieżka robi się bagnista, trawiasta i pod górkę. A miało być tak pięknie. Znajdujemy przecinkę, w którą skręcamy i teraz musimy odnaleźć się w plątaninie ścieżek na mapie i w terenie, spotykamy też bikera błąkającego się po okolicy PK14 od godziny, nie napawa nas to optymizmem. Jednak niepotrzebnie, dość szybko odnajdujemy właściwą ścieżkę, prowadzącą do lampionu. Podjazd od północnego-wschodu był dość prosty, Ci którzy próbowali do niego dotrzeć od południowego zachodu brodzili w bagnie do pasa. Wyjeżdżamy z PK, plan obejmuje zdobycie PK16 – pomost na stawie odległość wydaje się niewielka, jednak w gdy docieramy do drogi w pobliży krzyża, jeden z bikerów wprowadza nas w błąd, i zamiast na PK16 jedziemy do „Małej Wsi”, co prawda udało się zaliczyć sklep, jednak niepotrzebnie zrobiliśmy 4km. Ech... Gdy odnajdujemy właściwą ścieżkę, samo odnalezienie PK nie nastręcza wielkich problemów, powoli jednak temperatura daje się nam we znaki, +36 stopni w słońcu to nie przelewki.
Popełniamy delikatny błąd nawigacyjny i zamiast kierować się na PK13, jedziemy na Wojnowice, w chwili gdy uświadamiamy sobie błąd, korygujemy naszą pierwotną trasę, zaliczymy PK15 – lewy brzeg Kanału Lodowego do którego mamy rzut beretem ;P początkowo jest nieźle, jednak późniejsza jazda wzdłuż wału przy kanale, w zasadzie jest chwilami niemożliwa, wąska, ścieżka, zalana wodą... jednak PK widoczny z daleka, przynajmniej wiemy, że nie robimy tego nadaramnie.
Podbijamy karty i zawracamy na PK13 – skrzyżowanie dróg Nawigacyjnie wydaje się banalny,jednak jedziemy na otwartym terenie,w słońcu, upał i duchota daje się we znaki, mocno we znaki.
Postanawiamy chwilę odpocząć w cieniu, odetchnąć, napić się wody, isotoniców, mija kilkanaście minut, ruszamy dalej, jest ciężko, delikatnie pod górkę, jednak słonce usłuchało nas, zaszło za chmurę, robi się nieco przyjemniej, wkrótce też osiągamy skraj lasu gdzie jest o wiele chłodniej. Odnalezienie PK po raz kolejny okazuje się banalne, ruszamy więc dalej na PK12 – szczyt wydmy Dojeżdżając do tego PK już z daleka słyszymy walące po okolicy pioruny, ciekawie się zapowiada, tym bardziej, że w opisie tego PK jest „szczyt” docierając na miejsce udaje mi się zaklinować łańcuch, jednak nadciągająca burza nie pozwala mi się specjalnie rozwodzić nad awarią, wsiadam po chwili na rower i pędzimy dalej, tym bardziej że zaczyna padać. Gdy jesteśmy kilka metrów od lampiony chwila zwątpienia.... przecież to szczyt, odsłonięty na dokładkę, jest burza, leje.... Jednak nie poddajemy się, błyskawicznie podbijamy kart i jedziemy dalej, jednak coś jest nie tak z napędem, łańcuch skacze pomiędzy 3 różnymi zębatkami, nie jestem w stanie zapanować nad jazdą, w końcu przystaję na chwilę, smaruję łańcuch i ruszam dalej, nie pomogło to nic, ulewa coraz większa, kierujemy się do Gidle, może tam gdzieś przeczekamy nawałnice? Po chwili widzimy auta brodzące do polowy koła w rozlanych rzekach w miejscach dróg. Wjeżdżamy na chodniki, są nieco wyżej. Mieszkańcy trochę dziwnie się na nas patrzą :) - wariaci na rowerach w taką pogodę ;P Pobliżu cenrtum proszę Darka o krótki postój, muszę sprawdzić co jest nie tak z napędem, sprawdzam tylną zmieniarkę, jest zapiaszczona, prawie nie porusza się, szybkie oliwienie, próba rozruszania, jest jakby nieco lepiej, jednak dalsza jazda nie będzie należała do przyjemności. Ech... Zmieniamy przy okazji plany, czas zaczął mocno uciekać, odpuszczamy PK17, jest za daleko jedziemy na PK9 – lewy brzeg Warty jest w drodze do mety, odnajdujemy go dość szybko i ruszamy dalej.
Plan obejmuje zaliczenie jeszcze PK3, jednak to co się dzieje z moim łańcuchem absorbuje mnie do tego stopnia, że przejeżdżamy przecinkę, po raz kolejny walczę z tylną przerzutką, w końcu udaje mi się znaleźć jedno przełożenie, na którym jedzie się względnie dobrze, mogę wrócić do rzeczywistości.
Spoglądamy na zegarki, mamy niecałą godzinę do zamknięcia mety. Decyzja prosta, lecimy do Szczepocic. Na dzisiaj to koniec, i tak wiele już nie zwojujemy. Podciągamy tempo, w efekcie jesteśmy 20 minut przed czasem.
Mieliśmy w zasadzie nieco czasu na zaliczenie jeszcze jednego, może 2 punktów. Z drugiej strony, może lepiej, że nie kusiliśmy losu. Jeden PK więcej, jeden mniej niewiele by to zmieniło. A tak mamy satysfakcję z zaliczenia rajdu, którego organizacja stała na najwyższym poziomie.
Bawiłem się nieźle, a zmęczenie, przejdzie, w końcu nie pojechałem na BikeOrient aby odpocząć, no może psychicznie, a przy okazji była okazja do do poznania kolejnego pięknego zakątka naszego kraju. :)