Trochę czasu już minęło od ostatniej solidnej przejażdżki na rowerze, dzisiaj wcześnie z rana mamy plan aby wjechać na Przełęcz Karkonoską najbardziej stromym podjazdem asfaltowym w Polsce. Jako że, nie mamy zbyt dużo czadu decydujemy się na nieco krótszy wariant od drogi Sudeckiej. Po drodze zahaczamy o cmentarz jeńców wojennych zmuszanych do budowy drogi sudeckiej,
chwila postoju, chwila na focenie i... zadumę..., ale czas goni, a to dopiero początek. Zastanawiamy się czy to dobry pomysł aby kilka dni przez Izerską Wielką Wyrypą wjeżdżać na przełęcz...., zresztą jeszcze odczuwamy skutki śnieżki...
No nic.... dojeżdżamy do końca drogi Sudeckiej i czas na solidny podjazd, przejeżdżamy kawałek i... chwila na zastanowienie, może nie dzisiaj, jeszcze nie teraz..., dzisiaj pojedziemy nieco łatwiejszą drogą na dwa mosty..., ścieżka zaczyna się nieco niżej.., zjeżdżamy może 200m i Darek słyszy trzask, hamuje..., udaje mu się zatrzymać..., coś jest nie tak z hamulcem... Chwila na oględziny i już wiemy..., uszkodzony klocek hamulcowy i sprężynka..., to by było na tyle z planów, chwila walki doprowadzamy hamulec do jako takiego stanu i musimy wracać..., czeka nas wizyta w Jeleniej Górze w sklepie rowerowym...
Poranek dnia kolejnego...., tym razem plan jest inny... nierowerowy, ale... czemu z rana nie pojechać po chleb? poszukać sklepu.... zbieramy się i ruszamy. Tzn Igorek, Darek i ja. Ruszamy i... hmmm... najbliższy sklep trafia się już po 800m, mają chleb..., masakra..., przecież nie wrócimy tak od razu..., więc nieco objazdowo zjeżdżamy nieco w dół i zabieramy się za lekki podjazd w kierunku Karpacza dopiero później odbijamy do Borowic i domu...
Zbieram się i wychodzę..., powłóczę się po górach..., map nie mam, ale mam kompas i... endomondo..., więc jakoś dam radę... W Borowicach wbijam się na żółty szlak..., idę pod górkę, przy okazji sprawdzam przejezdność tej ścieżki..., w zasadzie to jego brak... całość jest usiana głazami, korzeniami, na dokładkę chwilami prowadzi środkiem potoku... za to miejsce do focenia genialne...
W oddali słyszę pracujących leśników, wycinka drzew, dochodzę do jakiejś ścieżki i już widzę, że nieopodal trwa faktycznie praca... skręcam na południowy wschód... mijam jakieś skałki (później się okazuje, że to szczyt Jeleńca)...
idę dalej, spoglądam na zegarek, chyba pora zmienić kierunek.... na czuja wybieram ścieżki i schodzę w dół. Endomondo pokazuje mi że jestem coraz bliżej punktu z którego wyszedłem, w
końcu trafiam na zielony szlak który prowadzi prawie wprost do miejsca gdzie mieszkamy..., zdążyłem... jest przed 9:00. Na miejscu dowiaduję się, że Darek w chwili wyjścia już nie spał..., ech..., tośmy się dogadali :) Za to po śniadaniu..., postanawiamy pojechać gdzieś na rowerze z Wiktorem i Igorkiem... Początkowy plan jest niby banalny, ma być krótko i żadnego hardcoru.. Ruszamy, początkowo jedziemy na wschód, gdzieś tam ma być ścieżka która wyprowadzi nas na niebieski szlak..., plątanina ścieżek, nie ma jednak nic wspólnego z tym co jest na mapie i w efekcie zjeżdżamy do Borowic... cóż, na powrót jeszcze za wcześnie... odbijamy szosami w kierunku Karpacza, odnajdujemy nasz niebieski szlak i udajemy się do kaplicy św. Anny (najstarszej murowanej budowli na terenie Polski) i dobrego źródełka (lub jak kto woli źródełka miłości).
Chwila zastanowienia co dalej i.... jedziemy do Karpacza...,kilka km pod górkę i docieramy do pierwszego sklepu..., zaopatrujemy się w ciastka, lody, napoje i... dobre 30 min odpoczywamy. Najwyższa pora wracać... przed nami krótki podjazd drogą chomontową chwila przerwy na Jeleńcu
stajemy zmieniamy dętkę i ruszamy..., a w zasadzie to chcemy ruszyć gdy okazuje się, że Igorek również ma mało powietrza na dole koła..., dzielnie wymienia dętkę i możemy ruszać,
stajemy wymieniamy i ruszamy..., pod koniec zjazdu Igorek znowu ma mało powietrza.... ech..., kolejna przerwa, zaczynamy łatać i... trafia się kolarz, z rozmowy wynika, że Holender... złapał kapcia.., na pożyczonym rowerze, jest bez narzędzi, dętek łatek..., próbujemy mu pomóc, jednak dziura jest tuż przy wentylu, nie ma szans... W efekcie wskazujemy mu najkrótszą drogę do
Minęły 2 dni od przyjazdu w okolice Karpacza, wczoraj zupełny luz, bez roweru, jedynie krótki wypad po okolicy, coś zwiedzić, coś zobaczyć, a dzisiaj.... dzisiaj czeka mnie/nas, bo w końcu jedziemy z Darkiem, uphill na Śnieżkę. Nie wiem jak będzie, wiem jedno, czuję jeszcze efekt piątkowego dojazdu, jeszcze nie odpocząłem, a czeka mnie 14km pod górkę....
Wyjeżdżamy dość wcześnie odstawiamy rodzinę Darka na czerwony szlak z misją dotarcia na szczyt przed nami :), a sami kierujemy się na miejsce startu. Już na miejscu chwila na przygotowanie, jednak pierwsza myśl, to... mam ochotę na coś do zjedzenia..., kieruję się na najbliższego sklepu, jest żabka :), szybkie zakupu i wracam, wychodząc trafiam na qmpla z pracy Maćka..., przyjechał tutaj dokładnie w tym samym celu, najechać na Śnieżkę, już się rozgrzewa, a ja, a my jeszcze w lesie... Chwila rozmowy i uciekam, trzeba przygotować rower, siebie... i chociaż kawałek się przejechać...
Udaje się rzejechać ok 4km..., pora wrócić na start..., dochodzi godzina S..., ruszamy, początkowo pilotowani przez samochód dojeżdżamy do centrum Kapracza, pod Bachusa, otrzymujemy ostatnie namaszczenie i możemy ruszać..., 14km walki z samym sobą.
Wiem, że początek jest dość spokojny po asfalcie, wiem jednak, że od Wangu zacznie się droga krzyżowa. Więc nie wygłupiam się, nie cisnę, to nie czas na śmierć już na początku.
Dojeżdżamy do Wangu, teraz ostro pod górkę, nierówno ułożone kamienie granitowe zabijają, sporo osób zsiada z rowerów, kawałek dalej dołączam do nich..., czuję, że to nie jest mój dzień, przegiąłem w piątek...
W końcu to ma być podjazd a nie podejście, po kilkunastu krokach wsiadam na rower i jadę dalej, podjazd wysysa wszystkie siły, nierównomierne podskoki bike-a na wertepach wybujają z rytmu, szukam czegoś bardziej płaskiego, staram się wyszukiwać chociaż kilku cm gładkiej powierzchni, jest tego niewiele i zawsze w końcu trafiam na kamień, lub rowek pomiędzy nimi...., męczy nie to...
Zbliżamy się do Strzechy Akademickiej, walczę z samym sobą, walka jest nierówna, pot leje się ze mnie gęsto..., chwila odpoczynku, uzupełnienie płynów..., mało, ale trzeba ruszać, czas ma znaczenie..., ciężki podjazd, masakra....
Zbliżam się do Domu Śląskiego, chwila odpoczynku, delikatny zjazd, tego było mi potrzeba, jednak.... wiem że za chwilę zacznie się kolejny morderczy odcinek... ostatni odjazd, ostatni kilometr...
Prędkość spada do ok 6-7km/h, droga pnie się w górę, mijam bikerów, za chwilę sytuacja odwraca się... i tak aż do samego szczytu, wszyscy walczą, zostało ok 200m, natykam się na [http://igor03.bikestats.pl]Igorka[/url], kawałek dalej na [http://anetka.bikestats.pl]Anetkę[/url] i na końcu [http://wrk97.bikestats.pl]Wiktora[/url]. Ostatnie 50m jest strome..., w końcu odpuszczam, prędkość spada do 4-5km/h – szybciej chodzę... więc..., cóż...
Jestem na mecie, dostaję pamiątkowy medal, coś do zjedzenia i... idę się przebrać, ubranie całe przemoczone.... jakbym pływał a nie jechał na rowerze...
Chwilę odpoczywam, dociera Darek, rozmawiamy, wymieniamy się wrażeniami, dostajemy sms-y z czasami i... szok, prawie identyczne jak w zeszłym roku... hmmm.... wydawało mi się że jest gorzej niż rok temu, dalej odczuwam skutki dojazdu do Karpacza..., zresztą pierwsze 30 minut potrzebowałem na przyzwyczajenie mięśni do wytężonej pracy do pchania roweru pod górke...
Niemniej zadowolony jestem, że dotarłem, że udało się wjechać, mam też nauczkę na przyszły rok..., nie przeginać przed uphillem ;). Swoją drogą, widoki warte są każdego wysiłku..., w końcu to tylko 1:37 godziny ;)
Pozostał zjazd, w zaszłym roku czułem, że jest chyba gorszy niż podjazd, te 10km kamoli do pokonania...., dojeżdżając do asfaltu słychać odgłosy ulgi z każdej strony..., chyba wszyscy mają dość.
Wczorajszy powrót zupełnie dookoła, zamiast na wprost, jadę na Mikołów, początkowo szosami, później lasami, wyjeżdżam w Mikołowie i lecę do qmpla, dobra godzina na miejscu, czas mija na rozmowie i …. ruszam razem na Ochojec, tyłami, częściowo po lasach, a końcówka ponownie szosami... Temperatura powoli zaczęła spadać..., zrobiło się dość przyjemnie...
W niedzielę szykuje się Uphill na Śnieżkę, jakoś trzeba tam dojechać... więc plan prosty, jadę w okolice Jeleniej Góry na rowerze, wstępny plan obejmuje wschód słońca na górze św. Anny, po drodze kilka zamków pałaców, przy czym sama trasa będzie korygowana już w drodze. Z grubsza chciałbym na ok 20:00 dotrzeć na miejsce. Poniżej rozrysowany ślad/plan przejazdu. Może w okolicy warto coś zobaczyć dołożyć kilka km...? Z chęcią zapoznam się z sugestiami... Z grubsza wyjazd po północy...
*nazwa rajdu jest kalamburą do ew. odgadnięcia: Nazwa jest 2 wyrazowa. 1. wyraz… Przymiotnik utworzony na nazwy długowiecznego drzewa (może być szypułkowy lub bezszypułkowy) 2. wyraz… To pierwszy człon nazwy luksusowego pociągu pasażerskiego, który kursował z Paryża do Konstantynopola (Stambułu)
Sobota wcześnie rano. Ostatnie przygotowania i... wychodzę, pora ruszyć do Dąbrowy Górniczej na rajd*, impreza zapowiada się ciekawie, wyjątkowo z Darkiem mam się spotkać już na miejscu. Do bazy mam ok 30 km, specjalnie nie zastanawiam się nad trasą, z założenia pojadę szosami (oczywiście rowerem), tutaj liczy się czas... W skrócie Ochojec, Giszowiec, Mysłowice, Sosnowiec na całej długości i w końcu Dąbrowa Górnicza, tuż za dworcem PKP dogania mnie Kiri. Nawet mi to pasuje, nie muszę zastanawiać się nad trasą, ostatni raz na Pogoriach byłem ponad rok temu, więc końcówka miała być na czuja, azymut...itp. W międzyczasie udaje nam się chwilę porozmawiać..., kilka min później dojeżdżamy już do bazy.
Odprawa delikatnie opóźniona z przyczyn technicznych... ? Zdarza się...
Kosma zaczyna tłumaczyć trasę, opisy, stara się przekazać jak najwięcej, ale w sposób tak chaotyczni i nieścisły, że w efekcie nikt nic nie wie... kolejna próba i jest ciut lepiej zaczynamy powoli łapać co autor ma na myśli.
W skrócie na mapach jest umieszczonych 10 punktów stałych, którymi są wbite w ziemię paliki z perforatorami, dodatkowo na trasie Giga znajduje się dodatkowych 11 punktów, które są umieszczone na mapkach przyczepionych do pięciu drzew w pobliżu, należy je samodzielnie nanieść na mapę..., dodatkowo pada informacja o istnieniu kilku punktów stowarzyszonych, tyle, że organizatorzy nie wiedzą ile ich rozwieźli (brawo) ;P, bo jak tłumaczą robili to w nocy???
W końcu następuje chwila rozłożenia map, prośba o ustawienie się w w dwuszeregu, po dwóch stronach...., Tomek walczy z mapami, a Monika wprowadza dodatkowy chaos informując, że dla trasy trasy pieszej i rekreacyjnej dodatkowe PK znajdują się na PK02..., zakazane drogi to S1 i 94 (to raczej standardowa informacja na maratonach, takie trasy są faktycznie niebezpieczne dla rowerzystów i pieszych). Dowiadujemy się też o zmianie opisu jednego z punktów, „to nie jest krzyż tylko drzewo”... spoglądamy na kartę z opisem punktów i przy 20 jest skreślona informacja o Krzyżu i dopisane odręcznie drzewo, pewnie więc o to chodzi. Kolejna informacja: na lampionach znajdują się w razie czego kody gdyby ktoś ukradł perforator, w sumie dobre rozwiązanie... i o tym, że niektóre PK będą rozstawiane po starcie... (Oj....).
W końcu następuje chwila odkrycia położonych przed nami map..., jest dziesięć PK, podchodzimy do jednego z drzew i przerysowujemy punkty, tyle, że jest ich... 5 – miało być 11? Hmmm.. zaczynamy się domyślać, że pozostałe 6 to pewnie te na PK02, ruszamy na ten punkt, innej opcji nie ma. Na szczęście to niedaleko i nie zaburzy nam to specjalnie planów. W ciągu kilku minut znajdujemy się na miejscu i nanosimy na nasze mapy kolejne 6 punktów. Siadamy wygodnie na betonie i zaczynamy kreślić trasę.
W telegraficznym skrócie trasa ma przebiegać w następujący sposób: PK02 (na nim jesteśmy), PK18, PK12, PK04, PK11, PK03, PK15, PK05, PK06, PK21, PK09, PK07, PK08, PK10, PK14, PK20, PK17, PK16, PK19, PK13, PK01.
Ruszamy na PK18, długi przelot wzdłuż Pogorii IV, dojeżdżamy do krzyża – tłoczący się bikerzy wskazują nam miejsce, na punkcie nie ma perforatora, ktoś się nie bał i za...ł, trudno, przepisujemy kod z lampionu i ruszamy dalej,
na PK 12 po przeciwnej stronie jeziora, kolejny krzyż, lampion jednak na drzewie i po raz kolejny nie ma perforatora..., po co mieszkańcom perforatory, kradną tutaj na potęgę, trzeba lepiej pilnować swoich rzeczy...,
przepisujemy kolejny kod i ruszamy na punkt umieszczony przy stadionie, jak do tej pory nie było żadnych niespodzianek, punkty zdobywamy w niezłym czasie...
Ruszamy na PK11, na podjeździe widzimy lampion, tyle, że jest coś za wcześnie, jednak tłoczy się przy nich kilka osób...., z mapy wynika, że punkt powinien być kilkaset metrów dalej na innym skrzyżowaniu... w międzyczasie zatrzymuje nas biker schodzący z góry z paną, pyta pompkę, mamy dwie zostawiam mu swoją i proszę o oddanie w bazie..., jedziemy dalej, dojeżdżamy do punktu, jest również za wcześnie, zaczynamy podejrzewać, że coś jest nie tak z mapą, w komunikacie startowym jak byk było napisane, że mapy są 1:50000, nic, może nam się coś pomyliło. Jedziemy na podbój kolejnego PK03 przy remizie strażackiej w Trzebisławicach, kilka przydrożnych jeżyn pozostawia ślady na moich rękach, wyglądam jakbym się ciął nożem ;P
Na punkcie spotykamy Tadzika1963 i jedziemy razem do kolejnego punktu 15, po raz kolejny coś nam się nie zgadza z odległościami, w końcu spoglądamy na skalę, o żeż k..... skala jest 1:35000, może czepię się po raz kolejny, ale miało być 1:50000 wystarczyło o tym wspomnieć na odprawie...., ech.... kolejny kamyk do ogródka organizatorów..., dobrze, że w końcu to sprawdziliśmy, zaoszczędzi nam to problemów później... dojeżdżamy na punkt, piękne miejsce
po raz kolejny nie ma perforatora,... ech ci autochtoni...., nic ruszamy dalej na punkt 05, długa prosta i osiągamy kolejną remizę, miejscowi wskazują nam miejsce umieszczenia perforatora, więc długo tu nie zabawiamy, lecimy na szóstkę, punktu umieszczonego przy kościele w Łęce, kolejny długi przelot, w końcu lądujemy na miejscu..., tylko czy mnie wpuszczą z takim numerem na rowerze? Daję kartę Darkowi, może nikt nie zauważy ;P,
Szkoda czasu, szmat drogi jeszcze przed nami, a do następnego punktu kolejny pusty przelot po szosach, kilkanaście minut później jesteśmy już na miejscu, przepisujemy kod... (perforatora nie ma znowu ukradli) i czeka nas przelot do Błędowa na punkt stały umieszczony przy Eurocampingu. Na terenie ośrodka nie ma żywego ducha, ale furta otwarta więc wjeżdżamy na teren odnajdujemy perforator, podbijamy karty i najwyższa pora na uzupełnienie elektrolitów, temperatura >30 stopni wysysa powoli z nas siły, mimo tego, że sporo pijemy zaczynamy odczuwać skutki odwodnienia, 10 minut w pobliskim sklepie rozwiązuje część problemów, plecaki i bidony
pełne, można ruszyć na punkt 07, wjeżdżamy w las i odbijamy na ścieżkę dydaktyczną, po ok 300m na drzewie papierowy lampion, z mapy wynika, że jest to punkt stały z wbitym palem, na dokładkę ktoś na lampionie dopisał, że to nie jest punkt stowarzyszony..., ktoś se jaja robi..., mijamy punkt i jedziemy dalej (przed nami bikerka, myśli podobnie), właściwy punkt jest jakieś 2km dalej. Ścieżka zamienia się w piaskownicę, później plaże, próbujemy jechać bokiem przez las, ale na niewiele to się zdaje, pod koniec może 200-300m przed miejscem gdzie miał być palik spotykamy „konkurencję” okazuje się, że organizatorzy nie wkopali palika, punktu nie ma, bo samochód nie był w stanie przejechać tej drogi... Ciśnienie gwałtownie skacze, Darek dzwoni do bazy, zwierzęta z najbliższego otoczenia zaczynają sp...ć..., walą gromy, więdną drzewa... Ja pie....ę, 40 minutowy spacer farmera z rowerem na nic się nie zdał.. Naładowani negatywną energią... wracamy do lampionu który zignorowaliśmy po drodze zawracając jeszcze kilka osób, niektórzy nam nie wierzą, każemy im dzwonić do bazy.... dla potwierdzenia...
Wku...ni na maksa jedziemy szukać punktu ósmego, z rozpędu prawie go mijamy jest w jakiejś dziurze przy drodze, nawet nie chce nam się rozmawiać..., zastanawiamy się co urwać organizatorce za taki numer, za niedoinformowanie, za błędy, niektóre lekkie, inne ciężkie. Podbijamy karty i jedziemy dalej, już w sumie jest nam wszystko jedno, zaczynamy kłaść „lachę” na rajd, pytanie ile jeszcze czeka nas niespodzianek, wtop....
Dziesiątka jest umieszczona przy gospodarstwie agroturystycznym, skręcamy na czarny szlak w Krzykawie i.... gdzieś nas wyprowadza na manowce, oznaczenia giną po drodze, przecinki też jakieś mało widoczne, nic... w końcu dojeżdżamy na miejsce inaczej niż pierwotnie planowaliśmy, ale punkt zdobyty. Kolej na czternastkę za Okradzionowem, początkowo jest nieźle po szosach, trochę podjazdów, ale jakoś leci, mijamy wiadukt kolejowy skręcamy w prawo i liczymy przecinki, szukamy drogi utwardzonej, nie ma.... wszystko zarośnięte, nawet to co miało być utwardzone ginie w gąszczu roślinności, nie myślimy aby pchać przez to rowery, zawracamy podjedziemy inaczej, zastanawiamy się na jak starych danych kartograficznych bazuje mapa, ale to nie jest rok, dwa, myślę, że min 5-6 może więcej, dawno nikt tego nie aktualizował, zresztą w wielu miejscach brakowało oznaczeń ewidentnych punktów które są istnieją, rzucają się w oczy, choćby niektóre linie energetyczne, po prostu nie ma ich zaznaczonych..., dotyczy to również niektórych dróg, które powstały od ostatniej aktualizacji... Docieramy na punkt, jest..., spoglądamy na mapę, kolejny długi przelot, tym razem głównie po mieście, to punkt 20 ten przy którym skreślony jest krzyż i dopisane drzewo. Trasa jakoś mija, zatrzymujemy się przy sklepie po raz kolejny uzupełniamy braki napojów, w strasznym tempie znikają kolejne litry, koli, wody i energetyków... Ten upał zabija.
Docieramy do punktu, kolejne dziurki pojawiają się na kartach, przed nami Góra Bardowicza z umieszczony na nim wapiennikiem. Z mapy wynika, że jedyny podjazd po drodze utwardzonej jest od strony zakazanej drogi 94, pozostaje więc próba podjazdu z innej strony po którejś z przecinek lub po czarnym szlaku, będziemy go atakować od wschodu, przejeżdżamy pod 94 i szukamy przecinek.. nie ma..., jedyna jest pod linią wysokiego napięcia, spróbujemy od północy, po czarnym szlaku... szukamy wejścia, wjazdu nie ma, wszystko zarośnięte, jakieś resztki stacji benzynowej i w zasadzie tyle.
Wracamy pod linię wysokiego napięcia, ścieżka nie jest idealna, ale jest i z grubsza prowadzi we właściwym kierunku, próbujemy jechać, jednak setki gałęzi zmuszają nas do zejścia z rowerów, prowadzimy je przez plątaninę ścieżynek wydeptanych przez ludzi zwierzęta i diabli wiedzą co jeszcze, może leśne trole... gdzieś na drzewie majaczy wypłowiały symbol czarnego szlaku... kawałek dalej jest kolejny, jakoś udaje nam się dotrzeć w pobliże wapiennika i.... wow.... szczęka opadła, pomimo trudnego podejścia, warto było się tym razem pomęczyć, wracamy... tyle,
że szlak ponownie ginie, przebijamy się na azymut, przez jakieś krzaczory, widzimy ślady dzików, co chwilę musimy stawać, wyciągać gałęzie, liście na napędów, przydałyby się maczety, dżungla gęstnieje, szukamy miejsca gdzie dałoby się przebić..., gubię licznik, przed chwilą go widziałem, odwracam się..., ściana gałęzi w zasadzie uniemożliwia jakikolwiek manewr, wracam może 2-3 metry..., z której strony przyszliśmy, zielona ściana zamknęła się...., leży na ziemi, jest... licznik..., gdyby spadł 2metry dalej pewnie już bym go nie znalazł... Kontynuujemy próbę przebicia, w końcu wychodzimy na szosę, próbujemy oszacować gdzie jesteśmy i... udaje się odnaleźć, do 16 mamy niedaleko, jedziemy, wjeżdżamy na drogę prowadzącą do niego i... jest lampion tyle, że nie ma krzyża, jest... drzewo... może to podpucha, jedziemy dalej, sprawdzamy ścieżkę, dojeżdżamy do torów i nie ma kolejnego lampiony, wracamy , trudno ryzykujemy, nanosimy id punktu i... pora kończyć, odpuszczamy punkty 19 i 13..., limit czasu dobiega końca, na mecie do odbicia będzie jeszcze jedynka...
Przez Gołonóg docieramy na Pogorię. Oddajemy karty..., mamy dość, temperatury, wtop organizatorów, błądzenia po górze Bardowicza, komarów i punktu 7-go....
Na miejscu chwilę odpoczywamy, rozmawiamy z kilkoma znajomymi, opowiadają nam swoje wrażenia, większość jest w sumie zadowolona, ale.... PK17 i 7 w zasadzie wszystkim sprawił problemy. Okazało się też, że do PK17 można było podjechać spokojnie od 94 bo na tym odcinku jest wyłączona z ruchu (taka informacja też byłaby ważna na odprawie) – remont.... Masakra..., na dokładkę były przypadki gdzie zawodnicy szukali lampionu, a organizatorzy jeszcze go nie rozmieścili,... ech...
Na koniec dorzucę kilka kamyków.głazów do ogórka organizatorów... Zamiast stawiania punków stowarzyszonych, może lepiej byłoby na czas rozstawić te „normalne”, a później zajmować się pierdołami... W zasadzie jest to niedopuszczalne, aby zawodnik szukał kilkadziesiąt minut punktu który jeszcze nie został rozmieszczony, dotyczy to również PK07 – w końcu było wiadomo, że palika tam nie ma... o piachu powinno być wiadomo od początku i o tym że samochód tamtędy nie przejedzie. Jestem na 100% przekonany, że ta trasa nigdy nie była rowerem objechana. Nikt nie sprawdził możliwości dojazdu do niektórych miejsc... (PK7. PK17), wydaje mi się, że ktoś zbyt lajtowo podszedł to tematu.... Co do miejsc „stałych” umieszczonej na mapie to też mam wrażenie, że punkty zostały ustawione w miejscach bardzo losowych, bądź też ktoś zapłacił aby umieścić punkt na jego posesji, dotyczy to gospodarstwa agroturystycznego czy eurocampinku. Wbijanie palika 2.5 kilometrowej (ma dopiero tam być....) piaskownicy też uważam za przejaw nieodpowiedzialności... Co ciekawego może być w dziurze z piaskiem (PK08). Myślę, że sam znalazłbym w Dąbrowie kilka ciekawszych miejsc, choćby kościół w Gołonogu, czy młyn Frey'a? Zresztą kilka punktów dodatkowych było sporo ciekawszych niż te z mapy (PK15, PK17 – w tym przypadku warto by było odnowić czarny szlak, wapiennik jest tego warty).
Poziom wtop przebił tegoroczny maraton w Miechowie, prawdę powiedziawszy przygotowywane wcześniej przez Kosmę rajdy były lepiej przygotowane, a błędy były w zasadzie nieznaczące... lub nie istniały. Mam nadzieję, że to tylko przypadek przy pracy, przemęczenie i kolejne edycje będą lepiej przygotowane, nieco wcześniej, a nie w ostatniej chwili..., przykro mi bardzo ale to amatorszczyzna w najgorszym wydaniu.
Opis jest mocno subiektywny i moim celem nie było obrażanie kogokolwiek, po prostu wytykam błędy...., po to aby nie powtórzyła się taka kumulacja w przyszłości...
(Ech... na Rudawskiej wyrypie budowniczy trasy przepraszał, że punkt jest przesunięty o 5m,w stosunku do lokalizacji z mapy)
Opisy punktów: 01 – Centrum Pogoria 02 – Centrum Pogoria w Parku Zielona 03 – obok remizy strażackiej 04 – przy stadionie 05 – obok remizy strażackiej 06 – przy kościele 07 – skrzyżowanie drug leśnych 08 – wyrobisko piasku 09 – teren Eurocampingu 10 – gospodarstwo agroturystyczne 11 – Skrzyżowanie ścieżek 12 - Krzyż 13 – Tablica nr 5 na ścieżce przyrodniczej 14 - Skrzyżowanie ścieżek 15 - Granica lasu – punkt widokowy 16 - Krzyż 17 – Wapiennik Bardowicza 18 - Krzyż 19 – Skrzyżowanie ścieżek 20 – [s]Krzyż[/s] Drzewo 21 – Granica lasu
A my nie chcemy uciekać stąd - Przemysław Gintrowski
Zapowiada się piękny dzień, Jest sobota, mamy sporo czasu..., wyjeżdżamy ok 8:00, start jest zaplanowany na godzinę 11:00... trochę późno, analizując prognozy, zaczyna docierać do nas iż nie będzie lekko... termometry mają wskazywać >30 stopni.
Dopieramy na miejsce, jest późno, bardzo późno... mamy max. 20 min do odprawy, wszystko na wariackich papierach..., jakoś udaje się dotrzeć na start przed rozdaniem map.
Otrzymujemy mapy... rozsiadamy się z Darkiem wygodnie na rynku w Przedbórzu..., tym razem nie chcemy popełnić błędów z poprzedniego startu na Szadze. Analizujemy mapę i powoli rozrysowujemy całą trasę, pewnie po drodze trzeba będzie ją modyfikować, ale ważne, że wiemy jak chcemy zaliczyć wszystkie PK.
W końcu ruszamy z lekkim opóźnieniem..., sporo zawodników jest już na trasie.... Umiejscowienie startu i mety w zasadzie wymusza, obranie jednego z 2 kierunków.. Obawiam się jednego: długich pociągów bikerów, jadących jeden za drugim, tak jak to zdarzyło się na poprzedniej edycji BikeOrientu... Początkowo tak jest pierwsze 2 PK w zasadzie zdobywamy bez większego nawigowania, po prostu jedziemy kierując się na „stada” bikerów jadących na i z punktów. Trochę na tym traci urok rajdów na orientację, jednak teren po którym jedziemy zaczyna być wymagający..., sporo podjazdów, trochę terenu i zaczyna się robić luźniej.. przed nami „Fajna Ryba” – najwyższe naturalne wzniesienie woj. Łódzkiego... Początkowo towarzyszy nam jeden biker jednak kolejne przecinki zmiana kierunku i już jedziemy sami... Dość długi podjazd po terenie, w końcu gdzieś w krzakach na jednej z przecinek znajdujemy PK, poszło nieźle, możemy ruszyć dalej, kolejny PK jest nieopodal
mijamy szczyt i skręcamy w jedną z przecinek szukając wąwozu..., plątanina ścieżek i brak ich oznaczenia na mapie dość skutecznie utrudnia nam odnalezienie punktu, na dokładkę chyba dość swobodnie poczynaliśmy sobie z nawigacją, warto wrócić do liczenia odległości...., tracimy sporo czasu..., Darek szuka, a ja pilnuję rowerów i podprowadzam je nieco wyżej, co okazuje się zupełnie bezsensowne... Nie dość że chwilę się szukamy to już po odnalezieniu zjeżdżamy w dół. Mały konflikt w nawigacji i przez dobry kilometr nie wiemy gdzie jedziemy, chwilę zajmuje nam ustalenie, że pojechaliśmy we właściwym kierunku tyle, że na mapach mamy oznaczone 2 różne warianty tego samego fragmentu i każdy ciągnął w swoją stronę :). Koniec końców dochodzimy do jakiegoś konsensusu i po analizie mapy i kierunku w którym się udaliśmy, wiemy że jest nieźle i w zasadzie pojechaliśmy lepszym wariantem :). Docieramy do szos i trochę asfaltem kierujemy się do kolejnego PK (kępa drzew) z mapy wynika, że za chwilę czeka na pełny off-road, punkt jest oddalony od jakiejkolwiek przecinki..., nie mamy z nim problemu, może dlatego iż w pobliżu widzimy sylwetki bikerów...? Pora na coś prostszego, tyle, że modyfikujemy trasę na bardziej optymalną, pora dotrzeć do punktu żywieniowego..., może jest za wcześnie, ale cóż, taki mamy plan podróży i wpisuje nam się do doskonale, do całości..
Arbuzy, banany, ciasta, batony, woda..., jest wszystko, tracimy tutaj całkiem sporo czasu, słońce coraz wyżej, coraz bardziej pali, spoglądam na licznik... ok 460m przewyższeń, dopiero 1/3 dystansu... jak tak dalej pójdzie to.... będzie prawie jak maraton w górach.... Ruszamy... dość szybko docieramy do kolejnego PK w Łapczynie Woli, jaka piękna ruina :), idealne miejsce na punkt....
Zaczyna się powoli część rajdu z długimi przelotami po asfalcie, szutrach, ale też po zapiaszczonych dróżkach. Przyznam, że bardzo nie lubię czegoś takiego... wolałbym aby były w tym terenie dołożone 3-4 PK, a tak ścigamy się na asfalcie z innymi bikerami..., tak też się zdarza
W końcu docieramy do PK umieszczonego na skraju młodnika, tutaj każdy ma inny pomysł na dotarcie do kolejnego PK na przepuście, najkrótszy wariant to z buta przez pole, na mapach widnieje sporo rowów, łąka/pole też średnio zachęca do spaceru, na dokładkę żar lejący się z nieba zaczyna dobijać, wszyscy odczuwamy jego skutki, skutki odwodnienia, zmęczenia, ktoś skarży się na ból głowy, inni zaczynają odpuszczać...
Postanawiamy zrobić jednak rowerem kilka km więcej, ale nie pakować się w pole, gdzie zupełnie nie wiemy ile zajmie nam to czasu... Wracamy do cywilizacji, termometr na liczniku pokazuje ok 34 stopni. Docieramy do Gór Mokrych – i stajemy przy sklepie... pora na uzupełnienie energii, elektrolitów, w zasadzie nie czuję, aby to cokolwiek mi dało..., chociaż z krótkiego postoju jestem zadowolony...
Czas leci, pora ruszyć dalej, po raz kolejny dzisiaj zmieniamy pierwotny plan, pojedziemy być może nieco dłuższą trasą, za to po szlaku i w lesie, powinno być nieci chłodniej. Co z tego skoro ścieżka prowadzi na północny wschód, a słońce mamy dokładnie za plecami. Pot się leje..., ścieżka delikatnie zakręca, jest więcej cienia, jest nieco chłodniej, temperatura spada do ok 32 stopni... Docieramy do przepustu, podbijamy karty i uciekamy z otwartego terenu... nasza najbliższa gwiazda daje nam dzisiaj popalić... (a jeszcze niedawno narzekałem na chłód i deszcze...).
Spoglądamy na zegarki, czasu coraz mniej, ale punktów do zaliczenia też niewiele, kolejny to fundamenty budynku, delikatnie przestrzeliwujemy jego umiejscowienie :P, jednak po 200m naprawiamy błąd i jak to określił Darek po 2 winach pewnie dałoby się znaleźć tam fundamenty...
Czeka nas kolejny bardzo długi przelot... cóż zrobić... jedziemy, jednak zaczynamy odczuwać presję, modyfikujemy trasy tak, aby było jak najwięcej po asfalcie, już wiemy, że na ścieżkach jest sporo piachu..., spowalniającego dość mocno..., to może zagrozić pełnej realizacji planu.
Zaliczamy PK i wracamy do szosy rozważając kilka wariantów podjazdu pod następny punkt.., najkrótsza droga to wbić się w przecinkę i dojechać do PK, jednak analiza mapy wskazuje, że po asfalcie niewiele nadłożymy, dość mocno ograniczając teren, bez jakiegoś specjalnego błądzenia, kawałek zaliczamy po szlaku końskim. Podbijamy karty i... pozostała nam już tylko jedna lokalizacja do zaliczenia, mamy ok 40 minut na zaliczenie jej i dotarcie do mety. Na oko oceniamy, że do przejechania mamy w sumie 10km, niby niewiele, jednak pod uwagę trzeba wziąć czas na odszukanie PK umieszczony po raz kolejny nieco poza ścieżkami. Jadąc szutrem trafiamy na radiowóz wyjeżdżający z lasu, chwilę później nadciąga grupa młodzieży..., padł na nas blady strach, jeżeli Policja ucieka przed nimi to co będzie... Wp....ol? Na szczęście przechodzą obok specjalnie nie zajmując się nami, zagadka zostaje rozwiązana 50m dalej, gdzie napotykamy na Strażaków po akcji gaszenia pożaru w młodniku...... Uff.
Do PK już niedaleko, zaczynam odczuwać efekt odwodnienia, może przegrzani..., przez chwilę jest mi źle, ale nie na możliwości aby nie zaliczyć punktu, porzucamy rowery i na przełaj/azymut lecimy do miejsca gdzie spodziewamy się lampionu, trafiamy bezbłędnie... Podbijamy karty i próbujemy wykrzesać resztki sił... do mety 3.5km ok 10 minut...
Wpadamy na metę, z piskiem zatrzymujemy się przy sędziach... Nie ma spóźnienia jesteśmy ponad minutę przed czasem :)
Rozglądając się dookoła widzimy, że słońce dość paskudnie się dzisiaj obeszło z zawodnikami, większość ucieka do cienia, widać, że są wycieńczeni...
Ruszamy w kierunku bazy, coś zjeść, napić się..., schłodzić chociaż trochę organizmy..., Wszytko zaczyna schodzić z nas... , jeść się specjalnie nie chce....
Czas zaczyna nas gonić, musimy dotrzeć do Zabrza, pakujemy rowery, przebieramy się i ruszamy... dopiero w samochodzie tak naprawdę dochodzimy do siebie.
Już na miejscu odpalamy piwo, pierwsze poszło ot tak, dopiero drugie ma jakiś smak :)... jest dobrze...
Kolejna przygoda z RNO zaliczona, jedyne do czego można się przyczepić to długie przeloty pomiędzy kilkoma PK, i.... męczące słońce, ale na to organizatorzy nie mieli żadnego wpływu..., a może jednak....?
Powrót do domu, tyle, że po drodze jeszcze czeka mnie spotkanie z Devilkiem. Przed wyjazdem jeszcze tylko potwierdzenie i mogę lecieć. Mam sporo czasu, chęci, pogoda również zachęca... więc od początku planuję przejazd bardziej terenowy... Wjazd na hałdę w Sośnicy, później Makoszowy, Halemba, Stara Kuźnia, Panewniki i.... spoglądam na zegarek... mam jeszcze pół godziny, jestem przed czasem... więc skręcam w Owsianą i jadę po leśnych singielkach... Z grubsza wiem gdzie jechać... jednak kompas cały czas w użyciu..., dodatkowo w oddali słychać dzwony w kościele w Panewnikach/Ligocie jak kto woli :), mijam Panoramę i ląduję przy amfiteatrze w parku Zadole... mam chwilę... Przyjeżdża Wariat, chwilę rozmawiamy i... namieszał mi odnoście amortyzatorów... Zaczynam szukanie od początku... :) około 19:00 pora się zbierać, jestem umówiony, czas goni... jedziemy do Ochojca tam w okolicach ul. Kossaka rozstajemy się i każdy leci w swoją stronę...
Piątek... kończymy nieco wcześniej pracę i... ruszamy na podbój Wielkopolski, kierujemy się na Zaniemyśl. Jakoś lekko nieprzygotowani jedziemy, nie sprawdziliśmy terenu, okolicy, relacji z poprzedniej edycji... Tydzień była męczący, minął szybko i brakło czasu na takie drobiazgi... W drodze zdzwaniamy się z Jurkiem, jest szansa na spotkanie, na krótka wizytę w Buku w drodze na RNO. Jednak mamy spóźnienie, musimy odpuścić, więc względnie najkrótszą drogą pędzimy do bazy Rajdu.
Mamy niby sporo czasu..., chwila na rozmowy ze znajomymi i czasami nieznajomymi..., przygotowanie roweru sprzętu, zbliża się godzina odprawy...., tym razem organizatorzy mają delikatny poślizg. Po odprawie kontrola obowiązkowego wyposażenia...- dziwne to... ale ok... w końcu regulamin o tym wspominał. Wybija 23:50 – dostajemy mapy... pierwsze wrażenie... jakiś szaleniec chlapnął na mapie farbą i zaznaczyło się 29 punktów losowo porozrzucanych o terenie, tylko jak z tego zrobić sensowną pętlę? Chwila na zastanowienie i rozrysowujemy część trasy, zakładając, że później zdecydujemy co zrobić z niektórymi PK które psują koncepcję...., plan... myślę, że był to nasz najpoważniejszy błąd trasę mieliśmy rozrysować w całości już na starcie, a w drodze ew. delikatnie ją korygować. Sprawdziło się to już wcześniej, więc czemu tym razem tego nie zrobiliśmy od razu? Być może to adrenalina, poganianie organizatorów, być może wszystko po trochu... Trasę zaczynamy od:
4 - Skrzyżowanie dróg (za krzakami, południowy zachód) Rajd rozpoczyna się o północy, więc wybieramy początkowo drogi asfaltowe, będzie mniej błądzenia.... Na wejście długi ok 10km pusty przelot..., lubię takie chwilę, ale niekoniecznie gdy PK są tak oddalone w terenie, zabiera to sporo czasu. Niemniej odnalezienie punktu jest banalne..., wykorzystujemy perforator przyczepiony do lampionu... i ruszamy dalej na,,
14 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem początkowo asfalt, później droga utwardzona, dookoła pola, w powietrzu unosi się zapach.... chyba kapusty.... ale pewności nie mam, niewiele widać..., PK umieszczony jest w krzakach przy drodze, początkowo mijamy go, ale szybko korygujemy błąd i możemy jechać w kierunku
5 – Zakręt drogi (w krzakach) Czeka nas ponownie kilku kilometrowy przelot, jednak ponownie nawigacyjnie banalny PK zaliczony w dobrym tempie. Minęła dopiero godzina jest nieźle, jednak jest za wcześnie aby odtrąbić sukces...
15 - Granica kultur lasu i pola Opis punktu średnio mi się podoba pamiętając co to oznaczało na innych rajdach...jednak obawy okazały się niepotrzebne, kolejny dość szybko zaliczony PK. tym razem stajemy przed wyborem, zastanawiamy się nad PK 27 i
10 – Szczyt górki Wygrywa ten drugi wariant, na 27 pojedziemy po zaliczeniu 10-ki. Zastanawia mnie co może oznaczać szczyt górki... teren jest niby plaski, jednak wszystko może się zdarzyć, może czeka nas niespodzianka? W terenie nie błądzimy, lampki piechurów (którzy wyruszyli 3 godziny wcześniej), są widoczne z daleka, spotykamy też kilku rowerzystów, górka nie nadaje się do podjazdu, jednak do podejścia jest max 50m..., na szczycie namiot z sędzinami :), zastanawiam się tylko po co jeżeli nie zapisują numerów zawodników..., po prostu są i już... Podbijamy karty i pora ruszyćdalej na
27 – Most Kawałek trasy dość prosty, dojazd szybki, mostek odnaleziony, karty podbite i ruszamy na poszukiwania 19 – Koniec ścieżki PK 19, Wbijamy się w jakieś drogi utwardzone, ponownie zaczynają nas otaczać zapachy z pól uprawnych, o dziwo nie jest to coś przyjemnego, wręcz nieco odrzuca zapach gnijącego... czegoś? Przy jednym z pól odzywa się burek, jest mały ale krzykliwy, zaczyna nas gonić, dołącza się do niego kumpel – wilczur, zap...y ile sił w nogach... Bobiki opuszczają..., na szczęście... Skręcamy w leśną ścieżkę która ma nas wyprowadzić na PK, z jazy jednak niewiele wychodzi, ścieżka jest wąska, lezą na niej połamane drzewa, trochę błota, sporo pokrzyw i komarów... w końcu docieramy do czegoś sensowniejszego, ścieżka w poprzek jakby szersza, przejezdna, wiemy którędy będziemy wracać, ominiemy nieprzejezdną ścieżką i wredne burki. Do PK pozostało może 300m, szybko docieramy do końca ścieżki, podbijamy karty i wracamy na poszukiwanie
23 – Szczyt góry, dostrzegalna przeciwpożarowa Z PK 19 zjeżdżamy w okolicach Murzynowa Leśnego, z mapy wynika iż najkrótsza droga prowadzi po DK11, przez chwilę chodzi nam to po głowie, jednak po pierwsze organizatorzy ostrzegali przed tą drogą i w zasadzie zakazali jechać po niej, po drugie to w końcu droga krajowa, pędzące tiry nie będą się nami przejmować, a brązowych gaci nie mamy. Pozostaje więc slalom po bocznych szosach lub przebicie się po terenie... Wybieramy ten pierwszy wariant, końcówka to delikatne błądzenie lecz mimo wszystko dość szybko osiągamy cel..., ruszamy na
26 – Brzeg stawu, południowo wschodnia strona i mylimy drogi, przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, jedno jest pewne, jadąc na wschód dojedziemy do DK11 o której wcześniej wspominałem. Na szczęście przy kolejnej przecince jest już wszystko jasne, wiemy gdzie jesteśmy i co zrobiliśmy nie tam, z PK23 nieco za wcześnie skręciliśmy na południe..., dalej już bezbłędnie, osiągamy Krzykosy, mała przerwa w centrum,
komarów prawie nie ma, możemy się posilić a przy okazji rozrysować dalszą drogę... mijają kolejne cenne minuty, zaczyna świtać, plan rozrysowany ponownie połowicznie..., w końcu ruszamy, Pk26 osiągamy błyskawicznie, przekraczamy Wartę i pora na
3 – Brzeg stawu, południowo wschodnia strona w pobliżu wsi Piaski, mija może 15 minut i Pk jest zaliczony, teraz czeka nas długi przelot na
z opcją przekroczenia Warty po raz drugi , tym razem po moście kolejowym, na którym spotykamy znajomych bikerów i wspólnie jedziemy wałami wzdłuż rzeki, podbijamy PK, obi robią przerwę a my wracamy, ponownie przeprawiamy się przez most i szukamy
6 – Skarpa ziemna Zaczynamy odczuwać zmęczenie, jazda po wałach i piachu odcisnęła się na nas, nakłada się na to świt który powoduje, że zwyczajnie zaczyna nam się chcieć spać... nie będzie lekko... dojeżdżając na miejsce spoglądamy na mapę, punkt powinien być ok 50m od ścieżki, podejrzewamy gdzie jest, dodatkowo wskazuje nam je wracający z niego Daniel...
8 –Skrzyżowanie wału z rowem Po wałach prowadzi ścieżka rowerowa, więc też taki jest nasz wybór, jadąc jednak wzdłuż Warty co chwilę natrafiamy na łachy piasku, wertepy, jakieś koleiny, męcząca jazda, w połowie robimy
22 – Zakręt strumienia Czeka nas długi przelot po wale, jednak po jakimś czasie stwierdzamy, że jazda po nim nie należy do przyjemności, przy pierwszej nadarzającej się okazji zjeżdżamy na drogę....starczy tego masażu rąk i pleców, części ciała nieco niżej..., tylko czemu nie zrobiliśmy tego wcześniej...., po raz
czwarty przekraczamy Wartę, a kawałek dalej kanał Ulgi. Mamy jechać po rowerowce, jednak podejmujemy decyzję, aby zaliczyć jak najwięcej szosami i... popełniamy dość poważny błąd nawigacyjny, dość nieczytelne skrzyżowanie i jedziemy po drodze 432 na Zaniemyśl, dziwią nas dziwne oznaczenia typu „Zbrudzewo 2” czy brak rzeki..., ale cóż... jesteśmy „nieomylni” , skręcamy w ścieżkę, gdzie spodziewamy się PK , dojeżdżamy do rzeczki... jet i zakręt rzeki... przeszukujemy chaszcze i PK nie ma... wracamy do drogi... jakieś 300m dalej jest kolejna droga...
w końcu olśnienie, zawaliliśmy, jesteśmy jakieś 6km od PK..., korygujemy trasę i jedziemy na Mechlin, tam kolejna przerwa przy sklepie, zaliczamy jakieś „vervy”, drożdżówki (jednak nam się nie znudziły po transjurze :) i pora odszukać nasz PK.... co udaje się nadspodziewanie szybko.
Prosty dojazd, banalna nawigacja, odrabiamy straty czasowe z poprzedniego punktu, możemy jechać na
2 – Granica kultur, las z łąką jak pisałem wcześniej nie lubię takich opisów, bo najczęściej nie mówią nic..., czasami wprowadzają w błąd, ale nie na Szadze, tutaj budowniczy stanął na wysokości i jak pisze granica kultur to tak właśnie jest, zaliczony...
28 – Mostek, północna strona Za Zwolą próbujemy wjechać w przecinkę, jednak kończy się zdecydowanie za szybo, nie ma sensu pchać rowerów na azymut..., lepiej podjechać z drugiej strony, co też robimy, dojazd prościutki...,
kolejne dziurki pojawiają się na naszych kartach...tym razem będzie podjazd, punkt
25 – Szczyt góry, (Łysa Góra) i poziomice wskazują, że nie będzie lekko. Dojeżdżając w pobliże wjeżdżam w jedną z przecinek mających nas doprowadzić do celu..., początkowo jest nieźle, jednak później stromizny i głęboki piach zmuszają nas do podprowadzenia rowerów, na szczycie jest umieszczony drugi namiot z sędzinami, zamieniamy kilka zdań, podbijamy karty i ruszamy na
18 – Głaz pamiątkowy,skrzyżowanie dróg znajdujący się opodal, okazuje się, że z drugiej strony podejście podjazd był dużo prostszy, łatwiejszy i nawigacyjnie i terenowo, tyle, że kto mógł to wiedzieć, na mapie w końcu nie ma napisów łatwy/trudny :), za to PK18 zupełnie odmienny, głazu na skrzyżowaniu nie da się pominąć,
Niedaleko mamy dwa punkty znajdujące się jeden obok drugiego, ruszamy w ich kierunku, delikatnie zahaczając o Zaniemyśl, pierwszy to
11 – Koniec drogi, granica lasu i łąki kilka km przed nim spotykamy pieszych którzy z własnej woli opisują nam sposób dotarcia do tego punktu, 2 km przez las, za amboną w prawi i już. Tak też robimy punkt odnaleziony szybko pora na
17 – Granica kultur, las z łąką Ech te opisy, Przekraczamy rzeczkę po śluzie i jedziemy wałami (po raz kolejny, niestety innej drogi nie ma od tej strony), Sporo piachu a kawałek dalej widoki rodem z „Jak rozpętałem II wojnę światową” krowy w lesie, jest to tak surrealistyczne, że przez chwilę, zastanawiam się czy to nie halucynacja, czy coś mi się nie przewidziało..., jednak nie, są tam stoją nieruchomo, wybałuszając oczy.... Mijamy je i skręcamy ścieżkę leśną, może 200m dalej Darek wpada na elektrycznego pastucha ociągniętego w poprzek ścieżki..., jasny gwint, przecież tego drutu nie widać jadąc rowerem... Co za idiota tak go rozciągnął.... Wymuszona krótka przerwa i jedziemy dalej, w końcu odnajdujemy punkt, jednak przygody na tak krótkim odcinku zmuszają nas do odszukania alternatywnej drogi powrotu i
dostrzegamy taką, będzie nieco dłuższa, ale bez pastuchów, piachu itp., za to jest szansa na asfalt :) Wracamy do
Zaniemyśla Po raz kolejny musimy siąść i rozrysować dalszy plan podróży, pobyt w mieście wykorzystujemy na posilenie się, uzupełnienie elektrolitów. Pozostało nam 8 PK do zaliczenia... i ok 3 godzin czasu, teoretycznie powinniśmy się zmieścić, ale chyba jednak lepiej coś odpuścić w razie czego niż ryzykować spóźnienie się na metę, Jako kolejny punkt do zaliczenia wybieramy
24 - Pomnik przyrody, dąb tyle, ze zamiast ryzykować jazdę po terenie (niby krótszy wariant), wybieramy nieco dłuższą drogą po 432 i wg mapy utwardzonej szerokiej drodze, tak tez robimy, odnajdujemy dąb, tyle, że to nie ten, kawałek dalej jest drugi i trzeci, w końcu jest 4 – największy „Dąb bezszypułkowy – Dziadziuś”
21 – Skarpa ziemna, u góry kolejna skarpa, ciekawe co nas czeka? Na szczęście nic... punkt banalny, podbijamy karty i ruszamy na
13 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem, południowa strona Spora część po asfalcie, czasami zniszczonym, niemniej droga mija szybko, punkt przelatujemy, nie zauważamy go, strumyk chyba jest jakiś mały, niepotrzebnie nadrabiamy drogi, rozglądamy się po przydrożnych krzakach, w końcu jest. Darek dostrzega lampion gdzieś głęboko w rowie..., komary chcą go zjeść, ale nie poddaje się, dziurkuje karty i szybko ewakuuje się z siedliska krwiopijców..., pora na
7 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem Z mapy wynika iż nie powinno być problemów z odnalezieniem PK, tak też jest w rzeczywistości kolejne pole na karcie zostało oznaczone, stajemy jednak przed dylematem, mamy ok 2 godzin czasu, 4 punkty do zaliczenia + powrót do bazy, ciężko oszacować czy się wyrobimy, podejmujemy trudną decyzję, odpuszczamy dwa punkty, nie zaliczymy 1 i 12, trochę z żalem, ale decyzja słuszna..., Ruszamy przez Czmoń na
16 – Stara żwirownia, południowy narożnik jako, że całość po asfalcie to punkt zaliczony wzorcowo, trzeba zaliczyć ostatni PK
20 – Skrzyżowanie ścieżki z rowem dojazd okazuje się równie banalny, jak poprzedni punkcik, przecinką wyjeżdżamy w okolicach Lucin i wracamy do bazy, wracamy do
Zaniemyśla (meta) W okolicach Polesia spotykamy Jurka, chwila na powitanie i ruszamy, w końcu trzeba dotrzeć do mety. Jerzy ciągnie nasze zmęczone wagoniki, liczniki wskazują 38km/h, prędkość utrzymuje się, w kilka minut lądujemy w Szkole, oddajemy karty. Teraz dopiero możemy porozmawiać nieco dłużej. Mija dobre kilkadziesiąt minut, dawno się nie widzieliśmy, jest o czym opowiadać, chociaż szkoda, że to i tak będzie krótkie spotkanie..., w trakcie jeszcze czas na szybką kąpiel, później przygotowany przez organizatorów posiłek i... rozstajemy się.
Jurek wraca rowerem do domu, a my... samochodem na Śląsk, zaliczając po drodze Jarocin Festiwal 2013 w którym trwa, zabieramy ze sobą rowery i jedziemy poszukać”klimatu” który.... wyparował z tego miejsca, w zasadzie przypomina to bardziej piknik rodzinny.... i to na dokładkę taki nijaki, zdegustowani wracamy w pobliże auta, zaliczając jeszcze fotkę przy glanie i wracamy do Zabrza...
1 – Obniżenie terenu 12 – Granica kultur lasu i pola
Już w domu siadamy nad mapą i kombinujemy jak można byłoby inaczej zaliczyć wszystkie PK nie robiąc niepotrzebnych kilometrów..., ech, czemu się posiedzieliśmy dłużej nad mapą na starcie... w końcu to nie MTB..., poniżej kolejność punktów w wariancie bardziej optymalnym niż ten którym pojechaliśmy...
Niedzielny poranek, mam trochę czasu mogę zająć się rowerem, więc mycie, czyszczenie napędu, smarowanie i... mogę jechać... Plan na dzisiaj dość spokojny familijmy, jestem umówiony z rodziną w terenie, mam robić za "eksperta" przy kupnie roweru (ale jaja :). Młody jest dzisiaj umówiony na oględziny rowerka... i ew. kupno... Rowerek na zdjęciach wygląda dość przyzwoicie, cena też zachęcająca... więc ok 11:00 meldujemy się w Bogucicach. Chwila na przegląd..., stan jest niezły, ktoś go nieźle zakonserwował, wolnobieg, łańcuch, przedni hamulec w zasadzie nówki..., w tylnym hamulcu linka z pancerzem do wymiany, nie dokręcone konusy w tylnym kole... :), pewnie do delikatnego poprawienia będzie tylna przerzutka i... te błotniki przeniesione z jakiegoś 28 calowca... Niemniej to drobiazgi, część zostaje od razu zrobiona, reszta zostaje na później. W drodze wizyta w GoSporcie, krótka rozmowa z serwisem i... chyba ich po...o, za wymianę linki i pancerza żądają 60zł + własna linka i pancerz... jakieś nieporozumienie... . Kończy się na kupnie linki za 10zł. Resztę zrobimy w domu... Już na miejscu zabieramy się za serwis, przedni błotnik leci od razu, linka zostaje wymieniona...., a 60 zł możemy przeznaczyć na bardziej szczytne cele :) Pora sprawdzić rower w delikatnym terenie…, kierunek Kokociniec i podjazd w kierunku Załęskiej Hałdy, później odbijamy przez "Uroczysko Buczyna” dalej kawałek szosami i zawracamy na Kokocieniec przez lasy. Rowerek chyba spisał się na medal, tyle że młody musi przywyknąć do 24", halmucy na klamkach i przerzutek :)