Wieczór, ruszam z firmy, jest ciepło, jest pięknie, jest... mało czasu, dzisiaj muszę się przygotować do wyjazdu, wieczór muszę poświęcić w całości rowerowi...
Jednak nie ma tak źle, te kilkanaście minut więcej mogę poświęcić, więc w Zabrzu hyc do lasku Makoszowskiego, a delej już niebieską rowerówką do granicy Kończyc. Tam...szok..., wczoraj tego jeszcze nie było.... Oznaczenie początku czerwonego szlaku rowerowego (tego prowadzącego przez całą Rudę Śląską) i.... miejsce dla jagodzianek :)
Pozbierałem szczękę i w drogę, dalej przez lasy, trochę po szosach w Halembie, hałdka przy wjeździe do lasów Panewnickich. Spojrzenie na tereny zalewowe, niestety coś woda i błoto zbyt dobrze się tutaj trzymają, muszę zrobić delikatne koło...
W dość przyzwoitym czasie docieram do domu, gdzie czekają na mnie nowe manetki... Hmmm. Korci aby je założyć, zaraz po umyciu rowerka :)a
Wyjazd nieco później niż planowałem, za to nic dzisiaj nie pokrzyżuje mi planów. Pogoda genialna na wycieczki, na szwendanie się po terenie... Jakiś czas temu qmpel z pracy wspomniał mi o tym jeziorze, o tym, że jest to unikat w skali regionu, w skali Polski, na dokładkę jest tuż po bokiem. Chodzi o jezioro Farskie będące swego rodzaju ostoją dla ptaków, dzisiaj jednak głównie po to aby sprawdzić sposób dojazdu, zobaczyć jak tam jest... a może zrobić jakąś fotkę?
Początek standardowo, przez hałdę w Sośnicy, dalej już niestandardowo, przed wiadukt kolejowy i jakimiś ścieżynkami, na czuja, na azymut, kieruję się... w miejsce gdzie spodziewam się jeziora... W końcu dojeżdżam i... hm... coś wysoko jestem, jeziorko kilkanaście metrów niżej, nie widzę opcji zjazdu, pozostaje na przełaj przez krzaczory, trochę mi to zajmuje, ale w końcu osiągam swój cel...
Trochę z buta dookoła (oczywiście focąc na potęgę - do domu przywożę ok 150 zdjęć), "macając" teren, trochę na rowerze, ale średnio się tam jeździ, dopiero kawałek dalej jest dość przyjemna ścieżka z fajnym podjazdem... :). Zahaczam delikatnie o Przyszowice i wracam do Zabrza, tam ponownie kieruję się objazdem i ląduję nad kilkoma stawami w okolicy, poziom wody dość mocno podniesiony, chwilami droga którą jadę jest kilka cm poniżej tafli wody, jeszcze tak tutaj nie miałem :)
Chwila przy stawikach i ruszam dalej, kołuję po lesie, by wyjechać początkowo na niebieską rowerówkę, a później lasami wyjeżdżam na czerwony szlak rowerowy, ten Rudzki nowopowstały... w końcu muszę sprawdzić jego przebieg na całej długości (lecz nie dzisiaj). Coś mi się zdaje, że może być nawet całkiem sensownie zaprojektowany..., tzn może prowadzić przez ciekawą okolicę, a co najważniejsze, może prowadzić prawie do domu :)
Zatrzymuję się ponownie dopiero w Piotrowicach przy lodziarni, dzisiaj jest otwarta, mogę sobie pofolgować :), tyle, że czas ucieka, do domu niedaleko, ale ok 20:30 jestem już umówiony, mam ok 90 minut czasu...
Poranek prawie klasy, słońce, ciepło (jak to dziwnie brzmi po ostatnich pluchach), wyjeżdżam dośc późno, jest 7:12.
Wczoraj miałem umyć rower, tyle, że się nie udało..., czas gdzieś przeciekł..., może ma to jakiś związek z włączeniem się szwendacza :) podczas wczorajszego powrotu. Za to dzisiaj jadąc do pracy w Kochłowicach zwracam uwagę na oznaczenia szlaków rowerowych... i rowerówka którą tak ładnie wymalowali ciut za A4 skręca w lewo..., jadę nią,... wiem gdzie mnie wyprowadzi tylko nie wiem jeszcze jak... obserwuję kolejne oznaczenia i... jest całkiem nieźle, może średnio do wykorzystania podczas dojazdu do Gliwic, ale w powrotnej drodze czemu nie? Omija całe centrum... kawałek dalej opuszczam moje odkrycie i wjeżdżam już standardowo na ul. Wyzwolenia..., może wieczorem uda się utrwalić wczorajszą trasę, przyzwyczaić się do tej rowerówki... jestem tylko ciekawy jak będzie poprowadzona do Zabrza... Muszę poszukać gdzieś planów... Może zacznę z niej korzystać częściej? Kto to wie :)
Pozostała cześć trasy raczej standardowa, poza 2 przypadkami gdzie kretyn w Zabrzu przy wyjeździe z ronda (z rejestracją SY) próbuje wcisnąć się z prawej strony.... . Drugi eksces nieco dalej już na ul. Odrowążów, następny mądry wyjeżdża mi z podporządkowanej wprost pod koła , tym razem na rejestracji jest RT, może tam tak robią gdy ścigają się z niedźwiedziami, tyle że to jest miasto...
A w pracy nowe odkrycie :), kolejny rower, tym razem prawie cały biały ;)
Z firmy wychodzę ok 16:30, a może nieco później, jest piękna słoneczna pogoda, od początku jest dla mnie jasne, że nie pojadę najprostszą drogą do domu, tym bardziej, że z rana moją uwagę zwrócił park im. rotmistrza Witolda Pileckiego w Zabrzu Kończycach, w zasadzie na granicy Zabrza i Rudy Śląskiej.
Jeszcze przed wyjazdem przeglądam zdjęcia satelitarne interesującego mnie terenu. W dużym powiększeniu sprawdzam przejezdność poszczególnych fragmentów. Krótko przed wyjazdem mam z grubsza opracowany plan..., z zaznaczonymi punktami na trasie które chcę zaliczyć.
Wspomagam się trekbuddy (niestety programy typu endomondo, czy navime, jeszcze nie posiadają wszystkiego co jest mi potrzebne do pełni szczęścia).
Do Kończyc trasę zaliczam po szosach, tutaj nie ma udziwnień, bo w zasadzie jak? W centrum miasta nie poszaleję, nie wyjadę poza „mapę”..., muszę znaleźć się nieco na peryferiach...
Na rogu ulic Sztygarskiej i Sikorskiego ktoś woła Darek, Darek.... jakiś biker na szosie..., zawracam i.... rozpoznaję toż to Tomek..., nie widziany prawie rok, chwilę rozmawiamy, złapał panę, na szczęście do domu niedaleko... Może uda się umówić kiedyś o 4:00 w okolicach Helenki? :) Czas pokaże. Fajnie było się spotkać... ;) i zamienić te kilka zdań... ech....
Jednak pora ruszyć dalej, do Kończyc mam jeszcze 4 km, może ciut więcej..., jednak nie dane jest mi szybko dotrzeć do rogatek tej dzielnicy. Na rogu ul. Winklera i Sportowej, zjeżdżam na pobocze... , w tylnym kole na dole coś mam mało powietrza, rower tańczy na ulicy.
Wyjmuję dętkę, przeglądam oponę i odnajduję całkiem spory kawał wbitego szkła... . 10 minut później jestem w siodle, mogę ruszać dalej. Dojeżdżam w pobliże parku i... hyc w teren, spoglądam na GPS-a … z grubsza określam kierunek i szukam stawików parkowych i potoku Czerkawka.
W końcu wyjeżdżam z parku przy ogródkach działkowych „Biała Róża” przy ul. Pszczyńskiej, jadąc dalej trafiam na niebieską rowerówkę „dookoła Zabrza”, przez jakiś czas jadę nią na granicy z Rudą Śląską, okrążając szyb Walenty i...
docieram do ul. Zajęczej na przedłużeniu której znajduje się muzeum PRL-u :), tyle, że dzisiaj tam nie prowadzą mnie koła, wjeżdżam ponownie w teren mijam kolejny staw... z dziesiątkami wędkarzy na brzegach. O takich miejscach w chyba wiedzą tylko autochtoni...., na mapach nie ma mowy, aby ktoś umieścił jakiekolwiek informację, nie mówiąc już o tym aby zaznaczyć ścieżki w okolicy, jedyna opcja to zdjęcia satelitarne i jazda na czuja...
Wyjeżdżam na ul. Górną, w zasadzie na resztki tej ulicy, zniszczony asfalt wkrótce ustępuje miejsca drodze gruntowej,a na Goole Earth widziałem w okolicy jakieś resztki boiska..., staram się do nic dotrzeć, niewiele brakowało, a minąłbym to miejsce, jest już dość mocno zarośnięte, jedynie bieżna w jako takim stanie, po śladach można domniemać, że miłośnicy crossa korzystają od czasu do czasu z tego miejsca...
Zaliczam rundę honorową dookoła i szukam wyjazdu, jakąś boczną ścieżynką pomiędzy drzewami docieram do ul. Partyzantów i... jestem na Wirku, znajoma okolica. Chwila odpoczynku na szosach, jednak zamiast skręcić w ul. Wyzwolenia jak to czynię „zawsze” jadąć szosami do i z pracy, tym razem skręcam nieco dalej w ul. Polną. Moje zdziwienie budzi oznaczenie – czerwony szlak rowerowy..., hmmm. Nie przypominam go sobie na mapach..., ale nic, nakreślona przeze mnie trasa pokrywa się z tym szlakiem, więc mam powód do zadowolenia, gdzieś powinienem wyjechać... Wkrótce nazwa ulicy jest adekwatna do tego po czym jadę..., tyłem docieram do ul. Oświęcimskiej w Kochłowicach...
Będąc już w centrum Kochłowic, nie skręcam w ul. Piłsudskiego prowadzącą do Panewnik, wbijam się w ul. Radoszowską, później Młodzieżową ze stromym podjazdem (chwilami licznik wskazywał 8% nachylenie) i dalej ul. Warsztatową docieram do kładki nad A4-ką.
Zastanawiam się czy nie wjechać w ul. Kalinkową i nie objechać dookoła KWK „Wujek” Ruch Śląsk, jednak pragmatyzm bierze górę, spoglądam na zegarek i... dzisiejszy powrót zajął mi już sporo czasu, focenie, niestety kradnie strasznie bezcenne minuty... Skracam więc wycieczkę, ponownie wjeżdżam na ul. Oświęcimską i wkrótce żegnam się z Rudą Śląską...,
Bocznymi leśnymi drogami docieram do Kokocińca, gdzie zupełnie przez przypadek spotykam znajomego, :), chwila na rozmowę... i ruszam dalej, do domu pozostało ok 6km. Reszta trasy to raczej standard. Zatrzymuję się przy lodziarni Dłucik w Piotrowicach, tyle, że muszę się obejść smakiem, jest już zamknięte..., spoglądam na zegarek..., jest 19:30.... trochę zeszło...., jeszcze tylko odwiedziny pobliskiego paczkomatu i do domu :)
Męskie Granie 2013 - Jutro jest dziś (Katarzyna Nosowska i O.S.T.R)
Budzik ustawiony dzisiaj na piątą. A tak dla hecy…, tyle, że co z tego,… zbieranie idzie mi tak sobie, a musze jeszcze zabrać Trochę gratów potrzebnych na piątek… Plecak pełny, można ruszać… jest ok. 6:45… jakiś i tak wcześnie mi się wyjechało, myślałem, że będzie gorzej… Słońce pięknie świeci, na niebie nie ma śladu po ciemnym całunie chmur…, wracają ciepłe dni.
Drogi mokre, miejscami spore bajora, które jakoś trzeba pokonać, najgorzej jest na rowerówce w Kochłowicach, tyle, że już do tego przywykłem… Buty i tak będą mokre…, znowu, chociaż przy „tej” temperaturze może chociaż trochę przeschną w pracy :).
Kilka razy zastanawiam się czy może jednak nie wjechać w las, nie pośmigać po jakiś małych drużkach, jednak na samą myśl co może mnie tam spotkać i w jakim stanie wyjadę Gliwicach odpuszczam. Wieczorem może odrobię to…, może uda się pojechać trochę okrężnie… Zobaczymy. Jak nic nie wypadnie, nic się nie stanie… Poza fragmentem w Katowicach i Gliwicach na szosach zupełny luz, wczorajszy powrót był pod znakiem milionów samochodów śmigających w przeróżne strony w tylko sobie wiadomym celu. Za to poranek spokojny :).
Zastanawiają mnie te wycinanki na nowo wylanym asfalcie w Sośnicy, tam gdzie od wczoraj jest zwężka…, czyżby znowu nie udało się wszystkiego zaplanować w odpowiedniej kolejności? A może chodzi o to aby nowa nawierzchnia nie odróżniała się specjalnie od tej starej? Może…
Chyba, że za kilka dni wjedzie ekipa i pod drogą będą kładli np. rury gazowe ? Takie numery też już widziałem. Dobre 10-15 lat temu. Gdy na Jankego w Katowicach położona została na całej długości nowa nawierzchnia a miesiąc później wjechała ekipa i wymieniali właśnie rury gazowe ;)
Przynajmniej cały czas coś się dzieje, nie ma nudy :)
Poniedziałkowy poranek, za oknem szaro, dziwne te lato, dziwny ten rok, gdy w zeszłym roku paliło słońce, temperatury przekraczały 35 stopni, to teraz poranki mamy po 15-17 stopni a około 14:00-15:00 mamy, aż 20-25 stopni. Jakieś jaja… Za oknem delikatnie siąpi, zbieram się powoli, wychodzę kilka minut po 7:00, na szczęście przestalo padać. Profilaktycznie jednak mam założoną przeciwdeszczówkę, ciężkie deszczowe chmury wiszą na niebie…. Trasa szosami, masakra.., znowu, zamiast jechać jak człowiek terenem zap…am drogami…, niby szybciej, ale fajniej jest w lesie…, tyle, że po ulewach przyjadę masakrycznie ubłocony do Gliwic…, wybieram więc „mniejsze” zło. Wieje silny północno zachodni wiatr, nie będzie lekko… . Walka z podmuchami trwa prawie całą drogę, o odpoczynku nie ma mowy, chwilami rower odmawia „toczenia się” z górki… Mijam kolejne dzielnice, kolejne miasta, wjeżdżam w krótki odcinek terenowy na Wirku…, dawno nie było tutaj tyle błota, tyle wody…, dobrze, że to niecały kilometr… Za to na ulicach spokój, dopiero kilka minut przed 8:00 zaczyna zaciskać, jestem już w Zabrzu, przede mną jakieś 10km jazdy. Niby nie powinno być problemów, a jednak. Drogowcy w 2 miejscach stanęli na wysokości zadania. Wahadło na ul Sikorskiego na nowo wybudowanym rondzie i mocno rozkopana ul Sztygarska. Niby zakaz ruchy, ale i kierowcy i ja jakoś się tym specjalnie nie przejmujemy. Tyle, że rowerem obskoczę to po chodniku, a samochody musza zawrócić :) Końcówka już bez problemów, bez przeszkód. Może sam przejazd nie jakiś nadzwyczajny, tyle, że mimo utrudnień dobrze się jechało :)
Chwilę, przed wyjściem z pracy, na zewnątrz zrywa się silny porywisty wiatr. Idę się przebrać łudząc się, że za chwilę będzie lepiej... Wychodzę po 17:00, faktycznie jakby lepiej, nawet nie pada, szybko na rower i w drogę, wariant terenowy raczej odpada, czas może mieć spore znaczenie, tym bardziej, że na radarach pogodowych było widać krążące po okolicy deszcze... . Za to jutro jest szansa na poprawę pogody, może w końcu zagości na dłużej lato? Może będzie okazja do dłuższych wyjazdów? Zobaczymy.
Na drogach coś sporo samochodów, tyle że tym razem nie wiem jak to sobie wytłumaczyć, w końcu okres urlopowy w pełni. Sajgon na Sośnicy przed wiaduktem w kierunku Zabrza, zwężka i częściowo zamknięte rondo blokuje ruch. Podobnie jak rano częściowo po chodniku udaje mi się pokonać tą przeszkodę. W Bielszowicach plac budowy totalnie utopiony w błocie, trzeba zwolnić, za to dalej już dość przyjemnie. Dość szybko docieram do domu, pomimo paskudnej aury, ostatnie 2-3 km w deszczu, tyle, że i tak jestem mokry jadąc całą drogę w przeciwdeszczówce, co za różnica :)
Poranek paskudy, leje…, z drobnymi przerwami. Jednak zbieram się i wychodzę…, rower przesmarowany więc co mi zależy… Początkowo nie jest źle, nawet za bardzo nie pada… . Już na początku „wyprawy” zauważam, że coś jest nie tak z tylną lampką, obraca mi się dookoła sztycy. Zdejmuję ją dla zasady i dopiero w pracy sprawdzam co się z nią dzieje. Uszkodzony gwint, więc leci do wymiany, dokonała żywota swojego…, Amen.
Łańcuch delikatnie szaleje na 2 zębatkach, ale tym razem może, chociaż pewnie tego mu nie wybaczę, od 2 dni jest połączony 3-ma spinkami… Masakra. Chyba najwyższa pora pożegnać się z tanimi łańcuchami Shimano – HG73. Co prawda na tym napędzie pewnie przejadę jeszcze ok. 1000-1500km na drugim łańcuchu…, niemniej decyzja już zapadła. Kupuję CAMPAGNOLO RECORD C9 w komplecie z kasetą 11-28 SLX (a miała być Sora). Z opisów na forach wynika, że to jedyny słuszny wybór (odnośnie łańcucha) tani nie jest ale wytrzymuje więcej niż konkurencja…. Co ciekawe przeglądając różne testy okazuje się, że łańcuchy 10s są wytrzymalsze. Więc albo producentom zależy na przejściu na 10rz, albo marketing popełnił jakiś błąd…
Wracając jednak do trasy, to już na podjeździe do Kochłowic leje niemiłosiernie, widoczność dość mocno skrócona, dopiero w okolicach Bielszowic, deszcz jakby słabszy, drobniejszy, tylko co z tego jak jestem przemoczony :). Ponownie zaczyna solidnie lać przy wyjeździe z Kończyc, ludzie na przystankach coś podejrzanie na mnie patrzą, nie wiem czy żałują mnie, czy może podziwiają. Pewnie sobie myślą co za idiota jeździ na rowerze w taką pogodę :) Ulewa towarzyszy mi prawie do samych drzwi firmy, nie pierwszy i nie ostatni raz… co prawda nowi pracownicy nie przywykli jeszcze do takiego widoku…, ale szok minie i nie będą się dziwić niczemu :)
Wychodzę z pracy, przestało padać, świeci słońce, ale i tak nie jest najcieplej. Zapasowe wdzianko na szczęście suche, tylko te buty, brrrr... Ruszam, hmmm..., jest przyjemnie, przez chwilę po głowie chodzi mi jazda po lesie, na szczęście udało mi się o tym szybko zapomnieć, widząc kałuże na drogach. W Bielszowicach plac budowy ul Rogoźnickiej to jedna wielka błotno-piaskowa breja. Już wjeżdżając tam czuję, że rower w zapada mi się..., kręci się ciężko, na szczęście to tylko kilkaset metrów. Podobny numer na kawałku terenowym w okolicach Wirka... ech.... Po powrocie muszę siąść nad napędem i wymienić w końcu ten łańcuch. Paskudnie działa, skacze.... Do Katowic udaje się dotrzeć bez większych problemów z pogodą, dopiero w domu zauważam, że za oknem pociemniało i zaczęło kropić... Kolejny sukces :)
A na koniec filmik z bugiem który odkryłem w nowiutkim pięknym liczniku Ciclomaster CM4.4A HR. Ta technologia jednak się nie rozwija... utknęła gdzieś10 lat temu i tam została... Po prostu muszę uważać z komórą jadąc na rowerze... Jak będzie zbyt blisko licznika to będę jechał wyraźnie szybciej. A może właśnie o to chodzi?
Czwartkowy poranek, czuję się zmęczony, to chyba ta wczorajsza przepierducha w górach. Nie chce mi się wstać, jechać, w zasadzie to nic mi się nei chce... W końcu jednak około 7:20 wyjeżdżam niespiesznie, jadę szosami, ale coś nie łudzę, się, że cokolwiek nadrobię... najchętniej pospałbym jeszcze ze 2-3 godziny. Może w weekend to się uda? Może...
Na drogach na szczęście pustki, jak to w lato, zresztą pewnie nie robiłoby mi to specjalnej różnicy. Powoli muszę pomyśleć o nowym napędzie (wczoraj po raz kolejny zerwałem łańcuch, chyba pora na coś bardziej wytrzymałego niż Shimanowska 73-ka), tego starczy jeszcze na jakieś 1500-2000km. Czyli niedużo... zmiana dopiero przed Śnieżką..., wcześniej trochę szkoda.
Dziwnie chłodno się zrobiło, 16 stopni w chwili wyjazdu w lato to tak niezbyt dużo, ale kurtki, bluzy nie biorę, oblecę na krótko. Dzisiaj testy nowej bluzy z Lidla, jeżeli będzie takiej jakości jak ta ostatnia to rewelacja.
W drodze testuję nową zabawkę, licznik bezprzewodowy Cyclomaster CM4.4A HR. Po zgubieniu poprzedniej Sigmy 14.12, szukałem czegoś bardziej sensownego i... po raz pierwszy bezprzewodowego. Do tej pory nie dowierzałem tej technologii, zresztą dalej tak jest. Będzie okazja aby to porównać do Starej ale „nie do za....a” Sigmy 1609. Chyba najbardziej udanego modelu jaki do tej pory miałem. Na tą chwilę zabytek oceniam pozytywnie, jednak może się okazać, że to efekt nowości..., w końcu wszystko co nowe jest zaj...e, bo.... nowe :) Rzeczywistość często w dość brutalny sposób weryfikuje nieudane zakupy/wynalazki. Zobaczymy.