Wpisy archiwalne w kategorii

do 136km

Dystans całkowity:17562.19 km (w terenie 3900.00 km; 22.21%)
Czas w ruchu:1001:47
Średnia prędkość:17.53 km/h
Maksymalna prędkość:63.92 km/h
Suma podjazdów:99129 m
Maks. tętno maksymalne:236 (128 %)
Maks. tętno średnie:152 (82 %)
Suma kalorii:716912 kcal
Liczba aktywności:181
Średnio na aktywność:97.03 km i 5h 32m
Więcej statystyk

Toszek

Niedziela, 14 kwietnia 2013 · Komentarze(6)
Marek Dyjak - Sam pan wie


Po dość ciężkiej sobocie, przyszła pora na niedzielny poranek, na stawienie się o umówionej godzinie na Helence, plan narodził się w piątek. Już było wiadomo, że czasu nie będzie zbyt wiele, więc wariant skrócony – Toszek.

Wdziewam na siebie krótkie spodenki, bluza jeszcze długa. Na starcie ok. 7 stopni i świeci słońce. Jedzie się przyjemnie, ale nie warto dzisiaj przeginać, czeka mnie setka…

Trochę po 9:00 dojeżdżam na Helenkę, zatrzymuję się na chwilę przy ruinach domu, chwila na focenie i ruszam na spotkanie z Darkiem i jego rodziną.

Zabytki na Helence :) © amiga


Miło upływa czas na gadkach, jednak plan trzeba wykonać, trzeba ruszyć do Toszka, sprawdzić gdzie w końcu wszyscy kiedyś wylądujemy…

Plan obejmuje tylko szosy, w lesie jest jeszcze zbyt mokro, aby tam się pchać, aby brnąć przez maź oklejającą koła. Z Helenki dość szybko docieramy do Ptakowic i już z daleka rzuca się w oczy długo wyczekiwany przybysz z Afryki. Nie można było się nie zatrzymać i powitać go…, jeszcze sam w gnieździe, widać, że trwają porządki.

Uratowani! Uratowani jesteśmy! Bocian! Patrz! Bocian! Jak on żyje, to znaczy, że my też możemy. © amiga


Po kilku minutach ruszamy dalej, kierunek Wilkowice, Księży Las i Łubie… Zatrzymujemy się przy kościele, Darek idzie focić, a ja zabieram się za wymianę dętki, czuję że delikatnie schodzi mi powietrze… znowu na coś najechałem? Po wymianie zamieniamy się, Darek pilnuje dobytku, a ja idę na przyległy do kościoła cmentarz. Chwilę focę i zaczepia mnie tubyle, zaczyna opowiadać o leżącej tutaj żonie John Baildon, okazuje się, że oprócz niego pochowanych jest tutaj sporo więcej osób z tego zacnego rodu.

Cmentarz przy kościele w Łubiu © amiga


Chwila rozmowy i okazuje się, że niedaleko za majątkiem wystarczy skręcić wedle tych brzózek i w polu stoi metalowy krzyż i hełm z przestrzelinami na grobie żołnierza. Dziękujemy i ruszamy, majątek jest, brzózki też, wjeżdżamy w polną drogę, ale krzyża jak nie było tak nie ma… pewnie coś nie tak… pewnie nie te brzózki, patrzymy na mapę, gps-a i wygląda, na to, że tuż za laskiem jest droga która nas interesuje, jako, że trakt jest dość szeroki a i błota niewiele więc jedziemy dalej, kilka razy widzimy uciekające sarny, pięknie jest. Już przy lesie zaczyna się robić ciekawie, terem mocno podmokły, sporo błota, chwilami nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe. Docieramy do mostku przechodzimy na drugą stronę i… co dalej ?

Mostek na rzeczce Kwai? © amiga


Czekam na bardziej dynamiczną akcję.... © amiga


Ścieżka jest, ale jakaś taka dziwna, kawałek dalej rozwidlenie, jedna ścieżka zawraca tam skąd przyjechaliśmy, druga prowadzi przez las… . Wybieramy tą drugą opcję. Początek to rozlewisko, ale tuż za jest znowu ścieżka, tyle, że nieprzejezdna. Rowery w dłoń i idziemy dalej ścieżka kończy się i pozostaje nam się przebić na azymut ;) prowadzę przez pole jeżyn i to był chyba jedyny moment gdy żałowałem iż mam na sobie krótkie spodenki. Odczułem to boleśnie, w końcu wychodzimy na pole po drugiej stronie lasu, jest ścieżka, podmokła, grząska, ale jest nawet da się jechać. Docieramy w końcu do szosy, Darek zauważa brak licznika…, chwila zastanowienia… wracamy się, odległość niewielka, ale przejście na azymut po śladzie może być ciężkie…, ech.

Kawałek dalej docieramy do kolejnego kościoła, tym razem drewnianego w Zachorzowicach. Wygląda jakby go niedawno postawili… czysty, odnowiony, szok… no może jeszcze niewielki fragment u dołu został do oczyszczenia.

Kościół św. Wawrzyńca w Zacharzowicach, nowy czy jak ? © amiga


Ruszamy dalej, do Toszka już niedaleko, przelatujemy przez rynek, i lądujemy przy zamku. Wielki tutaj nie byłam, a na rowerze jestem pierwszy raz… Ze starych czasów niewiele pamiętam, zamek jest w niezłym stanie, zadbany, może jedynie idiotyczna reklama i namiot nad „sceną” szpeci całość, ale jest nieźle. Spędzamy tutaj dobre kilkadziesiąt minut.

Zamek w Toszku :) © amiga


Wrota do innego świata.... © amiga


od środka też wygląda ciekawie © amiga


Nad studnią opodal krzaczka.... © amiga


Wracamy na chwilę na rynek ,

Rynek w Toszku © amiga


a kawałek dalej zatrzymujemy się na małe „co nieco” w pobliskiej ciastkarni, szału nie ma, ale i tak dobrze, że coś jest…..

Czas zaczyna nas gonić, pora podkręcić tempo, za Toszkiem skręcamy na Ciechowice, wg mojej mapy powinna tam być droga asfaltowa prowadząca, aż do Byciny…, mapa Darka pokazuje że i owszem jest tam droga utwardzona ale to tyle, GPS-y twierdzą, że drogi tam nie ma… hmmm.

Okazuje się że Darek ma lepszą mapę… zatrzymujemy się przy gliniasty podjeździe, patrzymy na siebie i skręcamy w nieco lepszą drogę odbijającą w lewo, nie wiemy gdzie prowadzi, czy nas gdziekolwiek wyprowadzi, najwyżej przebijemy się przez las na drogę do Pyskowic :)

Na szczęście nie jest tak źle, zrobiliśmy delikatne kółko i straciliśmy trochę czasu, ale nie trzeba było walczyć z kolejnymi jeżynami. Już bez kombinacji jedziemy głównymi drogami, dzisiaj i tak są puste.

Chwila postoju przy stacji wodociągowej Zawada, szkoda że nie było więcej czasu na jej zwiedzenie…, następnym razem…, jak będzie wolny weekend… (może w lipcu)

Zabytkowa Stacja Wodociągowa 'Zawada' w Karchowicach © amiga


może wejść do środka? © amiga


Ruszamy w ciągu kilkudziesięciu minut docieramy na Helenkę. Mamy chwilę czasu aby porozmawiać, pogadać. Niestety czas leci, a ja mam jeszcze coś dzisiaj do załatwienia, musze jechać dalej do Katowic. Chwila pożegnania i ruszam. Trasa standardowe, nie zatrzymuje się już nigdzie, czas mnie goni….

W sumie wyszedł fajny rowerowy dzień, nie spodziewałem się, że aż tyle uda się nakręcić…

Dzięki za wspólnie przejechany „kawałek” trasy, za niespodziewany teren. Może następnym razem gdy wszystko nieco podeschnie uda się w końcu pojeździć więcej po terenie. Brakuje tego..

Ps. Felerna mapa to; „Powiat Gliwicki” wydanie z 2009 roku – Wydawnictwo Kartograficzne PGK Katowice sp. z o.o. Chyba więcej map od nich nie kupię.

Na patrolu z Posterunkową :)

Niedziela, 24 marca 2013 · Komentarze(25)
Artur Andrus - „Piłem w Spale spałem w Pile"



Prolog

Niedziela…, czwarta rano…, wcześnie, bardzo wcześnie. Trzeba wstać, pozbierać się, za 2 godziny odchodzi mój pociąg, pociąg do Piotrkowa Trybunalskiego. Zbieram się niespiesznie, jednak czas płynie nieubłaganie, wskazówki zegara na ścianie nie chcą się zatrzymać, pędzą gdzieś coraz szybciej…
Jest już po piątej…, pora wyjść, wyjechać… w końcu to Rowerowa wycieczka, w ostatniej chwili zmieniam opony na bardziej terenowe…
Do dworca PKP docieram 20 min. przed czasem odjazdu i… pierwszy dylemat który to mój pociąg? Po numerach ustalam, że to ten który jedzie do Gdyni :). Jest podstawiany, jednak żadnego konduktora, nikogo… szukam mojego wagonu, to ten…. nieopisany :), ale jest miejsce na rower :), ech…, żeby tak wszystkie pociągi wyglądały a nie tylko te z TLK.

W pociągu... © amiga


6:10 – godzina odjazdu…, mam ponad 2 godziny na czytanie, jednak nie mogę się skupić na książce, jestem niedospany, ale zasnąć też nie mogę…, przyglądam się mijanym krajobrazom, moją uwagę zwraca wyświetlacz LED, umieszczony nad drzwiami, pokazuje prędkość pociągu, mijane stacje i… temperaturę…, -8, -9, -10, -11… oj…. Na szczęście od Częstochowy temperatura szybko rośnie, -10, -9, -8, -7, -6, ciepło ;P

Rozdział I

Wysiadam na stacji w Piotrkowie Trybunalskim, mam 2 godziny do spotkania, ale ok. 26km do przejechania, po nieznanym mi terenie…, nie wiem czego się spodziewać, ile mi to czasy zajmie. Główne dlatego odpuszczam zwiedzanie miasta, chociaż wiem, że jest co oglądać, co zobaczyć… Obiecuję sobie, że jak będę wracał to wtedy zatrzymam się w centrum na chwilę. Spoglądam na mapę na trekbuddy i z grubsza nakreślam plan przejazdu.
Kierunek Koło(taka miejscowość), krążę po Piotrkowie i w końcu trafiam na właściwą drogę, jednak im bardziej oddalam się od centrum tym więcej kraterów na drodze, mam wrażenie, że meteoryt również i tutaj pozostawił po sobie ślady.
Gdy tylko mijam rogatki miasta zaczyna się horror, oblodzona droga z wąskimi koleinami, nie zastanawiam się czy, ale kiedy zaliczę glebę…, nie mylę się, jakieś 3 km dalej koło wpada w rozpadlinę, a ja ląduję na drodze, lewe kolano boli…, robię sobie krótką przerwę, mały posiłek, uzupełnienie płynów, rozmasowanie obolałej kończyny i ruszam dalej… 1:0 dla mnie :)

Lodowa rynna... © amiga


Wiosna panie dzieju... © amiga


W Kole drogi odśnieżone, dość gładko się jedzie, nawet powiedziałbym przyjemnie, od czasu do czasu na niebie pojawia się słońce i robi się ciepło. Droga niezbyt skomplikowana, wystarczy trzymać się głównego traktu, więc mijam kolejne miejscowości Lubiaszów, Golesze, Golesze Duże, Młoszów, jako, że w większości jest to otwarty teren to na drodze nie ma kolein, a jedynie gdzieniegdzie cieniutka warstwa lodu czy śniegu. Kieruję się na Wiaderno, przede mną kilka km przez las i… powtórka z rozrywki, lód, koleiny, śnieg…, jednak tym razem nie zaliczam gleby, udaje się dojechać na otwarty teren. Zbliżam się do Wiaderna, drogi odśnieżone, odlodzone, można nieco przycisnąć. Dojeżdżam z do skrzyżowania na którym jestem umówiony z Posterunkową :) i w tej chwili dostaję sms-a o możliwości spóźnienia, postanawiam ruszyć dalej drogą wprost do Tomaszowa, wyjechać na spotkanie. Staję w pobliżu skrzyżowania ulic Dąbrowskiej, Bema i Zielonej. Chwila na posiłek… czekam…

Rozdział II

Nie mija nawet 5 minut gdy nadjeżdża Karolina. Krótkie powitanie, chwila rozmowy, pokazuje mi mapę…, trasa ambitna, boję się jednak tych oblodzonych szos na które możemy się natknąć.
Ruszamy.
Przejazd przez centrum miasta i kierujemy się na ul Strzelecką do tutejszego bunkra, z zewnątrz nie jest specjalnie okazały, pewnie sam bym go pominął, jednak przewodniczka wyjaśnia iż jest to największy bunkier w mieście. Szkoda, że nie udało się wejść do środka, może innym razem?

Wejście do bunkra w Tomaszowie Mazowieckim © amiga


Wyjście z bunkra... © amiga



Pozostawiamy budowlę samotną, gdy Karolina zaczyna przyspieszać, pogania mnie, mamy gdzieś zdążyć, pędzimy na złamanie karku i dojeżdżamy do pobliskiego parku/ośrodka położonym nad Pilicą, wita nas spora grupo mocno roznegliżowanych ludzi…. Nie jestem przyzwyczajony do takich widoków zimą przy ujemnej temperaturze, na dokładkę im bliżej rzeki tym widoki coraz bardziej szokujące, próbuję pozbierać wszystko do kupy….

Skojarzenia z pewnym bikestasowiczem jak najbardziej na miejscu :) © amiga


Toż to muszą być morsy…, w tej chwili widzę ludzi wbiegających do rzeki… Temp wody pewnie jest wyższa niż temperatura otoczenia, jednak patrząc na te obrazki robi mi się zimno. Chyba pora na odwrót, na szczęście Tymoteuszka podziela moje zdanie, a już myślałem, że kąpiel w rzece to będzie jedna z atrakcji dzisiejszego dnia :)
Chwilę później jesteśmy już na drodze prowadzącej do Niebieskich Źródeł, co prawda widziałem je już na zdjęciach wcześniej, jednak w rzeczywistości są zdecydowanie ładniejsze… Oczywiście nie obyło się bez chwili dla fotoreporterów :)

Niebieskie Źródła © amiga


Niesamowicie przejrzysta woda © amiga


Próbujemy się wydostać parku ścieżką leśną, jednak spore ilości zalegającego śniegu wpływają na naszą decyzję. Odwrót.

Rodział III
Kierujemy się na Groty Niegórzyckie, w zasadzie to Karolina kieruje nas na nie, ja mogę jedynie podążać za przewodnikiem i dotrzymywać towarzystwa. Dojeżdżamy na miejsce, kupujemy bilety i mamy 10 minut czasu do wyjścia poprzedniej wycieczki….

Nie pojadę, tak tutaj będę siedział... © amiga


Mamy trochę czasu by na spokojnie porozmawiać, wymienić się upominkami i… przerywa nam przewodnik zapraszając do środka. Wewnątrz góry tras może nie jest specjalnie długa, za to okraszona niesamowitymi opowieściami i legendami tego miłego młodego człowieka, ma gość talent.

Jesteśmy 16 metrów pod ziemią... szok © amiga


Dowiadujemy się o historii tego miejsca, o właściwościach dość specyficznego piasku wydobywanego z tego miejsca, okresie jego upadku, zapomnienia i w końcu odrestaurowania i przekazana we władanie turystom.


Diabli go nadali.... © amiga


Chłopi w kopalni © amiga



Będąc w okolicach Tomaszowa warto tutaj zajrzeć, chociaż to nie jedyna atrakcja która mnie dzisiaj czeka.


Co można zrobić z piasku.... © amiga


Szkło... © amiga


Ścieżka dydaktyczna © amiga


Po kilkudziesięciu minutach opuszczamy ciepłe i wilgotne podziemia, razi nas słońce odbijające się w białym zeszklonym śniegu… Mija kilka min zanim się przyzwyczajamy i możemy ruszyć dalszą drogę. Chwilę później jest podjazd i jak mi ktoś będzie wciskał ciemnotę, że okolica jest płaska…
Na dokładkę zaczyna się odcinek „specjalny” oblodzone wąwozy na drodze, jakoś udaje mam się dotrzeć do Swolszewic małych, w pobliże naleśnikarni, gdzie zaplanowany był mały popas… jednak wewnątrz nie ma żywego ducha, pora zawrócić i skierować się na tamę na zalewie Sulejowskim. W lesie na zakręcie chwila nieuwagi i Karolina ląduje na drodze, wygląda to nieciekawie, na szczęście obrażenie chyba nie są zbyt wielkie, podnosi się z rozbrajającym uśmiechem, wsiada na rower i…. jedzie dalej. 1:1 :) (oboje zaliczyliśmy dziś po glebie). W końcu docieramy na tamę, po prawej stronie wita nas dość niecodzienny widok roweru stojącego kilkadziesiąt metrów od brzegu, na lodzie a kawałek dalej ludzie łowiący ryby…
Na zaporze oczywiście kolejna przerwa, tym bardziej że rozpogadza się, świecie słońce, temperatura wg licznika ok. zera…, ciepło, piękne błękitne niebo pokryte białymi chmurami :). Trzeba to uwiecznić.

Rzut okiem na Pilicę z tamy © amiga


Zamarznięty Zalew Sulejowski © amiga



Tymoteuszka proponuje mi pociągniecie składu naszego krótkiego pociągu, ruszam więc jako pierwszy, z tyły na szczęście docierają do mnie polecenia, za wielką wodą skręć w lewo, a teraz pod górę i w prawo… :) fajnie. Trafiamy na kolejny podjazd, do łatwych nie należy…. Chyba nawet na swojej drodze do pracy nie mam czegoś takiego…, jest gdzie się zmęczyć. Może kilometr dalej zauważam dość spory kompleks klasztorny, okazuje się, że jest to klasztor-sanktuarium św. Anny w Smardzewicach…,

zespół klasztorny św. Anny w Smardzowicach © amiga


Brama... wielka... © amiga


ruszamy dalej i.. skręcamy w leśną drogę… na szczęście jest dość dobrze utrzymana, widać, że jeżdżą nią samochody, znaki wskazują iż kierujemy się do Ośrodka Hodowli Żubrów. Kilka km przez las, rozmawiamy nieco i w którymś momencie zauważam, że Karolina gdzieś mi zniknęła z pola widzenia, odwracam się i widzę ja w rowie. 2:1 dla Niej. Chwila na pozbieranie się i ruszamy dalej jeszcze kilkaset metrów i jesteśmy…, wow… dość specyficzne miejsce, może też inaczej wyobrażałem sobie takie miejsca, niemniej żubry są, wraz z młodymi i… klonami XXL Musty…

No pokaż się żubrze... © amiga


Zróbże Minę uprzejmą, żubrze © amiga


Mija dobre kilkanaście minut, pora pożegnać tą ostoję i ruszyć w dalszą podróż… na tapecie tym razem Jeleń, a dokładnie schron kolejowy w Jeleniu. Strasznie długi, wielki i…. opuszczony, zaniedbany, kawałek dalej kolejny kompleks budynków. Niesamowite miejsce i chyba mało znane, chociaż ślady świadczą o dość częstych lokalnych imprezach odbywających się zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz budowli…


Bunkier kolejowy w Jeleniu © amiga


Sporo śladów.... © amiga


Bunkry są, więc i tak jest zajebiście :) © amiga



Rozdział IV

Kolejna chwila odpoczynku w cieniu bunkra… i ruszamy tym razem pora na zdobycie Spały, najkrótsza droga prowadzi leśnym szlakiem, jednak nie mamy pojęcia w jakim on jest w tej chwili stanie, czy da się tamtędy przejechać, czy będziemy pchać rowery? Na szczęście widać ślady po samochodach kursujących po nim, wyjątkowo mnie to cieszy, bo ścieżka jest dość ładnie ubita. W Spale rzuca nam się w oczy piękna Karczma, po kilku godzinach na chłodzie robimy dłuższą przerwę, herbaciano-kawową ze szczyptą zup. Jest ciepło, przytulnie, czas mija na rozmowie…, aż nie chce się wychodzić na taki ziąb, ale czas goni….
Dosiadamy rowery i ruszamy dalej. Może kilometr dalej Tymoteuszka zsiada z roweru i wchodzi na ścieżkę leśną, gdyby nie przecinka pomiędzy drzewami nie pomyślałbym nawet o tym, tam coś może być, że droga gdzieś prowadzi. 600 metrów przez zaspy i jesteśmy koło groty św. Huberta, wybudowanej w podziękowaniu dla prezydenta Ignacego Mościckiego.

grota św. Huberta © amiga


Kilka metrów dalej znajduje się kamień nagrobny psa prezydenta - Lorda :).

grób Lorda.... © amiga


Kawałek dalej jest coś, co chciałem zobaczyć, jednak ilość śniegu leżąca na ścieżce powoduje zmianę planów, nie tym razem… wracamy po śladach do szosy i wracamy do Spały, jeszcze chwila przy sklepie i kilka metrów dalej przy latarni morskiej :)

Latarnia morska w Spale © amiga


i ruszamy w do Tomaszowa. Robi się późno. W pobliżu centrum żegnamy się i obiecuję kolejną wizytę, gdy już wszystko się zazieleni, gdy biel nie będzie tak kłuła w oczy, gdy wszystkie ścieżki będą przejezdne. Dziękuję za towarzystwo/oprowadzenie. Było naprawdę miło.

Rozdział V

Zaczyna zapadać zmrok, jeszcze wczesny o tej porze roku, ale włączam lampki i ruszam po porannym śladzie do Piotrkowa. Początkowo jest nieźle, „wysokie” temperatury w ciągu dnia częściowo rozpuściły lód, jednak pamiętam co było w lesie i kawałek za Wiadernem w lesie ląduję rowie 2:2. Zbieram się i ruszam dalej, spoglądam na zegarek, mam ponad 2 godziny czasu do pociągu. Mogę więc jechać powoli i dystyngowanie jak kiedyś wspominał Kajman. Jednak droga jest męcząca… Wzrok wbity w jeden punkt oddalony około 5m od roweru. Kolejne koleiny, lód, w końcu kilka miejscowości i otwarty teren, jednak nie ma co szaleć, chwila nieuwagi i będę znowu leżał… niewarto. Za Kołem zaczyna się ostatni przejazd przez las. Pojawiają się kratery w jezdni, jest ich coraz więcej, a to znak, że zbliżam się do Piotrkowa Trybunalskiego. Już widzę rogatki, widzę odśnieżoną drogę, oświetlenie uliczne. Ulga. Przejechałem. Spoglądam na zegarek, dochodzi 20:00, mam ok. 30 min. Docieram do centrum, przejeżdżam przez rynek, przez chwilę mam ochotę by się zatrzymać i obfotografować wszystko. Piękne centrum. Jednak czuję, że muszę już coś zjeść, jadę w kierunku dworca PKP, zatrzymuję się przy jakimś sklepie całodobowym, wchodzę do środka i kupuję jakieś ciastka i napoje… Już na perownie wchłaniam całą porcję HITów jest mi dobrze. Wdaję się w rozmowę z mieszkańcami to c mówią o mieście o okolicy nie napawa optymizmem… W zasadzie te kilka osób z którymi mam okazję podyskutować twierdzą, że jest to miasto w zasadzie wymarłe, gdzie młodzież ucieka, wyjeżdża, miasto emerytów… Nie tego się spodziewałem, burzy to moje wyobrażenie o tym miejscu. Ech…

Epilog

Jestem w pociągu, tym samym którym jechałem tutaj, w między czasie zdążył dojechać do Gdyni i wrócić. Na szczęście wyświetlacz LCD ma wolne, nie pokazuje już temperatury. Chyba to lepiej :). Za to co jakiś czas z kołchoźników rozlega się głos Kierownika pociągu informujący o kolejnych stacjach. Rozleniwiam się, jednak nie chce mi się spać, ale odpływam.
Jest kilka min. przed 23:00 jestem w Katowicach pozostało wsiąść na rower i przejechać ostatnie 6km. Jadę najkrótszą trasą, to nie pora na szaleństwa, tym bardziej, że na twarzy czuję szczypiący mróz, jest zimno. Już w domu, szybka kąpiel i spać… Rano czeka mnie praca

Podziękowania

Podziękowania należą się jednej osobie, Karolinie za to, że zechciała zostać moim przewodnikiem, za to że pokazała miejsca do których sam pewnie bym nie trafił, pominął by je, za wspaniałe towarzystwo i za to, że poświęciła dla mnie swój cenny czas. Wielkie Dzięki

Ślad tylko w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego, Tomaszowa Mazowieckiego i Spały. Do kompletu powinny być dojazdy do i z dworca w Katowicach... kolejne 12km(w sumie).

Szlakiem zorro ;P

Niedziela, 17 marca 2013 · Komentarze(5)
Dżem - Szeryfie, co tu się dzieje?


W sobotę wieczorem dzwoni Adam z informacją, że w Gliwicach nocuje Łukasz i dobrze by było go podholować troszkę w kierunku Chorzowa..., chwila zastanowienia, małej korekty planów, telefonów do Darkia i zaczyna się z grubsza kształtować niedzielny wypad rowerowy. Umawiamy się przy pomniku w Makoszowach ok 9:00.

(Tytuł wpisu nawiązuje tylko do kształtu śladu GPS....)


Ruszam wcześnie rano, no może trochę przesadzam..., jest ok 8:00, w Zabrzu mam być na 9:00, do przejechania ok 20km, tam mam się spotkać z Darkiem i Łukaszem. Szybkie spojrzenie na komórkę i... widzę -8.... brrr, ale jak mus to mus..., ruszam, do Makoszów trasa to standard "doparacowy", więc nie muszę kombinować z wyborem szlaku, po prostu jadę... . Na miejsce docieram 15 min przed wyznaczoną godziną. Mam chwilę czasu, wykorzystuję to jak potrafię, tzn wyciągam aparat, trzeba strzelić kilka fotek...

Nowe koła Manfreda © amiga


Pomnik przy kopalni Makoszowy © amiga


Przed 9:00 melduje się Darek, chwila rozmowy, wymiany zdań i widzimy, że od południa ktoś podąża do nas na swoim rowerze, Podniesiona lewica sugeruje nam iż może to być wyczekiwany przez nas Łukasz - zdobywca gmin.

Pięć piw ??? © amiga


Witamy się, kolejna wymiana zdań i ruszamy, początkowo ja prowadzę, a że mam głupią tendencję do częstej jazdy na azymut, szczególnie gdy z grubsza znam okolicę (czytaj Rudę Śląską) to ładujemy się w jakąś drogę osiedlową, nie kombinujemy zawracamy kilkaset metrów na główną drogą (a trzeba było objechać garaże, za nimi wg google-a jest ścieżka, sprawdzę to przy okazji)

Łukasz zatrzymuje się kilka razy, robiąc zdjęcia naszemu pięknemu Śląskowi, tym familokom, tym blokowiskom...,

Na chwilę zatrzymujemy się przy bramie obozu niemieckiego/rosyjskiego w Świętochłowicach, czasu nie ma zbyt dużo w Chorzowie czeka na nas Limit

Pomnik przed bramą obozu niemieckiego, a może rosyjskiego.... © amiga


Ruszamy więc dalej, po drodze kilka zjazdów podjazdów, przelot przez Chorzów i już jesteśmy w pobliżu stadionu Śląskiego, gdzie czeka 4 kompan. W takim składzie robimy piękną eskę po Parku Śląskim

Nic się nie dzieje... © amiga


antyterrorysta? © amiga


Planetarium - moje ulubione miejsce a parku © amiga


Wyjeżdżamy na Bytkowie, mały objazd po Siemianowicach Śląskich i przy wylocie na Katowice nasza drużyna rowerowa dzieli się na 2 mniejsze, jedna - Łukasz i Adam podążają w kierunku na Mysłowice, a Darki zawracają i opłotkami kierujemy się na Bytom, po drodze zatrzymujemy się na dłuższą chwilę na cmentarzy żołnierzy Niemieckich

Cmentarz żołnierzy niemieckich w Siemianowicach Śląskich © amiga


35000 ludzi.... © amiga


kamienne tablice © amiga


Cmentarz robi niesamowite wrażenie © amiga


Cemntarna alejka © amiga


Miejsce to robi na mnie piorunujące wrażenie, pomimo tego, że zdjęcia widziałem wcześniej na różnych blogach, jednak zdjęcia nie są w stanie oddać tego co jest w rzeczywistości... (prawie jak w Normandii). Po kilkunastu minutach pora ruszyć dalej.

Po drodze zaliczamy wizytę na stacji benzynowej, oboje jesteśmy świetnie przygotowani jak na bikerów, zero paszy i niewiele picia ;P, więc spędzamy chwilę delektując się meksykańskim wariantem "gorących psów" i wyjątkowo dobrą czarną kawą :)

Namawiam Darka na odwiedzenie Żabich Dołów, szkoda, że w południe i zimą, ale i tak cieszy mnie to, że w końcu tutaj dotarłem :)

Żabie doły... w końcu dotarłem.... © amiga


Jesus Christ Superstar.... © amiga


Jeszcze kawałek i zaliczamy park w centrum Bytomia...

Tańczące Eurydyki.... © amiga


Zaczyna się robić późno, pora obrać azymut na Helenkę, mijamy stadion Polonii Bytom, na którym odbywa się mecz, ale nie zatrzymujemy się, pędzimy dalej, jeszcze tylko wizyta w Lidlu i kilkanaście min później jesteśmy na miejscu, jest w końcu czas aby napić się piwa i porozmawiać na spokojnie ;)

Dzięki za wspólną wyprawę, fajne spotkanie BS :), oby więcej takich.

Pałace... zamki....

Sobota, 9 marca 2013 · Komentarze(11)
Sedes - Zamki
#at=33

Jestem już w domu, czuję zmęczenie, czuję te przejechane kilometry, pewnie pogoda też odcisnęła na mnie swoje piętno. Pomimo tego jestem zadowolony z wycieczki, z towarzystwa z mile spędzonego dnia.. było rewelacyjnie, Dzięki Darku :) i Rodzino wielkiego K:)

Wróćmy jednak do początku.

Mamy piątek wieczór, zadekowałem się w domu Darka, pierwotny plan nie wypalił, w weekend miał być wypad w okolice Bydgoszczy, później zmieniliśmy go na wyprawę na Anaberg, była opcja wycieczki śladami Janosza, jednak kolejne propozycje diabli brali, najwięcej w tym wszystkim namieszała pogoda i prognozy zmieniające się z dnia na dzień.... W sobotę też miało lać, jednak.... ok 22:00 w prognozach pojawiło się okienko od ok 10:00 w sobotę, więc jednak jest szansa na jakiś krótki wypad rowerowy po okolicy..., tylko gdzie.... teren raczej odpada, to jeszcze nie ta pora, to jeszcze nie ten czas...
Darek proponuje objazd kilku pobliskich zamków, pałaców..., w okolicy jest tego „trochę”, specjalnie nie namyślając się nad tym zgadzam się, W okolicach północy, jest szkic w.... głowie Darka, pozostało tylko pójść spać i rano wsiąść na rowery...

O poranku zaczynamy się powoli zbierać, spacer z Bajką, śniadanie, odszukanie ubrań rowerowych, krótki przegląd sprzętu i możemy ruszać...

Jak zakładaliśmy na początku jedziemy szosami, mijamy Ptakowice, Zbrosławice, docieramy do Kamieńca i naszego pierwszego PK – neobarokowego pałacu w którym obecnie znajduje się Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci, rozglądamy się dookoła budowli i ruszamy dalej.

Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci © amiga


widok z drugiej strony © amiga



Kolejny pałac do odwiedzenia znajduje się w Kopaninach, jadąc przez Księży Las, na kilka min zatrzymujemy się w pobliżu kościoła, ciężko focić to miejsce jeżeli wydać, że trwa ceremonia pogrzebowa..., to nie jest dobra chwila na sesję zdjęciową.

Kościół św. Michała w Księżym Lesie © amiga


Pewnie będzie jeszcze niejedna okazja aby odwiedzić to miejsce...

Kilka km dalej zatrzymujemy się przy sklepie, musimy uzupełnić zapasy, w zasadzie to zaopatrzyć w się w cokolwiek, po dłuższym okresie bez wycieczek rowerowych, zapomnieliśmy do czego służą bidony, że warto mieć ze sobą coś do jedzenia :). Jeżdżąc na trasie dom-praca-dom zapominam o takim szczególe. Jednak dzisiejsza wyprawa ma być dłuższa, nie możemy liczyć na szczęście. Chwila na posiłek i pora ruszyć dalej.

Docieramy do pałacu w Kopaniach który od kilkudziesięciu lat służy jako Państwowy Dom Pomocy Społecznej. Może nie jest w stanie idealnym, jednak na tyle dobrym iż powinien przetrwać kolejne kilkadziesiąt lat...

Państwowy Dom Pomocy Społecznej w Kopaninach © amiga


Do kolejnego PK pałacu Warkoczów w Rybnej, mamy tylko kawałek, trasę pokonujemy dość szybko, standardowo objeżdżamy budynek dookoła, widać, że jest pięknie odrestaurowany, chociaż kilka elementów wyraźnie nie pasuje do tego miejsca, jakaś rozpadająca się lodówa, samochody.

Pałac Warkoczów w Rybnej © amiga


Obserwujemy osoby wychodzące ze środka, patrzymy po sobie i chyba pora się ewakuować, zdaje się, że nie pasujemy do tego towarzystwa w ubraniach supermenów... ;P

ciekawe co jest w środku? © amiga


Pora na wizytę w Brynku, jednak czeka nas jazda po dość paskudnej drodze, i nie chodzi mi o asfalt, tylko o pędzące samochody. Fakt, że kierowca ciężarówki zachował się całkiem nieźle, dając nam znać, że pędzi na nas, dzięki temu odbiliśmy nieco bardziej na pobocze, jednak mijając nas mógł troszkę zwolnić. Nie przepadam za takimi sytuacjami.

Gimnazjum w Brynku - ciekawą historię ma to miejsce © amiga



Tym tym razem oglądamy kilka budynków zaadoptowanych na szkoły - Gimnazjum Publiczne, kawałek dalej Technikum Leśne. O ile pierwszy prezentuje dość ciekawą zabudowę z czerwonej cegły, to ogrom tego drugiego powala.

Technikum Leśne w Brynku © amiga



Technikum leśne w Brynku od frontu © amiga


na podjeździe... © amiga


Chwila rozmowy i postanawiamy zaliczyć jeszcze jeden bonusowy PK w Tworogu, to tylko kilka km i grzechem byłoby nie zahaczyć o to miejsce, tym bardziej że kolejny pałac czeka na sesję :)

Tym razem trzeba się zastanowić jak wrócić, warianty, są 2 albo po śladach, albo na czuja... , gdzieś w kierunku na Świniowice, Darek podejrzewa istnienie kolejnego pałacu w Wielowsi, jakoś dziwnie bez błądzenia docieramy na miejsce znowu chwila postoju, czas na uzupełnienie energii i chyba najwyższa pora wracać do Zabrza, zaczyna nas gonić czas.

pałac w Wielowsi © amiga


Schody prowadzące do... ? © amiga


Z Google-a wynika, że trasa nie jest zbyt skomplikowana. Przez Wojska i Jasionę powinniśmy dotrzeć do Księżego Lasu, w tej drugiej miejscowości udaje nam się zauważyć ruinę w dość paskudnym stanie. Zastanawiają mnie 2 szczegóły, pierwszy to oznaczenie obiektu zabytkowego, drugi to data zupełnie nie pasująca tego co widzimy 1954. Już w domu zagadka zostaje wyjaśniona, data odnosi się do ostatniego remontu pałacu. 59 lat jakie minęły od chwili ostatniego remontu, nie obeszło się łagodnie z tym miejscem. Szkoda...

Czy to jeszcze ruina, czy już tylko stos cegieł © amiga


Zabudowania gospodarcze, też nie wyglądają najlepiej.... © amiga


Zbliża się 16:00. musimy wracać, bez większych przerw docieramy na Helenkę, uff, można chwilę odpocząć, coś zjeść, jednak pora na mnie... muszę wrócić do Katowic. Wieczorem jestem już umówiony, a od rana czeka mnie sporo pracy...

Wyjeżdżam do domu ok 18:00, czuję te wcześniejsze 75km, te zjazdy i podjazdy, na dokładkę czeka mnie droga przez centrum Zabrza a później opłotkami przez Rudę Śląską i Katowice.

Ps. Dzięki Darku za wycieczkę, nawet pogoda nie była w stanie nam jej zepsuć.

Podobno na kaca najlepsza jest pięćdziesiątka....

Wtorek, 1 stycznia 2013 · Komentarze(7)
Maria Peszek AMY


Sylwester skończył mi się ok 5 rano..., jednak wstaję już ok 9:00, plany zupełnie nierowerowe, początkowo boję się, że gdybym wsiadł na rower to błędnik nie będzie działał tak jakbym sobie tego życzył. Więc z rana trochę dłubaniny na komputerze... jednak ok 13:00 nie mogę wysiedzieć zbieram się i... zastanawiam się gdzie... warianty mam 4 układają się jak krzyż św. Andrzeja z punktem centralnym na Ochojcu. Wygrywa ten spokojny bocznymi drogami, mimo wszystko wolę dzisiaj nie spotkać policji, przynajmniej przez pierwszą godzinę...

Kierunek Goczałkowice, trasa prosta, nieskomplikowana, idealna na taki dzień jak dzisiaj..., nieco mniej terenu niż zwykle, omijam kawałki lasu pomiędzy Katowicami i Tychami oraz nieco większy kawałek w Goczałkowicach... Nie zmienia to faktu, że za Pszczyną wpakowałem się w błotne bajoro, czuję jak kółka w rowerze obracają się w miejscu - paskudnie, chwilę później cały rower jest oblepiony tym czymś.... fuj...

Na miejscu jednak nie zabawiam długo, zdaje się, że jestem jednym z setek ludzi którzy dzisiaj wybrali się na zaporę, szybka fota i uciekam....

Styczniowe Goczałkowice.... © amiga


Chwila na odpoczynek w Pszczyńskim parku, trzeba uzupełnić zapasy energii i elektrolitów. 10 minut przerwy, ale czuję, że temperatura spada, a pot wychładza mi organizm, nie ma sensu dłużej tu siedzieć, tym bardziej, że zaczyna się ściemniać...

Park w Pszczynie.... © amiga


Zbieram się i lecę, kierunek dom... dość szybko odnajduję swoje ślady i po nich wracam do Katowic...

W sumie udał się wypad... a te trochę powyżej 50-ki wypaliło resztki alkoholu z organizmu i.... w zasadzie o to mi chodziło :)

Udanego 2013 roku

We mgle do Goczałkowic... brakujące ogniwo...

Poniedziałek, 12 listopada 2012 · Komentarze(7)
Buldog Deszcz jesienny


Poranek nieco inny, rano objazd lekarzy, jakieś badania. Zastanawiałem się czy jechać na rowerze, ale nie, nie będę ryzykował, tam nie ma specjalnie gdzie go wstawić, a diabli wiedzą ile mi to zajmie czasu. Za to cała droga w obie strony z buta w sumie może 15km :). I było to dobre rozwiązanie, korki były wszędzie, pewnie autobusem zajęłoby mi to ze 40 min. Niewiele więcej zajął mi spacer, a przy okazji można było trochę pofocić :)
Później mała rozmowa z bankiem, na szczęście mamy 21 wiek i nie musiałem się stawiać osobiście w oddziale. Weekendowa aktualizacja systemu banku skutecznie wyczyściła mi konto :), odwrócenie zajęło na szczęście kilkadziesiąt min. rozmowy.
W domu jestem ok 13:00 i zastanawiam się co dalej. O 19:00 jestem już umówiony, czasu jest niespecjalnie dużo, a i dzień nie należy do zbyt pięknych. Siąpi delikatny deszczyk, utrzymuje się mgiełka. Postanawiam jednak wsiąść na rower, jednak nie wiem gdzie pojechać. Pełny spontan. Początkowo jadę w kierunku Kostuchny, później odbijam na podlesie,Tychy, myślę o Paprocanach, ale gdy już jestem za Tychami wpadam na genialny pomysł - Pszczyna i Goczałkowice - nie byłem tam dobre 2-3 miesiące. Trasa szybka, nieskomplikowana, można pocisnąć, zresztą czasu też niewiele, chciałbym być w domu jeszcze przed zachodem. Realnie mam ok 4, może 5 godzin. Do Goczałkowic jadę więc po drodze technicznej wzdłuż wodociągu. Chwilami droga jest moooocno techniczna, błoto, mokre liście, woda. Dwa razy ledwo złapałem równowagę.
Dojeżdżam do Goczałkowic Zdroju, chwila przy sklepie, uzupełnienie zapasów, płynów i ruszam nad jeziora. Piękne miejsca(e), a dodatkowo ta mgiełka dodaje tajemniczości. Zaskakuje mnie coś jeszcze, kompletna cisza, mimo, że ptaków jest wszędzie pełno, to…. panuje absolutna cisza, aż bolą uszy. Niemniej spędzam tutaj ok 30 min, obchodząc jezioro/a z kilku stron, w zasadzie kieruję się powoli na tamę.

Niesamowite wrażenie - było słychać ciszę... © amiga


Już na miejscu zabijają mnie widoki, a w zasadzie ich brak, mgła niby nie jest specjalnie gęsta, ale drugiego brzegu nie widać. Wygląda to wręcz zaskakująco.

Gdzie kończy się jezioro a zaczyna niebo..... © amiga


Dziwnie wygląda tama we mgle nad..., niespecjalnie widać... © amiga


Coś dziwnie niski stan wody po drugiej stronie © amiga


Spoglądam na zegarek i pora się zbierać, mam jakieś 2 godziny do zachodu słońca, którego i tak nie widać. Ruszam w kierunku centrum Pszczyny, w mieście panuje niesamowity bałagan, wszędzie korki, próbuję się przebijać, jadę jakimiś bocznymi drogami na czuja, chcę znaleźć się w pobliżu zamku. jednak coś odwraca moją uwagę, coś co mnie zaskakuje, ponownie dzisiaj - wieża Ciśnień, o której wspominał przewodnik na ostatniej wycieczce..., po prostu WOW, szczęka opadała, musiałem się zatrzymać by ją pozbierać. Chwilę trwało, zanim wyszedłem z osłupienia, wieża wodna roooobi niesamowite wrażenie. Wiedziałem, że jest tam knajpa, ale nie spodziewałem się czegoś takiego. Musze tu wrócić gdy pogoda będzie lepsza.

Brakujące ogniwo ostatniej wycieczki po wieżach ciśnień © amiga


Sam zamek nie jest dla mnie atrakcją, może dlatego, że widywałem go od zawsze na wycieczkach, rodzinnych, szkolnych itd., ale ta wieża... to co innego.

Zauważam, że zaczyna się ściemniać, trzeba lecieć do domu, mam godzinę na dojazd a przede mną tak na oko 30km. Jest co robić, jest co kręcić. Nie zatrzymuję się już nigdzie. W domu jestem ok 17:30, jest jeszcze chwila na ogarnięcie się i wypad na kolację do "El Po Po".
Kolejny wieczór w miłym towarzystwie, nie mniej wszyscy jacyś tacy wykończeni są po weekendzie. Spanie po 4-5 godzin to nie mój ulubiony sport..., ale od czasu do czasu trzeba :).

Odyseja Jurajska 2012 - Part I

Sobota, 6 października 2012 · Komentarze(10)
Maleńczuk-Cicha Woda


Minęła pierwsza noc na Sali, powoli wstajemy, do bazy w między czasie nadciągają kolejne hordy bikerów. W sumie zbiera się nas ponad 100, mało, ale i całkiem sporo, to już nie jest kameralne spotkanie, zapowiada się niezła przepierducha. Prognoza na Sobotę jest rewelacyjna temperatura pomiędzy 18-22 stopniami, bez opadów i innych niespodzianek. Jedziemy na krótko :). Wraz z Darkiem jedziemy w parze jako DarkRiders.
Chwilę przed startem na odprawie technicznej dostajemy mapy (zdjęcie zrobiłem już po powrocie), analizujemy punkty i …

Mapa z dnia pierwszego ©

postanawiamy jako pierwszy zaliczyć PK 25 – Krzyż, dojazd jest w większości po szosie, więc nie powinno być problemu z dojazdem, dopiero w Miękini odbijamy w teren, kolejne poziomice dają się we znaki, ale jeszcze się nie rozgrzaliśmy, później pewnie będzie lepiej. Na dzień dobry zaliczamy drobnego Zonka, szukamy PK nie tam gdzie jest zaznaczony, wydaje nam się, że powinien być 100m wcześniej, na szczęście po chwili inni bikerzy naprowadzają nas na odpowiednie miejsce.

PK 25 - Krzyż ©


Nie tracąc zbyt dużo czasu lecimy na kolejny punkt 21 – Skrzyżowanie dróg (ktoś się nieźle wysilał przy nazywaniu tych punktów, 60% jest pisana jako skrzyżowanie dróg), z tym punktem nie ma specjalnego problemu, lampion pomimo, że poza ścieżką, jest widoczny z daleka.

PK 21 - Skrzyżowanie dróg ©


Nie namyślając się wiele ruszamy w kierunku miejscowości Płotki gdzie czeka na nas kolejny punkty – PK 20 – Skrzyżowanie dróg :), chwila nieuwagi i skręcilibyśmy nie tam gdzie powinniśmy, na szczęście jest nas dwóch i możemy korygować nawzajem swoje błędy.

Konwertujemy cm na km ©


Kościół w Płokach... ©


Odbijamy perforatory na kartach i ruszamy w dalszą drogę, nie ma co się rozczulać, czas jest mocno limitowany, a punktów jeszcze sporo przed nami. Jedziemy terenem na PK 19 – źródło, miejsce jest dość ciekawe, urokliwe, robi wrażenie, jednak skrzyżowanie i oznaczenia chwilami Są mylące. Zabija tzw. ścieżka rowerowa, gdzie końcówka to ścianka z korzeniami. Pamiętając moje doświadczenia sprzed tygodnia wolę zejść z rowera i zwyczajnie zejść.

Zielony szlak rowerowy ©


PK 19 - źródło ©


Kolejny PK 18 – Skrzyżowanie dróg na dawnej pustyni Starczynowskiej, dość dziwne miejsce, jednak ścieżka jest idealna, płaska jak stół, w obie strony jedzie się szybko przyjemnie i bez zbędnego marudzenia.

PK 18 - Skrzyżowanie dróg - dawna pustynia Starczynowska... ©


Do tego PK mieliśmy z grubsza rozrysowaną trasę, teraz musimy zdecydować co dalej…, czas ucieka, mamy świadomość, że nie zaliczymy wszystkich PK, najbliżej jest PK 17 – więc tam się kierujemy, w między czasie odwiedzamy jeszcze jeden PK, wodopój powoli mi wysycha, muszę uzupełnić baki i wizyta w sklepie jest jak najbardziej wskazana.

PK - sklep spożywczy - ten punkt dołożyliśmy sami ©


Wchodząc do sklepu, sprzedawczyni rozbraja mnie pytaniem – „Czy pana kolega jest z bractwa rycerskiego?” Nie wiem o co jej chodziło? O to, że przyjechał na białym koniu, czy chciała zasugerować coś zupełnie innego? Hmmm.
Tutaj euro jeszcze nie nie skończyło ©


10 min odpoczynku na przysklepowej ławeczce daje nam pozbierać myśli, ustalić kolejne PK do zaliczenia, ale też posilić się. Banany, jabłka + kola robią swoje, odzyskujemy energię i możemy gnać dalej.
Gdzie ten punkt może być? ©


PK 17 – Skrzyżowanie drogi i przecinki - nie sprawił nam żadnego problemu, szubko odbijamy się i ruszamy na PK16 – skrzyżowanie ścieżek. Niby wszystko idzie ok, ale…

Już zaorane... ©


Jedziemy drogą, której nie ma na mapie, widać, że jest nowa, oj… chyba chwilę zajmie nam odnalezienie tego PK. Pochylamy się nad mapą i wygląda na to, że „ta” droga odbija za bardzo na południe, więc wjeżdżamy w najbliższą ścieżkę odbijającą na północ i wjeżdżamy w las, tam już ścieżkami docieramy do poszukiwanego przez nas PK. Szczęśliwie jest dobrze widoczny, więc nie tracimy czasu i kierujemy się na PK15 – róg młodnika. Panorama rozpościerająca się z tego miejsca rozbraja nas, wygląda to fantastycznie, brakuje tylko piwa…, ale w końcu prowadzimy rowery i wydmuchanie czegoś na alkomacie mogłoby się skończyć wizyta w więzieniu. Lepiej nie ryzykować ;P

Piękna nasza jura ©


Nie możemy zostać zbyt długo, jedziemy dalej na PK23 – Skałka południowe podnóże – na miejscu mamy drobny problem, podjeżdżamy od strony północnej i skałek jest zdecydowanie więcej, na odszukanie PK tracimy dobre 30 min.

Na skałkach... ©


Rowery czekają, a my z buta... ©


PK 23. Skałka południowe podnóże ©


Spoglądamy na zegarki, czasu zostało niewiele, nie zaliczymy wszystkich PK, olewamy PK 22 – Skraj lasu i pędzimy na nasz ostatni PK 24 – Droga Leśnia – znajdująca się w pobliżu wielkiego kamieniołomu. Na miejsce prowadzi żółty szlak, miejscami z buta jest trudny doprze bycia, koleiny „głazy”, błoto, woda mocno ograniczają naszą prędkość. Jednak widoki rekompensują naszą męczarnię…., jest po prostu pięknie.

Zimna woda... ©


Gdzie strumyk płynie z wolna ©


Kamieniołom ©


Zabawki dla dużych chłopców ©


z tej odległości wyglądają tak niewinnie ©


Ścieżkami leśnymi docieramy do Dębnika, byliśmy tu wczoraj, więc obieramy właściwy kierunek i lecimy na metę. Na więcej PK nie ma czasu, a szkoda, żal mi jest Doliny Szklarki i Będkowskiej, byłem tam jakieś lata temu i wiem, że trasa jak i widoki są genialne…. .
W czasie gdy organizatorzy analizują wyniki, możemy zająć się małym after party, jednak wszyscy jesteśmy mocno zmęczeni i nieco po północy kończymy zabawę i każdy ląduje w swoim śpiworze.

Jutro czeka nas ciężki dzień, prognozy na niedzielę nie są zachęcające.
Koko jest wszędzie... ©

BSOrient

Sobota, 15 września 2012 · Komentarze(10)
Farben Lehre - Ferajna
&feature=related

Jest sobota, wcześnie rano, budzę się ok 6:00, ale nie jeszcze chwila, ucinam komara i budzę się grubo po 7:30, lekkie śniadanie, uzupełnienie płynów i marynarskim krokiem (lekko chwiejnym) udaję sie powoli na miejsce zbiórki BSOrientu. Jest jeszcze chwila czasu, można pogadać, Kiri proponuje mi wspólną jazdę, w parze będzie się lepiej jechało, będzie mniej błędów nawigacyjnych, poza tym jest się do kogo odezwać, jazda samotnie na tak długim dystansie może być ciężka..., chociaż, już to też przerabiałem :).

Chwilę przed startem... © amiga


Dochodzi 9:00, dostajemy mapy, opisy punktów, wskazówki i... pora się zastanowić w jaki sposób będziemy zaliczać punkty, w sumie jest ich 21 (oczko).

Na pierwszy ogień leci PK9(Mostek AniK – zdejmujemy buty!), jest najbliżej i jest okazja zanurzyć się w zimnej wodzie :), punkt znajduje się pod mostkiem..., daje nam to do myślenia, zaczynamy czego się spodziewać na trasie, oj będzie ciężko, zaczęły mi się przypominać relacje z Grassora...

brrr... a woda zima jest... © amiga


Nie ma czasu na dłuższą kąpiel, trzeba wsiadać i ruszać dalej, kolejny punkt PK5(Kryjówka Wudza), dobrze, że kręcą się tam duchy, inaczej mógłby być problem z jego znalezieniem, punkt znajduje się 50m od traktu w szuwarach na drzewie (gratuluję pomysłowości),

nad rzeczką opodal krzaczka... © amiga


Pędzimy, pędzimy.... © amiga


zawracamy i pędzimy w większej grupie na PK8 (Wielbłąd Mariatrucka) w Chechle, tym razem nie ma większych problemów z odszukaniem perforatora, garbatego ciężko pominąć, nie zauważyć, jest wielki i wyraźnie chce nam pomóc przy podbijaniu kart.

wielbłąd też miał swój udział... © amiga


Kończymy zabawę z przemiłym, ale mało rozmownym zwierzakiem i jedziemy na Pustynię Błędowską PK4(Tablica informacyjna przy Pustynii Mavika) już czeka, kolejny punkt odnaleziony bez większych problemów, chwila rozmowy z GhostBikerami i rozdzielamy się.

Pustynia wciąga nas... © amiga


Wraz z Kirim jedziemy na Klucze, tam są 2 punkty do zdobycia, przejazd szosą nie nastręcza nam większych problemów i zaczynamy od PK15(Powalone drzewo przy mostku Ola), hmmm... jedziemy przez las i... tu są same powalone drzewa, niby wszystko się zgadza, ale... tych drzew jest trochę dużo, szczęśliwym trafem zauważamy bikera, który wychodzi zza krzaczka i podbitą kartą :).

Stawik w lesie.... © amiga


Zbieramy się i jedziemy (a w zasadzie to prowadzimy rowery), do kolejnego punktu

jaka pustynia, może las ? © amiga


PK14 (Wieża widokowa a'la żyrafa Morsa), niby wszystko pięknie, ale gdzieś po drodze wypadła nam karta Piotrka, masakra, musimy się wrócić, kilkaset metrów dalej znajdujemy leżąca kartę, ehh..., a czas leci... .

Wieża widokowa... © amiga


W mieście stajemy jeszcze na chwilę przy sklepie, uzupełniamy płyny, pochłaniam 2 tabletki przeciwbólowe (czemuś mnie głowa boli o rana) i sprawdzamy rozmieszczenie pozostałych punktów, daleko nie ma ale po raz pierwszy lekko mylimy drogę i przejeżdżamy skrzyżowanie, na szczęście w porę orientujemy się, że coś jest nie tak, że należało skręcić i zawracamy, trzeba jechać dalej docieramy PK17 (Mostek Glebożercy), przynajmniej tak nam się wydaje, po dłuższym poszukiwaniu coś nam nie pasuje, tel. do przyjaciela i dostajemy podpowiedź, w końcu odnajdujemy perforator ukryty pod mostkiem, kolejny raz trzeba wejść do zimnej wody.... ZNOWU!!!!

Kolejny mostek...., czeka nas kolejne brodzenie w rzece... © amiga


Chwilę później jedziemy na PK21 (Ruiny zamku Asiczki), odnalezienie zamku nie stanowi większych problemów, za to perforator jest ukryty, tracimy kilkanaście minut obchodząc zamek z zewnątrz i wewnątrz, ale jest, jest za krzakami wewnątrz zamku. Trochę czasu straciliśmy ale mamy jeszcze spory zapas, jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów...
Chwila zastanowienia i kolejny punkt w pobliżu PK19 (Pomnik Niewe'go), dojazd tym razem po terenie, całkiem spory kawałek pod górę, po drodze sesja z konikami i jedziemy dalej...

pędzą konie.... © amiga


kawałek dalej w końcu można przycisnąć jadąc z przepaści, jest rewelacyjnie, lubię takie zjazdy...

z górki na pazurki.... © amiga


Docieramy do Smolenia na PK20 (Pniak wewnątrz ruin zamku CheEvary), hmmm, z każdej strony znaki ostrzegawcze o zakazie wstępu, kręcą się pracownicy, chyba coś jest nie tak? Okazuje się, że da się wejść do środka, jednak pracownicy jakoś krzywo na nas patrzą, nie zostajemy tutaj długo, po co ryzykować ;P, a kolejny punkt tuż za miedzą :)

zamki, zamki, zamki... © amiga


PK18 (Przy świętym obrazie Agenciary (uwaga! krzyżaki atakują!)) - kolejna ruinka, dość szybko zlokalizowana, praktycznie zero problemów, nie ma na co czekać, duży zapas czasu może być złudny, ruszamy dalej. Obieramy kierunek na PK16 (Skrzyżowanie ścieżek Niradhary i Kajmana) - natykamy się na gromadkę uczestników przeczesujących wszystkie okoliczne drzewa, 10-15 minut mamy z głowy.

Trzeba pędzić dalej, PK12 (Latarnia od północnej strony zamku Amigi), ten punkt musiałem obowiązkowo zaliczyć, niby powinno być bez problemu, w końcu to mój zamek i moja latarnia, ale, popełniam poważny błąd, oglądam tylko 70% latarni i stwierdzam, że tam nic nie ma, obszukujemy wszystkie okoliczne i tam też nic nie ma, masakra, tracimy sporo czasu, w końcu w desperacji jeszcze raz zaglądam za pierwszą latarnię i jest, jest, jest.... Masakra taki błąd (mam nauczkę na przyszłość).

Podzamcze... © amiga


pogoda chwilami była idealna.... © amiga


Moja latarnia, nie oddam jej, już stoi koło kominka... © amiga


Tutaj zostajemy chwilę na popas, w końcu trzeba uzupełnić zapasy, organizm wyraźnie zaczął domagać się paszy, wiem, że nie można ignorować takich sygnałów, bo zemści się to później, a kolejne minuty uciekają...
Po "obiadku" ruszamy dalej na Żelazko PK13 (Skrzyżowanie szlaków Edytki i Tadzika1963) tutaj natykamy się na szukającego punktu Blase-a, na szczęście idzie łatwo i już 2 min. później możemy lecieć na kolejny punkt...
PK11 (Skrzyżowanie ścieżek AniBani i Jurka) - po drodze popełniam duży błąd w nawigacji gratis nadkładamy kilkanaście km po terenie, po piachu, po końskim szlaku... W końcu bokami docieramy do góry Chełm do skrzyżowania szlaków, tylko... tego skrzyżowania nie ma, tracimy dobre 30 min. (Już w domu na spokojnie analizując ślad GPS i zawartość dostarczonej mapy, map Compass-a oraz zdjęć satelitarnych tego miejsca wynika, że na nich jest błąd, różnica to kilkaset metrów), po prosty szlak widokowy jest zaznaczony w złym miejscu.

Góra Chełm... i gdzie ten punkt ;P © amiga


Straciliśmy zbyt dużo czasu, do zamknięcia bramek została już tylko godzina, odpuszczamy 2 punkty w okolicy, może uda się jeszcze zaliczyć te 4 znajdujące się w pobliżu bazy. Jednak czas płynie nieubłaganie, do mety docieramy 15 min. przed zamknięciem. Ech..., a tak dobrze żarło..., i zdechło.

Nic to mam nauczkę na przyszłość, aby zaliczać wpierw to co jest oczywiste, a nie pędzić do najdalej oddalonych punktów. Ale... człowiek uczy się na błędach, "następną razą" będzie lepiej (chyba).

Do mety docierają kolejni uczestnicy, w końcu jesteśmy wszyscy, chwila na odpoczynek, posilenie się i zaczyna się koronacja....

Rozpoczecie ceremonii rozdania nagród.... © amiga


chwila napięcia... © amiga


mam medal.... © amiga


jeszcze trochę ich zostało... © amiga


wygramy, wygramy, wygramy.... © amiga


Igor03 - świetny wynik © amiga


Wiktor97 - fryzura po tatusiu © amiga


najmłodsi uczestnicy BSOrientu © amiga


dyplomy, medale, zaświadczenia ;P © amiga


Na zakończenie świetnego dnia i rewelacyjnej zabawy czeka nas ognisko integracyjne, zabrała się całkiem liczna grupa znajomych i nieznajomych (już też znajomych), można było porozmawiać, wymienić się doświadczeniami, dowiedzieć się czegoś nowego, a nade wszystko miło spędzić czas.

Ogniska już dogasa blask... © amiga


Lacarnum Inflamare.... © amiga


Niradhara... - wieczorne pogawędki.... © amiga


Kajman - trochę już zmęczony © amiga


Tymoteuszka z pięknym wygranym kubkiem BS :) © amiga


W końcu jednak część uczestników wyjeżdża, a reszta udaje się na spoczynek, jutro czeka nas powrót do domu, a wcześniej krótki objazd po okolicy.



Ps. Dzięki za wszystko, za wspaniałą zabawę, za miłe towarzystwo, za wszystko.
Liczę na kolejne rajdy BSOrientowe :)

Ps2. Górę Chełm odwiedzę i to jeszcze w tym roku, domyślam się gdzie był punkt...

Helenkowe okolice....

Niedziela, 2 września 2012 · Komentarze(2)
Marek Dyjak - Już kąpiesz się nie dla mnie


Niedziela, budzę się, jest 7:20, masakra, spałem 3 godziny, całe 3 godziny…, pierwsze co dostrzegam to głowę Darkana podłodze przykrytą kołdrą, coś mi tu nie pasuje, to nie ten matrix, to nie ta rzeczywistość, zamykam na chwilę oczy, próbuję pozbierać myśli…
Ponownie przyglądam się „Darkowi”, uff, na szczęście to tylko duży pluszowy pies :), nie jest tak źle, stabilizatory jeszcze działają, leżę w łóżku i rozmyślam o wczorajszym dniu, o wczorajszych rozmowach, jest nieźle…


Dolomity... tutaj nie zjadę... jeszcze © amiga



Kamień na kamieniu © amiga


Darek otwórz ? © amiga


Proszę dzwonić © amiga


W końcu pora wstać, i zacząć się zbierać, pozostali domownicy, również się budzą, śniadanie, chwila na rozmowę i kombinujemy gdzie by tu wyskoczyć na rowerze, proponuję Anaberg, ale… obawiam się, że izobroniki skutecznie wyłączą mnie, z dłuższej jazdy, w końcu staje na tym ,że jedziemy do Bibeli, do zalanej kopalni żelaza… . Ruszamy późno jest grubo po 11:00…, trasa planowana jest na ok. 3:00, ale co z tego wyjdzie nikt nie wie…, proszę jedynie „przewodnika” o teren na początku „wycieczki” i to najlepiej niezbyt trudny. Pierwsza prośba zostaje spełniona, jednak z drugą jest mały problem, na dzień dobry, dostaję podjazd na Krajszynę, później kilka kolejnych kilka single-tracków, tak mija godzina, powoli dochodzę do siebie. Jednak Darek wiedział co czyni, mogę w pełni kontrolować to co robię, to jak i gdzie jadę, nie straszne mi już żadne górki, zjazdy, podjazdy, czuję się dobrze…

chwila odpoczynku -Nakło-Chechło © amiga


Bibiela - zatopiona kopalnia © amiga


Ruiny kopalni żelaza © amiga


Niewiele pozostało © amiga


Ruin ciąg dalszy © amiga


Jeden ze stawów.... © amiga


znowu pod górkę ;) - to lubię © amiga


W trasie jest czas na kontynuowanie rozpoczętych w nocy rozmów, a ciągle jest o czym gadać, jest co rozważać, jest czym się dzielić, kumulowanie w sobie problemów nie wychodzi nam najlepiej, a kolejne szczere rozmowy działają oczyszczająco, pobudzają, chce się żyć, znowu :)
Pewnie część problemów gdzieś tam wróci od poniedziałku, skończyły się wakacje, na drogach zwiększy się ruch, ludzie zaczną znowu latać za swoimi błahymi problemami jak oparzeni, liczę jednak na to, że do nich nie dołączę, że będę dalej w moim matrixie, zaprogramowanym przeze mnie, w świecie który znam, z ludźmi (przyjaciółmi) których znam, z którymi tak mile spędziłem weekend :)

Goczałkowice....

Piątek, 24 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Nirvana - Nevermind (1991) - Full Album


Drugi dzień pobytu w kraju, zaczynam się powoli zbierać po tygodniu spędzonym we Francji, jest ciężko się przestawić na nico wolniejszy tryb, ale to nieważne. Ważne, że mam rower pod ręką, wsiadam i jadę, cel: Goczałkowice. Do przejechania ok 90km, jak będzie mi się chciało i czas na to pozwoli to więcej, bardziej okrężną trasą.

Jadę na "krechę" tzn po drodze technicznej wzdłuż wodociągu, na drodze niewieli ruch, mało bikerów, ale to zrozumiałe, w końcu piątek to normalny dzień roboczy.

Dość szybko docieram na miejsce, chwila na odszukanie bankomatu, później odwiedziny knajpki, trzeba obniżyć ciśnienie

Chwila na odpoczynek © amiga



i coś zjeść. Ruszam dalej w końcu wypadałoby odwiedzić tamę i zalew, ale gdzieś po drodze zauważam, że czas gdzieś mi przeciekł przez palce i zaczyna mi go brakować. Więc przy tamie jedynie kilka min. i ruszam dalej, jadę przez Pszczynę a za nią odbijam na drogę techniczną i już do domu.

Jadalne grzyby - żółciak siarkowy © amiga


W sobotę planowałem wypad w góry, ale się przeziębiłem, więc niestety dzisiaj na prochach, muszę się wykurować do poniedziałku. Skończy się pewnie na jakimś krótkim wypadzie po okolicy. Jeszcze nie mam jakiś konkretnych planów.

pusto jakoś © amiga



Coś strasznie muli mi net, chyba pora zadzwonić do Netii. Chciałem wrzucić więcej fot ale niestety jest tragedia z uploadem.

Ps. coś mnie dzisiaj wzięło na Nirwanę ;), miłego słuchania. Album jest fantastyczny