Wpisy archiwalne w kategorii

do 136km

Dystans całkowity:17562.19 km (w terenie 3900.00 km; 22.21%)
Czas w ruchu:1001:47
Średnia prędkość:17.53 km/h
Maksymalna prędkość:63.92 km/h
Suma podjazdów:99129 m
Maks. tętno maksymalne:236 (128 %)
Maks. tętno średnie:152 (82 %)
Suma kalorii:716912 kcal
Liczba aktywności:181
Średnio na aktywność:97.03 km i 5h 32m
Więcej statystyk

Ukrop w górach czyli Bikeorient 2013 - Góry Przedborskie

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
A my nie chcemy uciekać stąd - Przemysław Gintrowski


Zapowiada się piękny dzień, Jest sobota, mamy sporo czasu..., wyjeżdżamy ok 8:00, start jest zaplanowany na godzinę 11:00... trochę późno, analizując prognozy, zaczyna docierać do nas iż nie będzie lekko... termometry mają wskazywać >30 stopni.

Dopieramy na miejsce, jest późno, bardzo późno... mamy max. 20 min do odprawy, wszystko na wariackich papierach..., jakoś udaje się dotrzeć na start przed rozdaniem map.

Otrzymujemy mapy... rozsiadamy się z Darkiem wygodnie na rynku w Przedbórzu..., tym razem nie chcemy popełnić błędów z poprzedniego startu na Szadze. Analizujemy mapę i powoli rozrysowujemy całą trasę, pewnie po drodze trzeba będzie ją modyfikować, ale ważne, że wiemy jak chcemy zaliczyć wszystkie PK.

Jeszcze wszyscy pełni zapału © amiga


W końcu ruszamy z lekkim opóźnieniem..., sporo zawodników jest już na trasie.... Umiejscowienie startu i mety w zasadzie wymusza, obranie jednego z 2 kierunków.. Obawiam się jednego: długich pociągów bikerów, jadących jeden za drugim, tak jak to zdarzyło się na poprzedniej edycji BikeOrientu... Początkowo tak jest pierwsze 2 PK w zasadzie zdobywamy bez większego nawigowania, po prostu jedziemy kierując się na „stada” bikerów jadących na i z punktów. Trochę na tym traci urok rajdów na orientację, jednak teren po którym jedziemy zaczyna być wymagający..., sporo podjazdów, trochę terenu i zaczyna się robić luźniej..
przed nami „Fajna Ryba” – najwyższe naturalne wzniesienie woj. Łódzkiego... Początkowo towarzyszy nam jeden biker jednak kolejne przecinki zmiana kierunku i już jedziemy sami...
Dość długi podjazd po terenie, w końcu gdzieś w krzakach na jednej z przecinek znajdujemy PK, poszło nieźle, możemy ruszyć dalej, kolejny PK jest nieopodal

Panorama z Fajnej Ryby :) © amiga


na Kozłowej Górze, początkowo czeka nas zjazd do podnóża i ponowna mozolna wspinaczka...

Znowu pod górkę © amiga


mijamy szczyt i skręcamy w jedną z przecinek szukając wąwozu..., plątanina ścieżek i brak ich oznaczenia na mapie dość skutecznie utrudnia nam odnalezienie punktu, na dokładkę chyba dość swobodnie poczynaliśmy sobie z nawigacją, warto wrócić do liczenia odległości...., tracimy sporo czasu..., Darek szuka, a ja pilnuję rowerów i podprowadzam je nieco wyżej, co okazuje się zupełnie bezsensowne... Nie dość że chwilę się szukamy to już po odnalezieniu zjeżdżamy w dół. Mały konflikt w nawigacji i przez dobry kilometr nie wiemy gdzie jedziemy, chwilę zajmuje nam ustalenie, że pojechaliśmy we właściwym kierunku tyle, że na mapach mamy oznaczone 2 różne warianty tego samego fragmentu i każdy ciągnął w swoją stronę :). Koniec końców dochodzimy do jakiegoś konsensusu i po analizie mapy i kierunku w którym się udaliśmy, wiemy że jest nieźle i w zasadzie pojechaliśmy lepszym wariantem :). Docieramy do szos i trochę asfaltem kierujemy się do kolejnego PK (kępa drzew) z mapy wynika, że za chwilę czeka na pełny off-road, punkt jest oddalony od jakiejkolwiek przecinki..., nie mamy z nim problemu, może dlatego iż w pobliżu widzimy sylwetki bikerów...?
Pora na coś prostszego, tyle, że modyfikujemy trasę na bardziej optymalną, pora dotrzeć do punktu żywieniowego..., może jest za wcześnie, ale cóż, taki mamy plan podróży i wpisuje nam się do doskonale, do całości..

Ech gdyby wszystkie PK były tak oznakowane....,chociaż pewnie nie byłoby zabawy © amiga


Dość wcześnie docieramy do punktu żywieniowego © amiga


Arbuzy, banany, ciasta, batony, woda..., jest wszystko, tracimy tutaj całkiem sporo czasu, słońce coraz wyżej, coraz bardziej pali, spoglądam na licznik... ok 460m przewyższeń, dopiero 1/3 dystansu... jak tak dalej pójdzie to.... będzie prawie jak maraton w górach.... Ruszamy... dość szybko docieramy do kolejnego PK w Łapczynie Woli, jaka piękna ruina :), idealne miejsce na punkt....

Łapczyna Wola (ruiny zboru) © amiga


Zaczyna się powoli część rajdu z długimi przelotami po asfalcie, szutrach, ale też po zapiaszczonych dróżkach. Przyznam, że bardzo nie lubię czegoś takiego... wolałbym aby były w tym terenie dołożone 3-4 PK, a tak ścigamy się na asfalcie z innymi bikerami..., tak też się zdarza

W końcu docieramy do PK umieszczonego na skraju młodnika, tutaj każdy ma inny pomysł na dotarcie do kolejnego PK na przepuście, najkrótszy wariant to z buta przez pole, na mapach widnieje sporo rowów, łąka/pole też średnio zachęca do spaceru, na dokładkę żar lejący się z nieba zaczyna dobijać, wszyscy odczuwamy jego skutki, skutki odwodnienia, zmęczenia, ktoś skarży się na ból głowy, inni zaczynają odpuszczać...

Postanawiamy zrobić jednak rowerem kilka km więcej, ale nie pakować się w pole, gdzie zupełnie nie wiemy ile zajmie nam to czasu... Wracamy do cywilizacji, termometr na liczniku pokazuje ok 34 stopni. Docieramy do Gór Mokrych – i stajemy przy sklepie... pora na uzupełnienie energii, elektrolitów, w zasadzie nie czuję, aby to cokolwiek mi dało..., chociaż z krótkiego postoju jestem zadowolony...

Nadprogramowy PK, chociaż chyba jeden z najważniejszych © amiga


Czas leci, pora ruszyć dalej, po raz kolejny dzisiaj zmieniamy pierwotny plan, pojedziemy być może nieco dłuższą trasą, za to po szlaku i w lesie, powinno być nieci chłodniej. Co z tego skoro ścieżka prowadzi na północny wschód, a słońce mamy dokładnie za plecami.
Pot się leje..., ścieżka delikatnie zakręca, jest więcej cienia, jest nieco chłodniej, temperatura spada do ok 32 stopni... Docieramy do przepustu, podbijamy karty i uciekamy z otwartego terenu... nasza najbliższa gwiazda daje nam dzisiaj popalić... (a jeszcze niedawno narzekałem na chłód i deszcze...).

Na przepuście © amiga


Pogoda idealna, ale... nie na rower © amiga


Spoglądamy na zegarki, czasu coraz mniej, ale punktów do zaliczenia też niewiele, kolejny to fundamenty budynku, delikatnie przestrzeliwujemy jego umiejscowienie :P, jednak po 200m naprawiamy błąd i jak to określił Darek po 2 winach pewnie dałoby się znaleźć tam fundamenty...

Tylko gdzie te fundamenty? © amiga


Czeka nas kolejny bardzo długi przelot... cóż zrobić... jedziemy, jednak zaczynamy odczuwać presję, modyfikujemy trasy tak, aby było jak najwięcej po asfalcie, już wiemy, że na ścieżkach jest sporo piachu..., spowalniającego dość mocno..., to może zagrozić pełnej realizacji planu.

Zaliczamy PK i wracamy do szosy rozważając kilka wariantów podjazdu pod następny punkt.., najkrótsza droga to wbić się w przecinkę i dojechać do PK, jednak analiza mapy wskazuje, że po asfalcie niewiele nadłożymy, dość mocno ograniczając teren, bez jakiegoś specjalnego błądzenia, kawałek zaliczamy po szlaku końskim.
Podbijamy karty i... pozostała nam już tylko jedna lokalizacja do zaliczenia, mamy ok 40 minut na zaliczenie jej i dotarcie do mety. Na oko oceniamy, że do przejechania mamy w sumie 10km, niby niewiele, jednak pod uwagę trzeba wziąć czas na odszukanie PK umieszczony po raz kolejny nieco poza ścieżkami.
Jadąc szutrem trafiamy na radiowóz wyjeżdżający z lasu, chwilę później nadciąga grupa młodzieży..., padł na nas blady strach, jeżeli Policja ucieka przed nimi to co będzie... Wp....ol? Na szczęście przechodzą obok specjalnie nie zajmując się nami, zagadka zostaje rozwiązana 50m dalej, gdzie napotykamy na Strażaków po akcji gaszenia pożaru w młodniku...... Uff.

Do PK już niedaleko, zaczynam odczuwać efekt odwodnienia, może przegrzani..., przez chwilę jest mi źle, ale nie na możliwości aby nie zaliczyć punktu, porzucamy rowery i na przełaj/azymut lecimy do miejsca gdzie spodziewamy się lampionu, trafiamy bezbłędnie... Podbijamy karty i próbujemy wykrzesać resztki sił... do mety 3.5km ok 10 minut...

Wpadamy na metę, z piskiem zatrzymujemy się przy sędziach... Nie ma spóźnienia jesteśmy ponad minutę przed czasem :)

Rozglądając się dookoła widzimy, że słońce dość paskudnie się dzisiaj obeszło z zawodnikami, większość ucieka do cienia, widać, że są wycieńczeni...

Ruszamy w kierunku bazy, coś zjeść, napić się..., schłodzić chociaż trochę organizmy..., Wszytko zaczyna schodzić z nas... , jeść się specjalnie nie chce....

Czas zaczyna nas gonić, musimy dotrzeć do Zabrza, pakujemy rowery, przebieramy się i ruszamy... dopiero w samochodzie tak naprawdę dochodzimy do siebie.

Już na miejscu odpalamy piwo, pierwsze poszło ot tak, dopiero drugie ma jakiś smak :)... jest dobrze...

Kolejna przygoda z RNO zaliczona, jedyne do czego można się przyczepić to długie przeloty pomiędzy kilkoma PK, i.... męczące słońce, ale na to organizatorzy nie mieli żadnego wpływu..., a może jednak....?

I po spotkaniu firmowym w Żywcu

Niedziela, 23 czerwca 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Maria Peszek - Nie ogarniam


Wczorajszy dzień to sporo atrakcji, włącznie z pływaniem po jeziorze Żywieckim. Imprezka przeciągnęła się niektórym do 5:00, od jakiegoś czasu jest już jasno. Towarzystwo zaczęło uciekać do domków spać...., a ja jakoś nie mam ochoty na sen..., tylko co tu robić, pierwsza myśl, to aparat i polowanie na taki nad wodą. Jednak chwilę później nachodzi refleksja, jestem w górach i na żadnej w zasadzie nie zdobyłem... Chyba najwyższa pora gdzieś się wybrać. Mam niecałe 4 godziny czasu... więc nie poszaleję... krótkie spojrzenie na mapę i... Czupel... . Do najbliższego żółtego szlaku mam ok 500-700m. Dość szybko znajduję się w pobliżu Tresnej, szczyt mijam w odległości może 100m, ale nie on jest moim celem, a to na żółtym szlaku zaliczam Solisko (635) i kawałek dalej na wysokości Koleb wchodzę na czerwony szlak prowadzący na Czupel, zastanawiam się jaka jest tutaj trasa, na ile da się podjechać rowerem, wrażenia są podobne jak rok temu, jadąc innym szlakiem, wiele miejsc jest do przebycia tylko z buta. W ciągu nieco ponad godziny osiągam Czupel (933 - najwyższy szczyt Beskidu Małego w Beskidach Zachodnich), odbijam na Rogacza (899) i wchodzę na niebieski szlak, teraz głównie zejście, jednak wiem jakie to jest zdradliwe, zresztą na mapie jest gęsto od poziomic, będzie ciężko. Do Suchego Wierchu (781) jest jeszcze ok, za to później w kierunku Czernichowa jest wiele miejsc usianych kamieniami o różnej wielkości od groszku do TV Rubin... Zmęczyło mnie te zejście, chyba mimo wszystko wolę podchodzić, podjeżdżać. Ostatni kawałek to głównie szosa prowadząca do Zarzecza. W ośrodku jestem 5 min po zakładanym czasie :). Zmieściłem w limicie czasowym... uff, prawie 15km za sobą :).

W drodze na Czupel © amiga


Kapliczka w górach © amiga


Czekające wyzwanie © amiga


Zaczyna się wypogadzać © amiga


Po śniadaniu w ciągu godziny wyjeżdżamy, jest nas 4: Darek, Andrzej i Tomek. Początkowo planujemy wjazd na górę Żar, jednak przy sklepie, w Czernichowie, odpuszczamy, przed nami szmat drogi, a dobrze by było dotrzeć o jakimś normalnym czasie, tym bardziej, że jest już o 11:00.
Jedziemy przez Kobiernice (ech... żeby było więcej czasu), Kęty, Pisarzowice, Janowice, Bestwinę, tutaj zatrzymujemy się w małej knajpce, chwilę odpoczywamy ustalamy dalszą trasę, chwilę później rozstajemy się z Andrzejem, musi jak najszybciej dotrzeć do domu, a my niespiesznie kierujemy się przez Czechowice-Dziedzice do Goczałkowic Zdroju, tutaj przy głównej promenadzie posilamy się w knajpce... Mija kilkadziesiąt minut, na horyzoncie (od południa) pojawiają się ciemne chmury. Trzeba uciekać, jadąc przez całą długość Goczałkowic, pada deszcz, na szczęście udaje nam się wydostać spod wpływu chmury, robimy przerwę przy zalewie Łąka :)


Kościół św. Mikołaja w Łące © amiga


Zalew Łąka - klon Goczałkowic © amiga


Jednak nie ma specjalnie czasu na podziwianie okolicy. Pozostało jeszcze sporo drogi przed nami. Kierujemy się przez lasy na Zgoń, Gardawice, Zawiść, po drodze kolejna przerwa, wypijamy po małym piwie. W międzyczasie słońce zaczyna grzać. Chce mi się niemiłosiernie spać, męczę się jadąc na rowerze, uważam, aby nie usnąć, dopiero kilka podjazdów w okolicach Orzesza , Ornontowic budzi mnie na dobre :). W Gierałtowicach rozstajemy się z Tomkiem pędzi do Gliwic. Stajemy jeszcze na chwilę przy sklepie, uzupełniamy elektrolity i powoli odbijamy każdy w swoją stronę, Darek na helenkę, a ja wracam do Katowic. Jeszcze krótka przerwa przy boisku kolejarza w Piotrowicach i mogę odpocząć w domu. Jeszcze tylko włączyć pranie, coś zjeść i można iść spać :)

Piękny weekend, nawet nie przypuszczałem, że będzie taki udany, że tak miło go spędzę, ech... oby więcej takich.

Prawie w domu - boisko kolejarza o zachodzie słońca © amiga

"Wycieczka" do Żywca

Piątek, 21 czerwca 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
KADAVAR - Come Back Life


Piątek „skoroświt”....
Dzień zaczyna się nieco inaczej niż zwykle. Zabieram sięga kończenie przygotowań do wyjazdu… niby niedużo, ale na poranek zostawiłem sobie czyszczenie rowera…., zajmuje to trochę czasu. Oliwienie, przygotowaniem map… dochodzi 7:30, telefon kontrolny do Darka, jest nieźle, też kończy ostatnie przygotowania. Ok. 8:00 jestem już na rowerze, jadę w kierunku Zabrza, spotkamy się gdzieś po drodze. Plan na dzisiaj to spokojna krajoznawcza wycieczka, jako, że słońce ma palić przez cały dzień, chcemy jak najwięcej, jak najdłużej pozostać w lesie…

Nadjeżdża Darek © amiga


Dojeżdżam do Kończyc, w zasadzie do skrzyżowania leśnej ścieżki, z Chudowską, staję… dalej nie jadę, bo nie wiem do końca którędy pojedzie Darek, czy od strony Makoszów, czy Kończyc. Mam chwilę czasu aby się napić. Mijają może 2-3 minuty i jesteśmy w komplecie. Jako, że nieco lepiej znam tą trasę, a przynajmniej częściej nią jeżdżę to „prowadzę” chociaż może to lekkie nadużycie :).
Początkowo Halemba, zatrzymujemy się chwilę przy pomniku Pamięci Ofiar Hitlerowskiej przemocy niedaleko elektrowni… mało znane miejsce, myślę, że nawet część mieszkańców nie wie o jego istnieniu.

Starganiec o poranku © amiga


Ruszamy dalej, kierujemy się na Mikołów, tyle, że nie wjeżdżamy do miasta tylko mijamy je od południa, przez Starganiec, Kamionkę, Zarzecze, Podlesie i kierujemy się przez las na Tychy, tam wjeżdżamy na szlak prowadzący nas na Żwaków i Paprocany.

Zameczek Myśliwski Promnice © amiga


W okolicy mamy Zameczek Myśliwski w Promnicach więc szkoda byłoby go nie odwiedzić, niemniej chyba 2 razy tą samą drogą do niego nie podjeżdżałem. Oznaczenie są takie sobie więc najczęściej kończy się to jazdą na czuja, na azymut, dzięki temu po raz pierwszy i jak się później okaże ostatni spotykamy błoto na drodze :).
Chwila na focenie i ruszamy dalej po drodze technicznej wzdłuż wodociągu, bokiem zahaczamy o Kobiór, mijamy stojące jagodzianki, ale chwilę później mija nas jakaś BeEmWuCha pewnie je zgarnęła, bo kilka min później mija nas ponownie :). Jadąc powrotem ;P
Na skrzyżowaniu z E75 spotykamy bikera jadącego po mięso do Kobióra, chwila rozmowy, próbuje nam doradzić najlepszą drogę, naopowiadał się ile wlezie a i tak pojechaliśmy po swojemu :).

Tak będę leżał © amiga


Kilka km dalej wjeżdżamy w końcu do Pszczyny, zatrzymujemy się przy skansenie, kawałek dalej przy Pałacu (grzechem byłoby ominąć to miejsce) i…. szukamy jakiejś knajpki, gdzie będzie cień…

Łańcuszek © amiga


Zatrzymujemy się w restauracji na rogu ulic Piastowskiej, Katowickiej i Dworcowej. Może nie jest to jakieś super wyszukane miejsce, ale pierogi ruskie są genialne i to zimne Karmi :)
Mija dobre kilkadziesiąt minut, chwilę rozmawiamy w właścicielem i chyba jednym z pracowników, doradzają nam którędy najlepiej pojechać do…. Wisły, jednak dzięki nim zmieniamy pierwotny plan i postanawiamy jechać przez Bielsko-Białą trzymając się prawej strony rzeki Białej (patrząc od strony z której jechaliśmy to była lewa strona ;P ). Będzie kilka km mniej do przejechania, a nawigacyjnie dużo prostsze.

Wieża wodna w Pszczynie © amiga


W końcu ruszamy, jeszcze chwila na fotkę wieży wodnej w Pszczynie, i ruszamy na tamę w Goczałkowicach,

Nad zalewem w Goczałkowicach © amiga


Pustki na tamie © amiga


tam odbijamy na szlak prowadzący do Goczałkowic Zdroju,

Kupić, nie kupić, potargować można © amiga

odbijamy na Czechowice-Dziedzice i trzymając się bocznych szos docieramy do Bielska…, spory ruch na drogach, miliony świateł, skrzyżowań… ogólnie nieprzyjemnie… Chwila przerwy już prawie na wylocie przy pięknym drewnianym kościółku św. Barbary

I objawił się Bóg © amiga

Trochę zmechacne © amiga

Kościół św Barbary w całej okazałości © amiga


i odbijamy na Wilkowice, w końcu doczekałem się jakiegoś konkretniejszego podjazdu, zatrzymujemy się przy jakimś sklepie, od dłuższego czasu w zasadzie nie było szans na uzupełnienie zapasów, teraz trzeba to nadrobić, temperatura utrzymująca się przez cały czas powyżej 30 stopni dobija… Przy sklepie pęka kolejna butelka, koli, wody…, ruszamy dalej.


Zaczynają się Łodygowice i dłuuuuuugi zjazd (krótka przerwa przy kolejnym drewnianym kościółku i odrestaurowanym pałacu)

W tle kościół św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Łodygowicach © amiga


Łodygowice - Pałac neogotycki © amiga


w kierunku Zarzecza. Prędkości na licznikach przez cały czas grubo powyżej 50km/h :). Jeszcze tylko kilka km i kilka górek i lądujemy w ośrodku. Spotykamy kilku znajomych i jedziemy napić się w końcu zimnego piwa, tylko czemu to Żywiec….? ;P

Czas na relaks © amiga


Nocą nad zalewem Żywieckim © amiga

BikeOrient – Dolina Warty i Momary

Sobota, 8 czerwca 2013 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Metallica Ride The Lightning


Sobota „skoro świt” - ETISOFT BIKE TEAM – rusza do Sczepocic Rządowych ma kolejny rajd na Orientację. Na miejsce docieramy prawie 90minut przed czasem. Dzięki temu już na miejscu mamy chwilę ma przygotowanie rowerów do wyprawy w nieznane. Jest też okazja do przywitania się z wieloma znajomymi, spotykanymi na wcześniejszych rajdach, a także tych dawno nie widzianych, startujących w tym roku po raz pierwszy, czy wręcz całkowitych debiutantów.

Pora przygotować sprzęt © amiga


Krótka chwila przed startem © amiga


Zbliża się godzina startu, krótka odprawa techniczna o dostajemy mapy.
Odprawa techniczna © amiga


Siadamy na chwilę i planujemy trasę.... Wyznaczony plan to PK w kolejności: 8, 5, 2, 4, 18, 1, 20, 19, 11, 14, 16, 13,12, 15, 17, 9, 3, 7, 6, 10. Ew. korekt będziemy dokonywać już na trasie, gdy okaże się czy zaznaczone leśne ścieżki są przejezdne, czy też nie.

Mapa BikeOrient - Dolina Warty © amiga


W trakcie planowania zaczepia nas „Niezależna telewizja Lokalna”. W efekcie wyruszamy z lekkim opóźnieniem w stosunku do pozostałych uczestników, jednak lepiej poświęcić nieco więcej czasu na dobre rozplanowanie trasy niż później błąkać się bez celu po okolicy, miotając się pomiędzy PK.
Jesteśmy na trasie, kilkaset metrów dalej widzimy poskręcany rower i mocno poobijanego zawodnika, później dowiadujemy się, że było to zderzenie 2 rowerzystów, pędzących na PK8..., na szczęście skończyło się na siniakach, kilku zadrapaniach i przednim kole do wymiany.
Jako, że spora liczba zawodników obrała jako pierwszy do zaliczenia
PK8 – szczyt wydmy,
więc odnalezienie go nie sprawia nam żadnych problemów, kilkunasty zawodników kłębiących się przy lampionie wskazuje nam bezbłędnie miejsce gdzie mamy dotrzeć. Podbijamy karty, możemy zawrócić i skierować się na
PK 5 – brzeg oczka wodnego
z mapy wynika, że nie powinniśmy mieć problemów z nawigacją z odnalezieniem PK, jest położony w pobliżu nasypu kolejowego, jedziemy troszeczkę nie tak jak pierwotnie planowaliśmy, podjeżdżamy od północnego wschodu i... w zasadzie dobrze się stało, Ci co jechali wzdłuż torów, pod koniec mieli do pokonania rów wypełniony błotem, wodą, szlamem., my mamy jeszcze sucho w butach ;) Za to dojazd na PK był jedyny w swoim rodzaju, jazda wąską ścieżynką przez młodnik, dostarczyła wiele emocji ;P. Nie ma na co czekać, pora na kolejny
PK 2 – stare drzewo
tym razem mamy wytyczone 2 warianty dojazdu, moja obejmuje jazdę szlakiem Partyzanckim „Hubala” już od Radomska, Darek woli szosę 784 i wjazd na szlak gdzieś w połowie jego długości jedną z przecinek. Przecinki w szlak okazuje się szeroki, przejezdny, bez błota, piachu, kolein. W ekspresowym tempie odnajdujemy PK, podbijamy karty i ruszamy w kierunku
PK4 – brzeg torfowiska
Kocham takie miejsca, spodziewam się niezłej przeprawy przez bagniska, jednak jeszcze nie teraz, zgodnie z wytyczonym planem jedziemy utwardzonymi leśnymi drogami, po raz kolejny docieramy na miejsce bez jakichkolwiek problemów z nawigacją, po prostu wjeżdżamy na PK, odbijamy się i ruszamy dalej, szukać
PK18 – szczyt wzniesienia
W drodze mała niespodzianka, do pokonania piękny nowiutki rów, rowery w dłoń i skaczemy, teraz łąka, ścieżki specjalnie nie widać, ale to nie pierwszyzna, jakieś 50m dalej przednie koło wpada mi w do kolejnego rowy wypełnionego wodą, jakimś cudem ląduję na nogach, jedynie wielki siniak pod kolanem wskazuje, że coś było ;), przy okazji jakaś latająca mucha, czy komar próbuje mnie zabić wpadając do ust,czuję że trzyma się migdała, próbuję odkrztusić, chwilę trwa zanim dochodzę do siebie i pozbywam się niechcianej przekąski. Możemy jechać dalej. Do pokonania pozostał krótki podjazd na Łysą Górę. PK widać z daleka, pozostało przebić się przez pole i już :).

Jeszcze tylko przejśc przez pole © amiga


Zawracamy, najwyższa pora na
PK1 – wiata turystyczna
w której usytuowany jest punkt żywnościowy, dotarcie zajmuje nam max 7-8 min. Na miejscu zabieramy się za banany, pomarańcze, batony, uzupełniamy baki i możemy ruszać w dalszą drogę.

Można chwilę odetchnąć © amiga


Przed nami
PK20 – wyspa na stawie
brzmi ciekawie, z mapy wynika, że na miejsce prowadzi kilka przecinek, początkowo szosy, i w pobliżu sklepy w Brzezinikach „tubylcy” z daleka wołają, że pozostali pojechali tędy :), za ogrodzeniem w prawo :), skręcamy i chwilę później tuż za większym stawem odnajdujemy nasza wyspę.

PK na wyspie :) © amiga


Teraz czeka nas dłuższa trasa, do najdalej oddalonego punktu na mapie,

Staw w pobliżu PK © amiga


PK19 – brzeg stawu
po raz kolejny mamy opracowane 2 warianty podjazdu, mój to podjazd od północy z Kobieli Małych, Darek przekonuje mnie jednak do jazdy przez Katarzynów, droga nie wydaje się specjalnie skomplikowana, i tak też jest w rzeczywistości, dopiero ostatnie kilka km jazdy po żółtym szlaku końskim daje się we znaki, głębokie zalane wodą koleiny, szybko wytrącają nas z rytmu, zaliczam też pierwsze solidne wodowanie, powinienem już wiedzieć, że kałużom nie należy ufać, nie wiadomo co jest od spodem i jakie są głębokie, w efekcie przejeżdżam zanurzony do połowy kola, przynajmniej niż ni nie będzie robiło różnicy łażenie po bagnach, które dopiero przed nami.

Chwila na zastanowienie © amiga


Odnajdujemy PK podbijamy karty i postanawiamy nieco skorygować trasę, z mapy wynika, że da się przejechać ok 500m na południe do przecinki prowadzącej na PK11, szybko się okazuje, że nie była to najlepsza decyzja, ścieżka usiana jest gałęziami po wycince drzew, sporo kolein, błota, rowów. Docieramy do brzegu bagna i droga nam się kończy. Możemy przebijać się na azymut. Postanawiamy jednak wrócić do pierwotnego planu, wrócić po śladach, po drodze którą już znamy. Dookoła nas atakują chmary komarów, much i innego paskudztwa, setki małych upierdliwych insektów kąsają nas zajadle, to chyba jakaś straż PK który zaliczyliśmy, środki przeciw komarowe nie pomagają, pewnie dlatego że to Momary,

A co to takiego Momary? © amiga


na które środek widzieliśmy na stacji benzynowej dojeżdżając do Szczepocic. Ech... Pora ruszyć na podbój
PK11 – szczyt wydmy
Nazwa brzmi groźnie, w zasadzie brzmi jak podwójna groźba, nie dość, że będzie podjazd, to na dokładkę po piachu, nie cieszy mnie to, tym bardziej, że z mapy wynika iż przejedziemy przez bagno. Już na miejscu okazuje się, że nie taki PK straszny jak go opisują. Podjazd dość łagodny, ilość piachu też umiarkowana, jest nieźle.

Szczyt wydmy :) © amiga


Za to chmary Momarów coraz gęstsze, zauważamy, że aby im uciec musimy jechać powyżej 16km/h gdy jedziemy wolniej czarna chmura ciągnie się za nami. Już na miejscu uzupełniamy zapasy kalorii, elektrolitów, podbijamy karty i pora na
PK14 – koniec drogi
z mapy wynika, że ok 4km dość prostej utwardzonej drogi przez las, początkowo jest nieźle, jednak już po kilkuset metrach ścieżka robi się bagnista, trawiasta i pod górkę. A miało być tak pięknie. Znajdujemy przecinkę, w którą skręcamy i teraz musimy odnaleźć się w plątaninie ścieżek na mapie i w terenie, spotykamy też bikera błąkającego się po okolicy PK14 od godziny, nie napawa nas to optymizmem. Jednak niepotrzebnie, dość szybko odnajdujemy właściwą ścieżkę, prowadzącą do lampionu. Podjazd od północnego-wschodu był dość prosty, Ci którzy próbowali do niego dotrzeć od południowego zachodu brodzili w bagnie do pasa. Wyjeżdżamy z PK, plan obejmuje zdobycie
PK16 – pomost na stawie
odległość wydaje się niewielka, jednak w gdy docieramy do drogi w pobliży krzyża, jeden z bikerów wprowadza nas w błąd, i zamiast na PK16 jedziemy do „Małej Wsi”, co prawda udało się zaliczyć sklep, jednak niepotrzebnie zrobiliśmy 4km. Ech... Gdy odnajdujemy właściwą ścieżkę, samo odnalezienie PK nie nastręcza wielkich problemów, powoli jednak temperatura daje się nam we znaki, +36 stopni w słońcu to nie przelewki.

Pomost na stawie, malownicze miejsce © amiga


Popełniamy delikatny błąd nawigacyjny i zamiast kierować się na PK13, jedziemy na Wojnowice, w chwili gdy uświadamiamy sobie błąd, korygujemy naszą pierwotną trasę, zaliczymy
PK15 – lewy brzeg Kanału Lodowego
do którego mamy rzut beretem ;P początkowo jest nieźle, jednak późniejsza jazda wzdłuż wału przy kanale, w zasadzie jest chwilami niemożliwa, wąska, ścieżka, zalana wodą... jednak PK widoczny z daleka, przynajmniej wiemy, że nie robimy tego nadaramnie.

Kanał lodowy, tylko gdzie te lody? © amiga


PK nad kanałem :) © amiga


Podbijamy karty i zawracamy na
PK13 – skrzyżowanie dróg
Nawigacyjnie wydaje się banalny,jednak jedziemy na otwartym terenie,w słońcu, upał i duchota daje się we znaki, mocno we znaki.

Samotne drzewko w oddali © amiga


Postanawiamy chwilę odpocząć w cieniu, odetchnąć, napić się wody, isotoniców, mija kilkanaście minut, ruszamy dalej, jest ciężko, delikatnie pod górkę, jednak słonce usłuchało nas, zaszło za chmurę, robi się nieco przyjemniej, wkrótce też osiągamy skraj lasu gdzie jest o wiele chłodniej. Odnalezienie PK po raz kolejny okazuje się banalne, ruszamy więc dalej na
PK12 – szczyt wydmy
Dojeżdżając do tego PK już z daleka słyszymy walące po okolicy pioruny, ciekawie się zapowiada, tym bardziej, że w opisie tego PK jest „szczyt” docierając na miejsce udaje mi się zaklinować łańcuch, jednak nadciągająca burza nie pozwala mi się specjalnie rozwodzić nad awarią, wsiadam po chwili na rower i pędzimy dalej, tym bardziej że zaczyna padać. Gdy jesteśmy kilka metrów od lampiony chwila zwątpienia.... przecież to szczyt, odsłonięty na dokładkę, jest burza, leje....
Jednak nie poddajemy się, błyskawicznie podbijamy kart i jedziemy dalej, jednak coś jest nie tak z napędem, łańcuch skacze pomiędzy 3 różnymi zębatkami, nie jestem w stanie zapanować nad jazdą, w końcu przystaję na chwilę, smaruję łańcuch i ruszam dalej, nie pomogło to nic, ulewa coraz większa, kierujemy się do Gidle, może tam gdzieś przeczekamy nawałnice? Po chwili widzimy auta brodzące do polowy koła w rozlanych rzekach w miejscach dróg. Wjeżdżamy na chodniki, są nieco wyżej. Mieszkańcy trochę dziwnie się na nas patrzą :) - wariaci na rowerach w taką pogodę ;P
Pobliżu cenrtum proszę Darka o krótki postój, muszę sprawdzić co jest nie tak z napędem, sprawdzam tylną zmieniarkę, jest zapiaszczona, prawie nie porusza się, szybkie oliwienie, próba rozruszania, jest jakby nieco lepiej, jednak dalsza jazda nie będzie należała do przyjemności. Ech...
Zmieniamy przy okazji plany, czas zaczął mocno uciekać, odpuszczamy PK17, jest za daleko jedziemy na
PK9 – lewy brzeg Warty
jest w drodze do mety, odnajdujemy go dość szybko i ruszamy dalej.

Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę © amiga


Plan obejmuje zaliczenie jeszcze PK3, jednak to co się dzieje z moim łańcuchem absorbuje mnie do tego stopnia, że przejeżdżamy przecinkę, po raz kolejny walczę z tylną przerzutką, w końcu udaje mi się znaleźć jedno przełożenie, na którym jedzie się względnie dobrze, mogę wrócić do rzeczywistości.

Podniesiony stan rzeki © amiga


Spoglądamy na zegarki, mamy niecałą godzinę do zamknięcia mety. Decyzja prosta, lecimy do Szczepocic. Na dzisiaj to koniec, i tak wiele już nie zwojujemy. Podciągamy tempo, w efekcie jesteśmy 20 minut przed czasem.

Rumaki czekają cierpliwie © amiga


Mieliśmy w zasadzie nieco czasu na zaliczenie jeszcze jednego, może 2 punktów. Z drugiej strony, może lepiej, że nie kusiliśmy losu. Jeden PK więcej, jeden mniej niewiele by to zmieniło. A tak mamy satysfakcję z zaliczenia rajdu, którego organizacja stała na najwyższym poziomie.

Znalezione na mecie rajdu © amiga


I kolejny zabytek :) © amiga


Już na mecie mamy trochę czasu na rozmowy ze znajomymi i nieznajomymi, przeżywam szok, gdy okazuje się, że ludzie mnie rozpoznają, że czytają bloga….

Jakby trochę zapiaszczony © amiga


Bawiłem się nieźle, a zmęczenie, przejdzie, w końcu nie pojechałem na BikeOrient aby odpocząć, no może psychicznie, a przy okazji była okazja do do poznania kolejnego pięknego zakątka naszego kraju. :)

Medale, puchary © amiga


Zwycięzcy na trasie pucharowej © amiga
http://www.navime.pl/trasa/127039

Radzionków - Family Cup

Niedziela, 2 czerwca 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Sweet Child'O Mine by pARTyzant


Niedziela, poranek. Cóż można zrobić z takim dniem, tym bardziej, że świeci słońce i w końcu jest ciepło... Rano kontrolny sms i.... w te pędy zbieram się. Kierunek Radzionków przez Zabrze-Helenkę. Może uda mi się dotrzeć ma czas i z wszystkimi pojedziemy rowerami... na zawody Family Cup w Radzionkowie. Trasa do Zabrza przebiega standardowy mi drogami którymi poruszam się praktycznie na co dzień gdy jadę szosami do pracy.

Portret Kosa o poranku © amiga


Nie ma dzisiaj czasu na zatrzymywanie się, focenie, czy cokolwiek innego, jedynie czerwone światła przeszkadzają. W niezłym tempie docieram w okolice Biedronki na Helence. Telefon..., wszyscy już wyjechali, już są w drodze, nie pytam czy na rowerach, bo wydaje się to oczywiste ;P. Poczekają na mnie w Stolarzowicach. Tylko kilka km więc w te pędy ruszam dalej. Dojeżdżam niedaleko kościoła i... są... czekają na mnie, tylko czemu w samochodzie? Hmmm... Pakuję rower na bagażnik i pora nieco pogonić do Radzionkowa, jest już późno. Cel Księża Góra i ośrodek MOSiRu.

Obiektywnie profesjonaliści © amiga


Nawet się cieszę, że pojechałem samochodem, rowerem pewnie kluczyłbym po okolicy kombinując jak tu dojechać, droga jest magiczna. Rynek, jakiś wąski przesmyk pod wiaduktem kolejowym i..... podjazd... :) aż żal, że nie wjeżdżam na rowerze. W każdym bądź razie znalazłem kolejne miejsce gdzie chcę wrócić :) i zmierzyć się z tym :), może się uda jeszcze przed wypadem na śnieżkę? Kto wie....

Na trasie zawodów © amiga


W końcu jesteśmy na miejscu, chwila na przywitanie się ze znajomymi, i pora na mały przejazd po trasie Igorka, trasa nie wydaje się jakoś specjalnie trudna. Jest jeden nieprzyjemny podjazd, jednak sam trasa nie jest specjalnie trudna technicznie. Mierzył jużsię z o wiele trudniejszymi wyzwaniami więc, nie spodziewamy się kłopotów.

Wszyscy już skupieni © amiga


W blokach startowych © amiga


Tuż po starcie © amiga


Chwila oczekiwania i w końcu rusza na trasę, pierwsze okrążenie, jest pierwszy, rewelacja, jednak na kolejnym podjeździe nie jest już tak miło, jeden z zawodników go wyprzedza, próba dogonienia go nie przynosi skutków, brakło niewiele..., niemniej wielki brawa za zajęcie 2 miejsca :)



Pudło zaliczone © amiga


Mija trochę czasu na trasę rusza kosma100, a my z Igorkiem udajemy się na obchód trasy, w międzyczasie wybierając ciekawe miejsca do fotografowania zawodników na trasie.

Spoglądając z góry © amiga


Z górki na pazurki © amiga


Wkrótce dociera jako II w swojej kategorii, a ja dostaję sygnał, że za chwilę na trasę rusza Wiktor, znajdujemy ciekawe miejsce opodal mostka, i czekamy, czekamy.... mija 10 min, 15, 30... kolejny tel...jest małą obsuwa, W końcu rusza, a my poruszamy się wzdłuż trasy, podjazd na mostek to masakra.

Na podjeździe na mostek © amiga


Na pierwszym okrążeniu już leży kilku zawodników, paskudny podjazd i śliskie podłoże nie przujająw tym miejscu zawodnikom, teraz długi gliniasty podjazd, w końcu prosta dłuższy zjazd, agrafka i rynna toru saneczkowego.... I tutaj zaczyna się gehenna większości uczestników, bardzo trudny podjazd, może nie specjalnie stromy, jednak kamieniste podłoże z warstewką błota daje się wszystkim we znaki, Przyglądając się zawodnikom to może 2-3 osoby jakoś przejechały po tym czymś.. Końcówka to już upragniony zjazd, można w końcu chwilę odpocząć, nie długo, kółek jest w sumie 6... każde kolejne wysysa siły, męczy... W końcu upragniona meta, koniec wyścigu :)

Bo ja jestem proszę pana na zakręcie © amiga



Patrząc na zmagania zawodników cieszę się, że odpuściłem, że nie pojechałem na tej trasie.
Po zmaganiach pozostało oczekiwania na zakończenie imprezy, czas mija powoli, świecące słońce wysysa resztki sił. Chyba wszyscy odczuwamy zmęczenie, tym bardziej, że każdy start jest sporo opóźniony, zawody kończą się ok 17:00.

Igor, Bruce Lee, karate mistrz ;P © amiga


Ruszamy jeszcze na objazd trasy Wiktora, rynna toru saneczkowego pokonuje nas wszystkich, chyba najlepiej radzie sobie Darek . Jednak pora kończyć dzisiejszą przygodę.

Hops w kierunku mety © amiga


Żegnamy się ze znajomymi i ruszamy w drogę powrotną, początkowo podczepiam się do samochodu Darka, docieram na Helenkę, Mam jeszcze godzinę do wyjazdu, jest chwila na pogaduchy, tym bardziej, że przyjeżdżają dawno nie widziani Adam, Aga i Kuba :). W efekcie wyjeżdżam po 19:30, decyzja prosta, jak najszybciej po szosach, czas goni..., Na DDR w Rokitnicy spotykam Olka na kijkach, chwila na rozmowę, cieszy mnie, że czuje się lepiej, że wraca do formy, jest szansa iż uda mu się jeszcze w tym roku pojeździć. Najważniejsze to nie podawać się, Krótkie pożegnani i każdy leci w swoją stronę. Dojeżdżam do centrum Zabrze w pobliże płaskorzeźby ;P i... spotykam dawno niewidzianego Jacka :), mija kilka minut rozmowy, fajne jest się zobaczyć po tak długim czasie, jednak czas mnie goni, Jacka zresztą też, więc musimy się rozstać. Ruszam dalej, odpalam wszystkie lampki, słońce powoli chyli się ku horyzontowi, jeszcze 30-40 min z zapadnie zmrok. W domu jestem ok 21:20. Dziwny to był dzień, wiele spotkań, większość z zaskoczenia. A swoją drogą to ciężko jest przejechać przez Zabrze nie spotykając znajomych :)

Odyseja miechowska - gdzie ten limit pecha....

Niedziela, 19 maja 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Dokken - Heaven Sent


Jest trochę przed 9:00 jesteśmy już w Miechowie. Poranek niesamowicie piękny ciepły, prognozy się nie sprawdziły, na niebie nie ma ani jednej chmurki.

Chwila na przygotowanie rowerów © amiga


Zgłaszamy się w biurze zawodów i mamy ponad godzinę..., całkiem sporo czasu, jednak trzeba przygotować rowery do drogi. Mieliśmy to zrobić wczoraj, ale.... oczywiście się nie udało. Pracy sporo jednak idzie to dziwnie sprawnie, już po chwili możemy ruszyć na mały rozjazd. W międzyczasie docierają znajomi Tymoteuszka, Sylanarowerze, Radek, Maciek i wielu innych, jest więc czas na krótkie rozmowy.

Św. Jan Nepomucen © amiga


Chwila na rozmowy © amiga



Wybija godzina S, dostajemy mapy i mamy 5 min do startu, ustalamy wstępnie trasę. Planowana kolejność to PK 2, 3, 4, 5, 6, 22, 11, 21, 20, 17, 16 a … później się zobaczy.

Ruszamy, początkowo kółeczko wokół rynku w Miechowie i w końcu można ruszyć na pierwszy PK, większość zawodników rusza na

PK 2 – skraj lasu
kocham takie szczegółowe opisy, jednak nie mamy żadnych problemów z odnalezieniem tego PK, chmary uczestników wskazują jego umiejscowienie, kolejka do dziurkacza nieco nas spowalnia, ale mamy niezły czas, świetnie.
Nie ma na co czekać, ruszamy dalej na

PK 3 – jar
I tym razem trafiamy bezbłędnie, jednak dotarcie do PK nastręcza nieco problemów, wysoka skarpa za którą widać lampion, musimy się wspomagać, ale PK zaliczony, ruszamy i....
Darek zrywa łańcuch. Tracimy cenne minuty, jednak mamy trochę zapasu czasu, nie jest źle.... Kilka min później pędzimy na

I hopsasa © amiga



PK 5 – Krzyż
zamiast jak wstępnie planowaliśmy PK4, wydaje nam się, że będzie krótsza droga, zauważam też brak jednego z liczników, masakra, jednak wracać się nie mam ochoty.
PK 5 to jeden z 3 PK które są przestawione w stosunku do umiejscowienia na mapie. Wszystko idzie idealnie, gdy... zjeżdżamy nieco za daleko, spoglądamy na mapę i chyba podjedziemy nieco dalej przecinką (nie chcemy się wracać), początkowo jest ok, jednak później obydwoje mamy wrażenie że idziemy jakimś wąwozem wypłukanym przez deszcze, połamane drzewa skutecznie nas opóźniają, jeszcze kawałek na przełaj prze pole i w końcu mamy ścieżkę, jeszcze 200m i w końcu zdobywamy PK... tyle, że czas zaczął dziwnie uciekać, już nie jest tak wesoło. Ruszamy na

PK 4 – jar
to drugi PK tak opisany, może 500m dalej Darek łapie gumę..., zdejmuje oponę i widać tkwiący kolec akacji. Kolejne bezcenne minuty uciekają, wkrótce ruszamy. Zjeżdżamy w dół, mamy wrażenie, że przejechaliśmy za daleko, na szczęście kawałek dalej dostrzegamy lampion, uff, niemniej coś jest nie tak z oznaczeniem, zresztą już wcześniej zauważyliśmy, że dokładność map pozostawia wiele do życzenia. Niemniej możemy ruszyć dalej.

Pozdrowienia z Akacji © amiga



PK 6 – doły
jedziemy skrajem lasu, niby wszystko ok, dość szybko docieramy w pobliże PK i czuję, że tylne kolo mi pływa, nie ma powietrza, lecz tylko na dole, pech nas nie opuszcza. Zdejmuję oponę i.... znajduję kolec akacjowy... tyle, że mniejszy niż ten Darka. Wymiana dętki i ruszamy dalej, po drodze uczestnicy nam doradzają jak dojechać/dojść do PK. Zdobywamy go względnie bezproblemowo i wracamy, pora na

PK 7 – leśna droga
Po raz kolejny korygujemy plan trasy, ten PK będzie nam utrudniał późniejszy powrót, nie wpisywał nam się w drogę powrotną, lepiej zaliczyć go od razu. Wjeżdżamy w kolejny las i... mapa po raz kolejny okazuje się bezużyteczna, ścieżki są ale... jest ich sporo więcej i... nie w tych kierunkach, jednak nie tylko my mamy problem z tym punktem, spora ilość zawodników owocuje tym, że PK zostaje zaliczony, jednak jego umiejscowienie na mapie ma się nijak do tego co jet w terenie... ech.... Kombinujemy na leśnych ścieżkach i wybieramy te które prowadzą z grubsza na zachód, musimy dotrzeć do szosy, w końcu jest, ruszamy dalej na

Wąskie ścieżynki © amiga



PK 22 – leśna droga
kolejna mało oryginalna nazwa, zaczynam się jednak bać takich nazw wspominając poprzedni PK i nie jest to bezpodstawne, bo docierając w miejsce gdzie powinien być PK nie widzimy go, nie możemy go odszukać... za to spotykamy Tymoteuszkę, pozdrawiamy się i Karolina leży..., upadek wygląda nieciekawie, na szczęście nic się nie stało. Szukamy w 3-kę PK i nic. W końcu z Darkiem wyjeżdżamy z lasu i zjeżdżamy jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej, jest jeszcze jedna ścieżka, tej poprzedniej nie widać na mapie, tutaj PK jest widoczny... można zacząć szukać

Precyzyjne rozmieszczenie PK © amiga


PK 11 – młodnik olchowy
Kierujemy się wskazaniami mapy, chociaż już od dłuższego czasu wiemy, że mapa jest.... mocno niedokładna. Inni zawodnicy też mają podobny problem. W sumie na miejscu jest nas ok 10 osób i wszyscy kombinują, w końcu wracamy się nieco, tam gdzie jest młodnik, tyle, że to nie miejsce na które wskazuje mapa i okazuje się, że PK jest kilkaset metrów wcześniej... kolejna wpadka budowniczych, a może to specjalny zabieg ? Tym razem ma być prosto i.... w zasadzie jest.... kierujemy się na

PK 21 – skałki po kamieniołomie
wcześniej jest jeszcze bufet, można coś zjeść, uzupełnić płyny i chwila na korektę planów, wiemy już że czas nie pozwoli nam zaliczyć całości, na dzień dobry w odstawę idzie PK 20, jest za daleko od głównej trasy. Dojeżdżamy do PK 21 – odnalezienie nie nastręcza specjalnie problemów jednak.... Darek gdzieś zgubił kartę.... prawdopodobnie przy bufecie, to niedaleko, wraca się... ja podbijam swoją i... spotykam po raz kolejny Karolinę, znajduje jakiś bidon, stawia go i... odjeżdża, czasu trochę minęło, postanawiam wyjechać na spotkanie Darka, zabieram bidon ze sobą, oddam go na bufecie, jednak chwilę później nadjeżdża Darek i... okazuje się, że to jego... co nas jeszcze dzisiaj czeka? Zawracamy i pora na

Koleiny ci u nas dostatek © amiga



PK 17 – opuszczone gospodarstwo
Przed wyjazdem organizatorzy wspomnieli, że PK jest przesunięty, bo... gospodarstwo nie jest już opuszczone. Jedziemy przecinkami i dojeżdżamy do miejsca gdzie spodziewamy się PK... tyle, że go tu nie ma... Na szczęście inni zawodnicy naprowadzają nas na miejsce. PK jest niżej, tyle, że musimy przebić się centralnie przez podwórko, innej drogi nie ma... Gospodarz na szczęście jest przyjaźnie usposobiony..., krótka wymiana zdań, podbijamy karty. I namawiam Darka na

PK 16 – ślady grodziska
Darek coś ma obiekcie dotyczące tego PK, hmmm....
Początkowo jedziemy czarnym szlakiem ( miejcami zaoranym) i docieramy do szlaku niebieskiego który ma nas doprowadzić na miejsce, aby było ciekawiej mylimy ścieżki i.... niepotrzebnie przejeżdżamy kolejny kilometr, spoglądamy na mapy.... ech.... chyba temperatura i odwodnienie daje nam się we znaki, coraz więcej błędów, wracamy i dojeżdżamy w okolice psiej skały, tylko gdzie to grodzisko? Rozmawiamy z kolejną miłą napotkaną osobą, bez problemu wskazuje nam pozycję grodziska. Jest... na górze za skałką.... wspinamy się bez rowerów, lampion jest, tyle, że ja tutaj nie widzę żadnego grodziska. Za to widoki rozciągające się z tego miejsca zapierają dech...
Wracamy na dół, kolejny PK d zaliczenia to, 19 tyle, że czasu już nie ma, o 17:00 upływa czas, mamy godzinę, później przez kolejne 30 min naliczany jest czas karny, a po 17:30 jest będzie po ptokach.

Dowcipne rozmieszczenie PK © amiga

Zaczynamy się spieszyć, gnamy ile sił w nogach, zatrzymujemy się na 2 min przed sklepem, musimy uzupełnić wodę, te 31 stopni daje nam się we znaki, czuję, że skóra na rękach jest już spalona. Średnia na powrocie utrzymuje się przez większość czasu > 25km/h, tylko co z tego. Droga okazuje się dłuższa niż się spodziewałem. W końcu docieramy 6 min przed definitywnym zamknięciem mety... Udało się. Uczucia mieszane, ale nie czas na to... teraz coś trzeba zjeść, tego akurat nie brakuje, można jeść do woli, wybierać co się chce, pierwsze idą hot-dogi, później zupa, pomarańcze... Zaczynamy stygnąć...
Rozmawiamy ze znajomymi i okazuje się, że nikomu nie udało się zaliczyć wszystkich PK, więc nie tylko my mieliśmy problemy. Wszyscy narzekają na mapy, na oznaczenia..., już podczas koronacji organizatorzy przepraszają za to i obiecują poprawę..., na przyszłych edycjach ;)

Już po, teraz mozna chwilę odsapnąć © amiga


Popaleni poparzeni słońcem wracamy do domu, gorąco wyssało z nas energię, przewyższenia też dały się we znaki, ale... okolica piękna, wręcz idealna na wycieczki rowerowe. Zastanawiam się tylko kiedy... czasu coś mało... na takie wojaże.. chociaż kto wie...

troszeczkę dookoła

Wtorek, 14 maja 2013 · Komentarze(5)
Ewa Farna - Dmuchawce, Latawce, Wiatr


Jest ok 16:30. Wychodzę z firmy i ruszam, jest niesamowicie ciepło, przyjemnie, świeci słońce. Początkowo jadę po szosach, jednak już za granicą Gliwic, za wiaduktem wjeżdżam w lasek Makoszowski :), są kałuże, jest błoto..., czyli to co lubię :) i w ilościach które mi odpowiadają... ;P
Krótki kawałek szosy w okolicach kopalni i znowu teren. Tam na starej hałdzie... zmieniam pierwotny plan. Pojadę bardziej terenowo, po wałach wzdłuż Kłodnicy, zatrzymuję się na chwilę na łące.

Łąka w okolicach Rudy Śląskiej © amiga


Dmuchawce, latawce, wiatr © amiga


Jednak to była tylko chwila, trzeba ruszyć dalej, planuję wyjazd na Halembie, jednak kolejny raz nieco modyfikuję trasę, jadę przez Borową Wieś, przez ul Piaskową i szok, na całej długości jest już asfalt :)

Kolejny wjazd w teren i już jestem przy stawach w lesie

Odbicie w wodzie © amiga


Staw bez odwracania zdjęcia :) © amiga


Jeszcze kawałek szlakami i w okolicach ul.Ligockiej postanawiam skręcić na Starganiec, jednak już tam nie trafiam, postanawiam pojechać przez Mikołów i zahaczyć o Zarzecze, Podlesie, Kostuchnę.

Widok z górki na Zarzeczu © amiga


Na Podlesiu kolejna zmiana decyzji - Paprocany ;). Powoli słońce chyli się ku zachodowi, jednak dalej jest przyjemnie, chce się kręcić :) Dojeżdżam nad jezioro, chwila odpoczynku w barze, uzupełniam elektrolity coś jem...

Uzupełnienie elektrolitów © amiga


jestem jedzony...

A jednak się skusił © amiga


trochę focę

Nad jeziorem Paprocańskim © amiga


Trochę szerszy plan © amiga



i pora do domu, mam około godziny czasu do zachodu słońca. W Tychach czuję, że piwo to nie był dobry pomysł, niestety, wychładza mi się organizm, tracę siły, zatrzymuję się przy sklepie i szybkie zakupy, jakiś napój energetyczny, 2 batony... i teraz mogę jechać, "power is back". Tyłem docieram na Podlesie i przez ul.Tunelową już do Piotrowic, a stamtąd mam rzut beretem do domku. Fajnie było.

O poranku to nie był zając © amiga


Dymno 2013

Sobota, 11 maja 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Maxi Dance - Lato z komarami



Piątek. Jest nieco po 14:00, zbieramy się z Darkiem wyszamy w długą powróż do Łochowa – bazy tegorocznego Dymna.

Od 3 godzin jesteśmy już w trasie i minęliśmy... Częstochowę, na wróży to dobrze..., odprawa jest o 22:30. Stajemy na chwilę przy stacji, kupujemy coś do picia, Darek zagaduje coś o piwie na wieczór, ale w końcu pewnie po drodze będzie milion sklepów, większy wybór, poza tym mamy do kupienia i tak nieco więcej drobiazgów, przy okazji muszę odwiedzić bankomat, na wioskach może być problem z płaceniem kartą. Ruszamy, szkoda czasu.

Jesteśmy już za Warszawą, jest późno, minęła 21:00, o sklepach nie ma już mowy, jedynie jakiś bankomat banku spółdzielczego udaje się odnaleźć. Może coś zwojujemy na miejscu, dla mnie to naturalne, że „wszędzie” są sklepy nocne..

Sekretariat Dymno © amiga


Czekając w kolejnce © amiga


W końcu na miejscu, mamy jeszcze kilkadziesiąt minut do odprawy, instalujemy się w bazie, chwila rozmowy ze znajomymi, przygotowanie rowerów i pora na odprawę.

Odprawa, jakaś gra kaciana? © amiga


Omawiane są kolejne trasy, piesze, rowerowe, ekstremalne. Nas interesuje z wiadomych powodów rowerowa. Prezentowane są nam 2 płachty – 2 wielkie mapy (1:50000 z 1985 roku) z zaznaczonymi 35 punktami gdzieś w terenie. Jako bonus dostajemy kolejne 4 kartki A4 z „szczegółowymi” mapkami okolicy punktów. Są 3 rodzaje takich mapek, w skali 1:15000. Mapy dostaniemy oczywiście dopiero przed startem, teraz to tylko informacja, czego możemy się spodziewać. Mimochodem zostaje rzucona informacja o insektach na mokradłach, podniesionych stanach rzek i... w zasadzie tyle. W międzyczasie dowiadujemy się, że człowiek odpowiedzialny za rozstawienie PK na trasie jeszcze nie wrócił (wyjechał o 3:00).

Trochę czasu zajmuje nam jeszcze przygotowanie plecaków do jutrzejszego dnia, we znaki daje się brak piwa, bo oczywiście o sklepie nocnym mogliśmy zapomnieć. To nie Katowice, to nie Zabrze, to nie Śląsk... Pora iść spać, ustawiamy budzenie na 4:30.

Z cyklu wielcy polacy © amiga


Sobota, 4:30 – odzywają się kolejne telefony, chwilę później zaczyna lać. Patrzymy po sobie i... jeszcze kilka min w śpiworze dobrze nam zrobi. 10 min później jest już po ulewie, pora zacząć się przygotowywać, czasu jest niewiele...

Wybija 6:00 – w końcu możemy zapoznać się z mapami – nie wygląda to dobrze, do zdobycia jest 30 PK + 5 PK dodatkowych (nieobowiązkowych) ustalamy wstępnie trasę na kilka najbliższych PK – rysowanie całości nie ma większego sensu, jest tego zbyt dużo. Wstępny plan to zaliczenie PK po wschodniej stronie Liwiec. Wyznaczona kolejność PK to 16, 27, 26, 24, 25, 29, 28, 32, 30, 34, 33, 35, 20 – a później się zobaczy.

Ruszamy na PK 16 – Granica kultur, zarastająca polana
Punkt zaliczony dość szybko, spora liczba tłoczących się rowerzystów i piechurów wskazuje pozycję lampionu, dostęp do perforatora jest nieco utrudniony, trochę błota, każdy jeszcze stara się specjalnie nie zamoczyć. Na dokładkę dostępu do PK bronią eskadry komarów..., w ruch idzie spraj na komary, kleszcze i inne latające tałatajstwo

PK 27 – Jeziorko, zachodnia strona

Po raz pierwszy drobne problemy z mapami, przez 30 lat nieco się zmieniło, szkoły już nie ma, za to jest dom pomocy społecznej, zniknęły też niektóre ścieżki, na dokładkę coś nam się nie zgadza na mapach szczegółowych odległości są jakieś dziwne, miało być 1:15000, a wygląda na to, że jest inna skala 1:25000, szczęśliwie ten punkt też jest obsadzony i trafiamy na miejsce, jednak nazwanie tej kałuży jeziorkiem jest sporym nadużyciem, ruszamy dalej ścieżką, która kończy się... płotem, bokiem udaje się jakoś dostać do głównej drogi.

Pierwsze spotkanie z rzeką © amiga


Kierunek PK 26 – granica łąki i lasu przy jeziorku
Po drodze zatrzymujemy się przy sklepie na skrzyżowaniu dróg, wchodzę do sklepu, uzupełnić to czego wczoraj nie udało mi się kupić. Pakuję się i…. zaczepia nas tubylec informując że rowerzyści tam pojechali :). To też „tam” jedziemy, przy drodze stoi drogowskaz „3 laski”, jest nas 2 ale może damy radę, jedziemy. Wjeżdżamy w las, lasek co prawda nie ma, ale... jest ścięta gałąź brzozowa, leży w poprzek ścieżki, nie jest specjalnie duża, Darek najeżdża na nią i.... leży... wyglądało to nieciekawie. Ból, obtarcie, chyba to nic poważnego, na szczęście. Jedziemy dalej, próba posiłkowania się mapami szczegółowymi niewiele daje, problemów ze skalą ciąg dalszy, mimo tego udaje się odnaleźć PK. Wracamy.

PK 24 – wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy
Wjazd przez polną ścieżkę, później gdzieś nam ginie, jedziemy na azymut przez łąkę, później mały lasek. Docieramy do brzegu rzeki. Da się przejść nie zamaczając butów :)

Wejście na wysę? © amiga


Podziwiamy robotę bobrów, podbijamy karty i w długą.

Bobrza robota © amiga


Czeka kolejny PK

PK 25 – północny róg zagajnika sosnowego
Dość szybko docieramy na miejsce i szukamy zagajnika sosnowego, tracimy sporo czasu, widzimy, że docierają kolejni uczestnicy i... mają ten sam problem, obchodzimy wszystkie okoliczne drzewa, ale.... zagajnik moim zdaniem wygląda inaczej, tym bardziej sosnowy zagajnik. Po 30 min odpuszczamy, nie warto. Nieco psuje nam to nastrój, ale jest jeszcze spory zapas czasu i PK, więc ruszamy na

PK 28 – Róg granicy kultur

Darek na PK © amiga

Mała zmiana planów, nieco źle wyjechaliśmy, ale mamy blisko do tego PK 28 odwiedzimy chwilę później. Poważnie zaczynamy zastanawiać się nad oznaczeniami dróg na mapach, z mapy wynikało, że powinien być asfalt, a jest droga leśna, to nie pierwsze takie zaskoczenie, jednak doświadczenie Darka daje znać o sobie i bezbłędnie odnajdujemy ten PK., w tył zwrot, pora na


PK 29 – zakręt strumienia

nie mamy jakiś specjalnych problemów z tym PK, ruszam dalej na PK 32.

PK 32 – kępa drzew, mały lasek
Ktoś miał poczucie humoru opisując punkty, na szczęście nie jest on problematyczny. Więc szybki zaliczenie i pora ruszyć dalej.

PK 34 – przecinka, u podnóża wydmy
Troszkę błądzenia, kolejne miejsce gdzie coś się zmieniło od chwili wydania map którymi się posługujemy, jakby więcej budynków, więcej ścieżek, ale szczęśliwie docieramy na miejsce, lampion widać z daleka, wydmę już niespecjalnie, chociaż jest, tyle że mocno zarośnięta. Przy okazji mamy wrażenie, że komary odpuściły, tylko czemu? Podbijamy karty, w tył zwrot i na

Kolejny Pk zaliczony © amiga


PK 30 – lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania
Tym razem trochę trudniej, jakieś biegające burki powodują, że mylimy ścieżki i chwilę mija zanim naprawiamy błąd i leśnymi przecinkami z grubsza trafiamy w miejsce gdzie powinien być PK. Lampion jest mocno wypłowiały, słabo widoczny w gęstwinie młodych drzewek, odnalezienie go zajmuje nam chwilę. Przez łąkę ruszamy dalej, ścieżka gdzieś nam ginie, jednak z daleka widzimy drogą do której musimy dotrzeć, jedziemy na przełaj i niewiele by brakowało abym wpadł na elektrycznego pastucha, zatrzymuję się w ostatniej chwili kilka cm od niego...

Bocian w oddali © amiga


Darek w oddali © amiga


Jest lampion © amiga



PK 33 – skrzyżowanie przecinki z drogą
Dotarcie w okolice PK zajmuje nam trochę, jednak to co tam zastajemy trochę przerasta moją wyobraźnie gdzie można postawić PK. Droga totalnie zalana, opłotkami, boczkiem udaje się przebyć z buta ok 200m przez rozlewiska, bagna, w końcu jest podbijam karty i... jak wrócić ;P, znowu na azymut , przez moczary.... komary znowu przypomniały sobie o nas.... Ewakuacja!!!

Już tyle piachu, błota a napędzie © amiga


PK 35 – kępa drzew na polu
W końcu coś przyjemniejszego sporo otwartego terenu, szybka jazda, PK mamy zaznaczony na zdjęciu satelitarnym, zero problemów z odnalezieniem, komarów nie ma ;), Podbijamy karty i w drogę.

Wiele razy spotkaliśmy się gdzieś w drodze © amiga


Kłębiące się chmury © amiga


PK 20 – róg wału
Tym razem długa prosta wzdłuż wałów przeciwpowodziowych na Bugu, trochę piachu, ale już przywykliśmy, piorunem docieramy na PK, widać go z daleka... co prawda na zdjęciu Satelitarnym wgląda to inaczej, jednak podniesione poziomy rzek i zalany teren odmieniły nieco oblicze tej okolicy.

Malownicze rozlewiska © amiga


Pk na wale © amiga


Skończyły nam się PK które zaznaczyliśmy na starcie, teraz to już improwizacja, najbliżej mamy
PK 21 – skrzyżowanie przecinek przy rowie.
Spoglądamy na mapy do PK prowadzą 2 przecinki, przy w połowie pierwszej jest na mapie zaznaczone bagno. Wybieramy tą drugą. Jedziemy przez las. Mamy do pokonania ok 1800m przez las. Pierwsze 600 jest bezproblemowe, jednak dalej ścieżka jest nieco bardziej zarośnięta, teren robi się podmokły, zwalniamy. Jadę przodem, przejeżdżam przez kilka kałuż, wjeżdżam w kolejną i.... cudem udaje mi się wylądować bezpiecznie na nogach, 2/3 koła wpadło do zalanej dziury. Wyciągam Manfreda i dalej już z buta przebijam się przez bagnisko. Nienażarte latające bestie tną nas z każdej strony. Przypomina mi się, że żaby jedzą komary, może jak zaczniemy kumkać lub rechotać to je odstraszymy, chociaż trochę? Ale nie jest nam do śmiechu rechotanie wychodzi nijak :) W końcu udaje się dotrzeć na miejsce, odbić karty i ruszamy dalej, jak się okazuje drogą która jest może trochę piaszczysta ale przejezdna i bez jakichkolwiek rozlewisk, kałuż.... ech.... Może będzie to nauczka na później? Na chwilę łączymy siły z Anią, Przemkiem poznanymi o drodze, jedziemy w tym samym kierunku na


PK17 – zachodni brzeg bagienka
Początkowo idzie rewelacyjnie, dalej zaczynają się schody nie ma ścieżek tych które powinny być, strumienie też jakieś inne... przebijamy się nieco na azymut w końcu docieramy do miejsca gdzie spodziewamy się PK, spoglądamy na mapę szczegółową, odmierzamy wg skali 1:25000 i jedziemy, ścieżka coś szybko się skończyła, chyba źle wjechaliśmy, Ania i Przemek zawracają, Przemek odpuszcza i jedzie gdzie indziej, Ania odmierza jeszcze raz drogę. Za to ja zsiadam z rowera, idę na azymut, przechodzę przez jakiś strumień, zimny, w butach chlupie, obchodzę dobry kawał okolicy i wracam. Może 20m przed miejscem gdzie czekają rowery trafiam na PK. Hmmm. Coś jest nie tak... Spoglądamy na mapy i okazuje się, że wycinki pochodzą z 3 różnych źródeł i są w kilku różnych skalach, te bardziej zielone to prawdopodobnie skala 1:25000, te niebieskawe to 1:15000 a zdjęcia satelitarne nie mają skali. Ech....
Ruszamy dalej, chwilę później zauważam brak jednego licznika, shit.... jednak wiem, że stało się to na odcinku max 200, wracam się z buta. Odnajduję go, powrót biegiem, wsiadamy na rowery i jedziemy na

PK 15 – na tyłach cmentarza sióstr zakonnych

Kawałek przez ruchliwą 62, nie jest dobrze gdy samochody z dużą prędkością wymijają nas, na szczęście tuż za mostem na Liwcu skręcamy w prawo, jest spokojniej, bezbłędnie trafiamy na PK, wracamy na główną drogę i pora rozrysować plan obejmujący kilka dodatkowych punktów kontrolnych. Przeliczamy też czasy gdy nie zaliczymy czegoś. Okazuje się, że nie warto walczyć w tej chwili do końca, zysk ze zdobytych PK może nie zrównoważyć czasu ich poszukiwania, Chyba pora zmienić strategię, decydujemy się zaliczyć jeszcze kilka okolicznych miejsc i odpuszczamy resztę, błąkania po bagniskach mamy dość, podobnie jak latających żarłocznych bestii, tym bardziej że skończył nam się środek przeciwkomarowy.
Pora na

PK 14 – kępa drzew nad Liwcem
Większość po szosach, w Stachowie zatrzymujemy się w napotkanym sklepie, klimat dość dziwny, zresztą ogólnie okolica jest dość dziwna, miałem wrażenie, że ktoś cofnął czas o przynajmniej kilkadziesiąt lat. Miejscami nie widuje się murowanych domów, są tylko drewniane na dokładkę mocno już zniszczone, obok chałup znajdują się rozlewiska, mniejsze, większe, ale są praktycznie wszędzie, za to prawie nie widać pól uprawnych bo i gdzie? Na mokradłach? Może ryż by tutaj się przyjął, ale podłoże jest piaszczyste, więc pewnie też nie... Zwierząt hodowlanych praktycznie nie widać, może jakieś pojedyncze sztuki, ale to wszystko. Drogi asfaltowe należą do wyjątku. Za to sporo starych samochodów, motorów, skuterów, działających motorynek.... Jedyne z czego tu pewnie by się wyżyło to hodowla żab na rynek francuski. Pożywienia mają pod dostatniem, samo się mnoży na bagniskach.

Chwila odpoczynku w wsiowym sklepie © amiga



Chwilę uzupełniamy braki energii w sklepie przysłuchując się lokalnej gwarze ;P knajpiarskiej i ruszamy dalej, szkoda czasu. Kawałek dalej wjeżdżamy w ścieżynkę by zdobyć PK, znajdującego się w krzakach tuż nad brzegiem rzeki. Wracając spotykamy kilku znajomych, wymieniamy kilka zdań i każdy rusza w swoją stronę. My jedziemy na kolejny

PK 13 – róg granicy kultur na brzozo-sośnie
Odnalezienie właściwej ścieżki nie stanowi problemu, jednak im dalej w las tym bardziej otaczają nas chmary komarów, miejscami robi się ciemno od nich i te ciągłe bzzzzz.... dookoła,

Leśna rzeczka © amiga


Chwilę tam spędzamy, PK i uciekamy z lasu, pewnie straciliśmy po kilka litrów krwi... musimy dostać się jak najszybciej do drogi, tam nie ma tyle tego tałatajstwa. W koło wplątuje mi się jakiś patyk, jadę dalej, nie chcę się tutaj zatrzymywać, dopiero a szosie usuwam dziadostwo. Kawałek dalej czuję bicie na kole, chyba trzeba będzie je wycentrować, patyk pewnie narobił trochę szkód..., moja wina...

I hopsasa © amiga


Wracamy do bazy, jednak po drodze zaliczymy jeszcze jeden

PK 31 – zakole rzeki od wschodu
zaczynamy już popełniać błędy, początkowo źle skręcamy, szybko jednak korygujemy błąd, mijamy rzekę i wjeżdżamy w teren, tyle że PK nie ma, postanawiamy wrócić do szosy... i pojechać nieco w kolo przecinkami, jednak coś dalej jest nie tak przecinki są, jakie jakieś dziwne, kawałek dalej jest cmentarz, pewnie jakiś nowy bo na mapie go nie ma… kawałek dalej jest kolejny mostek, kolejna rzeka. Jeszcze raz spoglądamy na mapy i... w końcu zauważamy... na mapie też jest cmentarz i są 2 rzeki... już wiemy gdzie jesteśmy, pora do lasu pora odnaleźć PK podbić karty. Wracamy do bazy. Mamy dość.

Urokliwe miejsce nad rzeką © amiga


Baza
Uff. Wróciliśmy spoglądamy na siebie, na całym ciele mamy masę bąbli po ugryzieniach komarów. Chwila na mycie rowerów, pora na posiłek. Idziemy na stołówkę i.... szok. Proszę usiąść, już podajemy... dostajemy zupę, ciężko mi określić jaki miała smak, ale była dobra, była ciepła, a przede wszystkim była...., może 30s później podchodzi do nas kolejna osoba z obsługi kładąc na stole 2 hot-dogi. Patrzymy po sobie ale ok. Nie mija nawet10s i dostajemy kolejne 2 hot-dogi. Z opadniętymi szczękami patrzymy po sobie, po obsłudze.... wow.... Logistyka na najwyższym poziomie. W McDonald's mogą się od nich uczyć.

Posiłek w bazie rajdu © amiga


Minęła dobra godzina po zimnym prysznicu i wstępnym zapoznaniem się z wynikami ruszamy w drogę powrotną...

Wstępne wyniki © amiga


Było ciężko, sporo bagien, piachu, a przede wszystkim komarów dawał się we znaki. Jednak coś jest w tym maratonie, coś innego ,niepowtarzalnego, teren łaski jak stół, ale można się zmęczyć. Już za rok kolejna edycja :)


Rudawska Wyrypa

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(9)
Justyna Steczkowska - Sabat Czarownic 2



3 maja 2013 roku.
Jak można uczcić takie święto? Tylko w górach na rowerze. Wraz z Darkiem około godziny 16:00 lądujemy w bazie „Rudawskiej Wyrypy” w Łomnicy. Dojeżdżając na miejsce mieliśmy mieszane uczucia, bo po pierwsze w tym roku gór jeszcze nie widzieliśmy, nie wspominając o jakiejkolwiek jeździe po nich. Na dokładkę przez całą drogę towarzyszy nam rzęsisty deszcz.
Już na miejscu mamy okazję towarzyszyć organizatorom w otwarciu biura ;), chwila na powitanie i kierujemy się na stołówkę, mamy 2 godziny czasu do chwili gdy będziemy mogli się usadowić i być może chwilę pospać przed czekającym nas wysiłkiem.
Wybija 18:00, w końcu chwila na przygotowanie posłań na jednym z korytarzy, przepakowanie się i pora chwilę zająć się rowerami. Przy okazji uświadamiam sobie, że chyba mnie po....o, jadę w góry w ciężki teren na szosowych oponach i kasecie. Nie wiem czy sobie poradzę, czy uda mi się wspiąć na jakąkolwiek górkę.
Do startu niby sporo czasu, jednak gdzieś te minuty i godziny lecą, nie zauważamy a już minęła 22:00 za chwilę odprawa techniczna.


Na odprawie © amiga


Dostajemy mapę, + kilka kartek z dokładnym usytuowaniem punktów w terenie, trochę tego dużo. Patrzymy to na mapy, to na siebie. Uczucia mieszane. Ubrać brązowe gacie, czy może od razu czerwoną koszulę?
Wybija 23:00 – pora startu, pakujemy mapy do mapników i w tej chwili zauważam brak karty startowej, shit !!! Chwila zastanowienia i chyba domyślam się gdzie jest, gdzie ją zostawiłem. Biegiem do „rowerowego garażu” i powrót już z kartą.
W końcu ruszamy, jako ostatni, jednak to nie maraton MTB gdzie liczy się każda sekunda i miejsce z którego się startuje.
Początek prosty, niby delikatnie pod górkę, ale to szosa, nie czuć tych delikatnych podjazdów, można je śmiało zignorować, pędzimy ile sił w nogach, dość szybko doganiamy maruderów. Początkowo mamy delikatne problemy z nawigacją trzeba przywyknąć do map na których nie ma żadnych nazw miejscowości. Ta mała niedogodność specjalnie nie przeszkadza i po kilku spojrzeniach na mapie świetnie sobie z nimi radzimy, w zasadzie umieszczenie dodatkowych informacji mogłoby wręcz przeszkadzać.

Wjeżdżamy na żółty szlak w okolicach Janowic Wielkich (na mapie oczywiście nie ma żadnych oznaczeń szlaków, za to są na drzewach, słupach itd...), Wspinamy się kilometr za kilometrem żużlową doliną, mijając po drodze Mały Wołek i Wołek, lekko podmokłe podłoże daje się nam we znaki. Zbliżamy się do miejsca gdzie wg nas powinien być PK1, hm... punkt powinien być za wartkim potokiem płynącym wzdłuż ścieżki, jednak jakoś nie mamy ochoty na moczenie się w lodowatej wodzie. Po raz pierwszy spoglądamy na dodatkowe informacje umieszczone na osobnych kartkach n mapki bezpośredniej okolicy PK. Od razu widać, że coś jest nie tak, że nie jesteśmy w tym miejscu. Obok znajdują się jakieś magiczne piktogramy, ale cóż, trzeba będzie się przyjrzeć kiedyś co one oznaczają. Teraz możemy się jedynie domyślać.
50m dalej jest wjazd na interesującą nas ścieżkę i bez błąkania docieramy do PK1.

Kamieniołom w nocy © amiga


Pora skierować się na PK2. Z mapy wynika, że jest umieszczony w okolicy kamieniołomu w okolicach Przełęczy Rudawskiej. Nie udaje nam się znaleźć właściwej ścieżki jest ukryta za samochodami. W efekcie robimy kółko i lądujemy niedaleko punktu wjazdu w okolice kamieniołomu. Chwila zastanowienia, możemy nadrobić trochę drogi i podjechać po szosach, tyle, że stracimy kolejne cenne kilkadziesiąt minut. Od startu minęły już 3 godziny, a mamy zdobyty 1 pk. Odpuszczamy PK2, szkoda czasu, kierujemy się na PK 3.

PK 3 - lub 59 jak kto woli :) © amiga


Tym razem sporo zjazdów, tyle, że podłoże mocno niestabilne, usiane tu i ówdzie kamieniami, fragmentami drzew po ścince i poprzecinane podeszczowymi strumieniami, chwilami nie ma mowy o jeździe. Trzeba zejść z roweru i go przenieść, przeprowadzić. Ostatnie kilka km to szubki zjazd gdzieś po drodze wypada mi z mapnika mapa. Chwila zastanowienia czy się wracać, ale jak przypomnę sobie po czym jechaliśmy to... odpuszczam. Mamy jeszcze jedną. Po chwili wjazd w teren, ale... coś się nie zgadza, droga prowadzi nie w tym kierunku. Pora na analizę mapy i... nie jesteśmy na tej ścieżce na której powinniśmy. Wycofujemy się kawałek i tym razem już właściwą drogą docieramy w okolice PK. Chwila na odszukanie i jest. Podbijamy karty i ruszamy dalej, znowu podjazd, znowu sporo błota. później udaje się zdobyć PK :)

Potok o świcie w pobliżu PK © amiga


Rzut okiem na karty, mapy © amiga


Pora na PK 4, tym razem zero problemów punkt odnajdujemy dość szybko, mało tego piktogramy umieszczone przy pozycjach poszczególnych PK coraz więcej nam mówią, zaczynamy się domyślać co one oznaczają :) Mała przerwa i pora ruszamy, zaczyna świtać, budzi się dzień, a my w drodze :). Zbliżamy się do kolejnego miejsca gdzie spodziewamy się PK5 i... nie ma punktu. Znowu próbujemy rozszyfrować piktogramy. Co może oznaczać, wężyk, krzyżyk i wężyk? Oczywiście skrzyżowanie że strumieni ;P. Dosłownie 5-6m od nas znajduje się coś takiego, podbijamy karty i ruszamy dalej.

Budzi się dzień © amiga


Poranne zamglenia © amiga


Śnieżka - jeszcze chwila i tam będę - znowu :) © amiga


Spoglądamy na mapę i... chyba odpuścimy PK6 i 7, są zlokalizowane gdzieś w okolicach Karpacza, długi ciężki podjazd. Wiemy, że i tak dzisiaj nie wygramy, więc czy będzie 1 PK więcej czy niej to już nie robi różnicy. Skracamy trasę kierujemy się na PK 8. Mały błąd nawigacyjny szukamy kolejnego PK 50m za wcześnie. Udaje się jednak dość łatwo skorygować błąd i odnajdujemy punkt.

Czas na fotę :) © amiga


Taki poranek tylko w górach © amiga


Radość dla oka... :) © amiga


W końcu przyszła pora na PK9, to baza, więc nie mamy żadnych problemów z odszukaniem tego miejsca, na dokładkę jest szansa na zmianę ubrań, jednak temp. nad ranem dość mocno spadła, jest ok 4 stopni, więc wielkich zmian w ubiorze nie ma. Za to uzupełniamy banki i żołądki, ruszamy na PK10 początek odcinka specjalnego. Z opisu wynika, że to tylko ok 10km a do zdobycia 12 punktów, powinno być prosto i szybko dodamy kilkanaście PK do naszego wyniku. Początkowo szacuję trasę na ok 90 min z buta. Jednak głębokie błoto, kałuże, ścianki, kamienie zmuszają nas do korekty planów, w wielu miejscach nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe.

Odcinek specjalny - jest... specjalny :) © amiga


Ciężki teren daje nam się we znaki. Jednak zdobywamy komplet PK na OS-ie w kolejności: S10, S09, S04, S02, S03, S04, S06, S05, S08, S07, S12 i S11.

Ukryty wśród skał © amiga


Mały Tyrol © amiga


Ukryty w ruince © amiga


Dojeżdżamy w końcu do mety Odcinka specjalnego. Uff – zajęło nam to 3 godziny. PK 23 zaliczony – meta OS-a :). Przerwa, na uzupełnienie baków, zjadamy po bananie i ruszamy dalej. Po drodze jeszcze PK 24 i PK 25 i możemy skierować się do bufetu na PK 26 sporo ruchliwych szos i jest...siadamy, raczymy się gorącym kubkiem, możemy też spłukać rowery, naoliwić napędy i chwilę odsapnąć.

Chwila dla roweru © amiga


Jeszcze tylko z tej strony © amiga


Trochę się tego nazbierało © amiga


Też nieciekawie © amiga


Jak on to przeżył © amiga


Dostajemy też kolejną mapę, na drugą pętlę – tą.... bardziej terenową. Spoglądamy na mapę, na siebie i... krótka decyzja. Mamy na dzisiaj dość zaliczymy po drodze jeszcze ze 2 PK i do bazy. PK 38 i PK 39 mamy po drodze więc zaliczymy je i starczy. Na pierwszy ogień idzie PK 39, jest jednak coś co nas delikatnie niepokoi, poziomice jakoś tak gęstnieją na mapie, okazuje się, że podjazd jest męczący , kolejne kilka km pod górkę. Punkt znajduje się za skałką na polu ogrodzonym płotem, Więc skok przez plot i podbijamy karty. Powrót i... odpuszczamy PK38, wiele to już nie zmieni. Lecimy do bazy, jednak czuję dziwną potrzebę uzupełnienia elektrolitów, w wolnym tłumaczeniu muszę napić się koli. W sklepie jest tylko pepsi, jest mi wszystko jedno. Kupuję 1.5 wariant tego napoju + po 2 pączki w czekoladzie, siadamy na chwilę na trawie w pobliżu marketu. Jak fajnie gdy 4 litery mogą spocząć na czymś co nie podskakuje na wybojach.
20 min później dosiadamy rowerów i mkniemy do mety. Jest już pierwszy zawodnik z TR200 z zaliczonymi wszystkimi PK. Jak? Nie mam pojęcia, niemniej należą się gratulacje.

Jesteśmy już w bazie, zaliczone 25PK, 118km, 3600m przewyższeń. Jak na pierwszy taki „numer” to całkiem nieźle...., wiem jedno, podobało mi się ;) pewnie jeszcze tutaj wrócę na kolejne wyrypy, na kolejne edycje :)

Zautomatyzowany system wydawania biletów na A4 ;P © amiga



BikeOrient – Wzniesienia Łódzkie - EBT( Debiut )

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(6)
Zagubiłem się w mieście - Kazik




Trochę po godzinie 9:00 dojeżdżamy do bazy RNO – BikeOrient :) znajdującego się w Ośrodku Edukacji Ekologicznej w Lesie Łagiewnickim. Mamy „sporo czasu” do odprawy jest grubo ponad godzina.
Startuje nas trójka Darek, Andrzej i oczywiści „Mła”, jednak tym razem jest nieco inaczej, startujemy jako Etisoft Bike Team. Firma w której pracujemy zauważyła nasze poczynania i postanowiła nas wspomóc w zmaganiach. Całość krystalizowała się kilka miesięcy, ale w końcu możemy wystartować jako EBT :)

Sprawdzenie sprzętu © amiga


Na parkingu pierwsze zaskoczenie, kilku uczestników rozpoznaje logotyp, nazwę i wie czym się zajmujemy. Gdy minął pierwszy szok, wymieniamy kilka zdać i czujemy, że to co robimy, to, że reprezentujemy firmę ma sens :)

Pogoda jeszcze dopisuje © amiga


Wróćmy do rajdu
Trwają przygotowania rowerów, schodzi nam na tym około godzina. Kilkanaście minut przed startem postanawiamy na chwilę wjechać w las, sprawdzić sprzęt, rozruszać się, rozgrzać...
Pogoda dopisuje, nad nami błękitne niebo, gdzieniegdzie usiane białymi chmurkami, świeci słońce, jest ciepło. Jednak wszystkie prognozy wskazują iż za kilka godzin nie będzie tak ładnie, pogoda ma się załamać,

Chwila oczekiwania na odprawę.... © amiga


Pora zakończyć szybki rozjazd i dotrzeć do bazy. Za chwilę ma się rozpocząć „ceremionia” odprawy oraz rozdanie map. Wszystko przebiega dość sprawnie. Andrzej wyrusza samotnie na walkę z trasą, z nawigacją, a ja z Darkiem zabieramy się za wstępne rozrysowanie plany trasy, zaznaczamy kilka punktów zostawiając dalsze decyzje na później, zemści się to na nas później.

Przyjechalo trochę bikerów © amiga


Odprawa techniczna © amiga



Mapy - jeszcze dziewicze © amiga


Ruszamy w teren, na pierwszy ogień idzie
PK10 – ogrodzenie
Mapa lasu Łagiewnickiego ma skalę 1:15000 ciężko się przyzwyczaić do takiej skali, gdzie 1,5km to aż 10 cm, „przejazd mapy” w poprzek zajmuje nie więcej niż 6-7 minut.
Za to w samym lesie świetnie oznaczony zielony szlak, rowerówki itd, do punktu docieramy w kilka minut, nawet nieco go przejeżdżamy, na szczęście dość szybko naprawiamy błąd i możemy jechać dalej do

PK4 – róg ogrodzenia
Całość pokonujemy szosami, najlepszy możliwy wybór, mijamy pałać Hainzla, kościół św. Antoniego i klasztor franciszkanów. Z daleka widać lampion i kręconcych się w pobliżu rowerzystów :), nie ma się specjalnie nad czym zastanawiać, zresztą czasu na zwiedzania okolicy też nie mamy, w końcu to zawody, a nie wycieczka krajoznawcza, na tą pewnie też przyjdzie kiedyś czas. Podbijamy karty i ruszamy na pobliski

PK1 - szczyt wzniesienia
którym okazuje się Ruska Góra, w końcu musimy się zmierzyć z podjazdem w terenie, bez problemów docieramy na miejsce odbijamy się i ruszamy dalej leśnymi ścieżkami szukać

PK8 – skrzyżowanie dróg
Większość trasy pokonujemy niebieskim szlakiem napoleońskim, a kawałek dalej kilkaset metrów leśną rowerówką, Nawigacja banalna, bezbłędnie zaliczamy kolejny punkt, a przy okazji jest szansa na uzupełnienie energii, miejsce okazuje się punktem żywieniowym. Posilamy się, uzupełniamy elektrolity i musimy dorysować kawałek trasy, nasze wcześniejsze malunki kończą się na tym punkcie. Rozrysowujemy kolejny fragment trasy, Jedziemy na

PK15 – zagajnik
W ciągu kilku minut jesteśmy na miejscu, nie zastanawiamy się wiele, podbijamy karty i.... Darek zauważa, że zamiast na PK13 lepiej będzie zaliczyć wcześniej

PK7 – szczyt wzniesienia
Późniejszy powrót do tego punktu kosztowałby mas zbyt wiele czasu, więc lepiej zaliczyć go od razu, kolejne miejsce szybko odnalezione, jednak wjeżdżając czuję że coś jest nie tak z rowerem, na zakrętach strasznie pływa, widzę że zeszło powietrze z dołu opony. Ech..., chwila postoju, zmieniam dętkę, Darek w tym czasie poprawia mapnik. Tracimy ok 10 minut.
Gdy wszystko jest ok możemy ruszyć dalej, tym razem zabieramy się za resztę punktów na drugiej mapie. Pora pojechać na PK13. Jadąc jednak sosami zjeżdżamy popełniamy błąd w nawigacji, przejeżdżamy drogę w którą mieliśmy skręcić i zamiast na PK13 docieramy do drogi nr 14, z mapy wynika, że musimy skręcić w lewo i podjechać ok 3km. Co prawie czynimy i skręcamy w... te drugie lewo więc zamiast zbliżyć się do poszukiwanego punktu oddaliliśmy się jeszcze bardziej. Przyglądamy się mapie i.... najlepszym wyborem w tym przypadku będzie

PK16 – cmentarz
bocznymi drogami docieramy w pobliże punktu, zagadujemy autochtona o położenie cmentarza, i.... zostajemy zdrowo zrugani za wcześniej przejeżdżających tędy bikerów, okazuje się, że wszyscy jeżdżą na przełaj prze prywatną łąkę, a później pole, nie chcemy podsycać agresji rozmawiamy z nimi krótko, właściciele uspokajają się i sami wskazują nam położenie cmentarza ewangielickiego,

Cmentarz ewangielicki © amiga
w zasadzie tego co po nim zostało. Podbijamy karty i pora na



PK14 – szczyt wzniesienia
Bardzo szybko odnajdujemy do i nie zastanawiając się wiele ruszamy dalej odszukać

PK17 – ruiny budynku
to najdalej wysunięty na wschód PK, zaliczając go od tej chwili będziemy powoli wracać do bazy, w zasadzie to jesteśmy w połowie dystansu do pokonania :), jadąc po terenie prawie przegapiłem ten punkt, na szczęście pierwszy nawigator czuwa i zwraca moją uwagę na ruinę, chyba raczej resztki fundamentów budynku. Ponownie podbijamy karty i pora ruszyć do

pewnie kawałek dalej stoi policja z suszarką © amiga


PK20 -zagajnik
na mapie zaznaczona jest ścieżka i obok widać, że będzie w pobliżu budowana droga, ruszamy i... trafiamy na plac budowy fragmentu A1, na szczycie wzniesienia widać pracująca koparkę, ale my nie damy rady? Wjeżdżamy na rozkopany teren i... obydwoje mamy dość dziwne wrażenie, w jednaj chwili czujemy jak zapadają się koła, rowerem jedzie się jakby opony kręciły się w kilkucentymetrowym budyniu, dziwne uczucie.... jedyne w swoim rodzaju, ciężki podjazd, ale... zjazd również nie należy do super szybkich. Chwilę później docieramy do drogi asfaltowej...., na której jest niewiele asfaltu,to nie pierwsze takie miejsca, ale też nie ostatnie na naszej trasie, mam wrażenie że to dość charakterystyczny motyw w tym regionie. Odbijamy w dróżkę polną i szybciutko zaliczamy kolejny PK :). Przyszła pora na

PK19 – skrzyżowanie dróg
Mijamy dworek w Starych Skoszewach, kawałek dalej na wzniesieniu mijamy kościół Wniebowzięcia NMP i św Barbary po czym skręcamy na zielony szlaka po przecięciu szosy wjeżdżamy na łódzki szlak konny (pamiętam je z jury kr-cz), jednak ten jest całkiem przyjemy, prawie jak polna autostrada. Punkt znajduje się przy krzyżu. Chwila na podbicie kart i kolej na

PK18 – szczyt wzniesienia
kolejny kawałek trasy nad którym nie ma się co specjalnie zastawiać, większość o szosach, do Pk docieramy w ekspresowym tempie., z jego odnalezieniem też nie ma większego problemu. Pora na kolejny

PK13 – mała żwirownia
podchodzimy do tego PK po raz drugi. Pora naprawić wcześniejszy błąd w nawigacji. Droga prowadzi częściowo lasem z niesamowitym zjazdem na którym osiągamy chyba najwyższą prędkość :), tyle, że zniszczony asfalt, a później kamienie zmuszają nas do nieco ostrożniejszej jazdy. Ponownie docieramy do drogi 14, przejazd od szosą i kawałek dalej mamy skręcić w teren. Mama jest dość dokładna jednak udaje nam się, źle wjechać i... zamiast zjechać kilkaset metrów w dół i wbić się w kolejną ścieżkę która doprowadziła by nas na PK, postanawiamy kontynuować wspinaczkę i wjechać przecinkę najeżdżając punkt z drugiej strony. Oj... okazuje się to jedną z najgorszych decyzji, tracimy się w terenie, nie jesteśmy w stanie ustalić swojej pozycji, trochę kręcimy się w kółko... w końcu decyzja zjeżdżamy do pobliskiej drogi do przystanku PKS- który jest charakterystyczny i ponownie najedziemy na PK tym razem odmierzając drogę. Masakra, okazuje się że w zasadzie przejechaliśmy koło tego miejsca wcześniej może w odległości 100-150m. Straciliśmy niepotrzebnie ponad 40minut. Mamy nauczkę na przyszłość. Od jakiegoś czasu zaczął padać też deszcz, robi się nieprzyjemnie, jest chłodno.

mała żwirownia.... (jak dla mnie to dziura w ziemi) © amiga


Skoro Pk jest już zaliczony pora wrócić na pierwszą mapę do lasu Łagiewnickiego zaliczyć brakujące 8 PK. Kierujemy się na

PK3 – skraj lasu
Zaczyna czuć zmęczenie, ale nie te fizyczne, zaczyna popełniać błędy w nawigacji, dobrze że mam bardziej doświadczonego kompana, w odpowiednim momencie zwraca mi uwagę, że pora na wjazd w teren aby odszukać punkt. Niebieski szlak jest rewelacyjnie oznaczony i nie mamy roblemu z dotarciem na miejsce. Karty podbite i jedziemy na

PK11 – nasyp
umieszczony jest przy jednej z leśnych ścieżek, lampion jest widoczny z daleka, odnajdujemy go bardzo szybko. I kawałek dalej czeka na nas kolejny

PK9 – szczyt wzniesienia
docieramy na miejsce w niespełna 2 może 3 minuty, punkty w lesie Łagiewnickim są rozłożone blisko siebie, w charakterystycznych miejscach widocznych z daleka, przynajmniej tak nam się jeszcze wydaje. Podbijamy karty i pora na

PK 16 – szczyt góry
szczytem okazuje się „Rogowska Góra (śmieciowa)”, sam bym tego nie nazwał górą, ale jest kawałek podjazdu a w zasadzie podejścia, bo na szczyt prowadzą 3 ścieżki, w lewo, w prawo i centralnie środkiem, jako, że nie znamy tego miejsca wybieramy środkową, ścianka jest stroma i nie ma mowy o podjeździe, już na szczycie widać, że najlepszą opcją była ścieżka lewa, dość łagodna okalająca „górę”. Poszło szybko. Pozostały do zaliczenia już tylko 3 PK.

Widok z Rogowskiej Góry (śmieciowej) © amiga


Ruszamy na ten wysunięty najdalej na południowy-wschód

PK2 – skraj lasu
tym razem mamy do pokonania ok 3km rogi na wprost, na miejscu opis i oznaczenie okazuje się nieco mylące, 2 razy podchodzimy do tego PK. I w końcu z wykorzystaniem linijki udaje się je odnaleźć. Pozostał powrót do szosy niedaleko mety i odszukanie

PK5 – szczyt wzniesienia
kolejny szczyt, znowu las, jednak tym razem jest jakoś inaczej, o ile wcześniej wszystkie ścieżku i drogi rowerowe było dobrze oznaczone to tym razem nie ma nic. Nie ma oznaczenia które powinno być – czerwona ścieżka rowerowa. Jeździmy w pobliżu miejsca gdzie spodziewamy się PK i nic, robimy kółeczko i wracamy do drogi, w ruch idzie ponownie linijka, odmierzmy dokładnie kolejne metry i … punktu nie ma, czas leci, do zamknięcia mety pozostało tylko kilkanaście minut, a my jesteśmy jeszcze w lesie, w końcu decyzja, punkt powinien być tam jedziemy offroad na azymut i... trafiamy na PK. Okazuje się, że była nawet ścieżka, tyle, że odchodziła nieco w innym miejscu niż się spodziewaliśmy, była wąska i przykryta grubą warstwą zeszłorocznych liści....
Do zaliczenia pozostał już tylko PK12 – paśnik – to punt którego nie zauważyliśmy wcześniej, a który właśnie się mści... mamy może 10 min. Odpuszczamy, lepiej jednak dotrzeć do mety przed czasem z jednym brakującym PK niż z kompletem o czasie. Jedziemy na metę – trudna, ale jedyna słuszna decyzja. Na miejscu spotykamy się z Andrzejem, czeka na nas ponad godzinę, ech... to efekt 2 błędów – Pk13 * 2 i PK5. Trudno.

ogłoszenie wyników © amiga


Czekamy chwilę na ogłoszenie wyników, w międzyczasie jakaś kiełbaska, herbatka, kilka wymienionych z innymi zawodnikami zdań.
Dekoracja przebiega dość sprawnie, pozostało się pożegnać i ruszyć w drogę powrotną. Zaczynamy tez odczuwać zmęczenie, chłód... Pakujemy rowery i pora wrócić do Zabrza...

Jak na pierwszy występ to wyszło nieźle, kolejne RNO pokaże na co nas stać, a to już w przyszły weekend. Nie będzie lekko.

Na szczęście nie byli potrzebni © amiga