Wpisy archiwalne w kategorii

do 136km

Dystans całkowity:17562.19 km (w terenie 3900.00 km; 22.21%)
Czas w ruchu:1001:47
Średnia prędkość:17.53 km/h
Maksymalna prędkość:63.92 km/h
Suma podjazdów:99129 m
Maks. tętno maksymalne:236 (128 %)
Maks. tętno średnie:152 (82 %)
Suma kalorii:716912 kcal
Liczba aktywności:181
Średnio na aktywność:97.03 km i 5h 32m
Więcej statystyk

Wiosenne Jurajskie Korno

Sobota, 22 marca 2014 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Yuriy Nikulin - А нам все равно (A nam vse ravno)

Od początku miałem mieszane uczucia co do wyjazdu na Korno, długi okres przeziębienia z którym się cały czas zmagam daje po raz kolejny o sobie znać. Wczorajszy wypad do Tarnowskich Gór uważam za udany, ale dzisiaj już czuję, że to odchoruję. Krótko po wstaniu dusi mnie kaszel…, porcja Apapu, polopiryny i może coś z tego będzie…
Do bazy w Błędowie dojeżdżamy mniej więcej godzinę przed czasem, odbieramy karty startowe, zipy, wpisujemy się na listę i pora przygotować rowery do jazdy. W między czasie witamy się ze sporą grupą znajomych którzy ściągnęli na rajd…
Zbliża się czas odprawy, tłoczymy się w pobliżu startu, dostajemy kilka wskazówek i… pora wykreślić plan, na dzisiaj… Jednego jestem pewien… omijać szlaki końskie i górę Chełm której nie lubię… bo nie…
Decydujemy się na początek zacząć od południowego-zachodu tam gdzie jest nagromadzone najwięcej punktów, w razie czego nie będzie żal odpuścić jednego czy dwóch później niż gdyby miało się okazać, że nie zaliczymy grypy 3-4 umieszczonych tak blisko startu/mety.
Na starcie
Na starcie © amiga

PK 6 - mostek


Na dzień dobry wjeżdżamy na żółty szlak prowadzący w kierunku miejsca gdzie spodziewamy się pierwszego punktu. Problemów z odnalezieniem specjalnie nie ma bo… jedziemy ze sporą grupą bikerów. W zasadzie to nic dziwnego, bo większość pętli wydaje się oczywista, różnice mogą być może w 2-3 przypadkach. Lampion odnaleziony, mostek…, może nieco inny niż się spodziewałem, ale i tak trzeba go pokonać, nasz kolejny punkt jest po drugiej stronie Białej Przemszy.

PK 1 - wieża widokowa


Na górze
Na górze © amiga
Znowu jedziemy wraz ze sporą grupą, w zasadzie specjalnie nie przejmujemy się mapą. Stajemy pod wieżą i kilkanaście osób zaczyna szukać kolejnego lampiony, nie ma… kilka słów zamienionych z Darkiem i postanawiamy ruszyć sami nieco dalej. Okazuje się, że kilkaset metrów dalej jest druga identyczna wieża, tyle, że tym razem na jej szczycie jest perforator. W pobliżu mamy kolejny punkt:
Ktoś musiał iść na górę :)
Ktoś musiał iść na górę :) © amiga

PK 7 - gospodarstwo agroturystyczne


Znamy to miejsce z poprzednich rajdów, wiemy którędy nie jechać, bo szkoda czasu i energii, lepiej nadrobić nawet kilka km ale podarować sobie przebijanie się przez piachy, las… , co nie oznacza że będzie lekko, pierwsze kilka km pod linią wysokiego napięcia w zasadzie głównie po piachu, ale innej opcji nie ma. Zaliczam glebę i wypada mi tylne koło… shit… musiałem zahaczyć klamką o coś. Chwilę później siedzę ponownie na rowerze, gonię Darka… , wyjeżdżamy w końcu na szlak , na coś bardziej utwardzonego. Do PK pozostało max kilka minut jazdy. Słupek z perforatorem jest tam gdzie był poprzednim razem…, ciężko aby go przenosić za każdym razem… tym bardziej, że to fragment gry terenowej. Podbijamy karty i lecimy dalej. Patrząc na mapę kolejny Pk to identyczny słupek również znajomy.

PK 8 - wyrobisko piasku


Do wyboru mamy przynajmniej 2-3 warianty. Na pytanie Darka którędy nie zastanawiam się: Asfalt. I nieco dookoła przez Kuźniczkę Nową, Krzykawę i Laski. Po raz pierwszy na podjeździe czuję osłabienie, niemiłosiernie się pocę, jestem zmęczony, tyle, że nie powinienem tak reagować… Na szczęście podjazd jest stosunkowo krótki, a później w Kierunku Lasek jest długi zjazd. Słupek odnaleziony, w zasadzie nawet nie musieliśmy go szukać.. Spoglądamy na mamę, na drogi, mapy i najkrótsza droga

PK 9 - podaj trzecią z kolei miejscowość, która widnieje na pasku u góry tablicy informacyjnej szlaków konnych


prowadzi przez las po terenie, z grubsza znam tą ścieżkę i nie spodziewam się jakiś wielkich problemów. Okazuje się jednak, że sporo kałuż wielkości małych jezior skutecznie nas spowalnia, kilka razy zmuszenie jesteśmy zejść z rowerów i przedrzeć się przez krzaki. Dojeżdżamy w pobliże miejscowości Hutki i odnajdujemy tablicę. Tyle, że spotkany biker informuje nas, że to nie ta tablica, chyba, że właściwa jest kawałek dalej tyle, że z identyczną informacją… Spoglądamy na mapę, faktycznie jesteśmy ciut nie w tym miejscu. Cóż… Przepisujemy na karty Miejscowość i ruszamy na poszukiwanie

PK 10 – skałki


Za zakładem Opiekuńczo-Leczniczym wjeżdżamy w ścieżkę i podążamy wraz z nią. Tyle, że ścieżka w którymś momencie zaczyna być coraz węższa…, i węższa… w końcu próbujemy przebić się do drogi na azymut… Tracimy całkiem sporo czasu prowadząc tuż za zabudowaniami rowery i przedzierając się przez łąki, haszcza i zagajniki. Udaje się pokonać ominąć budynki i dotrzeć do drogi prowadzącej na Olkusz. Czuję, że opuszczają mnie po raz n-ty dzisiaj siły… Męczę się.. to nie jest mój dzień, to nie jest mój rajd. Ostatni podjazd w kierunku skałek pomorzańskich i nie daję rady… W każdym bądź razie skałki są…, tylko przy której jest lampion? Obchodzimy wszystkie i jest… kolejne dziurki znajdują się na kartach i ruszamy dalej. Tym razem czeka nas jaskinia, powinno być łatwo…

Gdzieś tam są skałki
Gdzieś tam są skałki © amiga
Ostro pod górkę
Ostro pod górkę © amiga

PK 12 - Jaskinia Januszkowa Szczelina - podaj odmianę storczyka wymienioną jako 3 na tablicy Januszkowej Góry i Jaskini


Kierujemy się z grubsza na Rabsztyn, by tam odbić na drogę prowadzącą w kierunku Wolbromia, tuż za przejazdem i rondem wjeżdżamy w las, minutę później jesteśmy w okolicy celu, o jeździe pod górkę specjalnie nie ma mowy, jest za stromo, a sama droga usiana jest w wielu miejscach kłodami. Co ciekawe dookoła masa kwiatów, po prostu góra miejscami wygląda jak fioletowy dywan :)
Podejście wyciska ze mnie siódme poty, w końcu staję… Darek gramoli się dalej… a ja odszukuję prochy w plecaku i zażywam kolejną już dzisiaj porcję Apapu. Darka coś długo nie ma… idę na szczyt… stoję przed jaskinią robię fotę napisom i dociera do mnie Darek mówiąc, że lampionu nie ma :)
Tablica informacyjna
Tablica informacyjna © amiga
Dziura w ziemi
Dziura w ziemi © amiga
Małe skałki tuż obok
Małe skałki tuż obok © amiga
Schodzimy na dół i czeka nas tym razem przejazd przez Klucze w pobliże punktu widokowego.

PK 11 – skałka


Nie spodziewamy się, żadnych problemów z tym PK, wygląda na banalny. Skałki są, jaskinia jest, jezioro jest, tylko lampionu nie ma. Za to dookoła tłoczy się ciżba zawodników, w sumie dobre 20 osób szukając PK. Chwilę później zauważam że nie mam karty startowej, zaj…e. Dalej więc jadę już czysto turystycznie, dla mnie zawody się skończyły. Robię kilak fot i w końcu dzwonię do bazy. Organizatorzy upierają się, że lampion jest i pewnie to nie te skałki…, wspominam też o karcie. Decydujemy się z Darkiem na kolejny manewr, niech wszyscy sobie szukają a my sprawdzimy okolice. Objeżdżamy stawy i wracamy do punktu wyjścia w pobliżu stadionu. Odmierzamy jeszcze raz odległości. Nie ma mowy o pomyłce, drugi raz zaliczamy podjazd i drugi raz lądujemy przy tych samych skałkach. Mamy zdjęcia jedziemy dalej. Szkoda tylko straconej godziny. Już na mecie dowiadujemy się, że lampion faktycznie był, tylko komuś z tubylców musiał być bardzo potrzebny, może zbiera jako trofea? Rozmawiając z Agatą wynikało że max 20 min przed naszym przyjazdem jeszcze był. Jak pech to pech…

Staw jest
Staw jest © amiga
Skałki też
Skałki też © amiga
Z innej strony
Z innej strony © amiga

Następny punkt to Chechło, też nie ma się nad czym zastanawiać, miejsce znane, jedziemy na pamięć.

PK 4 - bunkier


Docieramy w pobliże PK i korzystamy z informacji przekazanej na odprawie…, lampion jest ok. 100m od PK :). Bardzo dokładna informacja, ale na szczęście jest widoczny z daleka. Cieszy mnie to, że nie musze lecieć do perforatora. ;P

Pustynia wciąga nas
Pustynia wciąga nas © amiga
Od głowy do pięt
Od głowy do pięt © amiga

PK 14 – Mostek


Zawracamy musimy pojechać na Golczowice, nawigacja banalna, prosto, prosto, prosto…, tyle, że na ostatniej prostej wbijamy się jakiemuś gospodarzowi na podwórko. Chwila rozmowy i jedziemy dalej, punkt jest tuż obok.

Mostek - trochę duży :)
Mostek - trochę duży :) © amiga

PK 13 - Zamek Bydlin

Kolejny znany z wcześniejszych rajdów punkt… Wyjeżdżamy na asfalt i przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, Na szczęście tabliczki informują nas, że to Kolbark. Pytamy się gospodarza gdzie jest najbliższy Sklep, mówi, że niedaleko, na samym szczycie… Muszę uzupełnić płyny, muszę chwilę odpocząć, muszę zaliczyć sklep. Jadąc pod górkę, znowu czuję że opuszczają mnie siły, na dokładkę dopada mnie skurcz… masakra…, schodzę z rowera i go prowadzę…., zaczynam się poważnie zastanawiać, czy dzisiaj nie dać już sobie spokoju z jazdą… 2 litry soku pomarańczowego później i po 2 kolejnych Apapach wsiadam na rower i jedziemy w dół… bo Bydlin jest oczywiście w innym kierunku, ale Sklep był potrzebny i to bardzo. Zamek osiągamy dość szybko, lampion odnaleziony , pora na kolejne miejsce:

Zamek Bydlin
Zamek Bydlin © amiga

PK 17 - miejsce postojowe


Długi przelot po asfaltach, przez Krzywopłoty i dalej w kierunku Złożeńca…, płasko jak stół a mnie łapie po raz kolejny skurcz…, zwalniam…, w tym miejscu powinienem lecieć przynajmniej trzy dychy, a nie jestem w stanie wykręcić nawet 16-17… Widzę tylko oddalający się punkt zwany Darkiem… Na miejscu proponuję mu by jechał dalej sam. Ja mam dość… dość, roweru, przeziębienia, drogi, rajdu i wszystkiego po kolei… tym bardziej, że od jakiegoś czasu jadę hobbystycznie. Przy czym do kolejnego PK i tak będziemy jechać dalej gdyż i tak mam go po drodze na Błędów, a zobaczymy co będzie się działo.

PK 16 - Skała Firkowa


Dość prosta nawigacja…, dojazd banalny, skała widoczna z daleka, zaskoczyła mnie jej wielkość, myślałem, że będzie to mniejsze. Cóż… ;) Za to chyba jest mi ciut lepiej…, zaczęły działać środki przeciwbólowe.

PK 15 - Jaki napis widnieje na niebieskiej oponie oraz jaka litera widnieje w środku opony


Początek przez Żelazko i kierujemy się na Śrubarnię, teoretycznie najkrótsza wersja prowadzi przez górę Chełm, ale ja tam nie pojadę…, szkoda na nią czasu. Stracimy cenne minuty, lepiej mimo wszystko objechać to dookoła… Przejeżdżamy w zamian w pobliżu dość ciekawego miejsca – ruin prochowni. Tyle, że nie mamy już czasu na podziwianie i zwiedzanie okolicy, zostawimy to nie kiedyś, a może i tutaj pojawi się PK?
Dojeżdżając do drogi 790 pierwotnie chcemy jechać nią aż do Mitręgi i tam odbić na nasz PK, Jednak 2-3 minuty później nie zastanawiam się, jedziemy przez Rokitno Szlacheckie, będzie ciut dłużej, ale przynajmniej nie będzie takiego ruchu. Opona widoczna z daleka, nie na się jej pominąć. Darek spisuje potrzebne dane i ruszamy na

PK 18 - skrzyżowanie


Mamy ok. 45 minut… Analizuję mapę…, wydaje mi się, że mamy szanse zdążyć.. i zaliczyć komplet Pk, jednak Podjaz pod skałki Niegowonickie zmienia nasze plany, odpuszczamy 18-kę, pomimo tego, że wiemy gdzie to jest. Tyle, że możemy do mety dotrzeć już po czasie… Może to będzie tylko kilka min, ale stracimy punkty (w zasadzie Darek straci, ja i tak już ich nie mam ;). W Niegowonicach odbijamy w najkrótszą drogę na Błędów… Na metę wpadamy 10 min przed czasem.
Trochę szkoda tej 18-ki, ale cóż zdarza się.
Chwila odpoczynku, szybki posiłek i trochę rozmów ze znajomymi umila nam czas do rozdania nagród i dyplomów. W sumie wyszła ciałkiem fajna wycieczka. Gdyby jeszcze nie to męczące przeziębienie, skurcze i zgubiona karta…



Złoto dla zuchwałych

Sobota, 22 lutego 2014 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Zehn kleine Jägermeister

Baza
Piątkowy poranek, nietypowy. Zamiast do pracy jedziemy z  Darkiem przez Poznań do Lubostronia w pobliżu Bydgoszczy na pierwszy Rowerowy Rajd; "Złoto dla zuchwałych". Poznań jest jedynie krótkim przystankiem u klienta.

W drodze przypominamy sobie czego zapomnieliśmy... Kilkadziesiąt km przed bazą, zatrzymujemy się w Żninie. Wizyta w Biedronce i Pizzeri. Dość dziwne miasto..., miasto kebabów. Chwilę nam zajęło zanim znaleźliśmy jakąś otwartą "restaurację". Wystrój i klientela wskazywała raczej na niezbyt wyszukaną kuchnię z mrożonek. Jednak kucharz zaskoczył, nie dość że smaczne to na dokładkę dużo...

Z pełnymi brzuchami ruszamy dalej. Do bazy docieramy ok 18:40, organizatorów nie ma. Ktoś w samochodzie obok potwierdza nam, że dobrze trafiliśmy, a Piotrek jest już w drodze. Ok czekamy.

Próbujemy się odprężyć
Próbujemy się odprężyć © amiga

Trochę się pobawiliśmy
Trochę się pobawiliśmy © amiga
Jacek daje nam popalić :)
Jacek daje nam popalić :) © amiga

Powoli pojawia się coraz więcej chętnych
Powoli pojawia się coraz więcej chętnych © amiga

Gra trwa
Gra trwa © amiga

I kto tu jest najlepszy?
I kto tu jest najlepszy? © amiga

Bez przesady.... zostaw coś dla innych
Bez przesady.... zostaw coś dla innych © amiga

Dochodzi 19:15, pojawiają się organizatorzy. Melinujemy się na sali gimnastycznej, staramy się wybrać dobre miejsca, tuż przy gniazdkach i kaloryferze. Mamy sporo czasu na przygotowanie rowerów.

A mówiłem, że z kolcami trzeba było wziąć?
A mówiłem, że z kolcami trzeba było wziąć? © amiga

Powoli pojawiają się kolejni znajomi i... nieznajomi, a w między czasie organizatorzy proponują nam posiłek - fasolkę po bretońsku, gorącą herbatę..., rewelacja, na dokładkę możemy się zrelaksować grając w bilard przy kilku stołach. :)

Około 22:00 sala jest już częściowo wypełniona. Spotkanie z Barkiem owocuje niesamowitymi gdyńskimi pączkami z wiśniami :). Na spotkaniach i pogaduchach mijają kolejne godziny. W końcu zmęczeni poddajemy się, pora spać.

Start
Poranek, sobota, ciężko się wstaje, ciężko się dobudzić, przeziębienie z którym walczę nasiliło się dość mocno, na dokładkę Darek wygląda mocno nieszczególnie, ale jeżeli już tutaj jesteśmy to głupio byłoby nie pojechać.

Chwila na odprawę
Chwila na odprawę © amiga
Kilka min przed startem
Kilka min przed startem © amiga

Dochodzi 7:45 pora na odprawę, wyjątkowo krótką. Dostajemy mapy możemy zająć się wykreśleniem szlaku. Z grubsza zaznaczamy ścieżki, od razu zakładając w kilku miejscach 2-3 warianty w zależności od tego co może nas spotkać w terenie. Niestety jakość mapy pozostawia wiele do życzenia, już na pierwszy rzut oka widać, ze to robota drukarki atramentowej o nieszczególnych możliwościach. Wyraźnie brakuje rozdzielczości..., w efekcie część ścieżek jest prawie niewidoczna, trudno je rozróżnić w gąszczu innych oznaczeń. Tak na dobrą sprawę wystarczyłoby gdyby zostały usunięte poziomice, są za gęste i niewiele wnoszą w całości. W końcu to nie Karkonosze, gdzie takie szczegóły mają istotne znaczenie (chociaż na Rudawskiej Wyrypie poziomice też były usunięte ;P jeżeli dobrze pamiętam). Koniec narzekania. Kilka minut po 8:00 ruszamy na poszukiwanie pierwszego PK.

PK 8 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SW
Wyjazd z Lubostronia nie nastręcza nam większych problemów, "sieć" dróg bardzo ułatwia nawigację ;P Za to ze mną dzieje się coś niedobrego, strasznie łzawią mi oczy, chwilami niewiele widzę, o odczytach licznika nie ma mowy, masakra... Trzymam się za Darkiem.
Delikatnie dookoła, ale w niezłym czasie zdobywamy punkt. Czyżby miało być aż tak łatwo?
Chwila na zastanowienie
Chwila na zastanowienie © amiga

PK 3 - Drzewo przy granicy kultur
Opis punktu należy do tych moich ulubionych, szczyt górki, wysokie drzewo w lesie, na różnych maratonach bywało z tym różnie i często oznacza cokolwiek. Jednak tym razem jest łatwo, na zjeździe w nogę wbija mi się jakiś patyk dziurawiąc spodnie, ech... Będzie co łatać po powrocie :(
O dziwo lampion znaleziony, karty przedziurkowane i ruszamy dalej, tyle, że popełniamy dość paskudny błąd, bo powinniśmy od razu odbić na zachód, a początkowo jedziemy ścieżką wzdłuż jeziorka i dopiero później odbijamy na zachód, w efekcie lądujemy na niewłaściwej ścieżce..., na dokładkę jesteśmy przekonani że to ta dobra... 2 krotnie próbujemy naprawić błąd i 2 krotnie go powielamy... Masakra... W końcu zawracamy do miejsca gdzie wyszliśmy z okolic jeziorka, spoglądamy na mapę i jedziemy we właściwym kierunku, 250m dalej w końcu jesteśmy na drodze, na której powinniśmy być.
Ja po tym nie jadę, ani nie idę
Ja po tym nie jadę, ani nie idę © amiga

PK 5 - Ruiny wieży drzewo 20m na N
Ruszamy dalej, trochę podjazdu, ale ruiny wierzy widoczne są z daleka, krótki postój na odnalezienie lampionu i możemy jechać dalej.

Gdzie te ruiny?
Gdzie te ruiny? © amiga

PK 6 - drzewo na SE skraju skarpy
Dojazd do PK szybki, od poprzedniego przejechaliśmy max 1.5km ,a pewnie mniej. Tym razem poszło nieźle.

PK 11 - Skraj lasu słupek wysokości
Kolejny bliski punkt, w sumie chyba nawet dobrze, że pojechaliśmy w tą stronę, gorzej, że wcześniej straciliśmy niepotrzebnie sporo czasu. Lampion odnaleziony, kierujemy się na wschód, tam czekają na nas 2 PK 10 i 14 umieszczone po 2 stronach drogi którą jedziemy.

PK 10 - Początek strumienia
Mijamy wjazd na 14 i nieco dalej odbijamy na zachód kierując się na 10-kę. Natykamy się na grupkę bikerów jadących z, i na PK więc z samym odnalezieniem lampionu nie ma większych problemów.

Kolejny PK zaliczony :)
Kolejny PK zaliczony :) © amiga

PK 14 - Przepust
Zawracamy i musimy się cofnąć do drogi, i pojechać tym razem na wschód a później północ. Gdyby wszystkie PK takie były.
A gdzie ten przepust?
A gdzie ten przepust? © amiga

PK 12 - Szczyt górki
Pora zawrócić i skierować się na Bukszewo, tyle, że źle skręcamy i jedziemy na Kaliska..., z pomyłki zdajemy sobie sprawę dopiero w chwili gdy próbujemy odbić na Obielewo... niby wszystko się zgadzało, ale coś jest nie tak. Dobrze, że Darek czuwa.
Błąd nie jest może wielki, bo zaledwie kilka km, ale strata w czasie jest. Zastanawiamy się, czy nie zawrócić do miejsca gdzie mieliśmy skręcić, decydujemy się jednak na drogę przez pola po utwardzonej drodze. Przynajmniej tak wynika z mapy. Początek jest niezły, o droga jest niezła. Tyle, że w którym momencie odbija na północ zamiast prowadzić dalej na zachód. Może inaczej, droga na zachód była, ale wyglądała tak paskudnie iż zdecydowaliśmy się na wariant północy ;)
Wkrótce dojeżdżamy do szosy którą mieliśmy jechać wracając z 14-ki. Dojeżdżamy do Jabłówka, wjeżdżamy w drogę prowadząca w pobliże 12-ki.
Jest las, jest zakręt, jest górka..., tylko gdzie lampion? Po kilku min poszukiwania decydujemy pojechać dalej, objechać górkę i zaatakować z drugiej strony. Wyjeżdżamy z lasu i brzegiem pola objeżdżamy górkę odnajdując ścieżkę, chwilę później jesteśmy już na PK wraz z kilkoma pieszymi. Pomyłka kosztowała nas kolejne kilkadziesiąt minut... Jednego jesteśmy już pewni - nie zaliczymy wszystkich punktów. Pod nóż idą PK 20, 22, 13, a dalej się zobaczy.

PK 15 - Skraj lasu
Dość logiczny wariant, by nie robić niepotrzebnych pustych przelotów przez pół mapy. Kierujemy się na Jabłowo Puckie, po drodze Darek wyprzedza jakiegoś quada..., trzymam się z tyłu i obserwuje rozpaczliwe próby wyprzedzenia rowerzysty, ale się nie da...., widać jaki gość jest wściekłym jak próbuje wydusić kilka km więcej z maszyny. Bawię się nieźle, ale ile można się wlec z tyłu, dobijam quadowca i wyprzedzam go. Dalej jedziemy już w 2-kę. Obieramy kierunek na Wyrębę dojeżdżając do szosy odbijamy początkowo na zachód, by później skierować się w kierunku lasu. Z daleka podejrzewamy gdzie zlokalizowany jest lampion. Pojawia się myśl, by przeprawić się przez zaorane pole na azymut, bo z mapy nie wynika, że da się tam dojechać.
Jednak... to była tylko chwila słabości. Jadąc dalej ścieżką trafiamy na jakąś przecinkę, wygląda na całkiem niezłą i prowadzi z grubsza w interesującym nas kierunku. Chwilę później jesteśmy na PK :)
Ciekawe miejsce
Ciekawe miejsce © amiga
Mnie się tu podoba :)
Mnie się tu podoba :) © amiga

PK 9 - Granica kultur
Kolejny z PK z moim ulubionym opisem.... ;P
Początkowo mieliśmy na niego jechać przez Gąbin, jednak droga prowadząca w pobliżu PK 15 jest na tyle dobra iż decydujemy się na kontynuowanie jazdy nią. Troszkę nie w tym miejscu wyjeżdżamy na szosę więc musimy szybko skorygować plan jednak do samej 9-ki dojeżdżamy w dość niezłym czasie. Nawet opis punktu nam nie przeszkodził :)

Pora obrócić mapę
Pora obrócić mapę © amiga

PK 2 - Skraj rowu
Ponownie dłuższy przelot przez lasy, aż do drogi prowadzącej na Łabiszyn, Chwilę później namierzamy rów i kierujemy się wzdłuż niego, natykamy się na grupę bikerów, wspólnymi siłami odnajdujemy lampion. Można ruszać dalej. Spoglądamy na zegarek i... chyba pora po raz drugi skorygować nasze plany. Odpuszczamy 17, 21, 4, 1, a decyzję co do 19 zostawiamy sobie na później.

Łatwy do namierzenia
Łatwy do namierzenia © amiga

Szczęśliwy Darek
Szczęśliwy Darek © amiga

PK 7 - Brzeg strumienia
Przejazd przez miasto i długi odcinek szosami, po koniec wjazd w teren i jesteśmy na PK. poszło nieźle.

PK 23 - Wielki pień na skarpie
Okolica punktu nie wygląda najlepiej, mocno „nadziubane” na mapie, sporo ścieżek, może być bardzo różnie. Podjeżdżamy pod górkę zsiadamy z rowerów i szukamy pnia. Minutę później mamy podbite karty, pamiątkowa fota i jedziemy dalej.

PK 24 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SE
To PK położony najbliżej bazy, mieliśmy zaliczać go jako ostatni, ale plany zostały jakiś czas temu zmienione. Przy 23 jeszcze się zastanawiamy czy aby nie pojechać przez 19-kę... jednak liczba odpuszczonych PK jest zbyt wielka. Jeden więcej, jeden mniej już niewiele zmieni. Sam punkt odnaleziony dość szybko, pozostało skierowanie się na 16 i 18.

PK 18 - Skrzyżowanie
Kierunek Józefinka. Punkt zupełnie bezproblemowy, zaczynamy żałować kilka odpuszczonych PK...., tylko kto mógł wiedzieć, że będzie tak łatwo? 16-ka też nie wygląda specjalnie skomplikowanie
Przyzwoity kawałek drogi
Przyzwoity kawałek drogi © amiga

Pogoda idealna
Pogoda idealna © amiga

PK 16 - Zagłębienie złamane drzewo
początkowo szosą, później trochę terenu i zbliżamy się na PK. Z daleka widać jakieś zagłębienie, wypełnione wodą, zsiadamy z rowrów i zagłębiamy się...
Mija dobre 10-15 min. Po drzewie i lampionie nie widać śladu. Darek postanawia się wrócić... do rowerów i przestudiować mapę jeszcze raz. Słyszę przekleństwa..., coś się stało...? Wracam.... spoglądam na Darka, na rowery i... na lampion dokładnie na wprost :)

Meta
Pałac w Lubostroniu
Pałac w Lubostroniu © amiga

Zawracamy, po głowie chodzi jeszcze myśl, aby zebrać 19-kę..., mamy ok godzinę czasu. Jednak nie. Wracamy do mety, zatrzymujemy się przy pałacu w Lubostroniu i wracamy do szkoły gdzie czeka na nas kolejny ciepły posiłek.
Godzinę później wsiadamy o samochodu i wracamy na Śląsk.

Powrót do domu
Powrót do domu © amiga


Jedyną rzeczą do której bym się przyczepił to mapa..., jej jakość jest tragiczna i potrafiąca generować problemy. Reszta stała na niezłym poziomie.

Nocna Masakra(cja) 2013, czyli błoto, melioranty, policja i senne omamy.

Sobota, 14 grudnia 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy

Marek Piekarczyk - Taka Noc

Jest sobota wcześnie rano, telefony drzą się w niebogłosy, jakoś nie mam ochoty wstać…, na zewnątrz mgła jak diabli, chłodno, ciemno, nieprzyjemnie. Jednak Darek wstaje…, trudno, to w końcu ostatni RNO w tym roku, tylko czemu tak daleko? Na dokładkę nasłuchałem się legend o Śmiejowych PK. Komunikaty startowe też nie brzmią zachęcająco, trasy mokre, sporo błota i 200km do pokonania.
Rowery już spakowane teraz czeka nas długa podróż na północ kraju do Ińska, całość trwa ok 8 godzin, zmęczenie docieramy na miejsce, jest niby jeszcze trochę czasu, teoretycznie można by się przespać…., ale kolejno spotykani znajomi… skracają czas do startu, a trzeba jeszcze przygotować rowery. Po wczorajszej rozmowie z Darkiem coś mnie tknęło, sprawdzam rower i widzę, że mam pękniętą ramę, dokładnie w tym samym miejscu co poprzednią…, shit… Mam to w zasadzie gdzieś, sezon zbliża się powoli do końca, teraz jeszcze trochę pojeżdżę, uszkodzenie nie jest niebezpieczne, ale mam świadomość że jest i z każdym km będzie gorzej, pojawią się zgrzyty… ech…. Znowu dowiem się w serwisie, że używam roweru w sposób niestandardowy.

Jeszcze odpoczywamy © amiga


Trzeba jednak pozakładać na rower kilka drobiazgów, montuję mapnik i… nie ma 2 śrub? Co się z nimi stało, gdy brałem go z domu wszystko było na miejscu…, chwila zastanowienia, mogą być w 2 miejscach albo wypadły w firmie, albo w bagażniku. Mam nadzieję, że to jednak to drugie miejsce, idę poszukać, mija kilka min i odnajduję je… cudem wypadły w samochodzie, mogło być gorzej….

Kolka spotkań przed © amiga


Zakładam resztę osprzętu liczniki, błotniki…, smaruję łańcuch jest nieźle. Pozostaje tylko jakoś się ubrać…, tylko w co? Temperatura ma być na plusie, ale wilgoć i mgła nie będzie przyjemna, na dokładkę coś było o błocie… W końcu idę na kompromis… w razie czego dodatkową bluzę, kurtkę i rękawiczki pakuję do plecaka.

Budynek bazy © amiga

Nad jeziorem, zanim zapadł zmrok © amiga

Dochodzi czas startu, krótka spóźniona odprawa, dostajemy mapy i opisy punktów. Zaczynamy kreślić plan jazdy, od razu zakładając możliwą alternatywę, obydwoje mamy wrażenie, że jeżeli coś ma pójść nie tak to pójdzie…

Na odprawie © amiga


Ruszamy, ciemna w którą się kierujemy nie napawa optymizmem, gęsta zawiesista mgła ogranicza widoczność do kilkudziesięciu metrów. Rzut oka na mapę i kierujemy się na zachód, mam jednak dziwne wrażenie, że wiatr jest sporo mocniejszy niż wspominały prognozy, wydawało mi się, że miał być na poziomie ok. 8km/h, a wieje przynajmniej trzy dychy…, jest zimny, przenikliwy…
Jak do tej pory jest nieźle, cały czas asfalt, przejazd jest szybki jednak po kilku km musimy skręcić w leśną ścieżkę, szybko okazuje się iż informacje o błocie to nie było czcze gadanie, rowery tańczą, utrzymanie kierunku jest problematyczne, chwilami nie ma mowy o jeździe, trzeba zejść z roweru, a to dopiero początek…, odmierzamy odległości i skręcamy w przecinkę, wszytko się zgadza, zatrzymujemy się, tu gdzieś musi być paśnik… i nasz PK 2 - Paśnik, po drabince do góry, tylko co może oznaczać że po drabince do góry? Przy ambonie jeszcze bym zrozumiał, ale paśnik i drabina jakoś nie idą mi w parze. Chwila rozglądania się i jest…, na kilku palach osadzony jest „domek” na drzewach…, to raczej jakieś miejsce do przechowania siana dla zwierząt a nie paśnik ;P, wchodzę na górę, kolejne szczeble drabiny są cholernie śliskie, wejście i przedziurkowanie karty to jedno, ale pozostaje jeszcze zejście, lekko nie ma ale jakoś daję radę. Możemy wrócić na jakiś bardziej cywilizowany dukt, kierujemy się z grubsza na południowy-zachód, by w Długich odbić na południowy-wschód. PK 6 - Skrzyżowanie przecinek – czemu nie lubię takich opisów punktów? To często oznacza szukanie nie wiadomo czego, tym bardziej, że już wcześniej okazało się jak niedokładana jest mapa, jak stare są dane na niej umieszczone, zresztą informacja o tym była w komunikacie startowym…, 30 lat temu może to tak wyglądało. Przejechaliśmy ok. 1.7km od wyjazdy z Białej Ińskiej, jest przecinka, ale ciut za wcześnie, brakuje ok. 300m, postanawiamy jechać dalej…, 2km jest przecinka, niewyraźna, ale jest, wjeżdżamy w nią, szybko okazuje się zupełnie nieprzejezdna, są ślady po wycince…, zresztą gdzie ich nie było… Docieramy do krawędzi lasu i to chyba nie może być to miejsce? Nikt normalny nie postawiłby punktu w takim miejscu. Zawracamy, jedziemy jeszcze 100-200m do przodu, tym razem jesteśmy za daleko, zawracamy do naszej ścieżki na 1700m. Wchodzimy, czasami jedziemy, droga szybko zakręca, zaczyna prowadzić równolegle do „głównej” drogi. To prawie na bank nie to miejsce, obydwoje mamy tego świadomość, ale… punkt gdzieś tu musi być…, przeszukujemy okoliczne drzewa…, nie ma bo… i być nie może. To nie ta ścieżka… Spoglądamy na zegarki, gdzieś nam uciekło sporo czasu, a przecież jeszcze kilka minut temu była 19:00… teraz jest 20 z hakiem….…
Chyba odpuścimy ten punkt, jadąc „główną” ścieżką jeszcze raz spoglądamy w przecinkę na 2000m, nie Daniel chyba nie postawiłby w takim miejscu lampionu, bez przesady…
Trochę szkoda czasu który gdzieś nam przeciekł, gdzieś nam uciekł…, jedziemy z gdybasz na wschód…, po raz pierwszy trafiamy na „kocie łebki”, wrednie się po tym jedzie, te kilka km jest męczące…, w końcu jest cywilizacja – Ciemnik, to tutaj musimy odbić w las, kierując się delikatnie na południowy-zachód, jakiś kilometr ścieżką i później na azymut w las szukać PK 7 - Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora. Trochę przed miejscem gdzie planujemy wejść w las jest ścieżka, z grubsza odbijająca w kierunku wieży, wbijamy się w nią i jedziemy, odmierzamy kolejne metry. W końcu zatrzymujemy się…, w tej mgle g… widać… Powinniśmy już być na miejscu, próbujemy przeszukać okolicę… Pytanie tylko co to jest za wieża.., bo może mieć zarówno 20m jak i 2-3m. Kręcimy się gdzieś na granicy lasu i pola. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, wieża wg mapy powinna być jeszcze w lesie, jednak pamiętać trzeba że to co mamy przed sobą to dane sprzed 3 dekad. Mogło się wiele zmienić, w końcu nawet tej ścieżki którą jechaliśmy nie było na niej. Tracimy kolejne dziesiątki minut i nic… po wieży nie ma śladu, widoczność max na 10-15m. Decydujemy się odpuścić…, spoglądam na kierownicę i… masakra... zgubiłem licznik, to już drugi może trzeci w tym roku…, szkoda go, próbuję wrócić po śladach, ale szanse na odnalezienie w nocy, w takich warunkach są zerowe. Źle się zaczyna, to chyba nie będzie nasz najlepszy występ… 2 punkt i drugi raz nie możemy odnaleźć lampionu, powoli ociera do nas, że z czasem też nie będzie lekko i wariant lite który zakładaliśmy na początku też będzie nie do zrealizowania… Może faktycznie odpuścić i zawrócić do mety?
Jednak nie, nie tym razem…., w pobliżu jest PK 1 - Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe, strumień chyba powinniśmy zauważyć, na mapie wygląda to jak środek jakiegoś szerokiego przepustu, więc chyba trafimy. Spoglądam na zegarek i chwila rozmowy z Darkiem, przy jakimkolwiek sklepie musimy stanąć, musimy w razie czego uzupełnić zapasy…, Dojeżdżamy do Bytowa, ciut przestrzeliliśmy zjazd, ale wiemy o tym, mało tego, nie zmierzyliśmy odległości od poprzedniego skrzyżowania, decydujemy się na wjazd do „centrum” Bytowa i powrót drogą z odliczonymi metrami… to w sumie może 300-400m, więc nie ma problemu. Dojeżdżamy do skrzyżowania i jest jakiś dzik, jakieś wielkie bydle… we mgle… może koń… Nie to piesek… jakaś pasterska kolumbryna…, na szczęście nie jest nami zainteresowana… reset licznika i zawracamy.
Po drodze Sklep, chyba otwarty…, w każdym bądź razie kręcą się przy nim ludzie… zatrzymujemy się… wchodzę do środka i chwila rozmowy, całe towarzystwo roześmiane, zadowolone, procenty wylewają się z każdego zakątka twarzy…., nie wiem czemu ale od razy pada pytanie czy jesteśmy ze Śląska…, czyżby aż tak było to widać, jakiś śląski zaśpiew w wymowie? Nie wiem…
Kupuję zapasowe energetyki, w końcu przed nami długa noc, jakieś 2 rogale nadziewane chyba czekoladą… Wychodzę na zewnątrz, jeden z biesiadników analizuje z Darkiem mapę, twierdzi, że jest do bani, że nic się nie zgadza, dopiero drugi wyprowadza go z błędu. Bo faktycznie może coś się nie zgadzać gdy czyta się mapę do góry nogami ;P
Dowiadujemy się, że musimy jechać do ostatniego budynku i tam odbić w lewo na „Malioranty”, po kilkunastu minutach rozmowy, żegnamy się, chyba starczy tego dobrego…
Ścieżkę odnajdujemy bez większych problemów i zaczynamy mierzyć…, dojeżdżamy do jakiegoś przepustu, szerokie to…, przeszukujemy okolicę, nie podoba mi się fragment opisu „na dole w strumieniu”, mam nadzieję, że do tego czegoś nie będę musiał wchodzić, „strumień” na dobre kilka metrów na dokładkę miejscami mam wrażenie, że jest kilkadziesiąt cm wody… Średnio mam ochotę na kąpiel. Coś się jednak nie zgadza, Darek zauważa, że kierunki drogi coś się nie zgadzają z mapą, pyzatym ten „urwany nasyp” ma się nijak do tego co tutaj mamy. Ruszamy dalej…, jest przecinka, tym razem kierunki jakby lepsze, odbijamy w prawo i chwilę później jedziemy nasypem…., docieramy do jego końca i jest lampion… Masakra… trzeba bardzo dokładnie czytać opisy punktów, tym razem mają one spore znaczenie i mogą być naprawdę pomocne…., bo skala mapy 1:100000 nie pomaga…

Przymusowa przerwa © amiga


Zawracamy na Bytowo odbijamy początkowo za południowy-zachód, później tak jak prowadzi droga, zmieniamy kierunki by w końcu dotrzeć do Rybaków. Zatrzymujemy się na przystanku, pora coś zjeść…, przy okazji słychać ssyk…, powietrze uchodzi…. Tylko z którego roweru, którego koła, rozstawiamy rowery…, tym razem Darek złapał snejka…, kolejne kilkanaście minut upływa nam na zmianie dętki, posilaniu się…. W końcu jednak ruszamy dalej… w pobliżu, tuż za rzeką powinien być czerwony szlak odbijający w kierunku PK 10 - Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok 20m na zachód, sprawdzamy kilka razy, nie ma, przynajmniej nie zauważamy nic co mogło by być ścieżką, dróżką, przecinką…, postanawiamy zaliczyć PK od strony Recza, a jeżeli również nie znajdziemy ścieżki to po nasypie kolejowym musimy tam trafić… Z Rybak do Recza nie ma daleko…, dojeżdżamy do „centrum” i wjeżdżamy w ul Srebrną, która wydaje nam się najbardziej oczywistą, przynajmniej tak wynika z mapy. Dojeżdżamy do końca i… drogę zagradzają nam zasieki a za nimi kilka białych i czarny baran ;P. Obok jest ścieżka, jednak szybko zmienia kierunek, zawracamy, spróbujemy inaczej….

Rybaki nocą © amiga


Kawałek dalej zatrzymuje nas Policja…, „Gdzie to panowie jedziecie”… krótka konwersacja, spoglądają na nasze mapy i dowiadujemy się, że punkt jest tam gdzie oni się załatwiają…, nie brzmi to zachęcająco, jednak wracamy na ul. Srebrną, testujemy jeszcze jeden wjazd, który okazuje się dojazdem do posesji i wracamy do naszych baranów…, gdzieś sobie poszły…, idziemy ścieżką tą którą wcześniej wykluczyliśmy, okazuje się, że po 20 metrach zmienia kierunek na właściwy… Początkowo próbujemy jechać, pojawia się kilka niewyraźnych oznaczeń czerwonego szlaku, jednak szybko giną…, a ścieżka jest mocno niewyraźna i …. nieprzejezdna…, po raz kolejny są ślady po wycince…. Prowadzimy rowery, po lewej stronie mamy nasyp kolejowy, gdzieś w oddali szumi rzeka…, więc chyba dobrze się kierujemy… W końcu porzucamy rowery…, nawet prowadzenie jest uciążliwe…
Docieramy w pobliże rzeki i do wiaduktu…, robi wrażenie, tuż przy budowli jest przerzucona drabinka i kilka belek… decyduję się przejść na czworaka po drabince, belki są śliskie…, obawiam się kąpieli w zimnej rzece, na którą nie mam ochoty… Drabinka jest nie lepsza, czuję jak się ugina… tyle, że ciężar mam rozłożony na 4 punkty…, udaje się przejść na drugą stronę…, odnajduję właściwe drzewo i lampion. Dziurkuję kartę i możemy wracać… Ponowna walka z drabinką, jestem na drugiej stronie…, chwila rozmowy z Darkiem i wiemy że gdy tylko wrócimy do cywilizacji musimy skorygować trasę, dzisiaj już nie powalczymy, czas gdzieś uciekł…, korci zaliczenie punktów 5, 17, H i może coś jeszcze…
Trochę jest do bani bo czeka nas długi, bardzo długi przelot po ruchliwej drodze – 10. Tak też czynimy odpuszczając punkty na południowym skraju mapy. Czeka nas kilkadziesiąt km monotonnego kręcenia. Szosa jest niby prosta jednak, czekają nas kolejne wzniesienia i zjazdy, zresztą w tej okolicy nie przypominam sobie miejsc płaskich, bo albo się jedzie pod górkę, albo z… Chyba najbardziej przypomina to jurę k-cz, tyle, że błota w terenie jest więcej…
Mijamy Wapnicę i tuż przed Nosowem zauważam, że zginął mi Darek, a przecież kilkanaście sekund temu był za mną… coś się musiało stać, zawracam… i widzę, że jest cały… tylko czemu prowadzi rower? Pewnie pana…
Okazuje się, że zaczął śnić na jawie…, masakra.. miałem coś podobnego gdy wracałem z Żywca jakieś pół roku temu, chwilę prowadzimy rowery i decydujemy się na dojazd do Suchania i postój gdziekolwiek, najlepiej gdyby była jakaś stacja benzynowa…
Mijamy kolejne skrzyżowania, na szczęście jest coraz bliżej…, w końcu wjeżdżamy do miasta, pierwsza stacja… a obok jest restauracja…., planujemy wypić jakąś kawę zastanowić się jak najkrócej dojechać do mety…, atmosfera jest na tyle dobra a chęci do dalszej jazdy zerowe, że zostajemy tutaj chyba godzinę, przy okazji posilając się… Darek dostaje kotlet z Brontozaura (nie chodzi o to, że taki stary, ale raczej o wielkość), a ja zostaję przy placku (chociaż wypadało by go nazwać raczej Placem) po węgiersku.
Jest ciepło, jest przyjemnie, spoglądamy na rowery, trzeba jednak wyjść i jechać dalej. Postanawiamy odpuścić 5-kę – opis „dołek” nie brzmi zachęcająco. Za to PK 17 - Mostek, drzewo ok 40m na SW już zdecydowanie lepiej. Względnie szybko docieramy na punkt, nie mamy większych problemów z lampionem…, zawracamy do Sulinowa i poprzez Szadzko gdzie jest punkt żywieniowy „H”, kierujemy się na Dobrzany, byle dotrzeć do Ińska, może uda się chwilę przespać…, w końcu czeka nas jeszcze powrót na Śląsk. Z Dobrzan kierujemy się na Okole i Ciemnik. Tą drogą już jechaliśmy, jej stan był niezły, więc tym razem nie będzie loterii, nie będzie już terenu… Za to diabelnie długi przelot… Gdzieś za Ciemnikiem Darek zwalnia, coś jest nie tak… znowu tylne koło… jesteśmy na tyle blisko, że dopompowujemy je i lecimy do bazy…, została ostatnia prosta, jesteśmy kilka metrów przed wjazdem do szkoły, zahaczam jakoś dziwnie rowerem co chyba powietrze, jakimś cudem nie padam…, za to łamie się przedni błotnik… na dzisiaj to chyba wszystkie straty… Starczy jak na jeden wyjazd…

Zdaje się, że nie mieliśmy najgorzej © amiga

Ciekawe czy klocki jeszcze istnieją? © amiga


Oddajemy karty, okazuje się, że dzisiaj to nawet liderzy klasyfikacji odpuścili część punktów, warunki dały wszystkim popalić… Zwycięzcą zostaje Krzysiek W. z 14-punktami. Gratulacje…

Krótka przerwa na stacji © amiga

Tylko trochę ubrudzone © amiga

FunexOrient 2013

Sobota, 23 listopada 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Marek Dyjak - Piosenka w samą porę


Sobota – jest przed ósmą, z Darkiem jesteśmy już w bazie rajdu, WKS Wawel w Krakowie. Trochę niewyspani, trochę zmęczeni, próbujemy się chwile zdrzemnąć w ciepłym samochodzie. Po kilkunastu minutach przyszła jednak pora na opuszczenie ciepłego pomieszczenia miejsca i przygotowania rowerów do wyjazdu. Pogoda nie jest idealna, ale 8 stopni to i tak nieźle jak na późny listopad, prognozy wspominają coś o opadach w drugiej części dnia.

W bazie - zbieramy się © amiga

W bazie rajdu odbieramy numerki, zipy, chipy i… musimy zapamiętać dojazd do startu, trochę to bez sensu, szczególnie dla kogoś kto nie zna Krakowa. Wiadomo że musimy jechać jakieś 2-3 km na zachód óźniej skręcić w drogę obok Euro Cars Center czy czymś takim…, w tej chwili nas to jeszcze nie absorbuje. Musimy zająć się rowerami i mądrze się ubrać na dzisiaj. Przygotowania zajmują dobre 30-40 minut… w między czasie witamy się z kilkoma znajomymi.

Budynek pamięta jeszcze głęboki PRL © amiga

W końcu musimy pojechać na start, trochę na czuja kierujemy się na zachód, szukając jakiejś giełdy ,czy czegoś takiego nie będzie widać… widzimy bikerów kierujących się gdzieś… i widzimy samochód organizatorów stojący jak to ktoś nazwał w „in middle of nothing”. Bardziej trafnie nie da się określić tego miejsca. Osobiście wolałbym abyśmy dostali chociaż namiastkę mapki (jak na Izerskiej Wyrypie), która wskazałaby to miejsca, a z drugiej strony to myślę, że można by wybrać jakieś bardziej charakterystyczne miejsce w Krakowie.
Brakuje tylko piłkarzy © amiga

Dostajemy 3 mapy. Cześć „główną” obejmującą jakieś 60% obszaru, część północną i zachodnią obejmujące po ok 20% obszaru. Trzeba to dopasować do siebie i rozrysować plan. Każda mapa umieszczona jest w woreczku foliowym, ale papier na którym została wydrukowana również pozostawia wiele do życzenia. Chociaż to drobiazgi. (może poza szczegółem, gdy dla jednego z zawodników brakło mapy części północnej, ma być mu dostarczona w bazie przy Os-ie)
Zgodnie z regulaminem pierwszym punktem jest obowiązkowa jedynka… , prawdę powiedziawszy gdyby nie to to można by było rozrysować trasę na wiele sposobów…, a tak liczba kombinacji jest mocno ograniczona.
Rozrysowujemy plan tylko częściowo obejmujący pierwsze kilkanaście punktów do powrotu do Krakowa, później się zobaczy jak wyglądamy z czasem.
Ruszamy poszukać obowiązkowego „1– Siedzernia P.249 – krzaki w miedzy”. Początkowo jedziemy na zachód kierując się na Mydlniki (przejeżdżamy może km od PK13 który, aż by się prosiło o zaliczenie… ech). Początkowo planujemy najazd na PK od strony Podzamcza, jednak, przejeżdżamy zjazd i decydujemy się na podjazd od strony Szczyglic. Wiele to nie zmieni, już przy kolejnym zjeździe zmiana planów jedziemy jeszcze kawałek i podjeżdżamy wzdłuż A4-ki, początkowo zastanawiam się nad sensem umieszczenia takiego punktu w takim miejscu w krzakach, ale… wystarczy spojrzeć za siebie… i już wiem o co chodziło organizatorom. Niesamowita panorama na lotnisko w Balicach…, widok zapiera dech, chociaż mgła ogranicza widoczność….ale miejsce jest niesamowite. Na podziwianie nie ma zbyt wiele czasu, trzeba się zarejestrować na PK i jechać na kolejny punkcik.
Tym razem kierujemy się na północ…, przejeżdżamy przez całą długość Balic i kierujemy się na Burów, podjazd na tyle nas zajmuje, że przegapiamy skrzyżowanie na który mieliśmy skręcić…, musimy wrócić, dobrze, że to niedaleko. Wjeżdżamy w odpowiednią drogę i… szybko redukujemy przełożenia, dobre kilkunastoprocentowe nachylenie… Licznik pokazuje mi ok 18%... Jest co robić, ale jesteśmy rozgrzani, po wcześniejszym podjeździe na Burów. Prędkość spada do ok 6-7km/h. Dobrze, że to tylko kilkaset metrów… Przed Grzybowem skręcamy na ścieżkę i wjeżdżamy na znany nam czerwony szlak Orlich Gniazd, jak się później okaże nie będzie to jedyne miejsce gdzie będziemy podążać tym szlakiem. W każdym bądź razie może kilkaset metrów dalej zaliczamy punkt - „12 – Dolina Grzybowska” – drzewo obok rowu i spotykamy znajomych. Ponownie zamieniamy kilka zdać i wracamy, my postanawiamy zjechać wąwozem zgodnie z czerwonym szlakiem w kierunku Szczyglic. Nie zazdroszczę tym którzy chcieli podjeżdżać od tej strony, to musi się skończyć spacerem farmera z rowerem pod pachą. Przynajmniej w takich warunkach w jakich przyszło nam dzisiaj rywalizować. Jest mokro, a błoto przykrywają diabelsko śliskie liście. Nawet na zjeździe są chwile gdzie wolę zejść i poprowadzić przez rower… Łudzę się, że takich fragmentów nie będzie zbyt wiele dzisiaj…, jak się później okaże to były tylko mrzonki.

Jaskinia niby jest © amiga

Ze Szczyglic jedziemy drogą 774 na południe, do Krysinowa, bardzo długi przelot, co nas nie dziwi tym bardziej, że na dzisiaj zaplanowane mamy 200km i tylko 16 punktów + odcinek specjalny na którym nie wiemy co będzie. Na Skrzyżowaniu w Kryspinowie odbijamy na wschód i szukamy kolejnego punktu – „2 – jaskinia Kryspinowska – w środku”. Widzimy jakieś skałki za zabudowaniami więc pewnie to gdzieś tam, słyszymy też jakiegoś zawodnika krzyczącego, że tutaj jest. Musimy tylko jakoś wyminąć zabudowania. Jaskinia dość mocno schowana…, na miejscu okazuje się, że jest zupełnie niepozorna z zewnątrz… po prostu 2 metrowej średnicy dziura w ziemi. Tylko gdzie ten lamion?

Ta dziura to niby jaskinia o długości 250m © amiga

Z opisu wynika że w środku, Darek zagląda do środka ale nic nie widzi, sklepienie jest na tyle nisko, że nie decyduje się na dłuższą eksplorację. Szukamy jeszcze raz po okolicy i nie ma…., ponawiam rób1), wchodzę do środka i widzę, że głębiej niż ok 3 metry nie przejdę, na wprost jest jakieś zapadlisko a po lewej niewielka dziura…. Więc ktoś ukradł PK. Decydujemy się na tel. do organizatorów z pytaniem co z PK. Robimy zdjęcia i dojeżdżają kolejni bikerzy, w końcu najmniejsza z nas decyduje się na wejście przez ten niewielki otwór z prawej strony, punkt jest głęboko schowany, dobre kilkanaście metrów dalej niż myśleliśmy… Organizatorzy poszaleli, ale… pozytywnie, już wiemy, że w takich miejscach będzie trzeba dogłębnie zaliczać kolejne tunele, tym bardziej, że na mapie zaznaczone jest jeszcze kilka jaskiń porozrzucane gdzieś po jurze.
Pora jednak ruszyć dalej, tym razem na zachód, większość szosami, przez Cholerzyn i Mników do doliny Mnikowskiej by zaliczyć – „2 – jaskinia na Łopiankach – w środku”. Tym razem jest szeroko, wielkie wejście… i przestrony korytarz… Wchodzimy do środka oboje, kilka metrów do przejścia i jest lampion. Kolejna rejestracja i możemy wracać. Zaczynają mi się podobać jaskinie…, czasami niepozorne, a czasami wielkie…. Zawsze jednak robią wrażenie, chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy, że jest tego, aż tyle w okolicy. Może uda się zorganizować jakąś wycieczkę po tych jaskiniach w przyszłym roku, byłoby to ciekawe doświadczenie :).
Jest i punkt, na końcu jaskini © amiga

Piękna miejscówka © amiga

Spoglądamy na mapę, teraz czeka nas odcinek specjalny w okolicach Nawojowej Góry, droga Przez Baczyn, przejeżdżamy od A4-ka i skręcamy na drogę w kierunku „Bazy wysuniętej”, dawno nie jechałem to tak zniszczonym asfalcie, tu już nie było mowy o tym aby omijać dziury, tutaj człowiek modlił się o to aby zaliczać tylko te mniejsze… Dobre 2 km czegoś takiego i w końcu lądujemy w „BW-x – Dom Weselny ul Nawojowa 67” gdzie można się posilić (drożdżówki), czy napić się ciepłej herbaty, obsługa to jakaś młodzież zdradzająca objawy Alzheimera, kilka razy nas się pytali o numery, o to czy to my wychodziliśmy przed chwilą…, massssaakra…

Dostajemy kolejną mapę – OS-a – jest zaznaczone na miej sześć punktów które muszą być zaliczone w kolejności – od 1-6. Nie cieszy to specjalnie, a z drugiej strony obszar jest na tyle niewielki, że nie powinno mieć to większego znaczenia.
Zbieramy się i zjeżdżamy księżycową drogą (tą usianą kraterami) i wjeżdżamy w jedną z przecinek, aby skrócić sobie drogę, do punktu „1 – zejście jarów”, tylko kto zwraca uwagę na jakieś poziome niebieskie kreseczki… ma mapie i w efekcie krótki odcinek łączący bazę z tym punktem pokonujemy dobre kilkanaście minut, a można by było nadłożyć może kilometr kraterami, ale jednak byłoby szybciej. Pod koniec wbijamy się nie w tą przecinkę i zamiast w dół pakujemy się na jakąś górkę… bez możliwości podjazdu…Widzimy, że kierunek coś się nie zgadza, wiec decyzja, albo wracamy ścieżką, albo przebijamy się na azymut…, w końcu zejście jarów musi być w dole..., więc jeżeli zejdziemy kierując się na południowy zachód to powinniśmy trafić na lampion.
Podejścia dają popalić... niby nachylenie nie jest wielkie, ale jest zdradliwie ślisko © amiga

Tak też się dzieje, zejście paskudne, ale lampion widoczny…, punkt zaliczony. Teraz trzeba się przebić na południowy wschód do kolejnego punktu – „2 – szczycik obok strumienia”. Nazwa niebyt zachęcająca, po raz kolejny lądujemy też na czerwonym szlaku jurajskim :), po raz n-ty dzisiaj nie ma mowy chwilami o jeździe, targanie rowerów jest męczące. W końcu docieramy do jakiegoś szuterka i kierujemy się na południe, przejeżdżamy pod A4-ka(po raz kolejny), znajdujemy właściwe przecinki. Widzimy majaczące sylwetki piechurów mających na swoim OS-ie ten sam punkt… z odnalezieniem
Jak ktoś się dopatrzył tutaj ambony © amiga

lampionu nie ma problemu. Zaliczony. Kierujemy się na trójeczkę – „3 – resztki ambony”, przejazd przez Baczyn i lądujemy w dolinie Sanki, kawałek dalej podjazd w terenie, znowu liście, błoto, ale o ile podjazd jeszcze może być i punkt zdobyty (chociaż nazwanie tych kilku patyków amboną), to na zjeździe zaliczam glebę… jest niebezpiecznie, jednak chyba lepiej będzie przynajmniej kawałek zejść. Oględziny rowera i już wiem, że przedni błotnik jest ze mną dzisiaj po raz ostatni, nie wiem czy dojedzie do końca dzisiejszej trasy… Chwila na jakieś poskładanie go do kupy… i możemy ruszać
W zasadzie do każdego punktu trzeba podejść © amiga

dalej na „4 - źródełko”, nie brzmi to zachęcająco po tym co do tej pory mieliśmy na OS-ie (coraz bardziej przypomina mi on OS z Rudawskiej wyrypy gdzie 13 km to brnięcie w błocie po kostki, wtedy zajęło nam to 3 godziny). Jednak tym razem zaskoczenie, dojazd do 4-ki prawie w całości po asfalcie, dopiero końcówka to dość szeroka ścieżka leśna, rejestrujemy się na nim i do zaliczenia pozostały nam już tylko dwa punkty OS-u. „5 – paśnik” – Po raz kolejny czeka nas długi szuter, później asfalt i w końcu wjazd w teren, tym razem banalny punkt, możemy jechać na „6 – skrzyżowanie drogi i strumienia”. Od chwili opuszczenia „Bazy wysuniętej” minęły ponad dwie i pół godziny. Nie spodziewałem się, że to nam tyle zajmie, cieszy, że robimy go w dzień, nie wyobrażam sobie błądzenia po terenie w nocy…., nie zazdroszczę komuś jeżeli zostawił sobie OS-a na koniec…Czujemy zmęczenie… ale szósteczka jest nieopodal, początek to szuterek, a od koniec mamy w warianty, albo dalej szuterek, albo przecinka równoległa do niego. Dzisiaj mamy już obydwaj dość terenu…, podejść, błota…, wybieramy ten pierwszy wariant, szybko docieramy w pobliże PK, rejestrujemy się i… zawracamy do „Bazy Wysuniętej” w Nawojowej Górze. Staramy się wybrać najmniej hardcorowy podjazd i … chyba się udaje, paskudne nachylenie jest na krótkim odcinku. Wkrótce osiągamy bazę i możemy zjeść mało pożywną zupę pomidorową z ryżem i napić się herbary… Niewiele do daje, pomimo tego, że jest to ciepłe to nie pomaga. W sumie w bazie spędzamy dobre 30 minut korygując planowaną trasę, skracamy ją dość mocno. Ignorujemy wszystkie punkty będące na zachodniej i północnej mapie. Postanawiamy wracać do Krakowa zaliczając jeszcze lika PK po drodze.
Zaczynamy od „6 - moczydła kępa drzew / krzyż”. Przez Pisary i Siedlec dojeżdżamy do Radwanowic, gdzie szukamy drogi na Moczydła i dalej na Brzezinkę. Za pierwszym razem wjeżdżamy w zamkniętą drogę. Zbyt wcześnie, ale trafiamy na tubylca, chwila rozmowy i wskazuje nam drogę, mówiąc ze stąd nie ma wyjazdu, że to jedna z tych wsi gdzie diabeł mówi dobranoc… W między czasie Darek pyta się o pobliski pomnik i most kolejowy. Mina „mieszkańca” bezcenna, zdziwił się, że coś takiego jest w okolicy, w końcu on nie pamięta, żeby kiedykolwiek była tu linia kolejowa…, więc i mostu nie powinno być, ale… to może byś stary nieużywany wiadukt…
W końcu żegnamy się i ruszamy dalej, droga początkowo asfaltowa, zmienia się w polną, pojawiają się kamienie, koleiny, błoto, dojeżdżamy do skrzyżowania ścieżek, czytam opis punktu i się śmiejemy, już widzimy jak nazajutrz tubylcy krążą po okolicy szukając wiaduktu kolejowego…. :), jakimś cudem Darek przeczytał opis 5-ki, a nie 6-ki ;P.
Podjeżdża ktoś autem terenowym, pewnie właściciel pola, chwila rozmowy, pytamy się o krzyż, mówi że kiedyś była tam droga, ale została zaorana. Na mapie nie ma jednak drogi, od początku było wiadome, że czeka nas marsz na azymut przez pole – ok 250m..
Ruszam, przechodzę może 5-6 metrów i… jest lampion. Uuuu to chyba pomyłka organizatorów… krzaki co prawda są, ale krzyża nie ma, bo jest głęboko w polu. Niby dla nas dobrze, ale jeżeli ktoś szedł/jechał z drugiej strony to może mieć poważny problem ze znalezieniem tego miejsca. Za to należy się duży minus organizacyjny. Ciekawi mnie ile osób mogło na nim utknąć… Pod warunkiem, że faktycznie zaliczało go z drugiej strony od Doliny Będkowskiej.
Zarejestrowani i szczęśliwi, że nie musieliśmy się przedzierać przez zaorane pole kierujemy się na Moczydła i asfalt w Brzezince. Znowu jest nieźle, znowu da się normalnie jechać, Kierujemy się na Kobylany i dalej Karniowice, w których mieliśmy skręcić na Bolechowice, jednak zmęczenie dało o sobie znać i skręciliśmy na południe, w zasadzie po kilkuset metrach zdaję sobie sprawę, z pomyłki, ale Darek pędzi z górki…, nie mam ochoty go zawracać, olejemy 9-kę i tyle, wiele to już nam nie zmieni, a przynajmniej szybciej będziemy na mecie w cieple… Lądujemy w Zielonej Małej i jedziemy na Brzezie by zaliczyć jeszcze 11-kę którą mamy po drodze. Tym razem prosta nawigacja, chociaż końcówka również pod górkę. Na podjeździe spotykamy zawodników na trasie „Adventure 180” – muszę przyznać, że dopiero oni są „zboczeni” w sumie mają ok 140 km na rowerze, maraton z buta i kilkanaście km kajakiem. Na trasie są od 22:00 w piątek… Na całość mają 40 godzin…, szacun.
Odnajdujemy nasz punkt „11- Brzezie Szlacheckie – krzaki za kapliczką” na lampionie piękny numerek 69 :). Rejestrujemy się i w drogę, do trzynastki w okolicach Bronowic. Wracamy do asfaltu i kierujemy się na Rząskę, Mydlniki by odbić na Bronowice i zaczynamy poszukiwania „13 – Kraków – Fort 41a – w środku”. Mapa w tym miejscu jest mało czytelna, zbyt dużo informacji, zresztą to nie jedyne takie miejsce dzisiaj. Tak po prawdzie to przydały my się rozświetlenia punktów, przy czymś takim. W końcu dojeżdżamy do skrzyżowania 3 przecinek, sprawdzamy pierwszą, kończy się zbyt szybko…, wracamy, sprawdzamy druga i dojeżdżamy na szczyt wzniesienia…, chwilę później jesteśmy na szczycie betonowej budowli, to chyba to, teraz trzeba jakoś zejść i poszperać w środku.
Fort okazuje się niesamowicie rozległy, wielkie przestronne pomieszczenia i korytarze robią wrażenie. Depczemy za to przez cały czas po stertach potłuczonych butelek, szkoda, że to miejsce nie zostało w jakiś sposób zagospodarowane, myślę, że mogło by się stać jedną z atrakcji Krakowa, tym bardziej, że rozciąga się stąd piękny widok na Kraków. Odnajdujemy lampion, rejestracja i wychodzimy… Przed wyjściem Darek słyszy jakiś dziwny dźwięk, zatrzymujemy się, słychać delikatne ssssss… wąż?
Nie…, na tej ilości szkła nie ciężko złapać panę… ;), ale pierwszy raz zdarzyło mi się to podczas prowadzenia roweru . Kawałek dalej gdy wyszliśmy już na ścieżkę wymieniam dętkę. Przed nami jeszcze przynajmniej kilkanaście km. Ubłocone koło jakoś nie pomaga podczas wymiany, trochę czasu schodzi, a już na asfalcie czuję bicie na tylnym kole, na bank opona źle siedzi. Tyle, że teraz już tego nie będę poprawiał, nie dzisiaj.

Noc w mieście © amiga

Wracamy do Mydlnik i odbijamy na Bielany, długi naprawdę długi podjazd…, szkoda że jest tak ciemno, z mapy wynika, że miniemy kolejny Fort - 38 Skała, a szkoda, bo wygląda przynajmniej na mapie na wielki. Tyle, że w tej ciemnicy widzimy max 30-40 metrów przed sobą… Zastanawiamy się nad miejcem wjazdu w kierunku naszego punktu „16 – Kraków – Lasek Wolski – dołek”, początkowo chcemy zrobić to od strony Bielan, jednak zjechać tylko po to aby za chwilę podjeżdżać pod Klasztor Kamedułów wydaje się niezbyt trafionym pomysłem, zostają jeszcze dwie alternatywne ścieżki, pierwsza to zielony szlak pieszy, na którym trzeba będzie odbić w przecinkę łączącą go z niebieskim szlakiem pieszym, albo nieco dalej za Gumańczym Dołem przez stadninę, powinniśmy dotrzeć w okolicę Srebrnej Góry gdzie trzeba będzie poszukać naszego punktu, jako jedynego posiadającego rozświetlenie. Dobrze, że jest bo na mapie jest tak nawalone iż nic nie widać, szlaki o oznaczenia nakładają się na siebie zasłaniając to co jest istotne dla nas. Początkowo jedziemy więc czarnym szlakiem który wyprowadza nas w okolice ogrodzenia klasztoru, z rozświetlenia wynika, że powinniśmy jechać jednak innym szlakiem, prawdopodobnie niebieskim (oczywiście na rozświetleniu nie ma oznaczeń szlaków), który powinien nas poprowadzić nieco bardziej z północnej strony „jaru?”. Na szczęście jest to stosunkowo nieduży teren więc zawrócenie i ponowny najazd to nie problem, jedziemy dalej, prowadzą w sumie 3 szlaki, żółty który szybko odbija na północ, a dalej lecą 2 pozostałe, czyli niebieski i czerwony. Dojeżdżamy do rozwidlenia czerwonego i niebieskiego. Ten pierwszy prowadzi na wschód, a niebieski to ten którym prawdopodobnie odbija na południowy wschód i tym idziemy. Lampion powinien być gdzieś niedaleko…. Trafiamy, jest nawet dołek. ;P
Analiza mapy i najlepszym wariantem będzie zawrócenie na czarny szlak i zjazd do szosy 780. Zjazd to zbyt dużo powiedziane, robi się cholernie stromo, masa błota, liści i śliskich kamieni/skałek. W którymś momencie czuję jak rower tańczy na tym czymś, hamowanie niewiele daje. Cudem udaje mi się zatrzymać na jakimś krótkim wypłaszczeniu. Psycha nie pozwala mi na kontynuację jazdy, krzyczę tylko do Darka aby uważał, bo jest niebezpiecznie. Sprowadzamy rowery…
Jak miło zobaczyć stację © amiga

Szosa…, chwila na odreagowanie i ruszamy, jest nawet ścieżka rowerowa wzdłuż, korzystamy z niej, kilka km dalej wołam do Darka, zauważam po prawej stację Orlenu to… obietnica uzupełnienia elektrolitów, cukru… itp… Decyzja… Hot-Dogi :) największe jakie są…, jakiś energetyk, kola….
Już w centrum © amiga

Szybko odzyskujemy wigor, siły… rodzi się refleksja, czemu nie zajechaliśmy na stację tuż po OS-ie? Ech… Kończymy bułę z parówą i jedziemy nieopodal do „15 – jaskinia jasna – w środku”.
Jaskinia jasna © amiga

Jaskinia a w zasadzie dwie jaskinie są ukryte za drzewami… Ale mapa w tym miejscu wyraźnie wskazuje, że gdzie powinny być skręcamy i jest :), szybko rejestrujemy się przy lampionie i pozostał nam ostatni punkt do zaliczenia w centrum Krakowa – „14 – Kraków - Stare miasto – parkomat P244 Plac Św. Ducha”.

Widać już parkomat © amiga

Jedziemy przez całą długość starego miasta, nie spieszy nam się, jest pięknie…, ten klimat, Ci ludzie, porównać mogę to jedynie chyba z Wrocławiem… Stajemy na chwilę na rynku i szybko zaczepia nas jakiś student, który też miałby ochotę na przygodę :), wymieniamy kila zdań i lecimy szukać placu Św. Ducha… Powinien być wysunięty na północ od rynku.
Specjalnie długi nie błądzimy, już po kilku minutach odnajdujemy plac i parkomat, za to miny taksówkarzy gdy płacimy w parkomacie, aby mieć bilety… bezcenne :). Jestem ciekaw co sobie myśleli…, pewnie nie my pierwsi i nie ostatni byliśmy w tym miejscu.

Na Rynku w Krakowie © amiga

W dość dobrych nastrojach kierujemy się na północny-zachód do bazy, do WKS Wawel. Znowu trochę odzywa się zbyt duża skala miasta… niewiele na niej widać, jednak trafiamy prawie bezbłędnie na miejsce, prawie bo na samym końcu próbujemy podjechać od drugiej strony i natykamy się na zasieki :). Dojeżdżamy na stadion i do budynku, jest meta…, oddajemy chipy i zastanawiamy się co dalej? Idę do kibelka i…. czuję swojskie klimaty jak w pociągach Regio… można kierować się po zapachu. Warunki pozostawiają tutaj sporo do życzenia, chociaż na Transjurze (meta była w tym samym miejsu) nie zauważyłem takiego problemu, może dlatego, że peleton mocno się rozciągnął i nie było zatorów. Ośrodek najlepsze lata ma już dawno za sobą…, ale można by pomyśleć o tym, że przy takiej ilości ludzi będzie potrzebne więcej prysznicy i kibelków…?
Decydujemy się na powrót na Śląsk, pakujemy rowery na samochód i drogę… 80 minut później już w Zabrzu… Możemy w końcu przemyśleć ten występ… tą jazdę… Zabił nas OS… Na kolejnym musimy inaczej zaplanować przejazd, nawet dokładając 100% dystansu, to przy 1:12500 to nie ma wielkiego znaczenia. Przypuszczam, że zwycięzca dokładnie tak zrobił… Z chęcią poznałbym jego relację… i trasę zaliczenia os-a.

Pora na Goczałkowice

Poniedziałek, 11 listopada 2013 · Komentarze(2)
AYREON - Computer Reign (Game Over)


Święto niepodległości..., mam chwilę czasu, dzisiaj jednak plan obejmuje wyjazd do Pszczyny, chociaż jak siebie znam to wyląduję na tamie w Goczałkowicach..., to niewiele dalej...
Sms... to MonsteR, dowiaduję się, że Devil, podjedzie do mnie po olej mineralny do hamulców, mi już niepotrzebny, bo w Avidach jest DOT. Około 11:00 chwila rozmowy, przekazuję pudełko i żegnamy się. Może 10 min. później jestem już na rowerze, jest chłodno, ale co mi tam. Jeżeli nie będzie lalo to zupełnie mi to nie będzie przeszkadzać. Początkowo omijam teren, jednak już w Tychach wjeżdżam w pierwszy napotkany las :). nawieźli tutaj jakiegoś białego paskudztwa, na ubraniu i rowerze pojawiają się początkowo małe później coraz większe białe plamy..., może km dalej mam dla odmiany czarne bajora, przez które muszę się przeprawić. Zaczynam żałować, że nie wziąłem błotników...
Za Żwakowem odbijam na Paprocany, ponownie las, ponownie trochę błota, za to ktoś miejscami nawiózł kamieni..., źle się po czymś takim jedzie... dobrze, że to nie cała droga...chyba jednak wolę błoto ;P
Wjeżdżam na drogę techniczną wzdłuż wodociągu...., teraz prosto, proso, prosto i jestem na wysokości Pszczyny, odbijam w polną drogę prowadząca wzdłuż „1-ki” i chwilę później dojeżdżam do Goczałkowic Zdroju, tyłami obok stawów kieruję się na tamę, ale coś mnie zaskakuje, bardzo niski poziom wód w nich..., w zasadzie mam wrażenie, że zostały spuszczone..., czemu? Coś się stało... gapię się i jadę i... przednie koło wpada mi to jakiejś dziury zalanej wodą, to nie mogło skończyć się inaczej niż lotem nad kierownicą, na szczęście, rower tym razem mnie nie goni....
Krótkie sprawdzenie czy rower cały, jest dobrze, teraz pora sprawdzić czy mi nic się nie stało..., wygląda na to że obtłukłem sobie tylko kolano :) Ruszam dalej, jestem już na zaporze, 10 min przerwy na banana, energetyka, batona i pora wracać... tyle, że tym razem już centralnie przez Pszczynę, przez park, pałac, Odbijam na Jankowice, a tam wracam na drogę techniczną, kilka km dalej zatrzymuje mnie jakiś samochód kierowca się piekli bo nawigacja prowadzi go do Studzienic po tej drodze, gdzie ledwo mieści się osobówka... Pewnie miał włączone drogi gruntowe..., jak ktoś jest idiotą... to nawigacja mu nie pomoże... miałem trochę zabawy ale dałem m 2 opcje... ale jechać już dalej i przemęczyć jeszcze 3-4km albo się wrócić i odbić na Pszczynę i dopiero dalej skręcić na Studzienice..., wybrał opcję pierwszą, w sumie wyboru nie miał specjalnie, bo zawrócić się nie dało ;P...
Mam nadzieję że dojechał :), a ja ruszyłem dalej..., Kobiór osiągnięty, wkrótce Tychy, i dojeżdżam do rogatek Katowic, skręcam na Piotrowice i kieruję się do Ochojca... Jestem w domu :)
Rower nadaje się do gruntownego czyszczenia a ja do prania :)

Udany wypad :) i fajny dzień na rower...

Na zaporze w Goczałkowicach © amiga


Po co czyśiłem rower ? © amiga


Jakiś bikeboy? © amiga

Kaczawska wyrypa - poza mapą...

Piątek, 4 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
PAMPELUNA - Źli Chłopcy


Dojeżdżamy do bazy... Do Świerzawy..., mało osób.. jeszcze mało, jest trochę czasu do startu..., chcemy to wykorzystać na sen... rozkładamy karimaty, śpiwory.... i... Darek usypia w ciągu chwili... , za to ja za diabła nie mogę usnąć... zbierają się kolejni zawodnicy, jest szum..., masakra...
W końcu daję za wygraną, zaczynam powoli się przygotowywać, ubrania, plecaki... itp...
Jestem przeziębiony jak diabli, lecę na prochach..., te kilka godzin wytrzymam..., do plecaka pakuje Vicksa i w razie czego wiatrówkę i przeciwdeszczówkę. Pomimo tego, że prognozy nie zapowiadają opadów.

Jest godzina do startu..., pora coś zjeść, przygotować rowery..., czas gdzieś ucieka w zastraszającym tempie..., coś niesamowitego..., w efekcie przed odprawą nie wszystko jeszcze gotowe...

Jest trochę czasu by się zdrzemnąć © amiga


Odprawa

Dostajemy kilak informacji, wyjaśnień, rozświetlenia okolicy PK i oczywiście mapy w skali 1:50000. Całość robi wrażenie profesjonalizmu, zresztą podobnie jak na Rudawskiej Wyrypie, którą wspominam bardzo dobrze... Budowniczy trasy dołożył wszelkich starań aby nie wszystko się zgadzało. Czekają nas 2 pętle po ok 75km i ok 3km przewyższeń na całości...

W końcu wybija godzina S..., pochylamy się nad mapą i wykreślamy nasz wariant..., wariant pierwszej pętli...

Planowana kolejność PK: 31, 35, 36, 33, 42, 45, 43, 41, 38, 44, 40, 39, 37, 32, 34 i przepak na 00.
Czasu jest sporo, powinniśmy dać radę zaliczyć całość....

Ruszamy w końcu..., większość ludzi już popędziła na punkty przed nami, ale mamy na tyle doświadczenia iż wiemy, że na tych maratonach nie wygrywa ten kto szybko wystartuje, tylko ten kto dobrze zaplanuje całą trasie i dobrze nawiguje.

31 – Samotne drzewo na skrzyżowaniu dróg

Wyjeżdżamy z miasteczka, skręcamy w boczną drogę i mamy pierwszy podjazd..., część osób wraca z PK z namierzeniem drzewa nie ma problemu, odblaski naszyte na lampiony są genialne, pomagają niesamowicie, zresztą na Rudawskiej było podobnie...

35 – Ruiny budynku, PK od zachodniej strony

Ruszamy i Darek zauważa, że z dojazdem chyba nie będzie tak lekko, droga jest po drugiej stronie rzeki, tyle, że nie ma przejazdu, ścieżki, musimy się nieco wrócić i podjechać z drugiej strony...
droga zmienia się dalej w ścieżkę, później ścieżynkę, mamy mieć przecinkę, tyle, że jej nie widać..., może jesteśmy w złym miejscu? Psu ujadają w okolicy, a my pochyleni nad mapnikami analizujemy możliwe warianty, ruszamy i spróbujemy się przebić nieco dalej..., ścieżka jest, tyle, że znowu coś nie do końca się zgadza, budowniczy coś wspominał o tym, że część ścieżek została niedawno zaorana, nie ma ich... pomimo tego, że jeszcze tydzień, dwa tygodnie temu jeszcze istniały..., w końcu opłotkami docieramy do kępy drzew, wygląda na to że Pk powinien być gdzieś między nimi. Z innej strony docierają kolejni zawodnicy, w czwórkę przeczesujemy zarośla i. Znajdujemy lampion, perforator..., wracamy do miasta

33 – koniec skarpy od północnej strony

Patrząc na warstwice, decydujemy się wpierw zdobyć PK 33, a dopiero później 36... przed nami spory przelot po szosach do Wojcieszowa. W mieście wbijamy się na „normalny asfalt” na drogę oznaczoną jako 328, która ma nas doprowadzić w okolice punktu... jakieś 5-6km przed nami...., zaczynają się podjazdy..., chyba zaczyna się wyłączać myślenie, coś mi się nie zgadza, ale nie dzielę się tą myślą z Darkiem, czegoś mi brakuje.... po pierwsze mam wrażenie, że kierunek jest początkowo delikatnie nie taki, brakuje mi rzeki w pobliżu drogi, ale jest ciemno..., może to dlatego...
Przy drodze stoi znak... podjazd 11% 1.5km – masara..., robi mi się ciepło..., coraz cieplej, już nie zastanawiam się nad drogą, cisnę pod górę..., jakaś miejscowość, próbuję ją zlokalizować na mapie, ale nie ma jej, może część małych wiosek została usunięta z mapy podobnie jak na Rudawskiej Wyrypie? Chwila rozmowy z Darkiem, wniosek mamy podobny, do Wojcieszowa musi być już niedaleko...
Pojawia się kolejna nazwa miejscowości „Podgórki”, również nie widać jej na mapie, wyciągamy podobne wnioski jak wcześniej i pchamy dalej, nazwa bardzo mi się nie podoba, szybko okazuje się że jest adekwatna do tego na co trafiamy, kolejny znak o podjeździe, tym razem 2.5km 11% nachylenia... Ciśniemy ile wlezie..., ciężko jest... w końcu wjeżdżamy na szczyt... przed nami piękna panorama rozświetlonego Wojcieszowa... chwila, chwila..., tylko czy Wojcieszów jest tak wielki..., coś się bardzo nie zgadza..., spoglądamy na mapy..., zjeżdżam kawałek w dół, nie ma drogi która powinna być..., sprawdzam okolice, nie ma rzeki... chwila rozmowy z Darkiem, obydwoje nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, jedno jest tylko pewnie to miasto na dole to musi być Jelenia Góra, tylko czemu nie ma jej na mapie?
Chwila zastanowienia, podjeżdżam do słupka w pobliżu jest oznaczenie drogi – 365 #@$!
Pochylamy się nad mapą..., mieliśmy jechać 328, gdzie jesteśmy, co się stało... okazuje się, że w Starej Kraśnicy źle skręciliśmy, 328 odbijała w lewo a my pojechaliśmy prosto, przegapiliśmy zjazd i wyjechaliśmy poza mapę...
Kombinujemy jak to naprawić i... popełniamy drugi poważny błąd, zamiast się wrócić, w końcu byłoby z górki decydujemy się zjechać do Jeleniej Góry i tam poszukać drogi na Wojcieszów...
Długi kilku kilometrowy zjazd..., jesteśmy w mieście, szukamy interesującego nas zajazdu, ale znaki wskazują nam powrót tą samą drogą którą tu przyjechaliśmy..., tyle, że teram byłoby kilka km pod górę... nie mamy na to ochoty..., kombinujemy i postanawiamy wbić się w 3-kę... Po drodze odbijemy na Wojcieszów...
Odzywa się moje przeziębienie i długi zjazd, jest mi cholernie zimno..., ubieram wiatrówkę..., jestem wściekły na siebie, czemu nie podzieliłem się swoimi wątpliwościami wcześniej z Darkiem? Po diabła zjechaliśmy do Jeleniej Góry? Chyba zahipnotyzowały nas światła wielkiego miasta...
Znowu jest pod górkę..., znowu robi mi się ciepło... gdzieś po drodze, chwila przerwy..., krótka rozmowa..., rzut oka na liczniki... i chyba odpuścimy sobie maraton, to nie ma wielkiego sensu, straciliśmy 3 godziny przez własną głupotę, własne błędy..., zaliczymy tylko bezwzględne minimum (8PK) i wracamy do bazy...
Odpuszczamy z założenia punkty w Wojcieszowie, jedziemy na te w pobliżu lipki, przed nami długi zjazd..., ale... zrywa się silny porywisty, boczny wiatr... niby jedziemy po szosie, niby jest oświetlenie uliczne i widać wszystko dookoła, ale co chwilę hamuję..., wiatr spycha mi rower to w jedną to w drugą stronę... chyba po raz pierwszy w życiu wjeżdżam na chodnik... nie czuję się pewnie na rowerze..., kilka razy wiatr dość mocno przygina mnie do ziemi..., jakimś cudem nie zaliczam gleby...,masakra...

Skręcamy na północ, w zasadzie na północny wschód, mamy wiatr w plecy. Czuję jak kolejne porywy pchają mnie do przodu, jednak takie żabie skoki nie cieszą, dookoła latają liście, jakieś drobne połamane gałęzie, niewiele brakuje a wjechalibyśmy na złamany konar..., jedziemy ostrożniej..., zastanawiamy się z której strony coś na nas spanie...

Dojeżdżamy do Lipy, tym razem dokładnie sprawdzamy mapę, wybieramy ścieżkę i jedziemy na
42 – skrzyżowanie dróg, niby droga prosta, bez odchyleń, jednak to co dzieje się z pogodą jest nie do opisania...., znowu a drodze gałęzie, trochę większych konarów... jednak dojeżdżamy na miejsce, dobrze, że chociaż trochę las osłaniał nas przed wichrem..., podbijamy karty i pora wracać, po drugiej stronie Lipy tuż za Jastrowcem znajduje się kolejny punkt 45 – narożnik lasu.

Po drodze spotykamy sporą grupę bikerów... Wichura się wzmaga... w kilku miejscach na drodze leżą grube gałęzie, wymijamy je... docieramy do przecinki która ma nas doprowadzić do celu, jednak coś się nie zgadza..., brakuje kolejnej przecinki, coś jest nie tak z kierunkiem, zawracamy, odszukujemy zarośniętą ścieżynkę, to nasza przecinka. Kilkaset metrów dalej ścieżka zanika w polu, w zaoranym polu..., jedziemy na azymut...odnajdujemy naszą ścieżkę..., trafiamy na lasek... i odnajdujemy punkt, możemy wracać. Jadę z tylu, tuż za Darkiem.., widzę, jak walczy z wiatrem, rower jest mocno przechylony..., czuję, że mnie spycha na prawo....., gdzieś w głąb pola... wykorzystuję chwilę ciszy, przerwę w dmuchaniu, i wracam na właściwy tor...
Dojeżdżając po raz kolejny do Lipy natrafiamy na złamaną topolę..., to już nie jest śmieszne...
Gdzieś po głowie chodzi mi aby odpuścić już maraton, to nie są normalne warunki..., jeszcze chwila i będzie walka o przetrwanie...

Kolejnym punktem miał być 43 jednak w pobliżu jest jeszcze 41 – zagłębienie terenu, wewnątrz.
Odsłonięty teren, ale wiatr słabnie, dość niespodziewanie..., po kilku minutach w zasadzie pozostaje po nim wspomnienie..., nie ma śladu po tym co się działo, może to była jakaś miejscowa anomalia pogodowa? Na drodze nie ma połamanych gałęzi... dziwne...

W pobliże PK docieramy dość szybko, odnajdujemy lapion, podbijamy karty, chwila na banana i jedziemy na

43 – skrzyżowanie dróg
Z mapy i rozświetlenia wynika, że nie powinno być problemów, droga szybko mija, Darek robi się rozmowny, chyba już się pogodził z nienajlepszym występem..., Lampion widać z daleka, nie ma problemów z jego odnalezieniem...

Do zaliczenia pozostały tylko 2 punkty.. kierujemy się na
38 - koniec drogi... dość długi przelot, i coś się nie zgadza... być może zbyt duża niedokładność przy mierzeniu, wjeżdżamy nie w tą przecinkę..., zawracamy i szukamy kolejnej..., zaczyna świtać...,w końcu jest..., przecinka wygląda zdecydowanie lepiej, wyjeżdżają z niej rowerzyści z numerkami startowymi..., byli już na punkcie... nie powinno być źle, a jednak.. chwilę zajmuje nam odnalezienie lampionu...

Budzi się dzień © amiga


Zaczyna się rozwidniać wyłączamy lampki, pozostał ostatni punkt do zdobycia, jedziemy przez Świerzawę..., wjeżdżamy na właściwą drogę i mamy długi podjazd..., dobrze, że jest rozświetlenie, na mapie okolica PK 34 – skrzyżowanie dróg, wygląda nieco inaczej, w efekcie przejeżdżamy punkt... i musimy się cofnąć jakieś 250m.. ale lampion znaleziony.... karty podbite, wracamy do bazy.

Wschód słońca © amiga


Oddajemy karty z informacją, że dzisiaj kończymy, nie jedziemy na drugą pętlę... Chwila rozmowy... z Organizatorami, są w szoku... że zaliczyliśmy Jelenią Górę..., zresztą jak i inni którym oznajmiamy naszą decyzję..., w sumie zamiast 75km i 16 PK zaliczamy 8 i 100km... ponad 40km i 3 godziny kosztowała nas nocna eskapada do Jeleniej....

Piękne światło... kolory.... wszystko © amiga


To nie był nasz dzień, to nie był nasz najlepszy występ, ale... zamiast być wściekli z jakiegoś powodu bawi nas ta sytuacja... :)

Pusto..., większość zawodników na drugiej pętli © amiga

Galicja Orient dzień 1

Sobota, 28 września 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Lady Punk - Mała wojna


Piątek wieczorem… rower przygotowany, podjeżdża Darek i… ruszamy do Bochni na Galicja Orient. Ciężko powiedzieć/napisać czego się spodziewać, jedno jest pewnie. Nie będzie lekko… Rok temu Krzeszowice, wiosną Miechów. Na dokładkę to Beskid Wyspowy z którym miałem już okazję się spotkać, jest niesamowicie wymagający, tu nie ma pasm…, tutaj każda górka jest wyspą. Górki mają stosunkowo niewielkie wysokości, ale suma podjazdów szybko się kumuluje.

Niesamowice pusto © amiga


Dojeżdżamy do bazy i… jest pusto, przed nami dojechała tylko jedna osoba… trochę to zaskakuje, patrząc na listę startową. Dopiero w okolicach 21-22 zaczynają dojeżdżać kolejni zawodnicy. Jest w końcu czas aby porozmawiać ze znajomymi.
Sobotni poranek.

Na szczęście rano jest już zdecydowanie więcej zawodników © amiga


Jest trochę czasu do startu, możemy na spokojnie przygotować rowery i siebie. Dostajemy do ręki mapy. Wykreślamy nasz plan działania zakładając, że objedziemy całą trasę…, chyba nie doceniliśmy organizatorów…

Na odprawie przed szkołą © amiga


Zaczynamy od

PK1 – Róg lasu

Na dzień dobry wyjazd z Bochni i oczywiście pod górkę…, pomimo chłodnego poranka jest mi niesamowicie gorąco, szukając drogi dojazdowej gdzieś ją przegapiamy, wjeżdżamy nieco dalej w przecinkę niedaleko cmentarza, początkowo zjazd po trawie, później podobny podjazd…, pk znaleziony, karty podziurawione, zdejmuję część ubrania… ciepło..

PK6 – Leśniczówka

Lęsniczówka, w zasadzie za nią © amiga


Zjeżdżamy inną ścieżką niż przyjechaliśmy, nie ma jej na mapie, ale kierunek właściwy, w efekcie lądujemy na podwórku jakiegoś gospodarstwa, krótka wymiana zdań z przemiłym gospodarzem i jedziemy dalej, leśniczówka na swoim miejscu, lampion też.., jest nieźle, tylko znowu jest mi chłodno, ubieram się ;)

PK3 – Skrzyżowanie ścieżki z potokiem, 20m w górę Potoka

Z dojazdem nie ma specjalnego problemu…, rozmieszczenie lampionów jest perfekcyjne…, jednak spoglądam na zegarek…, czas zdobywania kolejnych PK jest zatrważająco długi, tzn… czas przejazdu zajmuje nam stanowczo za dużo cennych minut…, nie wróży to dobrze…

PK5 – Most/fosa

Zamczysko w Nowym Wiśniczu © amiga


Z mapy wynika, że lampion umieszczony będzie przy zamku w Nowym Wiśniczu, ile się da jedziemy asfaltami, tylko tak możemy podgonić…, perforator odnaleziony i możemy ruszyć dalej…

PK9 – U zbiegu potoków

W okolcie punktu docieramy bez większych problemów, jeszcze tylko skok przez strumień i… kolejne dziurki znajdują się na naszych kartach.

No to hyc.. przez strumień © amiga


PK7 – Skała na północnym stoku
Spoglądamy na mapę, do kolejnego PK mamy 2 warianty dojazdu… wybieramy ten niby krótszy, jednak dość wredny podjazd, właściwie podejście zabiera nam kolejne cenne minuty…, jednak lepiej byłoby się wrócić… kawałek i pojechać szosami, za to okolica i widoki wynagradzają wspinaczkę.

Może trzeba było się wrócić? © amiga


W końcu dojeżdżamy w okolice PK oznaczonego !!!. Bardzo strome podejście… rowery zostają na dole, nie ma sensu ich targać ze sobą…, szczytami docieramy na PK, szybkie dziurkowanie i powrót…, znowu kilkanaście min… w plecy ech…

Przynajmniej grzybów pełno wszędzie © amiga


PK8 – Skrzyżowanie dróg leśnych
Prawdę powiedziawszy nie pamiętam tego PK, więc musiał być banalny….

PK15 – Zbieg dwóch jarów

Idziemy szukać PK © amiga


Za to ten punkt pamiętam…., gdy dojeżdżamy na miejsce widzimy w okolicy przynajmniej kilka miejsc mogących pretendować do miana takiego skrzyżowania…, pierwsza myśl, będą problemy z odnalezieniem PK, a jednak lampion jest widoczny… i po raz kolejny na miejscu…, korydujemy też nasze plany, nie ma mowy o zaliczeniu wszystkich punktów, tylko ile ich odpuścić…, najważniejsze jest aby dotrzeć do mety przed limitem czasu…

Szczęśliwy tropiciel PK © amiga


PK14 – Skała obok szczytu

Przed miejscem gdzie spodziewamy się PK natykamy się na plątaninę ścieżynek… prowadzących w rożnych kierunkach… , trochę błądzenia, jednak słyszymy tutaj jest…, korzystamy z informacji, podbijamy karty, odpuszczamy kilka punktów:

Kto rozmieszczał te punkty © amiga


PK 16 - Szczyt ogrodzenia przy kapliczce
PK 13 - Zarośnięta polana pd-wsch róg
PK 17 - Stos kamieni na granicy lasu
PK 18 - Stos kamieni na granicy lasu
PK 12 - Południowy róg zagajnika
Tych dzisiaj już nie zaliczymy, trochę szkoda, ale lepiej nie igrać z czasem…

Chyba zaczyna się wypogadzać © amiga


PK11 – U zbiegu potoków

Tylko czemu tak wieje? © amiga


Jadąc na ten punkt szosą, coś nam się nie zgadza, nie ma ścieżek od południowego wschodu…, a może ich nie zauważyliśmy po prostu…, podjedziemy z innej strony… wzdłuż strumienia, jednak tutaj też jest trochę namieszane ze ścieżkami i w efekcie mamy gratis 500m podjazd, gdy
Jest i strumień..., teraz trzeba namierzyć skrzyżowanie © amiga


orientujemy się, że ścieżka skręciła i jedziemy nie w tym kierunku…, zawracamy, wjeżdżamy w jedną wcześniej, tym razem jest dobrze… dojeżdżamy w pobliże miejsca gdzie powinien być lampion… chwila szukania i jest…

...i Hop sasa © amiga


Pk10 – Drzewo przy dawnej drodze

Jadąc mamy PK w zasadzie w pobliżu, jednak czas leci nieubłagalnie, patrząc na poziomice postanawiamy go odpuścić, możemy stracić zbyt wiele cennych minut. Kierujemy się na

PK4 – Skraj lasu przy szczycie

Długi przelot po szosach, później trochę terenu… w sumie nie ma tragedii… chociaż mam serdecznie dość podjazdów na dzisiaj…

PK2 – Przepust

Ostatni punkt do zaliczenia przed metą…, jednak prowadzi do niego dłuuuugi podjazd… i krótki zjazd w kierunku Bochni, skręcamy w boczną drogę, trochę zamieszania z kierunkami, ale jest.. powrót na szosę i pędzimy do mety…, ostatni podjazd i… chwilę później rowery rozpędzają się do ponad 60km/h…, dobrze, że nie było policji…:)

W oczekiwaniu na pizzę © amiga


Już na mecie, chwila oddechu, szubka kąpiel i idziemy w towarzystwie do pobliskiej Pizzerii, później sklepu… i możemy nacieszyć się dłuższym after/before party w bazie… Wieczór kończy się ok. pierwszej w nocy… Pięknie było

Wariant opracowany przez organizatorów, nasz był bardzo zbliżony © amiga

Bike Orient - Okolice Bełchatowa

Niedziela, 22 września 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Hey i Agnieszka Chyli-ska - Angelene -MTV Unplugged


Kolejna edycja Bike Orientu, tym razem czekają nas zmagania na odcinku ok. 80km w okolicach Bełchatowa.
Dojeżdżamy sporo przed czasem, jednak od samego początku wiemy, że lekko nie będzie, w zasadzie to będzie całkiem ciężko, jesteśmy po ok. 3 godzinach snu i 550km drogi samochodem z okolic Szczecina i po 190km rowerami na Jesiennych Trudach. Wariactwo…
Gospodarstwo agroturystyczne w którym jest zlokalizowana baza robi niesamowite wrażenie…, to jak mały hotel… wśród zieleni z domkami rozdzianymi po okolicy. Szczęka opadła.
Chwilę po przyjeździe spotykamy Andrzeja z firmy, rozmawiamy chwilę, będzie walczył o pudło…, my jednak nie mamy aż tak ambitnych planów, chcemy po prostu kawałek się przejechać, nie wiemy czy w ogóle damy radę siedzieć na siodełkach….
Rowery przygotowane, czasu jest jeszcze trochę, możemy porozmawiać ze znajomymi, w końcu jednak zbliża się godzina startu, dostajemy do rąk mapy w skali 1:60000 z czterema rozświetleniami w skali 1:25000. Siadamy i rysujemy plan.
Plan na dzisiaj….
4. Szczyt wzniesienia
9. Zbocze wyrobisko piasku
6. Bunkier
19. Zachodni brzeg strumienia
13. Skrzyżowanie drogi z rowem
1. Wieża widokowa
12. Wyrobisko piasku
17. Bunkier
12. Wyrobisko piasku
11. Punkt widokowy
3. Szczyt Wydmy
7. Przy drodze
5. Szczyt Wydmy
10. Osada Łowicka
14. Kaplica
18. Brzeg stawu
20. Brzeg stawu
15. Kaplica
16. Szczyt wydmy
8. spalony Dąb Cygański
Wyruszamy jako jedni z ostatnich, pierwsze 10 min trochę męczące…, nogi muszą się ponownie przyzwyczaić do wysiłku, mniej szlachetna cześć pleców również daje znać, że istnieje, jednak później jedzie się nadspodziewanie dobrze…, chyba wczorajsze przygotowania coś jednak dały :)
Do czwórki jedziemy pociągiem…, kilka osób przed nami, kilka za nami, nawet specjalnie nie patrzymy na mapy…, po co…, szybkie podbicie kart i lecimy dalej, do 9-ki sporo szos i otwartego terenu. Zimny zachodni wiatr daje siwe znaki…, niemniej punkt znowu zdobyty w wariancie pociągowym,

Za czym ta kolejka? © amiga


Miejsce szóstki wskazuje nam krzyż, okopy i oczywiście pobliski bunkier… dojazd to pierwsze spotkanie z piaskami…, co nas specjalnie nie dziwi, bo przecież część punktów wyraźnie sugeruje piachy. 19 zdobyta w pociągu… tyle, że tym razem to my wraz w Wojtkiem robimy za lokomotywę. Za tym Pk peleton zaczyna się rozrywać, pojawia się więcej piachu…, więcej terenu…, niemniej na kartach szybko pojawiają się kolejne dziurki.

Dość zaskakujące miejsce © amiga


Las krzyży © amiga


W końcu zbliżamy się do jedynki ma którym usytuowany jest bufet, mija dobre kilka minut, uzupełniamy zapasy kalorii i ruszamy dalej, po peletonie nie ma śladu, to dobrze, bo nie lubię pociągów, wyłącza się myślenie, a zostaje gonitwa, w końcu to nie o to chodzi, aby wspólnie

Jeziorko..., szkoda że jest tak pochmurno © amiga


jeździć od PK do PK… Przy wyjeździe lekko się zakręciliśmy i zamiast na szlak skręciliśmy na wschód, na szczęście szybko korygujemy trasę i wkrótce dojeżdżamy do kolejnego bunkra…, małe zamieszanie w ustaleniu kierunku wyjazdu, jednak kierujemy się niebieskim szlakiem rowerowym , to on ma nas wyprowadzić w okolice Woli Pszczółeckiej i dalej już szosami na PK 11. Po raz pierwszy spoglądamy na rozświetlenie, punkt jest na wydmie, najlepsza opcja to podjechać do podnóża i podejść kawałek, na szczycie spotykamy Andrzeja :), zamieniamy klika zdań i każdy leci w swoją stronę, tyle że na PK 3 również się spotykamy, tyle, że dojeżdżamy różnymi

Lampion na PK © amiga


szlakami/drogami. Dalej nieco więcej szos, w końcu można nieco odpocząć od piasku…, pięć punktów w bliskiej odległości, zaliczamy jest dość sprawnie, - 2, 7, 5, 10 i 14. W zasadzie nie schodzimy z rowerów… Teraz pozostały nieco dłuższe przeloty, spoglądamy na zegarem, mamy kilka minut w zapasie…, jest szansa na komplet PK. Mimo sporej odległości na 18 meldujemy się przed czasem, podbijamy karty i jedziemy na 20kę, poszło szybko tyle, że na drzewie jest napis PK, a lampionu nie widać… tel. do Piotrka okazuje się, że punkt jest tyle że ok. 100m dalej, w każdym

Kawałek dalej jest nasz PK © amiga


bądź razie punkt mamy zaliczony. Ruszamy na 15-kę, i nieco dalej jest lampion więc jeszcze raz stajemy, podbijamy karty i ruszamy.., dłuższy odcinek terenowy, ale kapliczki nie da się nie zauważyć. Pozostały 2 PK, mamy spory zapas czasu, cóż może się wydarzyć…
Wodnik szuwarek? © amiga



Szesnastka to kolejne rozświetlenie okolicy…, widzimy ukształtowanie terenu, opis PK, tyle, że coś nam się nie zgadza, wjeżdżamy w złą ścieżkę, odkrywamy to zbyt późno, wjechaliśmy od wschodniej strony, a mieliśmy wjechać od zachodu… wchodzimy na wydmę i czeszemy teren…, bez sensu jest za duża, zbyt rozległa… do bani… mamy 2 opcje, odpuścić punkt lub cofnąć sięi próbować odnaleźć właściwą ścieżkę…
Wybieramy 3 wariant… przechodzimy z rowerami przez wydmę… jesteśmy po właściwej stronie teraz pozostało ustalić z grubsza w którym jesteśmy miejscu… mamy hałdę od północy, a mamy mieć od wschodu…., jesteśmy za nisko… z grubsza kierując się kompasem i ukształtowaniem terenu w końcu odnajdujemy PK, podbijamy karty i wracamy na szosę…

Kapliczka.... ciekawe miesce © amiga


Pozostało 40 minut do zamknięcia mety, pozostał jeden punkt… ósemka… lecimy na wariata… dobrze, że odległości pomiędzy PK nie są zbyt wielkie… jest szansa na komplet…. Dojeżdżamy do dębu, w zasadzie jego szczątków bo jakiś baran 20 sierpnia 2012 roku spalił drzewo…, przyjechaliśmy ponad rok za późno… ech… na szczęście lampionu nikt nie spalił…, dziurkujemy po raz ostatni karty i możemy wracać do mety… dojeżdżamy ok. 16:35-16:40…
Gdyby nie ta 16..ka, gdyby nie ten błąd…, ale cóż…, gdyby babcia miała wąsy…., w każdym bądź razie dojechaliśmy przed czasem z kompletem punktów. Chyba jednak czegoś się uczymy… a po wczorajszych 190km to jest niezły wynik…, może częściej musimy organizować sobie takie weekendy…
Na mecie w końcu jest nieco więcej czasu na rozmowy ze znajomymi, na posiłek który ponownie jest rewelacyjny, atmosfera prawie rodzinna…, chyba jedna z lepiej zorganizowanych imprez…
Po 19:00 po dekoracji zwycięzców ruszamy w końcu do domu….., no może nie do końca, bo ja ląduję na Helence na małym After Party, jeżeli tak można nazwać 2 wypite piwa…, za to jutro będę miał skróconą drogę do pracy… :), może to i lepiej po takim weekendzie?

Bytomski VI Rodzinny Rajd Rowerowy

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · Komentarze(4)
ŁONO - domowe melodie


Sobota również pracowita, więc cóż można robić w niedzielę? Jedziemy na Rodzinny rajd do Bytomia. Standardowo mamy bardzo mało czasu, lecimy po szosach..., na miejscu jesteśmy może minutę, może 2 przed czasem, na szczęście organizatorzy mają lekki poślizg. Dzięki temu udaje się zamienić kilka słów ze znajomymi jeszcze przed startem.

Trasa może nie zabija, prawdę powiedziawszy, jeżeli miało to być to rodzinne, to widziałbym raczej jakieś leśne dukty, ścieżki, w końcu w Bytomiu trochę tego jest..., wyszła za to całkiem przyzwoita trasa nadplanowej masy krytycznej. W sumie fajnie zorganizowana, kilka drobiazgów zaskoczyło, począwszy od kurtyn wodnych, przez towarzyszącą nam policyjną obstawę, czy podążający za nami wóz z wodą pitną :)
Miłym akcentem był poczęstunek pod M1 w Bytomiu i ta grochówka na mecie....

Wcześniej Darek o tym pisał, ale zaskoczyła kolonia Zgorzelec, Bobrek, Karb. Wszystkich szkoda, ze względu na zabudowę, ale cóż polityka miasta jest jaka jest, nie można mieć wszystkiego, a na bobrek strach się zapuszczać nawet w dzień

Kurtyna w górę © amiga


Trochę bikerów się zebrało © amiga


W nowym stroju © amiga


Peleton się rozciągnął © amiga


Przerwa jakaś? © amiga


Na boisku, na boisku, tak stoimy sobie wszyscy © amiga


Prosimy nie strzelać © amiga


Rowerowy fotograf © amiga


Na górze jest chłodniej © amiga


Pod M1 w Bytomiu © amiga


Przepraszam, za czym ta kolejka? © amiga


Po powrocie na Helenkę, jeszcze chwilę zostaję w tej pieknej dzielnicy Zabrza, jednak mój czas się kończy, musze lecieć do Katowic, muszę się przgotować, w końcu to pierwszy dzień pracy po urlopie...

rajd* - My jedziemy po was w necie, Tak społecznie i za darmo

Sobota, 3 sierpnia 2013 · Komentarze(15)
Uczestnicy
STRACHY NA LACHY - I can't get no gratisfaction



*nazwa rajdu jest kalamburą do ew. odgadnięcia:
Nazwa jest 2 wyrazowa.
1. wyraz…
Przymiotnik utworzony na nazwy długowiecznego drzewa (może być szypułkowy lub bezszypułkowy)
2. wyraz…
To pierwszy człon nazwy luksusowego pociągu pasażerskiego, który kursował z Paryża do Konstantynopola (Stambułu)



Sobota wcześnie rano.
Ostatnie przygotowania i... wychodzę, pora ruszyć do Dąbrowy Górniczej na rajd*, impreza zapowiada się ciekawie, wyjątkowo z Darkiem mam się spotkać już na miejscu. Do bazy mam ok 30 km, specjalnie nie zastanawiam się nad trasą, z założenia pojadę szosami (oczywiście rowerem), tutaj liczy się czas... W skrócie Ochojec, Giszowiec, Mysłowice, Sosnowiec na całej długości i w końcu Dąbrowa Górnicza, tuż za dworcem PKP dogania mnie Kiri. Nawet mi to pasuje, nie muszę zastanawiać się nad trasą, ostatni raz na Pogoriach byłem ponad rok temu, więc końcówka miała być na czuja, azymut...itp. W międzyczasie udaje nam się chwilę porozmawiać..., kilka min później dojeżdżamy już do bazy.

W bazie rajdu © amiga


Na miejscu sporo znajomych m.inn: Tadzik1963, Dynio, Mandraghora (Zdezorientowani), Gak, GhostBikers-i, Noibasta, T0mas82, Kosma100 i pewnie wielu innych, którzy gdzieś przemknęli, z którymi udało lub nie zamienić kilka słów... . Czas do odprawy minął szybko i... zaczęło się...

Niezły numer © amiga


Odprawa delikatnie opóźniona z przyczyn technicznych... ? Zdarza się...

Kosma zaczyna tłumaczyć trasę, opisy, stara się przekazać jak najwięcej, ale w sposób tak chaotyczni i nieścisły, że w efekcie nikt nic nie wie... kolejna próba i jest ciut lepiej zaczynamy powoli łapać co autor ma na myśli.

W skrócie na mapach jest umieszczonych 10 punktów stałych, którymi są wbite w ziemię paliki z perforatorami, dodatkowo na trasie Giga znajduje się dodatkowych 11 punktów, które są umieszczone na mapkach przyczepionych do pięciu drzew w pobliżu, należy je samodzielnie nanieść na mapę..., dodatkowo pada informacja o istnieniu kilku punktów stowarzyszonych, tyle, że organizatorzy nie wiedzą ile ich rozwieźli (brawo) ;P, bo jak tłumaczą robili to w nocy???

W końcu następuje chwila rozłożenia map, prośba o ustawienie się w w dwuszeregu, po dwóch stronach...., Tomek walczy z mapami, a Monika wprowadza dodatkowy chaos informując, że dla trasy trasy pieszej i rekreacyjnej dodatkowe PK znajdują się na PK02..., zakazane drogi to S1 i 94 (to raczej standardowa informacja na maratonach, takie trasy są faktycznie niebezpieczne dla rowerzystów i pieszych). Dowiadujemy się też o zmianie opisu jednego z punktów, „to nie jest krzyż tylko drzewo”... spoglądamy na kartę z opisem punktów i przy 20 jest skreślona informacja o Krzyżu i dopisane odręcznie drzewo, pewnie więc o to chodzi.
Kolejna informacja: na lampionach znajdują się w razie czego kody gdyby ktoś ukradł perforator, w sumie dobre rozwiązanie... i o tym, że niektóre PK będą rozstawiane po starcie... (Oj....).

Dodatkowe PK do naniesienia na mapy © amiga


W końcu następuje chwila odkrycia położonych przed nami map..., jest dziesięć PK, podchodzimy do jednego z drzew i przerysowujemy punkty, tyle, że jest ich... 5 – miało być 11? Hmmm.. zaczynamy się domyślać, że pozostałe 6 to pewnie te na PK02, ruszamy na ten punkt, innej opcji nie ma. Na szczęście to niedaleko i nie zaburzy nam to specjalnie planów. W ciągu kilku minut znajdujemy się na miejscu i nanosimy na nasze mapy kolejne 6 punktów. Siadamy wygodnie na betonie i zaczynamy kreślić trasę.

Na PK02 również niespodzianka © amiga


W telegraficznym skrócie trasa ma przebiegać w następujący sposób: PK02 (na nim jesteśmy), PK18, PK12, PK04, PK11, PK03, PK15, PK05, PK06, PK21, PK09, PK07, PK08, PK10, PK14, PK20, PK17, PK16, PK19, PK13, PK01.

Ruszamy na PK18, długi przelot wzdłuż Pogorii IV, dojeżdżamy do krzyża – tłoczący się bikerzy wskazują nam miejsce, na punkcie nie ma perforatora, ktoś się nie bał i za...ł, trudno, przepisujemy kod z lampionu i ruszamy dalej,

PK 18 - gdzie ten perforator © amiga


na PK 12 po przeciwnej stronie jeziora, kolejny krzyż, lampion jednak na drzewie i po raz kolejny nie ma perforatora..., po co mieszkańcom perforatory, kradną tutaj na potęgę, trzeba lepiej pilnować swoich rzeczy...,

Tubylcy kradną perforatory na potęgę © amiga


przepisujemy kolejny kod i ruszamy na punkt umieszczony przy stadionie, jak do tej pory nie było żadnych niespodzianek, punkty zdobywamy w niezłym czasie...

Stadion sportowy im Stanisława Białasa © amiga


Ruszamy na PK11, na podjeździe widzimy lampion, tyle, że jest coś za wcześnie, jednak tłoczy się przy nich kilka osób...., z mapy wynika, że punkt powinien być kilkaset metrów dalej na innym skrzyżowaniu... w międzyczasie zatrzymuje nas biker schodzący z góry z paną, pyta pompkę, mamy dwie zostawiam mu swoją i proszę o oddanie w bazie..., jedziemy dalej, dojeżdżamy do punktu, jest również za wcześnie, zaczynamy podejrzewać, że coś jest nie tak z mapą, w komunikacie startowym jak byk było napisane, że mapy są 1:50000, nic, może nam się coś pomyliło. Jedziemy na podbój kolejnego PK03 przy remizie strażackiej w Trzebisławicach, kilka przydrożnych jeżyn pozostawia ślady na moich rękach, wyglądam jakbym się ciął nożem ;P

Na punkcie spotykamy Tadzika1963 i jedziemy razem do kolejnego punktu 15, po raz kolejny coś nam się nie zgadza z odległościami, w końcu spoglądamy na skalę, o żeż k..... skala jest 1:35000, może czepię się po raz kolejny, ale miało być 1:50000 wystarczyło o tym wspomnieć na odprawie...., ech.... kolejny kamyk do ogródka organizatorów..., dobrze, że w końcu to sprawdziliśmy, zaoszczędzi nam to problemów później... dojeżdżamy na punkt, piękne miejsce

Punkt widokowy © amiga


A PK i tak w krzakach :) © amiga


po raz kolejny nie ma perforatora,... ech ci autochtoni...., nic ruszamy dalej na punkt 05, długa prosta i osiągamy kolejną remizę, miejscowi wskazują nam miejsce umieszczenia perforatora, więc długo tu nie zabawiamy, lecimy na szóstkę, punktu umieszczonego przy kościele w Łęce, kolejny długi przelot, w końcu lądujemy na miejscu..., tylko czy mnie wpuszczą z takim numerem na rowerze? Daję kartę Darkowi, może nikt nie zauważy ;P,

Kościół w Łęce, ciekawe czy mnie wpuszczą z takim numerem....? © amiga


Szkoda czasu, szmat drogi jeszcze przed nami, a do następnego punktu kolejny pusty przelot po szosach, kilkanaście minut później jesteśmy już na miejscu, przepisujemy kod... (perforatora nie ma znowu ukradli) i czeka nas przelot do Błędowa na punkt stały umieszczony przy Eurocampingu. Na terenie ośrodka nie ma żywego ducha, ale furta otwarta więc wjeżdżamy na teren odnajdujemy perforator, podbijamy karty i najwyższa pora na uzupełnienie elektrolitów, temperatura >30 stopni wysysa powoli z nas siły, mimo tego, że sporo pijemy zaczynamy odczuwać skutki odwodnienia, 10 minut w pobliskim sklepie rozwiązuje część problemów, plecaki i bidony

Dodatkowy PK w Błędowie © amiga


pełne, można ruszyć na punkt 07, wjeżdżamy w las i odbijamy na ścieżkę dydaktyczną, po ok 300m na drzewie papierowy lampion, z mapy wynika, że jest to punkt stały z wbitym palem, na dokładkę ktoś na lampionie dopisał, że to nie jest punkt stowarzyszony..., ktoś se jaja robi..., mijamy punkt i jedziemy dalej (przed nami bikerka, myśli podobnie), właściwy punkt jest jakieś 2km dalej. Ścieżka zamienia się w piaskownicę, później plaże, próbujemy jechać bokiem przez las, ale na niewiele to się zdaje, pod koniec może 200-300m przed miejscem gdzie miał być palik spotykamy „konkurencję” okazuje się, że organizatorzy nie wkopali palika, punktu nie ma, bo samochód nie był w stanie przejechać tej drogi... Ciśnienie gwałtownie skacze, Darek dzwoni do bazy, zwierzęta z najbliższego otoczenia zaczynają sp...ć..., walą gromy, więdną drzewa... Ja pie....ę, 40 minutowy spacer farmera z rowerem na nic się nie zdał.. Naładowani negatywną energią... wracamy do lampionu który zignorowaliśmy po drodze zawracając jeszcze kilka osób, niektórzy nam nie wierzą, każemy im dzwonić do bazy.... dla potwierdzenia...

!@#$ jego $#@!!!! © amiga


Wku...ni na maksa jedziemy szukać punktu ósmego, z rozpędu prawie go mijamy jest w jakiejś dziurze przy drodze, nawet nie chce nam się rozmawiać..., zastanawiamy się co urwać organizatorce za taki numer, za niedoinformowanie, za błędy, niektóre lekkie, inne ciężkie. Podbijamy karty i jedziemy dalej, już w sumie jest nam wszystko jedno, zaczynamy kłaść „lachę” na rajd, pytanie ile jeszcze czeka nas niespodzianek, wtop....

Dziesiątka jest umieszczona przy gospodarstwie agroturystycznym, skręcamy na czarny szlak w Krzykawie i.... gdzieś nas wyprowadza na manowce, oznaczenia giną po drodze, przecinki też jakieś mało widoczne, nic... w końcu dojeżdżamy na miejsce inaczej niż pierwotnie planowaliśmy, ale punkt zdobyty.
Kolej na czternastkę za Okradzionowem, początkowo jest nieźle po szosach, trochę podjazdów, ale jakoś leci, mijamy wiadukt kolejowy skręcamy w prawo i liczymy przecinki, szukamy drogi utwardzonej, nie ma.... wszystko zarośnięte, nawet to co miało być utwardzone ginie w gąszczu roślinności, nie myślimy aby pchać przez to rowery, zawracamy podjedziemy inaczej, zastanawiamy się na jak starych danych kartograficznych bazuje mapa, ale to nie jest rok, dwa, myślę, że min 5-6 może więcej, dawno nikt tego nie aktualizował, zresztą w wielu miejscach brakowało oznaczeń ewidentnych punktów które są istnieją, rzucają się w oczy, choćby niektóre linie energetyczne, po prostu nie ma ich zaznaczonych..., dotyczy to również niektórych dróg, które powstały od ostatniej aktualizacji... Docieramy na punkt, jest..., spoglądamy na mapę, kolejny długi przelot, tym razem głównie po mieście, to punkt 20 ten przy którym skreślony jest krzyż i dopisane drzewo. Trasa jakoś mija, zatrzymujemy się przy sklepie po raz kolejny uzupełniamy braki napojów, w strasznym tempie znikają kolejne litry, koli, wody i energetyków... Ten upał zabija.

Docieramy do punktu, kolejne dziurki pojawiają się na kartach, przed nami Góra Bardowicza z umieszczony na nim wapiennikiem. Z mapy wynika, że jedyny podjazd po drodze utwardzonej jest od strony zakazanej drogi 94, pozostaje więc próba podjazdu z innej strony po którejś z przecinek lub po czarnym szlaku, będziemy go atakować od wschodu, przejeżdżamy pod 94 i szukamy przecinek.. nie ma..., jedyna jest pod linią wysokiego napięcia, spróbujemy od północy, po czarnym szlaku... szukamy wejścia, wjazdu nie ma, wszystko zarośnięte, jakieś resztki stacji benzynowej i w zasadzie tyle.



Pozostałości stacji benzynowej © amiga


Wracamy pod linię wysokiego napięcia, ścieżka nie jest idealna, ale jest i z grubsza prowadzi we właściwym kierunku, próbujemy jechać, jednak setki gałęzi zmuszają nas do zejścia z rowerów, prowadzimy je przez plątaninę ścieżynek wydeptanych przez ludzi zwierzęta i diabli wiedzą co jeszcze, może leśne trole... gdzieś na drzewie majaczy wypłowiały symbol czarnego szlaku... kawałek dalej jest kolejny, jakoś udaje nam się dotrzeć w pobliże wapiennika i.... wow.... szczęka opadła, pomimo trudnego podejścia, warto było się tym razem pomęczyć, wracamy... tyle,

Wapiennik © amiga


że szlak ponownie ginie, przebijamy się na azymut, przez jakieś krzaczory, widzimy ślady dzików, co chwilę musimy stawać, wyciągać gałęzie, liście na napędów, przydałyby się maczety, dżungla gęstnieje, szukamy miejsca gdzie dałoby się przebić..., gubię licznik, przed chwilą go widziałem, odwracam się..., ściana gałęzi w zasadzie uniemożliwia jakikolwiek manewr, wracam może 2-3 metry..., z której strony przyszliśmy, zielona ściana zamknęła się...., leży na ziemi, jest... licznik..., gdyby spadł 2metry dalej pewnie już bym go nie znalazł...
Kontynuujemy próbę przebicia, w końcu wychodzimy na szosę, próbujemy oszacować gdzie jesteśmy i... udaje się odnaleźć, do 16 mamy niedaleko, jedziemy, wjeżdżamy na drogę prowadzącą do niego i... jest lampion tyle, że nie ma krzyża, jest... drzewo... może to podpucha, jedziemy dalej, sprawdzamy ścieżkę, dojeżdżamy do torów i nie ma kolejnego lampiony, wracamy , trudno ryzykujemy, nanosimy id punktu i... pora kończyć, odpuszczamy punkty 19 i 13..., limit czasu dobiega końca, na mecie do odbicia będzie jeszcze jedynka...

Przez Gołonóg docieramy na Pogorię. Oddajemy karty..., mamy dość, temperatury, wtop organizatorów, błądzenia po górze Bardowicza, komarów i punktu 7-go....

Na miejscu chwilę odpoczywamy, rozmawiamy z kilkoma znajomymi, opowiadają nam swoje wrażenia, większość jest w sumie zadowolona, ale.... PK17 i 7 w zasadzie wszystkim sprawił problemy. Okazało się też, że do PK17 można było podjechać spokojnie od 94 bo na tym odcinku jest wyłączona z ruchu (taka informacja też byłaby ważna na odprawie) – remont.... Masakra..., na dokładkę były przypadki gdzie zawodnicy szukali lampionu, a organizatorzy jeszcze go nie rozmieścili,... ech...

Na koniec dorzucę kilka kamyków.głazów do ogórka organizatorów...
Zamiast stawiania punków stowarzyszonych, może lepiej byłoby na czas rozstawić te „normalne”, a później zajmować się pierdołami... W zasadzie jest to niedopuszczalne, aby zawodnik szukał kilkadziesiąt minut punktu który jeszcze nie został rozmieszczony, dotyczy to również PK07 – w końcu było wiadomo, że palika tam nie ma... o piachu powinno być wiadomo od początku i o tym że samochód tamtędy nie przejedzie.
Jestem na 100% przekonany, że ta trasa nigdy nie była rowerem objechana. Nikt nie sprawdził możliwości dojazdu do niektórych miejsc... (PK7. PK17), wydaje mi się, że ktoś zbyt lajtowo podszedł to tematu....
Co do miejsc „stałych” umieszczonej na mapie to też mam wrażenie, że punkty zostały ustawione w miejscach bardzo losowych, bądź też ktoś zapłacił aby umieścić punkt na jego posesji, dotyczy to gospodarstwa agroturystycznego czy eurocampinku. Wbijanie palika 2.5 kilometrowej (ma dopiero tam być....) piaskownicy też uważam za przejaw nieodpowiedzialności... Co ciekawego może być w dziurze z piaskiem (PK08). Myślę, że sam znalazłbym w Dąbrowie kilka ciekawszych miejsc, choćby kościół w Gołonogu, czy młyn Frey'a? Zresztą kilka punktów dodatkowych było sporo ciekawszych niż te z mapy (PK15, PK17 – w tym przypadku warto by było odnowić czarny szlak, wapiennik jest tego warty).

Poziom wtop przebił tegoroczny maraton w Miechowie, prawdę powiedziawszy przygotowywane wcześniej przez Kosmę rajdy były lepiej przygotowane, a błędy były w zasadzie nieznaczące... lub nie istniały.
Mam nadzieję, że to tylko przypadek przy pracy, przemęczenie i kolejne edycje będą lepiej przygotowane, nieco wcześniej, a nie w ostatniej chwili..., przykro mi bardzo ale to amatorszczyzna w najgorszym wydaniu.

Opis jest mocno subiektywny i moim celem nie było obrażanie kogokolwiek, po prostu wytykam błędy...., po to aby nie powtórzyła się taka kumulacja w przyszłości...

(Ech... na Rudawskiej wyrypie budowniczy trasy przepraszał, że punkt jest przesunięty o 5m,w stosunku do lokalizacji z mapy)


Opisy punktów:
01 – Centrum Pogoria
02 – Centrum Pogoria w Parku Zielona
03 – obok remizy strażackiej
04 – przy stadionie
05 – obok remizy strażackiej
06 – przy kościele
07 – skrzyżowanie drug leśnych
08 – wyrobisko piasku
09 – teren Eurocampingu
10 – gospodarstwo agroturystyczne
11 – Skrzyżowanie ścieżek
12 - Krzyż
13 – Tablica nr 5 na ścieżce przyrodniczej
14 - Skrzyżowanie ścieżek
15 - Granica lasu – punkt widokowy
16 - Krzyż
17 – Wapiennik Bardowicza
18 - Krzyż
19 – Skrzyżowanie ścieżek
20 – [s]Krzyż[/s] Drzewo
21 – Granica lasu