Kaczawska wyrypa - poza mapą...

Piątek, 4 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
PAMPELUNA - Źli Chłopcy


Dojeżdżamy do bazy... Do Świerzawy..., mało osób.. jeszcze mało, jest trochę czasu do startu..., chcemy to wykorzystać na sen... rozkładamy karimaty, śpiwory.... i... Darek usypia w ciągu chwili... , za to ja za diabła nie mogę usnąć... zbierają się kolejni zawodnicy, jest szum..., masakra...
W końcu daję za wygraną, zaczynam powoli się przygotowywać, ubrania, plecaki... itp...
Jestem przeziębiony jak diabli, lecę na prochach..., te kilka godzin wytrzymam..., do plecaka pakuje Vicksa i w razie czego wiatrówkę i przeciwdeszczówkę. Pomimo tego, że prognozy nie zapowiadają opadów.

Jest godzina do startu..., pora coś zjeść, przygotować rowery..., czas gdzieś ucieka w zastraszającym tempie..., coś niesamowitego..., w efekcie przed odprawą nie wszystko jeszcze gotowe...

Jest trochę czasu by się zdrzemnąć © amiga


Odprawa

Dostajemy kilak informacji, wyjaśnień, rozświetlenia okolicy PK i oczywiście mapy w skali 1:50000. Całość robi wrażenie profesjonalizmu, zresztą podobnie jak na Rudawskiej Wyrypie, którą wspominam bardzo dobrze... Budowniczy trasy dołożył wszelkich starań aby nie wszystko się zgadzało. Czekają nas 2 pętle po ok 75km i ok 3km przewyższeń na całości...

W końcu wybija godzina S..., pochylamy się nad mapą i wykreślamy nasz wariant..., wariant pierwszej pętli...

Planowana kolejność PK: 31, 35, 36, 33, 42, 45, 43, 41, 38, 44, 40, 39, 37, 32, 34 i przepak na 00.
Czasu jest sporo, powinniśmy dać radę zaliczyć całość....

Ruszamy w końcu..., większość ludzi już popędziła na punkty przed nami, ale mamy na tyle doświadczenia iż wiemy, że na tych maratonach nie wygrywa ten kto szybko wystartuje, tylko ten kto dobrze zaplanuje całą trasie i dobrze nawiguje.

31 – Samotne drzewo na skrzyżowaniu dróg

Wyjeżdżamy z miasteczka, skręcamy w boczną drogę i mamy pierwszy podjazd..., część osób wraca z PK z namierzeniem drzewa nie ma problemu, odblaski naszyte na lampiony są genialne, pomagają niesamowicie, zresztą na Rudawskiej było podobnie...

35 – Ruiny budynku, PK od zachodniej strony

Ruszamy i Darek zauważa, że z dojazdem chyba nie będzie tak lekko, droga jest po drugiej stronie rzeki, tyle, że nie ma przejazdu, ścieżki, musimy się nieco wrócić i podjechać z drugiej strony...
droga zmienia się dalej w ścieżkę, później ścieżynkę, mamy mieć przecinkę, tyle, że jej nie widać..., może jesteśmy w złym miejscu? Psu ujadają w okolicy, a my pochyleni nad mapnikami analizujemy możliwe warianty, ruszamy i spróbujemy się przebić nieco dalej..., ścieżka jest, tyle, że znowu coś nie do końca się zgadza, budowniczy coś wspominał o tym, że część ścieżek została niedawno zaorana, nie ma ich... pomimo tego, że jeszcze tydzień, dwa tygodnie temu jeszcze istniały..., w końcu opłotkami docieramy do kępy drzew, wygląda na to że Pk powinien być gdzieś między nimi. Z innej strony docierają kolejni zawodnicy, w czwórkę przeczesujemy zarośla i. Znajdujemy lampion, perforator..., wracamy do miasta

33 – koniec skarpy od północnej strony

Patrząc na warstwice, decydujemy się wpierw zdobyć PK 33, a dopiero później 36... przed nami spory przelot po szosach do Wojcieszowa. W mieście wbijamy się na „normalny asfalt” na drogę oznaczoną jako 328, która ma nas doprowadzić w okolice punktu... jakieś 5-6km przed nami...., zaczynają się podjazdy..., chyba zaczyna się wyłączać myślenie, coś mi się nie zgadza, ale nie dzielę się tą myślą z Darkiem, czegoś mi brakuje.... po pierwsze mam wrażenie, że kierunek jest początkowo delikatnie nie taki, brakuje mi rzeki w pobliżu drogi, ale jest ciemno..., może to dlatego...
Przy drodze stoi znak... podjazd 11% 1.5km – masara..., robi mi się ciepło..., coraz cieplej, już nie zastanawiam się nad drogą, cisnę pod górę..., jakaś miejscowość, próbuję ją zlokalizować na mapie, ale nie ma jej, może część małych wiosek została usunięta z mapy podobnie jak na Rudawskiej Wyrypie? Chwila rozmowy z Darkiem, wniosek mamy podobny, do Wojcieszowa musi być już niedaleko...
Pojawia się kolejna nazwa miejscowości „Podgórki”, również nie widać jej na mapie, wyciągamy podobne wnioski jak wcześniej i pchamy dalej, nazwa bardzo mi się nie podoba, szybko okazuje się że jest adekwatna do tego na co trafiamy, kolejny znak o podjeździe, tym razem 2.5km 11% nachylenia... Ciśniemy ile wlezie..., ciężko jest... w końcu wjeżdżamy na szczyt... przed nami piękna panorama rozświetlonego Wojcieszowa... chwila, chwila..., tylko czy Wojcieszów jest tak wielki..., coś się bardzo nie zgadza..., spoglądamy na mapy..., zjeżdżam kawałek w dół, nie ma drogi która powinna być..., sprawdzam okolice, nie ma rzeki... chwila rozmowy z Darkiem, obydwoje nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, jedno jest tylko pewnie to miasto na dole to musi być Jelenia Góra, tylko czemu nie ma jej na mapie?
Chwila zastanowienia, podjeżdżam do słupka w pobliżu jest oznaczenie drogi – 365 #@$!
Pochylamy się nad mapą..., mieliśmy jechać 328, gdzie jesteśmy, co się stało... okazuje się, że w Starej Kraśnicy źle skręciliśmy, 328 odbijała w lewo a my pojechaliśmy prosto, przegapiliśmy zjazd i wyjechaliśmy poza mapę...
Kombinujemy jak to naprawić i... popełniamy drugi poważny błąd, zamiast się wrócić, w końcu byłoby z górki decydujemy się zjechać do Jeleniej Góry i tam poszukać drogi na Wojcieszów...
Długi kilku kilometrowy zjazd..., jesteśmy w mieście, szukamy interesującego nas zajazdu, ale znaki wskazują nam powrót tą samą drogą którą tu przyjechaliśmy..., tyle, że teram byłoby kilka km pod górę... nie mamy na to ochoty..., kombinujemy i postanawiamy wbić się w 3-kę... Po drodze odbijemy na Wojcieszów...
Odzywa się moje przeziębienie i długi zjazd, jest mi cholernie zimno..., ubieram wiatrówkę..., jestem wściekły na siebie, czemu nie podzieliłem się swoimi wątpliwościami wcześniej z Darkiem? Po diabła zjechaliśmy do Jeleniej Góry? Chyba zahipnotyzowały nas światła wielkiego miasta...
Znowu jest pod górkę..., znowu robi mi się ciepło... gdzieś po drodze, chwila przerwy..., krótka rozmowa..., rzut oka na liczniki... i chyba odpuścimy sobie maraton, to nie ma wielkiego sensu, straciliśmy 3 godziny przez własną głupotę, własne błędy..., zaliczymy tylko bezwzględne minimum (8PK) i wracamy do bazy...
Odpuszczamy z założenia punkty w Wojcieszowie, jedziemy na te w pobliżu lipki, przed nami długi zjazd..., ale... zrywa się silny porywisty, boczny wiatr... niby jedziemy po szosie, niby jest oświetlenie uliczne i widać wszystko dookoła, ale co chwilę hamuję..., wiatr spycha mi rower to w jedną to w drugą stronę... chyba po raz pierwszy w życiu wjeżdżam na chodnik... nie czuję się pewnie na rowerze..., kilka razy wiatr dość mocno przygina mnie do ziemi..., jakimś cudem nie zaliczam gleby...,masakra...

Skręcamy na północ, w zasadzie na północny wschód, mamy wiatr w plecy. Czuję jak kolejne porywy pchają mnie do przodu, jednak takie żabie skoki nie cieszą, dookoła latają liście, jakieś drobne połamane gałęzie, niewiele brakuje a wjechalibyśmy na złamany konar..., jedziemy ostrożniej..., zastanawiamy się z której strony coś na nas spanie...

Dojeżdżamy do Lipy, tym razem dokładnie sprawdzamy mapę, wybieramy ścieżkę i jedziemy na
42 – skrzyżowanie dróg, niby droga prosta, bez odchyleń, jednak to co dzieje się z pogodą jest nie do opisania...., znowu a drodze gałęzie, trochę większych konarów... jednak dojeżdżamy na miejsce, dobrze, że chociaż trochę las osłaniał nas przed wichrem..., podbijamy karty i pora wracać, po drugiej stronie Lipy tuż za Jastrowcem znajduje się kolejny punkt 45 – narożnik lasu.

Po drodze spotykamy sporą grupę bikerów... Wichura się wzmaga... w kilku miejscach na drodze leżą grube gałęzie, wymijamy je... docieramy do przecinki która ma nas doprowadzić do celu, jednak coś się nie zgadza..., brakuje kolejnej przecinki, coś jest nie tak z kierunkiem, zawracamy, odszukujemy zarośniętą ścieżynkę, to nasza przecinka. Kilkaset metrów dalej ścieżka zanika w polu, w zaoranym polu..., jedziemy na azymut...odnajdujemy naszą ścieżkę..., trafiamy na lasek... i odnajdujemy punkt, możemy wracać. Jadę z tylu, tuż za Darkiem.., widzę, jak walczy z wiatrem, rower jest mocno przechylony..., czuję, że mnie spycha na prawo....., gdzieś w głąb pola... wykorzystuję chwilę ciszy, przerwę w dmuchaniu, i wracam na właściwy tor...
Dojeżdżając po raz kolejny do Lipy natrafiamy na złamaną topolę..., to już nie jest śmieszne...
Gdzieś po głowie chodzi mi aby odpuścić już maraton, to nie są normalne warunki..., jeszcze chwila i będzie walka o przetrwanie...

Kolejnym punktem miał być 43 jednak w pobliżu jest jeszcze 41 – zagłębienie terenu, wewnątrz.
Odsłonięty teren, ale wiatr słabnie, dość niespodziewanie..., po kilku minutach w zasadzie pozostaje po nim wspomnienie..., nie ma śladu po tym co się działo, może to była jakaś miejscowa anomalia pogodowa? Na drodze nie ma połamanych gałęzi... dziwne...

W pobliże PK docieramy dość szybko, odnajdujemy lapion, podbijamy karty, chwila na banana i jedziemy na

43 – skrzyżowanie dróg
Z mapy i rozświetlenia wynika, że nie powinno być problemów, droga szybko mija, Darek robi się rozmowny, chyba już się pogodził z nienajlepszym występem..., Lampion widać z daleka, nie ma problemów z jego odnalezieniem...

Do zaliczenia pozostały tylko 2 punkty.. kierujemy się na
38 - koniec drogi... dość długi przelot, i coś się nie zgadza... być może zbyt duża niedokładność przy mierzeniu, wjeżdżamy nie w tą przecinkę..., zawracamy i szukamy kolejnej..., zaczyna świtać...,w końcu jest..., przecinka wygląda zdecydowanie lepiej, wyjeżdżają z niej rowerzyści z numerkami startowymi..., byli już na punkcie... nie powinno być źle, a jednak.. chwilę zajmuje nam odnalezienie lampionu...

Budzi się dzień © amiga


Zaczyna się rozwidniać wyłączamy lampki, pozostał ostatni punkt do zdobycia, jedziemy przez Świerzawę..., wjeżdżamy na właściwą drogę i mamy długi podjazd..., dobrze, że jest rozświetlenie, na mapie okolica PK 34 – skrzyżowanie dróg, wygląda nieco inaczej, w efekcie przejeżdżamy punkt... i musimy się cofnąć jakieś 250m.. ale lampion znaleziony.... karty podbite, wracamy do bazy.

Wschód słońca © amiga


Oddajemy karty z informacją, że dzisiaj kończymy, nie jedziemy na drugą pętlę... Chwila rozmowy... z Organizatorami, są w szoku... że zaliczyliśmy Jelenią Górę..., zresztą jak i inni którym oznajmiamy naszą decyzję..., w sumie zamiast 75km i 16 PK zaliczamy 8 i 100km... ponad 40km i 3 godziny kosztowała nas nocna eskapada do Jeleniej....

Piękne światło... kolory.... wszystko © amiga


To nie był nasz dzień, to nie był nasz najlepszy występ, ale... zamiast być wściekli z jakiegoś powodu bawi nas ta sytuacja... :)

Pusto..., większość zawodników na drugiej pętli © amiga

Komentarze (2)

mandraghora Grunt to dobra zabawa... Zamiast drugiej pętli udało się dzień wykorzystać zupełnie inaczej, co nie znaczy, że było gorzej :)

amiga 07:50 czwartek, 24 października 2013

Ale przygody! Zastanawiałam się o co chodziło po tej lakonicznej informacji na FB i zaskoczyło mnie to, że nie pojechaliście na 2 pętlę... Ale teraz już wiem, że woleliście pozwiedzać Jelenią LOL ;-)
Zdrówka życzę :)

mandraghora 19:27 piątek, 11 października 2013
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa trzad

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]