Jest ok 16:30, pora się ewakuować z pracy... dzisiaj jednak nie poszaleję tak jak lubię, jestem umówiony w Chorzowie, w zasadzie to na granicy Chorzowa i Bytomia. Czekają mnie szosy w godzinach szczytu, na dokładkę ruchliwe jak wszyscy diabli, średnio mi się to uśmiecha, ale wyboru nie ma :) Jadę z grubsza na azymut, tzn Bytom jest tam, więc jadę lekko na północny-wschód, dobierając drogi w między czasie. Jazda strasznie rwana, co chwilę światła, skrzyżowania itd.... czyli wszystko to czego nienawidzę. Udaje się jednak dotrzeć na miejsce, porozmawiać, pozałatwiać drobiazgi i... pora ruszyć do domu. Tu już nie mam problemów, wiem gdzie jestem i którędy chce jechać. Pod koniec jednak zamiast szosami pakuję się w teren. Wiem, że na załęskiej hałdzie jest zajebista górka w terenie, ale czyż nie o to mi chodzi? Ciężkawy podjazd i genialny kilku kilometrowy zjazd w terenie ;) Reszta to Panewniki, Piotrowice i Ochojec.
Poranek, nie chce mi się wstać, chociaż za oknem świeci słońce, jest ciepło, termometr pokazuje coś w okolicach 15 stopni.
Wczoraj walka z rowerem, skoro serwisy nie mogą sobie poradzić z tylną przerzutką, to pora abym ja się za to zabrał i poszukał problemu. Zacząłem od linek, są ok poprawny naciąg, manetki chodzą bez problemu. Kombinowałem czy coś się nie dzieje ze sprężyną, ale to nie ona. Po ponad godzinie dłubania stwierdziłem, że wymienię jednak kasetę i łańcuch. Może to to....? Po wymianie dalej taki sam efekt, kombinuję dalej i.... w końcu zaczynam skracać jeszcze bardziej łańcuch. Były chyba 104 ogniwa poleciały kolejne 2 i wszystko zaczęło pracować bezbłędnie... Fakt, że na blacie nie wrzucę z tyłu 2 ostatnich zębatek, bo albo zerwę łańcuch, albo uszkodzę przerzutkę, albo urwę hak, ale jazda na krzyż nie jest w moim repertuarze, więc wiele to nie zmieni. Przyczyna problemów może być jeszcze jedna, serwisy mogą się nie spotykać z wariatem jeżdżącym góralem na szosowych kasetach. Tym razem na tyle ląduje Shimano Sora CS HG50 11-25 z łańcuchami CN-HG73.
Dzisiaj więc z rana była okazja sprawdzić to co namieszałem i jestem prawie zadowolony, prawie, bo pewnie na baryłce delikatnie będę musiał doregulować, ale to wszystko :) Za to na trasie zatrzymuję się w Kochłowicach w zasadzie na odcinku pomiędzy centrum Kochłowic, a drogą wylotową na Panewniki. Jakiś tydzień temu jadąc na Dymno zauważyłem prace nad DDR, pięknie pomalowane pasy, na szczęście na tym się nie skończyło, wszystkie studzienki są już poprawione, a na dokładkę instalowane odblaski na granicy drogi i DDR :) oby więcej takich dróg rwerowych... może się z nimi przeproszę?
Opis znaleziony w necie: Krzyż murowany przy ulicy J.Piłsudskiego obok wiaduktu autostrady A4. Ufundowany w roku 1898 przez parafian kochłowickich z inspiracji ks.Ludwika Tunkla.W latach 2003/2004 poddany gruntownej renowacji i w roku 2005 posadowiony na nowym miejscu - dawne miejsce jego lokalizacji zostało zajete przez autostradę.
Wyjazd popracowy, nie chce mi się, czuję zmęczenie, jednak wyjścia nie ma, ubieram się, wsiadam na rower i w drogę, czuję, że wieje silny wiatr z południowego wschodu, czemu dzisiaj, czemu teraz, nie mógłby powiać za kilka dni... Początkowo po szosach, ale aby tradycji stało się zadość wjeżdżam do Lasku Makoszowskiego, powiewy już nie takie silne, ale dalej nie mam ochoty kręcić, co się dzieje? Jadę najkrótszą trasą, przez las, przez Halembę, na chwilę zatrzymuję się przy piekarni, kupuję kolę, wypiję ją na hałdzie kilometr dalej. Rozsiadam się, jest ciepło, jest miło, jestem tutaj dobre 40 min. W końcu wsiadam na rower i ruszam, ale jest jeszcze gorzej. Zupełny brak chęci, niemniej podjazdy nie sprawiają mi problemów, a od Halemby w zasadzie mam je cały czas. Docieram do domu, chwila odpoczynku, na dzisiaj starczy...
Poranek :), wdziewam nowe butki (northwave zostają w domu, są idealne na przepierduchę typu dymno, góry, itp, ale potrzebowałem czegoś lżejszego na co dzień) i ruszam. Początkowo zastanawiam się czy nie obiję ryja bo założyłem bloki niby nie do tych pedałów SM-SH52. Są nieco szersze, ale o dziwo działają rewelacyjnie, mam wrażenie, że są ciaśniejsze i lepiej dopasowane. :)
Droga po terenie, więc raczej standardzik ostatnio, pięknie było, ciepło, może na starcie jest 10 stopni, ale jakoś mnie to nie przeszkadza :). W lesie za to sporo błota, w ciągu 2 dni Manfred znowu nabrał kilka kg charakteru :) dzisiaj czeka go mycie
Jest ok 16:30. Wychodzę z firmy i ruszam, jest niesamowicie ciepło, przyjemnie, świeci słońce. Początkowo jadę po szosach, jednak już za granicą Gliwic, za wiaduktem wjeżdżam w lasek Makoszowski :), są kałuże, jest błoto..., czyli to co lubię :) i w ilościach które mi odpowiadają... ;P Krótki kawałek szosy w okolicach kopalni i znowu teren. Tam na starej hałdzie... zmieniam pierwotny plan. Pojadę bardziej terenowo, po wałach wzdłuż Kłodnicy, zatrzymuję się na chwilę na łące.
Jednak to była tylko chwila, trzeba ruszyć dalej, planuję wyjazd na Halembie, jednak kolejny raz nieco modyfikuję trasę, jadę przez Borową Wieś, przez ul Piaskową i szok, na całej długości jest już asfalt :)
Kolejny wjazd w teren i już jestem przy stawach w lesie
Jeszcze kawałek szlakami i w okolicach ul.Ligockiej postanawiam skręcić na Starganiec, jednak już tam nie trafiam, postanawiam pojechać przez Mikołów i zahaczyć o Zarzecze, Podlesie, Kostuchnę.
Na Podlesiu kolejna zmiana decyzji - Paprocany ;). Powoli słońce chyli się ku zachodowi, jednak dalej jest przyjemnie, chce się kręcić :) Dojeżdżam nad jezioro, chwila odpoczynku w barze, uzupełniam elektrolity coś jem...
i pora do domu, mam około godziny czasu do zachodu słońca. W Tychach czuję, że piwo to nie był dobry pomysł, niestety, wychładza mi się organizm, tracę siły, zatrzymuję się przy sklepie i szybkie zakupy, jakiś napój energetyczny, 2 batony... i teraz mogę jechać, "power is back". Tyłem docieram na Podlesie i przez ul.Tunelową już do Piotrowic, a stamtąd mam rzut beretem do domku. Fajnie było.
Wtorek... po małej przerwie w końcu wracam na rower. Trochę żal straconego poniedziałku, ale przy okazji udało się załatwić kilka innych spraw gdzie rower był raczej kulą u nogi niż pomocą. Wieczorem udało mi się go doprowadzić do stanu używalności. Na tył dostał nową oponkę bardziej terenową - Maxxis Ranchero 26x2.0 :) Kenda SB8 po ok 12000km zakończyła swój żywot na Dymnie, gdzie wydawało mi się iż coś jest nie tak ze szprychmi gdy zahaczyłem o gałąź, a to poleciał oplot opony z boku... Zobaczymy jak sobie dadzą radę bardziej pancerne opony. Zbyt wcześnie na opinie.
Droga do pracy oczywiście w terenie, jakby mogło być inaczej, nie wziąłem oczywiście pod uwagę tego, że wczoraj lało i... do firmy dojeżdżam w wariancie na błotnego stwora. Błotniki na szczęście uchroniły nieco moją facjatę przed ziemią, niemniej błoto podobno wpływa pozytywnie na cerę, więc nie powinienem narzekać.
Chwila odpoczynku w Lasku Makoszowskim na ławeczce. Po chwili słyszę znajome bzzzz... to komar, pojedyncza sztuka, podleciał..., popatrzał z politowaniem i chyba stwierdził, że resztek po uczcie (na Dymnie) nie będzie spożywał. Odleciał :(
Piątek. Jest nieco po 14:00, zbieramy się z Darkiem wyszamy w długą powróż do Łochowa – bazy tegorocznego Dymna.
Od 3 godzin jesteśmy już w trasie i minęliśmy... Częstochowę, na wróży to dobrze..., odprawa jest o 22:30. Stajemy na chwilę przy stacji, kupujemy coś do picia, Darek zagaduje coś o piwie na wieczór, ale w końcu pewnie po drodze będzie milion sklepów, większy wybór, poza tym mamy do kupienia i tak nieco więcej drobiazgów, przy okazji muszę odwiedzić bankomat, na wioskach może być problem z płaceniem kartą. Ruszamy, szkoda czasu.
Jesteśmy już za Warszawą, jest późno, minęła 21:00, o sklepach nie ma już mowy, jedynie jakiś bankomat banku spółdzielczego udaje się odnaleźć. Może coś zwojujemy na miejscu, dla mnie to naturalne, że „wszędzie” są sklepy nocne..
W końcu na miejscu, mamy jeszcze kilkadziesiąt minut do odprawy, instalujemy się w bazie, chwila rozmowy ze znajomymi, przygotowanie rowerów i pora na odprawę.
Omawiane są kolejne trasy, piesze, rowerowe, ekstremalne. Nas interesuje z wiadomych powodów rowerowa. Prezentowane są nam 2 płachty – 2 wielkie mapy (1:50000 z 1985 roku) z zaznaczonymi 35 punktami gdzieś w terenie. Jako bonus dostajemy kolejne 4 kartki A4 z „szczegółowymi” mapkami okolicy punktów. Są 3 rodzaje takich mapek, w skali 1:15000. Mapy dostaniemy oczywiście dopiero przed startem, teraz to tylko informacja, czego możemy się spodziewać. Mimochodem zostaje rzucona informacja o insektach na mokradłach, podniesionych stanach rzek i... w zasadzie tyle. W międzyczasie dowiadujemy się, że człowiek odpowiedzialny za rozstawienie PK na trasie jeszcze nie wrócił (wyjechał o 3:00).
Trochę czasu zajmuje nam jeszcze przygotowanie plecaków do jutrzejszego dnia, we znaki daje się brak piwa, bo oczywiście o sklepie nocnym mogliśmy zapomnieć. To nie Katowice, to nie Zabrze, to nie Śląsk... Pora iść spać, ustawiamy budzenie na 4:30.
Sobota, 4:30 – odzywają się kolejne telefony, chwilę później zaczyna lać. Patrzymy po sobie i... jeszcze kilka min w śpiworze dobrze nam zrobi. 10 min później jest już po ulewie, pora zacząć się przygotowywać, czasu jest niewiele...
Wybija 6:00 – w końcu możemy zapoznać się z mapami – nie wygląda to dobrze, do zdobycia jest 30 PK + 5 PK dodatkowych (nieobowiązkowych) ustalamy wstępnie trasę na kilka najbliższych PK – rysowanie całości nie ma większego sensu, jest tego zbyt dużo. Wstępny plan to zaliczenie PK po wschodniej stronie Liwiec. Wyznaczona kolejność PK to 16, 27, 26, 24, 25, 29, 28, 32, 30, 34, 33, 35, 20 – a później się zobaczy.
Ruszamy na PK 16 – Granica kultur, zarastająca polana Punkt zaliczony dość szybko, spora liczba tłoczących się rowerzystów i piechurów wskazuje pozycję lampionu, dostęp do perforatora jest nieco utrudniony, trochę błota, każdy jeszcze stara się specjalnie nie zamoczyć. Na dokładkę dostępu do PK bronią eskadry komarów..., w ruch idzie spraj na komary, kleszcze i inne latające tałatajstwo
PK 27 – Jeziorko, zachodnia strona
Po raz pierwszy drobne problemy z mapami, przez 30 lat nieco się zmieniło, szkoły już nie ma, za to jest dom pomocy społecznej, zniknęły też niektóre ścieżki, na dokładkę coś nam się nie zgadza na mapach szczegółowych odległości są jakieś dziwne, miało być 1:15000, a wygląda na to, że jest inna skala 1:25000, szczęśliwie ten punkt też jest obsadzony i trafiamy na miejsce, jednak nazwanie tej kałuży jeziorkiem jest sporym nadużyciem, ruszamy dalej ścieżką, która kończy się... płotem, bokiem udaje się jakoś dostać do głównej drogi.
Kierunek PK 26 – granica łąki i lasu przy jeziorku Po drodze zatrzymujemy się przy sklepie na skrzyżowaniu dróg, wchodzę do sklepu, uzupełnić to czego wczoraj nie udało mi się kupić. Pakuję się i…. zaczepia nas tubylec informując że rowerzyści tam pojechali :). To też „tam” jedziemy, przy drodze stoi drogowskaz „3 laski”, jest nas 2 ale może damy radę, jedziemy. Wjeżdżamy w las, lasek co prawda nie ma, ale... jest ścięta gałąź brzozowa, leży w poprzek ścieżki, nie jest specjalnie duża, Darek najeżdża na nią i.... leży... wyglądało to nieciekawie. Ból, obtarcie, chyba to nic poważnego, na szczęście. Jedziemy dalej, próba posiłkowania się mapami szczegółowymi niewiele daje, problemów ze skalą ciąg dalszy, mimo tego udaje się odnaleźć PK. Wracamy.
PK 24 – wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy Wjazd przez polną ścieżkę, później gdzieś nam ginie, jedziemy na azymut przez łąkę, później mały lasek. Docieramy do brzegu rzeki. Da się przejść nie zamaczając butów :)
PK 25 – północny róg zagajnika sosnowego Dość szybko docieramy na miejsce i szukamy zagajnika sosnowego, tracimy sporo czasu, widzimy, że docierają kolejni uczestnicy i... mają ten sam problem, obchodzimy wszystkie okoliczne drzewa, ale.... zagajnik moim zdaniem wygląda inaczej, tym bardziej sosnowy zagajnik. Po 30 min odpuszczamy, nie warto. Nieco psuje nam to nastrój, ale jest jeszcze spory zapas czasu i PK, więc ruszamy na
Mała zmiana planów, nieco źle wyjechaliśmy, ale mamy blisko do tego PK 28 odwiedzimy chwilę później. Poważnie zaczynamy zastanawiać się nad oznaczeniami dróg na mapach, z mapy wynikało, że powinien być asfalt, a jest droga leśna, to nie pierwsze takie zaskoczenie, jednak doświadczenie Darka daje znać o sobie i bezbłędnie odnajdujemy ten PK., w tył zwrot, pora na
PK 29 – zakręt strumienia
nie mamy jakiś specjalnych problemów z tym PK, ruszam dalej na PK 32.
PK 32 – kępa drzew, mały lasek Ktoś miał poczucie humoru opisując punkty, na szczęście nie jest on problematyczny. Więc szybki zaliczenie i pora ruszyć dalej.
PK 34 – przecinka, u podnóża wydmy Troszkę błądzenia, kolejne miejsce gdzie coś się zmieniło od chwili wydania map którymi się posługujemy, jakby więcej budynków, więcej ścieżek, ale szczęśliwie docieramy na miejsce, lampion widać z daleka, wydmę już niespecjalnie, chociaż jest, tyle że mocno zarośnięta. Przy okazji mamy wrażenie, że komary odpuściły, tylko czemu? Podbijamy karty, w tył zwrot i na
PK 30 – lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania Tym razem trochę trudniej, jakieś biegające burki powodują, że mylimy ścieżki i chwilę mija zanim naprawiamy błąd i leśnymi przecinkami z grubsza trafiamy w miejsce gdzie powinien być PK. Lampion jest mocno wypłowiały, słabo widoczny w gęstwinie młodych drzewek, odnalezienie go zajmuje nam chwilę. Przez łąkę ruszamy dalej, ścieżka gdzieś nam ginie, jednak z daleka widzimy drogą do której musimy dotrzeć, jedziemy na przełaj i niewiele by brakowało abym wpadł na elektrycznego pastucha, zatrzymuję się w ostatniej chwili kilka cm od niego...
PK 33 – skrzyżowanie przecinki z drogą Dotarcie w okolice PK zajmuje nam trochę, jednak to co tam zastajemy trochę przerasta moją wyobraźnie gdzie można postawić PK. Droga totalnie zalana, opłotkami, boczkiem udaje się przebyć z buta ok 200m przez rozlewiska, bagna, w końcu jest podbijam karty i... jak wrócić ;P, znowu na azymut , przez moczary.... komary znowu przypomniały sobie o nas.... Ewakuacja!!!
PK 35 – kępa drzew na polu W końcu coś przyjemniejszego sporo otwartego terenu, szybka jazda, PK mamy zaznaczony na zdjęciu satelitarnym, zero problemów z odnalezieniem, komarów nie ma ;), Podbijamy karty i w drogę.
PK 20 – róg wału Tym razem długa prosta wzdłuż wałów przeciwpowodziowych na Bugu, trochę piachu, ale już przywykliśmy, piorunem docieramy na PK, widać go z daleka... co prawda na zdjęciu Satelitarnym wgląda to inaczej, jednak podniesione poziomy rzek i zalany teren odmieniły nieco oblicze tej okolicy.
Skończyły nam się PK które zaznaczyliśmy na starcie, teraz to już improwizacja, najbliżej mamy PK 21 – skrzyżowanie przecinek przy rowie. Spoglądamy na mapy do PK prowadzą 2 przecinki, przy w połowie pierwszej jest na mapie zaznaczone bagno. Wybieramy tą drugą. Jedziemy przez las. Mamy do pokonania ok 1800m przez las. Pierwsze 600 jest bezproblemowe, jednak dalej ścieżka jest nieco bardziej zarośnięta, teren robi się podmokły, zwalniamy. Jadę przodem, przejeżdżam przez kilka kałuż, wjeżdżam w kolejną i.... cudem udaje mi się wylądować bezpiecznie na nogach, 2/3 koła wpadło do zalanej dziury. Wyciągam Manfreda i dalej już z buta przebijam się przez bagnisko. Nienażarte latające bestie tną nas z każdej strony. Przypomina mi się, że żaby jedzą komary, może jak zaczniemy kumkać lub rechotać to je odstraszymy, chociaż trochę? Ale nie jest nam do śmiechu rechotanie wychodzi nijak :) W końcu udaje się dotrzeć na miejsce, odbić karty i ruszamy dalej, jak się okazuje drogą która jest może trochę piaszczysta ale przejezdna i bez jakichkolwiek rozlewisk, kałuż.... ech.... Może będzie to nauczka na później? Na chwilę łączymy siły z Anią, Przemkiem poznanymi o drodze, jedziemy w tym samym kierunku na
PK17 – zachodni brzeg bagienka Początkowo idzie rewelacyjnie, dalej zaczynają się schody nie ma ścieżek tych które powinny być, strumienie też jakieś inne... przebijamy się nieco na azymut w końcu docieramy do miejsca gdzie spodziewamy się PK, spoglądamy na mapę szczegółową, odmierzamy wg skali 1:25000 i jedziemy, ścieżka coś szybko się skończyła, chyba źle wjechaliśmy, Ania i Przemek zawracają, Przemek odpuszcza i jedzie gdzie indziej, Ania odmierza jeszcze raz drogę. Za to ja zsiadam z rowera, idę na azymut, przechodzę przez jakiś strumień, zimny, w butach chlupie, obchodzę dobry kawał okolicy i wracam. Może 20m przed miejscem gdzie czekają rowery trafiam na PK. Hmmm. Coś jest nie tak... Spoglądamy na mapy i okazuje się, że wycinki pochodzą z 3 różnych źródeł i są w kilku różnych skalach, te bardziej zielone to prawdopodobnie skala 1:25000, te niebieskawe to 1:15000 a zdjęcia satelitarne nie mają skali. Ech.... Ruszamy dalej, chwilę później zauważam brak jednego licznika, shit.... jednak wiem, że stało się to na odcinku max 200, wracam się z buta. Odnajduję go, powrót biegiem, wsiadamy na rowery i jedziemy na
PK 15 – na tyłach cmentarza sióstr zakonnych
Kawałek przez ruchliwą 62, nie jest dobrze gdy samochody z dużą prędkością wymijają nas, na szczęście tuż za mostem na Liwcu skręcamy w prawo, jest spokojniej, bezbłędnie trafiamy na PK, wracamy na główną drogę i pora rozrysować plan obejmujący kilka dodatkowych punktów kontrolnych. Przeliczamy też czasy gdy nie zaliczymy czegoś. Okazuje się, że nie warto walczyć w tej chwili do końca, zysk ze zdobytych PK może nie zrównoważyć czasu ich poszukiwania, Chyba pora zmienić strategię, decydujemy się zaliczyć jeszcze kilka okolicznych miejsc i odpuszczamy resztę, błąkania po bagniskach mamy dość, podobnie jak latających żarłocznych bestii, tym bardziej że skończył nam się środek przeciwkomarowy. Pora na
PK 14 – kępa drzew nad Liwcem Większość po szosach, w Stachowie zatrzymujemy się w napotkanym sklepie, klimat dość dziwny, zresztą ogólnie okolica jest dość dziwna, miałem wrażenie, że ktoś cofnął czas o przynajmniej kilkadziesiąt lat. Miejscami nie widuje się murowanych domów, są tylko drewniane na dokładkę mocno już zniszczone, obok chałup znajdują się rozlewiska, mniejsze, większe, ale są praktycznie wszędzie, za to prawie nie widać pól uprawnych bo i gdzie? Na mokradłach? Może ryż by tutaj się przyjął, ale podłoże jest piaszczyste, więc pewnie też nie... Zwierząt hodowlanych praktycznie nie widać, może jakieś pojedyncze sztuki, ale to wszystko. Drogi asfaltowe należą do wyjątku. Za to sporo starych samochodów, motorów, skuterów, działających motorynek.... Jedyne z czego tu pewnie by się wyżyło to hodowla żab na rynek francuski. Pożywienia mają pod dostatniem, samo się mnoży na bagniskach.
Chwilę uzupełniamy braki energii w sklepie przysłuchując się lokalnej gwarze ;P knajpiarskiej i ruszamy dalej, szkoda czasu. Kawałek dalej wjeżdżamy w ścieżynkę by zdobyć PK, znajdującego się w krzakach tuż nad brzegiem rzeki. Wracając spotykamy kilku znajomych, wymieniamy kilka zdań i każdy rusza w swoją stronę. My jedziemy na kolejny
PK 13 – róg granicy kultur na brzozo-sośnie Odnalezienie właściwej ścieżki nie stanowi problemu, jednak im dalej w las tym bardziej otaczają nas chmary komarów, miejscami robi się ciemno od nich i te ciągłe bzzzzz.... dookoła,
Chwilę tam spędzamy, PK i uciekamy z lasu, pewnie straciliśmy po kilka litrów krwi... musimy dostać się jak najszybciej do drogi, tam nie ma tyle tego tałatajstwa. W koło wplątuje mi się jakiś patyk, jadę dalej, nie chcę się tutaj zatrzymywać, dopiero a szosie usuwam dziadostwo. Kawałek dalej czuję bicie na kole, chyba trzeba będzie je wycentrować, patyk pewnie narobił trochę szkód..., moja wina...
Wracamy do bazy, jednak po drodze zaliczymy jeszcze jeden
PK 31 – zakole rzeki od wschodu zaczynamy już popełniać błędy, początkowo źle skręcamy, szybko jednak korygujemy błąd, mijamy rzekę i wjeżdżamy w teren, tyle że PK nie ma, postanawiamy wrócić do szosy... i pojechać nieco w kolo przecinkami, jednak coś dalej jest nie tak przecinki są, jakie jakieś dziwne, kawałek dalej jest cmentarz, pewnie jakiś nowy bo na mapie go nie ma… kawałek dalej jest kolejny mostek, kolejna rzeka. Jeszcze raz spoglądamy na mapy i... w końcu zauważamy... na mapie też jest cmentarz i są 2 rzeki... już wiemy gdzie jesteśmy, pora do lasu pora odnaleźć PK podbić karty. Wracamy do bazy. Mamy dość.
Baza Uff. Wróciliśmy spoglądamy na siebie, na całym ciele mamy masę bąbli po ugryzieniach komarów. Chwila na mycie rowerów, pora na posiłek. Idziemy na stołówkę i.... szok. Proszę usiąść, już podajemy... dostajemy zupę, ciężko mi określić jaki miała smak, ale była dobra, była ciepła, a przede wszystkim była...., może 30s później podchodzi do nas kolejna osoba z obsługi kładąc na stole 2 hot-dogi. Patrzymy po sobie ale ok. Nie mija nawet10s i dostajemy kolejne 2 hot-dogi. Z opadniętymi szczękami patrzymy po sobie, po obsłudze.... wow.... Logistyka na najwyższym poziomie. W McDonald's mogą się od nich uczyć.
Było ciężko, sporo bagien, piachu, a przede wszystkim komarów dawał się we znaki. Jednak coś jest w tym maratonie, coś innego ,niepowtarzalnego, teren łaski jak stół, ale można się zmęczyć. Już za rok kolejna edycja :)
Piątek :-D. Ostatni dzień w pracy, na dokładkę prawdopodobnie będzie krótszy niż mógłby być... Do wyjazdu już wszystko przygotowane, weekend będzie znowu hardcorowy, gorzej, że wróżby mówią o załamaniu pogody w weekend, chyba zaczynam do tego przywykać... Wczoraj mycie rowera zajęło mi godzinę późnym wieczorem, dzisiejszy plan obejmował więc jazdę po szosach by nie ubrudzić go specjalnie. Plan się sprawdzał, ale... tylko do Panewnik, tam rower sam skręcił w las ;P, Chyba też woli leśne ścieżki. Na szczęcie błoto dość mocno wyschło, wody niewiele. Jedynie na niewielkich fragmentach trzeba było uważać. Odpuściłem hałdę w Sośnicy, wczoraj gdy tamtędy wracałem to nawet zjazd był nieprzyjemny przez głębokie koleiny odciśnięte w błotku. Przynajmniej tyle mogłem zrobić dla napędu :), w zamian lasek Makoszowski, nieco spokojniej.
Minęła 16:30, starczy na dzisiaj, zbieram się i wychodzę, trochę spieszy mi się, wieczorem muszę się przygotować do wyjazdu. Poranne prognozy wskazywały, na możliwość wystąpienia burz, jednak nic się nie działo złego, może jedynie silny wiatr od południa dawał się we znaki. Szybko jednak wjechałem w teren i nie robiło mi to specjalnie różnicy. Po drodze zaliczam jeszcze paczkomat, dotarły w końcu zamówione szpeje. Będzie okazja je sprawdzić w weekend. Pocztą dla odmiany dotarła kolejna kaseta z łańcuchami, Na tym co mam powinienem pojeździć jeszcze z miesiąc. Teraz czeka na mnie kaseta Kaseta Shimano CS HG50 Sora i łańcuchy Shimano HG-73. Szkoda że gość nie miał łańcuchów SRAMowskich, ale w zasadzie to tylko na kilka miesięcy ;P
Małe odstępstwo od standardu :) odnośnie linka z YT :) - ale piosenka tam jest.
Kolejny poranek, kolejny wyjazd. Wychodzę na zewnątrz, padało..., jest mokro, na dokładkę mam wrażenie, że jest chłodno. termometr niby pokazywał ok 18 stopni, jednak mam wrażenie że aż tyle to nie ma.
Ruszam. spoglądam na termometr na liczniku, wskazuje nieco ponad 14, hm...., wjeżdżam w las, zastanawiam się na co trafię i jak mocne były deszcze w nocy. Na szczęście jest całkiem nieźle, owszem, tu i ówdzie widać kałuże, błoto, ale z grubsza jedzie się przyjemnie. Tyle..., że niespecjalnie mam ochotę dzisiaj na "ciśnięcie". Najchętniej położyłbym sie na jakiejś łące i pospał jeszcze ze 2 godzinki :)
W Zabrzu jadę przez całą długość Makoszow (chyba tak to się odmienia), hałda po deszczu jest nie do przyjęcia, wiele rozmiękłych miejsc uniemożliwia przejazd, a pchać mi się nie chce. Nie dziś i nie w drodze do pracy. W zamian lasek Makoszowski i budowa DTŚki :)
Już w firmie zauważam, że zapomniałem dokumentów, ech..., może sobie jakoś bez nich poradzę?