Porannek dnia czwartego – czyli czwartek ;P Za oknem znowu nieciekawie, chmurzyska, wieje jak diabli z zachodu, jest chłodno, ale nie pada. Dosiadam rower i ruszam standardową, oklepaną już trasą. Standardowo wjeżdżam w Panewnikach w las, Halembę, las, Zabrze Makoszowy, hałdę w Sośnicy. Ciężko to dzisiaj idzie, myślałem, że w lesie nie będzie tak dęło. Niby drzewa trochę chronią przed czymś takim, ale dalej wiatrzysko było odczuwalne. Zatrzymuję się na chwilę przy krzyżu przydrożnym tuż przy wjeździe na hałdę, zastanawiam się kto go tu postawił? W jakiej intencji? Powód pewni był, tyle, że nie ma żadnego napisu, żadnej inskrypcji, po prostu nic. Za to widać, że ktoś o niego dba, jest odmalowany, posadzone kwiaty…
Jest po 17:00, najwyższa pora się zbierać, starczy na dzisiaj. Przebieram się w nie do końca suche wdzianko rowerowe, brrrr...., nieprzyjemnie.
Wychodzę na zewnątrz, pogoda wyraźnie się poprawiła, nie leje, świeci słońce, jednak jest chłodno. Kombinuję którędy pojechać, mam na to ok 4km jazdy. Wybieram trasę nieco zbliżoną do porannej, nieco większy „ES” w Makoszowach, jednak na hałdę w Sośnicy nie pakuję się dzisiaj, za to liczę że stara hałda w Makoszowach będzie już przejezdna i.... nie mylę się. Jedynie trochę błota. Po drodze jednak bardzo nieprzyjemny obrazek, na ul Legnickiej tuż za wiaduktem na wysokości ul. Sejmowej rozwalił się motocyklista, musiało się to zdarzyć max kilka minut wcześniej, sporo gapiów, nie ma jeszcze karetki, pogotowia. Na jezdni masa krwi..., nie wygląda to na kolizję raczej na... głupotę. Pewnie nadmierna prędkość na zakręcie na którym jest ograniczenie do 30km/h. Chociaż przyznaję, że w życiu nie widziałem tam kogoś kto by zwolnił, najczęściej ciśnie się ile fabryka dała bo to dodatkowo na dłuuugim zjeździe.
Reszta trasy już bez drastycznych obrazków, a nawet zrobiło się przyjemnie przy jeździe obok akademików na Ligocie. Zaczęły się Juwenalia.
Poranek dość nieciekawy, za oknem gęste chmury, jest chłodno, ok 10 stopni, niefajnie, prognozy wskazują na możliwe deszcze przez cały dzień. Tylko co to zmienia? Do pracy trzeba jakoś dotrzeć, a rowerem jest najszybciej :)
Ruszam. początkowo jest nieźle, jednak już w Piotrowicach zaczyna kropić. Zaczynam się zastanawiać czy nie polecieć po szosach. Będę bardziej mokry, ale za to nazbieram mniej błota. Jednak w Panewnikach znowu odbijam w las :), może ty tylko przelotne, może przejdzie bokiem..., na horyzoncie widać jakby jaśniejsze chmury. Dojeżdżam do Halemby, deszcz coraz większy, w zasadzie zaczyna całkiem nieźle lać i tak już utrzymuje się do końca trasy. W Kończycach nieco zmieniam trajektorię, nie jadę przez starą hałdę, tam będzie błotniście. Kieruję się na ul. Wiosenną i pobliski nasyp kolejowy po którym można spokojnie przejechać. Jeszcze tylko Lasek Makoszowski i wyjeżdżam na szosy w Gliwicach. I o ile w lesie nazbierałem trochę błota to... woda do butów wlała mi się dopiero w Gliwicach na drogach, może dlatego nie lubię nimi jeździć gdy leje? Zresztą chyba tylko w zimie pasują mi szosy ;P
Koniec pracy, na dzisiaj, mam dość, zmęczył mnie ten dzień..., a jutro pewnie wcale nie prościej. Niemniej mam szansę odreagować na rowerze, wychodzę na zewnątrz i... wieje, jak diabli wieje od wschodu. Ruszam, jadę pod wiatr, rower nie chce się specjalnie toczyć, w końcu mam dość szos, wjeżdżam w las, tutaj już spokojniej, przynajmniej mną tak nie tarmosi. Zatrzymuję się na chwilę widząc kwiaty przy drodze, nie spodziewałem się ich tutaj w pobliżu zjazdu z A4-ki w Kończycach... :) Chwila focenia i do domu. Tam czeka na mnie obiektyw po serwisie, w końcu chyba działa tak jak chcę a nie tak jak on chce... zniknęło paskudne świstanie, zgrzytanie działa poprawnie, trzeba go „przestrzelić”. Więc kilka fotek roślinek z okna na ogniskowej 300mm na tej na której występowały problemy z ostrzeniem. Starczy na dzisiaj. Muszę odpocząć.
Poranek, mam problem, by zwlec się z łóżka. W końcu udaje się pozbierać, ruszam ok 7:15, późno, po głowie chodzi mi nawet myśl, aby polecieć szosami, decyzję zostawiam jednak do Panewnik, gdzie... wjeżdżam w las :). Jednak im dalej tym coraz większe ślady po nocnych ulewach. Początkowo tylko trochę kałuż, jednak po minięciu Rudy Śląskiej coraz więcej błota. Do Gliwic dojeżdżam totalnie umorusany, teraz pozostało już wykąpać się i... do roboty. ;)
Wyjazd z pracy ok 17:00. Miało być wcześniej ale nie wyszło, jadę w wariancie terenowym, jest więc hałda w Sośnicy, Makoszowach, Kończycach, las w Halembie, Stara Kuźnia, Panewniki i w końcu dom :) Kolory nieba wskazywały, że coś może spaść, może zacząć padać, jednak jeszcze nie teraz. Lunęło dopiero koło 20:00 i to w sumie niewiele, burza trwała może 15 min. To wszystko.
Wpis uzupełniony, niestety czasu na coś więcej nie ma. Na chwilę obecną to jedyna rzecz której kompletnie nie posiadam. Poniedziałkowy poranek. Pali mnie skóra, po upalnej niedzieli po Miechowie, lecz cóż zrobić, trzeba jechać do pracy. Wsiadam na rower i ruszam, nie ma na co czekać. Nie ma co kombinować... Myślałem, że będę miał zakwasy, ale nie, nie ma nic, nie wiem jak to działa, w zeszłym tygodniu załatwiłem się na trasie do Tychów, odpuściło dopiero w piątek, a po górkach, owszem czuję zmęczenie ale to tyle...
Zgłaszamy się w biurze zawodów i mamy ponad godzinę..., całkiem sporo czasu, jednak trzeba przygotować rowery do drogi. Mieliśmy to zrobić wczoraj, ale.... oczywiście się nie udało. Pracy sporo jednak idzie to dziwnie sprawnie, już po chwili możemy ruszyć na mały rozjazd. W międzyczasie docierają znajomi Tymoteuszka, Sylanarowerze, Radek, Maciek i wielu innych, jest więc czas na krótkie rozmowy.
Wybija godzina S, dostajemy mapy i mamy 5 min do startu, ustalamy wstępnie trasę. Planowana kolejność to PK 2, 3, 4, 5, 6, 22, 11, 21, 20, 17, 16 a … później się zobaczy.
Ruszamy, początkowo kółeczko wokół rynku w Miechowie i w końcu można ruszyć na pierwszy PK, większość zawodników rusza na
PK 2 – skraj lasu kocham takie szczegółowe opisy, jednak nie mamy żadnych problemów z odnalezieniem tego PK, chmary uczestników wskazują jego umiejscowienie, kolejka do dziurkacza nieco nas spowalnia, ale mamy niezły czas, świetnie. Nie ma na co czekać, ruszamy dalej na
PK 3 – jar I tym razem trafiamy bezbłędnie, jednak dotarcie do PK nastręcza nieco problemów, wysoka skarpa za którą widać lampion, musimy się wspomagać, ale PK zaliczony, ruszamy i.... Darek zrywa łańcuch. Tracimy cenne minuty, jednak mamy trochę zapasu czasu, nie jest źle.... Kilka min później pędzimy na
PK 5 – Krzyż zamiast jak wstępnie planowaliśmy PK4, wydaje nam się, że będzie krótsza droga, zauważam też brak jednego z liczników, masakra, jednak wracać się nie mam ochoty. PK 5 to jeden z 3 PK które są przestawione w stosunku do umiejscowienia na mapie. Wszystko idzie idealnie, gdy... zjeżdżamy nieco za daleko, spoglądamy na mapę i chyba podjedziemy nieco dalej przecinką (nie chcemy się wracać), początkowo jest ok, jednak później obydwoje mamy wrażenie że idziemy jakimś wąwozem wypłukanym przez deszcze, połamane drzewa skutecznie nas opóźniają, jeszcze kawałek na przełaj prze pole i w końcu mamy ścieżkę, jeszcze 200m i w końcu zdobywamy PK... tyle, że czas zaczął dziwnie uciekać, już nie jest tak wesoło. Ruszamy na
PK 4 – jar to drugi PK tak opisany, może 500m dalej Darek łapie gumę..., zdejmuje oponę i widać tkwiący kolec akacji. Kolejne bezcenne minuty uciekają, wkrótce ruszamy. Zjeżdżamy w dół, mamy wrażenie, że przejechaliśmy za daleko, na szczęście kawałek dalej dostrzegamy lampion, uff, niemniej coś jest nie tak z oznaczeniem, zresztą już wcześniej zauważyliśmy, że dokładność map pozostawia wiele do życzenia. Niemniej możemy ruszyć dalej.
PK 6 – doły jedziemy skrajem lasu, niby wszystko ok, dość szybko docieramy w pobliże PK i czuję, że tylne kolo mi pływa, nie ma powietrza, lecz tylko na dole, pech nas nie opuszcza. Zdejmuję oponę i.... znajduję kolec akacjowy... tyle, że mniejszy niż ten Darka. Wymiana dętki i ruszamy dalej, po drodze uczestnicy nam doradzają jak dojechać/dojść do PK. Zdobywamy go względnie bezproblemowo i wracamy, pora na
PK 7 – leśna droga Po raz kolejny korygujemy plan trasy, ten PK będzie nam utrudniał późniejszy powrót, nie wpisywał nam się w drogę powrotną, lepiej zaliczyć go od razu. Wjeżdżamy w kolejny las i... mapa po raz kolejny okazuje się bezużyteczna, ścieżki są ale... jest ich sporo więcej i... nie w tych kierunkach, jednak nie tylko my mamy problem z tym punktem, spora ilość zawodników owocuje tym, że PK zostaje zaliczony, jednak jego umiejscowienie na mapie ma się nijak do tego co jet w terenie... ech.... Kombinujemy na leśnych ścieżkach i wybieramy te które prowadzą z grubsza na zachód, musimy dotrzeć do szosy, w końcu jest, ruszamy dalej na
PK 22 – leśna droga kolejna mało oryginalna nazwa, zaczynam się jednak bać takich nazw wspominając poprzedni PK i nie jest to bezpodstawne, bo docierając w miejsce gdzie powinien być PK nie widzimy go, nie możemy go odszukać... za to spotykamy Tymoteuszkę, pozdrawiamy się i Karolina leży..., upadek wygląda nieciekawie, na szczęście nic się nie stało. Szukamy w 3-kę PK i nic. W końcu z Darkiem wyjeżdżamy z lasu i zjeżdżamy jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej, jest jeszcze jedna ścieżka, tej poprzedniej nie widać na mapie, tutaj PK jest widoczny... można zacząć szukać
PK 11 – młodnik olchowy Kierujemy się wskazaniami mapy, chociaż już od dłuższego czasu wiemy, że mapa jest.... mocno niedokładna. Inni zawodnicy też mają podobny problem. W sumie na miejscu jest nas ok 10 osób i wszyscy kombinują, w końcu wracamy się nieco, tam gdzie jest młodnik, tyle, że to nie miejsce na które wskazuje mapa i okazuje się, że PK jest kilkaset metrów wcześniej... kolejna wpadka budowniczych, a może to specjalny zabieg ? Tym razem ma być prosto i.... w zasadzie jest.... kierujemy się na
PK 21 – skałki po kamieniołomie wcześniej jest jeszcze bufet, można coś zjeść, uzupełnić płyny i chwila na korektę planów, wiemy już że czas nie pozwoli nam zaliczyć całości, na dzień dobry w odstawę idzie PK 20, jest za daleko od głównej trasy. Dojeżdżamy do PK 21 – odnalezienie nie nastręcza specjalnie problemów jednak.... Darek gdzieś zgubił kartę.... prawdopodobnie przy bufecie, to niedaleko, wraca się... ja podbijam swoją i... spotykam po raz kolejny Karolinę, znajduje jakiś bidon, stawia go i... odjeżdża, czasu trochę minęło, postanawiam wyjechać na spotkanie Darka, zabieram bidon ze sobą, oddam go na bufecie, jednak chwilę później nadjeżdża Darek i... okazuje się, że to jego... co nas jeszcze dzisiaj czeka? Zawracamy i pora na
PK 17 – opuszczone gospodarstwo Przed wyjazdem organizatorzy wspomnieli, że PK jest przesunięty, bo... gospodarstwo nie jest już opuszczone. Jedziemy przecinkami i dojeżdżamy do miejsca gdzie spodziewamy się PK... tyle, że go tu nie ma... Na szczęście inni zawodnicy naprowadzają nas na miejsce. PK jest niżej, tyle, że musimy przebić się centralnie przez podwórko, innej drogi nie ma... Gospodarz na szczęście jest przyjaźnie usposobiony..., krótka wymiana zdań, podbijamy karty. I namawiam Darka na
PK 16 – ślady grodziska Darek coś ma obiekcie dotyczące tego PK, hmmm.... Początkowo jedziemy czarnym szlakiem ( miejcami zaoranym) i docieramy do szlaku niebieskiego który ma nas doprowadzić na miejsce, aby było ciekawiej mylimy ścieżki i.... niepotrzebnie przejeżdżamy kolejny kilometr, spoglądamy na mapy.... ech.... chyba temperatura i odwodnienie daje nam się we znaki, coraz więcej błędów, wracamy i dojeżdżamy w okolice psiej skały, tylko gdzie to grodzisko? Rozmawiamy z kolejną miłą napotkaną osobą, bez problemu wskazuje nam pozycję grodziska. Jest... na górze za skałką.... wspinamy się bez rowerów, lampion jest, tyle, że ja tutaj nie widzę żadnego grodziska. Za to widoki rozciągające się z tego miejsca zapierają dech... Wracamy na dół, kolejny PK d zaliczenia to, 19 tyle, że czasu już nie ma, o 17:00 upływa czas, mamy godzinę, później przez kolejne 30 min naliczany jest czas karny, a po 17:30 jest będzie po ptokach.
Zaczynamy się spieszyć, gnamy ile sił w nogach, zatrzymujemy się na 2 min przed sklepem, musimy uzupełnić wodę, te 31 stopni daje nam się we znaki, czuję, że skóra na rękach jest już spalona. Średnia na powrocie utrzymuje się przez większość czasu > 25km/h, tylko co z tego. Droga okazuje się dłuższa niż się spodziewałem. W końcu docieramy 6 min przed definitywnym zamknięciem mety... Udało się. Uczucia mieszane, ale nie czas na to... teraz coś trzeba zjeść, tego akurat nie brakuje, można jeść do woli, wybierać co się chce, pierwsze idą hot-dogi, później zupa, pomarańcze... Zaczynamy stygnąć... Rozmawiamy ze znajomymi i okazuje się, że nikomu nie udało się zaliczyć wszystkich PK, więc nie tylko my mieliśmy problemy. Wszyscy narzekają na mapy, na oznaczenia..., już podczas koronacji organizatorzy przepraszają za to i obiecują poprawę..., na przyszłych edycjach ;)
Popaleni poparzeni słońcem wracamy do domu, gorąco wyssało z nas energię, przewyższenia też dały się we znaki, ale... okolica piękna, wręcz idealna na wycieczki rowerowe. Zastanawiam się tylko kiedy... czasu coś mało... na takie wojaże.. chociaż kto wie...
Piątek, po pracy wyjazd na Helenkę, szykuje się kolejny weekend na wyjeździe. Jednak dzisiaj w planach mały rozjazd po okolicy. Dojeżdżam na miejsce spotkania, mały przepak i ruszamy z Darkiem w kierunku Zbrosławic. Dzisiaj spotkanie z Olkiem. Trochę kropi, lecz o to dla nas ;P. Na miejsce dojeżdżamy w niezłym czasie - 22 minuty. Na miejscu chwila na rozmowę, ustalamy trasę i... jedziemy za Olkiem. Szybko skręcamy w teren, odwiedzamy okoliczne bunkry, później po starym nasypie kolejowym jedziemy dalej. Po drodze sporo błota, pokrzyw, komarów. Całkiem solidna zaprawa przed wyprawą na Odyseję Miechowicką. Zatrzymujemy się na chwilę w okolicznej knajpce. Piękne miejsce i dziwnie opustoszałe. Jest już ciemno, jest późno, pora ruszyć w drogę powrotną. Żegnamy się z Olem i lecimy na Helenkę.
Kolejny poranek, ostatni wypadowy do Gliwic. Pomimo wielkiej chęci jazdy lasami, łąkami, terenem pojechałem szosami. Głównie dlatego, aby nie usyfić roweru przed weekendem, szanse na mycie są niewielkie przed niedzielnym wyjazdem do Miechowa.
Za to z rana mały zonk. Wychodzę z domu w jednej ręce rower w drugiej śmieci i klucze, wywalam śmieci, wsiadam na rower i jadę. W Gliwicach orientuję się, że... nie mam kluczy... tel. do domu, mały alarm i... są wywaliłem je razem ze śmieciami. uff
Za to sama droga dość przyjemna, cieplutko, suchutko, pomimo sporego ruchu na drogach nie ma żadnej szarpaniny, wyprzedzana na 3-go, wymuszania pierwszeństwa... Dopiero w Zabrzu odbijam na lasek Makoszowski. W Kończycach, jak wielu miejscach Zabrza trwa remont torowisk, dróg itd... . Nie przepadam za korkami, nawet gdy mogę je wyminąć.