Dość ładny poranek, 0 stopni, ale niebo czyste. W powietrzu unosi się delikatna wilgoć, drogi sprawiają wrażenie wilgotnych..., to pewnie złudzenie..., obawiam się że może to być delikatna szklanka na drodze. W chwili wyjścia sprawdzam po czym się poruszam, czuję, że się ślizgam..., ciekawe jak poradzi sobie z tym rower.
Po kilku km, kilku zjazdach i podjazdach czuję, że opony nie mają najmniejszych problemów z asfaltem, radzą sobie rewelacyjnie. Nie czuję, aby coś się działo, aby koła pływały, lub traciły przyczepność.
Samochody miejscami wariują, muszę uważać, przynajmniej w tych miejscach gdzie ruch jest wyraźnie większy, dotyczy to głównie fragmentu Piotrowic i Panewnik. Może jeszcze na Wirku jazda dzisiaj nie należy do przyjemności.
W Zabrzu modyfikuję nieco drogę, chcę ominąć skrzyżowanie/rondo z DTŚ-ką... mimo wszystko obawiam się tego miejsca... za to mam całkiem niezłą alternatywę przez ul,Sportową, tylko jakoś nikt nie pomyślał i jakimś normalnym zjeździe. Kilka złamanych przepisów, zaliczony trawnik i jestem tam gdzie miałem być. Teraz już spokojniej. jeszcze tylko kilka km i w końcu docieram do wrót firmy. Gorąca kąpiel to jest to :)
Powrót do domu po Nocnej Masakrze. Z rana zupełny brak chęci do jazdy na rowerze, chwila rozmowy z Darkiem i pojechałem samochodem...
Teraj jednak czuję, że muszę... pakuję plecak... tzn zabieram to co "zużyło" się na NM. Plecak ciężki, ale co zrobić...
Z firmy wyjeżdżam późno, dziwi mnie jednak ten tłok na drogach, jeszcze do mnie nie dociera że święta za pasem, że powinienem już odpuścić, że trzeba bardziej uważać. Mniej więcej rok temu właśnie tuż przed świtami, jakiś kretyn próbował mnie rozjechać...
Ciekawe o której będę w domu, wiatr mam wrażenie, że jest z południowego zachodu, może specjalnie nie pomaga, ale najważniejsze że nie przeszkadza, może chwilami denerwuje gdy jadę otwartym terenem. Końcówka po prawie pustych drogach, tylko te główniejsze nieco bardziej pozatykane, jednak najczęściej tylko je przecinam. W domu bardzo późno. Jest po 19:00
Jest sobota wcześnie rano, telefony drzą się w niebogłosy, jakoś nie mam ochoty wstać…, na zewnątrz mgła jak diabli, chłodno, ciemno, nieprzyjemnie. Jednak Darek wstaje…, trudno, to w końcu ostatni RNO w tym roku, tylko czemu tak daleko? Na dokładkę nasłuchałem się legend o Śmiejowych PK. Komunikaty startowe też nie brzmią zachęcająco, trasy mokre, sporo błota i 200km do pokonania.
Rowery już spakowane teraz czeka nas długa podróż na północ kraju do Ińska, całość trwa ok 8 godzin, zmęczenie docieramy na miejsce, jest niby jeszcze trochę czasu, teoretycznie można by się przespać…., ale kolejno spotykani znajomi… skracają czas do startu, a trzeba jeszcze przygotować rowery. Po wczorajszej rozmowie z Darkiem coś mnie tknęło, sprawdzam rower i widzę, że mam pękniętą ramę, dokładnie w tym samym miejscu co poprzednią…, shit… Mam to w zasadzie gdzieś, sezon zbliża się powoli do końca, teraz jeszcze trochę pojeżdżę, uszkodzenie nie jest niebezpieczne, ale mam świadomość że jest i z każdym km będzie gorzej, pojawią się zgrzyty… ech…. Znowu dowiem się w serwisie, że używam roweru w sposób niestandardowy.
Trzeba jednak pozakładać na rower kilka drobiazgów, montuję mapnik i… nie ma 2 śrub? Co się z nimi stało, gdy brałem go z domu wszystko było na miejscu…, chwila zastanowienia, mogą być w 2 miejscach albo wypadły w firmie, albo w bagażniku. Mam nadzieję, że to jednak to drugie miejsce, idę poszukać, mija kilka min i odnajduję je… cudem wypadły w samochodzie, mogło być gorzej….
Zakładam resztę osprzętu liczniki, błotniki…, smaruję łańcuch jest nieźle. Pozostaje tylko jakoś się ubrać…, tylko w co? Temperatura ma być na plusie, ale wilgoć i mgła nie będzie przyjemna, na dokładkę coś było o błocie… W końcu idę na kompromis… w razie czego dodatkową bluzę, kurtkę i rękawiczki pakuję do plecaka.
Dochodzi czas startu, krótka spóźniona odprawa, dostajemy mapy i opisy punktów. Zaczynamy kreślić plan jazdy, od razu zakładając możliwą alternatywę, obydwoje mamy wrażenie, że jeżeli coś ma pójść nie tak to pójdzie…
Ruszamy, ciemna w którą się kierujemy nie napawa optymizmem, gęsta zawiesista mgła ogranicza widoczność do kilkudziesięciu metrów. Rzut oka na mapę i kierujemy się na zachód, mam jednak dziwne wrażenie, że wiatr jest sporo mocniejszy niż wspominały prognozy, wydawało mi się, że miał być na poziomie ok. 8km/h, a wieje przynajmniej trzy dychy…, jest zimny, przenikliwy…
Jak do tej pory jest nieźle, cały czas asfalt, przejazd jest szybki jednak po kilku km musimy skręcić w leśną ścieżkę, szybko okazuje się iż informacje o błocie to nie było czcze gadanie, rowery tańczą, utrzymanie kierunku jest problematyczne, chwilami nie ma mowy o jeździe, trzeba zejść z roweru, a to dopiero początek…, odmierzamy odległości i skręcamy w przecinkę, wszytko się zgadza, zatrzymujemy się, tu gdzieś musi być paśnik… i nasz PK 2 - Paśnik, po drabince do góry, tylko co może oznaczać że po drabince do góry? Przy ambonie jeszcze bym zrozumiał, ale paśnik i drabina jakoś nie idą mi w parze. Chwila rozglądania się i jest…, na kilku palach osadzony jest „domek” na drzewach…, to raczej jakieś miejsce do przechowania siana dla zwierząt a nie paśnik ;P, wchodzę na górę, kolejne szczeble drabiny są cholernie śliskie, wejście i przedziurkowanie karty to jedno, ale pozostaje jeszcze zejście, lekko nie ma ale jakoś daję radę. Możemy wrócić na jakiś bardziej cywilizowany dukt, kierujemy się z grubsza na południowy-zachód, by w Długich odbić na południowy-wschód. PK 6 - Skrzyżowanie przecinek – czemu nie lubię takich opisów punktów? To często oznacza szukanie nie wiadomo czego, tym bardziej, że już wcześniej okazało się jak niedokładana jest mapa, jak stare są dane na niej umieszczone, zresztą informacja o tym była w komunikacie startowym…, 30 lat temu może to tak wyglądało. Przejechaliśmy ok. 1.7km od wyjazdy z Białej Ińskiej, jest przecinka, ale ciut za wcześnie, brakuje ok. 300m, postanawiamy jechać dalej…, 2km jest przecinka, niewyraźna, ale jest, wjeżdżamy w nią, szybko okazuje się zupełnie nieprzejezdna, są ślady po wycince…, zresztą gdzie ich nie było… Docieramy do krawędzi lasu i to chyba nie może być to miejsce? Nikt normalny nie postawiłby punktu w takim miejscu. Zawracamy, jedziemy jeszcze 100-200m do przodu, tym razem jesteśmy za daleko, zawracamy do naszej ścieżki na 1700m. Wchodzimy, czasami jedziemy, droga szybko zakręca, zaczyna prowadzić równolegle do „głównej” drogi. To prawie na bank nie to miejsce, obydwoje mamy tego świadomość, ale… punkt gdzieś tu musi być…, przeszukujemy okoliczne drzewa…, nie ma bo… i być nie może. To nie ta ścieżka… Spoglądamy na zegarki, gdzieś nam uciekło sporo czasu, a przecież jeszcze kilka minut temu była 19:00… teraz jest 20 z hakiem….…
Chyba odpuścimy ten punkt, jadąc „główną” ścieżką jeszcze raz spoglądamy w przecinkę na 2000m, nie Daniel chyba nie postawiłby w takim miejscu lampionu, bez przesady…
Trochę szkoda czasu który gdzieś nam przeciekł, gdzieś nam uciekł…, jedziemy z gdybasz na wschód…, po raz pierwszy trafiamy na „kocie łebki”, wrednie się po tym jedzie, te kilka km jest męczące…, w końcu jest cywilizacja – Ciemnik, to tutaj musimy odbić w las, kierując się delikatnie na południowy-zachód, jakiś kilometr ścieżką i później na azymut w las szukać PK 7 - Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora. Trochę przed miejscem gdzie planujemy wejść w las jest ścieżka, z grubsza odbijająca w kierunku wieży, wbijamy się w nią i jedziemy, odmierzamy kolejne metry. W końcu zatrzymujemy się…, w tej mgle g… widać… Powinniśmy już być na miejscu, próbujemy przeszukać okolicę… Pytanie tylko co to jest za wieża.., bo może mieć zarówno 20m jak i 2-3m. Kręcimy się gdzieś na granicy lasu i pola. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, wieża wg mapy powinna być jeszcze w lesie, jednak pamiętać trzeba że to co mamy przed sobą to dane sprzed 3 dekad. Mogło się wiele zmienić, w końcu nawet tej ścieżki którą jechaliśmy nie było na niej. Tracimy kolejne dziesiątki minut i nic… po wieży nie ma śladu, widoczność max na 10-15m. Decydujemy się odpuścić…, spoglądam na kierownicę i… masakra... zgubiłem licznik, to już drugi może trzeci w tym roku…, szkoda go, próbuję wrócić po śladach, ale szanse na odnalezienie w nocy, w takich warunkach są zerowe. Źle się zaczyna, to chyba nie będzie nasz najlepszy występ… 2 punkt i drugi raz nie możemy odnaleźć lampionu, powoli ociera do nas, że z czasem też nie będzie lekko i wariant lite który zakładaliśmy na początku też będzie nie do zrealizowania… Może faktycznie odpuścić i zawrócić do mety?
Jednak nie, nie tym razem…., w pobliżu jest PK 1 - Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe, strumień chyba powinniśmy zauważyć, na mapie wygląda to jak środek jakiegoś szerokiego przepustu, więc chyba trafimy. Spoglądam na zegarek i chwila rozmowy z Darkiem, przy jakimkolwiek sklepie musimy stanąć, musimy w razie czego uzupełnić zapasy…, Dojeżdżamy do Bytowa, ciut przestrzeliliśmy zjazd, ale wiemy o tym, mało tego, nie zmierzyliśmy odległości od poprzedniego skrzyżowania, decydujemy się na wjazd do „centrum” Bytowa i powrót drogą z odliczonymi metrami… to w sumie może 300-400m, więc nie ma problemu. Dojeżdżamy do skrzyżowania i jest jakiś dzik, jakieś wielkie bydle… we mgle… może koń… Nie to piesek… jakaś pasterska kolumbryna…, na szczęście nie jest nami zainteresowana… reset licznika i zawracamy.
Po drodze Sklep, chyba otwarty…, w każdym bądź razie kręcą się przy nim ludzie… zatrzymujemy się… wchodzę do środka i chwila rozmowy, całe towarzystwo roześmiane, zadowolone, procenty wylewają się z każdego zakątka twarzy…., nie wiem czemu ale od razy pada pytanie czy jesteśmy ze Śląska…, czyżby aż tak było to widać, jakiś śląski zaśpiew w wymowie? Nie wiem…
Kupuję zapasowe energetyki, w końcu przed nami długa noc, jakieś 2 rogale nadziewane chyba czekoladą… Wychodzę na zewnątrz, jeden z biesiadników analizuje z Darkiem mapę, twierdzi, że jest do bani, że nic się nie zgadza, dopiero drugi wyprowadza go z błędu. Bo faktycznie może coś się nie zgadzać gdy czyta się mapę do góry nogami ;P
Dowiadujemy się, że musimy jechać do ostatniego budynku i tam odbić w lewo na „Malioranty”, po kilkunastu minutach rozmowy, żegnamy się, chyba starczy tego dobrego…
Ścieżkę odnajdujemy bez większych problemów i zaczynamy mierzyć…, dojeżdżamy do jakiegoś przepustu, szerokie to…, przeszukujemy okolicę, nie podoba mi się fragment opisu „na dole w strumieniu”, mam nadzieję, że do tego czegoś nie będę musiał wchodzić, „strumień” na dobre kilka metrów na dokładkę miejscami mam wrażenie, że jest kilkadziesiąt cm wody… Średnio mam ochotę na kąpiel. Coś się jednak nie zgadza, Darek zauważa, że kierunki drogi coś się nie zgadzają z mapą, pyzatym ten „urwany nasyp” ma się nijak do tego co tutaj mamy. Ruszamy dalej…, jest przecinka, tym razem kierunki jakby lepsze, odbijamy w prawo i chwilę później jedziemy nasypem…., docieramy do jego końca i jest lampion… Masakra… trzeba bardzo dokładnie czytać opisy punktów, tym razem mają one spore znaczenie i mogą być naprawdę pomocne…., bo skala mapy 1:100000 nie pomaga…
Zawracamy na Bytowo odbijamy początkowo za południowy-zachód, później tak jak prowadzi droga, zmieniamy kierunki by w końcu dotrzeć do Rybaków. Zatrzymujemy się na przystanku, pora coś zjeść…, przy okazji słychać ssyk…, powietrze uchodzi…. Tylko z którego roweru, którego koła, rozstawiamy rowery…, tym razem Darek złapał snejka…, kolejne kilkanaście minut upływa nam na zmianie dętki, posilaniu się…. W końcu jednak ruszamy dalej… w pobliżu, tuż za rzeką powinien być czerwony szlak odbijający w kierunku PK 10 - Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok 20m na zachód, sprawdzamy kilka razy, nie ma, przynajmniej nie zauważamy nic co mogło by być ścieżką, dróżką, przecinką…, postanawiamy zaliczyć PK od strony Recza, a jeżeli również nie znajdziemy ścieżki to po nasypie kolejowym musimy tam trafić… Z Rybak do Recza nie ma daleko…, dojeżdżamy do „centrum” i wjeżdżamy w ul Srebrną, która wydaje nam się najbardziej oczywistą, przynajmniej tak wynika z mapy. Dojeżdżamy do końca i… drogę zagradzają nam zasieki a za nimi kilka białych i czarny baran ;P. Obok jest ścieżka, jednak szybko zmienia kierunek, zawracamy, spróbujemy inaczej….
Kawałek dalej zatrzymuje nas Policja…, „Gdzie to panowie jedziecie”… krótka konwersacja, spoglądają na nasze mapy i dowiadujemy się, że punkt jest tam gdzie oni się załatwiają…, nie brzmi to zachęcająco, jednak wracamy na ul. Srebrną, testujemy jeszcze jeden wjazd, który okazuje się dojazdem do posesji i wracamy do naszych baranów…, gdzieś sobie poszły…, idziemy ścieżką tą którą wcześniej wykluczyliśmy, okazuje się, że po 20 metrach zmienia kierunek na właściwy… Początkowo próbujemy jechać, pojawia się kilka niewyraźnych oznaczeń czerwonego szlaku, jednak szybko giną…, a ścieżka jest mocno niewyraźna i …. nieprzejezdna…, po raz kolejny są ślady po wycince…. Prowadzimy rowery, po lewej stronie mamy nasyp kolejowy, gdzieś w oddali szumi rzeka…, więc chyba dobrze się kierujemy… W końcu porzucamy rowery…, nawet prowadzenie jest uciążliwe…
Docieramy w pobliże rzeki i do wiaduktu…, robi wrażenie, tuż przy budowli jest przerzucona drabinka i kilka belek… decyduję się przejść na czworaka po drabince, belki są śliskie…, obawiam się kąpieli w zimnej rzece, na którą nie mam ochoty… Drabinka jest nie lepsza, czuję jak się ugina… tyle, że ciężar mam rozłożony na 4 punkty…, udaje się przejść na drugą stronę…, odnajduję właściwe drzewo i lampion. Dziurkuję kartę i możemy wracać… Ponowna walka z drabinką, jestem na drugiej stronie…, chwila rozmowy z Darkiem i wiemy że gdy tylko wrócimy do cywilizacji musimy skorygować trasę, dzisiaj już nie powalczymy, czas gdzieś uciekł…, korci zaliczenie punktów 5, 17, H i może coś jeszcze…
Trochę jest do bani bo czeka nas długi, bardzo długi przelot po ruchliwej drodze – 10. Tak też czynimy odpuszczając punkty na południowym skraju mapy. Czeka nas kilkadziesiąt km monotonnego kręcenia. Szosa jest niby prosta jednak, czekają nas kolejne wzniesienia i zjazdy, zresztą w tej okolicy nie przypominam sobie miejsc płaskich, bo albo się jedzie pod górkę, albo z… Chyba najbardziej przypomina to jurę k-cz, tyle, że błota w terenie jest więcej…
Mijamy Wapnicę i tuż przed Nosowem zauważam, że zginął mi Darek, a przecież kilkanaście sekund temu był za mną… coś się musiało stać, zawracam… i widzę, że jest cały… tylko czemu prowadzi rower? Pewnie pana…
Okazuje się, że zaczął śnić na jawie…, masakra.. miałem coś podobnego gdy wracałem z Żywca jakieś pół roku temu, chwilę prowadzimy rowery i decydujemy się na dojazd do Suchania i postój gdziekolwiek, najlepiej gdyby była jakaś stacja benzynowa…
Mijamy kolejne skrzyżowania, na szczęście jest coraz bliżej…, w końcu wjeżdżamy do miasta, pierwsza stacja… a obok jest restauracja…., planujemy wypić jakąś kawę zastanowić się jak najkrócej dojechać do mety…, atmosfera jest na tyle dobra a chęci do dalszej jazdy zerowe, że zostajemy tutaj chyba godzinę, przy okazji posilając się… Darek dostaje kotlet z Brontozaura (nie chodzi o to, że taki stary, ale raczej o wielkość), a ja zostaję przy placku (chociaż wypadało by go nazwać raczej Placem) po węgiersku.
Jest ciepło, jest przyjemnie, spoglądamy na rowery, trzeba jednak wyjść i jechać dalej. Postanawiamy odpuścić 5-kę – opis „dołek” nie brzmi zachęcająco. Za to PK 17 - Mostek, drzewo ok 40m na SW już zdecydowanie lepiej. Względnie szybko docieramy na punkt, nie mamy większych problemów z lampionem…, zawracamy do Sulinowa i poprzez Szadzko gdzie jest punkt żywieniowy „H”, kierujemy się na Dobrzany, byle dotrzeć do Ińska, może uda się chwilę przespać…, w końcu czeka nas jeszcze powrót na Śląsk. Z Dobrzan kierujemy się na Okole i Ciemnik. Tą drogą już jechaliśmy, jej stan był niezły, więc tym razem nie będzie loterii, nie będzie już terenu… Za to diabelnie długi przelot… Gdzieś za Ciemnikiem Darek zwalnia, coś jest nie tak… znowu tylne koło… jesteśmy na tyle blisko, że dopompowujemy je i lecimy do bazy…, została ostatnia prosta, jesteśmy kilka metrów przed wjazdem do szkoły, zahaczam jakoś dziwnie rowerem co chyba powietrze, jakimś cudem nie padam…, za to łamie się przedni błotnik… na dzisiaj to chyba wszystkie straty… Starczy jak na jeden wyjazd…
Oddajemy karty, okazuje się, że dzisiaj to nawet liderzy klasyfikacji odpuścili część punktów, warunki dały wszystkim popalić… Zwycięzcą zostaje Krzysiek W. z 14-punktami. Gratulacje…
Wychodzę z domu, mgła..., temperatura oscyluje w okolicy zera..., gdzieś tam kołacze się mgliste wspomnienie generała przemawiającego w 1 programie TV. Minęło jednak sporo czasu, dzisiaj poza pogodą nie mam większych zmartwień. Ruszam i od razu zauważam ludzi zdrapujących ze swoich samochodów szron..., czyli jednak... trzeba uważać, może być ślisko, jednak nigdzie nie zauważam szadzi... Może to i dobrze? Warunki w porównaniu do tych wieczornych zdecydowanie lepsze, widoczność ok 50-60m. Już nie muszę wyszukiwać świecących punktów zbliżających się do mnie... Po raz kolejny wyjechałem też 15 po siódmej, tyle, że na drogach pustawo..., cieszy to ale i zastanawia, w końcu jest piątek, a w taki dzień zawsze było wariactwo... Specjalnie jednak mi to nie przeszkadza, zastanawiam się gdzie będę w okolicach 8:00. Profilaktycznie jadę wolniej, nie wiem jak będzie wyglądać dzisiejsza cała trasa, nie do końca jestem przekonany, że wszędzie będą panowały "dobre" warunki. Nie wiem czy nie trafię na oblodzenia... Zatrzymuję się w Rudzie Śląskiej, w miejscu gdzie trafiam na oszronione drzewa..., miejsce zupełnie nijakie, na dokładkę na lekkim wzniesieniu..., czemu tutaj osadziła się szadź, a nie w dolinkach, w pobliżu rzek? Trochę to zaskakuje..., szybka fota i jadę dalej. Zabrze i Gliwice puste.... Niewiele samochodów mnie mija... Dojeżdżam do firmy..., chwila odpoczynku..., rozmowa z Darkiem... i pozostaje zabrać się za pracę, a wieczorem Wigilia firmowa... :)
W ciągu dnia czytam info od [url://http://franek810.bikestats.pl]Franka810[/url] o gęstniejących mgłach..., łudzę się się rozwieją, że znikną... Nadzieja matką g...., w chwili wyjścia z pracy widać max. na kilkadziesiąt metrów..., nie za dobrze, w takich warunkach odpalenie czołówki nie ma najmniejszego sensu. Jadę szosami, widzę, że ruch na drogach jest spory pomimo godziny (jest po 17:00), tyle, że samochody jeżdżą wyraźnie wolniej, ostrożniej... Z jednej strony lubię mgłę i nocne oświetlenie, tworzy to zawsze niesamowity klimat, a z drugiej strony jazda w takich warunkach po ruchliwych szosach nie jest przyjemnością... Na granicy Zabrza i Rudy Śląskiej mgła jest tak gęsta, że widzę może 4-5m drogi przed sobą... zwalniam... Kawałek dalej staję na chwilę i wymieniam akumulatory w lampce..., po wymianie jest nieco lepiej, widzę na dodatkowy metr do przodu :) W trakcie drogi zatrzymuję się jeszcze kilak razy, ale głównie na focenie. W końcu trzeba wykorzystać warunki, nie wiadomo kiedy będą podobne warunki. Zastanawia mnie jedno, co będzie rano? Prognozy pogody wskazują na spadek temperatury poniżej zera, to niezła wróżba dla fotoamatora i zła dla kierowców. Możliwe że osadzi się szadź i będzie diabelnie ślisko. W końcu jestem w domu, zmęczyła mnie dzisiejsza droga i wpatrywanie się w punkcik oddalony o kilka metrów + wyszukiwanie zbliżających się światełek. Na dokładkę dzisiaj muszę zająć się rowerem i sprawdzić listę sprzętu, czy mam wszystko...
Poranek..., jeszcze 2 dni i weekend..., za oknem po ran kolejny ciemno, za to stosunkowo ciepło ok +3 stopni, to dobra prognoza. Sprawdzam jeszcze co podaje new.meteo.pl. Nie warunki mają być przez cały dzień przyzwoite. Jakieś 15 minut po siódmej siedzę już (a może dopiero) na rowerze. Droga standardowa, po szosach, po drogach..., trochę żałuję, że nie wyjechałem 15-20 minut wcześniej. Przez całą Katowicką cześć to jazda w korkach, za i pomiędzy samochodami..., jeszcze gorzej jest w Rudzie Śląskiej, w wielu miejscach korki... Zastanawiam się czemu..., czym ten dzień różni się od innych? W końcu dojeżdżam w okolice Kończyc i... ruch zniknął..., szosy puste..., czemu dopiero teraz? Dopadam wrót firmy, wprowadzam rower, wiem jedno dzisiaj po powrocie czeka mnie czyszczenie roweru, linki przerzutek po raz kolejny zapchane są błotem, ziemią, brudem... muszę pomyśleć o jakimś innym rozwiązaniu. Czymś co będzie ograniczać dostawaniu się do środka brudu... Cały czas korci rozwiązanie Gore Ride-On. Tylko 200zł za linki i pancerze? Ale może warto?
Masakra... jest późno, grupo po 17:00, dawno już się ściemniło...., mało tego czeka mnie droga lekko dookoła. Muszę odwiedzić znajomych w Miechowicach... Chcę skrócić trasę i pozwalam na przygotowanie jej przez endomondo. Z grubsza wygląda, że wszystko jest ok..., co jakiś czas muszę tylko spojrzeć na komórkę i w zasadzie tyle... Ruszam, początek do centrum Zabrza później odbijam w jakieś boczne drogi i zaczyna się robić mocno nieciekawie, jadę między jakimiś stawami, przez pola, ścieżka gdzieś mi ginie... znika w, gąszczu krzaków.. Na czuja przebijam się w okolice najbliższych latarni, licząc na to, że będzie tam jakaś droga. Na szczęście jest..., zastanawiam się czy kontynuować jazdę po wyznaczonym szlaku, w końcu to max 3-4 km w mini prostej, sprawdzam drogę, próbuję jechać dalej, ścieżka gdzieś ginie, jadę po ściernisku.... dojeżdżam do torów, nie widać żadnej możliwości kontynuacji jazdy, chyba, że z buta. Decyduję się zawrócić, to nie ma sensu. Zyskam na odległości ale stracę masę czasu. Wracam na asfalt i próbuję dojechać do jakiejś głównej trasy. W końcu jest, rozpoznaję nawet te okolice... Jestem w pobliżu drogi na na Rokitnicę..., wiem, że nadłożę kilka km ale przynajmniej nie będę się błąkał po nocy... Docieram do Miechowic, chwila odpoczynku, no może nie odpoczynku, tylko dodatkowego zajęcia i... zbieram się. Pozostało dojechać do Katowic, przede mną ok 25km..., głównymi szlakami, nie mam zamiaru gdzieś krążyć..., przynajmniej widzę gdzie jadę :) W domu ląduję po 22:00..., miałem dzisiaj tyle, rzeczy zrobić, a wyszło jak zawsze. Nic może jutro będzie lepiej.
To mamy połowę tygodnia roboczego i z tym optymistycznym nastawieniem zaglądam co się dzieje za oknem... Niebo zasnute grubą warstwą chmur.., ale jest ciepło i sucho... Wychodzę później niż planowałem, jest 7:20, chyba się za ciepło ubrałem..., cóż. Nie będę się wracał, ruszam, korci mnie bardzo aby skręcić w las, jednak uświadamiam sobie, że temperatura jest na plusie i pewnie nie wszędzie błoto i woda zamarzły, to... nie jest dobra pora na takie eskapady, może skuszę się na to wieczorem, a może jutro? Kto to wie... Późna pora wyjazdu skutkuje jednym sporymi utrudnieniami w ruchu..., przejazd przez Kochłowice poszedł z trudem..., jednak największe wariactwo czekało mnie n a Wirku i fragmencie Zabrza przy wylocie z Kończyc, zdecydowałem się na odbicie w boczną drogę i przebicie się tyłem przez lasek Makoszowski. To była chyba dobra decyzja, na dokładkę potwierdziła moje domysły odnoście stanu ścieżek leśnych, sporo błota, jesiennych śliskich liści i wody.... Dobrze, że to był tylko kawałek... Gdyby podkusiło mnie na całość w terenie pewnie jechałbym dobre kilkadziesiąt minut dłużej...
W zasadzie nie wiem o której wyszedłem, ale mam dość dzisiaj, nawet nie wiem kiedy czas przeleciał, przeciekł przez palce... Do domu daleko, pogoda dopisuje. Temperatura oscyluje gdzieś w okolicach zera, może bardzo delikatnie poniżej, drogi suche. W Sośnicy zatrzymuje mnie przejazd kolejowy, po raz drugi dzisiaj..., dobre kilka min stania..., zanim tutaj dojechałem zdążyłem się już spocić, teraz zaczynam się wychładzać. W końcu szlabany poszły w górę, mogę jechać dalej, mija dobre kilkanaście minut zanim ponownie się rozgrzewam... Poranne mycie rowera skutkowało drobną niedogodnością... dostała się woda do pancerzy i zamarzła, tylna przerzutka nie działała..., odtajała dopiero w firmie, na szczęście odparowała i wieczorem problem nie powtórzył się..., chociaż trochę się tego obawiałem. Zatrzymuję się dopiero w Ligocie, a może to jeszcze Panewniki? W każdym bądź razie chodzi mi o ul Medyków na wysokości gimnazjum nr 23. Szybkie focenie i w drogę. Czemu tutaj? Wczoraj w tym miejscy na rowerówce stały jakieś 4 samochody, pomiędzy nimi przechadzała się policja wypisując mandaty, za parkowanie. W końcu... ile razy widziałem w tym miejscu zaparkowane samochody... o kilku minutach ruszam dalej, do domu pozostało ok 3km..., droga szybko mija, niecałe 10 min. później mogę się pozbyć mokrych/przepoconych ciuchów. Pora na odpoczynek...
Poranek..., dla kolejnego ;P Przytykam nos do szyby, nie pada, drogi wydają się być suche, gdzieś zniknęły wczorajsze kałuże, rozlewiska. Spoglądam na termometr, ok -2 stopni. Jeszcze tylko trzeba spojrzeć na prognozę pogody na new.meteo.pl. Jest nieźle. O 6:00 zabieram się za.. mycie roweru, miałem to zrobić wczoraj, ale czasu i chęci brakło. Muszę się pozbyć piachu, wystarczył jeden przejazd aby pozbierać wszystko co leżało na drodze. 15 min później pozostaje już tylko oliwienie, można zabrać się za nieco bardziej przyziemnie przyjemności - śniadanie :) W końcu chwilę po 7:00 siedzę na rowerze, czuję chłód i lekki wiatr, mam wrażenie że wieje od południa, ale głowy za to nie dam... Dla zasady początek drogi dość powolnym tempem, muszę wybadać stan nawierzchni, tom że wydają się być suche nie oznacza, że nie będzie ślisko, w końcu trochę wody wczoraj spadło, i nie miała jak odparować, pewnie większość spłynęła, ale reszta musiała zamarznąć... Na Zbożowej kilka kałuż, może bardziej lodowisk, ale mam całkiem niezłą przyczepność, nie jest źle. Jadę standardziakiem po szosach, chociaż przez chwilę korci mnie, aby wjechać do lasu..., błoto powinno być zamarznięte. Porzucam jednak tą myśl, pozostaję przy pierwotnym planie. Na odcinku DDR-ki w Kochłowicach korzystam z chodnika..., czerwony szlak jest tam niby przejezdny, ale za dużo błota i wody - o dziwo tutaj to nie zamarzło. Dopiero dalej wjeżdżam na rowerówkę, mijam prawie puste centrum Kochłowic... i jadę na Wirek. Trafiam na niewielki korek... tutaj dla odmiany sporo samochodów... zaliczam postoje na 2 czerwonych światłach..., dalej jest już zdecydowanie lepiej, zarówno Zabrze jak i Gliwice pustawe... nie muszę się przedzierać pomiędzy samochodami. Dojeżdżam do pracy..., przyjemnie się jechało, i ten gorący prysznic... - po prostu bajka :)