Wpisy archiwalne w kategorii

do 272

Dystans całkowity:5036.32 km (w terenie 1025.00 km; 20.35%)
Czas w ruchu:255:58
Średnia prędkość:19.68 km/h
Maksymalna prędkość:61.41 km/h
Suma podjazdów:31524 m
Maks. tętno maksymalne:219 (119 %)
Maks. tętno średnie:134 (72 %)
Suma kalorii:208534 kcal
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:167.88 km i 8h 31m
Więcej statystyk

(Za)Mordownik

Sobota, 14 września 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Bednarek - Dni, których jeszcze nie znamy


Niecałe 4 godziny snu..., godzina dojazdu...., jesteśmy w bazie Mordownika w Kroczycach. Mamy trochę czasu, próba drzemki zakończyła się niepowodzeniem. Chyba jednak pora przygotować rowery. Przed nami wg organizatorów ok 130km po jurze... w czasie max 14 godzin.

Na odprawie w bazie © amiga


Pora na odprawę..., trochę ważnych informacji o punktach z którymi może być trochę problemów, bo mapy bazują na danych z 1993 roku...,
Tuż przed startem pozujemy do pamiątkowego zdjęcia, a chwilę później dostajemy trzy mapy, dwa to mapy w skali 1:50000, a trzeci arkusz to rozświetlenia okolicy PK. Niby część z nich ma być w skali 1:10000, a zdjęcia satelitarne w skali nieznanej...

Jeszcze chwila do startu © amiga


Pochylamy się nad mapami i rozrysowujemy plan podróży, jako że już kilka razy mieliśmy możliwość jazdy po tym terenie staramy się korzystać jak najwięcej z udogodnienia jakimi są szosy, pewnie wyjdzie 20km więcej, ale za to jest szansa na szybszy przejazd i mniejsza walka z piaskami...

Nasz plan:
15 - ambona
14 - róg polany
5 - grota
10 – sosna, południowo-zachodnia od przełęczy
11 - skała
13 - skrzyżowanie
12 – duży buk
9 - skrzyżowanie
19 - niewyraźna droga
20 – skrzyżowanie, gruby buk
R1 – żółty dom
16 – w młodniku
18 – skrzyżowanie przecinek, teren zmieniony przez odkrywkę
17 – północna strona bagienka
7 – północna strona bagienka
6 – skrzyżowanie ścieżek
4 – załamanie muru
2 – skrzyżowanie kanałów
3 – koniec drogi leśnej
1 - ambona
8 – kępa drzew

Pora ruszyć, Darek prowadzi..., jestem tuż za nim, tylko czemu tak pędzi, mam wrażenie, że rower nie chce się toczyć..., może mam zaciśnięte hamulce, może coś innego źle działa, ale wczoraj nie zauważyłem problemów..., podczas jazdy kilkukrotnie spoglądam na koła, korbę... i nic... pora gonić Darka...

Chwilę później wjeżdżamy na szuter i... łapię gumę..., nie wróży to najlepiej.., tym bardziej, że dzień wcześniej złapałem już jedną panę, a dętka nie została załatana..., ilość łatek w plecaku też w ograniczonej liczbie bo..., miałem kupić w piątek, jednak praca delikatnie się przeciągnęła i nie było czasu..., muszę uważać...

Okolice groty © amiga


W końcu zaliczam PK15 i wybieramy się dalej na czternastkę..., kręcenie dalej mi jakoś niespecjalnie idzie, męczę się, coś jest nie tak, tyle, że już jestem pewien iż to nie sprzęt tylko ja..., chyba ostatnie kilka dni zaczyna się odzywać i te 4 godziny snu... na szczęście do 14 daleko nie ma, trochę terenu , trochę szos, ale trafiamy bezbłędnie, teraz będzie prościej prawie cała droga po asfaltach, możemy przycisnąć, pognać, tylko cóż z tego, jak nie mogę..., rozmowa z współtowarzyszem i okazuje się, że to nie tylko mój problem..., Darek również ma wrażenie, że rower nie ma ochoty się toczyć, że jedzie na zaciśniętych hamulcach. To nie jest normalne...

Spoglądamy na mapy © amiga


W pobliży PK5 spoglądamy na rozświetlenie i próbujemy nawigować, coś się jednak nie zgadza, odległości z mapy głównej i mapki okolicy mają się nijak do siebie, na szczęście z odnalezieniem groty nie ma problemów, kręci się tutaj zbyt duża liczba uczestników, podbijamy karty i obieramy kierunek na PK10 znajdujący się w pobliżu Wielkiej Góry, końcówka po terenie, masa piachu na podjeździe, trzeba zejść..., podprowadzić kawałek..., ale lampion jest na swoim miejscu.
Wracamy na szosę, kolejny długi przelot, końcówka po terenie, po piasku..., i po raz kolejny przekonujemy się, że rozświetlenia mają skalę bliżej nieokreśloną i nie należy się nią w żaden sposób sugerować, za to nieco dokładniej pokazują najbliższą okolicę w wersji o 20 lat nowszej niż mapa główna. Spory odcinek piaskownicy, ale... po raz pierwszy chyba jestem zadowolony z tego, że w nocy padało, punkt odnaleziony w niezłym czasie. Jedenastka zaliczona, kolej na 13-kę.

Również nie ma problemów z dotarciem w okolice PK, jednak końcówka to próba odnalezienia się w plątaninie przecinek, spotykamy kilku bikerów i w 4-kę udaje nam się namierzyć lampion, uff. Teraz pora na 12, po raz pierwszy modyfikujemy trasę, zamiast szosą jedziemy terenem. Z mapy wynika, że powinno być w większości z górki, odcinek do szosy nie jest specjalnie długi, więc w razie W... nie stracimy zbyt wiele czasu.
Końcówka dojazdu do 12-ki nieco magiczna, nieco na czuja trafiamy na miejsce szukając dużego buka, po raz kolejny nie ma problemów z odnalezieniem, drzewo wyróżnia się na tle pozostałych, zresztą nawet na zdjęciu satelitarnym jest wyraźnie większe.

Wracamy ta samą drogą, w końcu chyba też się nieco rozruszałem, jedzie mi się nieco lepiej, może zmęczenie odpuściło? Do 9-ki jest niedaleko, nieco dookoła, ale szosami dojeżdżamy na miejsce, po raz kolejny wjeżdżamy na punkt i lecimy dalej, drogą klonową na Piekło i Siedlec, w pobliżu tej drugiej miejscowości Darek sygnalizuje, że nie ma powietrza z tyłu, przymusowy postój, mija 10 min, ale wykorzystujemy go maksymalnie, możemy jechać na 19-kę... Dojazd banalny, rozświetlenie wskazuje gdzie mamy skręcić, punkt zaliczony.

Das Guma złapana © amiga


Przy okazji pochylamy się nad mapą i korygujemy drogę, zamiast dookoła szosami jedziemy terenem, poziomice nie wskazują a jakieś straszne podjazdy, dojeżdżamy na miejsce, dziurkujemy karty i lecimy na R1 w Olsztynie, z rozświetlenia widać, że punkt jest umieszczony gdzieś pod zamkiem.
Nawigacja nie sprawia nam problemów, dojeżdżamy an miejsce i możemy chwilę odpocząć, zawartość bufetu imponuje..., woda, kawa na życzenie, owoce, ciastka... rewelacja...
Wyjeżdżając zaglądamy jeszcze na pobliskiego sklepu, pora zaopatrzyć się w kolę..., teraz czeka nas długi powrót przez kolejne dziesięć PK, na chwilę obecną mamy zaliczone ok 75km...

W połowie trasy na bufecie © amiga


Jedziemy na 16-kę, droga banalna, bez błędu trafiamy na miejsce, na chwilę obecną mamy ok 80 minut w zapasie, wygląda na to, że jest szansa na zaliczenie kompletu punktów :) i powrót przed zmierzchem..., pędzimy więc na 18-kę.

Ach te punkty © amiga


Ostatnie kilkaset metrów dość ostrożne, mapa pokazuje jedno, rozświetlenie drugie, a rzeczywistość daje do myślenia, teren jest mocno przeorany przez odkrywkę..., ścieżki się nie zgadzają. Spotykamy grupę bikerów i razem próbujemy odnaleźć lampion, chwilę to trwa, jednak Darek jakimś cudem trafia we właściwe miejsce, chyba doświadczenie mu to podpowiedziało...

Teren lekko zmieniony ;) © amiga


Przed nami 17, droga wydaje się banalna, nie spodziewamy się problemów, a jednak... pod koniec coś nam się nie zgadza, coś jest nie tak..., jedziemy drogą, niby są domy letniskowe, niby jest droga, ale nie ma stawów, potoku..., coś jest nie tak... kręcimy się po okolicy próbując trafić na coś co naprowadzi nas na właściwą drogę, w końcu postanawiamy się wrócić, do miejsca którego jesteśmy pewni, ale dalej drogi nam się nie zgadzają, podjeżdżają zawodnicy wracający z PK17 i okazuje się, że przez ostatnie 20 lat trochę się tutaj zmieniło, droga którą jechaliśmy jest nowa, nie ma jej na mapie..., prawdę powiedziawszy, gdybyśmy skorzystali z miarki już dawno bylibyśmy na PK. Dobrze, że końcówka idzie nieco lepiej, niestety straciliśmy sporo czasu, mamy co prawda dalej zapas. Ten błąd powinien nas czegoś nauczyć.

Sporo takich ruin w okolicy © amiga


Ruszamy na siódemkę, punkt odnajdujemy względnie bez przygód, spoglądamy na mapę i kierujemy się na PK6, dojazd poza końcówką nie powinien nam stworzyć problemów, a jednak...
tym razem zamiast korzystać z kompasu zawierzamy czerwonemu szlakowi, to chyba nasz największy błąd, powinniśmy się tego nauczyć, aby nie korzystać z takich oznaczeń, a co jakiś czas trzeba drogę konfrontować z kompasem. Efekt jest... paskudny, zamiast na południowy wschód, jedziemy na zachód, południowy zachód, w końcu decydujemy przebijać się na południe by dotrzeć do DK789... wyjeżdżamy i próbujemy ustalić miejsce gdzie jesteśmy, udaje się, teraz tylko właściwa przecinka i możemy zacząć szukać naszego lampionu... Po raz kolejny popełniamy błędy, nie zauważamy ścieżynki prowadzącej na punkt i tracimy sporo czasu zanim decydujemy się wrócić w miejsce którego jesteśmy pewni i ponownie namierzyć poszukiwane miejsce. Za drugim podejściem jest zdecydowanie lepiej... Ech... ponownie głupi błąd. Straciliśmy w zasadzie cały zapas czasu..., musimy walczyć, wiemy, że przed zmrokiem nie dotrzemy do mety...

Mamy nauczkę, musimy bardziej uważać..., punkt 4 jest niedaleko, ale z informacji udzielonej nam na odprawie wiemy, że od niedawna jest tam płot, ograniczający dojazd do punktu. Na szczęście jadąc wzdłuż muru trafiamy tam gdzie trzeba...

I jeszcze jedna pozostałość © amiga


Powili się ściemnia, korygujemy trasę pojedziemy naokoło, ale po szosach, droga terenowa wyraźnie krótsza jednak po ciemku lepiej nie ryzykować. W drodze czuję, że coś jest nie tak z rowerem, tylne koło zaczyna tańczyć, powietrze powoli schodzi..., jest go coraz mniej.
Nie mam już dętki, musiałbym kleić, zamiast klejenia decyduję się na dopompowywanie koła co jakiś czas, to... chyba jedna z gorszych moich decyzji..., zamiast nawigować, muszę lepiej kontrolować tor jazdy, ilość powietrza, nie mogę poświęcić się w pełni nawigacji..., ech..., do mety co kilkanaście minut mamy 2-3 min przerwy...

Dookoła, ale docieramy do 2-ki, udaje nam się trafić na lampion pomimo ciemnicy..., podbijamy karty i wracamy, przed nami jakaś czołówka, zjeżdżamy na prawo, czołówka również, zjeżdżamy na lewo czołówka również..., dziwne... dopiero kilka metrów przed światłem widzimy gościa z bronią i latarką... zatrzymuje nas i pyta się co robimy, to... leśnik... myślał że jesteśmy kłusownikami..., dziwne spotkanie...
Lecimy na 3-kę... koniec drogi leśnej, punkt na miejscu..... teraz jedynka, czasu coraz mniej... dojeżdżamy do ambony i.. punktu nie ma..., to pewnie nie ta ambona..., pozostało 40 min do zamknięcia mety...

Wiemy, że jednego punktu nie mamy, więc biorąc pod uwagę problem z moim kołem, postanawiamy odpuścić ósemkę, pomimo tego, że jest w naszym zasięgu, tyle, że to teren..., a jak wspomniałem czasu mało... Wpadamy na metę... oddajemy karty..., chwila rozmowy z organizatorami i okazuje się, że byliśmy na właściwej ambonie..., tyle, że nie wpadliśmy na to aby wejść na górę... dobrze, że Darek zrobił zdjęcie, punkt został uznany... w efekcie, brakło nam jednego punktu do kompletu..., masakra...

Wina za taki obrót sprawy to chyba kumulacja wielu zbiegów okoliczności: przemęczenia, niedospania i w efekcie błędów nawigacyjnych w drugiej części oraz braku korzystania z kompasu oraz linijki... z trzema punktami 17, 7 i 6 nie powinniśmy mieć, aż takich problemów... za to zrobiliśmy 170km..., a niby człowiek uczy się na błędach...

Leśno Rajza

Sobota, 7 września 2013 · Komentarze(8)
Tilt - Runął już ostatni mur


Kilka dni wcześniej dowiedzieliśmy się, że w niedalekiej okolicy organizowany jest rajd nowo otwartym szlakiem rowerowym, tzw. Leśną Rajzą…
Początek dość wcześnie, impreza zaczyna się ok. 7:00 w Kaletach, tyle, że trzeba tam dojechać…, samochód nie wchodzi w rachubę bo… to tylko 20-kilka km… dojedziemy. Wyjeżdżamy z Darkiem ok. 5:20, dobrze że jest względnie ciepło - 11 stopni, kilka km dalej mamy spotkać się z Witkiem. Dojeżdżamy na umówione miejsce spotkania i… czekamy chwilę, w końcu decydujemy się na tel. kontrolny… Witek jedzie, ale mam małe opóźnienie, zmieniamy miejsce spotkania i lecimy na Tarnowskie Góry, musimy zahaczyć o ścianę płaczu oraz jakiś sklep…
Jesteśmy już na rynku, sprawy załatwione, możemy zrobić kilka fot…
W Tarnowskich Górach na rynku © amiga


Tylko ochrona przechadza się po centrum © amiga


Dojeżdża Witek, jest późno, 6:20, naciskamy na pedały i lecimy najkrótszą drogą przez Głęboki Dół…, spoglądamy na liczniki, temperatura w tym miejscu spadła dość mocno, jest ok. 3-4 stopnie, wilgoć tego miejsca daje się we znaki, nie zatrzymujemy się…, do Kalet już niedaleko…
Kilka minut po 7:00 dojeżdżamy na start, na szczęście organizatorzy sprawdzają jeszcze listę uczestników, rozdają wodę, koszulki i gadżety. Chwilę to trwa, ruszamy…

Zdążyliśmy w ostatniej chwili :) © amiga


Spoglądając na rowery na których przyjechali uczestnicy, spodziewamy się wolnego tempa, jednak dość szybko okazuje się, że nie jest tak źle…, średnia przejazdu to ok. 20km/h… . Spoglądamy na oznaczenia, są nowiutkie widoczne z daleka, więc nie spodziewamy się problemów z tej strony…
Jako, że uczestnicy są w różnym wieku i mają różną kondycję to peleton dość mocno się rozciąga, staramy się jechać gdzieś z przodu, łudząc się, że jest tutaj jakiś przewodnik, ktoś kto prowadzi całe towarzystwo…, szybko jednak okazuje się, że jedzie z nami tylko jedna osobą odpowiedzialna za szlak, jedna która z grubsza orientuje się którędy jechać, na dokładkę jest gdzieś w połowie stawki. W efekcie nadrabiamy kilka km gubiąc szlak w miejscach gdzie jest on źle oznaczony lub nie ma oznaczeń wcale…, w końcu odnajdujemy się wszyscy w okolicach Nakła-Chechła, tutaj czeka nas pierwsze spotkanie z wójtem, dostajemy kolejny zestaw gadżetów… i chwilę później ruszamy na miejsce gdzie ma być nieco dłuższy postój…

Krótka przerwa gdzieś w lesie © amiga


Kierujemy się na Woźniki, tyle, że tym razem jedziemy razem z przewodnikiem i mamy dobre kilkadziesiąt minut na dowiedzenie się wielu informacji odnoście samego szlaku, sposobu jego zaprojektowania i tego…, że jeszcze nie wszystko jest zrobione, są miejsca gdzie nie ma jeszcze oznaczeń, trasa ma kilka odnóg prowadzących gdzieś wgłąb poszczególnych gmin…
Przynajmniej wiemy czego się spodziewać, w między czasie dojeżdżamy do Woźnik, wita nas pani Wójt, dostajemy pamiątki oraz wodę i wafle…, na miejscu jesteśmy kilkadziesiąt minut, możemy porozmawiać, wymienić się swoimi pierwszymi uwagami… w sumie chyba wszyscy są zadowoleni, na dokładkę świeci słońce, i jest ciepło…, temperatura w okolicach 24 stopni. Pięknie…

Na rynku w Woźnikach © amiga


Trochę ludzi się zjechało, w końcu pogoda też dopisała © amiga


Pora na dalszą część trasy, wiemy że ma być przerwa w Kaletach, ale wraz z kilkoma osobami wyrywamy się do przodu, w efekcie przejeżdżamy miejsce zjazdu i pojechaliśmy w ekspresowym
Leśne ścieżki © amiga


Chyba najwyższa pora pochylić się nad mapą © amiga

tempie na Koszęcin…, sms do znajomych jadących w peletonie i… wiemy że właśnie dojechali do Kalet…., będzie poczęstunek: grochówa… , nie ma sensu wracać, wjeżdżamy na rogatki Koszęcina rozsiadamy się w pobliskim Mosirze, a jako że to pora obiadowa, zamawiamy coś na ząb.
Czy po tym można jechać? © amiga


Mosir w Koszęcinie © amiga

Mija dobre 40 minut… w końcu wracamy na trasę przejazdu peletonu… szybko okazuje się, że w między czasie powstało kilak grupek jadących niby Leśną Rajzą, za oznaczeniami, ale… każda z grup, jakoś inaczej dociera na kolejne miejsca spotkań…, przypomina to trochę rajd na orientację, do dzisiaj zastanawiam się jak się wszyscy odnajdowaliśmy w lesie?

Zastanawiające są pustki dookoła © amiga


Chwila na serwis © amiga


Tym razem już bez wygłupów staramy się trzymać przewodnika, pojawia się jednak problem z oznaczeniami, pracownicy którzy je wykonywali popełnili kilka błędów wyprowadzając nas na manowce… . W efekcie trafiamy na spore odcinki zapiaszczone…, źle to wróży czasowi przejazdu, zresztą ja już jestem lekko spóźniony, jednak szukam jakiegoś miejsca gdzie mogę dotrzeć do cywilizacji.
W barze u Celiny :) © amiga

W końcu w okolicach Kotów żegnam się z Darkiem i Witkiem, muszę pędzić do Katowic, wyjeżdżam na 11 i gnam ile sił na Tarnowskie Góry, tam coś mnie kusi aby nie jechać przez Bytom tylko skręcić na południe przebić się w okolicach Miechowic i dalej już standardową trasą przejechać przez Zabrze i Rudę Śląską… Oczywiście jak to ja gdzieś gubię niebieski szlak i na czują błądzę w okolicach A1-ki, ech… masakra… jestem trochę na siebie zły, zero kompasu, zero mapy, tyle, że mam odpalone Endomondo…
Powoli zaczyna też odczuwać zmęczenie, w końcu kilka km już przejechałem, w Rudze śląskiej popełniam kolejny błąd nawigacyjny, na szczęście szybko go koryguję i wracam na ustalony szlak.
Do domu docieram ok. 19:06, prawie 190km za mną.
Już na miejscy zastanawiam się czy ten wyjazd miał sens, czy mi się podobało, czy mam jakieś uwagi?
W zasadzie na wszystko mogę odpowiedzieć tak…, chyba największy problem na tą chwilę stanowią oznaczenia i brak dostępnej „normalnej” mapy…, ale jak się dowiedzieliśmy to ten problem ma być wkrótce poprawiony a kolejna edycja powinna być już, bez niespodzianek. Czego mi najbardziej brakowało? Może tego, że przejeżdżaliśmy w pobliży kilku niesamowicie urokliwych miejsc i… nie było tam postoju…, chodźmy okolice Zielonej…, o czym dowiedziałem się po fakcie przeglądając foldery pozbierane na trasie…. Przydały by się też jakieś informacje o pobliskich atrakcjach umieszczone wzdłuż tego szlaku, bo… jazda na rowerze jest ok, ale warto mieć jakiś cel… W Woźnikach z daleka widziałem np stary drewniany Kościół, ale już nie podjechaliśmy do niego…, może przy innej okazji…? I chyba największa wpadka organizatorów to brak osób zabezpieczających cały przejazd, jeden przewodnik na ok. 60 osób to zdecydowanie za mało. Myślę, że był to główny powód rwania się peletonu i tego, że pominęliśmy postój w Kaletach…, a szkoda, grochówka pewnie była pyszka :). W sumie, jeżeli przyszłoroczny kalendarz na to zezwoli to z chęcią przejadę się po tej okolicy ponownie. Lasy są piękne.

Powrót do domu....z Karpacza

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
CREE-"To co chciałeś"


Niedziela, odczuwam skutki wczorajszej Izerskiej Wielkiej Wyrypy. Dzisiaj ostatni dzień pobytu w Karkonoszach. Czeka mnie powrót do domu... Darek z rodziną

Tam byłem..... kilka dni temu © amiga


wracają samochodem, a ja chcę się przejechać jeszcze kawałek rowerem... . Wiem jedno wyjazd będzie dość późny i nie ma mowy o pokonaniu całej trasy. Więc spora część będzie pociągiem tylko skąd? Mam kilka wariantów, Wałbrzych, Wrocław, Oława, Brzeg..., zobaczymy jak będzie mi się dzisiaj jechało, jaka będzie pogoda, czy starczy chęci... W każdym bądź razie zamierzam być max 20km od kolei... tak na wszelki wypadek gdyby coś...

Westernowe miasteczko w pobliżu Karpacza © amiga


Wyjeżdżam ok 11:00 i będę jechał do ok 18:00, wtedy muszę już wiedzieć gdzie zakończę jazdę, na jakiej stacji będę kończył podróż... W mapniku ląduje mapa dla TIRów 1:250000, nie mam żadnego konkretnego plany więc wszystko okaże się już w trakcie jazdy.

Po pierwsze chcę po raz ostatni przejechać przez Karpacz, więc na dzień dobry mam kilka km pod górkę...., może to i dobre..., może warto trochę się zmęczyć?

W Karpaczu szaleństwo, sporo korków, jedzie się nieprzyjemnie, kieruję się jakimiś bocznymi szlakami kieruję się na... Kowary, później kombinuję i wychodzi mi, że najlepiej będzie przejechać przez Kamienną Górę. Po drodze mały szczegół prawie 10km podjazd...., dawno tak się nie umęczyłem, ale górka zrobiona, jako premię dostaję 15km zjazd... prędkość >45km/h sama przyjemność....

Dźwig przy dworcu w Kowarach © amiga


Z Kamiennej Góry kieruję się na Świebodzice, przez Nowe i Stare Bogaczowice, przejeżdżam w pobliży sklepu gdzie trochę ponad tydzień temu odbierał mnie Darek :), ale nie staję, jeszcze nie czuję takiej potrzeby....

Świdnicę standardowo omijam wielkim łukiem, nie mam ochoty na jazdę przez miasto.... więc pozostaje obwodnica Milikowice, Witków, Stary Jaworów, Bolesławice, Bagieniec, Wierzbna...
o drodze chwila postoju przy sklepie, kupuję jakieś ciastka, wodę..., kolę... i zastanawiam się gdzie dalej..., wiem, że Wrocław minę, więc może pojadę przez Sobótkę, będę miał otwartą drogę na Brzeg i Oławę w zależności od wariantu wybranego później?

Ślęża, czeka na mnie, ale nie dzisiaj, jeszcze nie © amiga


Jadąc w pobliży Ślęży korci mnie aby na nią wjechać..., tyle, że dzień po Lwówku Śląskim i mając ograniczony czas to chyba nie jest najlepszy pomysł.... Za to w zamian robię sobie 10 min przerwy, konsumuję ciastka, wypijam trochę wody i zmieniam nieco pozycję siodełka, mam wrażenie, że przy okazji ostatniego czyszczenia generalnego nieco inaczej je zamontowałem....
Wsiadam na rower... ruszam..., mijam Jordanów Śląski, Tyniec nad Ślężą, zbliżam się do Borowa...

Kolejna chwila przerwy..., dzwonię do Darka, chwilę rozmawiamy, coś wspomina o uszkodzonej dętce w rowerze Wiktora...., przy okazji pytam o rozkład pociągów... i.... wiem już że jadę do Oławy..., mam ok 2 godziny czasu później przez kilak godzin nie ma nic..., a nie chce ryzykować noclegu na dworcu gdzieś...., nie mając w zasadzie żadnych dodatkowych ubrań ze sobą...
Kończę rozmowę, wsiadam na rower i…. czuję, że z tyły nie ma powietrza.... ech....

Ucieka kolejne 10 minut..., ponowny start..., wiem jedno, mam 2 godziny napierania, ok 40km przed sobą...., będę jechał bez zatrzymania..., bez przerw..... itd...

Podjazd na przełęcz Karkonoską... zostanie na za rok © amiga


Muszę zdążyć na pociąg o 19:15 – ostatni z tych które mnie interesują....
Skręcam przez Brzozę na Węgry, Stary i Nowy Śleszów, przejeżdżam pod A4-ka...., jest nieźle, mam niezły czas.... mijam Wierzbno...., dojeżdżam do Marszowic..., spoglądam na zegarek i... mam masę czasu...., mijam jakiś sklep..., chwila zastanowienia, wracam, muszę uzupełnić zapasy, kupuję banany i kolę, będzie idealna do Pociągu...., mogę jechać dalej, jeszcze 3-4km... dojeżdżam do Oławy a tu niespodzianka... Zakaz ruchy rowerów po drodze którą jadę..., w zamian jest rowerówka, ale tragiczna, wydzielony wąski pas z chodnika po jednej stronie drogi..., co chwilę jakieś światła..., nawet w Katowicach nie ma takiej tragedii jak tutaj...

Na szlaku na przełęczy Karkonoskiej © amiga


2 razy pytam się tubylców o dworzec PKP, chyba nie wszyscy wiedzą, że coś takiego jest w Oławie..., w końcu mam dość rowerówki, łamię przepisy i jadę szosą.... końcówka przez jakiś park i odnajduję budynek dworca..., oczywiście kasy zamknięte.... , trudno...

Spoglądam na rozkład jazdy, wszystkie 3 interesujące mnie pociągi, wjeżdżają na peron II, tam też się udaję..., mam ok 20 min czasu.... do przyjazdu pierwszego.... Mogę zająć się bananami... :)

W końcu wjeżdża pociąg InterRegio..., zatrzymuje się na drugim końcu peronu, widzę, jak ludzi biegną aby zdążyć przed odjazdem, do pokonania ok 200m..., wsiadam na rowerek i odjeżdżam do ostatnich drzwi, wstawiam rower do środka i mogę jechać do Katowic...

Oczywiście nikt nie wspomniał, że pociąg od Gliwic jedzie drogą okrężną przez Bytom, ech gdybym o tym wiedział to wysiadłbym w Gliwicach. Rowerem dojeżdżam szybciej...., a tak straciłem niepotrzebnie dodatkową godzinę...

Wysiadam w Katowicach, wsiadam na rower, przede mną ostatnie 6.5km..., jest 23:00..., szybka kąpiel, jeść mi się nie chce.... idę spać...

Piknik na Słoneczniku © amiga


Zdjęcia częściowo już wspomnieniowe :)


Przy okazji..., mapa dla tirow jest genialna, żadnych niespodzianek, terenu, po prostu długie przeloty...., od miejscowoście do miejscowości...

Izerska Wielka Wyrypa 2013

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Lombard - Przeżyj to sam


Wstajemy z Darkiem bardzo wcześnie, jest coś po 3:00, zaczynamy się zbierać, musimy dojechać do bazy Izerskiej Wielkiej Wyrypy mieszczącej się w Lwówku Śląskim. Niby niedaleko, od Borowic ok 50km... ale... na miejscu jeszcze parę spraw jest do zrobienia, przykręcenie mapników, przygotowanie rowerów, przebranie się itp.
Od początku było dla nas jasne, że nie będzie lekko... 150km po pogórzu Izerskim przy ponad 2km przewyższeń jakie zaplanowali organizatorzy nie napawa optymizmem, na dokładkę prognozy mówią coś o 30 stopniach.

Na starcie - odprawa © amiga


Jesteśmy już na miejscu, rowery przygotowane, my też, zaczyna się odprawa..., dostajemy mapę..., a w zasadzie mapkę 5 na 5 centymetrów... na której zaznaczone są 3punkty. Pierwszy to start/meta dwa pozostałe to miejsca gdzie mamy dostać mapy jeden z punktów dla mapy wschodniej a drugi dla zachodniej pętli. Z grubsza ma wyglądać to tak, że wybieramy jeden z kierunków odbieramy mapy, „robimy” pierwszą pętlę wracamy do bazy dostajemy drugą mapę i „robimy” drugą pętlę.

Jakaś mała ta mapka © amiga


Oj będzie się działo...
Wybieramy wschodnią pętlę jako pierwszą, i tak nie wiemy co czeka nas na jednej i drugiej, więc wybór czysto losowy...., z pozytywnych rzeczy już na dzień dobry peleton się rozbija na małe grupki czy pojedyncze osoby...., nie będzie pociągów, tłumów pędzących od PK do PK. Może kilka pierwszych punktów będzie w towarzystwie ale nie spodziewam się aby to trwało długo, trasę można wykreślić na kilka sposobów....

Pętla Wschodnia

Spoglądamy na mapę..., siadamy, nie będzie lekko...., mało dróg, sporo tereny i cała okolica usiana kropkami z wartościami, 254, 259, 333, 285, 330, 445.... itd... . W końcu ruszamy mamy wykreśloną całą pętlę.... Ruszamy

03 – Zagłębienie terenu u podnóża skał

Punkt umieszczony na zielonym szlaku, więc nie powinno być większego problemu, po drodze jest do pokonania miejsce oznaczone jako szczególnie niebezpieczne, skarpa kilkudziesięciometrowa, trzeba uważać, ale podjeżdżamy od południa, więc pniemy się mozolnie pod górkę, o jeździe w zasadzie nie ma mowy..., trzeba podprowadzić..., licznym zakręty pierwszy, drugi... PK powinien być poniżej... szukamy i nie ma... spoglądamy na mapę... chyba oznaczenie szlaku zakryło część przecinki... to nie to miejsce.... sugerując się oznaczeniem miejsca „szczególnie niebezpiecznego”, docieramy do właściwego zakrętu, odnajdujemy lampion i ruszamy dalej...

02 – Ruiny od północy

Ruiny kościoła © amiga


Powinno być prosto, stosunkowo długi przelot po szosach, więc powinniśmy dotrzeć dość szybko, coś jednak idzie nie tak przestrzeliwujemy lasek... szukamy PK w kolejnym lasku jakieś 300-400m dalej.... nogi poharatane przez jeżyny a PK nie ma... :(. Kolejny raz analizujemy mapy, chyba się zagalopowaliśmy, wracamy, tym razem bezbłędnie.., nie wiem czemu ale szukałem ruin zamku...., jakieś takie naturalne było dla mnie zawsze, że jeżeli mówimy o ruinach to musi być zamek, a tutaj niespodzianka.... to kościół..., musiał być kiedyś piękny...., dziurkujemy karty i pora na

01 – Przepust

Kolejny zniszczony kościół © amiga


Droga niestety trochę dookoła, brak jakichkolwiek przecinek na wprost, trzeba to jednak zaliczyć, sporo szutrów, ale docieramy na miejsce, chwila szukania i... jest..., budowniczy nieźle się postarał ukrywając lampion..., z drogi nie było go widać, ukryty w gęstych krzakach tuż przy przepuście pod drogą... Na kartach pojawiają się kolejne dziurki....

05 – Cypel lasu
Ruszamy i... spada mi łańcuch..., zakładam, ruszam i... czuję, że coś jest nie tak... łańcuch przeskakuje od czasu do czasu... znam to..., na 100% skrzywione jest ogniwo...jednak nie zatrzymuje się, szkoda czasu, zrobimy sobie krótką przerwę przy jakimś sklepie, jak będzie otwarty. Tak też się dzieje, Darek udaje się na zakupy, po kolę i drożdżówki, a ja usuwam uszkodzone ogniwo zastępując je spinką.
Wychodzi Darek z informacją, że drożdżówek nie ma, ale jakimś cudem podjeżdża obwoźny kram oferujący to czego nie dostaliśmy w sklepie, krótka wymiana zdań i okazuje się, że drożdżówek nie ma ale są słodkie chałki nadziewane..., hmm... jak zwał tak zwał... niemniej pycha.... Straciliśmy już sporo czasu, trzeba się sprężyć...., docieramy do PK, trochę nie zgadzają się chwilami przecinki ale kierunek jest właściwy i bez większego problemu odnajdujemy interesujący nas lampion.
Czas na

04 – Skraj polany od północy
Punkt dość blisko, wydaje się, że nie powinien nam sprawić problemów, a jednak już na miejscu okazuje się, że w w okolicy jest kilka polan, a ta której szukamy jest nieco wyżej.... oddalona od drogi... Po raz kolejny okazuje się, że na tym rajdzie trzeba bardzo dokładnie mierzyć odległości.
Koniec marudzenia, ruszamy na

10 – Skrzyżowanie ścieżek
Większość drogi banalna, jednak później nie zgadzają nam się przecinki, jest ich za dużo..., są nie w tych miejscach..., profilaktycznie jadę sprawdzić czy za ok 200m za zakrętem jest droga i... jest... sprawdzam jeszcze raz mapę i chyba mamy właściwą przecinkę, wjeżdżamy w nią..., najwyżej nadrobimy 1.5 km i sprawdzimy drugą wcześniejszą przecinkę, jeżeli ta okaże się błędna.., okazuje się, że jednak nie ma błędu, docieramy na PK, podbijamy karty i pędzimy na

06 – Granica kultur – 50m od ścieżki
Strasznie nie lubię takiego opisu punktu, może oznaczać dokładnie wszystko... i.... nic. Początek szosą, później leśną drogą i zaczynamy szukać PK... Popełniamy błąd sugerujemy się opisem 50m od ścieżki, tyle, że jesteśmy na skrzyżowaniu i liczymy 50 m od każdej ze ścieżek, przeczesujemy teren i nic..., w końcu Darek decyduje się na tel do organizatorów..., PK jest jesteśmy gdzieś blisko..., tylko co zrobiliśmy źle? Spoglądam jeszcze raz na mapę... i już wiem... 50 m jest od ścieżki prowadzącej ze wschodu na zachód... a nie od tej północ-południe... głupi błąd, kosztował nas sporo czasu... Koniec z amatorką, pora mierzyć wszystkie odległości...

11 – Przepust

Kolejny przepust © amiga


Drugi punkt z takim opisem, tyle, że już wiemy iż budowniczy dołożył wszelkich starań aby nam nie ułatwić odnalezienia punktów..., jednak tym razem idzie nam zdecydowanie prościej, nie popełniamy błędu, w zasadzie trafiamy w krzaki gdzie ma być PK i tam jest.... odbijamy karty, ruszamy na

13 – Wąwóz przy drodze
Czeka nas bardzo długi przelot, na dokładkę po drodze widzimy kilka szczytów po obu stronach drogi, 304, 3019, 335, 323, 331, 355, 405..., nie będzie lekko i tak też jest w rzeczywistości, końcówka to przedzieranie się wąską ścieżynką, z 2 metrowymi pokrzywami po obu stronach..., ale PK odnaleziony, jeszcze krótkie podejście na szczyt, ścieżka robi się szersza pokrzywy jakby rzadsze, możemy jechać dalej... na

16 – Ambona
Pięknie tutaj © amiga

Punkt jest dość mocno oddalony, z czasem też jesteśmy w plecy, dzisiaj nie zaliczymy wszystkich punktów, tego jesteśmy pewni... więc odpuszczamy.. jedziemy na

15 – Przy ratuszu (BUFET)

Bufet na PK 15 © amiga


we Wleniu, na szczęście większość szosami, na rynku w końcu możemy chwilę odpocząć, uzupełniamy zapasy, w sklepie kupujemy ADHD (energetyk) , lody a w bufecie korzystamy z wody, bananów, ciastek, drożdżówek, arbuzów...m dowiadujemy się, że część osób zrezygnowała, jest za ciepło... upał zaczął zabijać... gdy wyjeżdżaliśmy na trasę było 9 stopni, teraz termometr pokazuje 36...,

Pusto tutaj © amiga


14 – Na skarpie – 50m od ścieżki
W końcu ruszamy kierujemy się powoli na metę... po drodze jednak zaliczymy jeszcze kilka PK będących po drodze, a 14 wydaje się niezbyt skomplikowana, przynajmniej na mapie, w rzeczywistości, jest to całkiem spora wspinaczka gdzie po lewej mamy skarpę a po lewej urwisko.... PK ma być po lewej stronie w pobliżu skałek... chwilę jedziemy we 4-kę z bikerami którzy też zaczęli drugą część pętli od tej strony... chwila poszukiwań i lampion odnaleziony..., ale łażenie po skarpie mocno nas wykończyło... Zjeżdżamy do Marczowa początkowo chcieliśmy jechać na

12 – Na szczycie
ale, patrząc na poziomice i ścieżki na mapie odpuszczamy, szkoda czasu... ruszamy od razy na

09 – Na ścieżce
Długi przelot, po szosach i ścieżkach leśnych, końcówka to wąskie ścieżynki ale PK odnaleziony bez żadnych problemów, obok jest

07 – Dół przy drodze
więc głupio go nie zaliczyć...
Kilka min później jesteśmy na miejscu, podbijamy karty i jedziemy dalej na

08 – Skałka
Przy czym jeżeli podjazd będzie jakiś hardcorowy to z założenia odpuszczamy, wjazd od północy wydaje się paskudny, raczej wygląda na podejście, niż podjazd, szkoda czasu.
Odpuszczamy i wracamy do bazy

Przepak
Oddajemy karty z pętli wschodniej, jemy w bufecie, Darek makaron z mięsem ja pierogi z mięsem, zamieniamy kilka zdań ze znajomymi i chyba pora ruszyć na drugą pętlę...

Pętla zachodnia

Standardowo siadamy, ale wykreślamy tylko część trasy, wiemy że czasu jest mało, więc nie zaznaczamy pełnej pętli, tylko kilka PK i kierujemy się na Wleń..., o drodze mamy do zaliczenia kilka PK. Zaczynamy od

03 – W wyrobisku
Dojeżdżamy do Mojesza piękną rowerówką w zasadzie to chyba autostrada rowerowa, ech gdyby wszędzie tak wyglądały DDR-y... marzenia... szeroki asfalt, oddzielony od szosy pasem zieleni... Skręcamy na szutrem prowadzący do Dębowego Gaju, dogania nas jakaś tubylcza młodzież ciesząc się, że przegonili kolarzy..., tyle, że dzisiaj nie mam ochoty na ściganie się, a może mam... zaczyna się delikatny podjazd, chłopaki zaczynają pękać..., więc przyspieszam :)wkrótce skręcamy w interesującą nas przecinkę i odnajdujemy wyrobisko i lampion... jest nieźle PK znaleziony w niezłym czasie..., ruszamy na

07 – Drzewo przy drodze
Kolejny długi przelot, w większości po szutrze i szosach, drzewo ciężko pominąć jadąc od północy, lampion widać z dobrych 200m, tyle, że po drodze długi podjazd..., teraz czeka nas zjazd i ruszamy na

09 – Ruiny

Kolejne ruiny dzisiaj © amiga


Wygląda to niegroźnie, jednak ostatnie 150-200m to spacer pod górkę, nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe, spore przewyższenie, ścieżka ma 20-30cm, po jednej stronie górka, po drugiej wąwóz. Za to po drodze mijam sporą grupę piechurów. Dość szybko dziurki znajdują się na naszych kartach i możemy lecieć na

13 – Przy ratuszu (BUFET)
Drug raz we Wleniu... drugi raz w tym samym sklepie, kupuję ADHD wiem, że jest pijalnie i nie tak słodkie jak inne energetyki, po raz kolejny konsumujemy ile się da, uzupełniamy bidony i... zastanawiamy się jeszcze nad 2 PK OS-u, ale patrząc na mapę w skali 1:15000 widać, że stracimy na nie sporo czasu błądząc po okolicy..., odpuszczamy
OS1 – Podnóże skały od północy
OS2 – Skała
i ruszamy na

14 – Skraj zagajnika

Wyjeżdżamy z lasu © amiga


Wygląda niewinnie, jednak w rzeczywiści natykamy się na kilkukilometrowy podjazd do Klecza, tam na skrzyżowaniu zastanawiamy się nad wyborem drogi, do PK możemy podjechać z 2 stron... wybieramy nieco dłuższą drogę, ale za to usianą nieco rzadziej poziomicami..., kolejne 2km po górkę... nachylenie krąży w okolicach 6-9%, nie ma lekko... Docieramy do PK, podbijamy karty i zjeżdżamy z drugą drogą, okazuje się, że nasz wcześniejszy wybór podjazdu był właściwy..., tutaj sporo kamoli, terenu, i sporo większe nachylenie. Na szczęście zjeżdżamy i lecimy na

Okolice PK14 © amiga


10 – Nad stawem
Początkowo jest nieźle, co prawda jest podjazd, później robi się całkiem stromo, ścieżka gdzieś ginie, ktoś ogrodził teren i.... musimy się nieco wrócić odbić w inną ścieżkę i nieco nadrabiając dookoła wrócić z drugiej strony płotu na właściwą ścieżkę... Zaczynamy odmierzać, liczyć przecinki i trochę na czuja wjeżdżamy w tą właściwą... podbijamy karty i odpuszczamy

12 – W wyrobisku (od północy)
jest zbyt oddalona, a czasu mało, kierujemy się powoli do mety, po drodze może zaliczymy jeszcze ze 2-3 punkty..., zobaczymy... Ruszamy dalej i spotykamy znajomych jadących w tym samym kierunku.... coś każe nam jechać za nimi i odbijamy na

Dzień powoli się kończy © amiga


06 – Strumień – 20m w górę od drogi
kolejny raz teren, kolejny raz pod górkę, docieramy do strumienia i natykamy się na pieszych którzy wskazują nam miejsce umieszczenia PK..., niedaleko jest

05 – Paśnik
więc jedziemy w tym kierunku, tym bardziej, że jest po drodze do mety, tyle, że z mapy wynika iż całość będzie po terenie... Zaczyna się ściemniać, pora odpalić lampki, czołówki.... jedziemy ścieżkami, koleinami, nieprzyjemna droga, dojeżdżamy do miejsca gdzie spodziewamy się paśnika i.... nie ma go..., przeszukujemy okolicę... ale spoglądamy na zegarki... chyba nie warto spędzać tutaj zbyt wiele czasu, metę zamykają za ok 40 minut... do mety niby niedaleko, ale ścieżka jest na tyle paskudna, że chwilami nie ma mowy o jeździe wśród metrowych traw. Z założenia odpuszczamy
08 – W wąwozie – 5m od drogi
04 – Róg płotu
02 – Na wale – 50m od ścieżki
01 – Ruiny – od północy
i kierujemy się do Lwówka Śląskiego... na dotarcie do przejezdnej ścieżki tracimy dobre kilkanaście minut... skręcamy na wschód, chcemy wyjechać na drogę 297, wkrótce ją osiągamy i lecimy na mety, jesteśmy tuż przed jej zamknięciem... uff...

Meta
Dowieźliśmy w sumie 20PK. Z kompletem na metę dojechały tylko 4 osoby..., już samo to wskazuje, że lekko nie było... Suma przewyższeń na naszej trasie to ponad 1.7km... gratulacje należą się wszystkim którzy to przetrwali przy temperaturach od 9-36 stopni..., a swoją drogą piękny teren, piękna okolica... taką jedną 2 górki z chęcią zabrałbym ze sobą do Katowic, szczególnie tą od Wlenia do PK14.... na drugiej pętli ;)

Zamek to czy nie zamek? © amiga

Szaga 2013

Sobota, 20 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Farben Lehre - Spodnie z Gs-u


Piątek... kończymy nieco wcześniej pracę i... ruszamy na podbój Wielkopolski, kierujemy się na Zaniemyśl. Jakoś lekko nieprzygotowani jedziemy, nie sprawdziliśmy terenu, okolicy, relacji z poprzedniej edycji... Tydzień była męczący, minął szybko i brakło czasu na takie drobiazgi...
W drodze zdzwaniamy się z Jurkiem, jest szansa na spotkanie, na krótka wizytę w Buku w drodze na RNO. Jednak mamy spóźnienie, musimy odpuścić, więc względnie najkrótszą drogą pędzimy do bazy Rajdu.

Zaniemyśl – start

W bazie rajdu, przed pólnoca © amiga


Ostatnie przygotowania © amiga


Mamy niby sporo czasu..., chwila na rozmowy ze znajomymi i czasami nieznajomymi..., przygotowanie roweru sprzętu, zbliża się godzina odprawy...., tym razem organizatorzy mają delikatny poślizg. Po odprawie kontrola obowiązkowego wyposażenia...- dziwne to... ale ok... w końcu regulamin o tym wspominał. Wybija 23:50 – dostajemy mapy... pierwsze wrażenie... jakiś szaleniec chlapnął na mapie farbą i zaznaczyło się 29 punktów losowo porozrzucanych o terenie, tylko jak z tego zrobić sensowną pętlę? Chwila na zastanowienie i rozrysowujemy część trasy, zakładając, że później zdecydujemy co zrobić z niektórymi PK które psują koncepcję...., plan...
myślę, że był to nasz najpoważniejszy błąd trasę mieliśmy rozrysować w całości już na starcie, a w drodze ew. delikatnie ją korygować. Sprawdziło się to już wcześniej, więc czemu tym razem tego nie zrobiliśmy od razu? Być może to adrenalina, poganianie organizatorów, być może wszystko po trochu...
Trasę zaczynamy od:

4 - Skrzyżowanie dróg (za krzakami, południowy zachód)
Rajd rozpoczyna się o północy, więc wybieramy początkowo drogi asfaltowe, będzie mniej błądzenia.... Na wejście długi ok 10km pusty przelot..., lubię takie chwilę, ale niekoniecznie gdy PK są tak oddalone w terenie, zabiera to sporo czasu. Niemniej odnalezienie punktu jest banalne..., wykorzystujemy perforator przyczepiony do lampionu... i ruszamy dalej na,,

14 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
początkowo asfalt, później droga utwardzona, dookoła pola, w powietrzu unosi się zapach.... chyba kapusty.... ale pewności nie mam, niewiele widać..., PK umieszczony jest w krzakach przy drodze, początkowo mijamy go, ale szybko korygujemy błąd i możemy jechać w kierunku

5 – Zakręt drogi (w krzakach)
Czeka nas ponownie kilku kilometrowy przelot, jednak ponownie nawigacyjnie banalny PK zaliczony w dobrym tempie. Minęła dopiero godzina jest nieźle, jednak jest za wcześnie aby odtrąbić sukces...

15 - Granica kultur lasu i pola
Opis punktu średnio mi się podoba pamiętając co to oznaczało na innych rajdach...jednak obawy okazały się niepotrzebne, kolejny dość szybko zaliczony PK.
tym razem stajemy przed wyborem, zastanawiamy się nad PK 27 i

10 – Szczyt górki
Wygrywa ten drugi wariant, na 27 pojedziemy po zaliczeniu 10-ki. Zastanawia mnie co może oznaczać szczyt górki... teren jest niby plaski, jednak wszystko może się zdarzyć, może czeka nas niespodzianka? W terenie nie błądzimy, lampki piechurów (którzy wyruszyli 3 godziny wcześniej), są widoczne z daleka, spotykamy też kilku rowerzystów, górka nie nadaje się do podjazdu, jednak do podejścia jest max 50m..., na szczycie namiot z sędzinami :), zastanawiam się tylko po co jeżeli nie zapisują numerów zawodników..., po prostu są i już... Podbijamy karty i pora ruszyćdalej na

27 – Most
Kawałek trasy dość prosty, dojazd szybki, mostek odnaleziony, karty podbite i ruszamy na poszukiwania
19 – Koniec ścieżki
PK 19, Wbijamy się w jakieś drogi utwardzone, ponownie zaczynają nas otaczać zapachy z pól uprawnych, o dziwo nie jest to coś przyjemnego, wręcz nieco odrzuca zapach gnijącego... czegoś? Przy jednym z pól odzywa się burek, jest mały ale krzykliwy, zaczyna nas gonić, dołącza się do niego kumpel – wilczur, zap...y ile sił w nogach... Bobiki opuszczają..., na szczęście... Skręcamy w leśną ścieżkę która ma nas wyprowadzić na PK, z jazy jednak niewiele wychodzi, ścieżka jest wąska, lezą na niej połamane drzewa, trochę błota, sporo pokrzyw i komarów... w końcu docieramy do czegoś sensowniejszego, ścieżka w poprzek jakby szersza, przejezdna, wiemy którędy będziemy wracać, ominiemy nieprzejezdną ścieżką i wredne burki. Do PK pozostało może 300m, szybko docieramy do końca ścieżki, podbijamy karty i wracamy na poszukiwanie

23 – Szczyt góry, dostrzegalna przeciwpożarowa
Z PK 19 zjeżdżamy w okolicach Murzynowa Leśnego, z mapy wynika iż najkrótsza droga prowadzi po DK11, przez chwilę chodzi nam to po głowie, jednak po pierwsze organizatorzy ostrzegali przed tą drogą i w zasadzie zakazali jechać po niej, po drugie to w końcu droga krajowa, pędzące tiry nie będą się nami przejmować, a brązowych gaci nie mamy. Pozostaje więc slalom po bocznych szosach lub przebicie się po terenie... Wybieramy ten pierwszy wariant, końcówka to delikatne błądzenie lecz mimo wszystko dość szybko osiągamy cel..., ruszamy na

26 – Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
i mylimy drogi, przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, jedno jest pewne, jadąc na wschód dojedziemy do DK11 o której wcześniej wspominałem. Na szczęście przy kolejnej przecince jest już wszystko jasne, wiemy gdzie jesteśmy i co zrobiliśmy nie tam, z PK23 nieco za wcześnie skręciliśmy na południe..., dalej już bezbłędnie, osiągamy Krzykosy, mała przerwa w centrum,

O brzasku w Krzykosach © amiga


Chwila na posiłek, rozrysowanie trasy © amiga


komarów prawie nie ma, możemy się posilić a przy okazji rozrysować dalszą drogę... mijają kolejne cenne minuty, zaczyna świtać, plan rozrysowany ponownie połowicznie..., w końcu ruszamy, Pk26 osiągamy błyskawicznie, przekraczamy Wartę i pora na

3 – Brzeg stawu, południowo wschodnia strona
w pobliżu wsi Piaski, mija może 15 minut i Pk jest zaliczony, teraz czeka nas długi przelot na

29 – Brzeg stawu, północna strona

Most kolejowy na Warcie © amiga


z opcją przekroczenia Warty po raz drugi , tym razem po moście kolejowym, na którym spotykamy znajomych bikerów i wspólnie jedziemy wałami wzdłuż rzeki, podbijamy PK, obi robią przerwę a my wracamy, ponownie przeprawiamy się przez most i szukamy

6 – Skarpa ziemna
Zaczynamy odczuwać zmęczenie, jazda po wałach i piachu odcisnęła się na nas, nakłada się na to świt który powoduje, że zwyczajnie zaczyna nam się chcieć spać... nie będzie lekko... dojeżdżając na miejsce spoglądamy na mapę, punkt powinien być ok 50m od ścieżki, podejrzewamy gdzie jest, dodatkowo wskazuje nam je wracający z niego Daniel...

Pomysłowy PK © amiga


Punkt zaliczony. Ruszamy na poszukiwania

8 –Skrzyżowanie wału z rowem
Po wałach prowadzi ścieżka rowerowa, więc też taki jest nasz wybór, jadąc jednak wzdłuż Warty co chwilę natrafiamy na łachy piasku, wertepy, jakieś koleiny, męcząca jazda, w połowie robimy

Na wałach © amiga


krótką przerwę na banana i kolę... ruszamy..., kilkanaście minut później osiągamy punkt, podbijamy karty ruszamy na

Pięknie jest o poranku © amiga


22 – Zakręt strumienia
Czeka nas długi przelot po wale, jednak po jakimś czasie stwierdzamy, że jazda po nim nie należy do przyjemności, przy pierwszej nadarzającej się okazji zjeżdżamy na drogę....starczy tego masażu rąk i pleców, części ciała nieco niżej..., tylko czemu nie zrobiliśmy tego wcześniej...., po raz

Darek na szlaku © amiga


Przepust pod drogą © amiga


czwarty przekraczamy Wartę, a kawałek dalej kanał Ulgi. Mamy jechać po rowerowce, jednak podejmujemy decyzję, aby zaliczyć jak najwięcej szosami i... popełniamy dość poważny błąd nawigacyjny, dość nieczytelne skrzyżowanie i jedziemy po drodze 432 na Zaniemyśl, dziwią nas dziwne oznaczenia typu „Zbrudzewo 2” czy brak rzeki..., ale cóż... jesteśmy „nieomylni” , skręcamy w ścieżkę, gdzie spodziewamy się PK , dojeżdżamy do rzeczki... jet i zakręt rzeki... przeszukujemy chaszcze i PK nie ma... wracamy do drogi... jakieś 300m dalej jest kolejna droga...

Prawie jak na amerykańskich filmach © amiga


w końcu olśnienie, zawaliliśmy, jesteśmy jakieś 6km od PK..., korygujemy trasę i jedziemy na Mechlin, tam kolejna przerwa przy sklepie, zaliczamy jakieś „vervy”, drożdżówki (jednak nam się nie znudziły po transjurze :) i pora odszukać nasz PK.... co udaje się nadspodziewanie szybko.

Ten PK trzeba było upamiętnić © amiga


Wracamy do Mechlina i przez Dąbrowę jedziemy na

9 – Ambona myśliwska

Trzeba się zastanowić © amiga


Prosty dojazd, banalna nawigacja, odrabiamy straty czasowe z poprzedniego punktu, możemy jechać na

2 – Granica kultur, las z łąką
jak pisałem wcześniej nie lubię takich opisów, bo najczęściej nie mówią nic..., czasami wprowadzają w błąd, ale nie na Szadze, tutaj budowniczy stanął na wysokości i jak pisze granica kultur to tak właśnie jest, zaliczony...

Jest punkcik © amiga


28 – Mostek, północna strona
Za Zwolą próbujemy wjechać w przecinkę, jednak kończy się zdecydowanie za szybo, nie ma sensu pchać rowerów na azymut..., lepiej podjechać z drugiej strony, co też robimy, dojazd prościutki...,

Szukamy PK, powinien być w okolicy :) © amiga


kolejne dziurki pojawiają się na naszych kartach...tym razem będzie podjazd, punkt

25 – Szczyt góry, (Łysa Góra)
i poziomice wskazują, że nie będzie lekko. Dojeżdżając w pobliże wjeżdżam w jedną z przecinek mających nas doprowadzić do celu..., początkowo jest nieźle, jednak później stromizny i głęboki piach zmuszają nas do podprowadzenia rowerów, na szczycie jest umieszczony drugi namiot z sędzinami, zamieniamy kilka zdań, podbijamy karty i ruszamy na

18 – Głaz pamiątkowy,skrzyżowanie dróg
znajdujący się opodal, okazuje się, że z drugiej strony podejście podjazd był dużo prostszy, łatwiejszy i nawigacyjnie i terenowo, tyle, że kto mógł to wiedzieć, na mapie w końcu nie ma napisów łatwy/trudny :), za to PK18 zupełnie odmienny, głazu na skrzyżowaniu nie da się pominąć,

Tego nie dało się nie zauważyć © amiga


widać go z daleka... na dokładkę przy nim stoi kilka zgrzewek wody, korzystamy z niej skrzętnie uzupełniając nasze skromne zapasy.

Wodopój po drugiej stronie © amiga


Niedaleko mamy dwa punkty znajdujące się jeden obok drugiego, ruszamy w ich kierunku, delikatnie zahaczając o Zaniemyśl, pierwszy to

11 – Koniec drogi, granica lasu i łąki
kilka km przed nim spotykamy pieszych którzy z własnej woli opisują nam sposób dotarcia do tego punktu, 2 km przez las, za amboną w prawi i już. Tak też robimy punkt odnaleziony szybko pora na

17 – Granica kultur, las z łąką
Ech te opisy, Przekraczamy rzeczkę po śluzie i jedziemy wałami (po raz kolejny, niestety innej drogi nie ma od tej strony), Sporo piachu a kawałek dalej widoki rodem z „Jak rozpętałem II wojnę światową” krowy w lesie, jest to tak surrealistyczne, że przez chwilę, zastanawiam się czy to nie halucynacja, czy coś mi się nie przewidziało..., jednak nie, są tam stoją nieruchomo, wybałuszając oczy.... Mijamy je i skręcamy ścieżkę leśną, może 200m dalej Darek wpada na elektrycznego pastucha ociągniętego w poprzek ścieżki..., jasny gwint, przecież tego drutu nie widać jadąc rowerem... Co za idiota tak go rozciągnął.... Wymuszona krótka przerwa i jedziemy dalej, w końcu odnajdujemy punkt, jednak przygody na tak krótkim odcinku zmuszają nas do odszukania alternatywnej drogi powrotu i

PK17.... dojazd dał się we znaki © amiga


dostrzegamy taką, będzie nieco dłuższa, ale bez pastuchów, piachu itp., za to jest szansa na asfalt :) Wracamy do

Zaniemyśla
Po raz kolejny musimy siąść i rozrysować dalszy plan podróży, pobyt w mieście wykorzystujemy na posilenie się, uzupełnienie elektrolitów. Pozostało nam 8 PK do zaliczenia... i ok 3 godzin czasu, teoretycznie powinniśmy się zmieścić, ale chyba jednak lepiej coś odpuścić w razie czego niż ryzykować spóźnienie się na metę, Jako kolejny punkt do zaliczenia wybieramy

24 - Pomnik przyrody, dąb
tyle, ze zamiast ryzykować jazdę po terenie (niby krótszy wariant), wybieramy nieco dłuższą drogą po 432 i wg mapy utwardzonej szerokiej drodze, tak tez robimy, odnajdujemy dąb, tyle, że to nie ten, kawałek dalej jest drugi i trzeci, w końcu jest 4 – największy „Dąb bezszypułkowy – Dziadziuś”

Dąb dziadziuś © amiga


Ruszamy na

21 – Skarpa ziemna, u góry
kolejna skarpa, ciekawe co nas czeka? Na szczęście nic... punkt banalny, podbijamy karty i ruszamy na

13 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem, południowa strona
Spora część po asfalcie, czasami zniszczonym, niemniej droga mija szybko, punkt przelatujemy, nie zauważamy go, strumyk chyba jest jakiś mały, niepotrzebnie nadrabiamy drogi, rozglądamy się po przydrożnych krzakach, w końcu jest. Darek dostrzega lampion gdzieś głęboko w rowie..., komary chcą go zjeść, ale nie poddaje się, dziurkuje karty i szybko ewakuuje się z siedliska krwiopijców..., pora na

Znowu krzaki © amiga


7 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem
Z mapy wynika iż nie powinno być problemów z odnalezieniem PK, tak też jest w rzeczywistości kolejne pole na karcie zostało oznaczone, stajemy jednak przed dylematem, mamy ok 2 godzin czasu, 4 punkty do zaliczenia + powrót do bazy, ciężko oszacować czy się wyrobimy, podejmujemy trudną decyzję, odpuszczamy dwa punkty, nie zaliczymy 1 i 12, trochę z żalem, ale decyzja słuszna..., Ruszamy przez Czmoń na

16 – Stara żwirownia, południowy narożnik
jako, że całość po asfalcie to punkt zaliczony wzorcowo, trzeba zaliczyć ostatni PK

20 – Skrzyżowanie ścieżki z rowem
dojazd okazuje się równie banalny, jak poprzedni punkcik, przecinką wyjeżdżamy w okolicach Lucin i wracamy do bazy, wracamy do

Zaniemyśla (meta)
W okolicach Polesia spotykamy Jurka, chwila na powitanie i ruszamy, w końcu trzeba dotrzeć do mety. Jerzy ciągnie nasze zmęczone wagoniki, liczniki wskazują 38km/h, prędkość utrzymuje się, w kilka minut lądujemy w Szkole, oddajemy karty. Teraz dopiero możemy porozmawiać nieco dłużej. Mija dobre kilkadziesiąt minut, dawno się nie widzieliśmy, jest o czym opowiadać, chociaż szkoda, że to i tak będzie krótkie spotkanie..., w trakcie jeszcze czas na szybką kąpiel, później przygotowany przez organizatorów posiłek i... rozstajemy się.


Jurek wraca rowerem do domu, a my... samochodem na Śląsk, zaliczając po drodze Jarocin Festiwal 2013 w którym trwa, zabieramy ze sobą rowery i jedziemy poszukać”klimatu” który.... wyparował z tego miejsca, w zasadzie przypomina to bardziej piknik rodzinny.... i to na dokładkę taki nijaki, zdegustowani wracamy w pobliże auta, zaliczając jeszcze fotkę przy glanie i wracamy do Zabrza...

Klimat w Jarocinie gdzieś się ulotnił © amiga


Poniżej opisy 2 PK których nie zaliczyliśmy...

1 – Obniżenie terenu
12 – Granica kultur lasu i pola

Już w domu siadamy nad mapą i kombinujemy jak można byłoby inaczej zaliczyć wszystkie PK nie robiąc niepotrzebnych kilometrów..., ech, czemu się posiedzieliśmy dłużej nad mapą na starcie... w końcu to nie MTB..., poniżej kolejność punktów w wariancie bardziej optymalnym niż ten którym pojechaliśmy...

5,14,4,24,21,13,7,16,1,12,20,9,18,25,28,2,22,8,6,3,26,29,10,23,27,19,15,17,11

Ślad gps:

Transjura 2013 - Po piachu i w burzy

Piątek, 5 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Katarzyna Nosowska - Nim wstanie dzień


Przejazd czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd marzył mi się od bardzo dawna, pewnie gdyby nie ten rajd, to... tą fantazje odłożyłbym jeszcze na jakiś czas.

Jednak jest piątek, dzień słoneczny, dzień wolny..., wieczorem ruszamy z Darkiem na trasę Transjury 2013. Rajd/maraton jest inny od wszystkich w których do tej pory brałem udział. Więc przygotowania też inne, nieco inny wyjazd, w zasadzie wszystko jest inne..., opis też będzie inny...

Start w Częstochowie, meta w Krakowie... Więc jedziemy do... Krakowa :), pod siedzibę naszego oddziału (Etisoft Kraków) docieramy ok południa. Mamy chwilę by porozmawiać ze znajomymi..., przygotować rowery, przebrać się i.... ruszyć w kierunku dworca PKP.

Strach patrzeć za okno © amiga


W pociągu spotkanie ze Zdezorientowamymi jadącymi na ten sam rajd, chwilę później zaczyna lać, walą pioruny po okolicy...., pięknie się zaczyna, prognozy też nie napawają optymizmem...

Około 17:00 jesteśmy w Częstochowie, tylko co zrobić z czasem? Ruszamy zameldować się w bazie rajdu, odbieramy gifty, mocujemy numerki i... mały objazd po Częstochowie, szukamy jakiejś knajpki, jedziemy główną aleją w kierunku Jasnej Góry..., masakra... przez prawie całą trasę same banki, kilka jakiś sklepów (obuwniczy, jakiś spożywczy...), wrażenia jak na filmach z Korei Północnej..., tyle, że ludzie poruszają się swobodniej..., obłęd... gdzieś z boku udaje się odnaleźć jakąś restaurację/pizzerię, zamawiamy coś do jedzenia...

Gdzie my to wszystko załadujemy? © amiga


Później udaje nam się zlokalizować Biedronkę w której kupujemy zapasy na trasę, bułki, banany, kolę itp... Z wypełnionymi plecakami wracamy w pobliże bazy, dalej niewiele się dzieje, jedynie zawodników nieco więcej.

To jeszcze piwo czy już nie? © amiga


Chwila odpoczynku na Starym Rynku, przy piwie prawie bezalkoholowym, jeszcze jakaś kawa... i pozostała jeszcze godzina do startu. Wracamy do bazy.

Baza startu Transjury 2013 © amiga


Teraz chwila na gadki-szmatki, i w końcu można ruszyć na miejsce startu... kończy się męczące kilka godzin bezczynności.

Jeszcze nie wiemy co nas czeka :) © amiga


Informacja o Szlaku Orlich Gniazd © amiga


Niewiele się tu zmnieniło przez te wszystkie lata, może..., więcej dziur w asfalcie © amiga


Wybija 21:00, ruszamy. Początkowo prowadzi nas Policja, jednak tuż za rogatkami miasta zostajemy sami na trasie, tzn ok 40 rowerzystów :). Początkowo każdy „ciśnie”, zastanawiam się po diabła, tak się napinać, przecież to nie MTB gdzie rywalizacja kończy się po godzinie..., jednak włącza się instynkt myśliwego, gonić zwierzynę... W którymś momencie proponuję nawet Darkowi aby się zatrzymać na chwilę i puścić całe towarzystwo przodem. Szaleństwo trwa jednak aż do Olsztyna, w końcu jednak pora odpuścić.., zatrzymuję się na rynku, kilak osób jadących za nami zatrzymuje się również za nami, pytając co się stało..., a my wyciągamy aparaty i upamiętniamy rynek tego pięknego miasta...

Rynek w Olsztynie © amiga


Jedziemy dalej, początkowo z ogonem..., jednak gdzieś na trasie udaje się go zgubić, znowu odnaleźć i ponownie zgubić. Wbrew moim wyobrażeniem jest sporo terenu, masa piachu, o czym powinienem wiedzieć z wycieczek po jurze z poprzednich lat... . Ruszyliśmy o zmroku pierwsze kilka godzin, to jazda w ciemności, przez lasy, przez wzniesienia, od czasu do czasu wjeżdżamy w kolejne miejscowości, mijamy kolejne zamki na trasie, tylko co z tego jak nic nie widać, tylko kolejne flashe burz krążących o okolicy rozjaśniają jurajskie niebo...

Jeden z punktów żywieniowych na trasie © amiga


Od ok 40-70km chyba najbardziej wyniszczający kawałek szlaku, masa piachu, wystające korzenie, jakieś wiatrołomy, kilka razy lecę z rowery, za każdym razem udaje się jednak jakimś cudem stanąć na nogi, w jednym przypadku zahaczam o zębatkę korny i... leje się krew, a na łydce zostaje odciśnięty charakterystyczny ślad.

Nie ma możliwości na śmierć głodową, lub odwodnienie © amiga


Przed 4:00 zaczyna świtać, chwilę później rozpętuje się Armagedon, jesteśmy głęboko w lesie, wodna kurtyna ogranicza widoczność do zaledwie kilku metrów, pioruny walą dookoła nas.

PK widoczny z daleka..., jaka to odmiana po niektórych rajdach na orientację © amiga



Przy każdym błysku odliczam sekundy, 1..., 2..., 3..., kilometr od nas...., 1..., 2... - 600m..., spinamy się, tylko co z tego jak zjeżdżamy po terenie po śliskiej trasie niewiele widząc przed sobą...
Docieramy do cywilizacji - Krzywopłoty, przystanek autobusowy, w środku jeden biker, jest miejsce, chwila przerwy, chwila na rozmowę, bułkę, kolę...

To nas nie zleje © amiga


Mija dobre kilkanaście minut, ulewa zelżała, ruszamy.

Już trochę zelżalo © amiga


Jest ok 16 stopni, przerwa jednak wychłodziła nas, początkowo jest nam „zimno”, czujemy nieprzyjemny chłód. Mija dobre kilka-naście/dziesiąt minut zanim się rozgrzewamy. Mijamy kolejne miejscowości, kolejne PK, z sędziami i bez...

Zamek Rabsztyn, zrobiło się na tyle jasno, że widać je © amiga


Przy okazji pierwszy raz na maratonie spotykam się z tak genialnie rozmieszczonymi punktami żywieniowymi, co ok 30 km..., można coś zjeść, uzupełnić baki, genialne..., nie zdarzyło się abym był głodny, odwodniony..., mistrzostwo świata... może jedynie wprowadziłbym jakiś „płodozmian”, drożdżówki już na 3 punkcie obrzydły, ile w końcu można zjeść bananów, dobrze, że pojawiały się akcenty z paluszkami orzeszkami, batonami...., niemniej za to należą się wielkie brawa.

Właśnie dla takich widoków warto tu przyjechać © amiga


Mija znowu jakiś czas, napędy chrzęszczą niemiłosiernie..., na jakimś podjeździe dzielę się z Darkiem moimi spostrzeżeniami, mówiąc, że ”Dziwię się, że napędy jeszcze działają”, nie przejeżdżam nawet 50m i.... zrywam łańcuch. Czas na oliwienie już dawno minął, ech...
Kolejna przerwa, zapasowa spinka rozwiązuje szybko problem. Porcją oleju oblewam łańcuch, przy czym mam wątpliwości jak to wszystko zadziała na czymś tak zapiaszczonym... Jednak już kilkanaście metrów dalej nie mam wątpliwości, pomogło, napędu nie słychać..

Dojeżdżamy w końcu do Olkusza, od dawna nie wjeżdżaliśmy do jakiegoś większego miasta, 100m z prawej strony jest stacja benzynowa, nie zastanawiamy się, nie mamy wątpliwości, robimy przerwę...

Ten... burger, ta… kawa, ten... kibelek...., wszystko czego potrzebowaliśmy w jednym miejscu :), w suchym miejscu..., po wielu godzinach....
Niestety sielanka nie trwa długo, wracamy na szlak..., przebijamy się przez miasto, do Krakowa

Pobudka wstać © amiga


teoretycznie już niedaleko, tyle, że coraz bardziej odczuwamy przejechane kilometry, walkę z piachem, i tą ulewę..., dobrze że teraz przed nami nieco bardziej szosowy kawałek do Krzeszowic. W centrum chwila przerwy, jest to jedno z niewielu miejsc gdzie nie mam mowy abym się nie zatrzymał w lodziarni w centrum. Serwują tutaj najlepsze możliwe lody..., niebo w gębie...

Na szczycie górki © amiga


Przed nami jeszcze trochę szos, osiągamy Rudno i kierujemy się na Frywałd, dostarczony przez organizatora opis jest na tyle szczegółowy, że udaje nam się uniknąć pomyłek na trasie, niestety im bliżej Krakowa, tym oznaczenia coraz gorsze, mylące, bądź w ogóle ich nie ma... Nawigujemy korzystając z map, kompasu i nabytego doświadczenia... Jednak kolejne kawałki terenu coraz bardziej nam dopiekają..., Dojazd do Kleszczowa to prawdziwa masakra..., silą woli pokonujemy wzniesienia, pokonujemy teren. Osiągamy ostatni PK z wyżywieniem, zatrzymujemy się na dłużej..., rozmawiamy z sędzią..., niby teraz głównie z dół, jakoś nie dowierzamy..., jednak jak się później okazuje, nie jest źle..., pozostało ostatnie 15km..., nie ma mowy o poddaniu się o rezygnacji. Walka trwa do końca...

Rzeczki jurajskie © amiga


Osiągamy rogatki Krakowa, przebijamy się rzez boczne drogi, czasami bardziej ruchliwe, jednak do mety już niedaleko, w końcu jest..., następuje odprężenie..., wiemy że to koniec...., gdyby ktoś w tej chwili zapytał się czy pojechałbym jeszcze raz tym szlakiem to usłyszałby kawał o wężu... s.... itd...
Jednak już na następny dzień odpowiedź była by zupełnie inna... ok, kiedy?

Ostatnie odcinki terenowe, wydaje się, że będzie prosto... - wydaje się...!!! © amiga


Było niesamowicie ciężko, trasa wymagająca, dla jadącego, dla roweru..., genialne.... wspomnienia zostaną na długo...


Opis trasy wg organizatorów. Zostawiam go dla potomności i dla siebie, gdyby naszła mnie ochota...
Częstochowa - Stary Rynek (0 km) Rzeka Warta – wiadukt nad drogą E 75– rzeka Kucelinka – ul. Mirowska – Złota Góra poprzecinana wyrobiskami wapienników – dojeżdżamy do skrzyżowania ul. Mirowskiej z ul. Turystyczną i Hektarową [5 km]. W tę ostatnią skręcamy kierując się na ESE. W lesie [8 km] kierujemy się generalnie na S, przecinamy drogę Częstochowa - Srocko. Omijamy od E Zieloną Górę. Tutaj spotykamy czerwony pieszy szlak Orlich Gniazd ( dalej zwany PSOG) , przekraczamy linię kolejową, dojeżdżamy do asfaltu, skręcamy w lewo w drogę do Olsztyna [12 km]. Skrzyżowanie z zielonym rowerowym, za chwilę po lewej stacja kolejowa Kusięta Nowe. My poruszamy się asfaltem, wraz z nim kierujemy się na S na Olsztyn. Po prawej Góry Towarne, dalej po lewej cmentarz ofiar wojny. W Olsztynie mijamy rynek [18,5 km] od W – tutaj mała korekta przebiegu, po kilkuset metrach skręcamy na E, przez małe rondka i zaraz między zabudowaniami w lewo. Omijamy ruiny zamku od S, kierujemy się na E pomiędzy wzgórzami, w Przymiłowicach wjeżdżamy na asfalt i jedziemy dalej na E. W Ciecierzynie zaś na S. Po drodze Zrębice i węzeł szlaków [25,5 km] – MYLNE MIEJSCE- my jedziemy dalej asfaltem na S. W Suliszowicach [32 km] - węzeł szlaków. Skręcamy na E a następnie na N, początkowo wraz z niebieskim szlakiem. Po kilkuset metrach skręcamy na E i jedziemy wraz z zielonym szlakiem, wkrótce dołącza do nas czarny szlak i trzymamy się go dalej! Po 1 km kierunek zmienia się na S, po kolejnym km przekraczamy drogę 793. Po prawej zamek Ostrężnik [36 km], spotykamy się z PSOG. Dalej kierujemy się piachami wraz z niebieskim szlakiem na SW. Mijamy Czatachową i dopiero na przedmieściach Żarek w Przewodziszowicach, skręcamy na E [41 km]. Tu opuszcza nas niebieski szlak, chwilowo poruszamy się z czarnym. Skręcamy z drogi w przecinający go niebieski szlak – kierując się na S. Uwaga – wiatrołomy, przebieg niewyraźny. Szlak po kilkuset metrach kieruje się na E, po ponad km niebieski szlak znów skręca na S, a my opuszczamy go i dalej jedziemy na E. Z kolei w Moczydle łączymy się z PSOG i chwilowo dalej z nim na E, jednak tuż za cmentarzem w Niegowej skręcamy w prawo [48 km] i dojeżdżamy do drogi 789, przecinamy ją i jedziemy na wprost do Mirowa. Tam skręcamy na E, mijamy po lewej zamek Mirów, po prawie 2 km zamek w Bobolicach. Asfalt opuszczamy wraz z PSOG i pokonujemy dość piaszczysty odcinek aż do miejscowości Zdów [56 km]. Omijamy asfaltem od N piaski i rozlewiska Białki. W Młynach skręcamy na S, a za linią kolejową na W. Po 2 km jazdy asfaltem skręcamy na S i pokonujemy zbocza pomiędzy Kołoczkiem a Pośrednią, jadąc granicą rezerwatu Góry Zborów. Ostatecznie wyjeżdżamy przy Gościńcu Jurajskim w Podlesicach [63 km]. Przekraczamy drogę 792 wraz ze szlakiem niebieskim i kierujemy się na S, przez Skały Morskie, i dalej przez ośrodek Morsko. Dalej na S aż do Skarżyc częściowo ze szlakiem niebieskim, z miejscowości zaś na SE. W Żerkowicach przekraczamy drogę 78 [72,5 km] - UWAGA DUŻY RUCH !!! Dalej na SE, aż do Sulin, skąd na SW do Karlina i po jego przejeździe w kierunku Bzowa. Tam łączymy się z zielonym szlakiem i polnymi drogami udajemy się na SE do Podzamcza (Ogrodzieniec) [81 km]. Przejeżdżamy przez drogę 790, znajdujemy się na rynku. Droga krzyżuje się ze szlakiem niebieskim. Przed Zamkiem Ogrodzieńcem skręcamy w lewo i omijamy go. Potem jedziemy na E wraz z niebieskim szlakiem. W lesie krzyżujemy się z PSOG. Na asfalt wyjeżdżamy w Ryczowie [84 km]. Stąd dalej na SE, a potem na N, asfaltem do Smolenia [93 km]. Zaraz za zamkiem, wprost z drogi 794, skręcamy na S i u podnóża Skał Zegarowych kierujemy się na S i SW, wraz z PSOG, potem z czarnym szlakiem i wreszcie bez pieszych szlaków. W Górach Bydlińskich zjazd w prawo do głównej drogi, skręt na SE. Wylot wąwozu Ruska - tutaj węzeł szlaków [102 km]. Zmiana kierunku na E, potem na S, w Załężu mijamy zamek Bydlin. Kilometr dalej przejazd przez ośrodek szkolny. PSOG odchodzi w prawo, my w lewo, kierując się na asfalt. Mijamy Cieślin i kierujemy się na Golczowice. Stąd bierzemy kierunek na S, mijamy rzeczkę [111 km], po kilometrze opuszczamy asfalt i kierujemy się na SW u stóp Stołowej Góry, jadąc aż do Jaroszowca [114 km]. Obok garaży, kościoła, przez główną drogę. Dalej na S przez zalesione wzgórza, potem skrajem lasu na W, aż skręcamy na S i wkrótce SE, docierając do zamku w Rabsztynie [118 km]. Przekraczamy drogę i dalej z PSOG jedziemy na przedmieścia Olkusza. Opuszczamy czerwony pieszy i zmiana kierunku na bardziej W, pokonujemy nieco klucząc całe miasto w tym ruchliwą drogę 94 - UWAGA !!! Także linię kolejową kładką, aż w końcu wyjeżdżamy z miasta [124 km]. Nieco lasem, potem na granicy pól aż do Osieka. Chwilę asfaltem, wkrótce kierujemy się generalnie na SE przez pola. W Zimnodole na S. Na granicy lasu znów na E [127 km]. Do asfaltu, w Zawadzie na S, potem SE. Kolonia Podlesie – MYLNE MIEJSCE ! my jedziemy dalej asfaltem, ale tuż przed podjazdem do Racławic [136 km], skręcamy na S w mniejszą drogę, omijamy część miejscowości (na mapie szlak wiedzie inaczej !!!). Gdy wjedziemy już na główną drogę poruszamy się dalej na S do Paczółtowic. Stąd na W do doliny Eliaszówki [141 km]. Dalej generalnie na S, cały czas asfaltem prawie do centrum Krzeszowic, przed skrzyżowaniem z drogą z Nowej Góry [145,5 km], skręcamy w lewo i wkrótce w prawo. Szlak prowadzi wzdłuż potoku aż do centrum Krzeszowic. Przekraczamy drogę 79 [147 km] - UWAGA !!! Dalej przez linię kolejową i w Rzeczkach skręcamy na W [149 km]. Asfaltem przez Tenczynek i potem przez lasy do Rudna. Tu zmiana kierunku na E i asfaltem przez lasy – UWAGA ZARAZ MYLNE MIEJSCE ! [154 km]– jasnoczerwonożołte oznaczenia szlaku rowerowego kierują na prawo – MY ZAŚ JEDZIEMY NA WPROST NA E - wraz z zielonym rowerowym aż do Frywałdu [158 km]. Dalej już bez zielonego rowerowego szlaku, przez lasy, Bukową Górę, Kamyk, pola do Brzoskwini [163 km]. Stąd razem z niebieskim pieszym do Kleszczowa, do wąwozu Kochanowskiego, stąd kierując się bardziej na NE do Lasu Zabierzowskiego [167 km]. Tam w kompleksie leśnym wpierw na E, potem na S, SE i wreszcie do skraju lasu u wylotu doliny Grzybowskiej ( 170 km ). Stąd dalej krawędzią lasu na E. Po 1,5 km osiągamy, ciasną ścieżkę w małym wąwoziku – UWAGA ODCINEK TECHNICZNY ! zjeżdżamy do Szczyglic. Przekraczamy drogę 774, dalej za mostkiem i za boiskiem skręcamy w prawo na E, przejeżdżamy pod autostradą ( 173 km ). Ulicą Długą docieramy do stawów i dalej wpierw Krakowską a potem Balicką na E i ES - UWAGA NA DUŻY RUCH !!! Skręcamy w ulicę Zakliki z Mydlnik ( 176,5 km ), następnie w Zygmunta Starego. Ulica za torami traci swój charakter na rzecz polnej drogi …. Przekraczamy strumyk, docieramy do płotu zakładów filtracji, omijamy je od S i w końcu wyjeżdżamy na ul. Filtrową i osiągamy pętlę autobusową na skrzyżowaniu z Na Błonie ( 182,5 km ). OPUSZCZAMY SZLAK CZERWONY ROWEROWY! Przekraczamy ulicę i kontynuujemy trasę dalej Deptakiem Młynówka Królewska - ścieżką dla rowerów – oznaczenia niebieskie kwadraciki. UWAGA NA PRZEJŚCIU PRZEZ ARMII KRAJOWEJ !!! Na wysokości boiska szlak prowadzi do pętli tramwajowej, my go opuszczamy i ulicą Jadwigi z Łobzowa kierujemy się na E, kiedy ulica kończy się, pomiędzy blokami kierujemy się do ul. Bronowickiej - skrzyżowanie z Podchorążych. Przekraczamy je – OSTROŻNIE !!!! Osiągamy bramę WKS Wawel i dalej za znakami do METY! [185,0 km]. Suma podjazdów ok. 2500 m .

Sankt Annaberg

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Koniec Świata - Dziewczyna Z Naprzeciwka


Długo planowałem ten wyjazd, tą wycieczkę, tą górę…, coś mnie do niej przyciąga, coś magnetycznego… . Tyle, że przez ostatnie 2 lata jakoś nie złożyło się, coś zawsze wpadło, wypadło i plany zostawały odłożone. Prawdę powiedziawszy to od marca tego roku, cały czas szukałem terminu aby skierować rower na tą górkę… Kolejne wyjazdy, wycieczki, Rajdy na orientację i pogoda krzyżowały plany. Tym razem stało się coś innego, plan zakładał przejazd czerwonym rowerowym szlakiem z Częstochowy do Krakowa, jednak, piątek zmodyfikował moje zapędy, musiałbym bym ruszyć po 4-5 godzinach snu, po ciężkim tygodniu… O 0:09 w sobotę zmiana planów. Jedziemy (po drodze zahaczę o Helenkę i wraz z Darkiem pojedziemy dalej) na Górę św. Anny.
Jest Sobota, 6:00, masakra, ciężko jest się zwlec z łóżka, tym bardziej że za oknem wiszą ciężkie chmury, boję się, że będzie padać, jednak szybki rzut okiem na prognozy i wiem, że to tylko przejściowe, o deszczu raczej nie ma mowy.
W końcu nieco po 8:00 wsiadam na rower i gnam na Helenkę, o tej porze w sobotę jest jeszcze luz, docieram na miejsce i idę na górę przywitać się ze wszystkimi, chwilę gadamy (mija godzina) i w końcu możemy jechać dalej. Plan to zdobycie jednego PK – góry św. Anny. Jest tylko jeden mały szczegół, mapy kończą nam się w okolicach Ujazdu. Trzeba po drodze coś kupić, albo jechać na czuja ;P.
Początkowo jest chłodno, jednam w ciągu kilkudziesięciu minut gęste chmurzyska gdzieś znikają, mamy błękitne niebo i palące słońce. Oj coś czuję, że spalę się po raz 3-ci w tym roku.

Znowy w polu © amiga


Od początku było wiadomo, że nie pojedziemy najkrótszą trasą, dzisiaj jest dzień na wycieczki, na zwiedzanie. Nigdzie nam się nie spieszy, mamy czas… Jedziemy przez Wieszowa, Ziemięcice, Pyskowice

Ziemięcice - gniazdo bocianie na ruinach starego kościoła © amiga


Przydrożny krzyż © amiga


Zatrzymujemy się przy skansenie kolejowym w tym mieście. Chociaż przyznam się, że ta nazwa jest nadużyciem dla tego miejsca, to raczej ruiny tego co pozostało po lokomotywowni, po sprzęcie, zabudowaniach, lokomotywach, wagonach… Szkoda takiego miejsca…, aż się prosi o wpisanie go na listę zabytków techniki…

Skansen kolejowy w Pyskowicach © amiga


Opuszczone, zapuszczone, ale jeszcze jest © amiga


Kwiatki dla © amiga

Schodzi trochę czasu, najwyższa pora ruszyć dalej, po drodze, zaliczamy m.inn pałac w Bycinie, a w zasadzie to są ruiny pięknego gmaszyska…
Pałac w Bycinie © amiga


Przypałacowy krzyż © amiga


Pałac z drugiej strony © amiga


Po raz kolejny żal patrzeć, jak coś takiego niszczeje… . Na nas jednak pora, kierujemy się na Dzierżno i dalej Pławniowice, tutaj na szczęście udało ocalić się kilka zabytków od zapomnienia, od zniszczenia :), czasami jednak coś się udaje…
Zawsze na mnie robił wrażenie ten budynek - Pławniowice © amiga


Pałac w Pławniowicach - rewers ;P © amiga


Pałac w Pławniowicach - awers © amiga

Kontynuujemy naszą podróż, przed nami Rudziniec, na mapach zaznaczone 2 obiekty, pałac oraz drewniany kościółek… :)
Pałac w Rudzińcu © amiga

Trochę ciepło się zrobiło © amiga

Kościół Michała Archanioła w Rudzińcu © amiga

Trochę cienia © amiga

Po chwili focenia ruszamy dalej i może 100m dalej zatrzymuję się, wołam Darka. Okazuje się, że trafiliśmy na jakąś wiejską imprezę, z okazji…?, bez okazji ? nie mam pojęcia. W każdym bądź razie stoi czołg, jakieś wodzy wojskowe…, może pobór ;P
Tutaj też dotarła nasza dzielna armia © amiga


Wóz bojowy © amiga

Dojeżdżamy do zimnej wódki, tutaj kończą się nasze mapy, po drodze nie było nic gdzie można by kupić nowe obejmujące ten teren, te okolice…
Na jednym z podjazdów wjeżdżam na wzniesienie z głośnym okrzykiem, Darek dziwnie się na mnie patrzy, a czuje, że coś mnie gryzie w głowę… zrzucam kask… widzę, że jakaś Maja mnie up…a. Będę zdrowszy. Ruszamy dalej.
Poruszamy się trochę na czuja żółtym szlakiem rowerowym który ma nas doprowadzić na miejsce, jednak gdzieś znikają nam oznaczenia i chwilę trwa zanim się odnajdujemy, za to w zamiana mamy okazję zatrzymać się przy kolejnym drewnianym kościółku…
Kościół św. Marii Magdaleny w Zimnej Wódce - to brzmi dumnie © amiga


Dzwony przykościelne w Zimnej Wódce © amiga

Odnajdujemy nasz zagubiony szlak i ruszamy dalej, górę już wydać, widać kościół :), oznaczenia wskazują że mamy 5.6km. Powinniśmy być na miejscu za jakieś 20-25 min. Szlak skręca w pola i łączy się z 2 szlakami pieszymi czerwonym i czarnym. Tyle, że zaczyna się dość nieprzyjemna jazda po kamieniach, po wybojach, zaczyna się nasza droga krzyżowa. Jakiś kilometr dalej ścieżka zamienia się w ścieżynkę, jest mocno zarośnięta, miejscami pokrzywy są większe od nas, o jeździe nie ma mowy…
Żółty szlak rowerowy, 5km do góry św Anny © amiga


Czyżby pokuta za grzechy © amiga

Poparzeni, pokłuci w końcu docieramy do jakiejś szerszej ścieżki polnej możemy iść w lewo lub w prawo, ew. przedzierać się dalej przez pokrzywy idąc na wprost. Skręcamy w lewo. Później okazuje się, że był to najgorszy możliwy wybór, droga nam się kończy, oddalamy się nieco od góry św. Anny, na dokładkę przebijamy się przez kolejne pola - żyta, rzepaku, straszymy jakieś sarny. W końcu po 90 minutach docieramy w okolicę Leśnicy. Wykończeni, zmordowani zatrzymujemy się na poboczu, mamy dość słońca… Chwila odpoczynku, chwila na banana, wodę…, cokolwiek…
Już niedaleko, jeszcze tylko podjazd pod górkę, napęd trochę szaleje, powkręcane żyto i rzepak ;P w końcu wydłubuję przy muzeum powstań śląskich, tuż przy Korfantym
Korfanty, przy muzeum powstań śląskich © amiga

Szybko jednak ewakuujemy się z tego miejsca, jest za gorąco, otwarty teren… ale już blisko, docieramy na szczyt, ale nie zatrzymujemy się. Potrzebujemy czegoś innego, potrzebujemy czegoś chłodnego, bursztynowego, orzeźwiającego, najlepiej w dużych ilościach ;P
Na podjeździe © amiga


Sankt Annaberg © amiga

Mijamy kościół i zatrzymujemy się przy pierwszej zacienionej knajpie, mają piwo ;P Jaka ulga :) Jakieś jedzenie, dobre, zresztą cokolwiek by nie podali musi smakować. Po tej drodze, po tym przebijaniu się przez ściany zieleni, walkę z odwodnieniem słońcem, pokrzywami ;P
Pomnik Czynu Powstańczego © amiga

Pora się zwijać, jest przed 18:00, czy coś koło tego, chcemy przed zmrokiem dotrzeć do domu, już wiem, że do Katowic nie dotrę, skończy się to pewnie jakimś małym after party. Mamy 3 godzny i jakieś 70km przed sobą.

Pod sklepem też widać kościół © amiga


Spoglądamy na mapy zakupione na miejscu, dziwnie wykonane, z dziwną skalą 1:93000 ale przynajmniej wiemy jakie mamy miejscowości po drodze. Ruszamy, z grubsza na krechę kierunek Helenka. Po drodze: Wysoka, Kadłubiec, Dolna – chwila na focenie kościoła

Dolna - kościół św. Piotra i Pawła © amiga

Olszowa, przy okazji przekraczamy A4 chyba 4-5 razy :), Sieronowice, Balcerzowice, Kotulin, Ligota Toszecka, Pawłowice, Toszek

Ruiny w Toszku © amiga


Chwila postoju na w okolicach rynku, uzupełnienie płynów, jakiś rogal i lecimy dalej…

Jeszcze jeden pałacyk © amiga


Wilkowiczki, Kopienice, Księzy Las, Wilkowice…. Już niedaleko Zbrosławice, Ptakowice, Stolarzowice i… jest…. sklep jest jeszcze otwarty…. :), zdążyliśmy :)

Pora wracać © amiga

Poparzeni słońcem, pokłuci pokrzywami, ale zadowoleni docieramy na miejsce….
Piękny wypad, piękny dzień, już zaczynamy snuć kolejne plany, aby czas, pogoda i chęci pozwoliły na ich realizację.

Lekki rozruch przed BSOrientem

Piątek, 14 września 2012 · Komentarze(7)
Czesław Niemen - Dziwny jest ten świat


Jest piątek, pogoda średnia, wstaję ok. 6:00 i zaczynam przygotowania…, przygotowania do wyjazdu na BSOrient. Dzisiaj jednak zamiast do pracy, wybieram się nieco okrężną drogą do Błędowa. Pierwotny plan był prosty – zaliczyć Ojców, jednak po drodze zmieniam plany, od dawna leży mi wyjazd od zamku Tenczyńskiego i przejazd przez Puszczę Dulowską. Byłem tam ostatnio chyba 3 lata temu na dokładkę z buta, tym razem wybieram się tam rowerowo. Wyjazd dość późno, ok. 10:00 naciskam na pedały i jadę, początkowo wybieram drogę na Lędziny, później zaczynam kierować się na Chełm Śląski, po drodze jak przystało na mnie kilka razy źle skręcam i jadę mocnymi zakosami, później jest już zdecydowanie lepiej, W końcu przez Chrzanów i Trzebinię docieram do puszczy. Coś jest niesamowitego w tym miejscy, jest taki inne, takie spokojne, dzisiaj na dokładkę nie słychać nawet ptaków, ale to pewnie związane jest z pogodą, która jest nijaka, w zasadzie zero słońca, a niebo zasnute jest dość grubą warstwą chmur…, pora na pierwszy krótki odpoczynek przy Ośrodku hodowli zwierzyny w Dulowej.
W puszczy Dulowskiej © amiga

Manfred na szlaku © amiga

Ruszam dalej, zamek w Rudnie czeka, czeka na mnie stromy, ale krótki podjazd, kiedyś mnie wykończył, teraz czuję niedosyt, trochę tego jakby mało było…, ale cieszę się, że to już zaliczyłem. Kawałek dalej podjeżdżam pod zamek i… szok, nie Estem pewny czy zabezpieczają ruiny czy próbują odbudować zamek, ale na terenie jest kilkudziesięciu pracowników, o wejściu do środka nie ma mowy, więc kilka fot z zewnątrz muszę odszukać szlak za zamkiem, jest to o tyle trudne, że ścieżka jest przysypana gruzem usuniętym z murów… .
Remont zamku Tenczyn © amiga

Wieża zamku... © amiga

Prace trwają © amiga

Obchodzę to bokiem i mogę zjechać w dół, teraz pora kierować się na Krzeszowice, po drodze odwiedzam bramę zwierzyniecką, też wygląda jakoś inaczej niż ją zapamiętałem ;).
Brama zwierzyniecka © amiga

W Krzeszowicach miały być lody w pobliżu dworca PKP (jedna z najwspanialszych lodziarni jaką znam), jednak z jakiegoś powodu lokal jest zamknięty, trudno, będę musiał się zadowolić czymś innym… .
Jest jednak jeszcze jedno miejsce które chcę tu odwiedzić to pałac Potockich, liczyłem na to, że coś się tu zmieniło, jednak nie, wszystko wygląda tak jak było, ruina, tyle, że zakonserwowana…, może nie zostanie zdewastowana bardziej, może w końcu coś się zacznie tutaj dziać, może za kolejne 3 lata…, może, może, może…
Pałac Potockich w Krzeszowicach © amiga

Pora opuścić Krzeszowice (i tak tu będę za jakieś 3 tygodnie;), lecę dalej pora zawracać i skierować się na Błędów.
potoki na jurze © amiga

Kieruję się na Olkusz i dalej przez Klucze docieram do Chechła, tutaj standardowa chwila odpoczynku na pustyni Błędowskiej, czuję sentyment do tego miejsca i jakoś nie wyobrażam sobie, aby się tutaj chociaż na chwilę nie zatrzymać.
Pustynia Błędowska © amiga


W końcu docieram do Eurokempingu w Błędowie i okazuje się, że jestem jednym z pierwszych…, Na miejscu jest Kosma100, T0mas82, Kajman, Niradhara i Piotr Kiri (jeszcze niezrzeszony na BS). Mamy nieco czasu na krótkie pogaduchy w tym czasie zaczynają docierać kolejni Bikestatsowicze, jest nas coraz więcej, w końcu odpalamy Grilla, zajadamy się karbonowymi kiełbaskami, zapijamy izobronikami i gadamy, gadamy, gadamy… W końcu przed pierwszą w nocy zbieramy się do domków, pora odpocząć, juro czeka nas rajd, rajd na orientację ;)

Sprawczyni całego zamieszania - kiełbaska jeszcze nie karbonowa © amiga


Cały ja....... © amiga


Piotrek Kiri ;) © amiga


A wszystko zaczęło się od Blase-a © amiga

Wyprawa do Lublińca

Sobota, 14 lipca 2012 · Komentarze(19)
Grzegorz z Ciechowa - polka galopka


Piąta rano, znowu sobota, znowu wczesna pobudka. Na szczęście mały przegląd roweru zrobiłem wczoraj. Dzisiaj muszę tylko wsiąść na rower i pojechać.

Około 6:20 dojeżdżam na umówione miejsce pod Kościołem Mariackim spotykam się z Filipem i Irkiem (niezrzeszonym na BS), jedziemy do Sosnowca na zbiórkę Cyklozy. Docieramy 15 min. przed czasem, jesteśmy pierwsi. Mija pół godziny i docierają pozostali uczestnicy wycieczki. z Bikestats są jeszcze: Avacs, Djk71, Limit, Gozdi89. W sumie uzbierała się grupa ok 20 osób.

W końcu ruszamy, jedziemy bocznymi drogami, ścieżkami polnymi, leśnymi, czyli to co tygrysy lubią najbardziej ;). Trasa wiedzie przez Czeladź, Wojkowice, Wymysłów, Brynicę, Żyglin, Miasteczko Śląskie, Kalety, Rusinowice i Lubliniec.

Rozmowy z tubylcami © amiga


W trakcie wycieczki robimy kilka przerw na uzupełnienie zapasów we "wsiowych" sklepach, zaliczmy też mały bunkier.

Wchodzimy do bunkra ? © amiga


Jeszcze tylko się podciągnąć... © amiga


Wycieczka japończyków ? © amiga


Mech przybunkrowy © amiga


Bunkier z innej strony © amiga


W końcu wjeżdżamy w lasy, jedziemy piaszczystymi ścieżkami, przed "Piłką", odbijamy na chwilę w bok i.. lądujemy na bagnach, dość dziwne miejsce, zważywszy to że wszędzie dookoła masa piachu, okolica przypomina nieco Jurę KC, a tu ni stąd ni zowąd bagna ;) - fajne.

Chwila przerwy w rezerwanie przyrody © amiga


na bagnach © amiga


Uśmiech proszę © amiga


Ruszamy dalej, czas nas nieco goni, w planie jest niby tylko 150km, ale teren daje się nam we znaki, gdzie się da (na szosach) próbujemy przyspieszać i idzie nam to całkiem sprawnie.

trzeba trochę przyspieszyć © amiga


niektórzy się nie spieszą ;P © amiga


W końcu lądujemy w Lublińcu, szybki objazd rynku i docieramy do knajpki. Trzeba coś zjeść, ceny i pasza rewelacyjne, może trzeba będzie częściej wpadać tu na obiady ;). Po ponad godzinie ruszamy dalej, zatrzymujemy się na chwilę przy Biedronce i gnamy dalej. Krótka przerwa jeszcze przy biedronce, na uzupełnienie zapasów i jedziemy.

Przydrożna kapliczka © amiga


Chwila przerwy © amiga


Ciekawe co autor miał na myśli ? © amiga


Niedaleko jednej z knajpek trafiamy na fabrykę papieru, widać, że jest lekko naruszona zębem czasu, ale jeszcze działa (zatrudnia 10 osób), zabudowania robią niesamowite wrażenie, miejmy nadzieje, że to miejsce przeżyje, być może w innej formie, podobnie jak fabryka zapałek w Częstochowie.

Fabryka papieru kiedyś prochownia © amiga


Szkoda, żeby to miejsce zostało zapomniane © amiga


Przed bramą © amiga


W Tarnowskich Górach (Darek, Irek, Filip i ja) odrywamy się od peletonu i postanawiamy jechać przez Bytom, Zabrze, Rudę Śląską i Panewniki do domu. Robimy krótkie przerwy w dolomitach,

Kwiaty w dolomitach © amiga


Dolomity v2 © amiga


przy ścianie w Miechowicach.

Gadająca ściana © amiga


Robi się już dość późno, a do Katowic wybraliśmy nie najkrótszą drogę (w końcu 200 musi pęknąć). Przed nami jeszcze ok 40km ;), w trasie jeszcze chwila na pozowanie,

Dobrze jest przypozować ;P © amiga


a w Halembie mam okazję zobaczyć piękny zachód słońca.

Piękny zachód słońca nad Halembą © amiga


Sama wycieczka była rewelacyjna, jedynie do czego mógłbym się przyczepić, to brakowało przerw postojów przy miejscach wartych zobaczenia, choćby Świerklaniec, obok którego tylko śmignęliśmy, minęliśmy również kilka ciekawych kościółków drewnianych, murowanych, olane zostały zabytki Lublińca. Trochę tego szkoda. Za to w zamian był Polo Market, Biedronka, i wsiowe sklepy ;)

Koniec narzekania i tak było zajebiście. Dzięki za super wypad, dzięki za super towarzystwo, dzięki za wszystko, na przyszłość piszę się na kolejne wypady.

Z innych spraw to organizacja samej wyprawy była wzorowa, awarii po drodze było niewiele w tym 2 złapane przeze mnie gumy + jeszcze jeden snejk (nie mój) i awaria bagażnika (pościł spaw).

Wracając do domu brakowało mi do pełni szczęścia ok 7km (do kolejnej 200), więc kawałek odprowadziłem Filipa, później wróciłem częściowo lasami, częściowo bocznymi ścieżkami nadrabiając ten mały brak. Przy wyjeździe z lasu na coś najeżdżam, słyszę przeraźliwy ssyk i... łapię kolejną panę. Dętka jest rozcięta w 2 miejscach na długości ok 6-7mm co ciekawe na oponie nie ma żadnego śladu rozcięcia. Przeszukuję środek opony, nie ma nic wbitego, nic nie lata w środku, dziwna ta awaria. Dętki już mi się skończyły więc łatam jedną z tych które mam i wracam do domu.

Jeszcze jedno wg Endomondo było ok 1900m przewyższeń.


Na Picasa web album wystawiłem zdjęcia w większości 1:1 bez obróbki, bez przeglądania, tyle że po konwersji na jpg. Można je oczywiście pobrać. Jak ktoś chce je w oryginale (ok 3GB) - format NEF to proszę o kontakt ;)
Zdjęcia

Katowice->Wisła->Salmopol->Szczyrk->Katowice

Środa, 20 czerwca 2012 · Komentarze(33)
Lady Pank - Wspinaczka, czyli historia pewnej rewolucji


Dzisiaj dzień inny niż wszystkie, mam wolne, od dawna planowałem wyjazd, kilkukrotnie we wcześniejszych wpisach wspominałem, że brakuje mi gór, brakuje mi Beskidów, brakuje mi wycieczek jakichkolwiek i w jakiejkolwiek formie po tych górach.
Mam cały dzień dla siebie, wyjeżdżam z godzinnym opóźnieniem ok 7:00. Początek drogi znam na pamięć. Jadę na Pszczynę później Goczałkowice. Tutaj mogę zyskać na czasie, wszystko już widziałem tutaj więc mogę po prostu jechać i nie zatrzymywać się.

Dopiero w Kobiórze chwila przerwy, jakoś nie mogę sobie darować drobnej uszczypliwości patrząc na pałac jaki postawiła sobie "CZARNA MAFIA".

Tutaj będą odpoczywać, Ci co ślubowali ubóstwo - Biskupstwo w Kobiórze © amiga


Nie mam ochoty tego specjalnie komentować, mam to gdzieś, jadę w góry ;)
Chwila przerwy w pedałowaniu w Goczałkowicach, tam małe zakupy we wsiowym sklepie, zaopatruję się w dwie czekolady gorzkie 90%, jedną zjadam na miejscu, druga wędruje do plecaka (zapomniałem o niej o odkryłem ją dopiero w domu - dość mocno zmieniła kształty i stan skupienia ;P).

Przy sklepie montuję mini mapnik na kierownicy, od teraz będę musiał nawigować, mógłbym skorzystać z GPS-u, ale z premedytacją nie wrzuciłem mapy. Muszę w końcu nauczyć się korzystać z analoga, początkowo korzystam z mapy 1:40000, później przechodzę na 1:100000 i przyznam się, że ta druga jakoś bardziej mi przypadła do gustu, może dlatego, że mam wgląd na nieco większa okolicę.

Ruszam dalej, po raz pierwszy nieco mylę trasę, robię kółko wokół jednego ze stawów - będzie kilka km więcej ;)

Goczałkowice Uzdrowisko © amiga


Droga dookoła stawu w Goczałkowicach © amiga


Nieco dalej kolejny błąd w nawigacji źle skręcam w Rudzicy i ląduję w Landku, w sumie gratis robię jakieś 20km - obłęd, ale jeszcze nie czuję zmęczenia.

Panorama z okolic Rudzicy - w tle Beskidy - tam jadę © amiga


Kawałek dalej zaliczam kolejny sklep, tym razem uzupełniam baki i kupuję banany - dodatkowa energia bardzo mi się przyda. Do Skoczowa mam jakieś 12km, dość prostej trasy, szybko mi to zlatuje i pora wjechać na drogę rowerowa prowadząco do Ustronia i dalej do Wisły.

Rowerówka pomiędzy Skoczowem a Ustroniem © amiga


W Ustroniu kolejna chwila przerwy, podjeżdżam też pod drogę prowadzącą na Równice, ale nie tym razem, może przy kolejnej wizycie ?

Droga na Równicę - nie dzisiaj © amiga


W końcu dojeżdżam do Wisły, plan zakłada tutaj dłuższą przerwę, musze coś zjeść, wychłodzić nieco organizm, odpocząć, tętno cały czas utrzymuje się >140, trochę dużo, ale przy takim upale to chyba nie jest dziwne.

Dobry lodzik nie jest zły ;) © amiga


Olewam centrum Wisły, nie podoba mi się ten cyrk stworzony dla turystów, gdzieś w okolicy Wisły Malinki robię przerwę, prawie godzinną, w między czasie w końcu jem coś normalnego (zabrałem to z Katowic), chłodzę się w Wiśle, w zasadzie cały się zanurzyłam ;), druga sprawa to wolę wjeżdżać na Salmopol z jak najmniejszym obciążeniem na plecach.

Piknik pod wiszącą skałą © amiga


Drugie śniadanie mistrzów © amiga


Królowa Polskich rzek © amiga


Płynie Wisła płynie... © amiga


Pieniek w rzece © amiga


Czemuś przyciąga wzrok © amiga


Pora się ochłodzić trochę © amiga


Kawałek dalej uzupełniam poziom płynów, lecz tym razem w mojej wersji, tzn. jedna butla zostaje wypita prawie natychmiast, druga jedzie ze mną nieco wyżej, wiem, że będę potrzebował wody, a za diabła nie mogę dopuścić do odwodnienia, wiem jak to się u mnie kończy.

Walka ze słabością trwa, podjeżdżam na przełęcz Salmopolską, po drodze robiąc kilka przerw, chyba odczuwam skutki biegania, wiem, że mam kolana, wiem gdzie są, ale czuję też różne dziwne partie mięśni ;)

W końcu docieram, jednak nie bez przeszkód, raz zjeżdżając na pobocze, wpadam do rowu po płynącej tędy deszczówce, w sumie rower ląduje jakieś 20-30 cm niżej, a ja zaliczam delikatną glebkę, zdzierając sobie skórę z lewej nogi.

Lekko brocząc krwią, postanawiam zjeść coś konkretnego w przydrożnym barze na Białym Krzyżu. Nazwy potraw nic mi nie mówią, ale kobieta twierdzi, że to coś zbójnickiego więc się zgadzam. Po 10 min dostaję jakiś udziwniony szaszłyk w komplecie z frytkami i kola. Płacę za tą przyjemność 23zł.

Widok z przełęczy Salmopolskiej © amiga



Jazda z analogowym GPS-em © amiga


Teraz zostaje ta przyjemniejsza cześć trasy, mogę chwilę odpocząć, w zasadzie to dłuższą chwilę, grubo ponad 10km zjazdu, lubię to, puszczam hamulce i rower leci, a ja z nim, jedynie na zakrętach których jest mnóstwo musze uważać.
W Szczyrku zatrzymuję się tylko raz, na poboczu stoi stary zapomniany Ził. Jest piękny.

Stoi staruszek przy drodze w Szczyrku © amiga


Chyba jest w gorszym stanie od mojego dziadunia © amiga


Samo miasteczko znowu mnie nie interesuje, znowu masa bud, knajp, restauracji nastawionych na turystów, olewam to i jadę na Bielsko-Białą.
Patrzę na zegarek, robi się późno, zastanawiałem się nad przerwą na focenie Reksia, jednak nie dzisiaj, chcę być w Katowicach ok 20:00. Lampek dzisiaj nie zabrałem, a w ciemnościach po lesie jedzie się średnio.

Tutaj jeszcze nie byłem ;) © amiga


Ciąg dalszy podróży to Czechowice-Dziedzice, dalej powrót do Goczałkowic i tą samą trasą co poranna jazda do Katowic.

Płynie woda do Katowic © amiga


Droga techniczna gdzieś za Pszczyną © amiga


Dzień minął mi bardzo szybko, szkoda, że nie wyjechałem wcześniej, szkoda, że lepiej się nie przygotowałem, szkoda że Zygfryd jeszcze u lekarza, szkoda, że bez SPD-ków (brakowało ich na podjazdach - poczułem to na Salmopolu).

Wiem jednak znowu coś więcej, czegoś się nauczyłem , sprawdziłem siebie, sprawdziłem co potrafię, wiem, że to nie jest kres moich możliwości, trzeba nad sobą jeszcze popracować.

Jedno jest pewnie, na Salmopol wrócę w tym roku jeszcze nie raz. Narodziły mi się w między czasie 3 nowe wyzwania, które czekają tylko na realizcję.
Jeszcze w tym roku przejazd ze Stolicy do Katowic - jakieś 300km, mała wyprawa myślę, że tygodniowa po wschodniej ścianie Polski (muszę dotrzeć do Królowego Mostu), a w przyszłym roku chyba pora pomyśleć o trasie Świnoujście->Ustrzyki.

Oj będzie się działo :)

Acha - dodałem w końcu nową kategorię - do 272km ;)

Endomodno dzisiaj ponownie zrobiło mi psikusa, GPS zaskoczył dopiero gdzieś na 25km trasy, a pod koniec komórka się wyładowała (po ok 13 godzinach ciągłego logowania sygnału zastrajkowała)


BIESZCZADY - Jacek Kaczmarski


Ps. Bieszczady też są na liście wycieczek tegorocznych, ostatni raz tam byłem w 1987 roku i jestem w nich zakochany dalej, nawet odszukałem stare mapy ;)