Katowice->Wisła->Salmopol->Szczyrk->Katowice
Dzisiaj dzień inny niż wszystkie, mam wolne, od dawna planowałem wyjazd, kilkukrotnie we wcześniejszych wpisach wspominałem, że brakuje mi gór, brakuje mi Beskidów, brakuje mi wycieczek jakichkolwiek i w jakiejkolwiek formie po tych górach.
Mam cały dzień dla siebie, wyjeżdżam z godzinnym opóźnieniem ok 7:00. Początek drogi znam na pamięć. Jadę na Pszczynę później Goczałkowice. Tutaj mogę zyskać na czasie, wszystko już widziałem tutaj więc mogę po prostu jechać i nie zatrzymywać się.
Dopiero w Kobiórze chwila przerwy, jakoś nie mogę sobie darować drobnej uszczypliwości patrząc na pałac jaki postawiła sobie "CZARNA MAFIA".
Tutaj będą odpoczywać, Ci co ślubowali ubóstwo - Biskupstwo w Kobiórze© amiga
Nie mam ochoty tego specjalnie komentować, mam to gdzieś, jadę w góry ;)
Chwila przerwy w pedałowaniu w Goczałkowicach, tam małe zakupy we wsiowym sklepie, zaopatruję się w dwie czekolady gorzkie 90%, jedną zjadam na miejscu, druga wędruje do plecaka (zapomniałem o niej o odkryłem ją dopiero w domu - dość mocno zmieniła kształty i stan skupienia ;P).
Przy sklepie montuję mini mapnik na kierownicy, od teraz będę musiał nawigować, mógłbym skorzystać z GPS-u, ale z premedytacją nie wrzuciłem mapy. Muszę w końcu nauczyć się korzystać z analoga, początkowo korzystam z mapy 1:40000, później przechodzę na 1:100000 i przyznam się, że ta druga jakoś bardziej mi przypadła do gustu, może dlatego, że mam wgląd na nieco większa okolicę.
Ruszam dalej, po raz pierwszy nieco mylę trasę, robię kółko wokół jednego ze stawów - będzie kilka km więcej ;)
Goczałkowice Uzdrowisko© amiga
Droga dookoła stawu w Goczałkowicach© amiga
Nieco dalej kolejny błąd w nawigacji źle skręcam w Rudzicy i ląduję w Landku, w sumie gratis robię jakieś 20km - obłęd, ale jeszcze nie czuję zmęczenia.
Panorama z okolic Rudzicy - w tle Beskidy - tam jadę© amiga
Kawałek dalej zaliczam kolejny sklep, tym razem uzupełniam baki i kupuję banany - dodatkowa energia bardzo mi się przyda. Do Skoczowa mam jakieś 12km, dość prostej trasy, szybko mi to zlatuje i pora wjechać na drogę rowerowa prowadząco do Ustronia i dalej do Wisły.
Rowerówka pomiędzy Skoczowem a Ustroniem© amiga
W Ustroniu kolejna chwila przerwy, podjeżdżam też pod drogę prowadzącą na Równice, ale nie tym razem, może przy kolejnej wizycie ?
Droga na Równicę - nie dzisiaj© amiga
W końcu dojeżdżam do Wisły, plan zakłada tutaj dłuższą przerwę, musze coś zjeść, wychłodzić nieco organizm, odpocząć, tętno cały czas utrzymuje się >140, trochę dużo, ale przy takim upale to chyba nie jest dziwne.
Dobry lodzik nie jest zły ;)© amiga
Olewam centrum Wisły, nie podoba mi się ten cyrk stworzony dla turystów, gdzieś w okolicy Wisły Malinki robię przerwę, prawie godzinną, w między czasie w końcu jem coś normalnego (zabrałem to z Katowic), chłodzę się w Wiśle, w zasadzie cały się zanurzyłam ;), druga sprawa to wolę wjeżdżać na Salmopol z jak najmniejszym obciążeniem na plecach.
Piknik pod wiszącą skałą© amiga
Drugie śniadanie mistrzów© amiga
Królowa Polskich rzek© amiga
Płynie Wisła płynie...© amiga
Pieniek w rzece© amiga
Czemuś przyciąga wzrok© amiga
Pora się ochłodzić trochę© amiga
Kawałek dalej uzupełniam poziom płynów, lecz tym razem w mojej wersji, tzn. jedna butla zostaje wypita prawie natychmiast, druga jedzie ze mną nieco wyżej, wiem, że będę potrzebował wody, a za diabła nie mogę dopuścić do odwodnienia, wiem jak to się u mnie kończy.
Walka ze słabością trwa, podjeżdżam na przełęcz Salmopolską, po drodze robiąc kilka przerw, chyba odczuwam skutki biegania, wiem, że mam kolana, wiem gdzie są, ale czuję też różne dziwne partie mięśni ;)
W końcu docieram, jednak nie bez przeszkód, raz zjeżdżając na pobocze, wpadam do rowu po płynącej tędy deszczówce, w sumie rower ląduje jakieś 20-30 cm niżej, a ja zaliczam delikatną glebkę, zdzierając sobie skórę z lewej nogi.
Lekko brocząc krwią, postanawiam zjeść coś konkretnego w przydrożnym barze na Białym Krzyżu. Nazwy potraw nic mi nie mówią, ale kobieta twierdzi, że to coś zbójnickiego więc się zgadzam. Po 10 min dostaję jakiś udziwniony szaszłyk w komplecie z frytkami i kola. Płacę za tą przyjemność 23zł.
Widok z przełęczy Salmopolskiej© amiga
Jazda z analogowym GPS-em© amiga
Teraz zostaje ta przyjemniejsza cześć trasy, mogę chwilę odpocząć, w zasadzie to dłuższą chwilę, grubo ponad 10km zjazdu, lubię to, puszczam hamulce i rower leci, a ja z nim, jedynie na zakrętach których jest mnóstwo musze uważać.
W Szczyrku zatrzymuję się tylko raz, na poboczu stoi stary zapomniany Ził. Jest piękny.
Stoi staruszek przy drodze w Szczyrku© amiga
Chyba jest w gorszym stanie od mojego dziadunia© amiga
Samo miasteczko znowu mnie nie interesuje, znowu masa bud, knajp, restauracji nastawionych na turystów, olewam to i jadę na Bielsko-Białą.
Patrzę na zegarek, robi się późno, zastanawiałem się nad przerwą na focenie Reksia, jednak nie dzisiaj, chcę być w Katowicach ok 20:00. Lampek dzisiaj nie zabrałem, a w ciemnościach po lesie jedzie się średnio.
Tutaj jeszcze nie byłem ;)© amiga
Ciąg dalszy podróży to Czechowice-Dziedzice, dalej powrót do Goczałkowic i tą samą trasą co poranna jazda do Katowic.
Płynie woda do Katowic© amiga
Droga techniczna gdzieś za Pszczyną© amiga
Dzień minął mi bardzo szybko, szkoda, że nie wyjechałem wcześniej, szkoda, że lepiej się nie przygotowałem, szkoda że Zygfryd jeszcze u lekarza, szkoda, że bez SPD-ków (brakowało ich na podjazdach - poczułem to na Salmopolu).
Wiem jednak znowu coś więcej, czegoś się nauczyłem , sprawdziłem siebie, sprawdziłem co potrafię, wiem, że to nie jest kres moich możliwości, trzeba nad sobą jeszcze popracować.
Jedno jest pewnie, na Salmopol wrócę w tym roku jeszcze nie raz. Narodziły mi się w między czasie 3 nowe wyzwania, które czekają tylko na realizcję.
Jeszcze w tym roku przejazd ze Stolicy do Katowic - jakieś 300km, mała wyprawa myślę, że tygodniowa po wschodniej ścianie Polski (muszę dotrzeć do Królowego Mostu), a w przyszłym roku chyba pora pomyśleć o trasie Świnoujście->Ustrzyki.
Oj będzie się działo :)
Acha - dodałem w końcu nową kategorię - do 272km ;)
Endomodno dzisiaj ponownie zrobiło mi psikusa, GPS zaskoczył dopiero gdzieś na 25km trasy, a pod koniec komórka się wyładowała (po ok 13 godzinach ciągłego logowania sygnału zastrajkowała)
BIESZCZADY - Jacek Kaczmarski
Ps. Bieszczady też są na liście wycieczek tegorocznych, ostatni raz tam byłem w 1987 roku i jestem w nich zakochany dalej, nawet odszukałem stare mapy ;)