Dzisiaj normalny dzień roboczy, rano mam problem z wstaniem, bolą mnie mięście ramion i czuję, że mam kręgosłup ;). Zbieram się ok 7:00 i ruszam, na zewnątrz plucha, dawno już nie padało, jednak dzisiaj jest to balsam na moje spalone wczorajszym słońcem ciało, jest mi dobrze. Mogę tak jechać, i jechać, ale dzisiaj nie będę robił kolejnej 200 (muszę się zadowolić 30km do pracy). Organizm musi się przyzwyczaić do takich numerów, chociaż chyba już przyjął do wiadomości, że nie ma ze mną lekko ;P
Dzisiaj małe podsumowanie wyjazdu i wygląda na to, że w sumie wypiłem ok 12 litrów napojów (90% woda + 10% Cola), jadłem może z 8-9 razy, nic mi nie jest, żadnego odwodnienia, żadnego przetrenowania, jest ok. Co prawda po wczorajszym przejeździe wpadł mi pomysł, żeby jeszcze się przebiec, ale na szczęście zapaliła się ostrzegawcza kontrolka - "Nie przeginaj" - jeszcze nie ;P
O masakra, 12 litrów i 8-9 posiłków?? To Ty chyba jeszcze przytyłeś po tej wyprawie? ;D
Pamiętam swój rekord (201,8km - Pogórze Izerskie na 18kg czołgu): 3 posiłki i 2 litry picia. ;D;D Chociaż nie ukrywam, że zaliczyłem parę zgonów i schudłem bodajże 4 kg. :>
Z rana trochę kropiło, ale czułem, że Cię to nie powstrzyma (sam bym pewnie jechał do pracy jakbym mógł :)). PS. Po 200km jeszcze nie biegałem - ale musi być podobnie a może jeszcze lepiej jak po 120. Muszę kiedyś spróbować :) Pozdrawiam rzeźnika ! :)