(Za)Mordownik

Sobota, 14 września 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Bednarek - Dni, których jeszcze nie znamy


Niecałe 4 godziny snu..., godzina dojazdu...., jesteśmy w bazie Mordownika w Kroczycach. Mamy trochę czasu, próba drzemki zakończyła się niepowodzeniem. Chyba jednak pora przygotować rowery. Przed nami wg organizatorów ok 130km po jurze... w czasie max 14 godzin.

Na odprawie w bazie © amiga


Pora na odprawę..., trochę ważnych informacji o punktach z którymi może być trochę problemów, bo mapy bazują na danych z 1993 roku...,
Tuż przed startem pozujemy do pamiątkowego zdjęcia, a chwilę później dostajemy trzy mapy, dwa to mapy w skali 1:50000, a trzeci arkusz to rozświetlenia okolicy PK. Niby część z nich ma być w skali 1:10000, a zdjęcia satelitarne w skali nieznanej...

Jeszcze chwila do startu © amiga


Pochylamy się nad mapami i rozrysowujemy plan podróży, jako że już kilka razy mieliśmy możliwość jazdy po tym terenie staramy się korzystać jak najwięcej z udogodnienia jakimi są szosy, pewnie wyjdzie 20km więcej, ale za to jest szansa na szybszy przejazd i mniejsza walka z piaskami...

Nasz plan:
15 - ambona
14 - róg polany
5 - grota
10 – sosna, południowo-zachodnia od przełęczy
11 - skała
13 - skrzyżowanie
12 – duży buk
9 - skrzyżowanie
19 - niewyraźna droga
20 – skrzyżowanie, gruby buk
R1 – żółty dom
16 – w młodniku
18 – skrzyżowanie przecinek, teren zmieniony przez odkrywkę
17 – północna strona bagienka
7 – północna strona bagienka
6 – skrzyżowanie ścieżek
4 – załamanie muru
2 – skrzyżowanie kanałów
3 – koniec drogi leśnej
1 - ambona
8 – kępa drzew

Pora ruszyć, Darek prowadzi..., jestem tuż za nim, tylko czemu tak pędzi, mam wrażenie, że rower nie chce się toczyć..., może mam zaciśnięte hamulce, może coś innego źle działa, ale wczoraj nie zauważyłem problemów..., podczas jazdy kilkukrotnie spoglądam na koła, korbę... i nic... pora gonić Darka...

Chwilę później wjeżdżamy na szuter i... łapię gumę..., nie wróży to najlepiej.., tym bardziej, że dzień wcześniej złapałem już jedną panę, a dętka nie została załatana..., ilość łatek w plecaku też w ograniczonej liczbie bo..., miałem kupić w piątek, jednak praca delikatnie się przeciągnęła i nie było czasu..., muszę uważać...

Okolice groty © amiga


W końcu zaliczam PK15 i wybieramy się dalej na czternastkę..., kręcenie dalej mi jakoś niespecjalnie idzie, męczę się, coś jest nie tak, tyle, że już jestem pewien iż to nie sprzęt tylko ja..., chyba ostatnie kilka dni zaczyna się odzywać i te 4 godziny snu... na szczęście do 14 daleko nie ma, trochę terenu , trochę szos, ale trafiamy bezbłędnie, teraz będzie prościej prawie cała droga po asfaltach, możemy przycisnąć, pognać, tylko cóż z tego, jak nie mogę..., rozmowa z współtowarzyszem i okazuje się, że to nie tylko mój problem..., Darek również ma wrażenie, że rower nie ma ochoty się toczyć, że jedzie na zaciśniętych hamulcach. To nie jest normalne...

Spoglądamy na mapy © amiga


W pobliży PK5 spoglądamy na rozświetlenie i próbujemy nawigować, coś się jednak nie zgadza, odległości z mapy głównej i mapki okolicy mają się nijak do siebie, na szczęście z odnalezieniem groty nie ma problemów, kręci się tutaj zbyt duża liczba uczestników, podbijamy karty i obieramy kierunek na PK10 znajdujący się w pobliżu Wielkiej Góry, końcówka po terenie, masa piachu na podjeździe, trzeba zejść..., podprowadzić kawałek..., ale lampion jest na swoim miejscu.
Wracamy na szosę, kolejny długi przelot, końcówka po terenie, po piasku..., i po raz kolejny przekonujemy się, że rozświetlenia mają skalę bliżej nieokreśloną i nie należy się nią w żaden sposób sugerować, za to nieco dokładniej pokazują najbliższą okolicę w wersji o 20 lat nowszej niż mapa główna. Spory odcinek piaskownicy, ale... po raz pierwszy chyba jestem zadowolony z tego, że w nocy padało, punkt odnaleziony w niezłym czasie. Jedenastka zaliczona, kolej na 13-kę.

Również nie ma problemów z dotarciem w okolice PK, jednak końcówka to próba odnalezienia się w plątaninie przecinek, spotykamy kilku bikerów i w 4-kę udaje nam się namierzyć lampion, uff. Teraz pora na 12, po raz pierwszy modyfikujemy trasę, zamiast szosą jedziemy terenem. Z mapy wynika, że powinno być w większości z górki, odcinek do szosy nie jest specjalnie długi, więc w razie W... nie stracimy zbyt wiele czasu.
Końcówka dojazdu do 12-ki nieco magiczna, nieco na czuja trafiamy na miejsce szukając dużego buka, po raz kolejny nie ma problemów z odnalezieniem, drzewo wyróżnia się na tle pozostałych, zresztą nawet na zdjęciu satelitarnym jest wyraźnie większe.

Wracamy ta samą drogą, w końcu chyba też się nieco rozruszałem, jedzie mi się nieco lepiej, może zmęczenie odpuściło? Do 9-ki jest niedaleko, nieco dookoła, ale szosami dojeżdżamy na miejsce, po raz kolejny wjeżdżamy na punkt i lecimy dalej, drogą klonową na Piekło i Siedlec, w pobliżu tej drugiej miejscowości Darek sygnalizuje, że nie ma powietrza z tyłu, przymusowy postój, mija 10 min, ale wykorzystujemy go maksymalnie, możemy jechać na 19-kę... Dojazd banalny, rozświetlenie wskazuje gdzie mamy skręcić, punkt zaliczony.

Das Guma złapana © amiga


Przy okazji pochylamy się nad mapą i korygujemy drogę, zamiast dookoła szosami jedziemy terenem, poziomice nie wskazują a jakieś straszne podjazdy, dojeżdżamy na miejsce, dziurkujemy karty i lecimy na R1 w Olsztynie, z rozświetlenia widać, że punkt jest umieszczony gdzieś pod zamkiem.
Nawigacja nie sprawia nam problemów, dojeżdżamy an miejsce i możemy chwilę odpocząć, zawartość bufetu imponuje..., woda, kawa na życzenie, owoce, ciastka... rewelacja...
Wyjeżdżając zaglądamy jeszcze na pobliskiego sklepu, pora zaopatrzyć się w kolę..., teraz czeka nas długi powrót przez kolejne dziesięć PK, na chwilę obecną mamy zaliczone ok 75km...

W połowie trasy na bufecie © amiga


Jedziemy na 16-kę, droga banalna, bez błędu trafiamy na miejsce, na chwilę obecną mamy ok 80 minut w zapasie, wygląda na to, że jest szansa na zaliczenie kompletu punktów :) i powrót przed zmierzchem..., pędzimy więc na 18-kę.

Ach te punkty © amiga


Ostatnie kilkaset metrów dość ostrożne, mapa pokazuje jedno, rozświetlenie drugie, a rzeczywistość daje do myślenia, teren jest mocno przeorany przez odkrywkę..., ścieżki się nie zgadzają. Spotykamy grupę bikerów i razem próbujemy odnaleźć lampion, chwilę to trwa, jednak Darek jakimś cudem trafia we właściwe miejsce, chyba doświadczenie mu to podpowiedziało...

Teren lekko zmieniony ;) © amiga


Przed nami 17, droga wydaje się banalna, nie spodziewamy się problemów, a jednak... pod koniec coś nam się nie zgadza, coś jest nie tak..., jedziemy drogą, niby są domy letniskowe, niby jest droga, ale nie ma stawów, potoku..., coś jest nie tak... kręcimy się po okolicy próbując trafić na coś co naprowadzi nas na właściwą drogę, w końcu postanawiamy się wrócić, do miejsca którego jesteśmy pewni, ale dalej drogi nam się nie zgadzają, podjeżdżają zawodnicy wracający z PK17 i okazuje się, że przez ostatnie 20 lat trochę się tutaj zmieniło, droga którą jechaliśmy jest nowa, nie ma jej na mapie..., prawdę powiedziawszy, gdybyśmy skorzystali z miarki już dawno bylibyśmy na PK. Dobrze, że końcówka idzie nieco lepiej, niestety straciliśmy sporo czasu, mamy co prawda dalej zapas. Ten błąd powinien nas czegoś nauczyć.

Sporo takich ruin w okolicy © amiga


Ruszamy na siódemkę, punkt odnajdujemy względnie bez przygód, spoglądamy na mapę i kierujemy się na PK6, dojazd poza końcówką nie powinien nam stworzyć problemów, a jednak...
tym razem zamiast korzystać z kompasu zawierzamy czerwonemu szlakowi, to chyba nasz największy błąd, powinniśmy się tego nauczyć, aby nie korzystać z takich oznaczeń, a co jakiś czas trzeba drogę konfrontować z kompasem. Efekt jest... paskudny, zamiast na południowy wschód, jedziemy na zachód, południowy zachód, w końcu decydujemy przebijać się na południe by dotrzeć do DK789... wyjeżdżamy i próbujemy ustalić miejsce gdzie jesteśmy, udaje się, teraz tylko właściwa przecinka i możemy zacząć szukać naszego lampionu... Po raz kolejny popełniamy błędy, nie zauważamy ścieżynki prowadzącej na punkt i tracimy sporo czasu zanim decydujemy się wrócić w miejsce którego jesteśmy pewni i ponownie namierzyć poszukiwane miejsce. Za drugim podejściem jest zdecydowanie lepiej... Ech... ponownie głupi błąd. Straciliśmy w zasadzie cały zapas czasu..., musimy walczyć, wiemy, że przed zmrokiem nie dotrzemy do mety...

Mamy nauczkę, musimy bardziej uważać..., punkt 4 jest niedaleko, ale z informacji udzielonej nam na odprawie wiemy, że od niedawna jest tam płot, ograniczający dojazd do punktu. Na szczęście jadąc wzdłuż muru trafiamy tam gdzie trzeba...

I jeszcze jedna pozostałość © amiga


Powili się ściemnia, korygujemy trasę pojedziemy naokoło, ale po szosach, droga terenowa wyraźnie krótsza jednak po ciemku lepiej nie ryzykować. W drodze czuję, że coś jest nie tak z rowerem, tylne koło zaczyna tańczyć, powietrze powoli schodzi..., jest go coraz mniej.
Nie mam już dętki, musiałbym kleić, zamiast klejenia decyduję się na dopompowywanie koła co jakiś czas, to... chyba jedna z gorszych moich decyzji..., zamiast nawigować, muszę lepiej kontrolować tor jazdy, ilość powietrza, nie mogę poświęcić się w pełni nawigacji..., ech..., do mety co kilkanaście minut mamy 2-3 min przerwy...

Dookoła, ale docieramy do 2-ki, udaje nam się trafić na lampion pomimo ciemnicy..., podbijamy karty i wracamy, przed nami jakaś czołówka, zjeżdżamy na prawo, czołówka również, zjeżdżamy na lewo czołówka również..., dziwne... dopiero kilka metrów przed światłem widzimy gościa z bronią i latarką... zatrzymuje nas i pyta się co robimy, to... leśnik... myślał że jesteśmy kłusownikami..., dziwne spotkanie...
Lecimy na 3-kę... koniec drogi leśnej, punkt na miejscu..... teraz jedynka, czasu coraz mniej... dojeżdżamy do ambony i.. punktu nie ma..., to pewnie nie ta ambona..., pozostało 40 min do zamknięcia mety...

Wiemy, że jednego punktu nie mamy, więc biorąc pod uwagę problem z moim kołem, postanawiamy odpuścić ósemkę, pomimo tego, że jest w naszym zasięgu, tyle, że to teren..., a jak wspomniałem czasu mało... Wpadamy na metę... oddajemy karty..., chwila rozmowy z organizatorami i okazuje się, że byliśmy na właściwej ambonie..., tyle, że nie wpadliśmy na to aby wejść na górę... dobrze, że Darek zrobił zdjęcie, punkt został uznany... w efekcie, brakło nam jednego punktu do kompletu..., masakra...

Wina za taki obrót sprawy to chyba kumulacja wielu zbiegów okoliczności: przemęczenia, niedospania i w efekcie błędów nawigacyjnych w drugiej części oraz braku korzystania z kompasu oraz linijki... z trzema punktami 17, 7 i 6 nie powinniśmy mieć, aż takich problemów... za to zrobiliśmy 170km..., a niby człowiek uczy się na błędach...

Komentarze (7)

dzięki, Poraj miałem w planach to przy okazji podskoczę, bo wygląda klimatycznie :) wiesz, że dopiero teraz zauważyłem że satelitarne mapy w nowej i starej wersji się różnią :D

noibasta 19:11 czwartek, 19 września 2013

noimasta wydaje mi się że to okolice tego punktu:
https://www.google.pl/maps/preview?hl=pl&authuser=0#!data=!1m4!1m3!1d8744!2d19.2860659!3d50.6734665!2m1!1e3!4m18!3m15!1m4!3m2!3d50.6737508!4d19.2858029!6e2!1m0!3m8!1m3!1d3184!2d19.2860659!3d50.6734665!3m2!1i1663!2i921!4f13.1!7m1!3b1&fid=0i7 przy czym chyba musisz być zalogowany do google-a bo to na nowych mapach, na starych jest w tym miejscu taka zajebista biała chmura :)
Moższe jeszcze spojrzeć na ślad endomondo to jest gdzieś w okolicach 95km (między 9-ką a 10ką tam gdzie błądziliśmy :)

amiga 11:26 czwartek, 19 września 2013

a tak na marginesie podaj koordynaty na ruinkę ;)

noibasta 09:36 czwartek, 19 września 2013

djk71 Masz rację to było przednie koło, widać w chwili pisania jeszcze zmęczenie nie odpuściło ;) Wydawało mi się, że nie będę musiał tak często pompować... powietrze schodziło dość wolno przynajmniej na początku. Wczoraj łatałem dętki i ta na której jechałem na koniec miała 2 dziurki, w sumie niewielkie ale 2... pewnie dlatego im dłużej jechałem tym było gorzej... Klejenie dętki też niestety zajmuje trochę czasu, cała operacja zajmuje ok 15-20 minut... (zdjęcie koła, opony, klejenie, poskładanie i pompowanie), początkowo szkoda mi było czasu. Później tego żałowałem. nauczka na przyszłość.
Devilek Wiesz na BS wszyscy są normalni inaczej :)
jasonj te 3 PK to po prostu wielka wtopa, chwila słabości, tak bywa... Za rok będzie lepiej... i może krócej... 170 km gdy rekordziści robili 135km to spory kawał drogi nadrobionej niepotrzebnie. Przekłada się to na ok 2-2.5 godziny jazdy dodatkowo. Gdyby więc nie błędy z tych 3pk i te dodatkowe km to pewnie bylibyśmy jakieś 4 godziny wcześniej na mecie. Ale gdyby babcia miała wąsy...

amiga 10:24 środa, 18 września 2013

My jechaliśmy w drugą stronę i punkty które opisujesz jako trudne do znalezienia były dla nas banalne i niestety na odwrót:), widzę, że np. nie mieliśmy żadnego problemu z odnalezieniem 10 a ja byłem w tym miejscu i punktu nie znalazłem:( Gratuluję wynik niezły no i to samozaparcie żeby po nocy szukać punktów:)

jasonj 09:41 środa, 18 września 2013

Kolejny ( prawie ) normalny rowerzysta ;)

devilek 20:08 wtorek, 17 września 2013

amiga
Ja tam się przespałem ;) Ale pierwsze kilkadziesiąt kilometrów było rzeczywiście masakryczne... rower nie jechał...
Łatki w razie czego miałem...
A powietrza nie miałem w... przednim kole (patrz zdjęcie) :-)
A błędy... karygodne... Nie powinny się przydarzyć... Po raz kolejny trzeba będzie z tego wyciągnąć wnioski. Ale impreza świetna :-)

djk71 19:49 wtorek, 17 września 2013
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa sobie

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]