Wyjeżdżam nieco wcześniej niż ostatnio, jest 5:50 gdy ruszam. Termometr za oknem pokazuje 17 stopni, słońce gdzieś tam pojawia się na horyzoncie, chyba nie będzie źle ;)
Ruszam około 6:00, jest dość ciepło, sucho, wiatr ledwo odczuwalny chyba z północy. Góral po zdjęciu sakw i kilku innych udogodnień zrobił się niesamowicie lekki :). Został tylko założony bagażnik. Dobrze by było podjechać dzisiaj na myjnię, po kilku dniach wyprawowych trzeba zmyć pył, kurz, błoto z rowera.
Coś dobrze mi się kręci, czuję jednak, że czeka mnie zabawa z przerzutkami, rozregulowały się, w domu będzie zabawa. Jechać się da, ale zrzucanie biegów nie jest łatwe.
13:30, wyjeżdżam z pracy, standardowo muszę pojechać na rehabilitację, cieszy to że zostały tylko 2, strasznie rozbijają mi plan dnia. Tyle, że coś za coś... widać, że ręka powoli odzyskuje sprawność. Jest ciepło, 27 stopni, lekki wiatr w twarz... chyba w twarz. spieszy mi się, nie zatrzymuję się, naciskam ile daję radę. Dobrze, że drogi puste, jest bezpiecznie :)
Poranek niesamowicie piękny, słoneczny, dość ciepły. Jako, że odcinek do przejechania jest krótszy niż w ostatnich dniach to możemy wyjechać ciut później, jest czas na spokojne śniadanie, przygotowanie rowerów, siebie, pozbieranie wysuszonego prania :). Ruszamy około 8:30. Miejsce noclegowe jest godne polecenia :), czysto, schludnie, dostęp do kuchni, przyzwoite łazienki... i niska cena :) Więc jeżeli będziecie szukać noclegu to warto zajrzeć do Niny :) Jedyne do czego można było się przyczepić, to rolety które poruszając się przy uchylonym oknie wydawały dźwięki jakby się ktoś załatwiał pod oknem. Trochę trwało zanim to wyczailiśmy, podwinięcie rolety rozwiązało problem ;)
Udaję się już samotnie na dworzec PKP, zaliczając jeszcze kiosk gdzie kupuję coś do picia na drogę. Pociąg rusza o czasie... wewnątrz sporo pielgrzymów, zmęczeni odpoczywają... Docieram do Katowic, jest coś po 18, do domu zostało 6 km... jadę spokojnie, niespiesznie...
Opis Karoliny: Tymoteuszka.bikestats.pl Wielkie dzięki za kolejną wspólną wyprawę... czekam na następną i tęsknię...
Poranek wita nas słonecznie, chociaż chłodno. Musimy podjechać do pobliskiego sklepu po coś do zjedzenia. Wczoraj sklep był już zamknięty. 15 minut w sklepie i wracamy na kwaterę. Śniadanie, kawa, uzupełnienie bidonów... i możemy powoli wyjeżdżać. Jest 8:09 gdy żegnamy się z właścicielką. Planowana trasa ma niecałe 100 km, ciut krócej niż wczoraj, tyle, że będzie sporo górek, w końcu będziemy jechali przez jurę :)
Miło spędziliśmy godzinę z osadzie, jednak przed nami jeszcze sporo kilometrów do przejechania. Ruszamy, jednak po kilku km jesteśmy już przy Maczudze Herkulesa i zamku na Pieskowej skale, kolejna sesja... zaskakuje mała ilość turystów... chociaż to może i dobrze... przynajmniej dla nas :)
Minęła noc, poranek chłodny, około 5:00 zaczęło padać. Po pobudce sprawdzamy prognozy pogody, radary, powinno przestać padać do 7:00. Nie jest źle. Jednak temperatura... 11 stopni... nie zachęca do wyjazdu. Na spokojnie przygotowujemy śniadanie z tego co udało się znaleźć wczoraj w pobliskim sklepie :), Kawa i zbieramy manatki. Opady kończą się dopiero po 8:00, jakieś pół godziny później żegnamy się z właścicielami i ruszamy do pobliskiego Zalipia.
Jadąc dalej zauważamy napis zwiedzanie, pamiątki... skręcamy do Zagrody Trojniaków, na miejscu trafiamy na innych turystów, właścicielka oprowadza nas po chałupinie, pokazuje przedmioty ręcznie robione, ręcznie malowane, opowiada o historii tego miejsca, skąd wzięły się malowidła, wspomina Felicję Curyłową od której to się zaczęło. Sporo ciekawych informacji, tyle, że kobieta gada jak nakręcona... czasami powtarzając się ;). "Zwiedzanie" kosztuje 2 zł, ale dodatkowo kupujemy drobne upominki, pozostali turyści też zostawiają trochę grosza :). Było wiele pięknych rzeczy, tylko wieźć to na rowerze to bez sensu... może kiedyś w innych okolicznościach się obkupimy bardziej :)
Nieopodal znajduje się Zagroda Felicji Curyłowej niestety trwa remont, nie będzie możliwości zwiedzania, cóż... będzie powód by tutaj wrócić. Naprzeciwko znajduje się kolejny dom pięknie wymalowany, szyld wskazuje, że można tutaj kupić pamiątki. My już jednak mamy drobiazgi i możemy jechać dalej. Przy okazji, Dom Malarek i te 2 miejsca do zwiedzania są otwarte od około 11. Zagroda Trojniaków chyba wyjątkowo otworzyła się wcześniej :)
Drugi dzień wyprawy, a w zasadzie to pierwszy w pełni rowerowy, do pokonania około 100 km, przynajmniej tak twierdzi google ;) Poranek jest jednak nieciekawy, leje deszcz, słychać odgłosy pobliskiej burzy, za oknem psy szczekają.... Udajemy się więc spokojnie na śniadanie. Jak na mały hotel jest pyszne, syte, to największa zaleta tego miejsca. Przeglądamy mapy radarowe, to coś powinno nas raczej ominąć, jesteśmy gdzieś na brzegu ulew... tyle, że będziemy się poruszali w kierunku gdzie może popadać. Niespiesznie się zbieramy w efekcie po kolejnej burzy wyjeżdżamy przed 9:00... Strasznie późno, ale trudno, kierunek Lanckorona.
Kilka km dalej zatrzymujemy się pod wiatą na przystanku, zbyt mocno leje. Mija dobre kilkanaście minut, jest jakby lepiej, wsiadamy na rowery i jedziemy, wkrótce zjeżdżamy z głównej drogi, zaczynają się podjazdy ;) Z sakwami ciężko się jedzie pod górkę, mijają nas samochody, gdzieś za Biertowicami, źle skręcamy, niby wszystko się zgadza, tylko coś nie podoba mi się kierunek, kościół jest nie po tej stronie, zatrzymujemy się pora przyjrzeć się mapą, zaglądam na OSMANDa. Wszystko jasne... Za karę mamy zjazd do Sułkowic.
Wjeżdżamy na Trakt Królewski, szkoda, że pogoda nie jest lepsza, ale przynajmniej nie pada. Spoglądamy na zegarek, zaglądam do OSMAnd-a od tego miejsca mamy 75km i tylko 4 godziny do zachodu słońca, to nie jest dobra wróżba... Karolina rzuca pomysł... może znowu wspomożemy się koleją? Przystaję chętnie na tą propozycję, gnamy do Bochni na dworzec, jest nieźle, pociąg ma być za kilkanaście minut. Pora coś przegryźć, dzisiaj tylko banany, Grześki... i woda... W pobliżu jest sklep, są bułki, jest ser, będą kanapki ;)
Lato w pełni, w zasadzie połowa już za nami, przez złamanie ręki uziemiony byłem przez 1.5 miesiąca. 1 sierpnia wsiadłem na rower. Pora na jakąś wyprawę. Od Jakiegoś czasu z Karoliną planujemy wspólny wyjazd... Początkowo po głowie chodził Kraków, ale to było jakiś czas temu, prognozy pogody wskazywały, że ten kierunek lepiej omijać, ma padać, lać, grzmieć. A to żadna przyjemność jechać w deszczu, pomiędzy błyskawicami, z mokrym tyłkiem... Tydzień przed obieramy więc bardziej pewny kierunek... Gdańsk, Olsztyn... tam ma świecić słońce, powoli wszystko się krystalizuje, jednak.... dzień przed wyjazdem pojawiły się problemy, pierwszy to zmiana prognoz, drugi... to problem z rezerwacją miejsc na rowery w pociągu. Próby kombinowania na niewiele się zdały, po głowie chodziło mi kupienie pokrowców podróżnych na rowery... Prognozy jednak zweryfikowały kierunki... po raz kolejny... Bezpieczniejszy będzie Wrocław ;), jednak tuż przed zakupem biletów, wracamy do pierwotnego wariantu, lektura meteo.pl napawa optymizmem, to jednak Kraków będzie słoneczny...
Przygotowania do wyjazdu idą mi opornie, problemy w domu, do kompletu rehabilitacja, wizyta w szpitalu burza w nocy, zalanie mieszkania przez nieżyjącego już sąsiada... powodują, że w nocy przed śpię niecałe 3 godziny. Kończę się pakować około 6:00. Pociąg mam po 8:00. Jest trochę czasu, ale oczy na zapałkach, a kawa leje się strumieniami ;)
W końcu nadchodzi pora wyjazdu, jadę oczywiście do Tomaszowa z przesiadką w Koluszkach. Jako, że to IC to standardowo pojawia się problem z rowerem, bo miejsce jest przeznaczone zarówno na bagaże jak i rowery, to chore rozwiązanie. Po interwencji konduktora, walizki zostają przeniesione i rower jednak zawisa na haku. Mogę chwilę odpocząć.
W Koluszkach 40 minut przerwy, wychodzę na miasto, jest upalnie, kupuję lody, jest jakby lepiej, rowerowi też coś się należy, wiec podjeżdżam na myjnię, miałem to zrobić wczoraj, jednak wszystko się pokomplikowało... 2 zł i rower wygląda porządnie :)
Docieramy do Hotelu pod Kogutkiem, rowery nocują pod schodami wewnątrz budynku, my mamy do dyspozycji całkiem niezły pokój, tyle, że brak klimatyzacji trochę rozczarowuje, wewnątrz jest gorąco, myślę, że około 26-28 stopni. Udajemy się jeszcze na kolację do przyległej karczmy. Jedzenie pycha :)
Noc niestety męcząca, gorąco robi swoje, a za oknem 2 burki sąsiadów ujadają jak oszalałe...
Podsumowując to Gdańsk zostaje na kiedyś tam, a teraz przyszedł niespodziewanie czas na Kraków :)
Jest 6:02 gdy ruszam, wcześnie... trochę za wcześnie, brakuje mi tej godziny snu... jeszcze tydzień takiej zabawy... Tydzień rehabilitacji... tydzień gonitwy tam i z powrotem. Dam chyba radę :) Pogoda sprzyja... gdyby jeszcze tak wiatr chciał wspomagać na powrocie ;)... Dzisiaj wiatr z południowego-wschodu, na dojeździe będzie wspomagać, na powrocie już niekoniecznie, ale może się to zmienić w ciągu dnia. Temperatura wyraźnie wyższa niż wczoraj... całe 16 stopni... Można spokojnie jechać na krótko. Ruch na drogach taki niewielki, ale nikt "normalny" tak wcześnie nie rusza do pracy poza mną i Limitem ;)
Jutro za to najprawdopodobniej będę jechał pociągiem, kilka spraw do załatwienia przed długim weekendem. Rower mnie jedynie przyblokuje. Na pocieszenie ma padać po południu, przynajmniej tak twierdzi meteo... A w piątek wyjazd... 5 dni odpoczynku... w końcu... :) jeszcze muszę się dogadać z fizjoterapeutą ;)