Dzień 2 - Przez Lanckoronę do Wieliczki, Bochni, Tarnowa i Pilczy Żelichowskiej
Poranek jest jednak nieciekawy, leje deszcz, słychać odgłosy pobliskiej burzy, za oknem psy szczekają.... Udajemy się więc spokojnie na śniadanie. Jak na mały hotel jest pyszne, syte, to największa zaleta tego miejsca. Przeglądamy mapy radarowe, to coś powinno nas raczej ominąć, jesteśmy gdzieś na brzegu ulew... tyle, że będziemy się poruszali w kierunku gdzie może popadać. Niespiesznie się zbieramy w efekcie po kolejnej burzy wyjeżdżamy przed 9:00... Strasznie późno, ale trudno, kierunek Lanckorona.
Kilka km dalej zatrzymujemy się pod wiatą na przystanku, zbyt mocno leje. Mija dobre kilkanaście minut, jest jakby lepiej, wsiadamy na rowery i jedziemy, wkrótce zjeżdżamy z głównej drogi, zaczynają się podjazdy ;)
Z sakwami ciężko się jedzie pod górkę, mijają nas samochody, gdzieś za Biertowicami, źle skręcamy, niby wszystko się zgadza, tylko coś nie podoba mi się kierunek, kościół jest nie po tej stronie, zatrzymujemy się pora przyjrzeć się mapą, zaglądam na OSMANDa. Wszystko jasne... Za karę mamy zjazd do Sułkowic.
Zrobiło się nieciekawie, ciemne deszczowe chmury wiszą nad nami © amiga
Zatrzymujemy się przy kościele w centrum, pora na krótką przerwę, zaglądamy ponownie na mapy, przy drodze są oznaczenie kierunku na Lanckoronę, tle że odległości się nie zgadzają, na znakach jest 9 km nawigacja podaje mi około 6. Spora różnica, tym bardziej, że całość będzie pod górkę. W oddali odzywa się burza... nie wróży to dobrze. W górach na szczycie jest to średnio przyjemne.
Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sułkowicach © amiga
Wewnątrz kościoła © amiga
Uśmiechnięta Karolina :) © amiga
Podjazd miejscami bardzo ciężki, ledwo kręcimy, na dokładkę nad Lanckoroną widać wiszącą chmurę, szczyt przykrywa chmura. Zaczyna padać, kryjemy się pod drzewem, mija 5 minut i można znowu jechać, ostatni kilometr... i docieramy na miejsce.
W drodze na Lanckoronę © amiga
Przed chwilą to podjechaliśmy, lekko nie było © amiga
Śliskie granitowe kamienie © amiga
Kafejka na szczycie, tego nam trzeba © amiga
Postój przy kafejce, o tej porze i po górkach, aż prosi się o pyszną kawę i jakieś ciastko... rozmawiamy... kombinujemy... i pada pomysł, a może nieco wspomóc się pociągiem? Z rana straciliśmy 2 godziny przez deszcze, nocleg mamy 100km od Lanckorony... Zaglądamy na mapy... W Kalwarii Zebrzydowskiej jest stacja kolejowa, sprawdzamy rozkład jazdy pociągów. O 11:33 jest pociąg do Krakowa. Mamy około pół godziny czasu... Wypijamy kawę w minutę, ciastko też niknie i ruszamy... 4 km do dworca... Powinniśmy dać radę.
Jesteśmy ciut przed czasem, zabawa w przenoszenie rowerów po schodach, a można było przejść ;) dołem, ale to rozwiązanie zauważyliśmy dopiero gdy rowery były na szczycie przejścia. Po wejściu do pociągu zaczyna lać... Udało nam się.
Wysiadamy na stacji Kraków Swoszowice. Kierunek Bochnia, początkowo jedziemy głównymi drogami wojewódzkimi, ale są tragiczne, gdy tylko nadarza się okazja odbijamy nieco bardziej na bok... Jest zdecydowanie spokojniej. Można podziwiać krajobraz, szkoda tylko że horyzont przysłaniają chmury i zamglenia, chociaż im bardziej na wschód tym pogoda lepsza :)
Stacja Kraków Swoszowice © amiga
Na szczycie © amiga
Chwila odpoczynku po zjeździe z DW 966 © amiga
Droga jednak trochę Nudna, do Wieliczki, gdzie kilka minut postoju, kolejne omówienie trasy, drobne korekty i jedziemy dalej, w końcu do Bochni coraz bliżej :)
Cmentarz w okolicy Suchoraby © amiga
Gdzieś za tym stawem powinien być pałac © amiga
Okolice Cichawy © amiga
W Wieliczce,w tle widok na kopalnię soli, a z przodu plac do nauki jazdy, plac zabaw... coś pięknego © amiga
W centrum Wieliczki © amiga
Ciekawy pomysł, chociaż nie oryginalny © amiga
Wjeżdżamy na Trakt Królewski, szkoda, że pogoda nie jest lepsza, ale przynajmniej nie pada. Spoglądamy na zegarek, zaglądam do OSMAnd-a od tego miejsca mamy 75km i tylko 4 godziny do zachodu słońca, to nie jest dobra wróżba... Karolina rzuca pomysł... może znowu wspomożemy się koleją? Przystaję chętnie na tą propozycję, gnamy do Bochni na dworzec, jest nieźle, pociąg ma być za kilkanaście minut. Pora coś przegryźć, dzisiaj tylko banany, Grześki... i woda... W pobliżu jest sklep, są bułki, jest ser, będą kanapki ;)
Piękna okolica © amiga
Kościół Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Chełmie © amiga
Przy kościele w Chełmie © amiga
Przyjeżdża pociąg, wsiadamy, w między czasie uświadamiamy sobie, że nie mamy map okolic Tarnowa. Ale w końcu Tarnów to duże miasto, powinniśmy coś bez problemu kupić. Gdy dojeżdżamy na miejsce wizyta w sklepiku dworcowym, jest mapa ale miasta. Do niczego nam nie jest potrzebna. Jest jeszcze Zakopane, tylko po co? Dziwne to...
Włączam nawigację, jak nie z mapą to pojedziemy za nią, chociaż, nie do końca jestem z tego zadowolony. Gdy jesteśmy na wysokości galerii handlowej, zatrzymuję się i pędzę do środka, docieram do księgarni... Pani mi proponuje jedyną mapą jaką mają... mapę Irlandii. Jakieś jaja... Pytam się o mapy jeszcze 2 miejscach... tragedia... nie ma nic... Zostaje tylko jedno zaufać OSMANDowi.
Kościół Świętej Trójcy w Łęgu Tarnowskim © amiga
Kaplica w pobliżu kościoła w Łęgu Tarnowskim © amiga
Czas nieubłaganie ucieka, do zachodu słońca coraz bliżej, chmury na niebie dokładają swoje 3 grosze, ciemność zapada szybciej iż byśmy chcieli. W Żabnie aż prosiłoby się o dłuższy postój, ale nie ma jak... Kręcimy dalej... krótkie postoje to tu to tam, gdy tylko coś nas zauroczy, zwróci naszą uwagę.
Nadrzewne grzyby © amiga
W centrum Żabna © amiga
Robi wrażenie © amiga
Chyba największym zaskoczeniem był napis Nieciecza i z daleka widoczny stadion... Musieliśmy się zatrzymać, musieliśmy zrobić zdjęcie, drugiej takiej okazji może nie być :)
Bruk-Bet Termalica Nieciecza © amiga
Wieje silny wiatr © amiga
Jest coraz ciemniej, do kwatery coraz bliżej, tyle, że coraz mniej widać. W Pilczy Żelichowskiej jest już zupełnie ciemno, numeracja budynków jest chora, kolejność wg ich budowy. Kręcimy po wiosce, numery 50, 51, 102, 114... tylko naszej 116 jakoś nie ma. W końcu przy remizie trafiamy na tubylców lekko podchmielonych, zamieniamy kilka słów i kierują nas bezbłędnie, co ciekawe OSMAND twierdzi, że tutaj powinien być numer 42... cóż... Właściciele mili, spora gromadka dzieciaków dookoła domu się kręci. Za to wnętrza... jakiś szaleniec projektował, by dojść do pokoju trzeba przejść dość skomplikowany labirynt, w kuchni śmierdzi, stoły lepią się od brudu. Za to pokoik przyzwoity. Łazienka do przyjęcia. W zasadzie jesteśmy tutaj na jedną noc... Po drugie jak później się okaże to najtańszy nocleg... :) więc nie ma co narzekać :)
Najbardziej boli brak map... jutro przez 2 może 3 godziny też będziemy się posiłkować nawigacją... nasze mapy zaczynają się jakieś 30 km na zachód ;)
Opis Karoliny: Tymoteuszka.bikestats.pl