Z domu klasycznie już wyjeżdżam późno, 10 stopni za oknem. Może nie upał, ale jedzie się całkiem przyjemnie, mam okazję podziwiać budzący się dzień... i te niesamowite kolory nieba. Walczę z lekkim bólem głowy, ale w końcu od czego są prochy? Nadgarstek jeszcze pobolewa, czynności takie jak otwieranie drzwi są jeszcze trudne, ale.... jazda na rowerze na stojąco ze sporym naciekiem na dłonie nie stanowi już problemu. Dziwne jest te uszkodzenie...
Powrót z pracy prawie standardowy, jednak do czasu, jadąc szosami coś mi odbiło i w Kończycach postanawiam jednak władować się w las. Chcę się pobawić trochę komórką, zobaczyć jakiej jakości będzie mi robiła zdjęcia i... nie jestem specjalnie zachwycony, z tego co widzę to rozdzielczość samej matrycy pozostawia wiele do życzenia. Piszę to o rozdzielczości składowych kolorów. Optyka jest również średniej jakości, w efekcie sporo rozmyć i brak szczegółów. Testowałem tez tryby tematyczne i... są również nijakie, takie bezpłciowe, na dokładkę brakuje mi dokładniejszej korekty ekspozycji ;P, ale to już moje "widzimisię". Po prostu przywykłem już do czegoś innego, chcę mieć nad wszystkim kontrolę, a... tu niestety tego nie ma. Może poszukam jakoegoś alternatywnego programu/softu? Poniżej 2 fotki popełnione tą komórką. Jako taki szybki backup pewnych szczegółów, szybkiej fotki może być. Do czegoś poważniejszego można zapomnieć.
Pora kończyć to marudzenie, powoli trzeba się przygotować do wyjazdu.
Budze się koło 4:00, rzut oka za okno o widzę, że leje. Mam jeszcze trochę czasu, mogę pospać.... Wstaję po 6:00 wygląda to już nieco lepiej, nie pada, ale na drogach jest mokro, w lesie na bank będzie sporo błota. Niesiesznie się zbieram, zakładam błotkiki i w drogę. Tak jak się spodziewałem, jest mokro, sporo rozlewisk, ale nie pada, jedzie się przyjemnie. Chociaż jazda po mokrej trawie nie nalezy do przyjemności, a taki fragment też mam w Rudzie Śląskiej. Na drogach ruch sporo mniejszy niż wczoraj, nie ma korków, wszystko odbywa się płynnie. Jedyny idiotyczny przypadek był w Gliwicach, gdzie kretyn jadący z prędkością 10km/h samochodem z logiem Remondisa z opuszczonymi szczotkami nagle zaczął przyspieszać, w chwili gdy wyprzedzał go samochód, skuter i ja na rowerze. Przez dobre kilkaset metrów się siłowaliśmy z idiotą za kółkiem, po czym lepszym rozwiązaniem było odpuścić, bo na przeciwnym pasie pojawił się autobus. Samochód uciekł na pobocze z lewej strony, a ja i skuter zwolniliśmy i zjechaliśmy na prawą stronę. Masakra. W takich chwilach żałuję, że nie było Policji.
Od wczoraj bawię się nowym telefonem HTC One V i Endomondo na Androida i... jestem zachwycony, to co było na symbianie to tylko namiastka tego co jest na tym systemie. Pięknie dopracowana aplikacja, błędy są minimalne, wykrywanie postojów na światłach, po prostu genialne. Dane z gps-a prawie się pokrywają z tym co mam na liczniku w rowerze. Wow. W końcu widzę, jakiś wyraźny postęp.
Jest po 16:00, spotykam Darka i... jedziemy do Decathlonu w Gliwicach. Ostatni raz tam byłem chyba 2 lata temu, a niby tylko 2.5km od pracy, jednak zawsze mam nie po drodze, ech....
Powoli trzeba się przygotować do wypadu na Odyseję Jurajską, muszę zrobić kilka "drobnych" zakupów, przez net niestety niektóre rzeczy ciężko się kupuje, nie jestem w stanie określić jak coś bedzie wyglądało w rzecywistości i czy będzie mi to pasować. W skrócie pora poszukać kolejnego plecaka :). Wymagania dośc konkretne. W środku musi zmieścić się lustrzanka z dodatkowym obiektywem, 2l wody mineralnej w butelce + kurtka przciwdeszczowa i jakaś pasza na wyprawy rowerowe. Odpadają więc plecami poniżej 10l. Na miejscu okazuje się, że te 15l też są jakieś małe. Na necie wstępnie upatruję sobie Kellysa i Quechua. Tego pierwszego nie ma w Gliwicach, ale tą drugą marka handluje Decathlon. Trochę szwędania się pomiędzy regałami i coś jest, inny niż pierwotnie zakładałem lecz wydaje się niezły, cena może nie powala, ale jakość i wykonanie są na niezłym poziomie - Quechua Forclac 22 AIR. Przy okazji wypadałoby kupić nowy kompas, stary jest "gdzieś" w domu, ale mam średnią ochotę na jego szukanie, a po drugie potrzebuję coś bardziej poręcznego. Wybór nie jest powalający, jest może 5-6 róznych wariantów. 3 na wejściu odrzucam, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Jeden jest rewelacyjny, ale na rowerze będzie bardzo nieporęczny, Z pozostałych 2 wybieram model C Quechua 500 - 6 linijek w różnych skalach + przyzwoita busola :). I na koniec kupuję nową przeciwdeszczówkę, najbardziej oczojebną jaka była.
W sumie znalazłem całkiem niezły sposób na pozbycie się ponad 300zł ;P - dzięki Darku :)
Po powrocie zaczynam przepakowywać plecak, stary został jeszcze w firmie, zabiorę go przy okazji. Sama droga bezproblemowa i względnie szybka. Wyjeżdżam ok 17:30 więc jest duża szansa, że końcówka trasy będzie już po zachodzie. Temperatura powoli spada, co mnie nie cieszy, za to motywuje do mocniejszego naciskania na pedały. Do domu udaje się dotrzeć na kilkadziesiąc min przed zapadnięciem zmroku. Uff znowu się udało.
Wtorek, pogoda taka sobie, sprawdzam prognozy, one również nijakie, jedyna pociecha w tym że nie leje i temperatura >10stopni. Zastanawiam się jak będzie mi się jechało, czy będzie to powtórka z wczorajszego rana czy raczej popołudnia. Wygrała ta druga opcja, jakoś dobrze mi się leciało, noga podowała, może nie jest to jeszcze szczyt możliwości, ale najważniejsze, że nadgarstek się specjalnie nie odzywał, jest już wyraźnie lepiej.
Na szosach szaleństwo, w każdym mieście przez które przejeżdżałem były korki, jazda chwilami mocno szarpana, nawet rowerem się nie dało wyprzedzić - nie było miejsca, a i kierowcy starali się umilić jazdę rowerzyście, ot tak żebym się nie nudził, zajeżdżali mi drogę :). Najważniejszy w końcu jest fun.
Fotka wspomnieniowa z Beskidu Żywieckiego, może się tam uda wrócić jeszcze w tym roku...
Podobnie jak rano prognozy nie są zbyt ciekawe, ma padać. Po pracy wsiadam na rower i ruszam, chwilę później zaczyna kropić. Na szczęście opady nie są zbyt duże, nie ubieram nawet przeciwdeszczówki. Nie zastanawiam się którędy jechać, wybór jest tylko jeden: szosy - to najszybszy wariant dojazdu do domu. Na trasie luźniej niż rano, ale... wiem czemu był taki sajgon, czemu tyle korków, samochodów :) - w końcu zaczał się rok akademicki. Studenci gnają na uczelnię i zatykają nam miasta, jakby nie mogli jeździć rowerami ;P
Zwiększony ruch na drogach to niestety również, więcej kierowców "idiotów", nie zdających sobie sprawy jakie niebezpieczeństwo stwarzają. W drodze powrotniej miałem 2 takie przypadki, pierwszy już w Gliwicach, gdzie po wyprzedzeniu kretyn zaczął skręcać w prawo zajeżdżając mi drogę. Drugi bardzo podobny przypadek w Rudzie Śląskiej. Masakra. Na szczęście instynkt zadziałał.
Fotka archiwalna ale jakoś nie miałem dzisiaj melodii do focenia. Sorry
Poniedziałek, budzę się, gęba po wczorajszym upadku mnie boli, próbuję wstać i odkrywam więcej takich miejsc, najgorzej jest z nadgarstkiem. Już wczoraj go usztywniłem, ale myślę, że i za pół roku będę czuł ten upadek :).
Dzisiejsza trasa po częściowo po lesie i na dokłądkę dość spokojnym tempem, nie forsuję sią, nadgarstek odzywa się przy każdej hopce >5cm, kolano boli, ale jechać trzeba, szos dzisiaj nie ryzykuję, mam problem z prawoskrętem, gdy prawą ręką sygnalizuję zmianę kieunku, a na lewej opiera się ciężar ciała. Mam nadzieję, że do weekendu się zagoi :)
Wyjeżdżając z domu zaczyna padaćdeszcz, niedobrze, jednak jużw rudzie jest całkiem przyzwoicie, ulewa zaczyna się na nowo już w Gliwicach. Ostatnie 6km jadę w strugach wody, w firmie jestem całkowicie przemoczony. Wszystko się suszy, może chociaż częściowo wyschnie?
Fotka jeszcze wczorajsza, zrobiona kilka min. po przyziemieniu.
Wyjeżdżam z firmy ok. 16:50, późno, ale też późno dzisiaj przyjechałem. Powrót równie pasjonujący, pierwsze kilka km to próba rozruszania zastałych/obitych mięśni. Myślę o jeździe terenem, dalej mam obawy o moją sprawność, na 6km muszę podjąć decyzję, skręcać w las czy szosa i... wygrywa opcja szosa, jakoś dziwnie dobrze mi się kręciło, opanowałem już chwyt lewą ręką w taki sposób, że nie odczuwam dyskomfortu. Tyle, że jakakolwiem zmiana pozycji ręki powoduje ból, ale da się jechać. :) Zaliczam więc Sośnicę, Makoszowy, Kończyce, Bielszowice, Wirek, Panewniki, Ligotę, Piotrowice i Ochojec. Jadąc szosami i zatrzymując się na światłach spostrzegam, że niektórzy podejrzliwie mi się przyglądają, zupełnie nie mam pojęcia czemu, może to mój urok osobisty?
W nocy chyba padało, drogi mokre, ale świeci słońce, jest pięknie, po prostu chce się jechać. Wsiadam na bike-a i pędzę, wjeżdżam w las, to nie jest dzisiaj dzień na szosy, nie dlatego, że ruch jakiś paskudny, ale właśnie ze względu na pogodę. Miło tak mykać po ścieżkach po deszczu... Dopiero w Makoszowach wyjeżdżam na asfalt, trzeba nieco przyspieszyć :) Lekko umorusany dojeżdżam do firmy, na szczęście czeka na mnie już prysznic i chwilę później mogę zasiąść na stanowsku dowodzenia :) i spróbujemy opanować świat ;P
Powrót w dość przyzwoitych warunkach, jest stosunkowo ciepło, ale dalej źle się czuję pomimo przełożenia 5 kamyków. Po długiej walce docieram do domu, chwila odpoczynku i jużjest lepiej. Może w weekend uda się wywalić pozostałe 2 kamyki.
Wczoraj wieczorem łaziłem jeszcze po necie i…. wróciłem do pewnej strony, strony poświęconej starym bajkom, tych na których się wychowałem, chyba nie tylko ja, ale także moi rodzice, siostra i znajomi. Mowa tu o Nostalgia.pl. Można tam znaleźć naprawdę sporo pozycji, przypomnieć sobie dzieciństwo, począwszy od Jacka i Agatki (tego akurat nie mogę pamiętać), poprzez Reksa, Chłopca z plakatu, Fraglesów, Białego delfina Um-a, a końcąc na 5-10-15.
Patrząc na dzisiejsze bajki jakoś nie mogę się do nich przekonać, wszechwładna manga, bajki których jedynym przesłaniem jest utłuc wroga, przeciwnika. Chyba za bardzo zachłystnęliśmy się światem zachodnim, zresztą pamiętam jak w latach 80 oglądało się Myszkę Miki, Kaczora Donalda, jaką to sprawiało frajdę, tyle, że nawet Disney schodzi na „psy”, dawno nie widziałem takiego chłamu serwowanego dzieciom, przypomina to głupawe seriale komediowe w których w tle słychać oklaski, śmiechy. Paskuda…
Dalej wolę ”Pszczółkę Maję”, „Bolka i Lolka”, czy nawet Arabelę i Pana Kleksa. Fakt, że część z nich trąci już myszką, pewnie dzieciom się już tego nie sprzeda w dobie Internetu, ale czyż nie były to piękne czasy (warto przypomnieć sobie, zapoznać się z genialnymi rosyjskimi bajkami, nie wiem czy cokolwiek jest w stanie się z nimi równać).
Na dokładkę wszystkie te bajki miały jakieś przesłanie, czegoś uczyły, a czego uczą pokemony, czarodziejki z księżyca?
Trochę zazdroszczę francuzom, anglikom nakładów i świetnych bajek, które poprzez zabawę potrafią przekazać coś o świecie, przygotować dzieci na świat który nas otacza
Zdaję sobie sprawę, że pewnie generalizuję, że upraszczam, że mój punkt widzenia pewnie odstaje mocno od tego co myśli, uważa spora część społeczeństwa, ale … ja taki jestem. Kiedyś dziwiło mnie gdy babcia wspominała o dawnych czasach mówiąc, że były lepsze, żyło się spokojniej, a teraz sam widzę, że ten świat gdzieś gna, gdzieś się spieszy, tylko za ch…ę nie wiem gdzie. Może to dziwić gdy patrzy się na to czym się zajmuję, co robię, bo sam uczestniczę w tworzeniu nowych technologii, sam z nich korzystam, ale nie świadczy to o tym, że się z tym absolutnie zgadzam, że podoba mi się obrany kierunek.
Może partało by jednak pociechy przekonać do tego na czym my się wychowaliśmy, może wystarczy wrócić do czytania bajek? Sam swego czasu przeczytałem chyba wszystko co „nazbierali” bracia Grimm. Jest tego trochę, tyle, że nie wszystkie bajki nadają się dla dzieci. To samo dotyczy np. „Alicji w krainie czarów”, gdzie oryginał jest dość mroczny, a TV zrobiła z tego cukierkową bajeczkę dla małych dziewczynek ;P
Pewnie zaraz dostanę po głowie, od młodszego pokolenia wychowanego an innych bajkach, ale cóż, życie...