Wyjeżdżam po 17:00, znowu późno, ale warto było, dokończone kilka drobiazgów..., za to na zewnątrz znowu wmordęwind, pierwsze 6km po szosie, nie mam odwagi wbić się na hałdę w Sośnicy, wybieram wersję bardziej lajtową, z lekkim objazdem za to trafiam na teren po którym wiem czego się spodziewać. Wyszła fajna eska na śladzie GPS.
Do lasów Panewnickich w zasadzie droga idealna, jednak na tym niewielkim odcinku od starej Kuźni sporo lodu, kolein, po wczorajszych doświadczeniach, jadę dużo wolniej, zwracając uwagę na wszelkie wyboje. Już w domu chwila na odpoczynek i tel...do pogotowia komputerowego... Mały wypad do kuzynki na Ligotę, postawienie sieci i powrót... :) Dodatkowe kilka km ;p
Kolej dzisiaj strajkuje, więc specjalnego wyboru nie mam. Muszę jechać do pracy na rowerze. Żart ;P, nie muszę ale chcę..., potrzebuję tego..., lubię to... prognozy podobne jak wczoraj, silny wiatr od wschodu... w większości będę go miał w plecy, a w niektórych miejscach zboku.
Na szosach całkiem sporo samochodów..., pewnie to efekt strajków..., nie rusza mnie to..., a może rusza..., ci niedzieli też dzisiaj są za kółkiem, trzeba uważać dodatkowo, nigdy nic nie wiadomo...
Dzisiaj kawalątek przez lasek Makoszowski, sprawdzić warunki. Niestety są takie jak się spodziewałem rozjeżdżone błoto w połączeniu z mrozem utworzyło setki małych wąwozów i kraterów..., źle się po tym jedzie, chociaż jest i tak o niebo lepiej niż gdyby było to rozmrożone, a ja tworzyłbym kolejny kanion :)
Wyjeżdżam z firmy wyjątkowo późno jest sporo po 17:00, na zewnątrz wieje silne wschodnie wiatrzysko... . Już od początku czuję, te paskudne podmuchy, kilka razy chwieje mną solidnie, zaczynam się obawiać tego przejazdu. Tylko co tu zrobić..., normalnie wyjechałbym do lasu..., tylko jakie tam będą warunki? Śniegu na Śląsku jest niewiele, jedynie zmrożone błotne koleiny mogą mi sprawiać problemy.
Na Maciejowie wjeżdżam do lasku Makoszowskiego, jest o wiele lepiej, wiatr prawie nieodczuwalny... jedynie na otwartym terenie czuję podmuchy, reszta ok... . Średnio mam ochotę na jazdę przez hałdę wiec na chwilę na szosy w Makoszowach, później bokami na ul.Wiosenną i wjeżdżam na leśną rowerową autostradę w kierunku Halemby, jestem w szoku.... droga jest prawie idealna, jedzie się szybko i przyjemnie... To był dobry wybór... Teraz kawałek obok elektrowni na Helembie i ponownie las, tym razem jednak na ścieżce pojawiają się łachy śniegu i lodu, już nie jest tak fajnie...
Jeszcze przed drogą prowadzącą na hałdę rower wpada w niekontrolowany poślizg, gleba, tyle, że przy niskiej prędkości, prawe kolano znowu obrywa..., wstaję i nogi same mi się rozjeżdżają, wycofuję się na pobocze (w zasadzie do lasu) obchodzę to miejsce i mogę znowu dosiąść Manfreda. Reszta drogi już bez przygód, tyle, że jadę ostrożniej, dalej sporo śniegu i lodu. Wyjeżdżam na Kuźnicką w Panewnikach, pozostało dostać się na Bałtycką i znowu kawałek lasu, bocznymi drogami docieram do domu... zmęczyła mnie ta droga...
No to mamy poniedziałek..., szósta rano, nie mogę się zwlec z łóżka, 6 godzin snu i 4 z poprzedniej nocy to zdecydowanie za mało...., ale cóż, do pracy trzeba jechać. Spoglądam na termometr, jest tylko -5. Już nie narzekam na mróz, na śnieg, na opady... Po wczorajszej wycieczce, aż wstyd mi nazwać to co mam za oknem zimą... Na Śląsku mamy już wiosnę, chłodną, ale wiosnę...
Ruszam spod domu i czuję zimny wiatr chyba ze wschodu, kierunek właściwy, chociaż raz... Mijam kolejne dzielnice, miasta. Myślałem, że będę bardziej zmęczony, ale nogi jakoś podają..., nie zbuntowały się..., poobijane kolana też się nie buntują :), jest dobrze...
W Gliwicach ląduję w dość przyzwoitym czasie, szybki prysznic i do pracy...
Kolejny powrót z pracy, pierwszy w tym tygodniu... Na zewnątrz wietrznie i to bardzo wietrznie... Silny porywisty wiatr od wschodu... Cóż, zdarza się, nie czuję się z tego powodu specjalnie szczęśliwy, ale wrócić jakoś trzeba.. :)
Wiatr w twarz jeszcze jest ok... jedzie się pod górę, ale boczne podmuchy kilka razy chwieją moim pojazdem, staram się mimo wszystko objechać nieco bokiem, nie pchać się specjalnie pod koła samochodów... Wyszedł więc wyjątkowo długi i powolny powrót... Cóż bywa i tak...
Piątkowy poranek wita mnie...., chłodno, sypie delikatny śnieg. Mam 2 zadania do rozwiązania. Pierwsze to czy jechać na rowerze czy jednak odpuścić dzisiaj i drugie jeżeli już pojadę to czy założyć opony bardziej terenowe? Na pierwsze pytanie dość szybko odpowiadam twierdząco, co do drugiego długo się waham, w końcu jednak zostaję przy aktualnej konfiguracji.
Drogi w większości czarne, jednak gdzieniegdzie skrzy się lód, i cieniutka warstewka śniegu... Chyba najgorszy fragment do ten w Kochłowicach. Na szczęście to tylko kilka km, dalej jest już zdecydowanie lepiej, szosy czarne chociaż mokre... mimo wszystko jadę wolniej niż mógłbym, wolę zminimalizować ryzyko... Weekend zapowiada się mroźny, zobaczymy jak będzie...
Jest nieco po 16:00 pora się zbierać, czacha dymi, trzeba odreagować, trzeba na rower..., a na zewnątrz prószy delikatny śnieg, drogi w większości czarne, chociaż zdarzają się odcinki pokryte lodem, prawie pod domem na chodniku zaliczam jazdę figurową... zakończone lądowaniem z telemarkiem, chociaż pewnie sędziowie mogliby się doczepić do stylu :)
Jak chyba każdy czekam na mocno spóźnioną wiosnę, starczy tego śniegu, ciemnicy, braku słońca... Prognozy pokazują bardzo mroźny weekend, ale słoneczny, co jest pewną pociechą... :)
Wyjeżdżam z pracy, jest grubo po 16:00. Na zewnątrz panują paskudne warunki, całun ciemnych chmur zakrywających niebo nie przepuszcza zbyt wiele promieni słonecznych, pada delikatny deszcz, jest nieprzyjemnie…
Pora jednak ruszyć drogę powrotną, obawiam się jej trochę, ale cóż…, na szczęście na drogach panuje względny spokój, kierowcy jeżdżą jakoś tak ostrożniej, a może tylko mi się wydaje, może to już wieczorne zmęczenie materiału…
Dojeżdżam do Rudy Śląskiej, w zasadzie jestem już na Wirku, wjeżdżam w teren, dokładnie w ten kilometr przez pola i… postanawiam zahaczyć o pobliski bunkier…, kiedyś podjechałem tam tylko raz, teraz jest okazja na małą penetrację okolicy i może zajrzenie do środka? Deszcz zamienia się w drobny śnieg, uderza o prostopadle o twarz, to chyba efekt wzmagającego się wiatru, na ścieżce woda, błoto i trochę śniegu w zasadzie uniemożliwiają przejazd do podnóża budowli…, prowadzę rower, w końcu to max 100m.
Jestem już na miejscu, robię kilka fot, widzę że wejscie jest otwarte, pewnie ekolodzy już dawno wynieśli stalowe wrota na złom, więc można zajrzeć do środka.
Zapach unoszący się dookoła świadczy o dość paskudnej zmianie przeznaczenia tego miejsca, w chwili obecnej służy raczej jako toaleta publiczna, niż pamiątka po wojnie, trochę szkoda takich miejsc, szkoda że niszczeją. Zatykam nos i mimo wszystko wchodzę do środka, może uda się coś zobaczyć.
Strop jest niski, musze uważać, zdejmuję kask, będzie prościej, zaglądam do komory obok jakieś schodki prowadzą na górę…, trzeba tam zajrzeć…, widzę przed sobą rozciągające się pola i dróżkę, którą przyjechałem, nic specjalnie ciekawego, chyba pora wyjść. Odwracam się i zaczynam schodzić, chwila nieuwagi i walę głową o betonową belkę, leżę na ziemi, czuję jak z głowy sączy się stróżka krwi, rana chyba nie jest głęboka…
Zauważam jednak coś jeszcze z boku po lewej stronie znajduje się jakiś niewielki otwór, mój upadek spowodował wypadnięcie kilku cegieł otaczających go… widać, że ktoś zamurował to przejście, prowadzące… gdzieś… ?
Sprawdzam kolejne cegły, są obluzowane, dają się łatwo wyciągnąć, wyjmuję jedną po drugiej, odkładam je na bok, czuję powiew powietrza z odkrytego przejścia, świecę latarką są schody, prowadzą w dół, sporo pajęczyn, nie lubię takich klimatów.
Przypomniałem sobie o rowerze, wychodzę nac hwalę na zewnątrz, zabieram Manfreda do środka, prowadzę go ze sobą do odkrytej „czeluści”
Ostrożnie podążam w głąb przejścia…, z oddali zauważam jasne światło, początkowo małe, jednak z każdym krokiem coraz większe, jestem już kilka metrów od "wyjścia", słyszę jakieś głosy, zwalniam, wychlam się i wewnątrz kolejnego pomieszczenia widzę ludzi, przebranych w polskie mundury, żołnierze? Może jakaś grupa odtworzeniowa? Chyba sobie zażartuję, wchodzę do środka i krzyczę „Hände hoch”. Odwracają się w moim kierunku i podnoszą broń mówią coś szeptem…, chyba nie zrozumieli żartu…
Widzę, jak jeden z nich przeładowuje karabin i mierzy we mnie. Co jest grane? Co się dzieje, próbuję do nich mówić, jednak przerywa mi wystrzał, to drugi żołnierz strzelił w ziemię może metr ode mnie. To nie są ślepaki…, coś naprawdę jest nie tak… . Każda próba nawiązania kontaktu kończy się podobnie, podnoszę ręce, chyba pora odpuścić, zobaczyć jak to się dalej potoczy, co się stanie….
Wyższy z nich podchodzi do mnie, odbiera mi latarkę i stawia rower pod ścianą, każe mi opróżnić kieszenie i w końcu wiąże ręce z tyłu. Dopiero teraz ten niższy opuszcza broń…, lekko odetchnąłem, nie skończę z kulką w piersi….
Sytuacja zaczyna się uspokajać, ponownie próbuję zagaić, nawiązać kontakt teraz jest już lepiej, emocje opadły…, okazuje się, że ten mniejszy to kapitan Marek, ten większy to szeregowy Mietek. Próbuję wyciągnąć informacje kim są i co to za akcja…, uparcie twierdzą, że są Żołnierzami Polskiej Armii….
Chwila, tylko czemu mundury przypominają te z czasu II wojny? Pokazują mi gazetę, wygląda na nową tylko ta data 31.08.1939? Jakiś reprint? Po dłuższej rozmowie udaj mi się ich przekonać że jestem niegroźny i na dokładkę jestem polakiem…, w końcu rozwiązują mnie, mam okazję też wyjrzeć przez niewielkie okienko na zewnątrz, jest zielono, świeci słońce, okolica podobna ale jakaś nie ta sama, w oddali powinienem wiedzieć bloki, ale nie, nie ma ich zniknęły… Tylko przy głównej drodze stoją familoki… Mija kilka godzin, niby wszystko pięknie, ale „chłopaki” nie spuszczają ze mnie wzroku, są czujni, boją się, że ucieknę? Może mają trochę racji….
Zaczyna się ściemniać, Marek prowadzi mnie do pomieszczenia obok i wskazuje prycze, chyba mam gdzie spać…, jakoś trzeba by było dać znać do domu, gdzie jestem i co się dzieje, ale komórka nie działa, nie ma sygnału…
Gaśnie światło, zasypiam…
Budzę się, jestem w bunkrze, na głowie czuję wielkiego guza i zaschniętą krew, już chyba wiem co jest grane, to uderzenie w głowę pozbawiło mnie chyba świadomości, tylko ten „sen” taki realny…
Zbieram się, mam wrażenie, że smród jest jeszcze większy niż był, powoli wychodzę na zewnątrz, czuję świeży powiew powietrza, zapach lasu…, chwila, chwila, jaki las… przecież bunkier jest/był w szczerym polu…, Rozglądam się i… wydaje mi się że jestem w pobliżu Starej Kuźni, do domu mam może 10km w linii prostej… Tylko jak ja się tutaj dostałem?
Poranny klasyk, wszystko na ostatnią chwilę, a za oknem znowu wróciła szarobura bylejakość. Nie mogło zostać te +7 na kilka dni, te słońce nad głowami... Ech... Ruszam, drogi początkowo suche, czarne, jednak im dłużej kręcę, tym pogoda coraz bardziej nieciekawa... Już przy wyjeździe z Katowic siąpi drobny deszcz, przed Zabrzem czuję, że z nieba pada delikatny grad, kłując mnie w twarz...
Na szosach całkiem spory ruch, miejscami ciężko przemknąć obok stojących samochodów, na dokładkę czerwony czasoumilacz skutecznie spowalnia mój przejazd. Wieczorem może by jeszcze ciekawiej, przynajmniej tak twierdzi mew.meteo.pl.
Budzę się dzisiaj nieco wcześniej niż zwykle..., po wczorajszych zawieruchach boję się spojrzeć za okno..., odwlekam tą chwilę tak długo jak się da, sprawdzam jednak prognozy, na zewnątrz jest niby -3, opadów nie ma.... może nie będzie tak źle?
Wyjeżdżam z domu ok 7:00, wjeżdżam w lokalną boczną drogę i czuję, że jadę po lodzie..., jazda figurowa nie należy do moich ulubionych konkurencji i mało brakowało a skończyłoby się to glebą.
Dobrze, że takich dróg mam niewiele, reszta to te bardziej główne, zresztą wybierane świadomie, to jedyna szansa aby pojechać dzisiaj rowerem do Gliwic... Nie szaleję, nie pędzę, oczy dookoła głowy, mimo wszystko nie czuję się pewnie gdy śnieg zalega na poboczach..., gdy może być problem z ucieczką...
Na szczęście temperatura idzie mocno w górę, robi się przyjemnie..., chciałoby się pojechać gdzieś dalej, tym bardziej, że prognozy na najbliższe kilka dni są nieciekawe..., ale kto wie..., może jeszcze będzie ciepło...
Za kilka godzin zaczyna się astronomiczna wiosna, trzeba będzie jej poszukać dzisiaj, może gdzieś pod tym śniegiem zobaczę jakieś jej ślady...