jest po 17:00 , masakra, miałem dzisiaj wyjść wcześniej, jednak nie wyszło, miałem jechać inna drogą ,nie wyszło, muszę się spieszyć..., ...a czas ciągle goni nas... Za to pogoda się poprawiła, niby ocieplenie nie ma być długie, jednak nawet te krótkie chwile cieszą. Zap...am ile sił w nogach, muszę być mimo wszystko wcześniej, każda odrobiona minuta jest cenna... Zmniejszona liczba samochodów tylko pomaga, nie trzeba aż tak uważać, w zasadzie zawsze trzeba uważać, ale i tak jest bezpieczniej. Mam wrażenie, że wieje delikatny wiatr z zachodu, dzisiaj w końcu pomaga, w końcu jest przyjacielem a nie wrogiem :), w każdym miejscu gdzie spotykam bikera, włącza mi się ścigacz, niby mam wytłumaczenie..., tylko po co ? ;P
Poniedziałkowy poranek, jakimś cudem wyjeżdżam z domu nieco wcześniej pomimo tego, że za oknem aż 12 stopni..., szkoda drążyć ten temat...., z drugiej strony patrzałem co było rok temu i lipiec zaczął się podobnie, no… może było ciut cieplej Zaczęły się wakacje, część osób zaczęła wypoczynek, pasuje mi to jak diabli, od razu widać to po ruchu na drogach, jest zdecydowanie luźniej, jeszcze chwila a i studenci wyjadą..... Czekają nas 2 piękne miesiące... :) Dzisiaj wyjątkowo nawet światła specjalnie nie przeszkadzały, Wirek przejechany w zasadzie jednym ciągiem, dopiero Bielszowice i Zabrze delikatnie spowalniały. Do Gliwic dojeżdżam w dość ekspresowym tempie...
Ech... mimo wszystko marzy mi się jakaś solidna przepierducha w górach :), tylko kiedy?
Kolejny poranek, i po raz kolejny pada, #$@!!! Zbieram się i w końcu wychodzę, jest 7:10 - ponownie szosy. Zastanawiam się co będzie, to w końcu ostatni dzień szkoły, może być szaleństwo na drogach, bo... rodzicie będą masowo odwozić swoje pociechy do szkół..., na szczęście moje przypuszczenia się nie potwierdzają, może faktycznie przy szkołach nieco zaciska, ale reszta drogi przyjemna, nawet deszcz przestaje siąpić, ponownie daje o sobie znać w chwili gdy dojeżdżam do Gliwic... Mam nadzieję, że w weekend nieco się wypogodzi, może nie +30, ale takie +22 bez opadów byłoby miło...
Wychodzę z firmy, czuję zmęczenie, pogoda dobija, leje.... Jednak dziwne, bo im dłużej jadę w deszczu tym mniej mi to przeszkadza, co z tego że jestem przemoczony, ugotowany pod przeciwdeszczówką... Dawno jazda w deszczu nie sprawiała mi tyle frajdy, nie mam pojęcia czemu.... Mijam kolejne dzielnice, miasta, ulewa cichnie nagle gdzieś w Rudzie Śląskiej..., i diabli wzięli przyjemność, już nie jest tak fajnie... W Piotrowicach robię coś czego w życiu jeszcze na rowerze nie robiłem, zatrzymuję się przy lodziarni Dłucik przy ul. Armi Krajowej (naprzeciwko Famuru), kupuję 4 wielkie gały lodów i wychodzę na zewnątrz je zjeść. Trochę na mnie dziwnie ludzie patrzą, ale mam to gdzieś... Dojadam i jadę, pozostał jeszcze kilometr :), już w domu kąpiel i wszystko włącznie z butami do prania.... Za to w weekend będzie raczej krótka przerwa od „rowerowania” po kilku tygodniach... W końcu trzeba się zająć innymi sprawami... chociaż kto wie...
Kolejny dzień, tym razem za oknem widać słońce i sunące chmury po błękitnym niebie…, zaczyna się rozpogadzać, jest nieco cieplej… Wczoraj miałem wyczyścić rower, jednak na chęciach się skończyło, zmieniam tylko łańcuch i delikatnie czyszczę resztę napędu, dostał ostatnio mocno w d…ę
Wyjeżdżam po 7:20, późno, jednak i tak nie planuję jazdy w terenie, ciągnę szosami, na szczęście jest pustawo, w Kończycach jestem trochę po 8:00 dzięki temu minęła mnie przyjemność przeciskania się przez korki. Jedynie kilka świateł po drodze spowalniało. Korcił mnie też wjazd do lasku Makoszowskiego,… dawno tam już mnie nie było, chociaż w zasadzie codziennie jeżdżę obok… ale jak sobie pomyślę, co tam jest po opadach, to jednak nie , nie teraz, nie dzisiaj… W samych Gliwicach nadzwyczaj spokojnie…, aż przyjemnie się jedzie…, a może to efekt tego że w końcu trochę odespałem poprzedni weekend, w ten chyba pora nieco odpuścić…, chociaż kto wie? Wszystko się może zdarzyć….
Dzisiaj staram się wyjść wcześniej, wieczór raczej będzie długi..., ale to już w domu. Musze dojechać max do 18:00. Zbieram się i ruszam... Masakra... wieje od wschodu... Dziwny jest ten rok.... z reguły większość wiatrów w naszej okolicy jest z zachodu, a w tym roku wszystko się odwróciło i na dokładkę, wiosna nie przypomniała wiosny, lato nie przypomina lata... jedynie zima jest zimą... Mam gdzieś takie ocieplenie klimatu... Jadę po szosach, żadna rewelacja, jest pustawo..., w sumie to dobrze... na podjeździe w Sośnicy włącza mi się ścigacz widząc bikera męczącego się na nim..., wiem chore... Przez chwilę zastanawiam się o wjeździe do lasu, tyle, że tam będzie błoto, rower niby up...y ale po co dokładać kolejne warstwy? Męczy mnie ta jazda, dobrze że nie pada... Podjazd w Kochłowicach dał mi się we znaki.... nie dość że pod górę, to wiatrzysko spychało mnie w przeciwną stronę... Na zjeździe i tak musiałem mocniej cisnąć, aby rozbujać maszynę... Jednak w sumie... i tak cieszę, się, że jechałem rowerem :) Pewnie po pracy już by mi się nie chciało wsiadać na rower. :)
Środa, kolejny codzienny odcinek serialu z cyklu „jedziem do roboty”. To co widać za oknem nie zachęca do wyjścia z domu. Po prostu nie chce się.... Niemniej trzeba, na zewnątrz delikatnie siąpi. Po raz kolejny jadę szosami, na szczęście samochody jakoś specjalnie dzisiaj nie przeszkadzają. Za to wiatr i owszem, wieje silne wiatrzysko z północnego-zachodu. Nawet na zjazdach nie ma mowy o odpoczynku, rower nie chce się toczyć, stawia opór.. o ponad godzinie jazdy czuję zmęczenie, czuję ten 30 kilometrowy podjazd... , może wieczorem będzie lepiej?
Kolejny powrót, opady przewaliły się przez Gliwice w czasie gdy siedziałem w biurze..., w chwili wyjazdy (po 17:00) jest już nieźle, nie pada, jest chłodno, wiatr zelżał.. W końcu.... Ruszam..., dość przyjemnie się jedzie, pomimo odczuwalnego chłodu, w sumie mogłem ubrać dzisiaj długie spodnie, ale jestem zwolennikiem naturalnej galanterii skórzanej :), nie przecieka, nie chłonie płynów, szybko wysycha, po prostu jest idealna... :) Jeżeli prognozy się nie miną z prawda, to jutro ma być sporo cieplej...., może wróci lato.... ?
Kolejny poranek, dalej czuję zmęczenie, jeszcze nie spłaciłem długu, dalej jestem niedospany. Na dokładkę ta pogoda za oknem.... Zbieranie się idzie marnie... wychodzę ok 7:20... w teren nie wjeżdżam, nie ma sensu... Pozostają szosy. Jak to we wtorki ruch dość spory, ale cóż, chyba pora się przyzwyczaić. Dmucha silny wiatr, po raz kolejny mam wrażenie, że nie z jednego kierunku tylko różnych, może nie jest tak silny jak wczoraj ale, odczuwalny. Place budowy w Rudzie Ślaskiej o Zabrzu zmieniły się w błotne czeluście. Trzeba mocno zwolnić, aby przez to przejechać. Z drugiej strony już od dłuższego czasu nic się tutaj nie dzieje..., wypadałoby to skończyć..., chyba...
Bracia Figo Fagot i Sztefan Wons Zobacz dziwko co narobiłaś
Kolejne wyjście, tym razem nieco wcześniej. Zrzucam z blatu, dzisiaj się oszczędzam, chcę odpocząć. Pogoda dalej nijaka, dalej jesienna.... Gdzie się podziało lato? Też ma go nie być jak i wiosny? Obłęd. Cóż zrobić, jadę szosami, mijam kolejne miasta, kolejne dzielnice, na szczęście nic wielkiego na szosach się nie dzieje, za to po raz kolejny wiatr niemiłosiernie wieje, i po raz kolejny za diabła nie jestem w stanie określić z jakiego kierunku.... raz jest to północ, raz zachód, a ra wschód, jedynie od południa nie wieje.... tylko co to zmienia... Już chyba wolę jechać cały czas po wiatr... Docieram do domu..., już mi sięnie chce myć roweru, może jutro się uda....?