Wczesna pobudka, jestem niewyspany, na zewnątrz ciemnia. Wsiadam na rower i pędzę, muszę dotrzeć przed 8:00 do firmy, jedyna możliwość to szosy, dziwnie pusto. W zasadzie to chyba normalne o 6:40 rano..., Cisnę ile wlezie, jednak zmęczenie po Harpaganie daje o sobie znać... Niemniej zgodnie z planem docieram do Gliwic 10 minut przed ustalonym czasem, teraz szybka kąpiel i mogę się zająć ważnymi sprawami...
Wracam z pracy, wychodzę późno, bo w końcu jak wcześniej się przyjedzie to wychodzi się późno... Czuję wszechogarniające mnie zmęczenie, muszę kiedyś się wyspać, jadnak coś czuję, że jeszcze nie dzisiaj..., wieczorem jeszcze kilka spraw do załatwienia, zrobienia... Jadę szosami, może zaoszczędzę trochę czasu...
Jestem już w Ochojcu, coś na ząb i jadę rowerem do znajomych, odbieram kompa i wracam... będę miał dodatkowe zajęcie... nie będzie mi się nudzić...
Do pracy samochodem..., weekend delikatnie się przeciągnął..., rano zero chęci do jazdy, a musimy być w Gliwicach przed 8:00... Rower został na Helence...
Po pracy nieco podobnie, wychodzę z Darkiem i jedziemy do Zabrza..., chwila na rozmowy i ruszam do Katowic. Jest już ciemno..., początkowo myślałem, że jednak pojadę dłuższą trasą, nieco bokiem ,nieco więcej w terenie, ale jest na tyle późno, że zdecydowałem się jednak na klasyk szosowy. Jest niesamowicie ciepło..., niewielki ruch na drogach.., jedzie się szybko i przyjemnie...
W domu, padam na pysk..., zmęczenie..., a z rana muszę być przed 8:00 w Gliwicach...
Piątkowy wyjazd do pracy, ostatni w tym tygodniu i pierwszy na nowym napędzie. Wymienione zostało całkiem sporo... środkowa zębatka na korbie, stara padła po ok 25000km, kaseta z tyłu, kółka w przerzutce. Nowa to ponownie szosowa 11-25 nowe łańcuchy Campagnolo C9, wymienione wszystkie linki, stare po kilku miesiącach są już mocno poniszczone, a pancerze pordzewiałe... Powinien być przez jakiś czas św spokój... zastanawia mnie tylko jedno... Do tego łańcucha nie udało mi się wpiąć spinek Srama które uważam za chyba najdoskonalsze na rynku, bo to jedyne które mi nie strzeliły po nawet długim czasie eksploatacji, czyżby łańcuch był ciut szerszy?
Coś jest jednak nie nie tak... czuję, że od czasu do czasu łańcuch przeskakuje na zębatkach, nie ma reguły, może za słabo napięty, a może to wina użycia starej spinki Connex-a? Dzisiaj już tego nie sprawdzę, za kilka godzin wyjazd na Harpagana 46. Jak wrócę to będę się nad tym zastanawiał.
Kolejny dzień, kolejny poranek, kolejny raz leje... Za oknem wrednie, pierwsze co sprawdzam to prognozy i czeskie radary pogodowe... Hmmm, może nie będzie tak źle...? Wygląda na to, że za ok godzinę ma być okienko pogodowe, na tyle długie że powinienem minąć deszcze. Wyjeżdżam po 7:20. Jest mokro, ale nie pada... Na drogach lekkie szaleństwo..., ale nie myślę o lesie, nie dzisiaj, nie teraz... może wieczorem przy powrocie. Dość wrednie powiewa z południowego zachodu... ciężko się jedzie... Docieram w jednym kawałku do Gliwic..., jestem już w firmie... kolejny sukces :), kolejny dzień rozpoczęty rowerowo
Przed wyjściem odbieram telefon..., nie będzie lekko... już wiem, że jadę dookoła, jadę przez Bytom..., zastanawiam się tylko którędy? Pewne jest jedno będzie sporo szos..., raczej bez nich się nie obędzie..., jeżeli planuję w miarę wszystko zaliczyć... Wybieram drogę może nieoptymalną, ale znaną mi... Więc Zabrze Rokitnica i tam odbijam na Miechowice przez tutejszą "Ostoję Leśną", gdy do niej dojeżdżam zaczyna się ściemniać, nie jestem specjalnie przygotowany na jazdę po lesie po ciemku, muszę jak najszybciej się stąd wydostać, niemniej jazda po kolorowym jesiennym dywanie polanym porannym deszczem dostarcza mi sporo radości ;P Załatwiam to co mam do załatwienia w Miechowicach i mogę jechać dalej, wyjeżdżam centralnie na centrum Bytomia i dalej jadę Głównymi drogami przez Świętochłowice, Chorzów i centrum Katowic, coś mnie podkusiło aby zobaczyć jak zmieniają się śródmieścia naszych miast. To co widzę nie cieszy, nie w tej chwili, prawie na całej długości remont torowisk, ulic, sporo wahadeł, pozamykanych przejazdów. Za to jest szansa że już w przyszłym roku będzie można tędy pomknąć nieco szybciej nie wpadając pomiędzy płyty, a szyny... W sumie pozytywne wrażenie. Jedynie te sp...e centrum Katowic, nie chce mi się go oglądać, remont 3-go maja to jakaś kpina... i ten blob narzucony na dworzec PKP. Fuj...
Poranek, leje..., sprawdzam pogodę nie ma szansa na to aby przestało, na to aby nieco się wypogodziło, przynajmniej nie będzie tak z rana. Pozostaje ubranie się w nieprzemakalne ciuchy... W końcu na rowerze, mimo wszystko nieprzyjemnie się jedzie w takich warunkach, pcham się szosami, w zasadzie niewiele to zmienia, może jedynie błota będę miał na sobie mniej... W Gliwicach po 30km wszystko przemoczone..., wykręcam ile się da, ubrania lądują na kaloryferach... może wyschną... W razie czego mam zapasowe wdzianko w firmie właśnie na takie okazje, tyle że drugiego kompletu butów nie mam w pracy... na bank nie wyschną i będę musiał wbijać w zimne, mokre spdki...
Po pracy już o niebo lepiej, wychodzę później niż planowałem, niż myślałem, jednak co w tym dziwnego..., w zasadzie prawie zawsze wychodzę później.
Wbijam się w wyschnięte ciuchy , no może poza jednym szczegółem, buty tak jak się spodziewałem są mokre i zimne..., chwila strachu, szoku termicznego... i już :) Mogę ruszać..., na szczęście nie leje..., niemniej nogi przemarzają... Wracam również szosami, w takim stanie nie będę się wygłupiał... wszystko i tak poleci do prania..., wirowania..., Dojeżdżam do Katowic, jest już ciemno...., ale nie padało i to jest ważne..., wkrótce pogoda ma się poprawić... i oby tak było
Poranek po szosach, znowu wychodzę, późno, tyle, że spieszy mi się..., zależy mi aby dotrzeć do pracy względnie szybko..., dzisiaj zapowiada się długi dzień..., początkowo na drogach sajgon..., źle się jedzie, sporo samochodów, jednak 10 po 8 zaczyna się luzować, końcówka w Gliwicach bardzo przyjemna... i najważniejsze, spokojna...
Powrót nieco wcześniej niż wczoraj, mam ok godzinę do zachodu słońca, przy czym, coś jest nie tak..., czuję, że poleciały mi baterie, wyładowałem się..., jadąc na rowerze brak mi sił, brak chęci..., na wszelki wypadek jadę terenem... dzisiaj lepiej nie kusić losu... te 30km zajmuje mi sporo czasu... Co ciekawe początek jest tragiczny, ale po ok 10km chyba się lekko rozkręciłem, nie myślę już o zatrzymaniu się na chwilę, o przerwie, o odpoczynku, po prostu jadę dalej, docieram do domu.... prawie gdzinę dochodzę do siebie...