Powrót do domu po Nocnej Masakrze. Z rana zupełny brak chęci do jazdy na rowerze, chwila rozmowy z Darkiem i pojechałem samochodem...
Teraj jednak czuję, że muszę... pakuję plecak... tzn zabieram to co "zużyło" się na NM. Plecak ciężki, ale co zrobić...
Z firmy wyjeżdżam późno, dziwi mnie jednak ten tłok na drogach, jeszcze do mnie nie dociera że święta za pasem, że powinienem już odpuścić, że trzeba bardziej uważać. Mniej więcej rok temu właśnie tuż przed świtami, jakiś kretyn próbował mnie rozjechać...
Ciekawe o której będę w domu, wiatr mam wrażenie, że jest z południowego zachodu, może specjalnie nie pomaga, ale najważniejsze że nie przeszkadza, może chwilami denerwuje gdy jadę otwartym terenem. Końcówka po prawie pustych drogach, tylko te główniejsze nieco bardziej pozatykane, jednak najczęściej tylko je przecinam. W domu bardzo późno. Jest po 19:00
Wychodzę z domu, mgła..., temperatura oscyluje w okolicy zera..., gdzieś tam kołacze się mgliste wspomnienie generała przemawiającego w 1 programie TV. Minęło jednak sporo czasu, dzisiaj poza pogodą nie mam większych zmartwień. Ruszam i od razu zauważam ludzi zdrapujących ze swoich samochodów szron..., czyli jednak... trzeba uważać, może być ślisko, jednak nigdzie nie zauważam szadzi... Może to i dobrze? Warunki w porównaniu do tych wieczornych zdecydowanie lepsze, widoczność ok 50-60m. Już nie muszę wyszukiwać świecących punktów zbliżających się do mnie... Po raz kolejny wyjechałem też 15 po siódmej, tyle, że na drogach pustawo..., cieszy to ale i zastanawia, w końcu jest piątek, a w taki dzień zawsze było wariactwo... Specjalnie jednak mi to nie przeszkadza, zastanawiam się gdzie będę w okolicach 8:00. Profilaktycznie jadę wolniej, nie wiem jak będzie wyglądać dzisiejsza cała trasa, nie do końca jestem przekonany, że wszędzie będą panowały "dobre" warunki. Nie wiem czy nie trafię na oblodzenia... Zatrzymuję się w Rudzie Śląskiej, w miejscu gdzie trafiam na oszronione drzewa..., miejsce zupełnie nijakie, na dokładkę na lekkim wzniesieniu..., czemu tutaj osadziła się szadź, a nie w dolinkach, w pobliżu rzek? Trochę to zaskakuje..., szybka fota i jadę dalej. Zabrze i Gliwice puste.... Niewiele samochodów mnie mija... Dojeżdżam do firmy..., chwila odpoczynku..., rozmowa z Darkiem... i pozostaje zabrać się za pracę, a wieczorem Wigilia firmowa... :)
Poranek..., jeszcze 2 dni i weekend..., za oknem po ran kolejny ciemno, za to stosunkowo ciepło ok +3 stopni, to dobra prognoza. Sprawdzam jeszcze co podaje new.meteo.pl. Nie warunki mają być przez cały dzień przyzwoite. Jakieś 15 minut po siódmej siedzę już (a może dopiero) na rowerze. Droga standardowa, po szosach, po drogach..., trochę żałuję, że nie wyjechałem 15-20 minut wcześniej. Przez całą Katowicką cześć to jazda w korkach, za i pomiędzy samochodami..., jeszcze gorzej jest w Rudzie Śląskiej, w wielu miejscach korki... Zastanawiam się czemu..., czym ten dzień różni się od innych? W końcu dojeżdżam w okolice Kończyc i... ruch zniknął..., szosy puste..., czemu dopiero teraz? Dopadam wrót firmy, wprowadzam rower, wiem jedno dzisiaj po powrocie czeka mnie czyszczenie roweru, linki przerzutek po raz kolejny zapchane są błotem, ziemią, brudem... muszę pomyśleć o jakimś innym rozwiązaniu. Czymś co będzie ograniczać dostawaniu się do środka brudu... Cały czas korci rozwiązanie Gore Ride-On. Tylko 200zł za linki i pancerze? Ale może warto?
W ciągu dnia czytam info od [url://http://franek810.bikestats.pl]Franka810[/url] o gęstniejących mgłach..., łudzę się się rozwieją, że znikną... Nadzieja matką g...., w chwili wyjścia z pracy widać max. na kilkadziesiąt metrów..., nie za dobrze, w takich warunkach odpalenie czołówki nie ma najmniejszego sensu. Jadę szosami, widzę, że ruch na drogach jest spory pomimo godziny (jest po 17:00), tyle, że samochody jeżdżą wyraźnie wolniej, ostrożniej... Z jednej strony lubię mgłę i nocne oświetlenie, tworzy to zawsze niesamowity klimat, a z drugiej strony jazda w takich warunkach po ruchliwych szosach nie jest przyjemnością... Na granicy Zabrza i Rudy Śląskiej mgła jest tak gęsta, że widzę może 4-5m drogi przed sobą... zwalniam... Kawałek dalej staję na chwilę i wymieniam akumulatory w lampce..., po wymianie jest nieco lepiej, widzę na dodatkowy metr do przodu :) W trakcie drogi zatrzymuję się jeszcze kilak razy, ale głównie na focenie. W końcu trzeba wykorzystać warunki, nie wiadomo kiedy będą podobne warunki. Zastanawia mnie jedno, co będzie rano? Prognozy pogody wskazują na spadek temperatury poniżej zera, to niezła wróżba dla fotoamatora i zła dla kierowców. Możliwe że osadzi się szadź i będzie diabelnie ślisko. W końcu jestem w domu, zmęczyła mnie dzisiejsza droga i wpatrywanie się w punkcik oddalony o kilka metrów + wyszukiwanie zbliżających się światełek. Na dokładkę dzisiaj muszę zająć się rowerem i sprawdzić listę sprzętu, czy mam wszystko...
To mamy połowę tygodnia roboczego i z tym optymistycznym nastawieniem zaglądam co się dzieje za oknem... Niebo zasnute grubą warstwą chmur.., ale jest ciepło i sucho... Wychodzę później niż planowałem, jest 7:20, chyba się za ciepło ubrałem..., cóż. Nie będę się wracał, ruszam, korci mnie bardzo aby skręcić w las, jednak uświadamiam sobie, że temperatura jest na plusie i pewnie nie wszędzie błoto i woda zamarzły, to... nie jest dobra pora na takie eskapady, może skuszę się na to wieczorem, a może jutro? Kto to wie... Późna pora wyjazdu skutkuje jednym sporymi utrudnieniami w ruchu..., przejazd przez Kochłowice poszedł z trudem..., jednak największe wariactwo czekało mnie n a Wirku i fragmencie Zabrza przy wylocie z Kończyc, zdecydowałem się na odbicie w boczną drogę i przebicie się tyłem przez lasek Makoszowski. To była chyba dobra decyzja, na dokładkę potwierdziła moje domysły odnoście stanu ścieżek leśnych, sporo błota, jesiennych śliskich liści i wody.... Dobrze, że to był tylko kawałek... Gdyby podkusiło mnie na całość w terenie pewnie jechałbym dobre kilkadziesiąt minut dłużej...
Poranek..., dla kolejnego ;P Przytykam nos do szyby, nie pada, drogi wydają się być suche, gdzieś zniknęły wczorajsze kałuże, rozlewiska. Spoglądam na termometr, ok -2 stopni. Jeszcze tylko trzeba spojrzeć na prognozę pogody na new.meteo.pl. Jest nieźle. O 6:00 zabieram się za.. mycie roweru, miałem to zrobić wczoraj, ale czasu i chęci brakło. Muszę się pozbyć piachu, wystarczył jeden przejazd aby pozbierać wszystko co leżało na drodze. 15 min później pozostaje już tylko oliwienie, można zabrać się za nieco bardziej przyziemnie przyjemności - śniadanie :) W końcu chwilę po 7:00 siedzę na rowerze, czuję chłód i lekki wiatr, mam wrażenie że wieje od południa, ale głowy za to nie dam... Dla zasady początek drogi dość powolnym tempem, muszę wybadać stan nawierzchni, tom że wydają się być suche nie oznacza, że nie będzie ślisko, w końcu trochę wody wczoraj spadło, i nie miała jak odparować, pewnie większość spłynęła, ale reszta musiała zamarznąć... Na Zbożowej kilka kałuż, może bardziej lodowisk, ale mam całkiem niezłą przyczepność, nie jest źle. Jadę standardziakiem po szosach, chociaż przez chwilę korci mnie, aby wjechać do lasu..., błoto powinno być zamarznięte. Porzucam jednak tą myśl, pozostaję przy pierwotnym planie. Na odcinku DDR-ki w Kochłowicach korzystam z chodnika..., czerwony szlak jest tam niby przejezdny, ale za dużo błota i wody - o dziwo tutaj to nie zamarzło. Dopiero dalej wjeżdżam na rowerówkę, mijam prawie puste centrum Kochłowic... i jadę na Wirek. Trafiam na niewielki korek... tutaj dla odmiany sporo samochodów... zaliczam postoje na 2 czerwonych światłach..., dalej jest już zdecydowanie lepiej, zarówno Zabrze jak i Gliwice pustawe... nie muszę się przedzierać pomiędzy samochodami. Dojeżdżam do pracy..., przyjemnie się jechało, i ten gorący prysznic... - po prostu bajka :)
W zasadzie nie wiem o której wyszedłem, ale mam dość dzisiaj, nawet nie wiem kiedy czas przeleciał, przeciekł przez palce... Do domu daleko, pogoda dopisuje. Temperatura oscyluje gdzieś w okolicach zera, może bardzo delikatnie poniżej, drogi suche. W Sośnicy zatrzymuje mnie przejazd kolejowy, po raz drugi dzisiaj..., dobre kilka min stania..., zanim tutaj dojechałem zdążyłem się już spocić, teraz zaczynam się wychładzać. W końcu szlabany poszły w górę, mogę jechać dalej, mija dobre kilkanaście minut zanim ponownie się rozgrzewam... Poranne mycie rowera skutkowało drobną niedogodnością... dostała się woda do pancerzy i zamarzła, tylna przerzutka nie działała..., odtajała dopiero w firmie, na szczęście odparowała i wieczorem problem nie powtórzył się..., chociaż trochę się tego obawiałem. Zatrzymuję się dopiero w Ligocie, a może to jeszcze Panewniki? W każdym bądź razie chodzi mi o ul Medyków na wysokości gimnazjum nr 23. Szybkie focenie i w drogę. Czemu tutaj? Wczoraj w tym miejscy na rowerówce stały jakieś 4 samochody, pomiędzy nimi przechadzała się policja wypisując mandaty, za parkowanie. W końcu... ile razy widziałem w tym miejscu zaparkowane samochody... o kilku minutach ruszam dalej, do domu pozostało ok 3km..., droga szybko mija, niecałe 10 min. później mogę się pozbyć mokrych/przepoconych ciuchów. Pora na odpoczynek...
Poniedziałek, poranek... w zasadzie jeszcze noc..., w każdym bądź razie za oknem ciemno i leje... Termometr pokazuje ok 4 stopni, po śniegu nie ma śladu. Pozostał jedynie wiatr, słabszy niż w ostatnich kilku dniach, jednak te >30km/h będzie czuć, tym bardziej, że będę prawie cały czas jechał pod wiatr. W końcu wychodzę, jest kilka minut po 7:00, dalej ciemno i dalej leje, nic nie zapowiada zmian. Nie pozostaje nic innego tylko zasiąść za sterami i przejechać te 30km... Po raz pierwszy po poprzedniej zimy założone mam przeciwdeszczowe spodnie, tylko cóż tego skoro pewnie się niemiłosiernie upocę. O innym wariancie niż szosy nie ma mowy, więc trasa zapowiada się na klasyczną i w zasadzie odstępstw niema. Denerwuje rozlewisko na DDR w Kochłowicach, na dokładkę sporo gałęzi, kamieni, w wszystkiego co "wypało" z lasu. Jeszcze te debilne odbojniki po lewej stronie i wysoki krawężnik z drugiej. W efekcie decyduję się przejechać ten fragment po chodniku, tutaj nie ma wody a i gałęzi jakoś mniej. Jestem w Zabrzu za chwilę będę obijał już na Gliwice i jakiś kretyn zaczyna na mnie trąbić bo jadę lewym pasem służącym do skrętu w lewo. W końcu dojeżdżam do pracy, jestem przepocony, przepocony, najgorzej jest z butami, ochraniacze niewiele dzisiaj dały. Szybka kąpiel a ciuchy lądują na kaloryferach, może się wysuszą?
Minęła 17:00.Jestem w blokach startowych, dawno zapadła ciemność dookoła..., pada deszcz. Ciuchy suche, jeszcze suche... Na ulicach względnie mały ruch, za to wszędzie kałuże, jedno jest pewne, gdy wrócę znowu wszystko będzie nadawało się do suszenia i prania, może w odwrotnej kolejności, wpierw prania a później suszenia... Po raz kolejny przekonuję się jak sp...a jest rowerówka w Kochłowicach, nie dość, że na niej jest masa syfu, to na dokładkę nie ma możliwości wyjechania z tego, lewej strony bronią odbojniki, a prawej krawężnik. Zmuszony byłem jechać po tym czymś co kiedyś zostało wymalowane na czerwono, a teraz ukryte jest pod grubą warstwą piachu, błota, gałęzi i zatopione w jeziorze. Pociesza mnie jedynie fakt, że na ok 15 km przestało padać :) W końcu. Ciekawe co będzie jutro gdy to wszystko zamarznie, przynajmniej na to wskazują prognozy. Zastanawiam się czy nie założyć bardziej hardocorowych opon..., ale decyzję zostawiam na rano, dopiero wtedy będę w stanie ocenić stan nawierzchni, chociaż patrząc na ul.Jankego z wysokości 1 piętra pewni i tak nie będę w stanie wysnuć właściwych wniosków. Więc zostanie założyć je lub nie na czuja ;) W domu jestem trochę przed 19:00. Jak przypuszczałem, wszystko ląduje w pralce, a później powędruje do suszenia.
Jest 6:00, pora ruszyć 4 litery. Pierwsza myśl, co z pogodą, jakie są warunki... 1) Odpalam new.meteo.pl - hm... nie powinno być źle, temp > 0 w nocy niby sypnęło, ale wiatr ma się wzmóc dopiero późnym wieczorem. 2) Patrzę za okno, drogi lekko przyprószone śniegiem..., z grubsza czarne i mokre... 3) Termometr za oknem pokazuje ok +2 Jadę na rowerze, to pewne. Z domu wychodzę tuż po 7:00, będę wcześniej w pracy :), ruszam, pustki na ulicach, zastanawia mnie czy to efekt straszenia w TV pogodą, czy wczesnej godziny. Być może i jedno i drugie... Na wejściu podążam standardowym szlakiem bocznymi drogami, na nich nie jest idealnie, cieniutka warstewka rozmarzającego śniegu, ogólnie nieprzyjemnie. Sprawdzam przyczepność, jest nieźle... Po wyjeździe na główne drogi jest rewelacyjnie, zero śniegu, lodu... wszystko roztopione... Piotrowice, Ligota, Panewniki..., nowa ścieżka rowerowa, na niej już nie jest tak przyjemnie, podobnie jak na fragmencie do Kochłowic... tutaj już można trafić na grudki lodu, śnieg i wodę, dużo wody..., Na granicy miast decyduję się na wjazd na chodnik, przynajmniej tutaj nie ma rozlewisk. Kilkaset metrów dalej wracam na DDR-kę... Jestem w Kochłowicach, odbijam na wirek i... jadę sprawdzić Wirecką, dalej przemysłową i już wiem, że szkoda mojego czasu, to dobra droga ale gdy jest sucho, a nie dzisiaj, asfalt szybko zmienia się w drogę gruntową. Jazda robi się nieprzyjemna, w końcu skręcam w kierunku górnośląskiej, początkowo wpakowałem się na jakiś wał? zjazd niby jest, ale zatrzymuję się tuż przed nim..., jest ślisko jak diabli, psychika nie pozwala mi tędy jechać. Zawracam i odszukuję jakiś bardziej cywilizowany zjazd. Mijam Kłodnicę, i dopadam asfalt... To nie był dobry pomysł, nie w takich warunkach nie przed pracą... Straciłem go całkiem sporo, a jakoś nie podejrzewam aby udało się to nadrobić. Trochę na czuja kieruję się w okolice Plazy, tam poprzez ul Główną docieram do standardowego szlaku. W sumie ciekawy wariant dojazdowy, ale nie na tą porę roku, nie jeżeli spieszy mi się... W centrum Zabrza jestem ok 8:10 - pusto na drogach ;P, za to jakiś baran obtrąbił mnie na rondzie. Za karę musiał jechać za mną..., a wyjątkowo nie spieszyłem się. Docieram do firmy, w sumie niezłe warunki do jazdy dzisiaj panują...