Wyjeżdżam dość późno, jest 17:15... deszcz jakby zelżał, ale na drogach i tak mokro... Plan jeden... dotrzeć do domu... jest chłodno, tylko +3 stopnie, jadę szosami, w między czasie dzwoni znajomy, muszę się pospieszyć, ma dotrzeć przed 19:00, czeka mnie zabawa z komputerami... Cóż...Na drogach sporo samochodów... czyżby to już gorączka przedświąteczna? Niedługo zaczyna się sezon maratonowy, ale coś czuję, że nie będzie on dla mnie zbyt łaskawy. Ramię jeszcze się nie wykurowało, chociaż widzę, że nawet długa jazda już mi nie przeszkadza. Za to problemy w domu ograniczą liczbę wyjazdów i to raczej do tych jednodniowych, przynajmniej wiosną. Później się zobaczy...
Wracając coś dziwnie koło tylne mi się zachowywało…
czułem wyraźnie spore bicie góra dół… co może sugerować uszkodzenie obręczy,
zerwaną szprychę, lub coś z oponą…
Zacząłem od szprych… były całe… później obręcz i opona i…
znalazłem kolejna Kenda poleciała, rozdarcie na boku… po około 3000km… bieżnik
spiłowany może w 1/3. Opona w zasadzie do wyrzucenia… Zastanawiałem się co
zrobić, albo wrócić się 5-6km… do rowerowego, albo jechać dalej mając nadzieję,
że nie rozwalę tego bardziej. Wybrałem tą drugą opcję mając nadzieję, że sklep
rowerowy w Kochłowicach będzie otwarty i… będą cokolwiek mieli… w najgorszym
razie w domu też mam stare opony, zachowane, bo w zasadzie mógłbym na nich
jeździć.. tyle, że to Slicki i na warunki gdzie może się pojawić śnieg, lód,
oszronienie, nie specjalnie się nadają. Cóż… wolniej niż zwykle jechałem dalej…
na zjazdach było najgorzej, bo przy prędkości powyżej 20km/h rower paskudnie
podskakiwał… , więc cały czas miałem zaciśnięte (nie do końca oczywiście)
hamulce.
Dojechałem na miejsce… do sklepu… był otwarty, ale jeszcze
tkwili w sezonie zimowym… pełno nart do szlifowania…, ale po krótkich
poszukiwaniach znaleźli jedną oponę o właściwym rozmiarze tyle, że slicka... ale lepsze to niż bujanie się na uszkodzonej oponie… Chciałem
sam zakładać, jednak serwisant… wziął mi rower, przełożył oponę, napompował… i
oddał nie chcąc za to kasy… To… nie zdarza się za często… w zasadzie to chyba
zdarzyło mi się pierwszy raz. Niemniej zawsze gdy tam jeździłem obsługa była
dobra… ludzie kompetentni… i zawsze wiedzieli o co mi chodzi, co potrzebuję,
ew. byli w stanie coś podpowiedzieć. Tym razem jeszcze bardziej
zaskoczyli… chyba ich lubię :)
Sezon wiosenny rowerowy zaczynają dopiero za 2 tygodnie. I
dopiero wtedy mają przyjechać samochody z oponami do rowerów. To co mieli to
resztki zeszłoroczne, ale w końcu ile osób jeździ w zimie ;P masakra…
Wieczorem gnałem do domu, bo na 19:00 byłem umówiony ze
znajomym…
Patrzałem na prognozy i radary meteo i… wszystko się myliło…
Miały być przelotne opady, a lało równo całą drogę… chyba, że to chmura
podążała za mną… postanowiła mnie rozmiękczyć chyba…
Dzisiaj z rana… pogoda diametralnie się zmieniła, zrobiło
się chłodniej tylko +5, na dokładkę widziałem, że na radarach meteo… zbliżała
się wielka deszczowa chmura… wyglądało, że gdzie koło 8:00 będzie lało…
Wyjechałem o 7:00 więc miałem około godzinę czasu…. Do opadów…
Mimo wszystko było nieprzyjemnie ciemno i dodatkowo wiatr z
zachodu… stamtąd też nadciągały chmury…
W zasadzie udało się dotrzeć przed deszczem, ostatnie 6 km zaczęło
kropić, ale tego nie można nazywać deszczem…
Drugi dzionek się zaczął pięknie… z rana świeciło słońce i wstało znowu wcześniej… Zmęczenie powoli mija… mam wrażenie, że ślad po przeziębieniu też… to musiało być jednodniowe osłabienie… i chyba przechodzi… uff Przed wyjazdem poprawiłem kilak ustawień w rowerze. m.inn.. klamki hamulcy, w serwisie gość rozłożył ręce twierdząc, że się nie da bo klamki haczą
o chwyty…. Ze starej dętki zrobiłem podkładki i … nic nie haczy. Normą jest to
że po serwisantach i tak muszę poprawić…, ale też jestem zadowolony, bo w 90%
zrobili to co chciałem… a detale… to sam dopracuję… W końcu nie muszą wiedzieć,
że używam mapnika…
Tak po prawdzie to muszę się nim też zająć, bo zajmuje mi
zbyt wiele miejsca na kierownicy… plan jest, ale muszę odwiedzić OBI i dział hydrauliczny… tam jest
wszystko o potrzebuję.
Gdy jechałem do pracy w parku w
Zabrzu trafiłem na 3 sarenki… Szkoda, że nie miałem ze sobą długiego obiektywu
Kilka słów o amortyzatorze... działa niesamowicie, w domu ustawiłem go pod siebie... tzn dopompowałem do 150PSI i dopiero wtedy zaczął się zachowywać tak jak lubię, hamulce też czuć, że działają lepiej, zastanawiam się czy nie wymienić jeszcze tarcz... na coś bardziej zgrabnego, ale... te działają i nie mam ciśnienia by to zmieniać....
Początkowo chciałem pojechać standardowo szosami… jednak +15
stopni w chwili wyjścia – było coś koło 16:30-może 16:45… zachęciło mnie do
spróbowania jazdy lasem… trochę się tego obawiałem bo… mogło być jeszcze sporo
błota, zalegający gdzieniegdzie lód, może śnieg… a chyba najbardziej obawiałem
się rozmiękłej ziemi… bo po czymś takim jedzie się… ciężko… po kliku
kilometrach wrażenie jest takie jak przy wjeździe na Śnieżkę ;)
Wjechałem jednak w zabrzański mały park… ścieżki były w
niezłym stanie… zero błota… więc nie zastanawiając się więcej pojechałem na
ścieżki leśne…,
Zachodziło słońce…
Niebo rozświetliło się czerwonymi barwami… piękny widok… nas
stawami Makoszowskimi było niesamowicie, sporo ludzi, jednak… im dalej tym było
ciemniej i… co ciekawe było słychać więcej ptaków… co jest już zupełnie
zaskakujące… Jednak nie obyło się zupełnie bez ubrudzenia się… już za Rudą gdy
wjeżdżałem w lasy katowickie nad rzeką Jamną pojawiły się głębokie koleiny bo
ciężkim sprzęcie do zrywki drzew. Jazda w czymś takim to mały horror… 20cm
ścieżka i wysokimi kilkunastocentymetrowymi ścianami z zaschniętego błota, w
koleinach trochę wody, profilaktycznie wypiąłem się z pedałów, zawsze to
większa szansa na asekuracyjną podpórkę… jakimś cudem udało mi się przejechać ten
krótki fragment… po wyjeździe z ostatniej koleiny odetchnąłem…
Dalej już było spokojniej, pod koniec wyjechałem na szosy i
już bez niespodzianek dotarłem do domu…
Zbieram się długo… bardzo długo, chyba lekko się
przeziębiłem, wziąłem z rana apap… i chyba jest lepiej… przeciwgrypowych nie
chcę jeszcze brać, bo to raczej nie to… pewnie kilka dni i przejdzie…
Wyjeżdżam o 7:12.., a wstałem
około 5:55, już widniało… niebo
się czerwieniło… termometr za oknem pokazywał +4… ciepło… - jeżeli tak to można
nazwać… W końcu ruszyłem, co ciekawe to czuję dzisiaj te wczorajsze Kieleckie górki… Do pracy jechałem na ludzie… przynajmniej mi tak się
wydawało, tzn… specjalnie nie kombinowałem ani z trasą, ani z prędkością…
Słońce mi przyświecało… ogólnie dobrze zaczął się… kolejny tydzień pracy :)
W ciągu dnia oddałem rower do serwisu... Dotarły z rana szpeje do wymiany... Hamulce - te oryginalne Tektro to jakaś porażka... po raz drugi się rozciekły... Jeszcze przed weekendem zamówiłem Avidy DB3 - niby też żadna rewelacja, ale to zdaje się to samo co Elixiry tylko w wersji OEM. Pryz okazji kazałem włożyć nowy amortyzator do Gianta, stary nie dość że niewiele miał z amortyzacją to na dokładkę się zużył... Naprawianie czy serwisowanie starego nie miało najmniejszego sensu, tym bardziej że nowy NRX S... udało się kupić za grosze.
Wyjechałem po 16:30… jeszcze świeciło
słońce, jeszcze grzało, chociaż już coraz słabiej…. W Rudzie Śląskiej stanąłem
na chwilę bo niebo było niesamowicie czerwone… barwy zabijały… jednak już było
czuć wieczorną wilgoć wyciągającą ciepło... W 2 miejscach pojechałem nieco
inaczej, wjeżdżając w park, w kawałek lasu… i to dość ciekawie już wyglądało,
już można myśleć o jeździe lasem, ścieżkami, po hałdach…
Do domu
jednak musiałem dotrzeć koło 18:00… w sumie dotarłem jakieś 15 minut później niż obejmował plan.