Wyjeżdżam z lekkim poślizgiem, jest 7:13. A wszystko przez temperaturę, po przebudzeniu to była pierwsza rzecz którą sprawdziłem..., termometr za oknem pokazał 10 stopni... brrrr. Słońce jednak przyświeca, więc powinno się robić cieplej.
Wiatr niestety w twarz, jest dość silny, nieprzyjemny, kręcenie idzie z oporami. Pomimo takiego poranku, na drogach jest całkiem sporo bikerów, tyle, że wszyscy jakoś cieplej ubrani niż ja ;). W zasadzie tylko przeciwdeszczówkę mam dodatkowo ubraną... reszta jak to w lato - na krótko ;)
Ruszam po 17. Wiatr mam w plecy, przed wyjazdem sprawdziłem radary, nie jest źle... niebo czyste. Jest dość ciepło 19 stopni, ale mam założoną wiatrówkę...Jazda sprawia przyjemność. Jednak gdy docieram do Zabrza w lusterku widzę jakieś ciemne chmury... Staję, odwracam się oj... w Gliwicach leje... na szybko sprawdzam radary... nic wielkiego, opady tak na 10 minut... może ucieknę? Gnam dalej... naciskam na pedały... tyle, że tych chmur coraz więcej za mną... masakra... staram się odbić nieco bardziej na południe... Jeszcze raz sprawdzam radary... strefa opadów się powiększa...
Ruszam coś koło 7:10, wieje paskudny wiatr z zachodu, wiem, że lekko nie będzie... ale cóż... Wczoraj miałem podłubać przy pancerzach i linkach... ale oczywiście czas diabli wzięli... więc jadę z tym co mam ;)
Na drogach sporo spokojniej niż wczoraj, całkiem sporo rowerzystów, jest niby ciut cieplej... jedna wiatr robi swoje. Mam na sobie tylko wiatrówkę... Początkowo jest mi chłodno, jednak po kilku km wiem, że to był dobry wybór :)
Ruszam przed 17 :) w końcu, nie muszę się spieszyć, nie ma rehabilitacji.... To co chodzi mi od dawna po głowie to przejazd lasem, przejazd przez hałdę... Gdy tylko wychodzę kieruję się na Sośnicę i tamtejszą hałdę :)... Trochę straszą chmury, co jakiś czas dopada mnie kilka kropli... Oby to nie była burza... Jedzie się przyjemnie, w końcu mam wiatr w plecy...
Powoli wracam do świata normalnych dojazdów i wyjazdów z pracy... Ostatnie prawie 3 tygodnie były strasznie męczące... Pobudka o 5:00, wyjazd o 6, często nawet przed, powrót na 15, biegiem do szpitala na rehabilitację, powrót do domu... niby tylko 10 zabiegów, ale rozwalało to cały misterny plan dnia. Dobrze, że w firma jest elastyczna....
Dzisiaj już nic nie było mnie w stanie zwlec z łóżka przed 6:00... wiedziałem, że mogę posiedzieć w firmie dłużej... że nie będzie gonitwy, wariactwa itd....
Do pracy docieram w spokojnym tempie, czas, żadna rewelacja... ale nie spieszyło mi się, aż tak bardzo jak jeszcze w piątek :) Ciekawe jak dzień się ułoży...
Ruszam około 13:30. jest gorąco, wiatr chyba z południa. Ale to ostatni raz o tej porze... Kończy się rehabilitacja, kończą się ćwiczenia. Od poniedziałku będę mógł wyjeżdżać później, jechać lasem, cieszyć się z jazdy. Nie będzie gnania, pędzenia...
Tyle, że jest jeszcze ten dzisiejszy powrót. W domu muszę być na 15:00. Ruch na drogach sporo większy. Trzeba nieco uważać. Skracam tam gdzie się da. W lasku Makoszowskim, nieco dalej już w Starych Panewnikach , na Zadolu... do domu docieram minutę przed zaplanowanym czasem.
Wyjeżdżam nieco wcześniej niż ostatnio, jest 5:50 gdy ruszam. Termometr za oknem pokazuje 17 stopni, słońce gdzieś tam pojawia się na horyzoncie, chyba nie będzie źle ;)
13:30, wyjeżdżam z pracy, standardowo muszę pojechać na rehabilitację, cieszy to że zostały tylko 2, strasznie rozbijają mi plan dnia. Tyle, że coś za coś... widać, że ręka powoli odzyskuje sprawność. Jest ciepło, 27 stopni, lekki wiatr w twarz... chyba w twarz. spieszy mi się, nie zatrzymuję się, naciskam ile daję radę. Dobrze, że drogi puste, jest bezpiecznie :)
Ruszam około 6:00, jest dość ciepło, sucho, wiatr ledwo odczuwalny chyba z północy. Góral po zdjęciu sakw i kilku innych udogodnień zrobił się niesamowicie lekki :). Został tylko założony bagażnik. Dobrze by było podjechać dzisiaj na myjnię, po kilku dniach wyprawowych trzeba zmyć pył, kurz, błoto z rowera.
Coś dobrze mi się kręci, czuję jednak, że czeka mnie zabawa z przerzutkami, rozregulowały się, w domu będzie zabawa. Jechać się da, ale zrzucanie biegów nie jest łatwe.
Poranek niesamowicie piękny, słoneczny, dość ciepły. Jako, że odcinek do przejechania jest krótszy niż w ostatnich dniach to możemy wyjechać ciut później, jest czas na spokojne śniadanie, przygotowanie rowerów, siebie, pozbieranie wysuszonego prania :). Ruszamy około 8:30. Miejsce noclegowe jest godne polecenia :), czysto, schludnie, dostęp do kuchni, przyzwoite łazienki... i niska cena :) Więc jeżeli będziecie szukać noclegu to warto zajrzeć do Niny :) Jedyne do czego można było się przyczepić, to rolety które poruszając się przy uchylonym oknie wydawały dźwięki jakby się ktoś załatwiał pod oknem. Trochę trwało zanim to wyczailiśmy, podwinięcie rolety rozwiązało problem ;)
Udaję się już samotnie na dworzec PKP, zaliczając jeszcze kiosk gdzie kupuję coś do picia na drogę. Pociąg rusza o czasie... wewnątrz sporo pielgrzymów, zmęczeni odpoczywają... Docieram do Katowic, jest coś po 18, do domu zostało 6 km... jadę spokojnie, niespiesznie...
Opis Karoliny: Tymoteuszka.bikestats.pl Wielkie dzięki za kolejną wspólną wyprawę... czekam na następną i tęsknię...