O 4:00 obudził mnie ból głowy, na dworze lało. Ból
to pewnie efekt odwodnienia… Wypiłem trochę wody mineralnej i poszedłem jeszcze
spać… Wstałem o 6:00… ból nie ustąpił, był jedynie mniejszy…. Zjadłem
śniadanie… pozbierałem się, deszcz przestał padać… Wczorajsza opalenizna lekko mnie pali….
Wyjechałem
dopiero o 7:20… Przez całą drogę to popadywało, to była przerwa…. Wiał bardzo
silny wiatr od zachodu…, czułem zmęczenie, zresztą dalej czuję, to pewnie
wszystko po trochu… i wczorajsze słońce, i odwodnienie, i 150km w nogach….
Niedziela, późny świt... Pora wstawać..., zbierać się i powoli w drogę... w drogę do Koluszek... Początek do dotarcie do stacji PKP w Katowicach... jest chłodno... niektóre termometry podobno wskazywały cale 7 stopni, mój w liczniku pokazał na szczęście 12... nie jest źle...
Na dworcu... muszę odszukać konduktora, którym okazuje się pani :)... chwila rozmowy i mogę wprowadzić rower... okazało się, że TLK nie przewiduje przewozu rowerów... pomimo tego, że na necie jest jak byk informacja o takiej możliwości... to chore... w zeszłym roku jakoś się dało podstawić wagon z wieszakami na rowery... w tym roku ani razu nie widziałem go w wagonach tej spółki... a inne nie kwapią się by zatrzymywać się w Koluszkach, ew... z kilkoma przesiadkami i czasem jazdy > 4 godzin... ech... Polska...
No nic... przynajmniej obsługa miła... i też nie ich wina... cieszę, się, że jadę...
Podróż przebiegła tak sobie, musiałem co jakiś czas kontrolować rower... 2 razy się wywalił... gdy pociąg przejeżdżał przez progi zwalniające ;P
Lekko poobijani docieramy do Koluszek... miasta nawet nie zamierzam zwiedzać... już wcześniej dało się zauważyć, że tutaj jest mniej "atrakcji" niż na pustyni Błędowskiej... chyba że ktoś jest wielbicielem kebabów ;P
Odszykowałem rower i mogę ruszać... na wyjeździe kilka niespodzianek w postaci objazdów, rozkopanych dróg... mała zmyłka i pojechałbym nie tam... ale zauważam problem... odbijam i wracam na główną 715kę... i jadę na Redzeń, Regny. W Budziszewicach słyszę że trwa msza... sporo ludzi na zewnątrz, masa samochodów... pierwotnie miałem odbić na rezerwat Małecz i przejechać znowu lasem do Skrzynek... ale dostałem informację o nowym DDR-e w Zaosiu. Na rogatkach z Daleka widzę kogoś... to.. chyba Karolina....
Zatrzymuję się... chwilę się witamy... po długim niewidzeniu...
Tuż obok jest pomnik, na chwilę podjeżdżamy zrobić fotkę... i ruszamy do... najbliższego sklepu... ;P
Muszę się czegoś napić... gdy wchodzę gaśnie światło... właścicielka rzuca przekleństwem... dowiaduję się że takie wyłączenia to ostatnio norma... na dokładkę raz nie ma wody, raz prądu... na szczęście udaje się kupić Nestea... opróżniam butelkę i możemy jechać dalej na Skrzynki gdzie mieliśmy się spotkać :)....
Mijamy kilka znajomych mi miejsc w Ujeździe i Skrzynkach. W tym pierwszym zatrzymujemy się przy młynie... Co prawda budynek jest w dobrym stanie, chyba ktoś w nim nawet mieszka, ale po kole wodnym, a podejrzewam że takie było... nie ma już śladu... reszta drewnianej konstrukcji się rozpada... :(
Jedziemy w kierunku Lubochni... w zasadzie nie do końca mamy sprecyzowany plan, ale co wyjdzie to wyjdzie... Już z daleka widać 2 wieże kościelne, gdy dojeżdżamy w pobliże już wiemy, że do środka nie wejdziemy... Trwa msza... no tak... w końcu mamy niedzielę, tuż obok stoi kramik z zabawkami, pierwsza moja myśl to odpust... ale zostaję uświadomiony, że jednak nie.. to tutaj normalne...
Jedziemy wzdłuż S8 do Czerniewic... myślałem że tam odbijemy na zielony szlak,ale dowiedziałem się od mojej przeuroczej przewodniczki, że zielony oznacza piasek... a w Czerniewicach... czeka na nas starusieńki i zniszczony drewniany kościółek... aż żal patrzeć jak podupada... z daleka jest jeszcze ok. ale gdy podejdzie się bliżej... to już widać, że niektóre deski spróchniały... tu coś się rozpada, tam wyleciało... Aż prosi się by wyciągnąć na niego kasę z UE... Za parę lat może już go nie być... :(
Zawracamy, nieco... znów przy S8... ale może kilometr dalej, może nawet 2... wjeżdżamy w las... na Gierkówkę, asfalcik prowadzący kiedyś do rezydencji Gierka... szkoda, że została zrównana z ziemią..., za to pozostały malownicze stawy na Gaci...
Jest coraz cieplej... dochodzi południe... kierujemy się na Spałę, tam niemiła niespodzianka, trwa jarmark.. ludzi jak "mrówków", zresztą samochodów też. Jazda rowerem jest prawie niemożliwa... przeciskamy się pomiędzy tłumami... kilka razy musimy się zatrzymać... wjeżdżamy na 48.... trochę gnających blaszaków... ale o dziwo nie jest źle... zresztą szybko odbijamy w las... odszukać sosnę na szczudłach... ostatnia próba 2 lata temu zakończyła się brnięciem w pół metrowym śniegu. Tym razem po śniegu nie ma śladu... sosna namierzona... za to odpuszczamy Grotę św. Huberta, chociaż jest na wyciągnięcie ręki...
Podjeżdżamy do Ośrodka sportowego w Spale... z myślą o obiedzie... obiady zaczynają się o 13... trzeba poczekać na recepcjonistkę, ale jest otwarta kawiarnia... korzystamy z tego i zamawiamy sobie po kawie... :)... Możemy siąść pod parasolami, jest nieco chłodniej... zbliża się 13... więc jeszcze raz atakujemy recepcję.. i... dowiadujemy się, że dzisiaj nie będzie możliwości wykupienia obiadu... mają komplet..... wszystko wyliczone dopięte do ostatniego kotleta ;P
Cóż... jest jeszcze młoda godzina... Karolina wspomina coś o pysznym jedzeniu w Ośrodku Chrześcijańskim w Zakościelu... Więc ruszamy, zawracamy do Spały... 48 to droga dla samobójców... lepszą opcją jest droga przez Królową Wolę... W Inowłodziu odbijamy na Zakościele przejeżdżając tuż pod kościołem św. Idziego, zauważam podjazd... ale nie dzisiaj... niedaleko jest ośrodek i bujany most :)
Na terenie ośrodka dowiadujemy się, że obiad już jest... płacimy za niego w recepcji (chyba nie przyzwyczaję się do tego)... i gnamy na stołówkę... w ciągu minuty dostajemy wazę z ogórkowa..., 3-4 minuty później podane zostaje drugie danie... dzban z kompotem i mizeria są na stole... gdy zbliża się 14:00 pojawiają się głodni i spragnieni uczestnicy trwającego (a w zasadzie ledwo co zaczętego) turnusu, śłuchać kilka języków... możemy się tylko domyślać skąd są...
Po sytym jedzeniu pora przejść się po ośrodku... W oczy rzuca cię piękny drewniany budynek... szkoda tylko, że jest lekko zaniedbany, być może starczyło by go tylko odmalować, bo łaty łuszczącej się starej farby straszą...
kilka kroków dalej jest mostek linowy... bujany... huśtany..., niewiele takich konstrukcji jest w Polsce... w zasadzie to kolejny kojarzę w Wiśle... a tutaj niespodzianka... bujana przeprawa na wyspę :)
Tutaj też kończą się plany Posterunkowej... co do wycieczki... pytanie tylko gdzie dalej... docelowo muszę zaleźć się w Opocznie... ale to dopiero przed 20... (o 19:50 ma mnie odebrać pociąg do Katowic)... Więc... cokolwiek byśmy nie wymyślili to trzeba się kierować na południe... Droga 726 jest zamknięta dla ciężarówek i tirów... więc ładujemy się na nią... po drodze mały skok w bok do źródełka przy Pilicy...
Gdy wracamy na 726 na Opoczno... zaskakuje nas DDR-ka... zaskakuje to, ze w Polsce jednak się da zrobić drogę rowerową na której jest asfalt, nie ma dołów, kostki, zasieków... nie przekracza głównej drogi wijąc się raz z lewej, raz z prawej strony....
Na wysokości Dęby Opoczyńskiej czeka nas objazd, wiadukt jest zamknięty... trwa remont... ale mamy okazję przejechać tunelem pod torami :)... Tam Karolinie wypada mapa z mapnika, tylko jak ona to zrobiła (mapa oczywiście), musimy się zatrzymać i wrócić po zgubę... Kierujemy się dalej na Sławno przez Kraśnicę gdzie czeka nas krótki postój przy kościele... przy okazji dowiadujemy się o Zawodach MTB... Chyba nie zazdroszczę zawodnikom tych piasków... ;P
Kościół z zewnątrz wygląda ciekawie, za to prawdziwe skarby znajdują się w środku..., szkoda tylko, że jedynie przez szybę mogliśmy zrobić foty... bo kazalnca jest w kształcie łodzi...
Gdy dojeżdżamy do Sławna robimy małą przerwę w pobliżu centrum (przyznam się, że zaskoczyła mnie ta miejscowość, na mapie wyglądała na zdecydowanie większą), ważne że było zaopatrzenie, potrzebowaliśmy już napojów, potrzebowaliśmy coś zjeść, usiąść na zwykłej ławce... nie na siodełku... które już pewnie nam się odbiło...
Dopiero teraz czuję jak bardzo mnie spaliło słońce, po raz chyba 4-ty w tym roku...
Spoglądamy na zegarki... jest jeszcze trochę czasu... więc... możemy podjechać do Zajączkowa, w pobliże pałacu... przy okazji okazało się, że na mapie jest błąd... i droga prowadzi zupełnie inaczej niż było zaznaczone... dzięki temu zamiast do Zajączkowa na wprost docieramy do Sysek z których odbijamy na Zajączków...
Wyjeżdżamy dokładnie przy Pałacu... jest wielki, zadbany...i... niedostępny... Całość należy do prywatnych właścicieli... nie ma opcji by wejść na jego teren... trudno, ważne że nie niszczeje, nie popada w ruinę...
Tuż obok jest kościół, przy którym również przystajemy, ktoś dowcipny pokrył go ohydną blachą pomalowaną na równie paskudny kolor... Chyba tylko na zdjęciach poddanych obróbce wygląda to w miarę dobrze...
Po kilku minutach przerwy... i analizy mapy postanawiamy pojechać na Grudzień-Kolonię, gdzie i ja i Karolina mamy w miarę prostą drogę... ona do Domu a ja do Opoczna... Gdy stajemy w cieniu przystanku autobusowego... odpalam dla zasady nawigację, wiem, że będę musiał nieco mocniej nacisnąć na pedały by mieć zapas czasu... by mieć pewność, że zdążę na pociąg... dowiaduję się, że do Opoczna, a właściwie do stacji mam około 13.5km :) nie powinno mi to zająć więcej niż 40 minut, ale... po drodze może się wydarzyć wszystko...
Po kilkunastu minutach trzeba się rozstać, każdy jedzie w swoją stronę... to już koniec wycieczki.... może uda się zorganizować kolejną i odwiedzić miejsca gdzie jeszcze nie dotarliśmy?
Ruszam i gnam na Sławno... w którym odbijam w ul Piłsudskiego która ma się zmienić w szuter..., zmienia się... w piaskownicę, myślałem ,że to będzie kawałek więc brnę dalej... O jeździe na cienkich kołach nie ma mowy... tutaj poradziłby sobie jedynie góral na oponach 2.1 cala... Dookoła mnie latają wielki muchy... chyba się cieszą z darmowej wyżerki... Co chwilę któraś na mnie ląduje... gryząc niemiłosiernie... nie zostaję dłużny, ubijam kilkanaście... o jeździe nie ma dalej mowy... więc biegnę... z rowerem u boku... dopiero po 2 km... podłoże jest na tyle ubite że mogę wsiąść na rower i uciec przed morderczym latającym muszym szwadronem.... Dopiero gdy przekraczam 16km/h muchy zostają w tyle.... żyję... umknąłem... Gdy dojeżdżam do asfaltowej drogi... prowadzącej na Prymusową Wolę natykam się na miejscowego rowerzystę który widział mnie w Sławnie.... i dopędził jadąc dookoła... Wiedział, że droga którą jadę to piaskownica... Miałem jechać dalej na wprost... ale nie mam ochoty na kolejną walkę z piaskiem, muchami... po krótkiej konsultacji odbijam na 12kę... i nią docieram w pobliże obwodnicy Opoczna gdzie zjeżdżam na stację Opoczno Południe...
Tam... ludzi co niemiara.... wszyscy czekają na mój pociąg... ruch... jak w Warszawie... ;P
Podjeżdża pociąg... odszukuje mój wagon... szukam przedziału na rowery... nie ma...
Gdy w trakcie jazdy podchodzi konduktor pytam się... czy jest takowy w pociągu... pokazuje mi miejsce gdzie jestem... z informacją że tutaj jest przedział na rowery a tam... moje miejsce na drugim końcu wagonu... TLK... Chyba sobie jaja robią...
No cóż..
Po podróży spędzonej na korytarzu wysiadam w Katowicach... na radarach meteo widziałem, że otaczają miasto deszczowe chmury... wsiadam czym prędzej na rower i gnam do domu... mam max 20 minut...
300m przed domem zaczyna padać... udało się... Teraz potrzebuję kąpieli i idę spać... jutro do pracy... oczywiście na rowerze...
To był kolejny z udanych weekendów spędzonych z Karoliną... było świetnie, znowu odkryłem kilka ciekawych miejsc...w Raju nad Pilicą.... a gdy zobaczyłem ile natłukliśmy km... szok...
Dziękuje Ci Karolu za kolejny wypad... jesteś świetną przewodniczką...i niesamowitą gawędziarą... :) Liczę na kolejne wspólne wypady...
Wyjeżdżam z firmy nieco wcześniej, dzisiaj muszę dotrzeć nieco wcześniej do domu... muszę zrobić kontrolę bagaży... i wieczorem w drogę na drugi "turnus" w Warszawie. Rowera nie będę widział przez ładnych kilak dni... Co prawda brałem pod uwagę by go wziąć do stolicy, ale.... czasu raczej dla niego nie znajdę... To będą długie 4 dni...
Dzisiaj.... jednak jest chwila czasu... może pogoda nie jest idealna..., ponad 30 stopni na starcie... gdy wychodzę na zewnątrz mało się nie rozpływam... Mógłbym jechać szosami... ale... mam trochę czasu w zapasie... a cień i nieco chłodniej będzie w lesie... Odpuszczam... hałdę... nie dzisiaj, więc zostaje objechać ją przez lasek Makoszowski i Makoszowy... i wjechać z drugiej strony na szlak prowadzący na Halembę i dalej na Katowice... Tak też czynię... staram się nie zatrzymywać... mimo wszystko mam w pamięci to, że o 19:40 muszę być na dworcu w Katowicach...
A w lesie duszno, gorąco, jednak drzewa dają trochę cienia...
Gdy dojeżdżam do domu... jestem totalnie przepocony... wszystkie ciuchy lądują w praniu.... .zresztą ja też, prysznic jest mi potrzebny...
Zegar pokazuje 6:26.. gdy jestem już na rowerze.. ruszam... dzisiaj wcześniej, chcę uciec przed skwarem, przed gorącem dnia... Z rama przed wyjazdem sprawdziłem listę kontrolną rzeczy do wzięcia na Tour de Warszawa... Wszystko gotowe... Ruszam, jest przyjemnie ciepło, lekki chłód poranka tylko uprzyjemnia wyjazd.... Drogi puściusieńkie :) Samochodów tyle co kot napłakał... ;P Przez chwilę myślę, by pojechać terenem... jednak nie... będę musiał wcześniej wyjść z pracy, a poniedziałki są pokręcone... zbiera się wszystko co mogło wyjść podczas weekendu... a nie chcę zostawiać niezamkniętych spraw... Dość szybko mijam Kochłowice ;), ścigam się z autobusem 48... a może on się ze mną ściga? Na każdym przystanku musi stanąć, więc z definicji ma przegrane ;p Droga na Wirek również przyjemna..., na Bielszowickiej nie minęło mnie ani jedno auto... :) Zabrze również jakieś dziwnie puste ;) a wyjechałem tylko 30 minut wcześniej... muszę się przestawić... W Gliwicach mały incydent... na ul Kujawskiej... na wysokości ul. Młodego Górnika... Jadę ja, za mną jakaś rowerzystka... z w/w ulicy wyjeżdża za nami ciężarówka... - wywrotka... zaczyna przyspieszać i nieco dalej na łuku wjeżdża na lewy pas... z naprzeciwka jadą samochody, zaczyna odbijać w prawo... na nas... masakra... Naciskam na hamulce... zwalniam, ciężarówka wbija się na prawy pas... Zatrzymuje się na skrzyżowaniu z ul. Reymonta... zatrzymuję się przy szoferce, debil w środku rozmawia przez komórkę... Leci wiązanka... może nawet się zorientował, że mógł zabić..., że niewiele brakowało...
Szkoda słów... chwilę później odbijam w ul Poznańską i Wawelską... muszę się uspokoić...
Do firmy zostały niecałe 4km... niedaleko... jednak na Błogosławionego Czesława niespodzianka... z jednokierunkowej drogi zrobiono 2 kierunkową.... oj... działy się cuda.... gdy ludzie jeździli na pamięć przez tyle lat lewym pasem.... Masakra... Kilak kolejnych dni może być ciekawych w tym miejscu... ale ja tego raczej nie zobaczę... wieczorem uciekam do "Stolycy" ;P
Wyjeżdżam o 17.00... trochę z premedytacją... chciałem by trochę zelżał żar lejący się z nieba.... W planach mam... odnalezienie Barszczu Sosnowskiego... spodziewam się gdzie go znajdę..., w pobliżu Borowej Wsi... zawsze tam był, przy jeziorze/stawie... pewnie jest i dzisiaj... Ostatnio było o nim głośno w TV... porobię zdjęcia i wyślę najwyżej do Gminy niech coś z tym zrobią.... Pamiętam, że w tym miejscu dorastał do 3 metrów... może nawet ciut więcej...
A że po drodze mogę zaliczyć hałdę, wały Kłodnicy :) to droga ta mi pasuje tym bardziej i najważniejsze mam dzisiaj cel :)....
Gdy zbliżam się w okolice Borowej Wsi już z daleka wzdłuż potoku, rzeczki widzę wielkie skupiska tej rośliny.... rozpleniła się strasznie...
Odbijam w kierunku stawu... i tutaj niespodzianka... Gmina już zaczęła likwidację Barszczu.... wycięte w pień jest kilka hektarów... ale dalej widać, że w wielu miejscach jeszcze rośnie... Może podjadę tutaj za jakiś czas sprawdzić jak im poszło... Druga sprawa, to z tego co pamiętam załatwić można ją tylko chemicznie...
Kilka fot i jadę przez Halembę do domu... 27 stopni to nie jest moja ulubiona temperatura do jazdy, chociaż nie narzekam... mogło być gorzej...
To gorzej jest zapowiedziane na weekend... by prognozy się myliły
Znowu wyjeżdżam koło 7:15... masakra jak późno... Gnam szosami... chcę dogonić stracony czas... oczywiście szanse niewielkie, wiatr na szczęście mam w plecy :)... ale to tyle ze wspomagania... Drogowcy dzisiaj zafundowali mi slalom... bo i w Pewnikach, i w Kochłowicach i na Wirku, i dalej w Bielszowicach i Pawłowie muszę wymijać zasieki postawione przez nich zaskakuje mnie chyba najbardziej dzisiaj ścinka na jednej ze ścieżek w lasku Makoszowskim... dziwne że żaden z pracowników nie wspomniał, że zawalili gałęziami całą ścieżkę. W efekcie muszę nieść rower przez około 100m... przedzierając się na azymut... z drugiej strony witają mnie uśmiechy pracowników i komentarze o kolarstwie przełajowym ;P
z parku mam już niedaleko... 6km... ale oczywiście na wiadukcie w Sośnicy również ryją... :) tzn łatają asfalt... :)
Plan na powrót był... - jadę lasem... jednak gdy zobaczyłem rower zmieniłem je... pierwsze co to muszę zaliczyć myjnię... w takim stanie nie da się prowadzić roweru... nawet oliwienie mija się z celem... wszędzie zaschnięte błoto i piach.... więc gam na myjnię przy stacjo BP w Zabrzu, a potem zobaczę co zrobię i którędy pojadę...
2 min. na myjni i szarak znowu przypomina rower, a ja... odbijam do Parku rot. Pileckiego... i tyłami docieram w pobliże Muzeum PRL... w Rudzie Śląskiej... zmieniam kierunek i jadę przez Bielszowice i Wirek wzdłuż potoku Bielszowickiego na Kochłowice... Tam w pobliżu grodziska wyjeżdżam na szosy i już bez kombinowania kieruję się do domu :)
Dość przyjemny ciepły poranek... żegnam się z wiatrówką... pewnie nie będzie potrzebna przez kilka dni... może w końcu zaczęło się lato? Czerwiec był nijaki... , chyba ładniejszy był maj w tym roku... co czeka nas w lipcu? to się okaze, chociaż wstępne zapowiedzi mówią o wielkich upałach w nadchodzący weekend.... Zobaczymy....
Na drogach znowu dzisiaj ruch jak w ulu...., ale wyjeżdżając prawie o 7:15 specjalnie wyboru nie mam, muszę jechać szosami. Za to wiatr zmienił kierunek. Tym razem wieje od wschodu więc do firmy mam cały czas z górki... gorzej będzie na powrocie :)
Do firmy docieram w prawie ekspresowym tempie... gdyby jeszcze na Odrowążów skończyli z DTŚką... było by miło... wahadło nie upraszcza jazdy, a jechanie tam po chodniku nie jest zbyt przyjemne, tym bardziej że wpada się na drogę przecinającą tą drogę... trzeba bardzo zwolnić, bo widoczność w tym miejscu jest zerowa...
16:05... jestem w drodze... dzisiaj wcześniej.. za 3 godziny jestem umówiony... mam co prawda zapas czasu, ale... wolę nie przeginać... w końcu w domu jeszcze coś muszę zrobić...
Jadę jednak przez hałdę na Sośnicy, tyle, że zamiast po wałach Kłodnicy kontynuuję jazdę niebieską rowerówką ,a później czerwoną, aż do Halemby gdzie szybki myk na ul. Piotra Skargi i już jestem w lasach Panewnickich... jadąc ścieżką moją uwagę zwraca grób... wygląda jak nówka... podejrzewam, że przy ostatnich pracach został odnowiony... nie ma żadnej inskrypcji, informacji... po prostu krzyż, kwiaty i drewniana obudowa... I druga sprawa, przecież jeżdżę tędy od kilku lat... czemu wcześniej go nie zauważyłem?
Wiatr z rana zmienił kierunek na północy... w nocy chyba trochę popadało.... gdy ruszam o 7:10... świeci słońce jest pięknie... gdy wjeżdżam na Bałtycką na jej odcinek leśny wita mnie delikatna mgiełka... odwracam się i za mną widżę promienie słoneczne rozpraszające się w niej... coś pięknego muszę stanąć :)
Ale poranek to nie czas na zwiedzanie, podziwianie, trzeba jednak dotrzeć do firmy... chyba zmienił się kierunek wiatru, wydaje mi się, że wieje od północy... przy czym zupełnie to nie przeszkadza, wiec jest słaby :) to dobrze...
Za to dzisiaj drogi zaskakują negatywnie... z jakiegoś powodu ruch na drogach jak przed wakacjami. Coś się stało? Hmmmm