Po wczorajszym małym spotkaniu bikestats-owiczów i późniejszym spotkaniu ze znajomym z francji poranek mam masakryczny. Budzik dzwoni o 5:30, spałem całe 3:30 - przegięcie. Powieki same opadają, jednam muszę się pozbierać, musze pojechać, plan jazdy przez Mikołów spalił na panewce, wyjeżdżam dopiero po 7:00. Późno, na dokładkę alkohol chyba nie do końca się ulotnił, ale to może i lepiej, gdy będę znieczulony. Nie pcham się na główne trasy, jadę opłotkami i lasami, nie spieszy mi się, nogi nie chcą podawać, trudno, może wieczorem będzie lepiej, chociaż patrząc na słupek rtęci nie podejrzewam aby było lepiej. Znowu grubo >30 stopni, ale może chociaż nie zasnę nad kierownicą ;)
Artur Andrus - Duś, duś gołąbki jadą, jadą gości...
Dzień, jak co dzień, plan napięty. W pracy staję w blokach startowych o 16:00 - nie zdarza mi się to prawie nigdy, jednak dzisiaj muszę być o 18:00 na Stargańcu, na spontanicznym spotkaniu BS wywołanym przez Monikę, Tomka i trochę mnie. Zaczęło się tak niewinne, od tego, że Monika nigdy nie była na Stargańcu :), później już poleciało. Dwa dni temu ogłosiłem spęd na blogu i zaczęły się zgłaszać kolejne chętne osoby, do niektórych zapukałem osobiście, obdzwoniłem kilku znajomych niezrzeszonych na BikeStats-ie.
Do Katowic dotarłem w średnim tempie, temperatura dobijała, w cieniu ponad 30 stopni, jadę jedną z krótszych tras, nie mam czasu na to, aby bawić się w podjazdy, chociaż kilka górek i tam zaliczyłem :).
Na chwilę wpadam do domu, szybka kąpiel, przebieram się w coś czystego, zbieram trochę gratów i lecę na Starganiec, jestem lekko spóźniony, docieram na miejsce ok 18:10. Objeżdżam staw i… nikogo nie widzę. Ustawiam się przy głównym wjeździe i czekam, po 20 min dociera silna ekipa z Zagłębia, jedziemy na miejsce spotkania, kilka min. później docierają kolejni bikerzy, tym razem Ślązacy :), Próbujemy chwilę odpocząć, jednak okazuje się, że niektórzy zaginęli w akcji, ruszam z odsieczą, wracam skrótami do Piotrowic i... dzwonię, dowiaduję się, że jednak znaleźli drogę tyle, że nieco inną, standardową przez Zadole i są już prawie na miejscu. Jadę po raz kolejny dzisiaj nad staw ;P. 10 min później jestem już z wszystkimi, można porozmawiać, można w końcu chwilę odpocząć.
Po dłuższej chwili pora ruszyć do lasu po chrust ;), część ekipy pilnuje naszych rumaków, reszta gania po zaroślach. Białogłowy mogą zabrać się za "podniecanie ognia", idzie im to całkiem sprawnie, widać że mają duże doświadczenie ;)
W końcu "nadejszła" długo oczekiwana chwila, możemy zabrać się za pieczenie kiełbasek, a niektórzy podgrzewają camemberty. Dzięki izobronikom imprezka zaczyna się robić coraz bardziej luźna, rozmowy schodzą na nierowerowe tematy, chociaż ta tematyka i tak gdzieś tam cały czas się wplata, zresztą jakby mogło być inaczej :)
Po 21:00 towarzystwo zaczyna powoli się rozjeżdżać, najwytrwalsi jednak zostają, pieką kolejne kiełbaski, zapijając czym tylko się da i rozmawiają, rozmawiają, rozmawiają....
Na zakończenie imprezki przyszła długo oczekiwana pora na zrobienie wspólnej foty, w końcu to chyba pierwsze takie spotkanie w Katowicach, pada propozycja cyklicznych spotkań, może połączenie ich z Masą ?
Około 22:00 pora się zbierać, jest późno, niektórzy mają ponad 40km do domu, (jestem szczęściarzem - mam tylko 6.5km). Ruszamy, chyba najlepiej znam okolice, postanawiam poprowadzić peleton, wraz z Tomkiem narzucamy tempo, po kilku km orientujemy się, że za nami nikogo nie ma.... zatrzymujemy się i czekami, gadamy, znowu czekamy i są, jadą. Ruszamy dalej, tym razem wolniej, w końcu dzień był długi, niektórzy mogą być zmęczeni. Prowadzę Bikestatsowiczów bocznymi drogami, ścieżkami, czasami jest wąsko, czasami stromo, ale wszyscy dają radę, dojeżdżamy do lasu Ochojeckiego, tam chwila na pożegnanie i ruszam do domu.
15 min później już w domu, kolejna kąpiel dzisiaj i lecę na spotkanie ze znajomym który przyleciał z francji na 1 dzień. Jest 23:00 - "Old Timer Garage" (rewelacyjna knajpa w Piotrowicach), na wejście dostaję "Książęce Pszeniczne" - tego mi było trzeba, biorę kolejne, jest mi już dobrze, organizm nawodniony, spotkanie kończymy ok 1:30 (po kilku kolejnych drinkach), biegiem do domu i spać. Budzik ustawiony na 5:30 - mam czas żeby się wyspać :)
Wracając do spotkania, było rewelacyjnie, było pięknie, mam nadzieję, że imprezka stanie się cyklicznia, może uda się ją połączyć z masą i rozruszać to co jest organizowane w Katowicach, w końcu masa nie musi kończyć się w centrum.
Ps. Wieczorem może uda mi się pozbierać pełną listę uczestników i opisać zdjęcie zbiorowe. Na więcej w tej chwili nie mam czasu.
Spotkanie BS na Stargańcu Dla przypomnienia, dzisiaj ok 18:00 zapraszam wszystkich chętnych na małe spotkanie BS. Może pora się w końcu spotkać, poznać w większym gronie? Planowane jest ognisko, napoje i jedzenie najlepiej zabrać ze sobą, do najbliższego sklepu jest ok 6km przez las.
SDM - Z nim będziesz szczęśliwsza
Poranek Kolejny dzień z wczesną pobudką, muszę się przestawić w końcu na witanie wschodu słońca. Pierwszy sygnał o 4:30, ignoruję go, drugi 5 min później, też go ignoruję. Wstaję dopiero o 5:00 i powoli zaczynam się zbierać, śniadanie, przygotowanie roweru. Wyjeżdżam trochę po 6:00. Planuję drogę przez Starganiec, a później się zobaczy. W ciągu 20 min jestem nad stawem, jest pięknie słonecznie, woda cieplutka, więc nie mogło się obyć bez porannej kąpieli. Jestem zachwycony tym miejscem o poranku, jest taka cisza, taki niesamowity spokój, słychać tylko ptaki. Na miejscu pochłaniam kilka nektaryn i ruszam dalej. Jadę nieco na azymut, skręcam w ścieżki którymi jeszcze nie jechałem, zajmuje mi to trochę czasu, w końcu odkrywam drogę prowadzącą przez Jamnę. Już wcześniej wiedziałem, że coś takiego istnieje w lesie, jednak nigdy nie miałem czasu, chęci aby jej poszukać. Tym razem jest inaczej, mogę sobie pobłądzić, mam nieco czasu. Wyjeżdżam w końcu w Halembie, spoglądam na zegarek jest 7:14, chyba pora nieco podkręcić tempo i pojechać standardowym szlakiem. Po drodze specjalnie już nie kombinuję, nie zatrzymuję się, po prostu gnam do Gliwic. Jadę przez Makoszowy tam czeka na mnie 1km podjazd. Pokonuję go na blacie, zresztą całą drogę tak jadę. Nie ma zmiłuj się.
Powrót z pracy nie mógł być normalny, przed południem dzwoni siostra, przyszła rogówka do poskładania, beż żadnej zapowiedzi, tak po porostu przyszła, więc wracając wybieram trasę szybką, prawie standardową. Jedyne co mogę zrobić to naciskać mocniej na pedały, na dokładkę cały czas w mordę wiatr, ale nawet się cieszę, będzie ciężej, będzie bardziej siłowo. Temperatura w końcu daje mi się we znaki, optymalna dla mnie to +10 - +15 - jeździ mi się wtedy najlepiej, ale cóż takie są uroki lata. Nie ma co narzekać, trzeba jechać. Zatrzymuję się na chwilę na hałdzie w Halembie, chwilę focę i lecę dalej, a czas mnie goni.
Budzi się kolejny piękny dzień, gdzieś za chmury nieśmiało przebijają się pierwsze promienie słońca, ulice jeszcze mokre po wczorajszej burzy. Wstaję dość późno o 5:30 - pierwotny plan to Starganiec i terenami do Gliwic, jednak patrząc na pozostałości po wczorajszej nawałnicy zmieniam plany, jadę szosami. Wybieram trasę na której jest kilka górek i mogę się zmęczyć. W Panewnikach jakiś baran mija mnie na milimetry, chyba pora zainstalować kamerkę i podsyłać co ciekawsze sytuacje na Policje. Dalej jest już spokojnie, są wakacje, ruch na ulicy jest wyraźnie mniejszy, nikt się specjalnie nie gorączkuje, nikt nie przegina, nikt nie wymusza pierwszeństwa, nikt nie zajeżdża mi drogi. Mogę się skupić na jeździe i walce z podjazdami, udaje mi się całą trasę przejechać na blacie, chwilami mam kryzys, mam problem, ale się nie poddaję, w Karpaczu nie będzie tak łatwo, nie będzie blatu.
Fot z rana nie robiłem, jakoś nie miałem melodii do tego więc umieszczam fotkę zastępczą nawiązującą do jutrzejszych planów ogniskowych na Stargańcu, do spotkania BS, jeżeli ktoś ma czas i ochotę to oczywiście zapraszam. Jedzenie i napoje trzeba wziąć ze sobą, do najbliższego sklepu jest ok 6km. Ciut więcej jest tu: Spotkanie BS na Stargańcu
Kolejny powrót z Gliwic, miał to być kolejny przejazd przez Chudów, Mikołów itd, jednak w trakcie jazdy już w Makoszowach dostaję sms-a, że od strony Mikołowa nadciąga burza. Zaczynam zmieniać trasę, na maksymalnie krótką, aby jak najszybciej dotrzeć do domu, bardzo nie lubię jak pioruny walą w lesie po drzewach, gdy jadę po jakiejś wąskiej ścieżce, czy gdy jestem na szczycie hałdy. W ciągu ostatnich 2 lat miałem kilka takich przypadków, niefajnie jest być najwyższym punktem w okolicy ;P. Po minięciu Kończyc jadę bezpośrednio na Halembę, a tam już szosą do lasów Panewnickich, mam nadzieję, że uda mi się je minąć. W połowie tego odcinka zrywa się porywisty wiatr, wszystko wokół zaczyna latać, pojawiają się pierwsze krople deszczu, jest nieciekawie. Kilometr dalej zaczyna padać grad. Gradowiny mają ok 1-2cm, walą mi w kask, boli gdy dostaję w ramię, dłonie, czy nogi, na szczęście po kilku min takiej jazdy docieram do wiaty przystanku w Panewnikach, tam się chronię przed tym co ma dopiero nadejść. Pojawiają się coraz cięższe czarne chmury, ulewa wzmaga się, niewiele widać wokół tylko deszcz, grad i wyładowania. Pod wiatą chroni się jeszcze 2 bikerów więc mamy okazję pogadać o rowerach, mamy czas, nikomu się nie spieszy, ale też wszyscy mamy nadzieję, że to letnia burza, która skończy się tak szybko jak się zaczęła. Trwa to jednak jeszcze półgodziny, gdy tylko deszcz zelżał, zbieramy się i każdy jedzie w swoją stronę. Jadę pod prąd rzeki płynącej szosą, chyba po raz pierwszy od roku wjeżdżam na chodnik, tu jest nieco lepiej, wody jakby mniej, ale nawet gdy zostaję opryskany przez mój rower czy przejeżdżający samochód jest to całkiem przyjemne uczucie, woda jest ciepła. Wokół wszystko paruje, zaczyna się robić pięknie, pojawia się słońce.
Poranek piękny, budzik ustawiony na 4:30 lecz nie daję rady wstać, chce mi się spać, z łóżka zwlekam się dopiero ok 5:30, szybkie śniadanie, krótkie przygotowanie się do drogi i... ruszam ok 6:30, pół godziny wcześniej. Mam 30 min więcej na dojazd, rewelacja, wybieram więc trasę terenową przez Starganiec.
Kąpielisko wygląda zupełnie inaczej niż podczas niedzielnej wizyty w tym miejscu, gdzie plaża była "zalana" ludźmi chcącymi wykorzystać pogodę. Nachodzi mnie myśl, może wpakować się do wody? Jednak nie dzisiaj, mam zbyt mało czasu, ale chyba będzie to jeden z punktów dojazdu do Gliwic :)
Dalej lasami dojeżdżam do Halemby, podjeżdżam na małą hałdkę w pobliżu elektrowni, ale radochy z tego sukcesu nie ma, wysokość hałdki to może 10m, ciężko nawet coś zobaczyć z niej, widok zasłaniają drzewa.
Ruszam dalej wjeżdżam na niebieski szlak prowadzący w kierunku Borowej Wsi, tam standardowo rozkopana ul Piaskowa, omijając wykopy trafiam nad staw, byłem tam rok temu i... chyba o nim trochę zapomniałem.
Jest pięknie, masa ptactwa, spokój, cisza, jednak powoli kończy mi się czas i nie mogę skupić się na podziwianiu piękna śląskiej przyrody, musze trafić do pracy, dzisiaj czeka mnie ciężki dzień, ale za kilka godzin znowu na rower. Na tą chwilę na późne popołudnie zapowiedziane są burze, może to pokrzyżować moje plany powrotowe.
Dzisiaj ok 14:00 dostałem potwierdzenie, jadę na Uphill na Śnieżkę, teraz pozostało się do tego przygotować. Jako, że "podjazdowiec" ze mnie żaden, więc pora wdrożyć plan, dzięki któremu wjadę, a nie wejdę na Śnieżkę. Wariant popracowy to droga poprzez Chudów, Bujaków, Mikołów, Zarzecze, Podlesie i Kostuchę. Na większości trasy mam sporo podjazdów, jedne łatwiejsze inne ciężkie i ciągnące się kilometrami, właśnie to mi jest potrzebne. Na dokładkę staram się jechać maksymalnie siłowo. Przez większość trasy z przodu króluje blat z tyłu różnie koronki najczęściej od 11-13, chociaż są chwile gdy muszę odpuścić, czuję kolana, czuję ból. Jednak jak teraz odpuszczę to na Śnieżce umrę. Przez jakiś czas odpuszczam sobie bieganie, bo po pierwsze staw biodrowy jeszcze się odzywa, a po drugie nie chcę się załatwić przed chwilą próby 12 sierpnia. Jadąc na rowerze nie powinienem się przeforsować. Już Kostuchnie spotykam Darka (z którym wczoraj bujałem się po hałdzie), proponuje mi trasę na Lędziny, ale po ponad 40km podjazdów mam dość i jestem głodny, starczy na dzisiaj. Po pożegnaniu coś mnie jednak tknęło, przecież nie mogę skończyć trasy na 45km, do pięćdziesiątki już niedaleko, a może... zaliczyć jeszcze Murcki? W końcu to najwyżej położona dzielnica Katowic, na dokładkę z każdej strony są górki i czeka fajny podjazd od strony dworca PKP w Murckach :) Po krótkim zastanowieniu zaliczyłem, i Murcki, i Giszowiec, i kilka wąskich ścieżek w Ochojeckim lesie. Pięknie było. Jutro myślę, że będzie powtórka.
Planowana na dzisiaj droga, została zmieniona, powody w zasadzie 2, po pierwsze zaspałem, po drugie rano nieco kropiło. Pojechałem standardową trasą, poprzez lasy, spodziewałem się, że będzie trochę błota, jednak to co było przerosło moje oczekiwania. Dojeżdżając do firmy byłem dość dokładnie pokryty błotem, piaskiem i wszystkim co leżało na ścieżkach. Trasa wymusiła na mnie miejscami zmniejszenie prędkości. Jedyny w zasadzie akcent podjazdowy był w Zabrzu Makoszowach - ok 1km podjazdu. Trochę mało, dzisiaj wieczorem jadę przez Chudów i Mikołów, nieco bardziej to przypomina góry.
Czasu dla siebie dzisiaj miałem niewiele, rano sporo zajęć, od południa walka z panelami u siostry i przy okazji z elektryką. Dopiero grubo po 16:00 udaje mi się wsiąść na rower i pojechać na Starganiec na spotkanie z... siostrą i szfagrem ;) Rozmawiamy tam kilkadziesiąt minut i rozstajemy się, oni jadą samochodem do Mikołowa, a ja zmykam w kierunku Ochojca, jadę do qmpla może uda mi się go wyciągnąć na mały wyjazd po okolicy. Darek, to taki mały harpagan rowerowy, mam wrażenie, że urodził się na rowerze. Chcę od niego wyciągnąć jak najwięcej nauki, chcę żeby mnie "przeciorał" po hałdzie i okolicy. Wyjeżdżamy gdzieś po 18:00 i dostałem to co chciałem. Od samego początku narzucił niesamowite tempo, tylko od czasu do czasu schodziliśmy poniżej 30. Jedynie podjazd na hałdę był nieco wolniejszy, na górze byłem już wykończony, on spojrzał na mnie tylko oz góry i powiedział, sam chciałeś. ;) I miał rację, sam tego chcę, bez ciężkiej pracy nie osiągnę sukcesu, nie pokonam Śnieżki. Dalsza część trasy równie urozmaicona, sporo podjazdów ale i sporo zjazdów z różnym stopniem trudności. Już w domu czuję, że żyję, czuję, że to jest to, pomimo tego iż sam "trening" trwał około godziny jestem przepocony, sponiewierany, ale nie wykończony.
Przy okazji na hałdzie złapałem pierwszą panę na Manfredzie, a wieczorem czeka mnie regulacja zmieniarek. Kierownica i mostek są zamontowane już niżej, ale chyba wrócę do prostej kierownicy, będzie nieco niżej.