A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój..
Kolejny powrót z Gliwic, miał to być kolejny przejazd przez Chudów, Mikołów itd, jednak w trakcie jazdy już w Makoszowach dostaję sms-a, że od strony Mikołowa nadciąga burza. Zaczynam zmieniać trasę, na maksymalnie krótką, aby jak najszybciej dotrzeć do domu, bardzo nie lubię jak pioruny walą w lesie po drzewach, gdy jadę po jakiejś wąskiej ścieżce, czy gdy jestem na szczycie hałdy. W ciągu ostatnich 2 lat miałem kilka takich przypadków, niefajnie jest być najwyższym punktem w okolicy ;P. Po minięciu Kończyc jadę bezpośrednio na Halembę, a tam już szosą do lasów Panewnickich, mam nadzieję, że uda mi się je minąć. W połowie tego odcinka zrywa się porywisty wiatr, wszystko wokół zaczyna latać, pojawiają się pierwsze krople deszczu, jest nieciekawie. Kilometr dalej zaczyna padać grad. Gradowiny mają ok 1-2cm, walą mi w kask, boli gdy dostaję w ramię, dłonie, czy nogi, na szczęście po kilku min takiej jazdy docieram do wiaty przystanku w Panewnikach, tam się chronię przed tym co ma dopiero nadejść. Pojawiają się coraz cięższe czarne chmury, ulewa wzmaga się, niewiele widać wokół tylko deszcz, grad i wyładowania. Pod wiatą chroni się jeszcze 2 bikerów więc mamy okazję pogadać o rowerach, mamy czas, nikomu się nie spieszy, ale też wszyscy mamy nadzieję, że to letnia burza, która skończy się tak szybko jak się zaczęła. Trwa to jednak jeszcze półgodziny, gdy tylko deszcz zelżał, zbieramy się i każdy jedzie w swoją stronę. Jadę pod prąd rzeki płynącej szosą, chyba po raz pierwszy od roku wjeżdżam na chodnik, tu jest nieco lepiej, wody jakby mniej, ale nawet gdy zostaję opryskany przez mój rower czy przejeżdżający samochód jest to całkiem przyjemne uczucie, woda jest ciepła. Wokół wszystko paruje, zaczyna się robić pięknie, pojawia się słońce.
Po burzy zawsze wychodzi słońce© amiga
a po nocy przychodzi dzień a po burzy spokój© amiga