Środa, poranek, leje, masakra, ale ubieram się i wyejeżdżam przed czasem jest 6:50. Niby jestem ubrany we wdzianko przeciwdeszczowe, ale chyba producent nie przewidział ich na 30km jazdy w ulewie. W firmie nie było na mnie suchej nitki. Po raz chyba drugi jak długo tu pracuję wlazłem w całości pod prysznic i dopiero tam mogłem ściągnąć łachy. Klapnęły o kafelki i tyle. Mam nadzieję że przynajmniej częściowo wyschną do wieczora.
Ps. Fota zastępcza, ale nie miało sensu zatrzymywanie się :)
Powrót klasycznie dość późno. Pogoda dżdżysta, czasami świeci słońce, jednak przez większość trasy leje, na dokładkę wieje z niewłaściwego kierunku, przywykłem ostatnio do tego. Po powrocie wszystko nadawało się do prania, w zasadzie rower też powinien zostać umyty, ale nie chce mi się, samo odpadnie.
Bieganie dzisiaj odpuszczam, nie chcę przegiąć na początek, niech się organizm przyzwyczai do wysiłku. W firmie załatwiłem sobie kartę multi-sport więc dojdzie jeszcze basen i siłownia od lipca ;). Najwyższy czas podnieść się i zacząć realizować wszystkie plany, boję się, że obudził się we mnie potwór. Z grubsza mam określony plan działania na najbliższe 5 lat, ale to nie pierwszy taki w moim życiu, zawsze były realizowane i kończone z sukcesem.
W końcu pogoda nieco się poprawiła, jest nieco cieplej, trochę bardziej sucho, w lesie jedynie sporo błota i wody. Po wczorajszym bieganiu zero zakwasów ;), co nie zmienia faktu że czuję to w nogach. W drodze katuję się dalej Nightwish-em - Imaginaerum, chyba nauczę się tych tekstów na pamięć. Do posłuchania jeden z utworów z tej płyty - ponad 13min. ale warto.
Nightwish - A song of myself
Wyjątkowo na dole wpisu umieszczam tekst tej piosenki. Warto posłuchać ,poczytać, pomyśleć.
The nightingale is still locked in the cage The deep breath I took still poisons my lungs An old oak sheltering me from the blue Sun bathing on its dead frozen leaves
A catnap in the ghost town of my heart She dreams of storytime and the river ghosts Of mermaids, of Whitman`s and the Ride Raving harlequins, gigantic toys
A song of me a song in need Of a courageous symphony A verse of me a verse in need Of a pure-heart singing me to peace
All that great heart lying still and slowly dying All that great heart lying still on an angelwing
All that great heart lying still In silent suffering Smiling like a clown until the show has come to an end What is left for encore Is the same old Dead Boy`s song Sung in silence All that great heart lying still and slowly dying All that great heart lying still on an angelwing
A midnight flight into Covington Woods A princess and a panther by my side These are Territories I live for I`d still give my everything to love you more
(repeat br.+ch.)
3. Piano Black
A silent symphony A hollow opus #1,2,3
Sometimes the sky is piano black Piano black over cleansing waters
Resting pipes, verse of bore Rusting keys without a door
Sometimes the within is piano black Piano black over cleansing waters
All that great heart lying still and slowly dying All that great heart lying still on an angelwing
4. Love
I see a slow, simple youngster by a busy street, with a begging bowl in his shaking hand. Trying to smile but hurting infinitely. Nobody notices. I do, but walk by.
An old man gets naked and kisses a model-doll in his attic. It`s half-light and he`s in tears. When he finally comes his eyes are cascading.
I see a beaten dog in a pungent alley. He tries to bite me. All pride has left his wild drooling eyes. I wish I had my leg to spare.
A mother visits her son, smiles to him through the bars. She`s never loved him more.
An obese girl enters an elevator with me. All dressed up fancy, a green butterfly on her neck. Terribly sweet perfume deafens me. She`s going to dinner alone. That makes her even more beautiful.
I see a model`s face on a brick wall. A statue of porcelain perfection beside a violent city kill. A city that worships flesh.
The 1st thing I ever heard was a wandering man telling his story It was you, the grass under my bare feet The campfire in the dead of the night The heavenly black of sky and sea
It was us Roaming the rainy roads, combing the gilded beaches Waking up to a new gallery of wonders every morn Bathing in places no-one`s seen before Shipwrecked on some matt-painted island Clad in nothing but the surf - beauty`s finest robe
Beyond all mortality we are, swinging in the breath of nature In early air of the dawn of life A sight to silence the heavens
I want to travel where life travels, following its permanent lead Where the air tastes like snow music Where grass smells like fresh-born Eden I would pass no man, no stranger, no tragedy or rapture I would bathe in a world of sensation Love, Goodness, and Simplicity ( While violated and imprisoned by technology )
The thought of my family`s graves was the only moment I used to experience true love That love remains infinite, as I`ll never be the man my father is
How can you "just be yourself" when you don`t know who you are? Stop saying "I know how you feel" How could anyone know how another feels?
Who am I to judge a priest, beggar, whore, politician, wrongdoer? I am, you are, all of them already
Dear child, stop working, go play Forget every rule There`s no fear in a dream
"Is there a village inside this snowflake?" - a child asked me "What`s the color of our lullaby?"
I`ve never been so close to truth as then I touched its silver lining
Death is the winner in any war Nothing noble in dying for your religion For your country For ideology, for faith For another man, yes
Paper is dead without words Ink idle without a poem All the world dead without stories Without love and disarming beauty
Careless realism costs souls
Ever seen the Lord smile? All the care for the world made Beautiful a sad man? Why do we still carry a device of torture around our necks? Oh, how rotten your pre-apocalypse is All you bible-black fools living over nightmare ground
I see all those empty cradles and wonder If man will ever change
I, too, wish to be a decent manboy but all I am Is smoke and mirrors Still given everything, may I be deserving
And there forever remains that change from G to Em
Tłumaczenie to jest tu: www.tekstowo.pl trzeba kliknąć na link "pokaż tłumaczenie" znajdujący się po prawej stronie tekstu angielskiego.
Powrót do domu tą samą trasą co poranna, więc nie ma sensu się rozpisywać. Pogoda nijaka, w kilku miejscach na trasie dorwał mnie deszcz, w lesie błotniście, wodniście, ale już mi to nie przeszkadzało, mogłem się wytarzać w błocie i tak by nikt nie zauważył różnicy ;P
Poranek chłodny, mokry, chwilami wietrzny. Trasa standardowa częściowo po lesie, częściowo po bocznych szosach, więc jak zwykle przyjemnie, jedynie błota i kałuż wszędzie pełno, trzeba było uważać. Do firmy przyjechałem usmarowany od stóp do głowy, ale już się chyba przyzwyczaili do takiego widoku. Czerwiec coś mnie nie rozpieszcza rowerowo, mało jeżdżę, muszę to nieco podgonić, zwiększyć ilość pokonywanych kilometrów :)
Kolejny piękny weekendowy dzień, może nie idealny, gdzieś wysoko nad nami krążą ciemne deszczowe chmury. Z Darkiem, Anetką, Wiktorem i Igorem wyruszamy ok 9:15 z Helenki, na miejsce spotkania pod Zabrzańskim Muzeum Górnictwa. Dzisiaj czeka nas wycieczka rowerowa organizowana "Na kole ku familokom". Zapowiada się ciekawie, odwiedzić mamy cztery rózne osiedla w zabrzu. Pod Muzeum spotykamy Yoasię.
Punkt pierwszy wycieczki to Kolonia B na Zaborzu, dziwne miejsce, wygląda jakby Bóg o nim zapomniał, jest to jedna z tych dzielnic gdzie po zmroku nie należy się zapuszczać, co nie zmienia faktu, że historia tego miejsca robi wrażenie.
Kilkanaście min później ruszamy do chyba najciekawszego miejsca w Zabrzu - Zandki. Byłem tam w zeszłym roku, ale tym razem czekał na nas/na mnie genialny przewodnik Dariusz Waleriański, opowiadający niesamowite historie o tym miejscu. Na pierwszy ogień idzie opowieść o stalowym domu,
Jednak nieopodal jest coś znacznie ciekawszego, kirkut, zachowany prawie w stanie idealnym, każda wizyta w tym miejscy jest ciekawym doświadczeniem i niesamowitym przeżyciem. Zresztą zdjęcia niech mówią same za siebie.
Pogoda zaczyna się nieco psuć, zaczyna padać deszcz, część współuczestników rezygnuje z wycieczki, jednak nie my. Jedziemy dalej tym razem na os. Borsig w Biskupicach. Stajemy przy niepozornym budynku, jednak w środku odkrywamy coś niesamowitego kapliczkę ewangelicką, zapomnianą, opuszczona, ale na szczęście odkrytą ponownie, jest szansa na jej uratowanie, na to, że nikt nie przerobi jej na magazyn.
W kapliczce kolejne opowieści o ty miejscu i całym osiedlu.
Czas leci nieubłaganie i ruszamy do ostatniego miejsca postoju Osiedle Ballestrema w Rokitnicy. Niesamowicie piękne miejsce, piękne zadbane domy, każdy inny, żadnych sztampowych rozwiązań.
Na koniec przewodnicy informują nas o jeszcze jednaj atrakcji w Rokitnicy - tulipanowcach rosnących w pobliżu tutejszej leśniczówki. Nie jest to niestety kolejny punkt wycieczki, ruszamy więc sami. W zasadzie w piątkę, gdyż Yoasia opuszcza nas nieco wcześniej.
Wracamy na Helenkę, chwila odpoczynku i niestety musze ruszać w drogę powrotną do Katowic. Wyruszam po 17:00.
Ps. Przepraszam za tak lakoniczny opis, ale czasu mam niewiele najego uzupełnienie. Może go kiedyś poprawię ?
Było rewelacyjnie, dziękuję wszystkim uczestnikom, bez nichto już nie było by to..
I ciekawoska, zanim skończyliśmy zwiedzanie to już zostały umieszczone zdjęcia w Głosie Zabrza. Jestem na pierwszym z nich. Ciekawe czy w wersji drukowanej też będę na Pole Position ;P
A do posłuchania Apocalyptica - The Life Burns Tour
Jest piątek rano, 5:30, jednak dzisiaj jest inaczej, mam dzień wolny, mam czas żeby gdzieś pojeździć na rowerze, najlepiej z kimś, brakowało mi tego ostatnio. Kilka ciężkich tygodni odcisnęło na mnie swoje piętno, ale dziś mnie to nie obchodzi, umówiłem się z Darkiem na wyprawę do Rud Raciborskich. Warunek jeden musimy wrócić na 16:00 - w końcu mecz to mecz ;P siła wyższa.
Zdzwaniamy się wcześnie z rana i umawiamy się gdzieś po drodze, miejsce spotkania wypadło na hałdzie w Makoszowach, tam pochylamy się nad mapą i ustalamy wstępny plan wycieczki. Ile się da tyle będziemy jechać w terenie, jednak wykonanie planu to już zupełnie inna sprawa ;)
W każdym bądź razie pierwsza część trasy to dojazd do Chudowa, pod zamkiem wyjątkowo pusto, jakoś tak dziwnie, z drugiej strony po raz pierwszy od kilku lat mam zamek bez wszędobylskich turystów ;)
Czarną rowerówką dojeżdżamy do Gierałtowic, a chwilę później pod Knurów, mieliśmy znaleźć się na czerwonym szlaku jednak gdzieś przegapiliśmy zjazd i robimy kółko wokół stawu.
Po kilkunastu minutach trafiamy na zgubiony wcześniej czerwony szlak, którym dojeżdżamy do nowo wybudowanej A1, teraz pora odbić na Szczygłowice, wg mapy powinniśmy jechać, żółtym szlakiem, jednak jakiś "artysta" postanowił uprzyjemnić nam jazdę oznaczając trasę naprzemiennie na żółto, niebiesko i czerwono. Może powinni ten szlak nazwać tęczowym ?
W Szczygłowicach robimy krótką przerwą, trzeba uzupełnić zapasy energii. Przeglądamy mapy i chwilę później ruszamy na Wilczą, gdzie mamy wjechać na kolejny szlak rowerowy prowadzący do Ochojca pod Rybnikiem, jednak coś poszło nie tak i ładujemy się na mocno zarośniętą polną ścieżką, wysoka trawa uprzyjemnia nam drogę, tym bardziej, że cały czas jest pod górkę ;P, za to widoki zapierają dech w piersi. Warto było zgubić drogę :).
W okolicach Ochojca wjeżdżamy się na żółty szlak, głównie dlatego, że był dobrze oznakowany, jednak zamiast w Rudach Raciborskich wyjeżdżamy przy Zbiorniku Rybnickim. W zasadzie nie ma co narzekać, bo rozszerzona wersja dzisiejszego planu zakładała dojazd w to miejsce.
Trochę fot i pora ruszać dalej, niestety czas nie pozwala na dłuższy odpoczynek. Do rozpoczęcia Euro zostało nam ok 4 godzin. Wracamy na trasę i czarnym szlakiem docieramy w końcu do Rud Raciborskich, pierwszy postój na stacji kolejki wąskotorowej. Lubię to miejsce, lubię kolej, w zasadzie był to nasz główny cel podróży.
W końcu udaje mi się ustrzelić obiecanego kiedyś żubrzyka :)
Pora ruszać w drogę powrotną. Opłotkami docieramy wpierw do Tworoga Małego, dalej Trachy, przy wsiowym sklepie robimy kolejną przerwę, koniecznie muszę uzupełnić poziom płynów, czuję już lekkie odwodnienie, Darek dość dziwnie na mnie patrzy jak rozwiązuję problem 1.5 litrowej butelki wody mineralnej ;P W końcu nie muszę jej wozić z zawartością. Spoglądamy na zegarki i trzeba ruszać dalej, jedziemy przez Sośnicowice, Łany Wielkie, tam odbijamy na rowerówkę prowadzącą do Gliwic.
Chwila przerwy przy palmiarni i pędzimy bocznymi ścieżkami na Helenkę, dojeżdżamy przed czasem. Otwarcie dopiero na kilkadziesiąt minut, mamy czas, żeby się przebrać, umyć, coś zjeść i zasiąść w zacnym gronie przed TV.
Dzisiaj krótki wypad po okolicy. Trafiło na Paprocany w Tychach, po wczorajszych i przedwczorajszych manewrach z buta, dzisiaj zdecydowałem się na samotny rajd po okolicy. Kocham jazdę na rowerze, planowałem rowerowy wypad do Wisły, jednak z różnych powodów nie miał on szansy powodzenia. Wybrałem więc trasę prostą na Tychy-Paprocany. Wieczorem byłem umówiony na grilla, więc czasu nie było zbyt wiele. Droga raczej standarciak, po wczorajszych zakwasach jedyna słuszna, tzn. nieskomplikowana, żadnych wielkich podjazdów po drodze.
O bieganiu chwilowo nie ma mowy, za duże zakwasy, ale dam radę, pewnie już w Niedzielę.