Wpisy archiwalne w kategorii

Rajdy/Maratony

Dystans całkowity:5321.92 km (w terenie 2034.00 km; 38.22%)
Czas w ruchu:326:41
Średnia prędkość:16.29 km/h
Maksymalna prędkość:63.76 km/h
Suma podjazdów:43995 m
Maks. tętno maksymalne:228 (123 %)
Maks. tętno średnie:141 (76 %)
Suma kalorii:273139 kcal
Liczba aktywności:58
Średnio na aktywność:91.76 km i 5h 37m
Więcej statystyk

BikeOrient – Wzniesienia Łódzkie - EBT( Debiut )

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(6)
Zagubiłem się w mieście - Kazik




Trochę po godzinie 9:00 dojeżdżamy do bazy RNO – BikeOrient :) znajdującego się w Ośrodku Edukacji Ekologicznej w Lesie Łagiewnickim. Mamy „sporo czasu” do odprawy jest grubo ponad godzina.
Startuje nas trójka Darek, Andrzej i oczywiści „Mła”, jednak tym razem jest nieco inaczej, startujemy jako Etisoft Bike Team. Firma w której pracujemy zauważyła nasze poczynania i postanowiła nas wspomóc w zmaganiach. Całość krystalizowała się kilka miesięcy, ale w końcu możemy wystartować jako EBT :)

Sprawdzenie sprzętu © amiga


Na parkingu pierwsze zaskoczenie, kilku uczestników rozpoznaje logotyp, nazwę i wie czym się zajmujemy. Gdy minął pierwszy szok, wymieniamy kilka zdać i czujemy, że to co robimy, to, że reprezentujemy firmę ma sens :)

Pogoda jeszcze dopisuje © amiga


Wróćmy do rajdu
Trwają przygotowania rowerów, schodzi nam na tym około godzina. Kilkanaście minut przed startem postanawiamy na chwilę wjechać w las, sprawdzić sprzęt, rozruszać się, rozgrzać...
Pogoda dopisuje, nad nami błękitne niebo, gdzieniegdzie usiane białymi chmurkami, świeci słońce, jest ciepło. Jednak wszystkie prognozy wskazują iż za kilka godzin nie będzie tak ładnie, pogoda ma się załamać,

Chwila oczekiwania na odprawę.... © amiga


Pora zakończyć szybki rozjazd i dotrzeć do bazy. Za chwilę ma się rozpocząć „ceremionia” odprawy oraz rozdanie map. Wszystko przebiega dość sprawnie. Andrzej wyrusza samotnie na walkę z trasą, z nawigacją, a ja z Darkiem zabieramy się za wstępne rozrysowanie plany trasy, zaznaczamy kilka punktów zostawiając dalsze decyzje na później, zemści się to na nas później.

Przyjechalo trochę bikerów © amiga


Odprawa techniczna © amiga



Mapy - jeszcze dziewicze © amiga


Ruszamy w teren, na pierwszy ogień idzie
PK10 – ogrodzenie
Mapa lasu Łagiewnickiego ma skalę 1:15000 ciężko się przyzwyczaić do takiej skali, gdzie 1,5km to aż 10 cm, „przejazd mapy” w poprzek zajmuje nie więcej niż 6-7 minut.
Za to w samym lesie świetnie oznaczony zielony szlak, rowerówki itd, do punktu docieramy w kilka minut, nawet nieco go przejeżdżamy, na szczęście dość szybko naprawiamy błąd i możemy jechać dalej do

PK4 – róg ogrodzenia
Całość pokonujemy szosami, najlepszy możliwy wybór, mijamy pałać Hainzla, kościół św. Antoniego i klasztor franciszkanów. Z daleka widać lampion i kręconcych się w pobliżu rowerzystów :), nie ma się specjalnie nad czym zastanawiać, zresztą czasu na zwiedzania okolicy też nie mamy, w końcu to zawody, a nie wycieczka krajoznawcza, na tą pewnie też przyjdzie kiedyś czas. Podbijamy karty i ruszamy na pobliski

PK1 - szczyt wzniesienia
którym okazuje się Ruska Góra, w końcu musimy się zmierzyć z podjazdem w terenie, bez problemów docieramy na miejsce odbijamy się i ruszamy dalej leśnymi ścieżkami szukać

PK8 – skrzyżowanie dróg
Większość trasy pokonujemy niebieskim szlakiem napoleońskim, a kawałek dalej kilkaset metrów leśną rowerówką, Nawigacja banalna, bezbłędnie zaliczamy kolejny punkt, a przy okazji jest szansa na uzupełnienie energii, miejsce okazuje się punktem żywieniowym. Posilamy się, uzupełniamy elektrolity i musimy dorysować kawałek trasy, nasze wcześniejsze malunki kończą się na tym punkcie. Rozrysowujemy kolejny fragment trasy, Jedziemy na

PK15 – zagajnik
W ciągu kilku minut jesteśmy na miejscu, nie zastanawiamy się wiele, podbijamy karty i.... Darek zauważa, że zamiast na PK13 lepiej będzie zaliczyć wcześniej

PK7 – szczyt wzniesienia
Późniejszy powrót do tego punktu kosztowałby mas zbyt wiele czasu, więc lepiej zaliczyć go od razu, kolejne miejsce szybko odnalezione, jednak wjeżdżając czuję że coś jest nie tak z rowerem, na zakrętach strasznie pływa, widzę że zeszło powietrze z dołu opony. Ech..., chwila postoju, zmieniam dętkę, Darek w tym czasie poprawia mapnik. Tracimy ok 10 minut.
Gdy wszystko jest ok możemy ruszyć dalej, tym razem zabieramy się za resztę punktów na drugiej mapie. Pora pojechać na PK13. Jadąc jednak sosami zjeżdżamy popełniamy błąd w nawigacji, przejeżdżamy drogę w którą mieliśmy skręcić i zamiast na PK13 docieramy do drogi nr 14, z mapy wynika, że musimy skręcić w lewo i podjechać ok 3km. Co prawie czynimy i skręcamy w... te drugie lewo więc zamiast zbliżyć się do poszukiwanego punktu oddaliliśmy się jeszcze bardziej. Przyglądamy się mapie i.... najlepszym wyborem w tym przypadku będzie

PK16 – cmentarz
bocznymi drogami docieramy w pobliże punktu, zagadujemy autochtona o położenie cmentarza, i.... zostajemy zdrowo zrugani za wcześniej przejeżdżających tędy bikerów, okazuje się, że wszyscy jeżdżą na przełaj prze prywatną łąkę, a później pole, nie chcemy podsycać agresji rozmawiamy z nimi krótko, właściciele uspokajają się i sami wskazują nam położenie cmentarza ewangielickiego,

Cmentarz ewangielicki © amiga
w zasadzie tego co po nim zostało. Podbijamy karty i pora na



PK14 – szczyt wzniesienia
Bardzo szybko odnajdujemy do i nie zastanawiając się wiele ruszamy dalej odszukać

PK17 – ruiny budynku
to najdalej wysunięty na wschód PK, zaliczając go od tej chwili będziemy powoli wracać do bazy, w zasadzie to jesteśmy w połowie dystansu do pokonania :), jadąc po terenie prawie przegapiłem ten punkt, na szczęście pierwszy nawigator czuwa i zwraca moją uwagę na ruinę, chyba raczej resztki fundamentów budynku. Ponownie podbijamy karty i pora ruszyć do

pewnie kawałek dalej stoi policja z suszarką © amiga


PK20 -zagajnik
na mapie zaznaczona jest ścieżka i obok widać, że będzie w pobliżu budowana droga, ruszamy i... trafiamy na plac budowy fragmentu A1, na szczycie wzniesienia widać pracująca koparkę, ale my nie damy rady? Wjeżdżamy na rozkopany teren i... obydwoje mamy dość dziwne wrażenie, w jednaj chwili czujemy jak zapadają się koła, rowerem jedzie się jakby opony kręciły się w kilkucentymetrowym budyniu, dziwne uczucie.... jedyne w swoim rodzaju, ciężki podjazd, ale... zjazd również nie należy do super szybkich. Chwilę później docieramy do drogi asfaltowej...., na której jest niewiele asfaltu,to nie pierwsze takie miejsca, ale też nie ostatnie na naszej trasie, mam wrażenie że to dość charakterystyczny motyw w tym regionie. Odbijamy w dróżkę polną i szybciutko zaliczamy kolejny PK :). Przyszła pora na

PK19 – skrzyżowanie dróg
Mijamy dworek w Starych Skoszewach, kawałek dalej na wzniesieniu mijamy kościół Wniebowzięcia NMP i św Barbary po czym skręcamy na zielony szlaka po przecięciu szosy wjeżdżamy na łódzki szlak konny (pamiętam je z jury kr-cz), jednak ten jest całkiem przyjemy, prawie jak polna autostrada. Punkt znajduje się przy krzyżu. Chwila na podbicie kart i kolej na

PK18 – szczyt wzniesienia
kolejny kawałek trasy nad którym nie ma się co specjalnie zastawiać, większość o szosach, do Pk docieramy w ekspresowym tempie., z jego odnalezieniem też nie ma większego problemu. Pora na kolejny

PK13 – mała żwirownia
podchodzimy do tego PK po raz drugi. Pora naprawić wcześniejszy błąd w nawigacji. Droga prowadzi częściowo lasem z niesamowitym zjazdem na którym osiągamy chyba najwyższą prędkość :), tyle, że zniszczony asfalt, a później kamienie zmuszają nas do nieco ostrożniejszej jazdy. Ponownie docieramy do drogi 14, przejazd od szosą i kawałek dalej mamy skręcić w teren. Mama jest dość dokładna jednak udaje nam się, źle wjechać i... zamiast zjechać kilkaset metrów w dół i wbić się w kolejną ścieżkę która doprowadziła by nas na PK, postanawiamy kontynuować wspinaczkę i wjechać przecinkę najeżdżając punkt z drugiej strony. Oj... okazuje się to jedną z najgorszych decyzji, tracimy się w terenie, nie jesteśmy w stanie ustalić swojej pozycji, trochę kręcimy się w kółko... w końcu decyzja zjeżdżamy do pobliskiej drogi do przystanku PKS- który jest charakterystyczny i ponownie najedziemy na PK tym razem odmierzając drogę. Masakra, okazuje się że w zasadzie przejechaliśmy koło tego miejsca wcześniej może w odległości 100-150m. Straciliśmy niepotrzebnie ponad 40minut. Mamy nauczkę na przyszłość. Od jakiegoś czasu zaczął padać też deszcz, robi się nieprzyjemnie, jest chłodno.

mała żwirownia.... (jak dla mnie to dziura w ziemi) © amiga


Skoro Pk jest już zaliczony pora wrócić na pierwszą mapę do lasu Łagiewnickiego zaliczyć brakujące 8 PK. Kierujemy się na

PK3 – skraj lasu
Zaczyna czuć zmęczenie, ale nie te fizyczne, zaczyna popełniać błędy w nawigacji, dobrze że mam bardziej doświadczonego kompana, w odpowiednim momencie zwraca mi uwagę, że pora na wjazd w teren aby odszukać punkt. Niebieski szlak jest rewelacyjnie oznaczony i nie mamy roblemu z dotarciem na miejsce. Karty podbite i jedziemy na

PK11 – nasyp
umieszczony jest przy jednej z leśnych ścieżek, lampion jest widoczny z daleka, odnajdujemy go bardzo szybko. I kawałek dalej czeka na nas kolejny

PK9 – szczyt wzniesienia
docieramy na miejsce w niespełna 2 może 3 minuty, punkty w lesie Łagiewnickim są rozłożone blisko siebie, w charakterystycznych miejscach widocznych z daleka, przynajmniej tak nam się jeszcze wydaje. Podbijamy karty i pora na

PK 16 – szczyt góry
szczytem okazuje się „Rogowska Góra (śmieciowa)”, sam bym tego nie nazwał górą, ale jest kawałek podjazdu a w zasadzie podejścia, bo na szczyt prowadzą 3 ścieżki, w lewo, w prawo i centralnie środkiem, jako, że nie znamy tego miejsca wybieramy środkową, ścianka jest stroma i nie ma mowy o podjeździe, już na szczycie widać, że najlepszą opcją była ścieżka lewa, dość łagodna okalająca „górę”. Poszło szybko. Pozostały do zaliczenia już tylko 3 PK.

Widok z Rogowskiej Góry (śmieciowej) © amiga


Ruszamy na ten wysunięty najdalej na południowy-wschód

PK2 – skraj lasu
tym razem mamy do pokonania ok 3km rogi na wprost, na miejscu opis i oznaczenie okazuje się nieco mylące, 2 razy podchodzimy do tego PK. I w końcu z wykorzystaniem linijki udaje się je odnaleźć. Pozostał powrót do szosy niedaleko mety i odszukanie

PK5 – szczyt wzniesienia
kolejny szczyt, znowu las, jednak tym razem jest jakoś inaczej, o ile wcześniej wszystkie ścieżku i drogi rowerowe było dobrze oznaczone to tym razem nie ma nic. Nie ma oznaczenia które powinno być – czerwona ścieżka rowerowa. Jeździmy w pobliżu miejsca gdzie spodziewamy się PK i nic, robimy kółeczko i wracamy do drogi, w ruch idzie ponownie linijka, odmierzmy dokładnie kolejne metry i … punktu nie ma, czas leci, do zamknięcia mety pozostało tylko kilkanaście minut, a my jesteśmy jeszcze w lesie, w końcu decyzja, punkt powinien być tam jedziemy offroad na azymut i... trafiamy na PK. Okazuje się, że była nawet ścieżka, tyle, że odchodziła nieco w innym miejscu niż się spodziewaliśmy, była wąska i przykryta grubą warstwą zeszłorocznych liści....
Do zaliczenia pozostał już tylko PK12 – paśnik – to punt którego nie zauważyliśmy wcześniej, a który właśnie się mści... mamy może 10 min. Odpuszczamy, lepiej jednak dotrzeć do mety przed czasem z jednym brakującym PK niż z kompletem o czasie. Jedziemy na metę – trudna, ale jedyna słuszna decyzja. Na miejscu spotykamy się z Andrzejem, czeka na nas ponad godzinę, ech... to efekt 2 błędów – Pk13 * 2 i PK5. Trudno.

ogłoszenie wyników © amiga


Czekamy chwilę na ogłoszenie wyników, w międzyczasie jakaś kiełbaska, herbatka, kilka wymienionych z innymi zawodnikami zdań.
Dekoracja przebiega dość sprawnie, pozostało się pożegnać i ruszyć w drogę powrotną. Zaczynamy tez odczuwać zmęczenie, chłód... Pakujemy rowery i pora wrócić do Zabrza...

Jak na pierwszy występ to wyszło nieźle, kolejne RNO pokaże na co nas stać, a to już w przyszły weekend. Nie będzie lekko.

Na szczęście nie byli potrzebni © amiga


Tropiciel 9

Sobota, 24 listopada 2012 · Komentarze(7)

Rammstein ("Das Model")

Wraz z Darkiem i Wiktorem jedziemy na rajd przygodowy w Twardogórze – Tropiciel 9.
Jesteśmy kilka km przed punktem zbiórki - Twardogórą, ale już w lasach widzimy błądzące światełka, piesi ruszyli, trzeba uważać, Raz drogę przebiega nam lis, chwilę później sarna, biedne zwierzęta, nie wiedzą co się dzieje, ewakuują się z lasu, na drodze czują się bezpieczniej.

Brama bazy.. © amiga



Dojeżdżamy na do punktu T9 (Tropiciel 9). Mamy spooooro czasu…, możemy na spokojnie rozejrzeć się po okolicy, przynieść graty z samochodu i przygotować się i rowery do trasy… . Niewiemy czego się spodziewać, w lesie może być różnie. W bazie spotykamy jeszcze Marcina i Rafała rozmawiamy kilkadziesiąt minut, jest ciekawie, dowiadujemy się, że na trasie pieszej jest Błażej i Maratonka. Błażej spotykam w sobotę, tuż po jego powrocie z trasy pieszej, przy okazji wiem, że walczyli w grupie z Kaśką i jeszcze jednym znajomym. Maratonki nie udaje nam się zoczyć…, szkoda :).


Na mapie jakieś krzyżyki, pewnie miejsca zaginięć.... © amiga


Już prawie kompletny... © amiga


Ciekawe czy uda mi się coś zarejestrować.... © amiga


W końcu następuje odprawa, trwa całe 5 minut ;), w zasadzie powiedziane jest wszystko co jest nam potrzebne, kilka min przed startem dostajemy mapy i chwilę się zastanawiamy nad optymalną trasą i ruszamy….

Odprawa techniczna.... © amiga


Kierownik wycieczki z mapami... © amiga



Początkowo obieramy kurs na punkt Z, wygląda na banalny, kilka km po szosie, wjazd na ścieżkę polną i jesteśmy na miejscu. Niestety rzeczywistość jest zupełnie inna, jest noc, na dokładkę mgła redukuje widoczność do minimum, wjeżdżamy w polną drogę, ale nie tam gdzie chcieliśmy, w efekcie snujemy się po okolicy, zanim trafiamy na właściwą tracimy cenne minuty, w końcu obserwując światełka we mgle, docieramy na miejsce jadąc przez ściernisko, ale w końcu trafiamy na punkt.

Ufo wylądowalo.... © amiga



Odbijamy się i lecimy dalej, wybieramy oczywiście złą drogę, ale zamiast się wrócić brniemy dalej, bo… dobrze się jedzie, na mapie tej ścieżki nie ma, ale udem doprowadza nas do szosy do której mieliśmy dotrzeć, tyle, że kilometr dalej. Niewielka wpadka ale to już druga, na samym początku.

Punkt Y mieści się tuż za cmentarzem, spoglądamy na mapy i jedziemy, przed brama spotykamy tubylca który kieruje nas we właściwą ścieżkę, w zasadzie gdybyśmy spojrzeli na mapę to ścieżka jest wyraźnie narysowana tuż za cmentarzem, a nie przez cmentarz… ech… brak mojego doświadczenia daje się we znaki, ale to jedyna metoda aby się czegoś nauczyć…, na szczęście mam u boku Darka, który koryguje moje wpadki…

Światełka zdradzają pozycję.... © amiga


Punkt tym razem ma być prosty, spory kawałek po szosach, i niewielki fragment terenu, i w zasadzie ten punkt zdobywamy bez większych wpadek, na miejscu czeka nas zadanie do wykonania, dwójka z nas musi przeczołgać się przez tunel nie potrącając niczego po drodze, a mi przypada przyjemność oświetlania trasy światłem stroboskopowym. Nie zazdroszczę Darkowi i Wiktorowi tego przejścia, tym bardziej, że sędziowie i tak tego nie kontrolują, o czym dowiadujemy się na końcu, niemniej wysiłek nie poszedł na marne i zaliczamy próbę.
Punkt R – Pierwotnie planujemy trasę mocno po terenie, jednak jak to bywa w naszym przypadku obieramy zły kierunek i lądujemy w nieco innym miejscu niż mieliśmy. Nieco inną drogą udaje się dotrzeć do niego, może dobrze się stało, bo trasa którą wybraliśmy była zdecydowanie krótsza.

A przed nim bieży baranek... © amiga


Do tego miejsca mieliśmy drogę zaplanowaną, teraz przyszła kolej na zastanowienie się co dalej, tym bardziej że minęły 3 godziny zabawy. Uświadamiamy sobie, że o zdobyciu Tropiciela możemy zapomnieć, nie zdobędziemy wszystkich punktów, decydujemy się na skrócenie trasy, ignorujemy punkt Ci jedziemy na punkt X.

Ogniska już dogasa blask.... © amiga


Wyjeżdżamy z lasu, teraz już ma być banalnie, kilka km po szosach. Troszeczkę po terenie i już. Jednak rzeczywistość okazuje się zdecydowanie inna, trafiamy na szosę, która jest na mapie, ale z jakiegoś powodu nikt z nas jej wcześniej nie zauważył, przez kilka min nie wiemy gdzie jesteśmy i gdzie jedziemy, przypadkowo obieramy jednak właściwy azymut, a chwilę później uświadamiamy sobie nasz błąd. Przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Czeka nas teraz dłuuugi 3 km odcinek po szosach, może nie jest idealnie bo trasa czły czas pod górę, ale tragedii nie ma. Sam punkt jest zlokalizowany przy drodze, światełka pieszych dodatkowo wskazują nam właściwe miejsce.

tylko psów jakoś mało © amiga


Przy punkcie czeka nas zadanie odgadniecie długości jednego z psich wyścigów, mylimy się, 1200km to nie ta wartość. Później w necie znajdujemy informacje o wyścigach po 1800km czy 3000km…, niemniej dajemy ciała, w ramach odkupienia win śpiewamy piosenkę z motywem psim. Trzech tenorów daje radę, dobrze, że tego nikt nie nagrywał, ale zadanie zaliczone.
Rzut oka na mapę i wybieramy następny punkt X, jest jakieś 2 km dalej przy linii kolejowej. Trasa po terenie. Jakby mogło być inaczej wybierając z 2 ścieżek w lesie obieramy tą złą, korygujemy to kilometr dalej na innej ścieżce, przecinającej nam drogę, z małymi błędami nawigacyjnymi docieramy we właściwe miejsce.
Spoglądamy na mapę, kompas i coś tu nie gra, kompas pokazuje południe, tam gdzie wg nas jest północ. Masakra…, na dokładkę na mapie ten fragment jest odwrócony o kilkadziesiąt stopni, łatwo nie będzie, planujemy objechać „anomalię” i zaliczyć wpierw punkt L później I, jednak problemy z kompasem i mapa wyprowadzają nas zupełnie gdzie indziej…, lądujemy w Moszycach.

Kościół w Twardogórze © amiga



Dalsza walka nie ma już sensu, wiele nie zdziałamy, chyba pora zjechać do bazy.
Już na miejscu szybki bigos, herbata i idziemy na salę, zastanawiamy się nad wyjazdem krajoznawczym po okolicy, przeglądając wcześniej strony internetowe wiemy, że jest co zwiedzać. Wiktor jednak patrzy na nas jak na alienów i stwierdza że chyba nas pogięło po czym odwraca się od nas i chwilę później wita się z Morfeuszem. Chwilę rozmawiamy z Darkiem, ale mi zasilanie również zaczyna padać, tam gdzie siedziałem zasypiam. Z relacji Darka wiem, że poszedł w nasze ślady. Można się wyspać, caaaałą godzinę. Po godzinie się budzę, Darek również o dalszym odpoczynku raczej nie ma mowy, wybieram się na poszukiwanie kawy, w punkcie rejestracji dowiaduję się, że o tej porze najbliższa kawa jest na Orlenie jakieś 3 km dalej. Masakra.

Wszyscy popadali... © amiga



Szwendam się po budynku i odkrywam automat z kawą, chyba nikt go nie zauważył, jedyny który działa, jedyny który jest chyba ignorowany przez wszystkich współuczestników. Teraz szybko do Darka, zanim wystygnie, kawa ma być gorąca… Pomimo paskudnego mocno plastikowego smaku jest nam dobrze, druga kolejka jest już zdecydowanie lepsza…, Moc wraca – przynajmniej na chwilę…

Małe przyjemności, co z tego, że plastkowe © amiga


Zbliża się 12:00, pora na ogłoszenie wyników i losowanie nagród. Jakimś cudem zostaje jednym z laureatów. Dziwnie mi z tym ale, cieszy mnie to ;),nowy szaliczek zawsze się przyda, a i różowy niezbędnik robi wrażenie – głównie kolorem ;P
Przed 13:00 zbieramy się i ruszamy w drogę powrotną. Nieprzespana noc daje się nam we znaki, mi zasilanie pada w okolicach Wrocławia, zjazd do McDonald-a ratuje sprawę. Dawno nic mi tak nie smakowało jak to co tu serwują i jeszcze ta Kawa. Pycha, chyba odwołam wszystko co kiedykolwiek o nich mówiłem, w takich sytuacjach są naprawdę potrzebni…
Drugie odcięcie prądu następuje tuż przed Zabrzem, ale jesteśmy przed domem Darka, więc walka ze snem nie jest długa.
Jak oceniam Tropiciela i wyjazd?
Organizatorzy to jacyś geniusze, którzy jakimś cudem zapanowali nad organizacją zabawy dla ponad 700 osób, wspomagani przez 120 wolontariuszy pokazali jak powinno organizować się takie spotkania, żadnej obsuwy, żadnych problemów… Po prostu wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Chapeau bas…
Co do szwędania się po nocy to jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, zresztą jestem początkujący na takich rajdach i dopiero zapoznaję się z czytaniem map, z nawigacją, dobrze, że miałem Darka pod bokiem inaczej pewnie skończyłbym rajd dużo szybciej… . Tyle, że nikt mi nie mówił, że będzie prosto, lubię wyzwania, więc pewnie właduję się w kolejny rajd, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej….
Ps. Dzięki za fantastyczne towarzystwo…

Odyseja Jurajska 2012 - Part II

Niedziela, 7 października 2012 · Komentarze(9)
Na zakręcie - Krystyna Janda


Odyseja Jurajska 2012 mapa dzień 1 © amiga


Odyseja Jurajska mapa dzień 2 © amiga


Kolejny dzień Odysei Jurajskiej, pogoda jest jednak różna od tej wczorajszej. W nocy lało, w chwili gdy otrzymujemy mapy i karty startowe deszcz znowu zaczyna padać. Kilka różnych prognoz i każda mówi co innego, jednak wszystkie twierdzą, że opady mają się skończyć w okolicach południa.

Ubieram się w wariancie mocno przeciwdeszczowym, kurtka + spodnie + 2 warstwy pod spodem, temperatura ma spadać. O 9:00 jest nieprzyjemnie, a ma być gorzej. Organizatorzy w trosce o nas skracają dzisiejszą trasę o 4 punkty i godzinę jeżeli chodzi o czas całego przejazdu. Niby dobrze bo będzie prościej, z drugiej strony patrząc na opisu i rozmieszczenie tych punktów to troszkę ich szkoda. Myślę, że przy jakiejś nadarzającej się okazji pojadę tam mimo to rekreacyjnie :).
Przed wyjazdem analizujemy z Darkiem rozmieszczenie PK i nasz wybór pada na PK 2 – skrzyżowanie dróg leśnych, położony jest za kamieniołomem, a z mapy wynika, że prowadzą do niego co najmniej 3 drogi, wybieramy najkrótszą i jedziemy, tyle, że jakoś nikt z nas nie zastanowił się, że przejazd przez kamieniołom może być mocno utrudniony, a jedna z bocznych dróg jest jakaś taka niekompletna na mapie. Po dojeździe na wysokości wjazdu do okazuje się, że zasieki uniemożliwiają nam przejazd, odzywa się jednak ułańska fantazja i zastanawiamy się czy nie przeprawić się na przełaj przez chaszcze, bo tam gdzieś musi być droga. Na szczęście wczorajsza rozmowa z Bartkiem dała nam do myślenia i odpuszczamy, w końcu nie jesteśmy leśnymi skrzatami. Wycofujemy się i jedziemy asfaltem szerokim łukiem omijającym kamieniołom, robimy kilka km więcej, ale z dojazdem nie ma większego problemu. PK odnajdujemy szybko i sprawnie, więc lecimy dalej na PK 1 – Skrzyżowanie ścieżek – z tym punktem również nie mamy problemów, więc zadowoleni z osiągnięć, pchamy się na PK 4 – rów, i napotykamy pierwszy poważniejszy podjazd, niby asfalt ale rower toczy się po nim dość niemrawo. Sam punkt widoczny jest z kilkunastu metrów, więc odbijamy karty i pora na PK5. Na mapie nie wygląda to groźnie, jednak od zjazdu z szosy czeka na nas paskudny błotnisty podjazd, koła się ślizgają, tracą przyczepność, jest ciężko.

Droga przez mękę.... © amiga


PK 5 - szczyt jaru © amiga


Chwila zastanowienia i już wiemy, że wszystkich PK nie zaliczymy, czas leci, odpuszczamy PK8 – Mostek i kierujemy się na PK 6 – Róg lasu ścieżka. Z PK 5 zjeżdżamy polną ścieżką i lądujemy na drodze prowadzącej do Głuchówki jednak na mapie nie ma pewnych oznaczeń i nie do końca wiemy gdzie wylądowaliśmy, ale kręcić trzeba więc jedziemy, po 2-3 km odnajdujemy się i możemy skierować rowery na właściwy szlak do PK6. Tam czekają na nas organizatorzy z poczęstunkiem.

brakuje tylko wilków.... © amiga


Bo ja jestem proszę pana na zakręcie © amiga


Kilka ciastek i ruszamy dalej PK9 – drzewa na miedzy, lecimy po szosach, najkrótsza i najszybsza trasa, w ciągu kilku min jesteśmy na miejscu, podbijamy karty i kierujemy się na PK 7 – Pod skałą, wschodnia ściana. Podjeżdżamy od północy – inaczej niż większość uczestników, ale mamy podobne problemy jak reszta, na odszukanie PK tracimy dobre kilkadziesiąt min, po prosty za dużo skałem w okolicy, ale opis jest właściwy, to jest ściana wschodnia :).

Skałki jurajskie © amiga


PK 7 - pod skałą, wschodnia ściana © amiga


Powoli kierujemy się w kierunku mety do zaliczenia pozostał już tylko jeden punkt – PK3 – Południowo wschodni róg polany. Jadąc drogą popełniamy dość poważny błąd nawigacyjny i gratis nadkładamy kilka km. Dojeżdżając na miejsce mści się to na nas niesamowicie, nie mamy czasu na szukanie PK. Wiemy, że jest w okolicy jednak metę zamykają za ok. 40 min, a przed nami jeszcze kilka ładnych km po terenie i szosach, z przewagą tych pierwszych. Olewamy PK, trudno, ale lepiej być klasyfikowanym, niż mieć zaliczone wszystkie PK i spóźnić się.

Jedyne suche miejsce.... © amiga


Na metę wpadamy w ostatniej chwili z kilkoma innymi spóźnialskimi bikerami, Ostatni kilometr to horror począwszy od tego, że przeciskaliśmy się pod szlabanami przejazdu kolejowego w Krzeszowicach pomiędzy jednym a drugim pociągiem. Obłęd. Chyba pierwszy raz coś takiego robiłem, ale maraton rządzi się swoimi prawami ;P.

W efekcie kończymy imprezę na 7 miejscu, nie jest źle, ale…
Pogoda dała nam się dzisiaj mocno we znaki, nie miałem na sobie nic suchego, nawet plecak zaczął przesiąkać. Przeciwdeszczowe ubranie dało głównie tyle, że byłem chroniony od wiatru i błota.

W sumie niezła imprezka, świetne tereny, następnym razem będzie lepiej, przynajmniej miałem okazję zobaczyć jak to powinno działać, jak jeżdżą „zawodowcy”.

Z drugiej strony jechałem tam dla zabawy i ten cel został zrealizowany w 100%. Fantastyczny weekend, niezłe towarzystwo. Liczę na kolejne. Za 2 tyg. Harpahan :).

Odyseja Jurajska 2012 - Part I

Sobota, 6 października 2012 · Komentarze(10)
Maleńczuk-Cicha Woda


Minęła pierwsza noc na Sali, powoli wstajemy, do bazy w między czasie nadciągają kolejne hordy bikerów. W sumie zbiera się nas ponad 100, mało, ale i całkiem sporo, to już nie jest kameralne spotkanie, zapowiada się niezła przepierducha. Prognoza na Sobotę jest rewelacyjna temperatura pomiędzy 18-22 stopniami, bez opadów i innych niespodzianek. Jedziemy na krótko :). Wraz z Darkiem jedziemy w parze jako DarkRiders.
Chwilę przed startem na odprawie technicznej dostajemy mapy (zdjęcie zrobiłem już po powrocie), analizujemy punkty i …

Mapa z dnia pierwszego ©

postanawiamy jako pierwszy zaliczyć PK 25 – Krzyż, dojazd jest w większości po szosie, więc nie powinno być problemu z dojazdem, dopiero w Miękini odbijamy w teren, kolejne poziomice dają się we znaki, ale jeszcze się nie rozgrzaliśmy, później pewnie będzie lepiej. Na dzień dobry zaliczamy drobnego Zonka, szukamy PK nie tam gdzie jest zaznaczony, wydaje nam się, że powinien być 100m wcześniej, na szczęście po chwili inni bikerzy naprowadzają nas na odpowiednie miejsce.

PK 25 - Krzyż ©


Nie tracąc zbyt dużo czasu lecimy na kolejny punkt 21 – Skrzyżowanie dróg (ktoś się nieźle wysilał przy nazywaniu tych punktów, 60% jest pisana jako skrzyżowanie dróg), z tym punktem nie ma specjalnego problemu, lampion pomimo, że poza ścieżką, jest widoczny z daleka.

PK 21 - Skrzyżowanie dróg ©


Nie namyślając się wiele ruszamy w kierunku miejscowości Płotki gdzie czeka na nas kolejny punkty – PK 20 – Skrzyżowanie dróg :), chwila nieuwagi i skręcilibyśmy nie tam gdzie powinniśmy, na szczęście jest nas dwóch i możemy korygować nawzajem swoje błędy.

Konwertujemy cm na km ©


Kościół w Płokach... ©


Odbijamy perforatory na kartach i ruszamy w dalszą drogę, nie ma co się rozczulać, czas jest mocno limitowany, a punktów jeszcze sporo przed nami. Jedziemy terenem na PK 19 – źródło, miejsce jest dość ciekawe, urokliwe, robi wrażenie, jednak skrzyżowanie i oznaczenia chwilami Są mylące. Zabija tzw. ścieżka rowerowa, gdzie końcówka to ścianka z korzeniami. Pamiętając moje doświadczenia sprzed tygodnia wolę zejść z rowera i zwyczajnie zejść.

Zielony szlak rowerowy ©


PK 19 - źródło ©


Kolejny PK 18 – Skrzyżowanie dróg na dawnej pustyni Starczynowskiej, dość dziwne miejsce, jednak ścieżka jest idealna, płaska jak stół, w obie strony jedzie się szybko przyjemnie i bez zbędnego marudzenia.

PK 18 - Skrzyżowanie dróg - dawna pustynia Starczynowska... ©


Do tego PK mieliśmy z grubsza rozrysowaną trasę, teraz musimy zdecydować co dalej…, czas ucieka, mamy świadomość, że nie zaliczymy wszystkich PK, najbliżej jest PK 17 – więc tam się kierujemy, w między czasie odwiedzamy jeszcze jeden PK, wodopój powoli mi wysycha, muszę uzupełnić baki i wizyta w sklepie jest jak najbardziej wskazana.

PK - sklep spożywczy - ten punkt dołożyliśmy sami ©


Wchodząc do sklepu, sprzedawczyni rozbraja mnie pytaniem – „Czy pana kolega jest z bractwa rycerskiego?” Nie wiem o co jej chodziło? O to, że przyjechał na białym koniu, czy chciała zasugerować coś zupełnie innego? Hmmm.
Tutaj euro jeszcze nie nie skończyło ©


10 min odpoczynku na przysklepowej ławeczce daje nam pozbierać myśli, ustalić kolejne PK do zaliczenia, ale też posilić się. Banany, jabłka + kola robią swoje, odzyskujemy energię i możemy gnać dalej.
Gdzie ten punkt może być? ©


PK 17 – Skrzyżowanie drogi i przecinki - nie sprawił nam żadnego problemu, szubko odbijamy się i ruszamy na PK16 – skrzyżowanie ścieżek. Niby wszystko idzie ok, ale…

Już zaorane... ©


Jedziemy drogą, której nie ma na mapie, widać, że jest nowa, oj… chyba chwilę zajmie nam odnalezienie tego PK. Pochylamy się nad mapą i wygląda na to, że „ta” droga odbija za bardzo na południe, więc wjeżdżamy w najbliższą ścieżkę odbijającą na północ i wjeżdżamy w las, tam już ścieżkami docieramy do poszukiwanego przez nas PK. Szczęśliwie jest dobrze widoczny, więc nie tracimy czasu i kierujemy się na PK15 – róg młodnika. Panorama rozpościerająca się z tego miejsca rozbraja nas, wygląda to fantastycznie, brakuje tylko piwa…, ale w końcu prowadzimy rowery i wydmuchanie czegoś na alkomacie mogłoby się skończyć wizyta w więzieniu. Lepiej nie ryzykować ;P

Piękna nasza jura ©


Nie możemy zostać zbyt długo, jedziemy dalej na PK23 – Skałka południowe podnóże – na miejscu mamy drobny problem, podjeżdżamy od strony północnej i skałek jest zdecydowanie więcej, na odszukanie PK tracimy dobre 30 min.

Na skałkach... ©


Rowery czekają, a my z buta... ©


PK 23. Skałka południowe podnóże ©


Spoglądamy na zegarki, czasu zostało niewiele, nie zaliczymy wszystkich PK, olewamy PK 22 – Skraj lasu i pędzimy na nasz ostatni PK 24 – Droga Leśnia – znajdująca się w pobliżu wielkiego kamieniołomu. Na miejsce prowadzi żółty szlak, miejscami z buta jest trudny doprze bycia, koleiny „głazy”, błoto, woda mocno ograniczają naszą prędkość. Jednak widoki rekompensują naszą męczarnię…., jest po prostu pięknie.

Zimna woda... ©


Gdzie strumyk płynie z wolna ©


Kamieniołom ©


Zabawki dla dużych chłopców ©


z tej odległości wyglądają tak niewinnie ©


Ścieżkami leśnymi docieramy do Dębnika, byliśmy tu wczoraj, więc obieramy właściwy kierunek i lecimy na metę. Na więcej PK nie ma czasu, a szkoda, żal mi jest Doliny Szklarki i Będkowskiej, byłem tam jakieś lata temu i wiem, że trasa jak i widoki są genialne…. .
W czasie gdy organizatorzy analizują wyniki, możemy zająć się małym after party, jednak wszyscy jesteśmy mocno zmęczeni i nieco po północy kończymy zabawę i każdy ląduje w swoim śpiworze.

Jutro czeka nas ciężki dzień, prognozy na niedzielę nie są zachęcające.
Koko jest wszędzie... ©

Odyseja Jurajskia - prolog

Piątek, 5 października 2012 · Komentarze(6)
Maryla Rodowicz & Seweryn Krajewski-Ludzkie gadanie


Jest piątek, dzisiaj nietypowo, mam wolne, musze się przygotować do wyjazdu na Odyseję Jurajską do Krzeszowic, po kilku rajdach których brałem udział, apetyt na kolejne wyzwania rośnie. Tyle, że wcześniej brakowało mi kondycji doświadczenia i w zasadzie wszystkiego. Teraz część zaległości odrobiłem więc, świadomie mogę podjąć się takiego wyzwania.

Około południa umawiam się z Darkiem, jestem już spakowany, rower przesmarowany, wyregulowany. W końcu ruszamy, trasa paskudna bo jedziemy opłotkami, wąskimi dróżkami przez Jaworzno, Chrzanów, Trzebinię, dziwna ta trasa, ale Hołowczyc chyba wie co mówi ;P i nie mamy mu powodu nie wierzyć :)

W drodze czytam jeszcze raz regulamin, bo może coś pominęliśmy, czytam na głos i wszystko jest ok. do chwili gdy dochodzę do punktu odnośnie zalecanego sprzętu, rower, karimata, śpiwór – i tu rozniosło się po okolicy gromkie słowo określające krzywą po łacinie. Zapomniałem śpiwora i karimaty. Co robić, warianty są 2 – albo wrócić, albo podjechać do marketu i kupić nowe. Jesteśmy w połowie trasy więc wybieramy wariant powrotu (do marketu jest dalej najbliższy w Krakowie). Masakra, w sumie niepotrzebnie tracimy godzinę.

W końcu z w/w małymi przygodami docieramy do gimnazjum im. A. Mickiewicza w Krzeszowicach, jest ok. 15:00 – biuro otwierają o 18:00 więc nie dziwi brak organizatorów i uczestników. Mamy sporo czasu więc jedziemy do centrum, coś zjeść. W miejscie wybór jest żaden, 2 restauracji, kebab i hamburger. Na 2 ostatnie nie mamy ochoty więc trafiamy do jednej z restauracji w która okazuje się całkiem niezłą Pizzerią.

Maksymalnie wypchani wracamy do gimnazjum, jest po 16:00 ale nic się nie zmieniło, więc przebieramy się na przyszkolnym parkingu i ruszamy na mały objazd okolicy, chcemy zobaczyć jak wygląda teren, czego się spodziewać . Pierwotnie próbujemy wyjechać na azymut, ale jakoś nam to specjalnie nie wychodzi więc sięgamy po mapę i już wiemy gdzie jedziemy. Pierwotnie na Czatkowice, później po terenie na Dębnik, w lesie na kamienistych ścieżkach jest delikatna warstwa błota, zdradliwego błota, chwilami nie wiemy co się dzieje z rowerami, co z tego, że hamujemy, rower ślizgiem zjeżdża dalej, niesamowity hardcore. Spodziewamy się Sajgonu na Odysei. Na jednym ze zjazdów Darek zalicza delikatną glebę, szczęśliwie przy niewielkiej prędkości i miękkim podłożu. W Dubiach przejeżdżamy obok kamieniołomu i wkrótce wyjeżdżamy na szosę. Już jest bezpieczniej, teraz długi zjazd do Krzeszowic i lądujemy ponownie przy szkole.

Strażnika nie ma .... © amiga


Trzeba powalczyć z rowerami © amiga


Każdy dyma jak może © amiga


Jest już grubo po 18:00, a organizatorów coś nie widać,…. zaczynamy się niepokoić, może coś jest nie tak, może coś przeoczyliśmy, kilka tel. I dalej nic nie wiemy. Na szczęście wkrótce ktoś się pojawia, uff, to Maciek jeden z organizatorów. Napięcie ustępuje, chwilę gadamy, zajmujemy jedną z sal w szkole i czekamy na kolejnych uczestników. W między czasie odwiedzamy pobliski sklep z izobrontami. Siadamy w pobliżu wejścia i zaczynamy witać kolejnych bikerów dojeżdżających na miejsce. Integracja postępuje, dzieje się… Spać udajemy się po opróżnieniu ostatniej butelki, jest grubo po północy.

Bonjour, Willkommen, Welcome, Witamy ;P © amiga


Tędy proszę © amiga


Gadu, gadu nocą.... © amiga

Rajd w Zabrzu i obite gary

Niedziela, 30 września 2012 · Komentarze(14)
Guns N' Roses - November Rain


Niedziela, 9:00, po wczorajszym after&before; party, budzimy się ok. 9:00, w zasadzie to dużo powiedziane, zwlekamy się powoli i zaczynamy powoli się przygotowywać do wyjazdu na rajd szosowy w Zabrzu. Idzie nam to wyjątkowo niespiesznie i niesprawnie, większość z nas ma drobne problemy z błędnikiem ;P, ale jakoś dajemy radę. Na szczęście zawody rozpoczynają się o 13:00 więc jest troche czasu aby doprowadzić się do stanu używalności.
Jest grubo po 11:00 gdy wraz z Tomkiem i Moniką jedziemy na start.
Trochę ludzi już jest © amiga

Na miejscu dokonujemy zapisów i czekamy na resztę ekipy, przy okazji rozmawiając ze spotkanymi znajomymi. Chwilę później dojeżdżają Darek, Aneta, Wiktor, Igorek, Olek i Ania.
Jako pierwsi na starcie stają najmłodsi, wygląda to niesamowicie, gdy takie małe szkraby dają z siebie wszystko, gdy pędzą, gdy widać na ich twarzach malujący się uśmiech i zadowolenie z osiągnięcia, z tego, że pokonali całą trasę.
Jako pierwszy z naszej grupy startuje Igorek,
Jak oni pędzą © amiga

daje z siebie wszystko, pokazuje większości dzieci jak się powinno jeździć, wyprzedzają go w zasadzie tylko szosowcy. Góral niestety średnio nadaje się na wyścigi szosowe, chociaż, czasami można się nieźle zdziwić patrząc, co ludzie potrafią zrobić z tym sprzętem (np. Igorek).

Chwila przerwy i startuje Wiku z Aniutą, już na starcie, już czekają na sygnał…
Wiktor i Aniuta na starcie © amiga


Ruszają i pędzą, ile sił w nogach, po niedługim czasie wpadają na metę ze świetnymi czasami. Ania zdobywa nawet pudło, gratulacje.
Aniuta - już niedaleko © amiga


Wiktor już prawie na miecie © amiga

Znowu przerwa i w końcu na starcie staje spora część naszej ekipy – Monika, Tomek, Olek i Ja. Monia ma przed sobą jedno kółko, reszta po 3. Masakra. Niby trasa jest prosta jednak „drobna” górka na półmetku daje siwe znaki, może jeszcze nie na pierwszym nawrocie, jednak już za 2 i 3 razem wyraźnie ją czuję.
Pędząca po wygrana Kosma © amiga


Latający Tomek.... © amiga

It's Mła gnający do mety © amiga

Już na mecie czuję, że płuca nie palą, to być może efekt przeziębienia, mam nadzieję, że nie będę musiał z nim walczyć w kolejnym tygodniu. Średnio mam ochotę na jazdę z temperaturą (a wszystkie 7 kamyków zużyłem już na leczenie).

Olek na luzaka © amiga


Pozostał jeszcze Darek, z racji „sędziwego” wieku jedzie nieco później ale i on daje sobie świetnie radę na tej niby „prostej” trasie.
Walczący Darek © amiga

W rzeczywistości wszyscy mamy podobne spostrzeżenia, niby prosto, niby łatwo, ale…
Miło się tak spotkać... © amiga

Numerki startowe zdajemy, a w zamian dostępujemy zaszczytu losowania „prezentów”, mnie się trafia plecak, inni dostają książki, breloki, zawieszki, długopisy itd…
Świetny pomysł, genialne przygotowanie, jest to przykład jak zachęcić ludzi do uczestnictwa w takich imprezach rowerowych, jak przyciągnąć całe rodziny, duże brawa.
Pozostało już tylko odczekać na koronację Ani i Moniki, ta pierwsza nie mogła jednak odebrać osobiście nagród – „drobne problemy” ze zdrowiem.
Królowa jest jedna... © amiga

W końcu pora się pożegnać, Monika i Tomek pędzą w swoją stronę, a my powoli i lekko okrężnie ruszamy na Helenkę, zgarniając po drodze Aniutę. Rowerowo jedziemy jednak tylko w trójkę: Wiktor, Olek i ja, reszta postanawia odpocząć w samochodzie ;P
Wiku prowadzi nas swoim singletrackiem, częściowo jechałem nim już tydzień temu jednak dzisiaj coś poszło nie tak, na łagodnym zjeździe na którym jest paskudny korzeń z uskokiem ok. 15-20cm zaliczam solidne OTB, chyba po raz pierwszy w życiu tak gwizdnąłem. Najazd na przeszkodę z prędkością ok. 25-30km/h, później krótki lot trzmiela zakończony efektownym przyziemieniem amortyzowanym lewą częścią twarzy.
Tuż po przyziemieniu © amiga

Uderzenie czegoś w splot słoneczny pozbawia mnie oddechu na kilka długich chwil, ciągnących się w nieskończoność. Pierwszy raz nie sprawdzam na wejściu stanu roweru, tylko testuję moje uszkodzenia, gęba obita i lekko napuchnięta, szczeka boli, lewy nadgarstek też boli przy nacisku, a dokładkę odbił się na nim pulsometr :). Podrapane łokcie, kolana, ramię, klata, przerysowana twarz, ale żyję, nic nie złamałem. Kilka min później znów siedzę na rowerze i jadę dalej, najgorzej jest z nadgarstkiem, nawet trzymanie kierownicy sprawia mi ból. W końcu dojeżdżamy na Helenkę i jest okazja znowu chwilę porozmawiać, pośmiać się. Jednak dzień się kończy trzeba do domu. Czeka mnie jednak wyjątkowo nierowerowy powrót, Darek odwozi Anię, a w drodze powrotnej odstawia mnie do domu.
Dzięki, za wspaniały weekend, dzięki za pokazanie mi ciekawego wariantu single tracka, zapamiętam go na zawsze :).

BSOrient

Sobota, 15 września 2012 · Komentarze(10)
Farben Lehre - Ferajna
&feature=related

Jest sobota, wcześnie rano, budzę się ok 6:00, ale nie jeszcze chwila, ucinam komara i budzę się grubo po 7:30, lekkie śniadanie, uzupełnienie płynów i marynarskim krokiem (lekko chwiejnym) udaję sie powoli na miejsce zbiórki BSOrientu. Jest jeszcze chwila czasu, można pogadać, Kiri proponuje mi wspólną jazdę, w parze będzie się lepiej jechało, będzie mniej błędów nawigacyjnych, poza tym jest się do kogo odezwać, jazda samotnie na tak długim dystansie może być ciężka..., chociaż, już to też przerabiałem :).

Chwilę przed startem... © amiga


Dochodzi 9:00, dostajemy mapy, opisy punktów, wskazówki i... pora się zastanowić w jaki sposób będziemy zaliczać punkty, w sumie jest ich 21 (oczko).

Na pierwszy ogień leci PK9(Mostek AniK – zdejmujemy buty!), jest najbliżej i jest okazja zanurzyć się w zimnej wodzie :), punkt znajduje się pod mostkiem..., daje nam to do myślenia, zaczynamy czego się spodziewać na trasie, oj będzie ciężko, zaczęły mi się przypominać relacje z Grassora...

brrr... a woda zima jest... © amiga


Nie ma czasu na dłuższą kąpiel, trzeba wsiadać i ruszać dalej, kolejny punkt PK5(Kryjówka Wudza), dobrze, że kręcą się tam duchy, inaczej mógłby być problem z jego znalezieniem, punkt znajduje się 50m od traktu w szuwarach na drzewie (gratuluję pomysłowości),

nad rzeczką opodal krzaczka... © amiga


Pędzimy, pędzimy.... © amiga


zawracamy i pędzimy w większej grupie na PK8 (Wielbłąd Mariatrucka) w Chechle, tym razem nie ma większych problemów z odszukaniem perforatora, garbatego ciężko pominąć, nie zauważyć, jest wielki i wyraźnie chce nam pomóc przy podbijaniu kart.

wielbłąd też miał swój udział... © amiga


Kończymy zabawę z przemiłym, ale mało rozmownym zwierzakiem i jedziemy na Pustynię Błędowską PK4(Tablica informacyjna przy Pustynii Mavika) już czeka, kolejny punkt odnaleziony bez większych problemów, chwila rozmowy z GhostBikerami i rozdzielamy się.

Pustynia wciąga nas... © amiga


Wraz z Kirim jedziemy na Klucze, tam są 2 punkty do zdobycia, przejazd szosą nie nastręcza nam większych problemów i zaczynamy od PK15(Powalone drzewo przy mostku Ola), hmmm... jedziemy przez las i... tu są same powalone drzewa, niby wszystko się zgadza, ale... tych drzew jest trochę dużo, szczęśliwym trafem zauważamy bikera, który wychodzi zza krzaczka i podbitą kartą :).

Stawik w lesie.... © amiga


Zbieramy się i jedziemy (a w zasadzie to prowadzimy rowery), do kolejnego punktu

jaka pustynia, może las ? © amiga


PK14 (Wieża widokowa a'la żyrafa Morsa), niby wszystko pięknie, ale gdzieś po drodze wypadła nam karta Piotrka, masakra, musimy się wrócić, kilkaset metrów dalej znajdujemy leżąca kartę, ehh..., a czas leci... .

Wieża widokowa... © amiga


W mieście stajemy jeszcze na chwilę przy sklepie, uzupełniamy płyny, pochłaniam 2 tabletki przeciwbólowe (czemuś mnie głowa boli o rana) i sprawdzamy rozmieszczenie pozostałych punktów, daleko nie ma ale po raz pierwszy lekko mylimy drogę i przejeżdżamy skrzyżowanie, na szczęście w porę orientujemy się, że coś jest nie tak, że należało skręcić i zawracamy, trzeba jechać dalej docieramy PK17 (Mostek Glebożercy), przynajmniej tak nam się wydaje, po dłuższym poszukiwaniu coś nam nie pasuje, tel. do przyjaciela i dostajemy podpowiedź, w końcu odnajdujemy perforator ukryty pod mostkiem, kolejny raz trzeba wejść do zimnej wody.... ZNOWU!!!!

Kolejny mostek...., czeka nas kolejne brodzenie w rzece... © amiga


Chwilę później jedziemy na PK21 (Ruiny zamku Asiczki), odnalezienie zamku nie stanowi większych problemów, za to perforator jest ukryty, tracimy kilkanaście minut obchodząc zamek z zewnątrz i wewnątrz, ale jest, jest za krzakami wewnątrz zamku. Trochę czasu straciliśmy ale mamy jeszcze spory zapas, jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów...
Chwila zastanowienia i kolejny punkt w pobliżu PK19 (Pomnik Niewe'go), dojazd tym razem po terenie, całkiem spory kawałek pod górę, po drodze sesja z konikami i jedziemy dalej...

pędzą konie.... © amiga


kawałek dalej w końcu można przycisnąć jadąc z przepaści, jest rewelacyjnie, lubię takie zjazdy...

z górki na pazurki.... © amiga


Docieramy do Smolenia na PK20 (Pniak wewnątrz ruin zamku CheEvary), hmmm, z każdej strony znaki ostrzegawcze o zakazie wstępu, kręcą się pracownicy, chyba coś jest nie tak? Okazuje się, że da się wejść do środka, jednak pracownicy jakoś krzywo na nas patrzą, nie zostajemy tutaj długo, po co ryzykować ;P, a kolejny punkt tuż za miedzą :)

zamki, zamki, zamki... © amiga


PK18 (Przy świętym obrazie Agenciary (uwaga! krzyżaki atakują!)) - kolejna ruinka, dość szybko zlokalizowana, praktycznie zero problemów, nie ma na co czekać, duży zapas czasu może być złudny, ruszamy dalej. Obieramy kierunek na PK16 (Skrzyżowanie ścieżek Niradhary i Kajmana) - natykamy się na gromadkę uczestników przeczesujących wszystkie okoliczne drzewa, 10-15 minut mamy z głowy.

Trzeba pędzić dalej, PK12 (Latarnia od północnej strony zamku Amigi), ten punkt musiałem obowiązkowo zaliczyć, niby powinno być bez problemu, w końcu to mój zamek i moja latarnia, ale, popełniam poważny błąd, oglądam tylko 70% latarni i stwierdzam, że tam nic nie ma, obszukujemy wszystkie okoliczne i tam też nic nie ma, masakra, tracimy sporo czasu, w końcu w desperacji jeszcze raz zaglądam za pierwszą latarnię i jest, jest, jest.... Masakra taki błąd (mam nauczkę na przyszłość).

Podzamcze... © amiga


pogoda chwilami była idealna.... © amiga


Moja latarnia, nie oddam jej, już stoi koło kominka... © amiga


Tutaj zostajemy chwilę na popas, w końcu trzeba uzupełnić zapasy, organizm wyraźnie zaczął domagać się paszy, wiem, że nie można ignorować takich sygnałów, bo zemści się to później, a kolejne minuty uciekają...
Po "obiadku" ruszamy dalej na Żelazko PK13 (Skrzyżowanie szlaków Edytki i Tadzika1963) tutaj natykamy się na szukającego punktu Blase-a, na szczęście idzie łatwo i już 2 min. później możemy lecieć na kolejny punkt...
PK11 (Skrzyżowanie ścieżek AniBani i Jurka) - po drodze popełniam duży błąd w nawigacji gratis nadkładamy kilkanaście km po terenie, po piachu, po końskim szlaku... W końcu bokami docieramy do góry Chełm do skrzyżowania szlaków, tylko... tego skrzyżowania nie ma, tracimy dobre 30 min. (Już w domu na spokojnie analizując ślad GPS i zawartość dostarczonej mapy, map Compass-a oraz zdjęć satelitarnych tego miejsca wynika, że na nich jest błąd, różnica to kilkaset metrów), po prosty szlak widokowy jest zaznaczony w złym miejscu.

Góra Chełm... i gdzie ten punkt ;P © amiga


Straciliśmy zbyt dużo czasu, do zamknięcia bramek została już tylko godzina, odpuszczamy 2 punkty w okolicy, może uda się jeszcze zaliczyć te 4 znajdujące się w pobliżu bazy. Jednak czas płynie nieubłaganie, do mety docieramy 15 min. przed zamknięciem. Ech..., a tak dobrze żarło..., i zdechło.

Nic to mam nauczkę na przyszłość, aby zaliczać wpierw to co jest oczywiste, a nie pędzić do najdalej oddalonych punktów. Ale... człowiek uczy się na błędach, "następną razą" będzie lepiej (chyba).

Do mety docierają kolejni uczestnicy, w końcu jesteśmy wszyscy, chwila na odpoczynek, posilenie się i zaczyna się koronacja....

Rozpoczecie ceremonii rozdania nagród.... © amiga


chwila napięcia... © amiga


mam medal.... © amiga


jeszcze trochę ich zostało... © amiga


wygramy, wygramy, wygramy.... © amiga


Igor03 - świetny wynik © amiga


Wiktor97 - fryzura po tatusiu © amiga


najmłodsi uczestnicy BSOrientu © amiga


dyplomy, medale, zaświadczenia ;P © amiga


Na zakończenie świetnego dnia i rewelacyjnej zabawy czeka nas ognisko integracyjne, zabrała się całkiem liczna grupa znajomych i nieznajomych (już też znajomych), można było porozmawiać, wymienić się doświadczeniami, dowiedzieć się czegoś nowego, a nade wszystko miło spędzić czas.

Ogniska już dogasa blask... © amiga


Lacarnum Inflamare.... © amiga


Niradhara... - wieczorne pogawędki.... © amiga


Kajman - trochę już zmęczony © amiga


Tymoteuszka z pięknym wygranym kubkiem BS :) © amiga


W końcu jednak część uczestników wyjeżdża, a reszta udaje się na spoczynek, jutro czeka nas powrót do domu, a wcześniej krótki objazd po okolicy.



Ps. Dzięki za wszystko, za wspaniałą zabawę, za miłe towarzystwo, za wszystko.
Liczę na kolejne rajdy BSOrientowe :)

Ps2. Górę Chełm odwiedzę i to jeszcze w tym roku, domyślam się gdzie był punkt...

OrientING

Sobota, 12 maja 2012 · Komentarze(9)
Po wczorajszym ciężkim dniu, dzisiaj jest zdecydowanie lepiej.
Z rana zbieramy się w 3-kę, Ja Monika i Tomek.
Dzisiaj mój debiut w Rajdach na dezorientację, nie jest źle, kierowniczką całego przedsięwzięcia jest Monia. Tomek po wczorajszym wypadku, niestety nie może czynnie wziąć udziału, jednak pomaga ile może (tasuje karty ;P, itp.).
Na miejsce zbiórki dojeżdżam godzinę przed czasem, coś trzeba zrobić. Pierwsze kroki kieruję do pobliskiego sklepu, a później jadę w kierunku żółtego szlaku, zobaczyć czy jest tam dużo piachu (szlak prowadzi przez pustynię ;P).
Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i czas na focenie przed rajdem.
Fragment żóltego szlaku w pobliżu błędowa © amiga


żółty szlak © amiga


czarna mrówka © amiga


a coż to za żuczek ? © amiga


prawie jak w jaskini ;P © amiga


Minęło trochę czasu, więc pora wrócić na miejsce zbiórki, zaczynają się powoli zbierać pozostali uczestnicy, kilka min. później wysłuchujemy prelekcji prowadzonej przez Kosmę na temat punktów kontrolnych, ich oznaczenia itp. W między czasie zaczyna się psuć pogoda, zrywa się porywisty wiatr i zaczyna od czasu do czasu kropić.
Ruszam sam, taki mam plan, sprawdzić się, zobaczyć jak mi pójdzie, czy mnie to pociąga. Od Moniki dowiaduję się, że optymalna trasa to jedyne 20km. Co to dla mnie, powinienem całość zrobić w godzinę ;) Nie biorę jednak pod uwagę, że wielkość ta została nieco zaokrąglona w dół, poza tym optymalna, nie oznacza, że ja nią pojadę.
Na początek postanawiam pojechać na najbardziej oddalony punkt na pustyni Błędowskiej w pobliżu Chechła. Jednak po drodze zaliczam PK 13 na bagnach błędowskich, lampion wygląda dziwnie, w zasadzie w ogóle nie wygląda. Ktoś go spalił, wraz z pieszymi uczestnikami zostawiamy odpowiednią informację dla pozostałych uczestników ;)
Był PK ale się spalił :) © amiga


Biała Przemsza © amiga


Ruszam dalej, w pobliżu Kościoła w Błędowie znajduje się PK3

Punkt kontrolny 3 krzyż © amiga

Ciekawe miejsce na taki punkt, gdyby nie wcześniejsza informacja, na 100% bym go pominął.
Kościół w Błędowie © amiga

Kolejny punkt nieco dalej, na skrzyżowaniu drogi z czerwonym szlakiem. Zastanawiam się czy nie pojechać szlakiem jednak... decyduję się na jazdę nieco dłuższą drogą, ale za to asfaltem. Boję się, że na szlaku będzie sporo piachu i może mnie to nieco spowolnić.

Punkt kontrolny 2 - Skrzyżowanie drogi i szlaku © amiga


Do Chechła dojeżdżam w ciągu kilkunastu minut, na miejscu napotykam autokar z wycieczką nomadów ;), grasujących po pustyni. Mam problem, ze zdjęciem tego miejsca bez ludzi, ale udaje się.

Pustynia Błędowska © amiga


ruiny na pustyni błędowskiej © amiga


Mapa okolicy - Punkt kontrolny 5 - tablica informacyjna © amiga

Dalsza trasa to powrót tą samą drogą, prawie do samego Błędowa. W Młyńskiej Górze odbijam na Zagórze, Polok i odnajduję kolejny PK.

Punkt Kontrolny 11 - Krzyż © amiga


Obok PK znajduje się hydrant i coś ma w sobie takiego, że uwieczniam go na kilku fotkach.

Hydrant w polu © amiga


Rzut oka na mapę i widzę, że do PK 12 prowadzi jakaś ścieżka polna, jest to najkrótsza trasa więc się w nią ładuję, problem pojawia się nieco dalej gdy ścieżka robi się coraz bardziej porośnięta trawą.

Punkt obserwanyjny © amiga


Udaje się jednak dotrzeć do PK12 którym jest... kolejny hydrant w pobliżu Koziej Góry.

Punkt Kontrolny 12 - Kozia Góra - hydrant © amiga


Wszystkie PK na północ i wschód Błędowa mam zaliczone, pora na te zachodzie i południowe. Wracam do Błędowa i szukam wjazdu na czerwony szlak prowadzący do Krzykawy, Coś jednak idzie nie tak, wjazdu nie odnajduję, obok na mapie jest jednak zaznaczona inna ścieżka. Jadę ją sprawdzić, początkowo asfalt, później ścieżka leśna. Z każda chwilą, robi sie jednak coraz węższa, mniejsza, bardziej zarośnięta, aż w końcu znika. Patrzę i na oko mam max. 500m na przełaj do kolejnego PK. Po drodze jest jednak Biała Przemsza. Dochodzę do brzegu i wstępne kalkulacje są takie, że przejdę ją w brud. Mam szczęście, kawałek dalej leży powalone drzewo, rower pod pachę i idę, kilka razy łapię równowagę, ale docieram do drugiego brzegu.

Przeprawa przez rzekę © amiga


Idę dalej przez łąkę i widzę… ,widzę, jest…, jest kolejny PK ;), od razu mi raźniej.

Punkt kontrolny 15 Kapliczka © amiga


Właściwa kapliczka ;P © amiga


W pobliżu odnajduję kolejne 2 punkty - PK15 i PK14

Punkt kontrolny 8 - Sosny - tablica informacyjna © amiga


Punkt Kontrolny 14 - Rozstaje dróg - tablica informacyjna przystanku © amiga


Tablica informacyjna przystanku nr 3 © amiga


Pod kapliczką jeszcze chwila odpoczynku, trzeba uzupełnić zapasy energii. Kilka min. później ruszam dalej, w kierunku Krzykawy. Zaczyna lać deszcz, mocniej i mocniej.
W Krzykawie odnajduję kolejno PK1 - Pomnik Francesco Nullo, PK10 - Dworek Staropolski, PK9 - krzyż (dużo ich dzisiaj na trasie, Monia się chyba nawróciła ;).

PK1 - Pomnik Francesco Nullo © amiga


Punkt kontrolny 1 © amiga


Punkt Kontrolny 10 © amiga


Punkt kontrolny 10 - Dworek Staropolski © amiga


PK 9 - Krzyż © amiga


Punkt kontrolny 9 - Krzyż © amiga


Jadę dalej, na... Laski ;) do odnalezienia pozostały 2 punkty, PK7 - Jaskinia pod skałą i PK6 - drzewo na środku ronda.

Z PK7 mam problem, szukam go kilkanaście min, i nie ma, za to znajduję urocze stawiki, jest pięknie, ale pogoda coraz gorsza, jestem przemoczony. Przerywam poszukiwania jaskini i jadę do PK6.

Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście © amiga



Punkt kontrolny 6 - Drzewo na środku ronda © amiga



Do mety pozostały mi już tylko 4km. Ubłocony, w zasadzie upiaszczony dojeżdżam na miejsce. Przemoczone ubranie przy 10 stopniach i wietrze, szybko odbiera mi ciepło. Odpoczywam chwilę przy ognisku rozpalonym przez organizatorów (w zasadzie miał być grill), ale dzięki temu trochę się rozgrzewam, do mety docierają kolejni uczestnicy. Ok 16:00 jest już po imprezie, szybkie rozdanie dyplomów i wracam rowerem do Łośnia. Tam zmieniam ubranie na jedyne suche - cywilne, szybka kawa i jadę na dworzec PKP DG Ząbkowice.
Organizacją rajdu jestem zachwycony, liczę na kolejne :), szkoda jednak, że uczestnicy się wykruszyli, wpływ na to miała pewnie pogoda.
Coś jest pociągającego w tych rajdach, pewnie spróbuję sił na jakimś kolejnym, może na dłuższej trasie, może Zygfrydem jak wróci z serwisu?