Wpisy archiwalne w kategorii

Spotkania Bikestats-owe

Dystans całkowity:20546.39 km (w terenie 4523.50 km; 22.02%)
Czas w ruchu:1178:49
Średnia prędkość:17.43 km/h
Maksymalna prędkość:64.33 km/h
Suma podjazdów:121073 m
Maks. tętno maksymalne:236 (128 %)
Maks. tętno średnie:156 (84 %)
Suma kalorii:868808 kcal
Liczba aktywności:278
Średnio na aktywność:73.91 km i 4h 14m
Więcej statystyk

Tropiciel 11

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Waglewski, Fisz, Emade - Dziób Pingwina


Jest już ciemno..., docieramy do bazy w Jelczu-Laskowicach, mamy całkiem sporo czasu, to dobrze, po ostatnich kilku dniach przerzutka tylna odmówiła ponownie współpracy. Po raz n-ty w tym roku zapycha się linka w ostatnim odcinku pancerza. 15 minut później rower już gotowy do wyjazdu.

Rowery już przygotowane © amiga


Jest jednak na tyle czasu, że mamy możemy porozmawiać chwilę ze znajomymi, uzupełnić elektrolity i chwilę się przespać :)

W bazie, tuż po przyjeździe © amiga



W końcu wybija godzina T11 – 1:30. Mamy już mapy, kartę, i błogosławieństwo. Na skróconym wariancie odprawy dowiadujemy się, że punkt G musimy zdobyć z buta, rowerem się nie da, nie ma takiej możliwości..., a już się łudziłem, że chociaż raz będzie prosto.

Chwilę przed startem © amiga


Rozrysowujemy plan, trasę..., skala 1:50000, punkty dość mocno porozrzucane o mapie, coś nie wydaje mi się, aby to miało być 40km jak zapowiadano... ale może się mylę?

Część zawodników już w drodze, inni jeszcze się przygotowują © amiga


Po kilku minutach w końcu ruszamy, jedziemy na punkt znajdujący się najbliżej bazy - „C” - Przy polnej drodze. Znajdujący się na północy. Kluczymy nieco po mieście i w końcu wyjeżdżamy z miasta kierując się na zachód ;P. Nie wiem o co chodzi to kolejny raz gdy wyjazd z miasta sprawia nam spore problemu, za to szwędanie się po bagnach zaczyna być naszą specjalnością..., może to dobra prognoza na kolejne Dymno? ;P

Pędzimy ciemnymi szosami, w pewnej chwili Darek ostro hamuje, robię to samo, niewiele brakuje a wbilibyśmy się w jakieś krzaki oddzielające nas od parkingu przyzakładowego... , coś się nie zgadza, droga miała prowadzić dalej, nie widzę na mapie nic co mogłoby sugerować taką końcówkę... Małe przeszukanie okolicy i kilka metrów z lewej jest cd naszej drogi..., uff... jednak to nie kolejna pomyłka... Docieramy do Miłoszowic. Na PK mamy 2 warianty dojazdu, od południowego wschodu i od północy. Zaznaczyliśmy przecinkę od północy, ale też zakładaliśmy do tego PK będziemy jechać z „C” a nie bezpośredni z bazy... więc pora na pierwszą korektę..., tym bardziej, że natykamy się na grupę bikerów jadących w tym samym kierunku... cóż, jedziemy za nimi, sprawdzając tylko z grubsza odległości i kierunki..., w lesie krążymy trochę to tu to tam..., przecinek w realu jest sporo więcej niż na mapie..., na dokładkę z mapy wynika że ten PK powinien być w zagłębieniu... Tracimy dobre kilkanaście minut..., ale w końcu trafiamy na właściwą przecinkę i zdobywamy nasz pierwszy punkt - „T” - Mogiła. W nagrodę dostajemy po Lionie, ruszamy dalej, kierujemy się na północ, później na wschód by ponownie skręcić na północ w okolice Dziupliny gdzie znajduje się nasz kolejny punkcik - „Z” - Skrzyżowanie dróg leśnych.

Mkniemy po szosach © amiga


Tym razem poszło bezbłędnie, gorzej bo zadanie które dostaliśmy przerosło nas..., wylosowaliśmy 3 zdjęcia psów..., tylko co to za bestie? Jedne nieco przypominał Lessi tylko kolor się nie zgadzał, drugi kudłaty, a trzeci nijaki ;P Jamnika, czy brodacza Zbrosławickiego jeszcze bym rozpoznał, ale to... Dwie nazwy się utrwaliły już po – border collie (ten podobny do Lessi) i nowofunland (duży czarny i kudłaty, trudno rozpoznać gdzie ma początek, a gdzie koniec), trzeciego za diabła sobie nie mogę przypomnieć..., nazwa się nie utrwaliła... cóż... noże na wiosnę będzie kolejna okazja...
Możemy ruszać, batona co prawda nie było, dodatkowych punktów też, trzeba będzie z tym żyć..., jedziemy na nasz zapomniany punkt „C” - Przy polnej drodze. Wybieramy szosy, wbijamy się centralnie na Dziuplinę i kierujemy się na Laskowice aby odbić w przecinkę, trafiamy bezbłędnie.
Klimat przy dojeździe rodem z lat 40, XX wieku..., żołnierze, widać, że zmęczeni wielodniowymi walkami, usmarowani, ubrudzeni, ale witają nas serdecznie i zapraszają do bunkra... Należy się bać, czy jednak będą przyjaźni?

Zejście do podziemi © amiga


Już po quizie © amiga


Na dole Rosjanie, dostajemy broń do rozpoznania, oczywiście taki pacyfista jak ja wie z grubsza którędy kula wylatuje i gdzie należy przycisnąć, ale z delikatnym wspomaganiem elektroniki poszło nieźle. Pierwsze zadanie zaliczone, pozostało rozpoznanie 2 historycznych postaci i to również wychodzi nam dobrze... nie mamy problemów, wychodzimy na zewnątrz, na świeże rześkie powietrze.

Niektórych zmogło © amiga


Kto to jest na fotach © amiga


Możemy sobie pogratulować, możemy wsiąść na rowery i gnać na najdalej wysunięty na północ punkt „W” - Leśna ścieżka.
Spoglądam na licznik..., na bank to nie będzie kółko 40km, ze wstępnych szacunków zrobimy ok 60km. Może za dużo wspomagamy się szosami? Tyle, że do „W” w zasadzie jedyna możliwość dojazdu to szosy, gnamy ile sił w nogach, mijamy Mościsko, skręcamy na Brzezinki i kierujemy się na Chrząstkową Wielką, kilka km przed PK awaria, Darkowi pękła oprawka w okularach... zatrzymujemy się na przystanku i na szybko reperujemy je taśmą klejącą..., ruszamy dalej..., szkoda czasu. Kilka min później spotykamy grupę bikerów wracających z PK, krzyczą do nas, że „W” jes tylko dla trasy pieszej... 60km. Masakra...

Ciągle w drodze © amiga


Faktycznie w legendzie mapy jest taka informacja, ale rysując trasę zakładaliśmy, że wszystkie zaznaczone na mapie PK nas dotyczą..., chyba czasami warto zerknąć na opisy PK, a nie tuż przed dojazdem... ech... Gratis dokręciliśmy kilkanaście km... Zawracamy.
Pędzimy ile sił w nogach, średnia na tym odcinku utrzymuje się powyżej 30km/h, jest jeszcze sporo czasu, dalej jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów. Docieramy do „Y” - Przy polnej drodze (ognisko), aż chce się tutaj zostać dłużej, klimat rodem z obozów harcerskich...
Nie możemy zostać, przed nami jeszcze długie kilka godzin jazdy, najbliżej nas jest punkt „D” - Przy strumieniu – polna droga, dojazd względnie prosty, tym bardziej, że od czasu do czasu migają nam czołówki pieszych, docieramy na miejsce, tam dwójka znudzonych gości w namiocie,

Gdzieś na punkcie © amiga


rejestrujemy się, oznaczają nam karty i jedziemy na poszukiwanie punktu „G” - rzeka graniczna (wydawało mi się, że G to skrót od czegoś innego, ale może się mylę?).
Mijamy Dębinę, kierujemy się na północny wschód, by odbić na zachód..., zmieniamy jednak delikatnie plany, po drodze wjeżdżamy w jedną z przecinkę prowadzących na północ, które powinny nas doprowadzić w pobliże punktu, sumiennie odmierzamy odległości, z grusza wszystko się zgadza, teraz pozostało odbić na zachód i odszukać nasz PK..., ścieżka, szubko zmienia się w tor przeszkód, usiana jest gałęziami, miejscami podmokła, brniemy na azymut starając się trzymać kierunek. W końcu z daleka widać błyskające światełka... kierujemy się na nie... jeszcze chwila i punkt osiągnięty, ale..., czeka na nas zadanie do wykonania, musimy przeprawić się na drugą stronę rowu czy może rzeki... po linach rozwieszonych tuż nad... na dokładkę musimy tam przepchnąć również rowery.

Przeprawa na drugą stronę © amiga


Idę pierwszy i chwilę później brnę do pół łydki w bagnie..., na szczęście to tylko kilka kroków, ale buty przemoczone..., teraz droga powrotna, zastanawiam się czy po prostu nie przejść ponownie przez rzekę w końcu gorzej nie będzie, mokry już jestem... Jednak nie, zmieniam linę i ta jest jakby mocniej napięta, bardziej stabilna, tym razem przechodzę bez większego problemu, ściągam rower i czekam na Darka, który chwilę później również zaliczył to zadanie..., możemy wracać, tylko którędy, ścieżka ledwie widoczna, ponownie próbujemy przebijać się na azymut, tyle, że tym razem nie ma błyskających światełek, zostawiliśmy je z tyłu. Jednak trochę szczęścia, trochę samozaparcia i docieramy do jakiejś przecinku z grubsza prowadzącej w kierunku cywilizacji.
Kierujemy się na Łaźno, tam mały błąd nawigacyjny, małe nieporozumienie, ale szybko uzgadniamy wspólny wariant dojazdu i kierujemy się na „P” - leśna droga. Nie mamy problemów z dojazdem i odnalezieniem, ale po raz kolejny czeka na nas zadanie, tym razem jest to tor przeszkód, trzeba się czołgać, skakać jak kozica..., itp... ale poszło nieźle.., możemy jechać dalej, na punkt „R” - Ambona przy strumieniu. Kierujemy się na Kopalinę, odbijamy w kierunku dworca PKP. Tam skręcamy na wschód i później wraz z grupą bikerów kierujemy się na południe, by pod koniec odbić ponownie na wschód jadąc przez ścieżkę usianą pieńkami po wyciętych drzewach... Zdobywamy PK, więc możemy wyjeżdżać, wiemy jedno... czasu jest mniej niż zakładaliśmy, przez niepotrzebną wycieczkę na „W” teraz zaczyna nam go brakować. Chyba odpuścimy „X” - Ruiny i pojedziemy od razu na „A” - Przy strumieniu.
Na mapie mamy wyrysowaną drogę na zachód z początkowym lekkim odbiciem na północ więc.... jedziemy na południe, zastanawia mnie czemu, ale zakładam, że jest w tym jakiś plan, że za chwilę odbijemy na zachód..., Tak sobie jedziemy, jedziemy..., jedziemy, tylko czemu tak długo? W końcu decyzja, musimy w końcu skręcić na zachód, wjeżdżamy w przecinkę i pakujemy się w błotne koleiny, zawracany, szukamy innej przecinki, nieco dalej, niby jest lepiej, da się jechać, ale dość niespodziewanie się kończy, musimy znowu odbić na południe. Docieramy do jakiegoś mostku..., przechodzimy na drugą stronę, robimy kilka kroków i słyszę Darka, wyciągnij mnie.... zdradliwie tutaj, próbujemy się ostrożnie przebijać, jednak w końcu drogę zagradza nam woda, jakieś rowy,

Do mety już niedaleko © amiga


tym razem ja czuję, że ziemia usuwa mi się spod nóg..., chyba pora wrócić się po własnych śladach, ponownie przekraczamy mostek..., wracamy do miejsca gdzie urwała nam się wcześniej przecinka i już na azymut przebijamy się przez las później przez zaorane pole..., ale w oddali widać światła..., byle po drodze nie trafiła nam się kolejna rzeka, bagno itp... Zbliżamy się do jakiejś szosy, widzimy światełka, to nasi.... Próbuję analizować mapę, kombinować gdzie jesteśmy. Na 90% na drodze prowadzącej z punktu „X” - Ruiny do Nowego Dworu. Tyle, że czas nam się skończył, na brodzeniu przez błota, bagna straciliśmy sporo czasu, teraz już tylko chcemy wrócić do bazy.
Odbijamy na Piekary, później Laskowice i przez osiedle Metalowców kierujemy się na metę.

Już w bazie © amiga


Mamy za sobą prawie 70km, zaliczone bagna, rzeki, i inne niespodzianki, na mecie szukamy znajomych, jednak coś ich nie widać..., kierujemy się do jadłodajni, grochówa, chleb... i...

Jakiś sentyment do przeszłości? © amiga


zastanawiamy się co dalej..., możemy się przespać kilka godzin i poczekać na wyniki, albo zwinąć się by o 2 godzinach osiągnąć dom...
Wybieramy to drugie rozwiązanie...., niby niedaleko, ale dawno nie mieliśmy tam męczącego powrotu..., już w domu padam na łóżko i wiem że nie pośpię, dzisiaj jeszcze mała imprezka, na której prawie odpadam...

Podsumowując, 2 błędy, pierwszy to niepotrzebna wycieczka na „W”, dobre kilkadziesiąt minut stracone i powrót z „R”-ki... kosztujący nas ponad godzinę...

Śladu GPS wyjątkowo nie ma, zastrajkowało endomondo :(

przed Tropicielem na Helenkę

Piątek, 25 października 2013 · Komentarze(0)
Świetliki - "Sromota"


Ciut wcześniej wychodzę z firmy, dzisiaj krótkie przygotowania i lecimy z Darkiem do Jelcza-Laskowic na 11 edycję Tropiciela. Zamiast więc do Katowic obieram kierunek na Helenkę..., nie zastanawiam się którędy będę jechał..., raczej standardziakiem przez ul. Leśną, pewnie będzie trochę błota, liczę jednak, że za bardzo się nie utytłam. Niestety to była tylko nadzieja... Na krótkim odcinku zbieram więcej syfu niż przez tydzień dojazdów do pracy i z powrotem. Dobrze, że przynajmniej mam 2 komplety ubrań w zapasie :) Już na miejscu chwila odpoczynku i o 20:00 wyjeżdżamy na podbój Dolnego Śląska.

Rowerówka na Helence © amiga

Harpagan 46

Sobota, 19 października 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Zacier - Kebab w cienkim cieście


Poranek dnia 6-go…
Wieczorem w bazie © amiga

Jeszcze nieświadomi co nas czeka © amiga


Uzupełniamy elektrolity © amiga


Sobota…, zbieramy się, ostatnie przygotowania, śniadanie, odbieramy rowery z przechowalni… i jedziemy na pobliski stadion odebrać mapy. Trawa wyraźnie oszroniona, temperatura przy ziemi w okolicach -1. Później się dowiadujemy, że o 5:00 było -3. Dziwna sytuacja, w zasadzie nie ma odprawy, po prostu dostajemy mapy i w drogę.

Trochę przesadziłem, spoglądamy na mapę i… nie ma punktów, chwila…, odpalam czołówkę, zdecydowanie lepiej…, coś jednak widać… punkty rozsiane po sporym obszarze, tylko jak z tego zrobić pętlę? Jedno jest pewnie, nie przejedziemy całości, planujemy tylko pierwsze kilkanaście punktów, początkowo chcemy zaliczyć trzy PK po lewej stronie Wisły, kolejność 10, 9, 17, spoglądamy na ich wagi, warto tam jechać, później 6, 8, 14, 4, 20, 12, 16, 3, 15, 11 i tyle na początek, później będziemy korygować w miarę potrzeb…. Na mapie dodatkowo znajduje się informacja o czasach zamykania poszczególnych punktów i oczywiście ich wagi, od 1 do 5. Pojawia się jeszcze kilka problemy, po pierwsze skala 1:100000 z założenia będzie mało szczegółowa, po drugie już w trasie wiadomo, że mapy nie opierają się na najnowszych danych…

Pierwsze wyzwanie to wyjazd z miasta mamy się kierować z grubsza na północ i później odbić na zachód by dotrzeć do jedynego mostu na Wiśle. Ruszamy i jedziemy na południe, dobrze że niewiele przejechaliśmy…, zawracamy.

Jeszcze widać księżyc © amiga

Jednak poranne mgły już się podnoszą © amiga


Mała ilość szczegółów i jakieś inne oznaczenia dróg niż w rzeczywistości sprawiają początkowo problemy, jednak przy wyjeździe w końcu zwracamy większą uwagę na przydrożne tablice informacyjne. Droga dłuży się niesamowicie, ale czego możemy oczekiwać gdy dwadzieścia punktów jest do zaliczenia na 200km, średnio wychodzi PK co 10km.

Trafiamy na most na Wiśle, a przynajmniej tak się domyślamy, po poza pobliskimi pylonami i linami biegnącymi do i z nich nic więcej nie widać, mgła jest tak gęsta, że nawet rower ma problem aby przebić się przez nią… Czemu ten most jest tak długi?

Już w innym świecie © amiga

Jednak jest pięknie © amiga

Chociaż nie jest to takie oczywiste © amiga


W końcu jest drugi koniec, chyba trafiliśmy do innego świata, mgła gdzieś zniknęła, zza chmury wychyla się tarcza słoneczna…, pięknie to wygląda, odbijamy na Tymową,… chyba jedziemy dobrze przynajmniej tak wskazują znaki no i nie ma Jeleniej Góry :).

Ptaki już odleciały © amiga


W Jaźwiskach z jakiegoś gospodarstwa wyjeżdża 2 jeźdźców na koniach ubranych w kontusze.., faktycznie trafiliśmy do innego świata…

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu © amiga


Jakiś km dalej drogowskazy pokazują nam drogę na Rzym 1km? Znowu się zagalopowaliśmy? To już nie pomyłka o 18km tylko o kilka tysięcy, tylko kiedy? Jakaś Rowerowa teleportacja? ;P

Jedziemy dalej jest jakiś znak na Tymową więc chyba nie ma tragedii, tylko nikt nam nie powiedział, że Tymowa jest za Rzymem… Długi podjazd, bardzo długi, prawie jak w górach…
Może kilometr dalej jeszcze większe zaskoczenie, wjeżdżamy do Betlejem, sprawdzam czy dalej jadę na rowerze, czy może to już osiołek…

Dzisiaj w Betlejem © amiga


Uff… jednak rower. Wpierw Włochy teraz Palestyna, podróż dookoła świata się szykuje. Może to nie był o 200km tylko 40000?

W końcu jest tymowo © amiga


Docieramy jednak do Tymowej… długa podróż za nami, pozostaje odszukać „PK 10 – TYMOWA - rozwidlenie dróg” wjeżdżamy w pierwszą przecinkę za kościołem i… błąd kierunek się nie do końca zgadza… zawracamy, wjeżdżamy w inną odchodząca bardziej na północ, też coś się nie zgadza, zawracamy.

Ekspozja jakaś? © amiga

Jednak to wstające słońce © amiga


Jedziemy nieco dalej… i jest właściwa ścieżka…, wyjeżdżają z niej bikerzy, więc powinna być to ta właściwa. Zjazd po terenie, po piachu, jest PK – „10 – TYMAWA – rozwidlenie dróg” i namiot z osobami pilnującymi lampionu… :)

Lekko przymglony krajobraz © amiga


Widać coraz mniej © amiga


Rejestrujemy się i zawracamy, znowu długi przelot, ponownie mijamy Betlejem, Rzym, na zjeździe słońce mnie oślepia, nic nie widzę, jadę na czuja, jak nietoperz kieruję się odgłosem jadącego przedmą Darka…. Zjeżdżamy w dół w mgłę…, jest ciężka zawiesista, widoczność zaledwie na kilka metrów… Skręcamy na drogę prowadzącą do Pólka… podjazd w terenie…, ale mgła po raz kolejny znika… świeci słońce jest pięknie :).

Docieramy do PK © amiga

Na górze..., nie ma mgieł :) © amiga


Rejestrujemy się na „9 – PÓLKO – izba leśna” i wracamy odszukać ostatni PK po tej stronie rzeki. Zjazd w dół i otacza nas gęste mleko… jeszcze kilka km i zbliżamy się, plątanina przecinek w terenie i nawalone wszystkim w okolicach punktu, z mapy niewiele wynika. Trochę kluczymy i trafiamy na namiot i lampion „17 – WIOSŁO – skrzyżowanie dróg”.

Jesienne klimaty © amiga

Znowu mgliście © amiga

Pod mostem © amiga


Niewiele widać i na dokładkę jest zimno © amiga


Pora wrócić na most, mgła nieco rzednie, widać nieco więcej, da się nawet zauważyć majaczące w dole koryto rzeki.

A jednak coś urzeka © amiga

W tych jesiennych klimatach © amiga


Wbijamy się na drogę prowadzącą do Janowa, szybki przelot asfaltami i docieramy do miejsca gdzie powinien być prom… Lampion i namiot widoczny z daleka, „6 – JANOWO – miejsce widokowe” zaliczony. Tyle, że tym razem zatrzymujemy się na chwilę, jakaś bułka, kola, chwila na focenie, nadjeżdża jakaś para zamieniamy z nimi kilka zdań… wspominają, że jadą na 18…

Znowu w lesie © amiga

Nareszcie widać Wisłę © amiga

Jeszcze trochę i mgła może zniknie? © amiga

Zakola rzeki © amiga


Ruszamy, tylko co oni z tą 18-ką, może się pomylili, bo my jedziemy na „8 – BRACHLEWO – stajnia leśna”. Wieje dość silny boczny wiatr…, w drodze korygujemy nieco trasę, jest krótszy wariant, a w tych warunkach i tej odległości, każdy km mniej ma znaczenie, mijamy wiadukt i skręcamy w prawo, odmierzamy ok 700m tyle, że przecinka jest nie pod tym kątem… coś się nie zgadza, sprawdzamy te wcześniejsze, późniejsze… wracamy do wiaduktu i jedziemy kawałek drogą której nie ma na mapie musiała powstać później, ale jest szeroka może tędy przebijamy się na PK, kluczymy, błądzimy, i d..a.

Zastanawiamy się czy nie odpuścić go…, ale jak znalazła go bierka wyjeżdżająca ze ścieżki którą wczesnej jechaliśmy to nie może to być trudne… ponownie odmierzamy 700m, jesteśmy przy tej samej przecince, kąt wjazdu się nie zgadza, ale jest szeroka… jedziemy nią… i trafiamy na PK. Masakra… straciliśmy sporo czasu…
Zawracamy, jedziemy przez Ryjewo, Borowy Młyn, szukamy przecinki, jest jedziemy, tylko czemu droga zmieniła kierunek z zachodniego na północny? Pora zawrócić, pora skorygować trasę, co jest nie tak? Po raz kolejny nie tak pojechaliśmy… tylko czemu? Odległości z grubsza się zgadzały…

Zawracamy docieramy do wcześniejszej przecinki którą pominęliśmy bo.. była za wcześnie i pod niewłaściwym kątem. Wjeżdżamy w nią… i docieramy do kolejnej przecinki prowadzącej w okolice zabudowań zaznaczonych na mapie, przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy, tym razem już nie ma problemów… „14 – BOROWY MŁYN – droga leśna” zaliczony.

Darek zauważa jednak jeden szczegół…, na mapie jest punkt którego nie zauważyliśmy rano, to „18 – BIAŁA GÓRA – parking leśny”, to efekt tego, że kolory użyte do oznaczenia Pk są jakieś mocno nijakie i pewnie ta wczesna pora wyjazdu dały znać o sobie. Jest w pobliżu więc głupio byłoby go nie zaliczyć. Całość po szosach. Wiatr się wzmaga…, początkowo mamy go z tyłu, później już z boku, nie lubię czegoś takiego… , chwieje rowerem, chwieje mną… dojeżdżamy do wałów, chronią nas nieco przed wiatrem, tyle, że co z tego skoro teraz mielibyśmy go w plecy?

W końcu się rozpogodziło © amiga

Niesamowite miejsce © amiga

Śluza pomiędzy Wisłą, a Nogatem © amiga


Jesteśmy na miejscu, jest urokliwe, ciekawe z kanałem łączącym Nogat i Wisłę… chwila na focenie i zjeżdżamy do namiotu przylampionowego… :)
Czuję, że siły mnie opuszczają, potrzebuję cukru, namawiam Darka na mały postój przy pierwszym napotkanym sklepie, no może nie pierwszym, w Sztumie, przez który pojedziemy. Coś jem, w zasadzie w tej chwili nie jestem w stanie przypomnieć sobie co to było… Resztki koli i jestem gotów do jazdy…
Kilka km przez las i jesteśmy w Sztumie, zamiast sklepu Darek zatrzymuje się przy jakimś lokalnym Fast Food-zie. Zamawiam Kebaba…, muszę coś zjeść, Darek zamawia jakąś kanapkę, ale wygląda podobnie do tego co sam jem… Muszę przyznać, że jest to dobre… Chwila rozmowy i… zaczepia nas jakiś przechodzień, pyta się o Harpagana o rajdy na orientację… Fajne :)

...kebab w cienkim cieście po nocach mi się śni © amiga

Chwila odpoczynku © amiga

Pomnik przykebabowy © amiga


Pora jednak ruszyć 4 litery…, jedziemy zdobyć „4 – POSTOLIN – rozwidlenie dróg”, po raz kolejny po szosach, z odnalezieniem lampionu i namiotu nie mamy problemów, mijamy Postolin i kierujemy się na Mikołajki Pomorskie. Za nimi czeka na nas kolejny lampion „20 – MIKOŁAJKI – rozwidlenie dróg”. Jakieś mało oryginalne nazewnictwo, chociaż nie powinno mnie to dziwić po „drzewach” na Jesiennych Trudach :).

W Mikołajkach kolejny postój, tym razem przy sklepie, zakup Pepsi, Vervy i ciepłych Lionów… Możemy jechać dalej, nie mamy problemów z tym PK… jest nieźle… wjeżdżamy na główną drogę i jedziemy na „12 – ORKUSZ – rozwidlenie dróg” Spoglądając na okolice tego PK to nie będzie lekko. Dojeżdżamy do granicy lasu, są ścieżki, tyle, że jest ich całkiem sporo… kluczymy po bocznych dróżkach.. robimy rundę honorową, widzimy jak ktoś wyciąga samochód z jeziora czy innego bagna…

Za dużo tych ścieżek… , wracamy do punktu wyjścia, odmierzamy ponownie, i jesteśmy przy tej samej przecince w którą wcześniej wjechaliśmy…., więc to musi być ta.. wjeżdżamy w nią, spotykamy piechurów… zamieniamy 2 zdania i kierują nas we właściwe miejsce… tam gdzie topił się samochód, mamy odbić prawo… :).
Okazuje się, że przejechaliśmy obok PK w odległości może kilkunastu metrów…, był za pagórkiem. Ech…

Przynajmniej wiemy jak szybko wyjechać z tego miejsca i skierować się na Laskowice… i dalej na „16 - SZADOWSKI MŁYN – parking leśny”. Szybki fragment trasy, dojeżdżamy do rzeki, jest parking, jest młyn…, tylko punktu nie ma… Sprawdzamy mapę, sprawdzamy parking… i nie ma śladu po namiocie, po lampionie, na dokładkę Darkowi urwał się mapnik, w zasadzie to się postawił. Sprawdzamy czas zamknięcia tego PK, powinien tu być jeszcze przynajmniej 20 min… rozglądamy się, w końcu dzwonimy do bazy…, dostajemy informację, że punkt jest…. Czas upływa, postanawiamy odpuścić ten PK, jest już zbyt późno.., może po drodze zaliczymy jeszcze coś…, jak będzie chwila czasu.

Dzwoni telefon, to organizatorzy, oddzwaniają, okazuje się, że punkt został zamknięty 30 minut przed czasem. Ech…, niemniej mamy mieć go zaliczony. Straciliśmy tutaj sporo czasu, wyznaczamy najkrótszą drogę do Kwidzynia. Mamy przynajmniej 10km do mety. Niby niedużo…, ale musimy to zrobić w około 30-35 minut. Zaczyna się ściemniać, po drodze jeszcze na chwilę się zatrzymujemy, trzeba wyciągnąć czołówki… Chwilę później zapada zmrok… Wjeżdżamy na szosę… pędzimy, mijamy ścieżkę prowadzącą na PK1. Nawet nie myślimy aby go zdobywać…, tik, tak, tik, tak… zegar tyka… a my gdzieś w lesie…

Docieramy do rogatek Kwidzynia, teraz już tylko dotrzeć do mety, spoglądam na zegarek… 4 minuty…, masakra…, za dużo straciliśmy czasu na 16. Pędzimy przez miasto…, mijamy kolejne ronda, skrzyżowania… wpadamy na metę… są 3 minuty po czasie… Tracimy w sumie 4 punkty przeliczeniowe… ech… szkoda, ta 16-ka nie daje jednak spokoju…

Statuetki? już czekają © amiga

Wygrałem coś... hurra © amiga


Dotarliśmy do bazy, teraz oddać identyfikatory, wykąpać się, coś zjeść, porozmawiać ze znajomymi i odczekać na rozdanie statuetek. Po raz kolejny nikt nie zdobył wszystkich PK na trasie rowerowej 200km…, to znaczy że było ciężko… Może na wiosnę się uda? Na pocieszenie tombola okazuje się dla nas łaskawa… z nowymi gadgetami możemy wracać na Śląsk ;)
Trochę zabijamy te długie przeloty i ta mapa…, ale w końcu to Harpagan….

Droga powrotna © amiga

Kaczawska wyrypa - poza mapą...

Piątek, 4 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
PAMPELUNA - Źli Chłopcy


Dojeżdżamy do bazy... Do Świerzawy..., mało osób.. jeszcze mało, jest trochę czasu do startu..., chcemy to wykorzystać na sen... rozkładamy karimaty, śpiwory.... i... Darek usypia w ciągu chwili... , za to ja za diabła nie mogę usnąć... zbierają się kolejni zawodnicy, jest szum..., masakra...
W końcu daję za wygraną, zaczynam powoli się przygotowywać, ubrania, plecaki... itp...
Jestem przeziębiony jak diabli, lecę na prochach..., te kilka godzin wytrzymam..., do plecaka pakuje Vicksa i w razie czego wiatrówkę i przeciwdeszczówkę. Pomimo tego, że prognozy nie zapowiadają opadów.

Jest godzina do startu..., pora coś zjeść, przygotować rowery..., czas gdzieś ucieka w zastraszającym tempie..., coś niesamowitego..., w efekcie przed odprawą nie wszystko jeszcze gotowe...

Jest trochę czasu by się zdrzemnąć © amiga


Odprawa

Dostajemy kilak informacji, wyjaśnień, rozświetlenia okolicy PK i oczywiście mapy w skali 1:50000. Całość robi wrażenie profesjonalizmu, zresztą podobnie jak na Rudawskiej Wyrypie, którą wspominam bardzo dobrze... Budowniczy trasy dołożył wszelkich starań aby nie wszystko się zgadzało. Czekają nas 2 pętle po ok 75km i ok 3km przewyższeń na całości...

W końcu wybija godzina S..., pochylamy się nad mapą i wykreślamy nasz wariant..., wariant pierwszej pętli...

Planowana kolejność PK: 31, 35, 36, 33, 42, 45, 43, 41, 38, 44, 40, 39, 37, 32, 34 i przepak na 00.
Czasu jest sporo, powinniśmy dać radę zaliczyć całość....

Ruszamy w końcu..., większość ludzi już popędziła na punkty przed nami, ale mamy na tyle doświadczenia iż wiemy, że na tych maratonach nie wygrywa ten kto szybko wystartuje, tylko ten kto dobrze zaplanuje całą trasie i dobrze nawiguje.

31 – Samotne drzewo na skrzyżowaniu dróg

Wyjeżdżamy z miasteczka, skręcamy w boczną drogę i mamy pierwszy podjazd..., część osób wraca z PK z namierzeniem drzewa nie ma problemu, odblaski naszyte na lampiony są genialne, pomagają niesamowicie, zresztą na Rudawskiej było podobnie...

35 – Ruiny budynku, PK od zachodniej strony

Ruszamy i Darek zauważa, że z dojazdem chyba nie będzie tak lekko, droga jest po drugiej stronie rzeki, tyle, że nie ma przejazdu, ścieżki, musimy się nieco wrócić i podjechać z drugiej strony...
droga zmienia się dalej w ścieżkę, później ścieżynkę, mamy mieć przecinkę, tyle, że jej nie widać..., może jesteśmy w złym miejscu? Psu ujadają w okolicy, a my pochyleni nad mapnikami analizujemy możliwe warianty, ruszamy i spróbujemy się przebić nieco dalej..., ścieżka jest, tyle, że znowu coś nie do końca się zgadza, budowniczy coś wspominał o tym, że część ścieżek została niedawno zaorana, nie ma ich... pomimo tego, że jeszcze tydzień, dwa tygodnie temu jeszcze istniały..., w końcu opłotkami docieramy do kępy drzew, wygląda na to że Pk powinien być gdzieś między nimi. Z innej strony docierają kolejni zawodnicy, w czwórkę przeczesujemy zarośla i. Znajdujemy lampion, perforator..., wracamy do miasta

33 – koniec skarpy od północnej strony

Patrząc na warstwice, decydujemy się wpierw zdobyć PK 33, a dopiero później 36... przed nami spory przelot po szosach do Wojcieszowa. W mieście wbijamy się na „normalny asfalt” na drogę oznaczoną jako 328, która ma nas doprowadzić w okolice punktu... jakieś 5-6km przed nami...., zaczynają się podjazdy..., chyba zaczyna się wyłączać myślenie, coś mi się nie zgadza, ale nie dzielę się tą myślą z Darkiem, czegoś mi brakuje.... po pierwsze mam wrażenie, że kierunek jest początkowo delikatnie nie taki, brakuje mi rzeki w pobliżu drogi, ale jest ciemno..., może to dlatego...
Przy drodze stoi znak... podjazd 11% 1.5km – masara..., robi mi się ciepło..., coraz cieplej, już nie zastanawiam się nad drogą, cisnę pod górę..., jakaś miejscowość, próbuję ją zlokalizować na mapie, ale nie ma jej, może część małych wiosek została usunięta z mapy podobnie jak na Rudawskiej Wyrypie? Chwila rozmowy z Darkiem, wniosek mamy podobny, do Wojcieszowa musi być już niedaleko...
Pojawia się kolejna nazwa miejscowości „Podgórki”, również nie widać jej na mapie, wyciągamy podobne wnioski jak wcześniej i pchamy dalej, nazwa bardzo mi się nie podoba, szybko okazuje się że jest adekwatna do tego na co trafiamy, kolejny znak o podjeździe, tym razem 2.5km 11% nachylenia... Ciśniemy ile wlezie..., ciężko jest... w końcu wjeżdżamy na szczyt... przed nami piękna panorama rozświetlonego Wojcieszowa... chwila, chwila..., tylko czy Wojcieszów jest tak wielki..., coś się bardzo nie zgadza..., spoglądamy na mapy..., zjeżdżam kawałek w dół, nie ma drogi która powinna być..., sprawdzam okolice, nie ma rzeki... chwila rozmowy z Darkiem, obydwoje nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, jedno jest tylko pewnie to miasto na dole to musi być Jelenia Góra, tylko czemu nie ma jej na mapie?
Chwila zastanowienia, podjeżdżam do słupka w pobliżu jest oznaczenie drogi – 365 #@$!
Pochylamy się nad mapą..., mieliśmy jechać 328, gdzie jesteśmy, co się stało... okazuje się, że w Starej Kraśnicy źle skręciliśmy, 328 odbijała w lewo a my pojechaliśmy prosto, przegapiliśmy zjazd i wyjechaliśmy poza mapę...
Kombinujemy jak to naprawić i... popełniamy drugi poważny błąd, zamiast się wrócić, w końcu byłoby z górki decydujemy się zjechać do Jeleniej Góry i tam poszukać drogi na Wojcieszów...
Długi kilku kilometrowy zjazd..., jesteśmy w mieście, szukamy interesującego nas zajazdu, ale znaki wskazują nam powrót tą samą drogą którą tu przyjechaliśmy..., tyle, że teram byłoby kilka km pod górę... nie mamy na to ochoty..., kombinujemy i postanawiamy wbić się w 3-kę... Po drodze odbijemy na Wojcieszów...
Odzywa się moje przeziębienie i długi zjazd, jest mi cholernie zimno..., ubieram wiatrówkę..., jestem wściekły na siebie, czemu nie podzieliłem się swoimi wątpliwościami wcześniej z Darkiem? Po diabła zjechaliśmy do Jeleniej Góry? Chyba zahipnotyzowały nas światła wielkiego miasta...
Znowu jest pod górkę..., znowu robi mi się ciepło... gdzieś po drodze, chwila przerwy..., krótka rozmowa..., rzut oka na liczniki... i chyba odpuścimy sobie maraton, to nie ma wielkiego sensu, straciliśmy 3 godziny przez własną głupotę, własne błędy..., zaliczymy tylko bezwzględne minimum (8PK) i wracamy do bazy...
Odpuszczamy z założenia punkty w Wojcieszowie, jedziemy na te w pobliżu lipki, przed nami długi zjazd..., ale... zrywa się silny porywisty, boczny wiatr... niby jedziemy po szosie, niby jest oświetlenie uliczne i widać wszystko dookoła, ale co chwilę hamuję..., wiatr spycha mi rower to w jedną to w drugą stronę... chyba po raz pierwszy w życiu wjeżdżam na chodnik... nie czuję się pewnie na rowerze..., kilka razy wiatr dość mocno przygina mnie do ziemi..., jakimś cudem nie zaliczam gleby...,masakra...

Skręcamy na północ, w zasadzie na północny wschód, mamy wiatr w plecy. Czuję jak kolejne porywy pchają mnie do przodu, jednak takie żabie skoki nie cieszą, dookoła latają liście, jakieś drobne połamane gałęzie, niewiele brakuje a wjechalibyśmy na złamany konar..., jedziemy ostrożniej..., zastanawiamy się z której strony coś na nas spanie...

Dojeżdżamy do Lipy, tym razem dokładnie sprawdzamy mapę, wybieramy ścieżkę i jedziemy na
42 – skrzyżowanie dróg, niby droga prosta, bez odchyleń, jednak to co dzieje się z pogodą jest nie do opisania...., znowu a drodze gałęzie, trochę większych konarów... jednak dojeżdżamy na miejsce, dobrze, że chociaż trochę las osłaniał nas przed wichrem..., podbijamy karty i pora wracać, po drugiej stronie Lipy tuż za Jastrowcem znajduje się kolejny punkt 45 – narożnik lasu.

Po drodze spotykamy sporą grupę bikerów... Wichura się wzmaga... w kilku miejscach na drodze leżą grube gałęzie, wymijamy je... docieramy do przecinki która ma nas doprowadzić do celu, jednak coś się nie zgadza..., brakuje kolejnej przecinki, coś jest nie tak z kierunkiem, zawracamy, odszukujemy zarośniętą ścieżynkę, to nasza przecinka. Kilkaset metrów dalej ścieżka zanika w polu, w zaoranym polu..., jedziemy na azymut...odnajdujemy naszą ścieżkę..., trafiamy na lasek... i odnajdujemy punkt, możemy wracać. Jadę z tylu, tuż za Darkiem.., widzę, jak walczy z wiatrem, rower jest mocno przechylony..., czuję, że mnie spycha na prawo....., gdzieś w głąb pola... wykorzystuję chwilę ciszy, przerwę w dmuchaniu, i wracam na właściwy tor...
Dojeżdżając po raz kolejny do Lipy natrafiamy na złamaną topolę..., to już nie jest śmieszne...
Gdzieś po głowie chodzi mi aby odpuścić już maraton, to nie są normalne warunki..., jeszcze chwila i będzie walka o przetrwanie...

Kolejnym punktem miał być 43 jednak w pobliżu jest jeszcze 41 – zagłębienie terenu, wewnątrz.
Odsłonięty teren, ale wiatr słabnie, dość niespodziewanie..., po kilku minutach w zasadzie pozostaje po nim wspomnienie..., nie ma śladu po tym co się działo, może to była jakaś miejscowa anomalia pogodowa? Na drodze nie ma połamanych gałęzi... dziwne...

W pobliże PK docieramy dość szybko, odnajdujemy lapion, podbijamy karty, chwila na banana i jedziemy na

43 – skrzyżowanie dróg
Z mapy i rozświetlenia wynika, że nie powinno być problemów, droga szybko mija, Darek robi się rozmowny, chyba już się pogodził z nienajlepszym występem..., Lampion widać z daleka, nie ma problemów z jego odnalezieniem...

Do zaliczenia pozostały tylko 2 punkty.. kierujemy się na
38 - koniec drogi... dość długi przelot, i coś się nie zgadza... być może zbyt duża niedokładność przy mierzeniu, wjeżdżamy nie w tą przecinkę..., zawracamy i szukamy kolejnej..., zaczyna świtać...,w końcu jest..., przecinka wygląda zdecydowanie lepiej, wyjeżdżają z niej rowerzyści z numerkami startowymi..., byli już na punkcie... nie powinno być źle, a jednak.. chwilę zajmuje nam odnalezienie lampionu...

Budzi się dzień © amiga


Zaczyna się rozwidniać wyłączamy lampki, pozostał ostatni punkt do zdobycia, jedziemy przez Świerzawę..., wjeżdżamy na właściwą drogę i mamy długi podjazd..., dobrze, że jest rozświetlenie, na mapie okolica PK 34 – skrzyżowanie dróg, wygląda nieco inaczej, w efekcie przejeżdżamy punkt... i musimy się cofnąć jakieś 250m.. ale lampion znaleziony.... karty podbite, wracamy do bazy.

Wschód słońca © amiga


Oddajemy karty z informacją, że dzisiaj kończymy, nie jedziemy na drugą pętlę... Chwila rozmowy... z Organizatorami, są w szoku... że zaliczyliśmy Jelenią Górę..., zresztą jak i inni którym oznajmiamy naszą decyzję..., w sumie zamiast 75km i 16 PK zaliczamy 8 i 100km... ponad 40km i 3 godziny kosztowała nas nocna eskapada do Jeleniej....

Piękne światło... kolory.... wszystko © amiga


To nie był nasz dzień, to nie był nasz najlepszy występ, ale... zamiast być wściekli z jakiegoś powodu bawi nas ta sytuacja... :)

Pusto..., większość zawodników na drugiej pętli © amiga

Galicja Orient dzień 2

Niedziela, 29 września 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Kukiz i Piersi - Rozjebałem się na drzewie


Drugi dzień zmagań w Bochni. Dzisiaj ma być bardziej „lajtowo” do przejechania ok 60km, 10 punktów kontrolnych. Po wczorajszej walce ze swoimi słabościami, dzisiaj z założenia odpuszczamy część PK. Z planu trasy skreślamy te najbardziej wysunięte na południowy wschód i zachód.... Wykreślamy PK 40/x, 38 i 35.

Nasza trasa jest skrócona do ok 40-45km -

31 – Rozwidlenie dróżek
33 – Kapliczka
39 – Róg łąki
37 – Mała polanka
36 – Pod skałą, Pn skraj kamieniołomu
34 – Przepust
32 – Szczyt grodziska

Początek jak zwykle w Bochni, pod górkę :), zresztą jakby mogło być inaczej w Beskidzie Wyspowym ;). Jednak nie jest tak ciężko jak dzień wcześniej, ciężko opisać dlaczego. Pogoda?, Kondycja? A może coś innego?
Pierwszy PK zaliczamy w tramwaju... w kilak osób, tyle, że każdy jechał nieco inną drogą i spotykamy się kilkaset metrów przed PK :), szukania nie było bo i jak... :)

Z kolejnym PK – kapliczka również nie ma problemów, docieramy tam w dość licznym gronie, podbijamy karty i możemy jechać dalej. Dopiero teraz peleton zaczyna się rozrywać, większość chce zaliczyć wszystkie PK, my jedziemy wariantem skróconym...

Pod Kapliczką © amiga


Odnajdujemy krzyż, ścieżkę i... wpychamy rowery, o jeździe nie ma mowy, sporo połamanych drzew, gałęzi... a im dalej tym ścieżka jest bardziej zarośnięta...

Ścieżka rowerowa? © amiga


Pod koniec wychodzimy na lepszą ścieżkę po której da się jechać..., jeszcze kawałek i jest Pk widoczny z daleka..., kolejne dziurki na karcie są możemy jechać na poszukiwanie kolejnego punktu. Dojazd początkowo po szosach, jednak później źle skręcamy i zamiast jechać szosach jedziemy polną łąką, która coraz bardziej przypomina tą z poprzedniego PK... w końcu ginie gdzieś w krzakach i w efekcie ostatnie kilkadziesiąt metrów to przedzieranie się przez jeżyny, pokrzywy...
Kierujemy się na jakiś budynek którego kształt widzimy za krzakami... Ech... a obok była piękna szosa... Masakra.. straciliśmy sporo czasu. Jednak trzeba było się cofnąć kawałek.

Polanka w końcu odnaleziona...., lampion również, tym razem czeka nas punkt z bufetem, większość dojazdu to szosy, dobrze się jedzie, jednak w okolicach PK liczba informacji umieszczona w tym miejscu powoduje, że wjeżdżamy nie w tą ścieżkę i objeżdżamy kamieniołom dookoła, jednak nie jest źle, bo mamy okazję zobaczyć piękny cmentarz (We wpisie Darka jest więcej informacji na jego temat). A po obok cmentarza mieliśmy jechać do kolejnego PK, już wiemy, że lepiej nadłożyć kilka km i polecieć po szosach niż pchać się po takiej paskudnej drodze...

Spoglądąjąc przez kraty © amiga


Krzyże...., cmentarz © amiga


Za to szosa genialna, chyba po raz pierwszy w tej okolic tak długi zjazd... ponad 6km w dół... pnad 60kmh na liczniku... Takie rzeczy tylko w górach... :)
Przed samym PK trafiamy na pociąg bikerów wracających z tego punktu.... więc z samym namierzeniem nie mamy problemu. Szybko zaliczony... Pozostał ostatni, niedaleko Bochni... tuż za dłuuugim podjazdem. Końcówka to wspinaczka do PK z kilkoma współzawodnikami...

W końcu lecimy do mety, ostatni zjazd w kierunku centrum, liczniki szaleją....

Teraz już tylko kąpiel i oczekiwanie na dekorację zwycięzców..., chwila rozmowy z organizatorami... Przyznam się, że był to jeden z najlepiej zorganizowanych maratonów... klimat genialny.... :) Zresztą jak zawsze... Liczę na kolejną edycję w przyszłym roku ;)

Meta..., koronacja... i pożegnanie © amiga

Galicja Orient dzień 1

Sobota, 28 września 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Lady Punk - Mała wojna


Piątek wieczorem… rower przygotowany, podjeżdża Darek i… ruszamy do Bochni na Galicja Orient. Ciężko powiedzieć/napisać czego się spodziewać, jedno jest pewnie. Nie będzie lekko… Rok temu Krzeszowice, wiosną Miechów. Na dokładkę to Beskid Wyspowy z którym miałem już okazję się spotkać, jest niesamowicie wymagający, tu nie ma pasm…, tutaj każda górka jest wyspą. Górki mają stosunkowo niewielkie wysokości, ale suma podjazdów szybko się kumuluje.

Niesamowice pusto © amiga


Dojeżdżamy do bazy i… jest pusto, przed nami dojechała tylko jedna osoba… trochę to zaskakuje, patrząc na listę startową. Dopiero w okolicach 21-22 zaczynają dojeżdżać kolejni zawodnicy. Jest w końcu czas aby porozmawiać ze znajomymi.
Sobotni poranek.

Na szczęście rano jest już zdecydowanie więcej zawodników © amiga


Jest trochę czasu do startu, możemy na spokojnie przygotować rowery i siebie. Dostajemy do ręki mapy. Wykreślamy nasz plan działania zakładając, że objedziemy całą trasę…, chyba nie doceniliśmy organizatorów…

Na odprawie przed szkołą © amiga


Zaczynamy od

PK1 – Róg lasu

Na dzień dobry wyjazd z Bochni i oczywiście pod górkę…, pomimo chłodnego poranka jest mi niesamowicie gorąco, szukając drogi dojazdowej gdzieś ją przegapiamy, wjeżdżamy nieco dalej w przecinkę niedaleko cmentarza, początkowo zjazd po trawie, później podobny podjazd…, pk znaleziony, karty podziurawione, zdejmuję część ubrania… ciepło..

PK6 – Leśniczówka

Lęsniczówka, w zasadzie za nią © amiga


Zjeżdżamy inną ścieżką niż przyjechaliśmy, nie ma jej na mapie, ale kierunek właściwy, w efekcie lądujemy na podwórku jakiegoś gospodarstwa, krótka wymiana zdań z przemiłym gospodarzem i jedziemy dalej, leśniczówka na swoim miejscu, lampion też.., jest nieźle, tylko znowu jest mi chłodno, ubieram się ;)

PK3 – Skrzyżowanie ścieżki z potokiem, 20m w górę Potoka

Z dojazdem nie ma specjalnego problemu…, rozmieszczenie lampionów jest perfekcyjne…, jednak spoglądam na zegarek…, czas zdobywania kolejnych PK jest zatrważająco długi, tzn… czas przejazdu zajmuje nam stanowczo za dużo cennych minut…, nie wróży to dobrze…

PK5 – Most/fosa

Zamczysko w Nowym Wiśniczu © amiga


Z mapy wynika, że lampion umieszczony będzie przy zamku w Nowym Wiśniczu, ile się da jedziemy asfaltami, tylko tak możemy podgonić…, perforator odnaleziony i możemy ruszyć dalej…

PK9 – U zbiegu potoków

W okolcie punktu docieramy bez większych problemów, jeszcze tylko skok przez strumień i… kolejne dziurki znajdują się na naszych kartach.

No to hyc.. przez strumień © amiga


PK7 – Skała na północnym stoku
Spoglądamy na mapę, do kolejnego PK mamy 2 warianty dojazdu… wybieramy ten niby krótszy, jednak dość wredny podjazd, właściwie podejście zabiera nam kolejne cenne minuty…, jednak lepiej byłoby się wrócić… kawałek i pojechać szosami, za to okolica i widoki wynagradzają wspinaczkę.

Może trzeba było się wrócić? © amiga


W końcu dojeżdżamy w okolice PK oznaczonego !!!. Bardzo strome podejście… rowery zostają na dole, nie ma sensu ich targać ze sobą…, szczytami docieramy na PK, szybkie dziurkowanie i powrót…, znowu kilkanaście min… w plecy ech…

Przynajmniej grzybów pełno wszędzie © amiga


PK8 – Skrzyżowanie dróg leśnych
Prawdę powiedziawszy nie pamiętam tego PK, więc musiał być banalny….

PK15 – Zbieg dwóch jarów

Idziemy szukać PK © amiga


Za to ten punkt pamiętam…., gdy dojeżdżamy na miejsce widzimy w okolicy przynajmniej kilka miejsc mogących pretendować do miana takiego skrzyżowania…, pierwsza myśl, będą problemy z odnalezieniem PK, a jednak lampion jest widoczny… i po raz kolejny na miejscu…, korydujemy też nasze plany, nie ma mowy o zaliczeniu wszystkich punktów, tylko ile ich odpuścić…, najważniejsze jest aby dotrzeć do mety przed limitem czasu…

Szczęśliwy tropiciel PK © amiga


PK14 – Skała obok szczytu

Przed miejscem gdzie spodziewamy się PK natykamy się na plątaninę ścieżynek… prowadzących w rożnych kierunkach… , trochę błądzenia, jednak słyszymy tutaj jest…, korzystamy z informacji, podbijamy karty, odpuszczamy kilka punktów:

Kto rozmieszczał te punkty © amiga


PK 16 - Szczyt ogrodzenia przy kapliczce
PK 13 - Zarośnięta polana pd-wsch róg
PK 17 - Stos kamieni na granicy lasu
PK 18 - Stos kamieni na granicy lasu
PK 12 - Południowy róg zagajnika
Tych dzisiaj już nie zaliczymy, trochę szkoda, ale lepiej nie igrać z czasem…

Chyba zaczyna się wypogadzać © amiga


PK11 – U zbiegu potoków

Tylko czemu tak wieje? © amiga


Jadąc na ten punkt szosą, coś nam się nie zgadza, nie ma ścieżek od południowego wschodu…, a może ich nie zauważyliśmy po prostu…, podjedziemy z innej strony… wzdłuż strumienia, jednak tutaj też jest trochę namieszane ze ścieżkami i w efekcie mamy gratis 500m podjazd, gdy
Jest i strumień..., teraz trzeba namierzyć skrzyżowanie © amiga


orientujemy się, że ścieżka skręciła i jedziemy nie w tym kierunku…, zawracamy, wjeżdżamy w jedną wcześniej, tym razem jest dobrze… dojeżdżamy w pobliże miejsca gdzie powinien być lampion… chwila szukania i jest…

...i Hop sasa © amiga


Pk10 – Drzewo przy dawnej drodze

Jadąc mamy PK w zasadzie w pobliżu, jednak czas leci nieubłagalnie, patrząc na poziomice postanawiamy go odpuścić, możemy stracić zbyt wiele cennych minut. Kierujemy się na

PK4 – Skraj lasu przy szczycie

Długi przelot po szosach, później trochę terenu… w sumie nie ma tragedii… chociaż mam serdecznie dość podjazdów na dzisiaj…

PK2 – Przepust

Ostatni punkt do zaliczenia przed metą…, jednak prowadzi do niego dłuuuugi podjazd… i krótki zjazd w kierunku Bochni, skręcamy w boczną drogę, trochę zamieszania z kierunkami, ale jest.. powrót na szosę i pędzimy do mety…, ostatni podjazd i… chwilę później rowery rozpędzają się do ponad 60km/h…, dobrze, że nie było policji…:)

W oczekiwaniu na pizzę © amiga


Już na mecie, chwila oddechu, szubka kąpiel i idziemy w towarzystwie do pobliskiej Pizzerii, później sklepu… i możemy nacieszyć się dłuższym after/before party w bazie… Wieczór kończy się ok. pierwszej w nocy… Pięknie było

Wariant opracowany przez organizatorów, nasz był bardzo zbliżony © amiga

Bike Orient - Okolice Bełchatowa

Niedziela, 22 września 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Hey i Agnieszka Chyli-ska - Angelene -MTV Unplugged


Kolejna edycja Bike Orientu, tym razem czekają nas zmagania na odcinku ok. 80km w okolicach Bełchatowa.
Dojeżdżamy sporo przed czasem, jednak od samego początku wiemy, że lekko nie będzie, w zasadzie to będzie całkiem ciężko, jesteśmy po ok. 3 godzinach snu i 550km drogi samochodem z okolic Szczecina i po 190km rowerami na Jesiennych Trudach. Wariactwo…
Gospodarstwo agroturystyczne w którym jest zlokalizowana baza robi niesamowite wrażenie…, to jak mały hotel… wśród zieleni z domkami rozdzianymi po okolicy. Szczęka opadła.
Chwilę po przyjeździe spotykamy Andrzeja z firmy, rozmawiamy chwilę, będzie walczył o pudło…, my jednak nie mamy aż tak ambitnych planów, chcemy po prostu kawałek się przejechać, nie wiemy czy w ogóle damy radę siedzieć na siodełkach….
Rowery przygotowane, czasu jest jeszcze trochę, możemy porozmawiać ze znajomymi, w końcu jednak zbliża się godzina startu, dostajemy do rąk mapy w skali 1:60000 z czterema rozświetleniami w skali 1:25000. Siadamy i rysujemy plan.
Plan na dzisiaj….
4. Szczyt wzniesienia
9. Zbocze wyrobisko piasku
6. Bunkier
19. Zachodni brzeg strumienia
13. Skrzyżowanie drogi z rowem
1. Wieża widokowa
12. Wyrobisko piasku
17. Bunkier
12. Wyrobisko piasku
11. Punkt widokowy
3. Szczyt Wydmy
7. Przy drodze
5. Szczyt Wydmy
10. Osada Łowicka
14. Kaplica
18. Brzeg stawu
20. Brzeg stawu
15. Kaplica
16. Szczyt wydmy
8. spalony Dąb Cygański
Wyruszamy jako jedni z ostatnich, pierwsze 10 min trochę męczące…, nogi muszą się ponownie przyzwyczaić do wysiłku, mniej szlachetna cześć pleców również daje znać, że istnieje, jednak później jedzie się nadspodziewanie dobrze…, chyba wczorajsze przygotowania coś jednak dały :)
Do czwórki jedziemy pociągiem…, kilka osób przed nami, kilka za nami, nawet specjalnie nie patrzymy na mapy…, po co…, szybkie podbicie kart i lecimy dalej, do 9-ki sporo szos i otwartego terenu. Zimny zachodni wiatr daje siwe znaki…, niemniej punkt znowu zdobyty w wariancie pociągowym,

Za czym ta kolejka? © amiga


Miejsce szóstki wskazuje nam krzyż, okopy i oczywiście pobliski bunkier… dojazd to pierwsze spotkanie z piaskami…, co nas specjalnie nie dziwi, bo przecież część punktów wyraźnie sugeruje piachy. 19 zdobyta w pociągu… tyle, że tym razem to my wraz w Wojtkiem robimy za lokomotywę. Za tym Pk peleton zaczyna się rozrywać, pojawia się więcej piachu…, więcej terenu…, niemniej na kartach szybko pojawiają się kolejne dziurki.

Dość zaskakujące miejsce © amiga


Las krzyży © amiga


W końcu zbliżamy się do jedynki ma którym usytuowany jest bufet, mija dobre kilka minut, uzupełniamy zapasy kalorii i ruszamy dalej, po peletonie nie ma śladu, to dobrze, bo nie lubię pociągów, wyłącza się myślenie, a zostaje gonitwa, w końcu to nie o to chodzi, aby wspólnie

Jeziorko..., szkoda że jest tak pochmurno © amiga


jeździć od PK do PK… Przy wyjeździe lekko się zakręciliśmy i zamiast na szlak skręciliśmy na wschód, na szczęście szybko korygujemy trasę i wkrótce dojeżdżamy do kolejnego bunkra…, małe zamieszanie w ustaleniu kierunku wyjazdu, jednak kierujemy się niebieskim szlakiem rowerowym , to on ma nas wyprowadzić w okolice Woli Pszczółeckiej i dalej już szosami na PK 11. Po raz pierwszy spoglądamy na rozświetlenie, punkt jest na wydmie, najlepsza opcja to podjechać do podnóża i podejść kawałek, na szczycie spotykamy Andrzeja :), zamieniamy klika zdań i każdy leci w swoją stronę, tyle że na PK 3 również się spotykamy, tyle, że dojeżdżamy różnymi

Lampion na PK © amiga


szlakami/drogami. Dalej nieco więcej szos, w końcu można nieco odpocząć od piasku…, pięć punktów w bliskiej odległości, zaliczamy jest dość sprawnie, - 2, 7, 5, 10 i 14. W zasadzie nie schodzimy z rowerów… Teraz pozostały nieco dłuższe przeloty, spoglądamy na zegarem, mamy kilka minut w zapasie…, jest szansa na komplet PK. Mimo sporej odległości na 18 meldujemy się przed czasem, podbijamy karty i jedziemy na 20kę, poszło szybko tyle, że na drzewie jest napis PK, a lampionu nie widać… tel. do Piotrka okazuje się, że punkt jest tyle że ok. 100m dalej, w każdym

Kawałek dalej jest nasz PK © amiga


bądź razie punkt mamy zaliczony. Ruszamy na 15-kę, i nieco dalej jest lampion więc jeszcze raz stajemy, podbijamy karty i ruszamy.., dłuższy odcinek terenowy, ale kapliczki nie da się nie zauważyć. Pozostały 2 PK, mamy spory zapas czasu, cóż może się wydarzyć…
Wodnik szuwarek? © amiga



Szesnastka to kolejne rozświetlenie okolicy…, widzimy ukształtowanie terenu, opis PK, tyle, że coś nam się nie zgadza, wjeżdżamy w złą ścieżkę, odkrywamy to zbyt późno, wjechaliśmy od wschodniej strony, a mieliśmy wjechać od zachodu… wchodzimy na wydmę i czeszemy teren…, bez sensu jest za duża, zbyt rozległa… do bani… mamy 2 opcje, odpuścić punkt lub cofnąć sięi próbować odnaleźć właściwą ścieżkę…
Wybieramy 3 wariant… przechodzimy z rowerami przez wydmę… jesteśmy po właściwej stronie teraz pozostało ustalić z grubsza w którym jesteśmy miejscu… mamy hałdę od północy, a mamy mieć od wschodu…., jesteśmy za nisko… z grubsza kierując się kompasem i ukształtowaniem terenu w końcu odnajdujemy PK, podbijamy karty i wracamy na szosę…

Kapliczka.... ciekawe miesce © amiga


Pozostało 40 minut do zamknięcia mety, pozostał jeden punkt… ósemka… lecimy na wariata… dobrze, że odległości pomiędzy PK nie są zbyt wielkie… jest szansa na komplet…. Dojeżdżamy do dębu, w zasadzie jego szczątków bo jakiś baran 20 sierpnia 2012 roku spalił drzewo…, przyjechaliśmy ponad rok za późno… ech… na szczęście lampionu nikt nie spalił…, dziurkujemy po raz ostatni karty i możemy wracać do mety… dojeżdżamy ok. 16:35-16:40…
Gdyby nie ta 16..ka, gdyby nie ten błąd…, ale cóż…, gdyby babcia miała wąsy…., w każdym bądź razie dojechaliśmy przed czasem z kompletem punktów. Chyba jednak czegoś się uczymy… a po wczorajszych 190km to jest niezły wynik…, może częściej musimy organizować sobie takie weekendy…
Na mecie w końcu jest nieco więcej czasu na rozmowy ze znajomymi, na posiłek który ponownie jest rewelacyjny, atmosfera prawie rodzinna…, chyba jedna z lepiej zorganizowanych imprez…
Po 19:00 po dekoracji zwycięzców ruszamy w końcu do domu….., no może nie do końca, bo ja ląduję na Helence na małym After Party, jeżeli tak można nazwać 2 wypite piwa…, za to jutro będę miał skróconą drogę do pracy… :), może to i lepiej po takim weekendzie?

Jesienne Trudy

Sobota, 21 września 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Pearl Jam - Man of the Hour


Jest piątek... wyjeżdżamy w okolice Szczecina, baza rajdu znajduje się w Binowie, daleko...
Na miejsce dojeżdżamy wieczorem, jest sporo czasu na rozmowy ze znajomymi..., nocleg w przyczepach kempingowych jest dodatkową atrakcją, a w międzyczasie ognisko... :)

Oryginalne miejsce zakwaterowania © amiga


Wieczorne ognisko © amiga


Powoli dogasa © amiga


Za to sobota i ogólnie weekend szykuje się dość morderczy.
Wstajemy ok 7:00, czas na przygotowanie rowerów, dojeżdżają też pozostali zawodnicy...

Wschód słońca © amiga


Rewelacyjna gra świateł © amiga


Czego można chcieć więcej © amiga


Przed nami ok 200km w okolicach Szczecina i Stargardu Szczecińskiego, mamy mieć na to ok 15 godzin, teren jest niby płaski, jednak okolica usiana jest pagórkami na których będzie toczyć się „walka”.

Pora na odprawę © amiga


W końcu następuje czas startu, dostajemy mapę w skali 1:100000 z lat 80-tych... + opisy PK. Rozrysowujemy trasę... W chwili startu nie ma już nikogo...

Jeszcze chwila i dostaniemy mapy © amiga


200km i 17 PK sugeruje nam długi przeloty i tak też jest w rzeczywistości..., Pomiędzy Pk jest kilkanaście km...

Na początek kierujemy się na Wzgórza Bukowe... znajdują się tam 2 punkty, jedziemy na
PK 1 - Drzewo ok. 80m od rozwidlenia dróg
dość prosty punkt, jako, że sporo osób wybrało go jako pierwszy to napotykamy na sporą grupę bikerów tłoczących się dookoła perforatora, podbijamy karty i w peletonie lecimy na

PK 2 - Drzewo za przepustem
Trzeba uważać... ślisko i z dziurami © amiga

Dojazd dość banalny, skala mapy sprawia trochę problemów, trzeba mocno uważać z odległościami, oznaczeniami..., niemniej lampion odnaleziony i możemy wybrać się na

PK 4 - Drzewo w trzcinie
Niesamowite są te jeziora © amiga


Kolejne opisy Pk niezbyt oryginalne, chyba 80% to drzewa..., zaczynamy przywykać... od poprzedniego punktu peleton zaczyna dzielić się na mniejsze grupki podążające swoimi wariantami..., w drodze na czwórkę gdzieś tracimy kierunek i wyjeżdżamy nieco inaczej niż planowaliśmy, jednak błąd jest nieduży, do tego Pk możemy podjechać z innej strony, może nawet po lepszej drodze? Przez całą drogę mijamy się z innymi bikerami... docieramy na miejsce, znajdujemy drzewo... i my odbijamy na

PK 17 - Złamane drzewo ok. 50 m od skrzyżowania dróg
jeden z dłuższych przelotów, zajmuje nam to sporo czasu, po drodze przymusowy postój, Darkowi urwał się mapnik.... stajemy przy pobliskim sklepie, jest chwila na uzupełnienie zapasów i oczywiście reperację mapnika. Chwila rozmowy z mieszkańcem który podjechał na dość oryginalnym rowerze własnej roboty....

Czy to już poziomka? © amiga


Czas jednak goni jedziemy dalej dobrze, że drzewo banalne do odnalezienia, nie da się go pomylić, przeoczyć...., za to w międzyczasie zostaliśmy już sami, jedziemy tak jak lubimy, żadnych pociągów, jesteśmy zdani na siebie..., czeka na nas

PK 9 - Za pagórkiem ok. 80m od znaku ślepa ulica
Opis Pk mylący, ale znak mimo wszystko stoi w oryginalnym miejscu © amiga


w okolice dojeżdżamy dość szybko, jednak opis PK jest niebyt szczegółowy, zresztą... jakoś inaczej wyobrażam sobie pagórki, a 50cm popierdółkę ciężko nazwać pagórkiem... opis jest na tyle nieścisły, że pierwotnie szukamy Pk 80m za znakiem, a w rzeczywistości jest 80m ale przed nim... tracimy kilkanaście min... ale znajdujemy lampion..., możemy jechać na

PK 14 - Drzewo pomiędzy 4, a 5 słupkiem ogrodzenia
na mapie wygląda to prosto..., ok 10km do punktu, skręcić w pierwszą przecinkę za szosą, później pierwsza w lewi i kolejna w prawo powinien być PK... rzeczywistość okazuje się jednak zupełnie inna, przez 30 lat od chwili gdy powstała mapa sporo tutaj się zmieniło, niby w pobliże ma nas doprowadzić niebieski szlak, tylko... prowadzi jakoś inaczej... chyba został wyznaczony od nowa... w końcu zaczynamy od nowa... niemniej, przecinek jest sporo więcej... w końcu udaje sięjednak trafić na właściwe miejsce, podbić PK i ruszyć na
Wciągnij brzuch... ;p © amiga


PK3 - Schody donikąd ok. 40 m od wiaty
Dojazd prosty, bo Pk w zasadzie na skrzyżowaniu rzeki i szosy, chwila na szukanie schodów, są... ruszamy dalej..., do dopiero szósty punkt..., nawet nie połowa..., najbliżej nas jest

PK 8 - Brzoza ok. 15m od drogi
punkt nieco bliżej, po drodze stajemy przy sklepie, wchodzi Darek, kupuje energetyki, jakąś pepsi i chwilę później dowiaduję się o dość specyficznym wystroju i klimacie sklepu rodem z lat 70-tych..., szkoda, że to nie ja poszedłem...., kilkaset metrów dalej przymusowy postój... Darek łapie panę...,

Łatanie dziury © amiga


na dokładkę nie ma zapasowych dętek, musimy kleić..., na szczęście idzie dość sprawnie i możemy szukać nasze brzozy, idzie sprawnie, lecimy na

PK 11 - Drzewo przy rowie ok. 10m drogi
z mapy wynika, że dojazd banalny, jednak na miejscu okazuje się po raz kolejny iż 30 lat zrobiło swoje..., przecinek jest jakby więcej..., nie zgadzają się kierunki, nawet miejscami są dodatkowe polany..., odmierzamy dokładnie odległości, dojeżdżamy do miejsca gdzie spodziewamy się PK, widzimy schodzony las..., szukamy lampionu nie ma..., sprawdzamy jedną przecinkę wcześniej, jedną później i nie ma..., w końcu zapada decyzja, dzwonimy do bazy..., PK jest, tyle, że nie tam gdzie powinien, rozjazd jest o ok 400m o czym organizatorzy nie wiedzą, pewnie zawierzyli mapa..., jednak informacje przez tel są na tyle dokładne, że z odnalezieniem już nie ma problemów. Docieramy do odpowiedniego rowu, drzewa, odnajdujemy perforator i możemy jechać na

PK 15 - Drzewo na skraju skarpy
Brzmi ciekawie, jedziemy, nawigacja wydaje się dość prosta, w drodze ktoś do nas kiwa, z jakiegoś samochodu, na pace sporo zaopatrzenia, napoje jedzenie, czyżby nasz bufet? Zjeżdżamy..., chwila rozmowy, namawiają nas na kiełbaskę z grilla i piwo... To nie nasz bufet, a czasu szkoda... jesteśmy gdzieś w połowie trasy... mamy 100km za sobą... ruszamy dalej, po drodze rozmawiamy i... mylimy kierunki, wyjeżdżamy nie tam gdzie chcieliśmy, jesteśmy kilka km w plecy..., korekta trasy i wjeżdżamy an PK..., ruszamy na

PK 13 - Betonowa zapora na skraju pola
Na pasie startowym © amiga


o tym punkcie organizatorzy wspominali na odprawie... (w końcu też jakaś zmiana w nazewnictwie ;), jest umieszczony na starym lotniku poradzieckim..., jedziemy dość szybko..., i odnajdujemy punkt na pasie startowym, ciekawe miejsce, jednak powoli zbliża się chwila zachodu słońca, oceniam, że mamy około godziny... w dzień... reszta już do zaliczenia raczej w nocy...., szkoda czasu pędzimy na

Szkoda, że nie było więcej czasu aby poszperać po okolicy © amiga


PK 6 - Samotne drzewo
Dojazd banalny nie ma żadnych problemów,po drodze jeszcze jeden postój w sklepie, zdajemy sobie sprawę, że pewnie to ostatni otwarty sklep dzisiaj..., przy wyjeździe z PK robimy ciut dłuższy postój, trzeba powyciągać czołówki, odpalić lampki i zjeść coś „normalnego” na słodkie chwilowo nie mam ochoty. Ściemniło się..., ruszamy na
Dzień powoli się kończy © amiga



PK 10 - Stare drzewo na samiutkim cypelku
Szkoda, że jesteśmy tu tak późno, pewnie widoki w dzień zabijają..., w nocy słyszymy przy dojeździe tylko plusk bobrów uciekających przed rowerami... ech... drzewo odnalezione, na kartach kolejne dziurki..., ruszmy dalej na

PK 16 - Drzewo ok. 10m od kładki wędkarskiej
zmęczenie daje znać o sobie... do PK docieramy po godzinie od poprzedniego, jest już kompletnie ciemno..., decydujemy się na zjazd z trasy przed czasem... najkrótszą drogą... na dzisiaj starczy.... przed nami jakieś 20km... Trochę szkoda

PK 5 - Stara jabłoń
PK 7 - Murek śmietnika
PK 12 - Drzewo ok. 20 m od słupa elektrycznego

no ale...., bez sensu się zarzynać, po wczorajszej długiej podróży i krótkiej nocy... mając w perspektywie jeszcze wyjazd do Bełchatowa na kolejną edycję Bike Orientu.

Kilkaset metrów za PK 16 stajemy na przystanku analizując mapę... wybieramy drogę po terenie, jest najkrótsza, w większości jest nieźle, poza ostatnimi kilkoma km gdy wyjeżdżamy już na bruk... po kolejnych 4km ręce odpadają po jeździe po kocich łebkach.... wjeżdżając na asfalt czuję taką samą ulgę jak przy zjeździe na asfalt ze śnieżki... chyba to nie moja ulubiona nawierzchnia :)



Docieramy na metę... jest ok 22:30-22:40, idziemy coś zjeść..., porozmawiać z innymi zawodnikami, chyba wszyscy odczuli ten dystans..., niemniej tereny rewelacyjne... gdyby tylko było więcej czasu...

Jeszcze raz zachód słońca © amiga

Mistrzowie Zabrza

Niedziela, 15 września 2013 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Hurt - Czary Mary


Niedziela, 5 godzin snu, po 170km, czuję ten dystans, dziwne, nie byłem tak zmęczony po Kaletach, czy innych dłuższych dystansach..., chyba czuję się podobnie jak po Transjurze...

Zbieramy się i pora ruszyć z Igorem i Wiktorem na mistrzostwa Zabrza, Pogoda idealna, jest pięknie, nic tylko jechać. Zastanawiam się czy jednak nie wystartować, ale... nie... wypijam za to hektolitry wszelkiego rodzaju napojów...

Igorek na starcie © amiga



W końcu przyszła chwila na start, pierwszy jedzie Igor, i jak przystało na obrońcę tytułu na metę wpada jako pierwszy, pozostawiając konkurencję w tyle, pomimo łapania zająca gdzieś na błotnym kawałku.

Godzinę później startuje Wiku na pożyczonym rowerze

Wiku na 29" - musi być dobrze © amiga


sytuacja nieco podobna, rower grzęźnie gdzieś na trasie w błotnej dziurze, ale nie poddaje się i wpada na metę jako trzeci..., jest pudło ;)

Wracamy na chwilę na Helenkę, z Darkiem mamy jeszcze parę spraw do załatwienia, do przedyskutowania, wracamy około 15:30 na uroczystość koronacji

Koronacja na mistrza Zabrza © amiga


I kolejne pudło :) © amiga


na miejscu spotykam Devilka i MonsteR-a, chwilę rozmawiamy, pierwotnie myślę o powrocie z nimi do Katowic, jednak później zmieniam plany i wraz z Darkiem jedziemy do Aldi w centrum Zabrza po lampki. Są niezłe i ta cena :)

W końcu rozstajemy się i lecę solo do domu, zaczyna padać, zaczyna lać..., ponad 20km jadę w ulewie, jako, że rower i tak jest brudny postanawiam pojechać po terenie ;) Już w Katowicach i rower i ja jesteśmy maksymalnie ubrudzeni. Będę musiał go jednak umyć ;)

(Za)Mordownik

Sobota, 14 września 2013 · Komentarze(7)
Uczestnicy
Bednarek - Dni, których jeszcze nie znamy


Niecałe 4 godziny snu..., godzina dojazdu...., jesteśmy w bazie Mordownika w Kroczycach. Mamy trochę czasu, próba drzemki zakończyła się niepowodzeniem. Chyba jednak pora przygotować rowery. Przed nami wg organizatorów ok 130km po jurze... w czasie max 14 godzin.

Na odprawie w bazie © amiga


Pora na odprawę..., trochę ważnych informacji o punktach z którymi może być trochę problemów, bo mapy bazują na danych z 1993 roku...,
Tuż przed startem pozujemy do pamiątkowego zdjęcia, a chwilę później dostajemy trzy mapy, dwa to mapy w skali 1:50000, a trzeci arkusz to rozświetlenia okolicy PK. Niby część z nich ma być w skali 1:10000, a zdjęcia satelitarne w skali nieznanej...

Jeszcze chwila do startu © amiga


Pochylamy się nad mapami i rozrysowujemy plan podróży, jako że już kilka razy mieliśmy możliwość jazdy po tym terenie staramy się korzystać jak najwięcej z udogodnienia jakimi są szosy, pewnie wyjdzie 20km więcej, ale za to jest szansa na szybszy przejazd i mniejsza walka z piaskami...

Nasz plan:
15 - ambona
14 - róg polany
5 - grota
10 – sosna, południowo-zachodnia od przełęczy
11 - skała
13 - skrzyżowanie
12 – duży buk
9 - skrzyżowanie
19 - niewyraźna droga
20 – skrzyżowanie, gruby buk
R1 – żółty dom
16 – w młodniku
18 – skrzyżowanie przecinek, teren zmieniony przez odkrywkę
17 – północna strona bagienka
7 – północna strona bagienka
6 – skrzyżowanie ścieżek
4 – załamanie muru
2 – skrzyżowanie kanałów
3 – koniec drogi leśnej
1 - ambona
8 – kępa drzew

Pora ruszyć, Darek prowadzi..., jestem tuż za nim, tylko czemu tak pędzi, mam wrażenie, że rower nie chce się toczyć..., może mam zaciśnięte hamulce, może coś innego źle działa, ale wczoraj nie zauważyłem problemów..., podczas jazdy kilkukrotnie spoglądam na koła, korbę... i nic... pora gonić Darka...

Chwilę później wjeżdżamy na szuter i... łapię gumę..., nie wróży to najlepiej.., tym bardziej, że dzień wcześniej złapałem już jedną panę, a dętka nie została załatana..., ilość łatek w plecaku też w ograniczonej liczbie bo..., miałem kupić w piątek, jednak praca delikatnie się przeciągnęła i nie było czasu..., muszę uważać...

Okolice groty © amiga


W końcu zaliczam PK15 i wybieramy się dalej na czternastkę..., kręcenie dalej mi jakoś niespecjalnie idzie, męczę się, coś jest nie tak, tyle, że już jestem pewien iż to nie sprzęt tylko ja..., chyba ostatnie kilka dni zaczyna się odzywać i te 4 godziny snu... na szczęście do 14 daleko nie ma, trochę terenu , trochę szos, ale trafiamy bezbłędnie, teraz będzie prościej prawie cała droga po asfaltach, możemy przycisnąć, pognać, tylko cóż z tego, jak nie mogę..., rozmowa z współtowarzyszem i okazuje się, że to nie tylko mój problem..., Darek również ma wrażenie, że rower nie ma ochoty się toczyć, że jedzie na zaciśniętych hamulcach. To nie jest normalne...

Spoglądamy na mapy © amiga


W pobliży PK5 spoglądamy na rozświetlenie i próbujemy nawigować, coś się jednak nie zgadza, odległości z mapy głównej i mapki okolicy mają się nijak do siebie, na szczęście z odnalezieniem groty nie ma problemów, kręci się tutaj zbyt duża liczba uczestników, podbijamy karty i obieramy kierunek na PK10 znajdujący się w pobliżu Wielkiej Góry, końcówka po terenie, masa piachu na podjeździe, trzeba zejść..., podprowadzić kawałek..., ale lampion jest na swoim miejscu.
Wracamy na szosę, kolejny długi przelot, końcówka po terenie, po piasku..., i po raz kolejny przekonujemy się, że rozświetlenia mają skalę bliżej nieokreśloną i nie należy się nią w żaden sposób sugerować, za to nieco dokładniej pokazują najbliższą okolicę w wersji o 20 lat nowszej niż mapa główna. Spory odcinek piaskownicy, ale... po raz pierwszy chyba jestem zadowolony z tego, że w nocy padało, punkt odnaleziony w niezłym czasie. Jedenastka zaliczona, kolej na 13-kę.

Również nie ma problemów z dotarciem w okolice PK, jednak końcówka to próba odnalezienia się w plątaninie przecinek, spotykamy kilku bikerów i w 4-kę udaje nam się namierzyć lampion, uff. Teraz pora na 12, po raz pierwszy modyfikujemy trasę, zamiast szosą jedziemy terenem. Z mapy wynika, że powinno być w większości z górki, odcinek do szosy nie jest specjalnie długi, więc w razie W... nie stracimy zbyt wiele czasu.
Końcówka dojazdu do 12-ki nieco magiczna, nieco na czuja trafiamy na miejsce szukając dużego buka, po raz kolejny nie ma problemów z odnalezieniem, drzewo wyróżnia się na tle pozostałych, zresztą nawet na zdjęciu satelitarnym jest wyraźnie większe.

Wracamy ta samą drogą, w końcu chyba też się nieco rozruszałem, jedzie mi się nieco lepiej, może zmęczenie odpuściło? Do 9-ki jest niedaleko, nieco dookoła, ale szosami dojeżdżamy na miejsce, po raz kolejny wjeżdżamy na punkt i lecimy dalej, drogą klonową na Piekło i Siedlec, w pobliżu tej drugiej miejscowości Darek sygnalizuje, że nie ma powietrza z tyłu, przymusowy postój, mija 10 min, ale wykorzystujemy go maksymalnie, możemy jechać na 19-kę... Dojazd banalny, rozświetlenie wskazuje gdzie mamy skręcić, punkt zaliczony.

Das Guma złapana © amiga


Przy okazji pochylamy się nad mapą i korygujemy drogę, zamiast dookoła szosami jedziemy terenem, poziomice nie wskazują a jakieś straszne podjazdy, dojeżdżamy na miejsce, dziurkujemy karty i lecimy na R1 w Olsztynie, z rozświetlenia widać, że punkt jest umieszczony gdzieś pod zamkiem.
Nawigacja nie sprawia nam problemów, dojeżdżamy an miejsce i możemy chwilę odpocząć, zawartość bufetu imponuje..., woda, kawa na życzenie, owoce, ciastka... rewelacja...
Wyjeżdżając zaglądamy jeszcze na pobliskiego sklepu, pora zaopatrzyć się w kolę..., teraz czeka nas długi powrót przez kolejne dziesięć PK, na chwilę obecną mamy zaliczone ok 75km...

W połowie trasy na bufecie © amiga


Jedziemy na 16-kę, droga banalna, bez błędu trafiamy na miejsce, na chwilę obecną mamy ok 80 minut w zapasie, wygląda na to, że jest szansa na zaliczenie kompletu punktów :) i powrót przed zmierzchem..., pędzimy więc na 18-kę.

Ach te punkty © amiga


Ostatnie kilkaset metrów dość ostrożne, mapa pokazuje jedno, rozświetlenie drugie, a rzeczywistość daje do myślenia, teren jest mocno przeorany przez odkrywkę..., ścieżki się nie zgadzają. Spotykamy grupę bikerów i razem próbujemy odnaleźć lampion, chwilę to trwa, jednak Darek jakimś cudem trafia we właściwe miejsce, chyba doświadczenie mu to podpowiedziało...

Teren lekko zmieniony ;) © amiga


Przed nami 17, droga wydaje się banalna, nie spodziewamy się problemów, a jednak... pod koniec coś nam się nie zgadza, coś jest nie tak..., jedziemy drogą, niby są domy letniskowe, niby jest droga, ale nie ma stawów, potoku..., coś jest nie tak... kręcimy się po okolicy próbując trafić na coś co naprowadzi nas na właściwą drogę, w końcu postanawiamy się wrócić, do miejsca którego jesteśmy pewni, ale dalej drogi nam się nie zgadzają, podjeżdżają zawodnicy wracający z PK17 i okazuje się, że przez ostatnie 20 lat trochę się tutaj zmieniło, droga którą jechaliśmy jest nowa, nie ma jej na mapie..., prawdę powiedziawszy, gdybyśmy skorzystali z miarki już dawno bylibyśmy na PK. Dobrze, że końcówka idzie nieco lepiej, niestety straciliśmy sporo czasu, mamy co prawda dalej zapas. Ten błąd powinien nas czegoś nauczyć.

Sporo takich ruin w okolicy © amiga


Ruszamy na siódemkę, punkt odnajdujemy względnie bez przygód, spoglądamy na mapę i kierujemy się na PK6, dojazd poza końcówką nie powinien nam stworzyć problemów, a jednak...
tym razem zamiast korzystać z kompasu zawierzamy czerwonemu szlakowi, to chyba nasz największy błąd, powinniśmy się tego nauczyć, aby nie korzystać z takich oznaczeń, a co jakiś czas trzeba drogę konfrontować z kompasem. Efekt jest... paskudny, zamiast na południowy wschód, jedziemy na zachód, południowy zachód, w końcu decydujemy przebijać się na południe by dotrzeć do DK789... wyjeżdżamy i próbujemy ustalić miejsce gdzie jesteśmy, udaje się, teraz tylko właściwa przecinka i możemy zacząć szukać naszego lampionu... Po raz kolejny popełniamy błędy, nie zauważamy ścieżynki prowadzącej na punkt i tracimy sporo czasu zanim decydujemy się wrócić w miejsce którego jesteśmy pewni i ponownie namierzyć poszukiwane miejsce. Za drugim podejściem jest zdecydowanie lepiej... Ech... ponownie głupi błąd. Straciliśmy w zasadzie cały zapas czasu..., musimy walczyć, wiemy, że przed zmrokiem nie dotrzemy do mety...

Mamy nauczkę, musimy bardziej uważać..., punkt 4 jest niedaleko, ale z informacji udzielonej nam na odprawie wiemy, że od niedawna jest tam płot, ograniczający dojazd do punktu. Na szczęście jadąc wzdłuż muru trafiamy tam gdzie trzeba...

I jeszcze jedna pozostałość © amiga


Powili się ściemnia, korygujemy trasę pojedziemy naokoło, ale po szosach, droga terenowa wyraźnie krótsza jednak po ciemku lepiej nie ryzykować. W drodze czuję, że coś jest nie tak z rowerem, tylne koło zaczyna tańczyć, powietrze powoli schodzi..., jest go coraz mniej.
Nie mam już dętki, musiałbym kleić, zamiast klejenia decyduję się na dopompowywanie koła co jakiś czas, to... chyba jedna z gorszych moich decyzji..., zamiast nawigować, muszę lepiej kontrolować tor jazdy, ilość powietrza, nie mogę poświęcić się w pełni nawigacji..., ech..., do mety co kilkanaście minut mamy 2-3 min przerwy...

Dookoła, ale docieramy do 2-ki, udaje nam się trafić na lampion pomimo ciemnicy..., podbijamy karty i wracamy, przed nami jakaś czołówka, zjeżdżamy na prawo, czołówka również, zjeżdżamy na lewo czołówka również..., dziwne... dopiero kilka metrów przed światłem widzimy gościa z bronią i latarką... zatrzymuje nas i pyta się co robimy, to... leśnik... myślał że jesteśmy kłusownikami..., dziwne spotkanie...
Lecimy na 3-kę... koniec drogi leśnej, punkt na miejscu..... teraz jedynka, czasu coraz mniej... dojeżdżamy do ambony i.. punktu nie ma..., to pewnie nie ta ambona..., pozostało 40 min do zamknięcia mety...

Wiemy, że jednego punktu nie mamy, więc biorąc pod uwagę problem z moim kołem, postanawiamy odpuścić ósemkę, pomimo tego, że jest w naszym zasięgu, tyle, że to teren..., a jak wspomniałem czasu mało... Wpadamy na metę... oddajemy karty..., chwila rozmowy z organizatorami i okazuje się, że byliśmy na właściwej ambonie..., tyle, że nie wpadliśmy na to aby wejść na górę... dobrze, że Darek zrobił zdjęcie, punkt został uznany... w efekcie, brakło nam jednego punktu do kompletu..., masakra...

Wina za taki obrót sprawy to chyba kumulacja wielu zbiegów okoliczności: przemęczenia, niedospania i w efekcie błędów nawigacyjnych w drugiej części oraz braku korzystania z kompasu oraz linijki... z trzema punktami 17, 7 i 6 nie powinniśmy mieć, aż takich problemów... za to zrobiliśmy 170km..., a niby człowiek uczy się na błędach...