Dzisiaj pogoda też nie rozpieszcza, co prawda jest w miarę ciepło i na starcie ok 16 stopni. Mało tego Katowice deszcze jakoś
omijały…, jednak od Rudy Śląskiej jest coraz gorzej, w Gliwicach już leje i podobno mieli tak całą noc o czym dowiedziałem się oczywiście już po przyjeździe. Coś mnie pokorciło i Zabrzu wjechałem w lasek Makoszowski. Pomimo, że to niewielki fragment, to błota po pachy i... chyba namierzyłem kanie… całe stado… w drodze powrotnej je pozbieram…
:), albo lepiej nie, bo gdy na spokojne spojrzałem na zdjęcie to to nie są Kanie... Pewnie po zjedzeniu ich całą noc spędziłbym w kibelku :)
Chociaż młode czernidłaki też są jadalne :)
Powrót już nie w takich przyjemnych warunkach jak poranek... pogoda zaczęła się psuć, w chwili wyjazdu gdzieś tam zaczyna delikatnie pokropywać. Zupełnie nie mam ochoty na moknięcie, prognoz oczywiście nie sprawdziłem, pędzę szosami do domu. W chwili gdy ruszam jest 16:35. Nie za późno, normalnie pewnie wbiłbym się do lasu, bądź pojechał lekko dokoła. Szanse na to jednak dzisiaj są zerowe. Dziwnie mały ruch, ale może nie powinno mnie to dziwić, dzieciarnia już pewnie od dawna w domu. W końcu to dopiero pierwszy dzień szkoły, zajęć niewiele. W zasadzie pewnie skończyło się na powitaniu :)
Na trasie deszcze mnie nie dorwał, w kilku miejscach czułem że coś tam delikatnie kropiło i to wszystko..., tak na dobrą sprawę, mogłem spokojnie jechać lasami, może znalazłbym jakiegoś grzyba? :)
Tak jak się spodziewałem, weekend nie było mowy o jeździe, miałem za to sporo czasu by zająć się innymi sprawami, wyjazd około 7:00, może ciut wcześniej, odpalam OSMAnda. Potestuję go na trasie którą znam, na mapach OSM a nie UMP, na tych drugich jest zbyt dużo błędów, potrafią prowadzić na manowce :) Dzień dość przyzwoity, jednak już kilometr dalej, wiem, że to nie będzie przyjemna jazda, cieszę się jednak z tego, że do 8:00 jest jeszcze sporo czasu. W końcu to pierwszy września, pierwszy dzień roku szkolnego, będzie się działo.
Oczy oczywiście dookoła głowy, ale od czasu do czasu zerkam na komórkę... W zasadzie cały czas prowadzi mnie dokładnie trasą którą pokonuję codziennie bez konieczności sprawdzania mapy, zaskakuje dopiero w Gliwicach gdy zamiast w ul Sztygarską proponuje mi jazdę dalej ul Sikorskiego, sprawdzę to... Zaskoczenie jest jeszcze większe gdy proponuje mi skręt w prawo w jakąś popierdułę, łączącą z ul. Poznańską tuż przy Lidlu. W tym momencie zaczynam analizować, kombinować. Jadąc tym co zaproponowała mi nawigacja to omijam 2 postoje na światłach... Oba w Gliwicach. Na trasie będą tylko z których jednego nie da się wyeliminować, to te w Katowicach-Piotrowicach przy Famurze. Drugie w Panewnikach które i tak często omijam ul.Bałtycką :) Więc przy dobrych wiatrach będę miał tylko jedną sygnalizację na całym 30km odcinku :)
Wyjazd kilka minut przed 17:00, dzisiaj piątek, zaczyna się weekend, prawie na 100% będzie bez roweru, mimo wszystko muszę dać czas barkowi na regenerację. Wychodząc zupełnie nie mam ochoty na ganianie po terenie, decyduję się na szosy. Jest i tak na tyle późno, że ruch powinien powoli zamierać, nie powinno więc być większych problemów z dojazdem. Gdzieś na forum doczytałem się, że na błoto najlepsze są wąskie opony, chyba wiem dlaczego te co miałem zupełnie nie radziły sobie z takimi warunkami, pierwsza i największa ich wada to szerokość - 2.1, Ostatni raz na takich szerokich jechałem dobre 2 lata temu. Ale uczę się na błędach... pewnie na kolejnym błotnym maratonie pojadę na czymś cieńszym. Mało tego, mam wielką ochotę by sprawdzić jak będzie się sprawdzać Giancik w takich warunkach. Chyba zainwestuję w bardziej terenowe opony, tylko jakie? Muszę poszukać czegoś na necie...
Wczorajszy dzień był beznadziejny, pierwotnie planowałem wyjazd na
rowerze, ale gdy zobaczyłem jak leje, to pojechałem jednak pociągiem… a
wieczorem cześć drogi z buta… tyle, że zaczęło się nieco poprawiać…
W
nocy znowu lało i to solidnie, jednak z rana pomimo stosunkowo niskiej temperatury
było już nieźle…
Jadę rowerem, starczy tego opieprzania się, wiem, że lekarz mnie zabije, ale dojazd środkami komunikacji mnie nie podnieca, nie bawi, tym bardziej, że ze względu na wszechobecne remonty czas dojazdu znacznie się wydłużył, a rowerem zajmuje mi to ok 40-50% krócej.
Wsiadając na rower… poczułem wielką radochę… z samego faktu
jazdy… Fakt, że o górach, błocie czy czymś podobnym raczej nie ma mowy… ale
myślę, że szosy i delikatne szuterki będą wchodziły w rachubę… O jakiejś
długiej drodze nie myślę, bo na tą chwilę te 30km czuję… wiem, że jechałem… zmęczyło mnie to, może to zbyt dużo napisane... Noga podawałam ale ark zdecydowanie się opierał i nie za bardzo chciał współpracować. Niemniej mam jeżeli wszystko będzie dobrze to zignoruję zalecenia lekarza...
PAGAN'S MIND - Atomic Firelight
Wieczorem pogoda wyraźnie się poprawiła, zaświeciło słońce, gdy wychodziłem z firmy było dość ciepło, tyle, że wszędzie widać ślady po ostatnich ulewach. Decyzja mogła być tylko jedna, jazda szosami, chociaż... rower i tak jest ubłocony, pewnie jechałbym nieco dłużej, nazbierałbym więcej "syfu" z hałd, ale nie wiem, czy nie było by przyjemniej. Wjeżdżając w okolice Panewnik zauważyłem, że tuż przed moim przyjazdem musiało to solidnie lać... pełno kałuż, rozlewisk i unosząca się delikatna mgiełka. Rewelacyjne klimaty.
Po powrocie oczywiście odezwało
się delikatnie ramię, chyba mu się to nie spodobało… zresztą co by nie
mówić, to mimo wszystko jest jakiś wysiłek… Przesmarowałem je maściami, wziąłem
prochy i tyle…