Powrót z Wisły - spotkanie integracyjne Etisoft
Niedziela, 21 czerwca 2015
· Komentarze(0)
Kategoria do 136km, Firmowo, W jedną stronę, W towarzystwie
Po kolejnej krótkiej nocy przyszła pora na pożegnanie z Wisłą z przemiłym labiryntem Hotelowym... Prognozy znowu wskazują, że możliwe są opady... tyle, że przez poprzednie 2 dni miało być podobnie... a nie padało.. może i dzisiaj się nam upiecze?
Widok ze stoku przy Stoku :) © amiga
Uzbrojeni w razie czego w przeciwdeszczówki, ruszamy w drogę jest 11... do Gliwic wraca nas nieco mniej... - 15 osób... reszta będzie ewakuowana busami...
Na górze chałupka © amiga
Początek...z górki.. a dokładnie pierwsze 25km aż do Skoczowa... średnia bardzo wysoka... pomimo, że wszyscy zmęczeni po atrakcjach 2 nocnego spotkania integracyjnego... Wracamy dokładnie tą samą drogą którą jechaliśmy do Wisły... może z małymi modyfikacjami które wprowadzamy po drodze... w zasadzie to Darek wprowadza, bo ja mam zaszczyt zamykać grupę...
Kwiaty na szczycie © amiga
Na granicy z Ustroniem, mała niespodzianka... Darek prowadzi nieco inaczej przejeżdżając przez mostek wiszący... dopiero później dowiaduję się, że uległ namową Jarka... ;)... stąd zmiana... szkoda tylko, że nie zasygnalizowali tego wcześniej... w efekcie niepotrzebnie zrobiliśmy z Alą kółko.
Chwilę później, żegnamy Jarka który leci na skróty do domu...
Odcinek do Skoczowa mija szybko... ale... ponownie czekało nas noszenie rowerów... w kilku miejscach... Pod jednym z wiaduktów gubię starą Sigmę 1609... ale.. nawet po nią nie wracam... była już tak zużyta, że miała problemy z kontaktowaniem... nawet nowe podstawki nie pomagały... był najwyższy czas by ją wymienić... Gdybym się wrócił, pewnie dalej kombinowałbym jak ją uzdrowić... a tak... wiem jedno, pora na nowy licznik... pewnie też Sigmę, bo wszystkie podstawki mam pod nią zamontowane na obu rowerach w czujnikami kadencji...
Za ul Bielską w Skoczowie na chwilę zatrzymujemy się przy sklepie.... pora napełnić bidony, coś zjeść... licznik pokazuje średnią ponad 21 km/h... to sporo.. ale coś czuję, że dalej już tak szybko nie będzie... tym bardziej, że przed Gliwicami czekają nad podjazdy... górki....
Po dobrych 10-15 minutach wsiadamy na rowery i jedziemy dalej...
Po niebie przewalają się ciężkie deszczowe chmury.... od czasu do czasu coś leci z nieba... Gdy jest nieco gorzej zatrzymujemy się by założyć przeciwdeszczówki.... tyle, że po 10-15 minutach jazdy zdejmujemy je... deszczu już nie ma, a jest zbyt gorąco na jazdę w mało przepuszczalnych ubraniach...
W Strumieniu jesteśmy trochę za wcześnie by zrobić jakąkolwiek przerwę... to dopiero 37km... jedziemy dalej, zakładam, że w Woszczycach zrobimy przerwę... tam są i sklepy i knajpka... a specjalnie daleko niema.....
Gdy dojeżdżamy w okolice lasu Baraniok, słychać cichnące rozmowy, czuć wręcz zmęczenie.... kilka osób coś napomina o knajpce... W Rudziczce kojarzę, że jest sklep, ale... nic więcej..., jednak gdy dojeżdżamy do ul.Pszczyńskiej z daleka naszą uwagę przykuwają parasole... Tam musi być knajpa :)... może coś więcej? odbijamy z trasy przejazdu....
Czekając na posiłek © amiga
Pierwotnie myślałem, że przerwa zajmie nam nie więcej niż 20 minut jednak po wszystkich widać, że potrzebują przerwy... Przemiła pani z obsługi.... wyciera krzesła, przynosi menu... już wiadomo, że szybko stąd nie wyjedziemy :)
Chwila wytchnienia © amiga
Menu spore... większość osób decyduje się na pierogi... z mięsem..., i żurek... kilka woli coś bardziej konkretnego :)....
Po 10 minutach wraca kelnerka z informacją, że żurku nie będzie czy może być czosnkowa...., przystajemy na tą zamianę z wyjątkami które wolą barszcz..., wychodzi też na to, że pierogów z mięsem też nie ma na całą naszą grupę, ale są ruskie i z kapustą i grzybami... cóż... zjemy co będzie... :)
Wszyscy tego potrzebowali © amiga
Mija dobre 10 minut... Przychodzi kelnerka informując że czosnkowej tyle nie będzie, ale możemy to zamienić na rosół, a pierogi z mięsem w cudowny sposób się odnalazły.... Pojawiają się też pierwsze dania...
Słońce grzeje przyjemnie, nie mamy ochoty się stąd ruszać...
Za chwilę pewnie pojawi się kelnerka :) © amiga
Po skonsumowaniu pozamienianych posiłków i niezłej zabawie z tego powodu, Jacek wpada na pomysł by zakończyć biesiadę kawą lub herbatą...
No i się zaczęło od nowa.... herbata, czarma, zielona..., kawa z mlekiem, bez z ekspresu.... w końcu pada słowo... szarlotka z lodami :)... zamawia ją w sumie z 10 osób...
Klasycznie po chwili przychodzi kelnerka z informacją, że tyle szarlotki nie ma, czy możemy to zamienić na sernik, już otwarcie śmiejąc się zgadzamy się na zamianę :)....
Trzeba przyznać jednak, że jedzenie było niezłej jakości, wyrobu raczej własne... wszystko pyszne... tylko ta obsługa i braki...
W sumie w knajpce spędziliśmy 90 minut... ciężko po takim czasie wsiąść na rower....
Na niebie pojawiają się znowu ciemne ciężkie chmury....
Gdy docieramy do Woszczyc zaczyna się mały armageddon, leje... oberwanie chmury... chronimy się pod parasolami... Radary twierdzą, że to może potrwać nawet 40 minut....
Przeczekać deszcz © amiga
10 minut później już tylko lekko kropi... jedziemy dalej... humory dopisują... jednak przed nami Orzesze i wkrótce góra Ramża... podjazd nieco łatwiejszy niż ostatnio, bo po płytach betonowych... ale w zamian... zjazd już terenem.... całość na 70 km wycieczki...
Na wysokości Ornontowic robimy krótką przerwę... coś jemy... i... ruszając mylimy ścieżkę... i dobre kilkaset metrów... musimy się wracać...
Gdy dojeżdżamy do Gierałtowic Jacek, Piotrek i ja odbijamy.... na Chudów... by dalej dotrzeć odpowiednio do Chorzowa, Zabrza i Katowic....
Żegnamy się z resztą towarzystwa... i pędzimy na Chudów, żółtym szlakiem :)
Gdy tam docieramy rozstajemy się z Piotrkiem a sami jedziemy na Helembę, gdzie żegnam się z Jackiem i już dalej sam jadę Na Panewniki i dalej do domu...
Zaliczam jeszcze myjnię... rower wygląda tragicznie, w trakcie wycieczki nazbierał kilka kg piasku, błota..., wszystko trzeszczy...
W domu jestem około 20:00...
Zaskoczył mnie w tym roku pozytywnie wyjazd firmowe, co prawda pierwsze jaskółki było widać już w zeszłym roku w trakcie wyjazdu do Siewierza, również w kwietniu podczas wyjazdu firmowego do Mikołowa..., a tym razem przerosło to nasze wszelkie wyobrażenia...
W sumie 3 dniowy wyjazd integracyjny wypadł niesamowicie, myślę, że wszyscy uczestnicy go zapamiętają....
Mam nadzieję, że wkrótce uda się zebrać znowu większą grupę na kolejny wyjazd... gdzie? Pomysłów jest kilka... co z tego wyjdzie nie wiadomo...., w końcu zaczyna się sezon urlopowy....
Widok ze stoku przy Stoku :) © amiga
Uzbrojeni w razie czego w przeciwdeszczówki, ruszamy w drogę jest 11... do Gliwic wraca nas nieco mniej... - 15 osób... reszta będzie ewakuowana busami...
Na górze chałupka © amiga
Początek...z górki.. a dokładnie pierwsze 25km aż do Skoczowa... średnia bardzo wysoka... pomimo, że wszyscy zmęczeni po atrakcjach 2 nocnego spotkania integracyjnego... Wracamy dokładnie tą samą drogą którą jechaliśmy do Wisły... może z małymi modyfikacjami które wprowadzamy po drodze... w zasadzie to Darek wprowadza, bo ja mam zaszczyt zamykać grupę...
Kwiaty na szczycie © amiga
Na granicy z Ustroniem, mała niespodzianka... Darek prowadzi nieco inaczej przejeżdżając przez mostek wiszący... dopiero później dowiaduję się, że uległ namową Jarka... ;)... stąd zmiana... szkoda tylko, że nie zasygnalizowali tego wcześniej... w efekcie niepotrzebnie zrobiliśmy z Alą kółko.
Chwilę później, żegnamy Jarka który leci na skróty do domu...
Odcinek do Skoczowa mija szybko... ale... ponownie czekało nas noszenie rowerów... w kilku miejscach... Pod jednym z wiaduktów gubię starą Sigmę 1609... ale.. nawet po nią nie wracam... była już tak zużyta, że miała problemy z kontaktowaniem... nawet nowe podstawki nie pomagały... był najwyższy czas by ją wymienić... Gdybym się wrócił, pewnie dalej kombinowałbym jak ją uzdrowić... a tak... wiem jedno, pora na nowy licznik... pewnie też Sigmę, bo wszystkie podstawki mam pod nią zamontowane na obu rowerach w czujnikami kadencji...
Za ul Bielską w Skoczowie na chwilę zatrzymujemy się przy sklepie.... pora napełnić bidony, coś zjeść... licznik pokazuje średnią ponad 21 km/h... to sporo.. ale coś czuję, że dalej już tak szybko nie będzie... tym bardziej, że przed Gliwicami czekają nad podjazdy... górki....
Po dobrych 10-15 minutach wsiadamy na rowery i jedziemy dalej...
Po niebie przewalają się ciężkie deszczowe chmury.... od czasu do czasu coś leci z nieba... Gdy jest nieco gorzej zatrzymujemy się by założyć przeciwdeszczówki.... tyle, że po 10-15 minutach jazdy zdejmujemy je... deszczu już nie ma, a jest zbyt gorąco na jazdę w mało przepuszczalnych ubraniach...
W Strumieniu jesteśmy trochę za wcześnie by zrobić jakąkolwiek przerwę... to dopiero 37km... jedziemy dalej, zakładam, że w Woszczycach zrobimy przerwę... tam są i sklepy i knajpka... a specjalnie daleko niema.....
Gdy dojeżdżamy w okolice lasu Baraniok, słychać cichnące rozmowy, czuć wręcz zmęczenie.... kilka osób coś napomina o knajpce... W Rudziczce kojarzę, że jest sklep, ale... nic więcej..., jednak gdy dojeżdżamy do ul.Pszczyńskiej z daleka naszą uwagę przykuwają parasole... Tam musi być knajpa :)... może coś więcej? odbijamy z trasy przejazdu....
Czekając na posiłek © amiga
Pierwotnie myślałem, że przerwa zajmie nam nie więcej niż 20 minut jednak po wszystkich widać, że potrzebują przerwy... Przemiła pani z obsługi.... wyciera krzesła, przynosi menu... już wiadomo, że szybko stąd nie wyjedziemy :)
Chwila wytchnienia © amiga
Menu spore... większość osób decyduje się na pierogi... z mięsem..., i żurek... kilka woli coś bardziej konkretnego :)....
Po 10 minutach wraca kelnerka z informacją, że żurku nie będzie czy może być czosnkowa...., przystajemy na tą zamianę z wyjątkami które wolą barszcz..., wychodzi też na to, że pierogów z mięsem też nie ma na całą naszą grupę, ale są ruskie i z kapustą i grzybami... cóż... zjemy co będzie... :)
Wszyscy tego potrzebowali © amiga
Mija dobre 10 minut... Przychodzi kelnerka informując że czosnkowej tyle nie będzie, ale możemy to zamienić na rosół, a pierogi z mięsem w cudowny sposób się odnalazły.... Pojawiają się też pierwsze dania...
Słońce grzeje przyjemnie, nie mamy ochoty się stąd ruszać...
Za chwilę pewnie pojawi się kelnerka :) © amiga
Po skonsumowaniu pozamienianych posiłków i niezłej zabawie z tego powodu, Jacek wpada na pomysł by zakończyć biesiadę kawą lub herbatą...
No i się zaczęło od nowa.... herbata, czarma, zielona..., kawa z mlekiem, bez z ekspresu.... w końcu pada słowo... szarlotka z lodami :)... zamawia ją w sumie z 10 osób...
Klasycznie po chwili przychodzi kelnerka z informacją, że tyle szarlotki nie ma, czy możemy to zamienić na sernik, już otwarcie śmiejąc się zgadzamy się na zamianę :)....
Trzeba przyznać jednak, że jedzenie było niezłej jakości, wyrobu raczej własne... wszystko pyszne... tylko ta obsługa i braki...
W sumie w knajpce spędziliśmy 90 minut... ciężko po takim czasie wsiąść na rower....
Na niebie pojawiają się znowu ciemne ciężkie chmury....
Gdy docieramy do Woszczyc zaczyna się mały armageddon, leje... oberwanie chmury... chronimy się pod parasolami... Radary twierdzą, że to może potrwać nawet 40 minut....
Przeczekać deszcz © amiga
10 minut później już tylko lekko kropi... jedziemy dalej... humory dopisują... jednak przed nami Orzesze i wkrótce góra Ramża... podjazd nieco łatwiejszy niż ostatnio, bo po płytach betonowych... ale w zamian... zjazd już terenem.... całość na 70 km wycieczki...
Na wysokości Ornontowic robimy krótką przerwę... coś jemy... i... ruszając mylimy ścieżkę... i dobre kilkaset metrów... musimy się wracać...
Gdy dojeżdżamy do Gierałtowic Jacek, Piotrek i ja odbijamy.... na Chudów... by dalej dotrzeć odpowiednio do Chorzowa, Zabrza i Katowic....
Żegnamy się z resztą towarzystwa... i pędzimy na Chudów, żółtym szlakiem :)
Gdy tam docieramy rozstajemy się z Piotrkiem a sami jedziemy na Helembę, gdzie żegnam się z Jackiem i już dalej sam jadę Na Panewniki i dalej do domu...
Zaliczam jeszcze myjnię... rower wygląda tragicznie, w trakcie wycieczki nazbierał kilka kg piasku, błota..., wszystko trzeszczy...
W domu jestem około 20:00...
Zaskoczył mnie w tym roku pozytywnie wyjazd firmowe, co prawda pierwsze jaskółki było widać już w zeszłym roku w trakcie wyjazdu do Siewierza, również w kwietniu podczas wyjazdu firmowego do Mikołowa..., a tym razem przerosło to nasze wszelkie wyobrażenia...
W sumie 3 dniowy wyjazd integracyjny wypadł niesamowicie, myślę, że wszyscy uczestnicy go zapamiętają....
Mam nadzieję, że wkrótce uda się zebrać znowu większą grupę na kolejny wyjazd... gdzie? Pomysłów jest kilka... co z tego wyjdzie nie wiadomo...., w końcu zaczyna się sezon urlopowy....