Wpisy archiwalne w kategorii

do 136km

Dystans całkowity:17562.19 km (w terenie 3900.00 km; 22.21%)
Czas w ruchu:1001:47
Średnia prędkość:17.53 km/h
Maksymalna prędkość:63.92 km/h
Suma podjazdów:99129 m
Maks. tętno maksymalne:236 (128 %)
Maks. tętno średnie:152 (82 %)
Suma kalorii:716912 kcal
Liczba aktywności:181
Średnio na aktywność:97.03 km i 5h 32m
Więcej statystyk

Nie ma, nie ma śniegu na pustyni

Sobota, 25 lutego 2012 · Komentarze(3)
Kategoria do 136km


Piątek - przygotowania
Po dłuższej przerwie w pedałowaniu trzeba było zająć się rowerem. Kilka dni wcześniej wymiana tylnej przerzutki zakończyła się porażką. Stara linka była zbyt krótka i coś trzeba było z tym zrobić. W piątek dotarły nowe linki i późnym wieczorem wybrałem się do znajomego. Skończyło się na wymianie linek do obu zmieniarek, przy okazji zainstalowana została przednia przerzutka. Zobaczymy jak będzie się spisywać... Wymianę kasety i łańcucha zostawiłem na później, jeszcze nie ma tragedii.

Sobota - kierunek pustynia
Wyjazd na miejsce spotkania ok 10:30. Pogoda całkiem ciekawa - świeci słońce, jest względnie ciepło, więc zamiast wpakować się do pociągu postanowiłem przejechać cały dystans rowerem. Pierwsza część trasy prowadzi przez las pomiędzy Ochojcem a Giszowcem, i ... masakra. Całe 6 km to jazda po lodzie, wodzie i błocie, 2 razy musiałem się asekurować nogami. W Giszowcu mam już solidnie przemoczone buty, rokowania nie są najlepsze, ale jak się przejechało 6 km to kolejne 30 też dam radę ;). Jadę jednak szosami, nie ładuję się do lasów, jest zdecydowanie lepiej. Prawie zero śniegu i lodu, jedynie jeziora i dziury w jezdni sprawiają problemy. Mijam kolejne miasta, Mysłowice, Sosnowiec i jadę w kierunku Łośnia. Zatrzymuję się tylko raz, uzupełniam poziom płynów i po kolejnych kilkudziesięciu minutach docieram na miejsce. Witam się z Kosmą i Mustą, chwila odpoczynku przy ciepłej herbacie i pora ruszyć dalej. W końcu dzisiejszym celem jest zdobycie pustyni Błędowskiej.

Kościół w Błędowie © amiga


Błędowski wielbłąd © amiga


Jedzie się przyjemnie. Od czasu do czasu pojawia się słońce ogrzewając nas. Drogi jakiś dziwnie suche, w końcu zbliżamy się do pustyni ;) ,zatrzymujemy się kilka razy, focąc okolicę. Docieramy w pobliże pustyni i ... ostatnie 400m to jazda ekstremalna po lodzie i śniegu. Miejscami nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe. Jednak po dotarciu na miejsce szok ... na pustyni praktycznie nie ma śniegu ?? Leo Why ?

Nie ma, nie ma śniegu na pustyni © amiga


Powrót do Łośnia
Po kilkunastu minutach spędzonych na pustyni zbieramy się. Chmury nie wróżą nic dobrego. Na dokładkę buty mam już masakrycznie przemoczone, ważą chyba kilka kg więcej, nie czuję nóg, ale jadę. Zrywa się silny „wmordę’ wiatr, nawet jazda z górki wymaga wysiłku, a moja kondycja po zimowej przerwie nie jest najlepsza. Na dokładkę na 10km przed metą siadają mi baterie, jazda nie sprawia mi przyjemności, męczę się, w efekcie poddaję się na jednej z górek. W najbliższym otwartym sklepie za radą Moniki kupuję batony, może pomogą. Niestety drugi kryzys dopada mnie jakieś 400m przed domem Kosmy. Ponownie walczę ze słabością. Ech, chyba trzeba będzie przeprosić się z rowerkiem treningowym.

Epilog.
Już na miejscu szybka kąpiel, jest lepiej, siły powoli wracają, czuję się dobrze. Wieczór kończymy grając w Scrabble, składając przy okazji biżuterię (w zasadzie Monika składa, ja kibicuję :).

Hator, hator, hator © amiga


Relacja Moniki

Częstochowa ->Dąbrowa Górnicza

Sobota, 19 listopada 2011 · Komentarze(5)



Sobota, 5:30 słyszę głos budzika. Chyba jestem chory, żeby w weekend wstawać o tej porze. Ale cóż, jestem umówiony na wypad rowerowy z Kosmą.
Pociąg odjeżdża z Katowic o 7:33 więc mam trochę czasu. Pakuję się, ubieram i w końcu wyjeżdżam. Centrum miasta wyludnione, to chyba efekt temperatury i tak wczesnej pory. Kupuję bilety i idę na peron. Dziwne … pociąg przyjeżdża o czasie.

W Dąbrowie Górniczej Ząbkowicach dosiada się Monika i dalej jedziemy razem. Jest trochę czasu, żeby pogadać, więc czas mija nam na przyjemnej rozmowie. Względnie szybko pociąg osiąga nasz cel: Częstochowę. Na miejscu kontaktujemy się z Poisonkiem i jedziemy na spotkanie. Chwila na przywitanie, poznanie się i kręcimy dalej. Arek oprowadza nas po okolicy, po drodze opowiadając o mijanych miejscach.

W krótkim czasie dojeżdżamy do Częstochowskiego Kirkutu, niestety brama jest zamknięta, nie próbujemy jej sforsować. Robimy kilka fotek, obiecujemy wrócić tutaj gdy będzie nieco cieplej, a dzień dłuższy.

Brama Częstochowskiego kirkutu © amiga


Menora nad bramą kirkutu © amiga


Kolejny punkt naszej wycieczki to góra Ossona. Miejsce niesamowite, przy dobrej pogodzie można z tego miejsca podziwiać panoramę Częstochowy, niestety zamglenie skutecznie nam to utrudnia. Na dokładkę na podjeździe pęka mi łańcuch, drugi w tym sezonie. Okazuje się, że pękł bolec ze spinki. Mam ze sobą zapasową więc nie ma problemu. Kilka min później mogę jechać dalej, w między czasie Monika próbuje zmierzyć się z podjazdem, na "ściankę płaczu", po kilku próbach rezygnuje.
Zatrzymujemy się na chwilę przy kapliczce, robimy zdjęcia i jedziemy dalej.

Kapliczka na górze Ossona © amiga


Jedziemy dalej w kierunku Olsztyna. Naszym kolejnym celem jest znajdujący się tam zamek, w zasadzie ruiny zamku.

Ruiny zamku w Olsztynie © amiga


Mamy okazję podsłuchać rozmowę sędziwych kobiet na temat kremacji. Nieco więcej na ten temat jest na blogu Moniki

Uchachani jedziemy dalej. Zatrzymujemy się przy "Barze pod Kotem",
Bar pod kotem © amiga


Spotykamy Kota któremu bar zawdzięcza swoją nazwę.

Garfield © amiga


Niestety tutaj musimy się tutaj pożegnać z Arkiem, jest umówiony i nie może nam dalej towarzyszyć. Niemiej poznanie go i przekazanie mu kierownictwa naszej wyprawy było niesamowitą przyjemnością. Chwała mu za to ;)

W barze wypijamy po grzanym piwku i ruszamy dalej. Dzień jest stosunkowo krótki, a przed nami jeszcze kawał drogi. Jedziemy czerwonym szlakiem, ale tylko chwilę, udaje nam się nieco pokręcić drogę. Naprawiamy to kilka km dalej wracając na właściwy szlak.

Jedziemy w kierunku Złotego Potoku, zatrzymujemy się tylko raz przy kapliczce św. Idziego, robimy foty i kręcimy dalej.
Kapliczka św Idziego © amiga


W Złotym Potoku odwiedzamy zespół pałacowo parkowy. Miejsce piękne, wiosną i latem musi to być bajecznie, teraz jest to nieco ponuro. Ruszamy dalej, czas nas goni. Jednak w mieście czeka nas dość niemiła przygoda. Jakiś baran jadąc Tirem przejechał kilka cm od nas. Moim rowerem lekko zachwiało, ale Monikę zdmuchnęło na pobocze. Dobrze, że nic poważnego się nie stało. Na swoje nieszczęście kierowca nieco dalej zatrzymał się na parkingu, a ja miałem okazję posłuchać wiązanki jaką posłała wk...a kobieta do kierowcy. Zrobił się jakiś dziwnie mały ... .

Zespół pałacowo-parkowy w Złotym Potoku © amiga


Nie tracimy wiele czasu na "barana" za kółkiem i pedalimy dalej. Przed nami Brama Twardowskiego.

Brama Twardowskiego © amiga


Kilka km dalej jadąc szlakami zastanawiamy się, czy noc nie zaskoczy nas na szlaku, więc zmieniamy nasze plany i postanawiamy jechać dalej drogami. Nie ustrzegliśmy się jednak od pokręcenia w niewłaściwą stronę i gratis dokładamy sobie kilkanaście km więcej. W zamian po drodze mijamy kilka ciekawych skałek.

Skałki na jurze © amiga


Zaczynamy przyspieszać, W ciągu godziny dojeżdżamy do Myszkowa i chwilę później do Siewierza, tam chwila przerwy przy zamku i jedziemy dalej.

Zamek w Siewierzu © amiga


Zaczyna się ściemniać, na szczęście rogatki Dąbrowy Górniczej już tuż, tuż. Włączamy lampki i ostatnie kilkanaście km jedziemy w ciemności. Szczęśliwie docieramy na miejsce noclegu w Łośniu. Wieczorem kilka "szpili" w Scrabble, przy muzyce Nightwish i Evanescence. Później seans filmowy "Monty Python w Operze" i pora spać. Jutro czeka mnie powrót do domu.

Kadencja: 58

Lepsza strona Zabrza

Sobota, 5 listopada 2011 · Komentarze(8)
Lepsza strona Zabrza

Wraz z DJK71 od kilkunastu dni planowaliśmy wycieczkę po ciekawych miejscach w Zabrzu. „Day 0” zaczął się od „wycieczki” rowerem do peronów umieszczonych przy kopalni odkrywkowej PKP Katowice. W pociągu spotykam Kosmę100 udającą się na ten sam zlot ;), była okazja do ponarzekania na brak haków na rowery w nowiutkich pociągach ELF jeżdżących w barwach Kolei Śląskich. Pewnie je zamontują za 30 lat po pierwszym remoncie ;).
W Zabrzu przy odnowionym dworcu czekają na nas DJK71 i WRK97. Pierwszą atrakcją jest sklep spożywczy (właściwie delikatesy) w pobliżu Zabrzańskiego „Rynku” (plac Wolności). Mamy okazję do podziwiania pobliskiej „płaskorzeźby” i wizyty w „Punkcie Informacji Turystycznej”, w którym otrzymujemy stosowne przewodniki i mapy.

Jednym z pierwszych przystanków na trasie jest Zabrzański kirkut założony w 1872 roku. Rosnące tutaj klony, platany i jesiony wraz z pozostałymi pnącymi się roślinami robią niesamowite wrażenie.

Zabrzański Kirkut © amiga


Miejsce pamięci © amiga


Jesień na cmentarzu Żydowskim w Zabrzu © amiga


Rodzinny pomnik © amiga


grobowce na cmentarzu © amiga


Płyta nagrobna © amiga


rośliny na cmentarzu © amiga


Pomnik rodzinny © amiga


tablica nagrobna na Zabrzańskim Kirkucie © amiga


uszkodzona tablia © amiga


Jesień na cmentarzu © amiga


Miejsce pamięci © amiga


płyta nagrobna na cmentarzu żydowskim w Zabrzu © amiga


Chwila zadumy © amiga


Spędzamy tam kilkadziesiąt minut i powoli w ciszy jedziemy nieco dalej, obejrzeć jeden z kilku stalowych domów znajdujących się w mieście.

Stalowy dom w Zabrzu © amiga


Szkoda, że taki zaniedbany, ale pewnie i dla niego nastaną lepsze czasu.

Kolejnym punktem w programie jest pomnik przy jednym z budynków w Zabrzu, niestety tablica jest już nieczytelna, a samo miejsce jest zaniedbane :(.

Za szybko jechał ... © amiga


Kawałek dalej podziwiamy jedną z kilku zabytkowych wież ciśnień, kiedyś była na terenie huty Zabrze, teraz dostęp do niej jest dużo prostszy.

Wieża ciśnień w centrum Zabrza © amiga


Wsiadamy na rowery i jedziemy dalej, kierujemy się do remontowanego szybu Maciej i dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zostajemy zaproszenie na jego zwiedzenie. W środku podziwiamy maszyny które często mają po prawie 100 lat i dalej działają (Ciekawe czy mój domowy komputer będzie działać za 100 lat ;P ).

Szybowskaz w Szybie Maciej w Zabrzu © amiga


Jeszcze w remoncie © amiga


Uwaga zły pies © amiga


Silnik parowy © amiga


Pokaż język ... © amiga


Po ponad godzinie pobytu żegnamy się z przemiłym kierownikiem tego miejsca i ruszamy dalej. Odwiedzamy "Cmentarz Jeńców Radzieckich" w Lasku Makoszowskim i Pomnik Ofiar Pożaru w kopalni Makoszowy znajdujący się naprzeciwko wejścia głównego do kopalni

Pomnik przy kopalni Makoszowy © amiga


Wracamy do centrum Zabrza i odbijamy w kierunku Zaborza po drodze odwiedzamy kolejną wieżę ciśnień. Jest potężna, szkoda że również jest tak zaniedbana/zdewastowana.

Wieża ciśnień w Zabrzu © amiga


Kilkadziesiąt metrów dalej zauważamy pomnik Bohaterów Monte Cassino, więc robimy kolejny postój, robimy fotki i ruszamy dalej.

Pomnik bohaterów Monte Cassino © amiga


Pomnik bohaterów Monte Cassino w Zabrzu © amiga


Kolejnym punktem jest wyjście z szybu Luiza, remont trwa tu w najlepsze więc nie ma możliwości wejść gdzieś dalej. Na szczęście na obżeżach też jest co zobaczyć.

Para buch ... © amiga


Dawny Cooler © amiga


Przy głównym wejściu do szybu Luiza natykamy się na robota

Roboty są wśród nas © amiga


Ruszamy dalej kierujemy się na Biskupice, już dawno temu chciałem odwiedzić to miejsce. Wcześniej wielokrotnie miałem okazję podziwiać to miejsce z okien pociągu, ale do dnia dzisiejszego nie udało mi się go odwiedzić.

Panorama Biskupic © amiga


Fabryka chmur © amiga


Jezioro w Zabrzu © amiga


Zaczyna się ściemniać więc pora kończyć wycieczkę. Jedziemy na Helenkę chwilę odpocząć i posilić się (dzięki Anetko) i po 18:00 wraz z Moniką kierujemy się drogą 94 w kierunku Czeladzi. W pobliżu Siemianowic Śląskich rozstajemy się, Monika jedzie dalej, a ja odbijam na Katowice.

Kościół w Bytomiu © amiga


Długo będę pamiętał tą wycieczkę, było pięknie, ciepło, ... jak nie w listopadzie .... Mam nadzieję powtórzyć objazd po Zabrzu za jakiś czas gdy dzień będzie dłuższy.

II Rowerowy Plener – Zabrze Rokitnica

Niedziela, 25 września 2011 · Komentarze(4)
Jest niedziela godzina 6:00, dzwoni budzik (w zasadzie opcja budzenia w telefonie). Chyba jestem nienormalny, żeby wstawać o tej porze w dzień wolny od pracy. Jakoś udało się powoli pozbierać, sprawdzam temperaturę (shit - 6 stopni), ubieram się cieplej i w drogę. Jadę początkowo znaną mi trasą do Kończyc tam odbijam na centrum Zabrza i dalej już prosto, Mikulczyce i Rokitnica.
Na przystanku autobusowym czekam na resztę wesołej kompaniji. po kilkunastu minutach docierają Anetka, WRK97, Igor03 chwilę później spotykamy się z DMK77,
Cykorek, MKK08. Pierwotny plan obejmował start w zawodach Wiktora, Igorka, Damiana i mój. Jednak ... jakoś nie mogę się zdecydować, coś się źle czuję (lekko podniesiona temp, opuchnięta twarz), jak to się mówi - złej baletnicy ..... itd .. . Wymówka jest ;).
Przy zapisach panuje chaos. Organizatorów chyba trochę przerosła impreza, połączenie w tym samym czasie 2 różnych imprez rowerowych nie wyszło na dobre nikomu. Zaczęło się od rejestracji, i wydawaniu numerków, później przez dobrą godzinę, nie było wiadomo, gdzie jest start, w jakiej kolejności startują poszczególne kategorie. Ech...
Organizatorzy wyruszają na trasę. © amiga


Jakoś jednak się udało i pierwszy na trasę rusza Igorek. Start bdb, niestety później kilka razy spada mu łańcuch i szanse na pudło są pogrzebane, a szkoda. Pomimo problemów na trasie, zdobywa 4 miejsce (szkoda, że organizatorzy nie pomyśleli o nagrodach za dalsze miejsca, dyplom w zupełności by wystarczył, a tak pozostał drobny niesmak i rozczarowanie dzieciaka).

Igor na Trasie © amiga


Drugi startuje Wiktor.

Wiktor na stracie © amiga

i tuż za linią startową, .... spada mu łańcuch. Klątwa, a może sabotaż ? Traci cenne sekundy, rusza jako ostatni. Na trasie nieco nadrabia i w konsekwencji kończy zawody na 7-mym miejscu.

Do mety tuż tuż © amiga


Teraz z kolei przychodzi pora na Damiana.
Start mężczyzn i kobiet na II Rowerowym Plenerze w Zabrzu w 2011 © amiga

Poprzednie starty rozpoczynał wystrzał z pistoletu, tym razem jednak organizatorzy postanowili zaskoczyć wszystkich - wyścig rozpoczyna się znienacka, gdy sędzia wypowiada półgębkiem słowo "start". Zawodnicy są trochę zdezorientowani i tracą kilka cennych sekund. Ech ...
Na metę DMK77 wpada jako pierwszy ze sporą przewagą, nad kolejnymi zawodnikami (jakoś nie spodziewałem się innego wyniku).
Teraz zostaje nam już tylko czekać na ogłoszenie wyników i tombolę. W między czasie docierają na miejsce zawodów DJK71 i Kosma100, wyglądają na trochę zmęczonych dzień wcześniej zaliczyli z niezłym wynikiem "Jesienne Trudy 2011"
(relacje: Darka i Moniki).
Czas leci nieubłaganie, żegnamy się z Damianem, Sabiną, Marcelkiem - mają daleką drogę przed sobą. Kilkadziesiąt min później żegnamy Monikę. Po 17:00 następuje rozdanie medali w równoległej imprezie rowerowej AZS MTB, a później oczekiwana TOMBOLA. Fanta zdobywa jedynie Wiktor, rower (główna nagroda) trafia do kogoś innego (trudno, może następnym razem ?).

Pokaz mody na II Rowerowym Plenerze w Zabrzu © amiga


Podsumowanie.
Nie było źle, pomimo niedociągnięć organizatorów. Miałem okazję spotkać się z ciekawymi ludźmi, pokibicować bikestats-owiczom, strzelić kilka fotek i przejechać się na rowerze (do i z Zabrza). Za rok również się zamelduję na III Rowerowym Plenerze w Zabrzu. Może zdecyduję się nawet na start ?

GeMnO V - Węgierskie peryferia, a może perypetie ?

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(8)
Dzień O

Jest piątek godzina 7:00 pobudka, szybkie śniadanie i rozpoczynam przygotowania do wyjazdu (planowany jest ok 16:30, ale wbrew pozorom jest go mało). Pierwszym punktem jest umycie i naoliwienie rowera po ... 3 tygodniach dojazdów do pracy. O 10:00, zawożę go do serwisu. Jest parę drobiazgów do wyregulowania/poprawienia, sam nie chcę się tym bawić. Po powrocie z serwisu sprawdzam check-listę i zaczynam się pakować. Trochę tego jest ..., w między czasie dociera kurier z karimatą i śpiworem. Ok. 14:00 z grubsza jestem gotowy i mogę już na spokojnie odebrać rower. Chwila odpoczynku i przyjeżdża Kosma. Jest już późno a mamy przed sobą ok 160km drogi. Początkowo jazda idzie nam całkiem nieźle, omijamy korek na A4 pomiędzy Katowicami a Brzęczkowicami, jednak na płatnym odcinku autostrady trwają w najlepsze remonty, więc o szybkim przemieszczaniu nie ma specjalnie mowy. Za Krakowem jest gorzej, przez kilkanaście km wleczemy się w żółwim tempie. Zapada zmrok. Mijamy kolejne miejscowości, w świetle księżyca majaczą na horyzoncie góry. Podjazdy na drodze są coraz "ciekawsze", momentami mamy wrażenie, że za chwilę droga się skończy przepaścią. W końcu po 21:00 docieramy na miejsce. Odbieramy gadgety (mapy, przewodniki itp.) i idziemy na salę gimnastyczną, gdzie mamy zadekować się na 2 dni. Warunki spartańskie, ale mające swój urok. Niektórym ciekawie się bawią i koszulka z numerem startowym ląduje na tablicy kosza :)
Ktoś się nieźle bawił © amiga

Jesteśmy zmęczeni więc, po browarze idziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Jednak noc nie jest dla mnie łaskawa, Długo nie mogę zasnąć, ktoś chodzi, głośno rozmawia, jestem nie w swoim środowisku. W nocy wielokrotnie się budzę i rano jestem nied......y.

Dzień 1
Jest 6:00, boli mnie baniak (głowa, prochy nie pomagają), ale co zrobić start o 8:00 więc trzeba się pozbierać. W trakcie szybkiej kontroli rowerów okazuje się, że ktoś wykręcił w rowerze Kosmy, w nocy jedną ze śrub mocujących tylni hamulec. Q..wa M.ć . Początek imprezy i od razu problem. Zapowiada się, źle, zastępczej śruby nie mamy więc hamulec pewnie pozostanie rozpięty, w górach może to sprawić problem. Jednak gdy docieramy na miejsce startu okazuje się, że w centrum Iwkowej jest otwarty o godzinie 7:50 sklep z m.inn. z art. metalowymi i ..... są potrzebna nam śruby :). Więc jednak nie będzie tragedii.
Ciąg dalszy to opóźniony start maratonu, organizatorzy dają ciała. Mapy nieprzygotowane. Mija cenna godzina. W końcu udaje się, dostajemy mapy okolicy z zaznaczonymi punktami. Monika wyznacza wstępnie trasę i ... ruszamy.

Punkt 1 - szczyt góry Machulec.
Docieramy tam względnie szybko. Oczywiście pierwszy podjazd i mało płuc nie wyplułem, podejrzewałem, że to kondycja jednak dopiero po kilku podjazdach zrozumiałem, że błąd tkwi w technice. Tu nie da się jeździć na przełożeniach, których używam jeżdżąc do pracy - duży blat z przodu, i któraś z małych zębatek z tyłu. Męczę się niemiłosiernie. Ale docieramy na miejsce. Punkt zaliczony :)
Zjeżdżając z góry zaliczyłem pierwszą glebę. Na czas nie wypiąłem się z pedałów :)

Punkt 2 - Źródło św. Świerada
Idzie nam nadspodziewanie sprawnie, do brzegu jeziora Czchowskiego docieramy sporo przed czasem (zjazd był po asfalcie i płytach betonowych, ale było stromo, pierwszy raz jechałem 40km/h na zaciśniętych klamkach hamulcowych. Smród palonych klocków był moooocno wyczuwalny ;), pakujemy się na prom i po przepłynięciu na drugą stronę
Dobrze, że nie wpław © amiga

odnajdujemy źródło,
Wyschnięte źródło św Świerada © amiga

jednak nie chcemy tracić czasu więc robimy fotki i szybko ruszamy dalej szukać kolejnego punktu.

Punkt 3 - Punkt widokowy Połom Mały
Specjalnie nie kombinując jedziemy drogą częściowo asfaltową, częściowo szutrową do interesującego nas punktu. W trakcie podjazdu zostajemy obdarowani brzoskwiniami przez "Autochtona" :). Są świeże, prosto z drzewa, rewelacja.
Punkt widokowy to osłonięta altanka. Miejsce faktycznie piękne. Widoki zabijają, ale nie mamy czasu, ruszamy na kolejny punkt.

Punt 4 - Szczyt góry Czyżowiec
Względnie szybko docieramy pod górę i ... wprowadzamy rowery, jednak popełniamy drobny błąd, nie sprawdzamy odległości na liczniku i mapie. Zemści się to na nas, ale w tej chwili uznajemy, że szczyt to szczyt. Po kilkudziesięciu min. docieramy na górę idąc na azymut. Tracimy ok 30 min na poszukiwanie punktu i ... nie ma go. Monika uznaje, że pewnie gdzieś, źle skręciliśmy i trafiliśmy nie na ten szczyt. Zjeżdżamy więc do asfaltu i podjeżdżamy/podchodzimy do góry z innej strony. Mierząc i sprawdzając trasę docieramy do ... tego samego miejsca. Monika dzwoni do organizatorów, upewniają nas, że punkt jest na szczycie na 100%, a my mamy poświęcić więcej czasu na jego odnalezienie. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach poddajemy się. Na ten punkt straciliśmy już 2 godziny. Pass.
(Później okazało się, że to organizator dał ciała, punkt był umieszczony 150m niżej na jednej ze ścieżek. Sporo ekip też go nie odnalazło, bądź miało z nim problemy)
Warunkiem zaliczenia maratonu jest odnalezienie wszystkich punktów więc – już „po ptokach”. Zostajemy na tej nieszczęsnej górze jeszcze chwilę na popasie. Ruszamy dalej, tym razem już bardziej rekreacyjnie. Zaliczamy pobliski sklep, mają Kasztelana :). Podjeżdżamy pod jedną z pobliskich górek, siadamy pod lasem podziwiając widoki.
Niezapomniane widoki ... © amiga


Delektujemy się nektarem bogów. Jest pięknie.

Wracając do szkoły w Iwkowej odwiedzamy jeszcze jeden punkt - Bacówkę Biały Jeleń. Za kilka godzin mamy tu przyjechać na biesiadę ;)
Zastanawiamy się nad zaliczeniem jeszcze jednego punktu jednak po zerwaniu przeze mnie łańcucha i chwili błądzenia na górce, odpuszczamy i już bez kombinowania wracamy do szkoły.
Na miejscu szybki prysznic i odpoczywamy przy kolejnej puszcze piwa :) Czekamy na busa ... W końcu dociera i jedziemy na Biesiadę.

Biesiada
Delektujemy się, żurkiem, bigosem i pochłaniamy kolejne kufle piwa.
Panorama okolic Iwkowej © amiga


Bacówka Biały Jeleń © amiga


Halo, halo Darku ... © amiga


Świnka, a może Koza ... ? © amiga

Jakaś para przechodząc koło mini zagrody zastanawiała się co to za zwierzę, wyszło im, że pewnie jest to świnka morska lub koza, Hmmm. Chyba wypiliśmy nieco za dużo bo nam to przypomina psa.

Ewakuacja z bacówki ok 22:00. Jedziemy pierwszym transportem. Na miejscu decydujemy się na spanie pod chmurką, jedynym klimatyzowanym miejscu. Na sali unosi się zaduch przepoconych ubrań, suszących się tu i ówdzie. Zabieram ze sobą kilka gadgetów, jest piwko, jest muzyka, jest zajebiście...
Nocna imprezka ... © amiga


Chmury na nocnym niebie © amiga

Noc jest ciepła. Początkowo jest trochę chmur na niebie jedna nad ranem gdzieś znikają. Robi się chłodno. Ale śpiwory dają radę.

Dzień 2
Ok 6:30 budzi nas dźwięk dzwonów w pobliskim kościele. Zaczynam się zbierać i przygotowywać do kolejnego dnia zawodów. Jako że i tak jesteśmy już NKL to jedziemy dla czystej rozrywki.
Jednak aby tradycji stało się zadość to w nocy ktoś rozwalił mi lusterko w rowerze, a organizatorzy ponownie się spóźniają. Mapy są nieprzygotowane. Przez okno widać jak zaznaczane są punkty na nich.
Ech ... 2 dni i dwie identyczne wpadki :)

Organizatorzy przygotowują mapy :) © amiga


Po zapoznaniu się z mapą ruszamy na pierwszy punkt.

Punkt 1 - Krzyż powstańców.
Z mapy wynika, że nie powinno być problemów z odnalezieniem tego miejsca. Jednak okazuje się, że na nich również są błędy - zaznaczone są szlaki których nie ma. Kończą się bramami do zagród, czy ogrodów przydomowych. Ładujemy się na przełaj po górę. Podejście strome i zarośnięte, ale dajemy radę.
W końcu docieramy na szczyt i odnajdujemy punkt jednak kilka metrów przed nim jest coś co nas zaskoczyło ... Toi Toi-ki powstańców :)

Toi Toi partyzantów ... ? © amiga


Odbijamy się na punkcie i ruszamy dalej.

Punkt 2 - Kamienie Brodzińskiego
Ruszamy dalej zielonym szlakiem, wydaje nam się to dobrym wyborem jednak jakiś kilometr dalej okazuje się, że trasa jest coraz ciekawsza. Początkowo robi się stromo, Coraz więcej kamieni, korzeni. W dalszej części szlak jest nieco "podmokły"

Droga rowerowa :) © amiga


Czyszczenie zapchanych bloków ... © amiga


Przydrożny wodospad © amiga


Jedziemy dalej, droga nieco się poprawia, ale gdzieś przy łące zaliczam pierwszą w dniu dzisiejszym glebę, nie wypiąłem się z pedałów i na dokładkę wpadłem do rowu , z boku wyglądało to przezabawnie :) (Fotka pewnie pojawi się na blogu Kosmy)

Bez większych przygód docieramy do kamieni i ... muszę się wdrapać na skałkę aby odbić się na punkcie. Wyglądało to nieciekawie, ale jakoś poszło.
Zbieramy się i ruszamy na punkt 3.

Punkt 3 - Szczyt góry Łopusze Wschodnie
Jedziemy asfaltem. Tak będzie szybciej, jednak w pewnym momencie za blisko podjeżdżam roweru Moniki, hamuję, pechowo bo przednim hamulcem i zaliczam OTB :)
Ryczymy ze śmiechu :), ponownie wsiadam na rower i ruszamy dalej.
Temp >25 stopni jest gorąco. Kończą nam się napoje, większość sklepów jest zamkniętych. Jako że i tak dzisiaj jedziemy rekreacyjnie, to postanawiamy sobie odpuścić i poszukać jakiegoś otwartego wodopoju. Kilkanaście km dalej odnajdujemy mini market. Kupujemy po Liptonie i Big milk-u. Siadamy na pobliskiej ławce i odpoczywamy.

Panorama beskidu wyspowego w pobliżu Dominicznej góry © amiga


Wracamy do Iwkowej, tam szybki prysznic, odebranie dyplomów i .. pora się pożegnać z Beskidem Wyspowym.

Było rewelacyjnie, pomimo początkowych wpadek organizatorów, kilku glebek i NKL :(. Ale co tam. Warto to przyjechać, widoki rekompensują trudy jazdy/wspinaczki.
Dzięki za towarzystwo Kosma, sam pewnie bym nie zaryzykował jeszcze wyjazdu w góry.

Wersja wydarzeń Kosmy

Ślady GPS
Dzień pierwszy


Dzień drugi

Jura ...

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(9)
Pobudka nieco później niż wczoraj. W końcu jest niedziela i można pospać do 6:00 :). Pamiętając wczorajszy brak czasu zbieram się dość szybko, dzięki czemu mam sporo czasu do przyjazdu pociągu. Na dworcu w Katowicach jestem 30 minut przed czasem. Zdzwaniamy się z Darkiem siedzącym już w pociągu. Po odczekaniu kilkudziesięciu minut skład wjeżdża na peron i mogę "wsiąść do pociągu". Jedziemy do Dąbrowy Górniczej - Ząbkowic, zajmuje nam to ok 25 min. pociągiem, później już rowerowo jedziemy z wizytą do Kosmy100. Tradycyjnie wbijamy się na śniadanie :) i witamy się z Alistar i Wojtkiem i dziećmi. Po około godzinie wyruszamy na jurę, bo po to tu przyjechaliśmy. Reszta bikestatowiczów ma na ten dzień inne plany więc ponownie jedziemy jedynie we dwójkę.
Pierwszy przystanek na trasie to pustynia Błędowska. Byłem to około roku temu, tyle, że bez aparatu i musiałem posiłkować się telefonem komórkowym. Dzisiaj jestem lepiej przygotowany.
Pustynia błędowska © amiga


W okolicach Rodaków wjeżdżamy w teren. Jest ciężko przez kilka km pod górę po kamieniach, ale jakoś lądujemy na szczycie i .. odpoczywamy. Jednak było to tylko preludium tego co czekało nas dalej.

zapowiedź problemów © amiga


A ... dalej czekał nas m.inn stromy zjazd po piachu,

Piaszczysty zjazd ... © amiga


zakończony strumykiem. W połowie zjazdu piasek skutecznie jednak nas zablokował, więc nie było szans na kąpiel w strumyku :)

Strumyk na końcu zjazdu © amiga


Kolejne kilka km to droga głównie pod górę i po piachu. Wykończony jakoś jednak daję radę. Przy okazji dowiedziałem się do czego służy najmniejsza koronka na korbie. Do dzisiaj była nieużywana.

W końcu dojeżdżamy do Żelazka i obok kapliczki robimy kolejny krótki odpoczynek. Przeglądamy mapy, w zasadzie Darek je przygląda, ja mam dość, przez telefon konsultujemy się z Kosmą odnośnie dalszej drogi i ... ruszamy dalej.

Kaplica pod wezwaniem św. Izydora w Żelazku © amiga


Dojeżdżamy do Ryczowa. Już z daleka widać było skałę, jak się później okazało, była to średniowieczna strażnica królewska.

Średniowieczna strażnica królewska Ryczów © amiga

Średniowieczna strażnica królewska Ryczów 2 © amiga

Średniowieczna strażnica królewska Ryczów z bliska © amiga


Jedziemy dalej kierując się na podzamcze, w końcu będąc w okolicach Ogrodzieńca grzechem byłoby nie odwiedzić tego zamku. Widać go już było z daleka ...

Zbliżamy się do podzamcza © amiga


Zamek ogrodzieniecki © amiga


Zamek Ogrodzieniec cd © amiga


Niestety już na miejscu trafiliśmy na wielkie tłumy turystów chcących zwiedzić zamek. Odpuszczamy więc wejście na teren zamku i jedziemy dalej, w kierunku góry birów.

Góra birów widok spod zamku w ogrodzieńcu © amiga


Na miejscy beerów nie było, za to po ścianach chodziły wielkie pająki,

Wielki pająk © amiga


wspinaczka © amiga


więc jedziemy dalej w kierunku Zawiercia podziwiając okoliczne widoki.

Słoneczniki © amiga


Robimy w okolicy niewielkie kółeczko i wracamy do Ogrodzieńca.

Materiały budowlane w ogrodzieńcu © amiga


Kierujemy się na Józefów a później po minięciu stawików skręcamy w kierunku Ruin Prochowni.

Ruiny prochowni w okolicach ogrodzieńca © amiga


Ruiny prochowni w okolicach ogrodzieńca 2 © amiga


Plan zakładał jeszcze wjazd na górę Chełm, ale szlak nam się urwał gdzieś w lesie, więc musieliśmy się wrócić i oczywiście zmodyfikować listę celów podróży. W zasadzie to zaczęliśmy wracać do Dąbrowy Górniczej.

W pobliżu Mitręgi, mała awaria. Darkowi zerwał się łańcuch na zjeździe przy prędkości powyżej 30km/h. Pechowo wpadł pod tylnie koło i się tam zablokował. Oj działo się ...
Udało nam się jednak jakoś szczęśliwie zatrzymać przy wjeździe na biwak leśny w Mitrędze. Trochę zabawy ze skuwaczem i możemy ruszać dalej. Tym razem bez szaleństw.

Biwak leśny - jaja © amiga


Zaliczamy jednak pobliskie skałki

mam zasięg © amiga


Widok ze skałek w kierunku dąbrowy Górniczej © amiga


Ostatnie spojrzenie na jurę © amiga


i żegnamy się z jurą. Pięknie było, momentami ciężko, momentami groźnie. Piachu długo nie zapomnę, ale wrócę tutaj, lepiej przygotowany, bo ... teraz wiem czego oczekiwać po tym terenie. :)

Na zakończenie pięknego dnia odwiedzamy ponownie Kosmę, i ok 20:00 ruszamy do Ząbkowic a dalej już pociągiem, ja do Katowic, a Darek do Zabrza.

Helenka ...

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Jest sobota, wcześnie rano, słyszę dźwięk budzika ... trzeba wstać. Chwilę później przypominam sobie, że jestem umówiony. Zaczynam się zbierać, idzie to wolno. Przyspieszenie następuje w w chwili gdy uświadamiam sobie, że mój pociąg odjeżdża za ok 35 min, a do dworca mam 6.5km.
W końcu udało się wyjechać. Mam 20 min aby znaleźć się na peronie. Powinno starczyć. Jadę, pędzę ... i stoję na światłach na kilku skrzyżowaniach. Wpadam na dworzec i ... mogę pokiwać odjeżdżającemu pociągowi. Shit.
Plan był prosty dojechać do Tarnowskich Gór i "zjechać" na Helenkę. Na szczęście chwilę później wjeżdża pociąg do Gliwic. Wsiadam i jadę do Zabrza, w końcu jak nie z jednej, to z drugiej strony dojadę na miejsce spotkania.
Wysiadam w Zabrzu i jadę przez Rokitnicę, dojeżdżam na Helenkę i .... trafiam na śniadanie. Jest dobrze, jestem przed czasem i na dokładkę mogę uzupełnić "zapasy energii" przed dalszą podróżą.
Na miejscu spotykam Kosmę100, Alistar z rodziną i lekko zdekompletowaną rodzinę DJK71. Chwilę rozmawiamy i z Darkiem ruszamy pojeździć po okolicy, niestety reszta bikestatowiczów ma inne plany, trudno może następnym razem.

Po okolicy oprowadza Darek, nieczęsto zapuszczam się tu zapuszczam, na dokładkę jeżeli już to z buta lub komunikacją miejską.
Kilkaset metrów dalej pierwszy podjazd i .. mam problem, rower stanął mi dęba, oj niedobrze się zaczyna.
Jedziemy przez Miechowice i tutaj lekki szok. Ruiny Ruiny pałacu Thiele-Wincklerów. Budowla robi na mnie wrażenie, szkoda, że stoi zapomniania i niewykorzystana. :(
Ruiny pałacu Thiele-Wincklerów w Miechowicach © amiga


Chwilę później wjeżdżamy do Rezerwatu Segiet, piękny las, przypomina mi okolice lasu Murckowskiego, tyle, że tu jest bardziej pod górkę :). Następnie wjeżdżamy do DSD, fajne miejsce, jeżeli ktoś ma ochotę na aktywny wypoczynek to to miejsce czeka

Dolomity Sportowa Dolina (DSD) © amiga


Darek z przyjacielem :) © amiga


Zatrzymujemy się jeszcze kilka razy podziwiając widoki

Ciężko będzie zjechać ... © amiga


zresztą nie jedyne na dzisiejszej trasie wycieczki.
Wjeżdżamy na Red Rock - hałdę popłuczkową w okolicach Tarnowskich Gór. Rozciąga się przed nami piękna panorama

Red Rock w Tarnowskich Górach © amiga


i możliwość zjazdu, jednak jakoś nie mam odwagi zjechać, to chyba wewnętrzna blokada, chyba się starzeję. :(

Ruszamy dalej i zatrzymujemy się dopiero koło kościoła w Nakle Śląskim. Ciekawa budowla.

Kościół Najświętszego Serca Jezusowego w Nakle Śląskim © amiga


Ruszamy jednak dalej, nie będziemy przeszkadzać, w kościele trwa ceremonia zaślubin, chociaż gdzieś w nas budzi się diabeł i zastanawiamy się, czy nie wjechać w tłum z okrzykiem "nie mam hamulców" :)

Nie kusimy jednak losu i ruszamy dalej. Stajemy przy jeziorze Naklo-Chechło, jest okazja się posilić, wszystkie okoliczne budki są otwarte więc głupio nie skorzystać z okazji. Tym bardziej, że od wyjazdu minęło już kilka godzin. Kupujemy po cheeseburgerze max. Faktycznie są MAX. Walczymy z nimi dłuższą chwilę, a kilka metrów dalej pojawiają się inni biesiadnicy ...

... Jeden dudek ...
Jeden dudek © amiga


... Dwa dudki ...
Dudków dwóch ... © amiga


... Trzy dudki ... !!!
Dudki Trzy © amiga


Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć je w naturze. Piękne ptaki.
Wsiadamy na rowery i ruszamy w kierunku Bibieli, jednak gdzieś po drodze źle skręcamy i zanim zauważamy pomyłkę mija dłuższa chwila, wracać nam się nie chce więc jedziemy dalej. Bez mapy mamy mały problem z określeniem gdzie jesteśmy. Dopiero oznaczenia Dobrodzień 60km sugerują, że chyba coś poszło nie tak.

Ambona na drodze ... © amiga


Posiłkując się gps-em modyfikujemy trasę i dojeżdżamy do Pyrzowic, Ożarowic.

Start Wizzaira w Pyrzowicach © amiga


Start Wizzaira w Pyrzowicach © amiga


Lądowanie samolotu w Pyrzowicach © amiga


Po wykonaniu 200 zdjęć samolotów postanawiamy wracać, już najwyższa pora. Jednak po drodze zahaczamy o Świerklaniec.

Jezioro Świerklaniec © amiga


i park Świerklański. Jestem tu pierwszy raz, ale chyba nie ostatni :)

mini wodospad w parku W Świerklańcu © amiga


Po powrocie na Helenkę dokręcamy kilka km robiąc kółko po "wolnym mieście", Darek ma na liczniku niecałe 100km. Głupio by było zakończyć wycieczkę z wynikiem 99.00km.

W domu Darka odpoczywam dłuższą chwilę, jestem trochę zmęczony na dokładkę, zaczęło padać. Po analizie prognoz pogody umawiamy się na następny dzień na podbój jury Krakowsko-Częstochowskiej :).
ok 20:10 już sam jadę przez Rokitnicę do centrum Zabrza. Ładuję się do pociągu. 25 min później jestem w Katowicach jeszcze 2 górki i jestem w domu :)

Było rewelacyjnie, momentami ciężko, ogólnie zajebiście. Dzięki Darku

Z Ochojca do Ochojca

Czwartek, 7 lipca 2011 · Komentarze(6)
W zasadzie to zrobiłem sobie wycieczkę do Rud Raciborskich. Już od jakiegoś czasu planowałem się tam wybrać. W maju przejeżdżałem tam i nie miałem specjalnie czasu na postój. Trasa z grubsza była zaplanowana, jednak po drodze nie obyło się bez kilku niespodzianek, ale o tym dalej.
Pierwsza część trasy to kierunek Starganiec, tam kilka min odpoczynku i dalej w drogę, tutaj pierwsza korekta trasy, okazało się, że ścieka którą miałem jechać była nieprzejezdna dla roweru. mocno zarośnięta, na dokładkę spora ilość powalonych drzew skutecznie odstaraszyła mnie od jazdy tamtędy. Skierowałem się więc w kierunku Halemby i w końcu miałem też okazję zahaczyć o osadniki w pobliżu elektrowni. Tutaj kolejne kilka min przerwy, uzupełnienie płynów, kilka fotek
Osadnik w pobliżu Elektrowni Halemba © amiga

maszyneria © amiga


i dalej w drogę. Jechałem ścieżkami leśnymi kierując się na Paniowy, tam chwila przerwy na focenie zabytkowego kościółka.

Kościół w Paniowach © amiga


Następnie pojechałem się na Chudów, coś mnie ostatnio ciągnie w to miejsce. W ostatnim czasie byłem tu kilka razy i zawsze było coś do obejrzenia, focenia itp. Tym razem było pusto, chyba przyjechałem za wcześnie. Zrobiłem sobie jednak nieco dłuższy postój, zaliczyłem obiad w przyzamkowej knajpie. Po terenie kręcił się ... Andrzej Sośnierz. W zasadzie nic dziwnego, w końcu jest Prezesem Fundacji Zamek Chudów :)

Zamek w Chudowie © amiga


Pozbierałem się i ruszyłem dalej w drogę. Skierowałem się żółtym szlakiem w kierunku Ornontowic, niby oznaczenia były, ale nie zawsze. W pewnym momencie droga mi się skończyła, a ja pchałem rower po jakiś wertepach. Zrobiłem tak kilka kółek i w końcu znalazłem właściwą trasę, ujechałem może kilka km i ponownie miałem okazję szukać właściwego szlaku. Oznakowania w tej okolicy to mały horror.
Przez chwilę miałem tam okazję jechać pod prąd, ale w końcu szlak tak prowadził. Shit....
Z Ornontowic pojechałem w kierunku Szczygłowic, oczywiście dalej tym samym szlakiem i po kolejnych kilku km ponownie błądziłem zastanawiając się, którędy mam jechać. Gościa który oznakował tą trasę powinno się powiesić. Gdy ponownie odnalazłem trasę, okazało się, że jakiś sprytny wysypał ją na odcinku jakiś 5-6 km dość paskudnymi kamieniami. Jazda po tym to była masakra. Zbyt wyboiste, luźne podłoże. Momentami miałem 10km/h na liczniku. W końcu dotarłem do Kuźni Nieborowskiej, tam skierowałem się w kierunku miejscowości Wilcza. Ten odcinek poszedł szybko i bezproblemowo. Szosą jechało się całkiem przyjemnie, dodatkowo uzupełniłem zapasy wody w przydrożnym sklepie, to co zabrałem z domu zaczęło się kończyć. W Wilczy skręciłem w polną drogę prowadzącą do Ochojca ... tego pod Rybnikiem. Początkowo droga była znośna, jednak im dalej, tym była bardziej zarośnięta. Trawy miałem do pasa, na dokładkę cały czas pod górkę. Gdy dojechałem na szczyt zrobiłem sobie kolejny popas przy okazji looknąłem na mapy i .... gdybym nieco wcześniej skręcił to jechałbym normalną drogą polną. Ech ... następnym razem będę o tym pamiętał, przynajmniej mam taką nadzieję.

Wśród pól ... © amiga


Ochojec minąłem dość szybko, interesowały mnie Rudy Raciborskie. Na szczęście tutaj wszystkie oznaczenia były na swoim miejscu i nie musiałem się zastanawiać gdzie jechać. Poszło to nadspodziewanie szybko i po kilkunastu minutach dotarłem do celu podróży. Na pierwszy ogień poszła kolejka wąskotorowa, niestety w tygodniu stacja kolejki otwarta jest do godzi 16:00 (bez sensu). Jednak pracownik wpuścił mnie na teren stacji i miałem okazję porobić trochę fot.

staruszka ciuchcia © amiga

Salonka Cabrio ? © amiga

Na stacji kolejnki wąskotorowej © amiga

Rozkład jazdy kolejki © amiga


Następnie wybrałem się do parku przy zespole pałacowo-klasztornym Cystersów. Tutaj nieco dłuższy postój, zjadłem zapasy i uzupełniłem płyny, strzeliłem fotkę ...

Zaspół pałacowo-klasztorny w Rudach Raciborskich © amiga


Trzeba było się pozbierać i wracać.

Musiałem się zastanowić co dalej. Opcje było kilka.
1) Pojechać do Rybnika, wsiąść do pociągu i pojechać do domu
2) Pojechać do Raciborza, wsiąść do pociągu i pojechać do domu
3) Pojechać do Gliwic, wsiąść do pociągu i pojechać do domu
4) Wrócić tą samą trasą.
5) Jechać szosami przez Pilchowice, Knurów i Gierałtowice

Wybór był ciężki, temp wg. termometru w rowerze pokazywała 28 stopni, byłem zmęczony tą trasą, na dokładkę odezwało się kolano i bolała mnie głowa ..., więc wybrałem .... opcję 5. Zdawałem sobie sprawę z tego, że podróż powrotna będzie ciężka ze względu na wyżej opisane problemy, ale szosami jakoś dam radę.
Wbrew pozorom jechało się całkiem przyjemnie. Po drodze zrobiłem kilka przerw, w tym jedna koło pomnika powstańców w Knurowie

Pomnik powstańców w Knurowie © amiga


Jadąc dalej uświadomiłem sobie, że na 100% pęknie setka. Stało się tak w Rudzie Śląskiej Halemba. Szybka fota licznika tel komórkowym

Pękła setka © amiga


i nieco dalej kolejna przerwa (ostatnia na trasie) na hałdzie, podziwiałem przez dobre 15-20 min. piękny zachód słońca ...

Zachód słońca w Halembie © amiga


Reszta trasy prowadziła przez Panewniki i Piotrowice. W ciągu 30 min byłem w domu. Musiałem odpocząć, kilkadziesiąt min, następnie kąpiel, kolacja i spać. :)

Poniżej zapis GPS trasy

Po Pogoriach

Czwartek, 30 czerwca 2011 · Komentarze(6)
Jest godzina 15:30. Pogoda taka sobie, gorąco, duszno, będzie padać. We wtorek telefonicznie umówiłem się z Kosmą na dzisiaj na wycieczkę rowerową po Pogoriach. W okolicach Dąbrowy Górniczej nigdy nie jeździłem do tej pory, więc z tym większą ochotą wsiadam na rower i jadę. Przez Brynów, Muchowiec i 3 stawy docieram na miejsce spotkania. Czekam 20 min i ... dzwonię, okazuje się, że zebranie się przeciągnie do ok 17:00 więc jadę nad najbliższy staw i trochę focę, a przy okazji opróżniam bidon.

Gołąbek ... © amiga


A gdzie złota rybka ? © amiga


O 17:00 ponownie jadę na miejsce spotkania i okazuje się, że Monika przyjechała ... Cytryną, jednak proponuje podjechanie do Dąbrowy Górniczej i tam przesiadkę na rower. Na moje pytanie o pogodę i ciężkie wiszące chmury otrzymuję również pytanie: Z cukru jesteś ? Co było robić. Pakuję się do Cytryny i w drogę. W Łośniu przesiadka na Bike-i i w drogę. Prowadzi Kosma, w końcu to jej okolica, a ja za Przemszę z własnej nieprzymuszonej woli rzadko się wybieram, w końcu trzeba przygotować paszporty i takie tam :)

Docieramy do oznakowania szlaku który nas interesuje. Szybka fotka i dalej w drogę.

Mapa okolicy ... © amiga


W pierwszej kolejności poza kolejnością odwiedzamy Pogorię I - pięknie tu.

Pogoria I © amiga


Kolejny przystanek to Pogoria II

Pogoria II © amiga


i przez Pogorię III docieramy do Pogorii IV. Jest wielka, robi na mnie niesamowite wrażenie.

Pogoria IV © amiga


Pogoria IV z innej strony © amiga


Po kilku km jazdy wracamy na Pogorię III

Pogoria III © amiga


Dalej Monika prowadzi mnie przez Park Zielona lub jak kto woli Zieloną Pogorię, pachnie tu .. Cebulą ?. Po drodze słyszę tylko uważaj na dziury ...

Uwaga na dziury :) © amiga


Na miejscu odwiedzamy ... mini Zoo. Miałem zobaczyć pawia (ptaka) ale niestety chyba wyjechał na wakacje. Za to pozostali mieszkańcy byli ...

Poznajmy się ... Kosma jestem :) © amiga


Ty nieładny ... © amiga


Trochę później dojeżdżamy do skrzyżowania ul Legionów Polskich i Braci Miroszewskich, tam się rozstajemy i każdy jedzie swoją drogą.
Zaczyna lać, a przede mną jeszcze kilkadziesiąt km drogi. Przyspieszam, ... chyba, staram się jak najszybciej dojechać do domu. Po drodze kilkukrotnie sprawdzam na trekbuddy moją pozycję. Ciężko się zorientować bez nawigacji gdzie jestem, bo nie znam okolicy, a oberwanie chmury skutecznie ogranicza mi widoczność. Miejscami widzę na max. 20-30m. W Sosnowcu skręcam w kierunku Stawu Morawa i chwilę później jestem już na swoim terytorium. Tutaj nawet po ciemku jestem w stanie dojechać do domu, nie korzystając z map, nawigacji i innych wynalazków. W Szopienicach niewiele brakowało, bym się wyp...ł. Zalane torowisko tramwajowe to nienajlepsze miejsce na rower. Przednie koło wpadło mi w szynę i tylko dzięki szczęściu udało mi się w miarę bezpiecznie zatrzymać. Skręcam na Janów, dalej Nikiszowiec, Giszowiec i przez las do domu. Pod drodze kilka razy słyszałem komentarze patrz jaki pojebany ? Pojebało cię. Pewnie reagowałbym podobnie widząc rowerzystę w takim deszczu, ale jakoś musiałem dotrzeć do domu, a na łatwiznę nie chciałem iść :)

Wycieczka w sumie rewelacyjna, świetny przewodnik po okolicy, szkoda, że czasu było tak mało (środek tygodnia), ale ja tu jeszcze k...a wrócę. :)

Zapis GPS od Łośnia do Ochojca.

Imprezkowo

Sobota, 14 maja 2011 · Komentarze(10)
Na tą chwilę opis będzie króciutki. Jestem nieco wymęczony :) po "spotkaniu integracyjnym".
Sobota zacząłem nieco wcześniej niż zwykle,związane to było z wyjazdem na firmową imprezkę. Z rana zapakowałem kilka potrzebnych drobiazgów (aparaty, mapy, i coś na ząb) do sakw i ok 6:50 ruszyłem w stronę Gliwic. Jechałem sam. Trasę w Zabrzu Makoszowy zmieniłem na nieco inną. Zależało mi na czasie przejazdu więc nie pchałem się na hałdę tylko pojechałem obok kopalni następnie przez las makoszowski i wyjechałem obok stadionu Górnika Zabrze :), dalej na Gliwice i Szarą. Po przyjeździe okazało się, że w zasadzie są dopiero 2 osoby. Godzina w firmie i zjawiła się reszta towarzystwa :). Na wersję rowerową do Szymocic zdecydowało się jedynie 9 osób. Dziwne, bo wcześniej deklarację złożyło ok 20 osób.
W okolicach 9:20 ruszyliśmy w kierunku Szymocic - naszego miejsca docelowego. Prowadził Witek, na zmianę z Krzyśkiem i Darkiem ;). Chyba pamiętali trasę, a przynajmniej tak im się wydawało :)
Po wyjeździe z Gliwic trasa prowadziła głównie leśnymi ścieżkami. Osobiście byłem tym zachwycony trasami z dala od samochodów. Jadące towarzystwo dość mocno podkręcało średnią więc po ok 2 godzinach dotarliśmy w pobliże Zespołu klasztorno-pałacowego Cystersów w Rudach Raciborskich, tam krótki postój w przydrożnym barze i w zasadzie pierwsza dłuższa chwila odpoczynku ;). Po ok 30 min pojechaliśmy dalej, Prowadził Darek i udało nam się pojechać mocno okrężną trasą, nadrobiliśmy przynajmniej kilka km :), ale i tak nie było źle. Pogoda przez cały czas była rewelacyjna, zachęcała do jazdy, ech .... szkoda że więcej osób z nami nie pojechało.

Część naszej wesołej drużyny © amiga


śniadanie mistrzów :) © amiga


Czekamy na peleton © amiga




Powrót niestety samochodem, pogoda dzisiaj nie rozpieszcza :(